- Opowiadanie: M.Bizzare - Pomyśl o czymś miłym

Pomyśl o czymś miłym

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Pomyśl o czymś miłym

Trzecia rano. Jestem w łóżku, a na moich nogach leży laptop, mocno podgrzewając mi kołdrę. Przeglądam stronki. Porno, niusy na durnych portalach, blogi. Nawet zasranego kota grającego na zasranym fortepianie, wielkie dzięki YouTube. Cokolwiek, nie szukam niczego, robię to z jednego, prostego powodu.

 

Nie chcę mi się spać.

 

Przestawiłem się. Rozstroiłem sobie zegar biologiczny i teraz budzę się w południe, a chodzę spać nad ranem. Tak to jest, jak nagle robota znika i człowiek całe dnie zalega w domu. Owszem, mógłby zgasić komputer i spróbować spać, ale nienawidzę się gapić w sufit parę godzin, zanim totalnie już zmęczony odlecę w sen.

 

Więc jeszcze rundka. Goła baba, wiadomość o idiotycznej wypowiedzi jakiegoś polityka, filmik z kotem robiącym coś awesome i ogólnie lol. W końcu zamykam lapka, kładę pod stolikiem, odkładam na blat okulary, ustawiam w komórce alarm, który i tak mnie pewnie nie dobudzi o ustalonej rygorystycznie, ale poza tym bezcelowo porze.

 

I leżę. Przewracam się na bok. Kilka minut, przewracam się na plecy.

 

Leżę.

 

Zawsze, gdy się leży za długo w ciemności, czekając na sen, który nie chcę przyjść, pojawia się to. Gdy jesteś zmęczony i zasypiasz od razu, to nie, ale im więcej czasu gapisz się w sufit i przewracasz z boku na bok, tym pewniejsze, że to przyjdzie.

 

Nocne załamanie. Złe myśli.

 

„Boże, przecież ja kiedyś umrę". To najprostszy starter, a po tym już się sypie. Próbujesz wyobrazić sobie, czym jest nicość, chociaż wiadomo, że to niewyobrażalne. Przypominasz sobie, że coś cię wczoraj kłuło pod sercem. „A co by było, gdybym teraz zasnął i się nie obudził?".

 

Miłych snów, kurwa. Zimny pot.

 

Oczywiście, repertuar jest bogatszy. Jak zostajesz sam ze swoimi myślami, a wkoło tylko mrok i meble, wszystko wraca, zupełnie niespodziewanie. Coś co przeminęło, a chciałeś żeby trwało. Głupota, którą zrobiłeś, a gdzieś podskórnie czujesz, że będziesz żałował do końca życia. Wszystkie osoby, które są gdzieś daleko albo już ich nie ma w ogóle, a które były ci tak bliskie. Drobnostki, których na jawie nie pamiętasz i nie masz czasu roztrząsać, a nagle stają się jedynym, co chodzi ci po głowie.

 

Jak teraz.

 

„Jezu, przecież tak ją kochałem!". Pewnie, że kochałem, ale co z tego, jak nie potrafiłem zmusić jej do miłości. „Ciekawe gdzie ona jest?". W dupie, co mnie to teraz obchodzi, spać! „Czy z nim?". Pewnie tak, a czego się spodziewać? „Jakim ja byłem durniem!". Raczej jesteś, ziom, hej, SPAĆ!

 

Umysł nie daje odpuścić.

 

Próbujesz tych dziecinnych metod, które uczono cię używać, gdy nie możesz spać. Jak te liczenia czegoś tam i tak dalej. „Pomyśl o czymś miłym i lulu, synuś". Dzięki mama, próbuję, uwierz.

 

Ale te myśli są jak ninja. Niby znikają i już klei się powieka, już jakieś nikłe senne wizję, a wtedy tadadam, mamy cię! Wraca irracjonalny żal za nią i pełna gama wspomnień.

 

Nienawidzę leżeć w łóżku i gapić się w sufit. To szkodzi zdrowiu umysłowemu. Opędzam się, odganiam zmory, wiercę się, wręcz turlam po materacu.

 

I nagle coś słyszę.

 

Podnoszę się do pozycji siedzącej, zaskoczony. Niby to, co zawsze. Ciemność i meble. Ale szukam źródła odgłosu. Brzmiało jak stuknięcie, a potem ciche… „ała"?

 

I nagle znajduję.

 

Pod regałem z Ikei, w pustej przestrzeni pomiędzy podłogą i pierwszą półką. Cień, którego nie było i który w żaden sposób nie powinien tam być.

 

– Kurwa, nie jest dobrze – słyszę zachrypnięty, ale jednocześnie jakiś piskliwy głos.

 

Wstaję natychmiast, nieświadomie wodzę oczami w prawo i w lewo, szukając jakiejś broni improwizowanej.

 

– Kto tu jest? – pytam głośno, a gdzieś w głowie coś szepce, że zaczyna mi odbijać.

 

Spod półki wyłazi karzeł, a mi gały wychodzą z orbit. Rzucam się i zapalam światło. Nadal tu jest. Stoi i patrzy się na mnie jak na debila. Ma na sobie pomarańczowy kombinezon, kojarzący się jakoś z robolami rozkopującymi drogi. Przetłuszczone i przerzedzone włosy menela, rzadką brodę. Długie, spiczaste uszy. I oczy jak z kreskówki dla psychicznie chorych.

 

Odpadam. Nie wierzę.

 

– Dobra, koleś– mówi schizoidalny skrzat. – To jak załatwiamy ten interes?

 

– Że co? – pytam w odpowiedzi.

 

– Przydybałeś mnie. A ja nie chcę zebrać wpierdolu. Co zrobić, żeby no wiesz, polubownie?

 

– Może do jasnej cholery byś powiedział, co tu robisz?

 

Karzeł robi skwaszoną minę, jakby zjadł kilka cytryn. Spogląda w górę, że niby w moje oczy, ale idzie mu ciężko, z racji wzrostu. Podnosi rękę i drapię się w czoło cieniutkim palcem.

 

– Dobra, w sumie mogę. Zresztą, bankowo rano pomyślisz, że to sen, więc w sumie czemu by nie, co nie? Pokażę ci.

 

– Dajesz – mówię, bo zaczynam być pewny, że to rzeczywiście sen.

 

– Nie tak szybko, panie złoty. Portal otwiera się po określonym czasie, poczekać trza.

 

Karzeł siada na wałku pod głowę, którego szczerze nie cierpię i zawsze zrzucam z łóżka. Gmera chwilę w kieszeni kombinezonu. Wyjmuje paczkę papierosów, miękką i pogniecioną, zapałki. Przypala jednego, zanim zdążyłem otrząsnąć się i go powstrzymać.

 

– Ej! Kopcisz mi w pokoju! – krzyczę.

 

– Spokojnie, panie złoty. To nie są papierosy z twojego świata, tego dymu nie poczujesz. Pociągnij pan nosem.

 

Słucham się go. Rzeczywiście, pokój nie zaczął śmierdzieć szlugiem.

 

– Poza tym, panie, pan też jarasz, nie? – dodał karzeł.

 

– Ale na balkonie, koleś, na balkonie – szepcę, zdezorientowany

 

– Przepraszam, panie student-wykształciuch jebany, że ci kulturą ten, no, osobistą nie dorównuję! – oburzył się skrzat.

 

Zanim zdążyłem załapać, że obraża się mnie we własnej sypialni, słyszę jakiś wizg pod regałem. Nachylam się, zaglądam. Jest tam tylko ciemność, ale taka wirująca i taka, której zdecydowanie nie powinno tam być, bo przecież zapaliłem cholerne światło!

 

– Właź tam, panie, szybko!

 

Kucam przy regale, przyglądam się uważniej, ciemność zmienia się w prawdziwe tornado czerni i nagle: pyk! Zniknąłem.

 

 

Znajduję się niespodziewanie w kącie wielkiej, fabrycznej hali. Pod sufitem wiszą rządki prostokątnych lamp, jarzących się jasnym, ciemnopomarańczowym światłem. Gdzieś przede mną jest taśma produkcyjna, przy której uwijają się dziesiątki niemal identycznych z moim gościem skrzatów. Po taśmie jadą z wielkiej maszyny, huczącej i buchającej parą, niskie, czarne tubki. Uświadamiam sobie, że wyglądają dokładnie jak dezodorant w spreju, tylko bez nazwy, logo, napisów. Co chwilę któryś skrzat podchodzi, bierze jeden z nich i znika gdzieś za maszynami. Na przeciwnej ścianie do miejsca, w którym wylądowałem, jest wielkie okno. Za nim widzę inne karły, siedzące przed ogromnymi ekranami, wyświetlającymi, zdałoby się, losowe obrazy. Twarze, miejsca lub jakieś kompletnie abstrakcyjne wizje pełne mgły i mroku. Kręcą się wokół nich skrzaty w nieco innych uniformach, niektóre mają jakieś papiery, w których odnotowują coś skrupulatnie.

 

– Gdzie my jesteśmy? – pytam.

 

– W fabryce. Dawaj na chodnik, bo nas jeszcze zauważą.

 

Wbiegamy po schodach na wiszący nad nami, metalowy chodnik. Stąd widać całą krzątaninę lepiej. Teraz mogę dostrzec, że skrzaty zabierające spreje idą do pokoiku, przez którego okienko widać ich pobratymców, którzy biorą czarny dezodorant i… znikają. Tak po prostu.

 

– Co tu się dzieje? Skąd mi się to we łbie wzięło? – szeptam, nie mogąc wyjść z podziwu dla własnej wyobraźni.

 

– To fabryka. Produkujemy tu to, panie mądralski, co dostarczyłem, zanim mnie zdybałeś – tłumaczy skrzat.

 

– Że co?

 

– O czym myślałeś, zanim mnie przyłapałeś?

 

Próbuję sobie przypomnieć, choć psychodeliczna panorama przed oczyma odwraca moją uwagę. Wreszcie udaje mi się.

 

– O Niej, o… o kurde!

 

– Właśnie. To ja ci przyniosłem. Widzisz ten pokoiki z wielgaśnymi moniturami? Tam przychodzi zamówienie. Dane klienta, plus zestaw myśli, co mu mamy, ten tego, skompilowywować. To idzie do maszyn, a te już składają wszystko w spreja. Potem dostawca, na ten przykład ja, leci do klienta i no wiesz, rozpyla.

 

– Co?

 

– Nocne rozterki. Złe myśli. Gówno, co cię uwiera, nie? Biorę je, rozpylam i czekam aż klient zainhaluje wszystko, a potem portal się otwiera i wracam.

 

Zgubiłem się. Jeśli to jest sen, to zdecydowanie zaczęło mi odbijać.

 

– Ale po co?

 

Na twarzy karła pojawia się dziwny grymas. Jakby zamyślił się. Chwilę milczy, ale potem mówi:

 

– Wiesz co to instynkt przetrwania? To, co każe ci spieprzać, jak robi się nieciekawie. Bać się ciemności. Unikać band drecholi. No wiesz.

 

Przytaknąłem.

 

– Nocne myśli też są takim sygnałem ostrzegawczym. Taką przypominajką, ale dla duszy. Żeby nie pogrążyła się w komforcie. Żeby się kurwa za bezpiecznie nie czuła.

 

– Nie czaję.

 

– Wyobraź sobie, że taki na przykład zając nie ma instynktu przetrwania. Nie czuje zagrożeń, nie jest ostrożny, kica sobie wesoło jak Rusek po litrze. Czy taki uszaty przetrwa w dziczy, co?

 

– Chyba nie – odpowiadam, choć jeszcze nie rozumiem.

 

– Tak samo jest z duszą. Człowiek ma tendencje do popadania w stagnację, jak ma poczucie bezpieczeństwa. Taki psychokomforcik. Ale to źle, wiesz? Wtedy nie dociera do niego, że życie jest w sumie gówniane, a on sam cały czas musi się mieć na baczności i starać się. Taka przypominajka, mówię.

 

Karzeł zamilkł. Przeszedł kawałek, stanął na wysuniętym z reszty chodnika balkoniku. Na barierce było jakieś urządzenie. Karzeł nacisnął kilka przycisków i odwrócił się do mnie. Uśmiechnął się, a wyglądał przy tym okropnie.

 

– Widzisz, człowiek musi od czasu do czasu przypomnieć sobie, że kiedyś umrze. Że coś spieprzył. Że jego życie mogło być lepsze, a nie jest. Że są problemy, których nie potrafi rozwiązać albo zaniedbuje. Że jego bliskim może się coś stać. Bo inaczej, kaplica. Dusza zadowolona z siebie, zero stresu, robi się leniwa.

 

– Czemu nocą? – pytam, próbując jednocześnie przyswoić informacje, którymi mnie zaatakowano.

 

– Bo jesteś sam i nie masz nic do roboty. W dzień zawsze się czymś zajmujesz, jesteś aktywny, nie myślisz o niepotrzebnych sprawach. A gdy se leżysz tak w łóżku, jesteś tylko ty i twój móżdżek. Nie ma gdzie się chować.

 

Wyjmuje papierosa, przypala, zaciąga się dymem.

 

– Przynajmniej tak mnie na, tym, szkoleniu uczyli – stwierdza.

 

Obserwuję jeszcze chwilę ruch w fabryce, nie mogąc wyjść z podziwu. Szaleństwo, czyste szaleństwo, te karły, dezodoranty i ekrany. To wydaje się takie nielogiczne, takie dziecinne, takie… bajkowe? Nie wiem. Wiem, że skrzaty robiące w jakimś innym wymiarze złe myśli przedsenne to coś, czego nawet największy pojeb by nie wymyślił. Więc skąd ja? A może to rzeczywiście nie sen?

 

– Przecież to nie ma sensu. Skoro jesteście, załóżmy, to musicie to robić dla – pokazuję palcem na sufit – Tego na górze, prawda? A skoro dla Niego, to nie mógłby po prostu wysłać nam tego do głowy? Bez jakichś sprejów, czy czegoś i, bez obrazy, skrzatów jak z Disneya dla upośledzonych? Przecież On ma full power, nie?

 

– Ciii, student. Kurwa, cicho! O Szefostwie się nie mówi, nigdy. I nie kwestionuje. Jak ma tak być, to ma tak być i już. Mnie to nie ciekawi, panie, o nie. Ja mam robotę. Płacą mi. Mam na fajki, żarcie i wódę. Nie będę gadał o Szefostwie. Żeby mnie wylali, czy coś?

 

– Nie macie tu ochrony? – zmieniam temat. – Wlazłem tu, o tak, i już? Żadnych pakerów z taserami, żadnego alarmu?

 

– To zasrany inny świat. Tu nie ma ludzi. Kto by tu wchodził i jak? Po co alarmy?

 

– W sumie.

 

– Ty mnie przydybałeś, moja wina. Ale tak to, to nas nie ma, rozumiesz? Zresztą, ty też już wychodzisz. Pozdrowienia i miłych snów.

 

– Co?

 

– Nastawiłem ci portal, mądralo. Wracasz do łóżeczka.

 

Zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć, robi mi się ciemno przed oczyma. Wciągam głośno powietrze i znów mnie nie ma. Znikam. Wracam.

 

 

Otwieram oczy. Boli mnie głowa i czuję się zmęczony. Sięgam po komórkę. Dziewiąta rano. Dawno, chyba odkąd nie mam roboty, nie obudziłem się tak wcześnie. Ziewam, tak szeroko, że prawie pękają mi kąciki ust.

 

Wtedy przypominam sobie jakieś obrazy.

 

– Kurcze, ale pochrzaniony sen miałem – wymrukuję i przerzucam się na drugi bok.

 

 

***

 

Wychodzę z łazienki, jeszcze ścieka ze mnie woda, ale się nie przejmuje. Jestem zmęczony w cholerę. Moja nowa praca mnie wykańcza. W ogłoszeniu nie wspominali, że szukają prawdziwego zapierdalatora. Ale nic, do wyra. Przebiegam przez pokój, bo jest trochę zimnawo. Rzucam się na łóżko, przykrywam grubą kołdrą. Zamykam oczy.

 

Otwieram oczy.

 

Przekręcam się na lewy bok, powieki same się opuszczają. I podnoszą. Próbuję pozycji na brzuchu. Zaczynam się pocić, kołderka okazuje się ciut za gruba. Wracam na plecy. Nic. Sen nie przychodzi. Za to inne rzeczy, jak najbardziej.

 

Zaczyna się.

 

„Boże, na tym przejściu dla pieszych, wbiegłem na czerwonym. Mógł mnie przecież potrącić. Ja nie mogę, otarłem się o śmierć i nie zauważyłem. Poleciałem do roboty. A co by było? Zabiłby mnie? Jechał aż tak szybko? Boże, umarłbym. Na pewno."

 

Nie, nie, nie. NIE.

 

Próbuję odganiać złe myśli. Przymykam powieki i wyobrażam sobie, jak wygląda w samej bieliźnie koleżanka z boksu obok. Na pewno pod tymi żakiecikami i białymi bluzeczkami ma… Nie działa. Przyjemne kształty rozmywają się. Za to pojawia się coś innego. Niska sylwetka? Pomarańczowe światło? Dezodorant?

 

Sen. Dawno zapomniany.

 

Wizje robią się wyraźniejsze. Widzę uwijające się karzełki, monitory pełne obrazów, skrzata kopcącego fajka. I nagle wszystko przestaje być głupie. Zaczyna się robić… realne? Nie, uspokój się, nie wariuj. Ale nie mogę tego powstrzymać. Jakiś głos, absurdalny pisk w głowie, mówi mi, że tam byłem.

 

Bo byłem!

 

Zrzucam z siebie kołdrę, wstaję szybko z łóżka. Rozglądam się po pokoju. Powoli, uważnie zerkając na boki, idę zapalić światło. Gdy jest już widno, łapię za pierwszą rzecz, która mogłaby zrobić jakąś krzywdę. Padło na uchwyt od rozwalonej wędki, który stał gdzieś w kącie. Poręczny. Prawie jak bejzbol.

 

– Wyłaź, pokrak! – krzyczę na cały głos. – Wiem, że tu jesteś!

 

Zaglądam pod regał. Pusto, ale macham kilka razy moją jedną trzecią wędki. Nie trafiam niczego. Zaczynam się rozglądać. Niczego nie ma, patrzę we wszystkie podejrzane kąty, ale nic. Żadnego pokurcza ze sprejem. Już chcę zrezygnować, ale mnie tknęło. Kucam i patrzę pod stolik. Chwilę nie dzieje się nic, ale nagle zaczyna się formować cień, jakby w ten fragment mieszkania spływały wszystkie małe ciemności z całego domu. Nikogo nie widać, ale wiem, że, ucieka, pod stolikiem, tuż za moim laptopem. O ty! Mam cię. Odrzucam stolik, nie patrząc na możliwe uszkodzenia sprzętów domowych. Huknął głośno o podłogę. Walę niemal na oślep. Raz, drugi, trzeci, czwarty. Cień wiruje, jak wtedy, po czym znika w mgnieniu oka.

 

Nachylam się, patrzę. Nie ma niczego, ale widzę wyraźnie. Kilka małych plamek krwi. Jasnej, tak jasnej, że nierealnej, ale była tu. Dorwałem suczysyna. I laptop tylko porysowałem, celny jestem, nie ma co.

 

– Ha! Zachciało ci się kurwa dręczyć po nocach! – krzyczę, nie zważając na nic, bo poczułem się jak bohater. – Ja mam jutro pracę, ja muszę spać! Nie zadzieraj z facetem, który zaiwania w call center!

 

Po tej demonstracji samczej siły idę wyłączyć światło. Po drodze odstawiam bezużyteczny kawałek wędki, który nieoczekiwanie stał się bronią obuchową. Pokój znów robi się ciemny i absolutnie normalny. Dobrze. Teraz się namyślą, zanim mi tu rozpylać głupoty zaczną. Przeciągam się jeszcze, zbierając się do wskoczenia do ciepłego łóżeczka.

 

I wtedy słyszę przeciągły, rozpaczliwy wizg. Ostatnio coś takiego słyszałem w podstawówce, jak ktoś wyjątkowo nieumiejętnie wygrał fałszywą nutę na flecie.

 

Potem wszystko dzieje się za szybko.

 

Zewsząd, z każdego kąta pokoju, nawet ze ścian, wyskakują małe cienie. Karły. Nie widzę dokładnie, ale każdy ma chyba sprej. Cholera! Zaczynam się opędzać, czuję, jak spadają na mnie, łapią za włosy, nogi, bokserki, t-shirta. Jest ich za dużo. Próbuje kopać, macham rękoma, ale na nic. Czuję, że lecę plecami na ziemię.

 

Ciemność. Brak przytomności.

 

Otwieram oczy, nagle, łapiąc powietrze. Ktoś siedzi mi na klatce piersiowej. Zaczynam widzieć dokładniej i mimo ciemności, wyraźnie wyłapuję rysy okropnie wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu karzełka.

 

– No to cię mamy, gnojku jeden! Naszego pracownika się bić zachciewa? Cztery szwy, człowiek, cztery szwy! Ale masz przesrane! Z nami się nie zadziera! – wrzeszczy, plując mi prosto w twarz.

 

Ostatnie co widzę, to niewyraźny zarys puszki ze sprejem pełnym nocnych zmór, która zbliża się do moich oczu.

 

 

***

 

Otworzyła drzwi kluczem, nieco zaniepokojona, ale tylko nieco. Miał być w domu, narzekała w myślach, a dzwoniłam już chyba z pięć minut. Może usnął, zaczęła się uspokajać, przecież tak zasuwa w tej pracy, że ustawa nie przewidziała. Odstawiła torbę z przetworami od matki, które zdawały się ważyć z tonę, i zdjęła kozaczki. Zawiesiła kurtkę na haczyku i wkroczyła do dużego pokoju. Siedział tam, przy stole. Na blacie stała miseczka, wypełniona chrupkami z mlekiem, ale chyba nietkniętymi. Patrzył tak jakoś dziwnie, przed siebie, jakby się mocno zamyślił. Nie zwrócił nawet na nią uwagi.

 

– Brat! – pisnęła, wiedząc, że to go zirytuje. I się zdziwiła, bo nie było żadnej reakcji. Nadal gapił się w ścianę, jakby go sparaliżowało, bez ruchu. – Brat! – pisnęła głośniej.

 

Potem ruszyła w jego kierunku. Siadła po drugiej stronie stołu, uśmiechnęła się. Tym razem zareagował. Przynajmniej jej się tak wydawało, otworzył usta, jakby miał zacząć mówić.

 

– Co jest, braciszek? Zmęczony? Zawiesiłeś się? – obrzuciła go pytaniami. – Żarcie od mamuśki przytachałam, normalnie wszystko. Ogórki, klopsiki, grzybki, jakby ci zapasy na rok robiła…

 

– Ja umrę. Nie będzie mnie. Byłem, a nie będę. Wyobrażasz to sobie? Bo ja nie. Cholera, nie będzie mnie, rozumiesz? Jak można się z tym pogodzić, że nie istniejesz? Pyk i się urywa, nic, zasrane nic.

 

Siostra spojrzała na niego, zaskoczona i nieco zaniepokojona.

 

– Brat, ty ćpasz? Nie mów mi, że ćpasz. Matka non stop gada, że jak sam zamieszkasz, bez dziewczyny i w ogóle, to tylko alko, krechy i kurewki. I co ja jej powiem, jak ćpasz?

 

Nie odpowiedział. Wstała z krzesła, przeszła za plecy brata. Dotknęła ramion. Nawet nie drgnął. Poczuła, jak przechodzi ją zimny dreszcz. Co się dzieje, zastanawiała się gorączkowo, co on odpierdala?

 

– Coś się stało? – spytała, raczej głupio.

 

– Znałaś Krzyśka. Taki drobny, zawstydzony, jąkał się. Boże, jak my mu dokuczaliśmy. A ja najbardziej, wstyd, jakby mnie teraz spotkał, to miałby prawo obić mi twarz. Musieliśmy mu zepsuć życie, to była naprawdę przesada. On jakoś zniknął, ciekawe, co się z nim dzieje. Czy udało mu się znormalnieć?

 

– O czym ty gadasz?

 

– Żałuję, jak ja tego kurwa żałuje, ledwo da się znieść. Jak mogłem być takim idiotą, i to właśnie wtedy, właśnie z Nią. Zapijać się i do niej, pod dom, z pretensjami… kurwa, to mogła być taka na zawsze. Boże! Jak ja ją kochałem, i zostało nic, rozumiesz, nic! Totalnie zepsułem wszystko!

 

– Brat! – krzyknęła, teraz już zupełnie przerażona.

 

 

***

 

Wyprowadzali go. Szedł do karetki grzecznie, posłusznie, zupełnie nieobecny. Jego wzrok, mina wyrażały kompletnie nic, choć oczy były szkliste, jakby zaraz miał zacząć płakać. Drzwi karetki zasunęły się i odjechała spod bloku. Gapiący się przez okno sąsiedzi, głównie żądne plotkarskich rewelacji starowiny, zorientowali się, że przedstawienie skończone. Schowali się w swoich mieszkaniach, wrócili do telewizji i czytania gazetek o celebrytach.

 

Karzeł wyciągnął papierosa. Zapałka zgasła, zanim przypalił, może przez zimno. Udało się dopiero z następną. Zaciągnął się mocno, kaszlnął.

 

– He, trochę szkoda studenta jednak – powiedział.

 

Po prawdzie, to była jego i tylko jego wina. Odkąd zaczął pracę, trochę za lekko traktował zalecenia regulaminu. Po pierwsze, nie robił się niewidzialny. Powinien, jak tylko zjawiał się w pokoju klienta. Ale niewidzialność szczypie, nawet swędzi, potem się od drapania powstrzymać nie można. Po co się męczyć, zawsze powtarzał, oni i tak leżą w łóżku, nie rozglądają się po kątach. Tylko dzieci szukają nocą strasznych cieni, ale od dzieci jest inne przedsiębiorstwo. Po drugie, pokazał mu fabrykę. Nie czuł się aż tak winny, znajomi opowiadali, że często dla zgrywu brali człowieka do zakładu i obserwowali jego głupie reakcje.

 

– Skąd mogłem wiedzieć, że cholernik jeden skubany jest na tyle pokręcony, by uwierzyć, ze to nie był sen? – spytał na głos, jakby rozmawiał ze swoimi myślami.

 

Wyrzucił papierosa, po czym zapalił jeszcze jednego.

 

Ale szkoda. Nie chciałby być w jego skórze. Wypsikali na niego dawkę mrocznych myśli starczącą chyba na parę lat. Chłopak będzie teraz żył wyłącznie przypominajkami. Nocna depresja dwadzieścia cztery godziny na dobę. Nawet jak działanie spreju ustąpi, to chłopak będzie do końca życia zrypany, co do tego karzeł nie miał wątpliwości. Ludzki umysł krucha rzecz, raz nasycony taką ilością żalów, strachów i poczucia winy raczej już się nie naprawi.

 

Całe życie spędzi u czubków.

 

No, w sumie nie musiał od razu walić po łbie. I to za co? Za to, że jego niewidzialny gość wykonywał swoją pracę?

 

Po prawdzie jednak, karła martwiła najbardziej własna robota. Wprowadził do fabryki człowieka, a przez to doprowadził do pobicia współpracownika. Nie miał wątpliwości, że kierownik zmiany skontaktował się już z Szefostwem.

 

– Mogę se jeszcze mieć nadzieję, ale czas kupić gazetkę. Pracy trza będzie szukać – mówił do siebie. – Kurwa, ja to roboty utrzymać chyba, ten, z natury nie umiem. Na zbity pysk wylecę, nie ma co!

 

Karzeł wyrzucił niedopałek na trawnik pełen gnijących liści i psich kup, westchnął żałośnie, a po chwili już go nie było.

 

Koniec

Komentarze

Napisałbym, że sympatyczne, ale nie napiszę. Bo sympatyczne nie jest, będę się teraz bał zasnąć, w oczekiwaniu na karła.
Jednym słowem, czyta się niepokojąco. Może przez to, że przywołało mimowolnie własne wspomnienia, przeznaczone na noc.
Jeśli taki był cel, to gratulacje :P

ps
nastawiam budzik w komórce, który i tak mnie pewnie nie dobudzi o ustalonej rygorystycznie, - zmieniłbym na "nastawiłem w komórce budzik" bo podmiot się moim zdaniem lekko gubi :P

Otworzyła drzwi kluczem, nieco zaniepokojona, ale tylko nie co. - Nieco?

Świetny tekst. Przynajmniej na 5. Mądry styl i język. A, co najważniejsze, orginalna fabuła. Bardzo mi się podobało.

Pozdrawiam,
Horn.

PS

Wyrzucił papierosa, po czym t zapalił jeszcze jednego. - ,,t'' Ci tu niepotrzebnie wpadło.

Dobre. Po co czytałem o tej porze? To może być zaraźliwe, bo sugestywnie napisane...
Kilka byczków mignęło, ale wyszukiwać już nie będę. Pora szukać francuza na karła...

zacne! muszę dorwać tego gnoja spod wyra, coby mnie znowu do strzelby ojca nie ciągnęło. 

Ode mnie piątka - nie trzeba więcej komentarza. 

Po regałem z Ikei, w pustej przestrzeni pomiędzy podłogą i pierwszą półką. - pod regałem, poza tym nie jestem pewien, czy powinieneś odmieniać nazwę "Ikea".

Umysł nie daje odpuścić. - umysł nie chce odpuścić, brzmi lepiej.

Kucam przy regale, przyglądam się uważniej, ciemność zmienia się w prawdziwe tornado czerni i nagle: pyk! Zniknąłem.
- sądzę, że raczej trudno stwierdzić znikającemu, że zniknął. Według Ciebie łatwo...Zostanę jednak przy swojej opinii.

(...)A gdy se leżysz tak w łóżku(...) - se?

Prawie jak bejzbol. - nawet jeśli ten wyraz spolszczysz, to i  tak jest bejsbol.


- Wyłaź, pokrak! - krzyczę na cały głos. - czy to następca tronu Kraka?

Chwilę nie dzieje nic - chyba "się" uciekło?

Otworzyła drzwi kluczem, nieco zaniepokojona, ale tylko nieco. Miał być w domu, narzekała w myślach, a dzwoniłam już chyba z pięć minut.  - proponuję użyć myślników, ewentualnie cudzysłów może się nadać.

(...)i to właśnie wtedy, właśnie z Nią. - nią  nie jest nazwą własną.

Interpunkcja na słabszym poziomie nawet od mojej, poza tym dużo powtórzeń, których nie wymieniałem. Może ktoś inny to zrobi. Lubisz używać słów spod osiedlowego trzepaka, ewentualnie z okolic budki z piwem. Mnie to razi. Treść opowiadania jest interesująca, natomiast zachwytu moich przedmówców zupełnie nie podzielam. To oczywiście moja subiektywna ocena, życzę sukcesów. Pozdrawiam

Urban Horn - Świetny tekst. Przynajmniej na 5. Mądry styl i język. A, co najważniejsze, orginalna fabuła. - chyba żartujesz? Poza tym oryginalna, jeśli już.

Mastiff

Muszę zgodzić się z Bohdanem. Historia ciekawa, ale język...nie moje klimaty. Lepszy styl, więcej cynizmu i ironii, a tekst na pewno byłoby dużo lepszy.
Pozdrawiam,
Adam

Walić wszystkie błędy! przeczytałem 23:55...
Będzie problem ze spaniem... A tu jeszcze musze spać na łóżku, które po rozłożeniu ma pod spodem dziurę... :(

"Walić wszystkie błędy"... No, tak.

Mastiff

Nie chodziło mi o propagowanie uśmiercania poprawnej polszczyzny, tylko o to, ze błędy nie mają tu znaczenia dla odbioru... ;)

Nie podoba mi się to skakanie - najpierw narrator mówi do siebie, potem do czytelnika. Tak się składa, że cierpię na bezsenność (niestety) i moją myślą przewodnią wtedy jest, żeby wreszcie zasnąć, a nie, że jak zasnę, to już się nie obudzę, albo że kogoś tam kiedyś kochałam. Jak nie mogę spać, mam to gdzieś.
"dziecinnych metod, które uczono cię" - których
"Po regałem z Ikei, w pustej przestrzeni pomiędzy podłogą i pierwszą półką. Cień, którego nie było i który w żaden sposób nie powinien tam być." - Jakiś potwór zjadł "d" z "pod". Poza tym to trochę dziwne: jest ciemno (bo noc), więc zakładam, że wszystko otacza cień. W zasadzie pod regałem cień jest zawsze, niezależnie od pory dnia. To niby dlaczego w żaden sposób nie powinien tam być?
"broni improwizowanej"? chyba impromizowanej broni, tak lepiej brzmi
"I oczy jak z kreskówki dla psychicznie chorych" - czy są jakieś kreskówki dedykowane dla psychicznie chorych? ja nie widziałam, ale być może nie jestem targetem... pozostaje wierzyć Autorowi na słowo :->
Skąd karzeł zna słowo wykształciuch? skąd wie, kim są dresiarze?
"Gdzieś przede mną jest taśma produkcyjna" - czy bohater nie wie, gdzie dokładnie? 100 metrów? kilometr? najwyraźniej na tyle blisko, że widzi to: "Po taśmie jadą z wielkiej maszyny, huczącej i buchającej parą, niskie, czarne tubki. Uświadamiam sobie, że wyglądają dokładnie jak dezodorant w spreju". "gdzieś przede mną" sugeruje sporą odległość, czy bohaterowi wyostrzył się wzrok?
"Na przeciwnej ścianie do miejsca, w którym wylądowałem, jest wielkie okno. Za nim widzę inne karły, siedzące przed ogromnymi ekranami, wyświetlającymi, zdałoby się, losowe obrazy. Twarze, miejsca lub jakieś kompletnie abstrakcyjne wizje pełne mgły i mroku" - ja cię, ale ten bohater ma wzrok! jak sokół! że też widzi takie szczegóły za wielkim oknem wielkiej hali :)
"Dawaj na chodnik, bo nas jeszcze zauważą." - wow, mnóstwo karłów i żaden nie zauważył nagłego pojawienia się wielkiego człowieka? w odróżnieniu od bohatera wzrok mają kiepski i spostrzegawczością nie grzeszą...
szeptam - oj, nie lubiło się gramatyki, co?
"Jeśli to jest sen, to zdecydowanie zaczęło mi odbijać." - dlaczego? w końcu sny cechują się tym, że są dziwne i odrealnione
"Wychodzę z łazienki, jeszcze ścieka ze mnie woda" - nie dziwne, że nie mógł zasnąć, też bym miała ten problem w mokrym łóżku (bleee)
"Nie trafiam niczego" - w nic... poza tym "niczego" jest zdanie dalej
"Otworzyła drzwi kluczem" - co jest warte podkreślenia, gdyż zazwyczaj otwiera je wytrychem :)
"tak zasuwa w tej pracy, że ustawa nie przewidziała" - to jest w jakimś języku, już wiem, w polskawym!
"wzrok, mina wyrażały kompletnie nic" - w języku angielskim taka konstrukcja jest prawidłowa, w polskim nie
mój osobisty faworyt tego tekstu - słowo "starczący"! BRAWO!!!

Czytałam to raz, za drugim razem więcej by się znalazło. Błędy interpunkcyjne. Nudne, przegadane (zwłaszcza początek, ciężko przez niego przebrnąć). Emocji brak. Bohater niby krzyczy, a w ogóle nie czuć tego w tekście. Pomysł fajny.

Dla Ciebie nie mają, w mojej opinii to ważna kwestia w każdym opowiadaniu. Ja też robię błędy, ale opowiadanie powyżej ma ich naprawdę sporo, wymieniłem tylko kilka z nich.

Mastiff

@sokol07 - moze dla Ciebie bledy w fabule i stylu nie mają znaczenia, ale dla innych tak...

Ta uwaga była skierowana do sokol07, niekoniecznie orła ortografii... .

Mastiff

@Bohdan

Nie żartuje, wyrażam swoją opinię. Nie szukałem błędów. Czytałem szybko, a nawet kiedy już je zauważyłem (dzięki waszym komentarzom) odnosnie treści zdania nie zmieniam. Co prawda jedno z gorszych opowiadań autora, ale nie znaczy to, że złe.
Dobra, było dużo błędów, co ich nie dojrzałem, ale to wciąż pozostaje ma subiektywna opinia. Portal ten wręcz zachęca do podzielenia się nią. Dziękuję.

Urbanie Horn, ja wiem, że portal zachęca do dzielenia się opiniami na dany temat. Zacytowałem Twój komentarz, bo napisałeś, że autor użył "mądrego stylu i języka". Tak się składa, że to akurat zdecydowanie najsłabsze punkty opowiadania, o czy świadczy kilkanaście błędów wymienionych przeze mnie i chyba kilkadziesiąt (!) porzez czarnego kota. Ja też uważam, że pomysł Autora jest dobry, ale wykonanie po prostu złe. Pozdrawiam

Mastiff

O czym, zgubiłem "m" powyżej, za co przepraszam :).

Mastiff

połowa błędów kota jest wydumanych, ale trzeba przyznać, że opko jest niestaranne.
Ale i tak zaniepokoiło, przynajmniej jednego czytelnika :P

Wydumanych? Faktycznie, dziury w fabule, nielogiczności i błędy stylistyczne to tylko i wyłącznie kwestia moich fanaberii. :)))

Podobało mi się i cieszę się, że czytalam to w dzień kiedy nie jestem "sam na sam" ze swoim móżdżkiem ;)

Lubisz używać słów spod osiedlowego trzepaka, ewentualnie z okolic budki z piwem.
Taki był cel, skoro narracja jest przeprowadzona z punktu widzenia osoby wychowanej na owym trzepaku. Dlatego nie uznaje kolokwializmów, anglicyzmów albo "wieśniaczyzmów" za błąd. Czy to się podoba czy nie, to już de gustibus.
Używanie Niej z dużej litery to zabieg podkreślający, że chodzi o tą konkretną babkę. Nazwą własną nie jest też Szefostwo czy Niego, więc widać, że go nadużywam.

Tak się składa, że cierpię na bezsenność (niestety) i moją myślą przewodnią wtedy jest, żeby wreszcie zasnąć, a nie, że jak zasnę, to już się nie obudzę, albo że kogoś tam kiedyś kochałam. Jak nie mogę spać, mam to gdzieś.
To nie jest opowiadanie o bezsenności, bo bohater na nią nie cierpi. Chodzi o mroczne myśli, które pojawiają się w nocy, a nie o chorobę.
kreskówki dla psychicznie chorych - zasadniczo jest to metafora, ale jeśli muszą być. Tak, to z kreskówki dla dzieci.
Jeśli to jest sen, to zdecydowanie zaczęło mi odbijać. - nie miałaś nigdy tak dziwnego snu, że zacząłeś się martwić o własne zdrowie psychiczne? Ja miewałem.
Wychodzę z łazienki, jeszcze ścieka ze mnie woda  - to jest akurat paskudny meski zwyczaj, że czasem wychodząc z prysznica, przetrą się raz i dwa, zamiast porządnie użyć ręcznika
Otworzyła drzwi kluczem - jest podkreślone, żeby wskazać, iż nie powinna tego robić i nie powinny być zamknięte. Ale fakt, może niewprawnie.
Sceny z fabryki mógłbym zbyć słowem "logika snu", ale w sumie po co.

A co do ogólnego opowiadania, to tak, jest absolutnie pisane niestarannie. Traktuję je jako wyprawkę, testującą a) pomysł b) formę, stąd narracja językiem potocznym (którą lubię się bawić) i choćby zmiana osoby z pierwszej na trzecią w połowie. A, że każdą wyprawkę warto poddać ocenie, wrzuciłem sobie tam, gdzie mnie znają, i dzięki wszystkim za komentarze.

Stop, errata, żebym nie dostał pojazdu
Przez "niestarannie" rozmumiem "niepoddane kilkunastu obróbkom" i "pisane jednym ciągiem", żeby mi ktoś nie zarzucił, że zaśmiecam dział z opowiadaniami. Tekst jest zamkniętym i skończonym opowiadaniem (nie fragmentem, szkicem, jakie czasem tu wrzucają), tylko nie poddanym iluśtam redakcjom i pisanym z głowy, bez większych planów, jadąc tylko na pomyśle.

Uff, przydałaby się opcja edycji komentarzy jednak ;)

Ja też nie uznaję kolokwializmów za błąd, po prostu ich nie lubię, co wyraźnie napisałem w opinii. Tu się zgadzamy. Napisałeś Niej dla wyróżnienia osoby. moim zdaniem zupełnie niepotrzebnie, ale rozumiem. Miałeś prawo. Wymieniłem błędów znacznie więcej, sądzę, że trafnie.
Pozostałę uwagi dotyczą czernegokota, więc nie odniosę się do tego.

A, że każdą wyprawkę warto poddać ocenie, wrzuciłem sobie tam, gdzie mnie znają, - raczej trudno otrzymać obiektywną ocenę od osób, które Cię znają, uwierz mi. Ja zamieszczam swoje opowiadania tutaj, bo mnie nie znają. Wszyscy moi znajomi chwalą moje opowieści, a na NF bardzo różnie z tym bywa... .

Mastiff

Pozostałe i czarnego. Przepraszam za błędy, rzeczywiście przydałby sie edytor:). Pozdrawiam

Mastiff

Bohdan, to było w sensie "gdzieś, gdzie mogę spokojnie wrzucić taką mniej wymuskaną rzecz, a ktoś ją przeczyta i oceni", bo jakbym np. wrzucił do portalu innego tego typu eksperyment, to pewnie ciężko byłoby o komentarze . Uff, używanie skrótów myślowych w Internecie to ciężki kawałek chleba.

@Bohdan

No dobrze. Tylko:
Ja też uważam, że pomysł Autora jest dobry, ale wykonanie po prostu złe.
Przesadziłem z tym wychwaleniem stylu i języka, chociaz wciąż myślę, że nie był zły. Może ,,słaby'' ale od złego, mym zdaniem mu daleko.

Poza tym ja tu jestem taki jak Rudi Shuberth z ,,Jak oni śpiewają''. (Żeby nie było, nie oglądam, raz widziałem i słyszałem opinie) - po prostu przesadzam z pochwałami i pocieszam, niezależnie od wykoniania. Postaram się to zmienić;D
Pozdrawiam.

@M.Bizzare

Pomysł mi się podobał, choć tekst nie należy do twoich najlepszych. A i długo zastanawiałem się, który z Was jest tym autorem opowiadania ,,Wabik'' z nr. Specjalnego NF. Niedawno dopiero, jak podpisałeś się pod tekstem w publicystyce odkryłem, że to Ty. Tak więc gratuluję tamtego sukcesu i pozdrawiam;D
H.

Urban Horn, masz rację, słaby. Po kliknięciu słowa "dodaj" było za pózno na zmianę, a rzeczywiście określenie przeze mnie użyte, nie było właściwie dobrane. Za pózno się zorientowałem:). Osobną sprawą jest to, że cieszy mnie fakt, iż zrozumiałeś moją uwagę dotyczącą Twojej opinii. To świadczy bardzo bobrze o Tobie. Pozdrawiam

Mastiff

A mi się podobało i to bardzo, chociaż zgadzam się co do tego, że nie jest to Twoje najlepsze opowiadanie. Ponieważ nie dzielę języków na mądre i głupie :P, to nie wiem jaki jest Twój, ale mnie kolokwializmy nie rażą, zwłaszcza że bez przesady, u mnie pod osiedlowym trzepakiem mówią trochę gorzej ;) Internetowy początek jest po prostu rewelacyjny. A koniec... hmm... też będę się bała zasnąć. Najpierw Murakami i jego "Little People" (właśnie nabyłam drugi tom "1Q84"), a potem Twój tekst... brrrr. Coś jest na rzeczy z tymi skrzatami. Może one naprawdę istnieją!!! Aaaa...

Mnie też się podobało, załatwiłeś mi przyspieszoną terapię oswajania nocnych karłów, dezodorantów i gołych bab wieczorową porą <3 Momentami trochę przedobrzasz z kolokwializmami, ale było zabawnie tam, gdzie miało być, utrzymałeś lekki i fajny styl, a rażących błędów też się nie doszukałam; jakieś zaginione przecinki czy momentami nieporadna składnia to chyba wszystko. Bardzo sympatyczny tekst z przeuroczym pomysłem i wśród miłych mi, dobrze wykorzystanych bluzgów ;)

Swoją drogą, jakbym dorwała takiego szczuna, to od razu za jaja i niech dynda pod sufitem. O.

Bardzo dobry tekst. Widze, że poprzedników zaniepokoił, ale mnie rozbawił. I podbał mi sie cholernie.

Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.

Dobry tekst. Szybko się czyta i pomysł bardzo fajny.

Pozdrawiam.

Nowa Fantastyka