– Profesorze! Profesorze!! Mamy to, na co od lat czekaliśmy! Nawiązaliśmy kontakt! – wołał otworzywszy drzwi doktor Andy Miller.
Profesor Archer przerwał pracę przy laptopie i spojrzał na stojącą w progu sylwetkę doktora.
– Kontakt? Naprawdę? – spytał z nutką niedowierzania profesor.
– Jak Boga kocham!
– A na jakim paśmie?
– Na standardowym.
– A kiedy odebraliście sygnał?
– Przed chwilą, i cały czas nadają.
Profesor Walter Archer i jego zespół naukowców od przeszło czterdziestu lat nasłuchuje osobliwe sygnały radiowe pochodzące z kosmosu w obserwatorium nieopodal miejscowości Green Bank, w Stanach Zjednoczonych. Archer był jednym z sześciu założycieli programu UCHO. Nasłuch odbywał się tak, jak się zaczął ponad czterdzieści lat temu, głównie poprzez odbiór fal radiowych za pomocą radioteleskopów, olbrzymich układów antenowych wbudowanych w doliny, czy też mniejszych sterowanych radioteleskopów miskowych.
Profesor podrapał się po swojej łysinie, po czym zabrał ze sobą swój prywatny notatnik, w którym zapisywał wszystkie dane i daty nasłuchów od samego początku, to znaczy od czterdziestu lat. Wszystkie dotyczyły krótkich sygnałów, trwających kilka lub kilkanaście sekund, ale ten przypadek, ten dzisiejszy, był bardzo szczególny.
***
Kilka minut później, profesor wpatrywał się w ekran monitora, na którym wyświetlała się nieprzerwanie spora liczba danych. Niektóre w postaci diagramów, rysunków, czy też wykresów. Ten, na który właśnie spoglądał był wyświetlany w formie słupków odpowiadającym różnej wartości matematycznych liczb.
– Rejestrujecie to? – zapytał siedzących przy komputerach trzech pracowników.
– Tak, cały czas, panie profesorze. Dyski twarde SCSI aż przy tym gotują – odpowiedział z żartem jeden z nich, gruby w rogowych okularach, ubrany w hawajską koszulę.
– Zatem odtwórzcie ten moment, kiedy sygnały odebraliście, następnie skopiujcie dane do głównego komputera, niech je zliczy i dokona analizy, zdaje mi się, że one coś znaczą.
Profesor wraz ze swoim asystentem, doktorem Miller'em, podszedł wolnym krokiem do dużego ekranu, który za chwilę miał wyświetlić formułę dziwnego przekazu, otrzymując wciąż z jednego punktu, oddalonego od Ziemi o kilka parseków.
– Jak pan myśli profesorze, czy to nadają z jakiejś odległej planety?
– Z planety? – zdziwił się profesor, poprawiając okulary, które powoli zsuwały mu się z nosa. – Wątpię. Za słaby sygnał jak na planetę. Tak, więc doktorze może to coś mniejszego. Chyba statek lub jakaś stacja kosmiczna obcych…
– Może zakłócenia? – wszedł mu w słowo doktor Miller.
– Na pewno to nie są zakłócenia. To zbyt częste sygnały i zmienne, a zakłócenia czy szumy, są krótkotrwałe, albo długotrwałe i jednakowe – wyjaśniał Archer – o mniejszej częstotliwości niż to.
Komputer wykonał zadanie. Drukarka wydrukowała rząd cyfr. Po chwili na ekranie pojawiły się zdania o bardzo dziwnej treści.
Obydwaj mierzyli się przez moment wzrokiem.
– Łącz z Białym Domem! Natychmiast! – rzucił nareszcie profesor.
***
Tego samego dnia, bardzo późnym wieczorem w Białym Domu, w Waszyngtonie, ktoś zapukał do drzwi gabinetu owalnego.
– Panie Prezydencie, można wejść? – powiedziała łagodnym tonem nie otwierając drzwi sekretarka.
Prezydent George F. Littlefinger spojrzał w oczy pani sekretarz obrony Jennifer O'Hara, z którą miał dzisiaj ważne spotkanie.
W końcu otworzył drzwi.
– Słucham, o co chodzi?
– Telefon do pana w bardzo ważnej sprawie, dzwoni profesor Archer z UCHA.
– Z Ucha? – zdziwił się. – To ta grupa maniaków zajmująca się nasłuchiwaniem sygnałów od kosmitów? – przypomniał sobie po chwili.
– Tak, dokładnie.
– No i co zmasowana inwazja najeźdźców z Marsa? – dopytywał się lekko ironicznym tonem. – Proszę powiedzieć, cóż za nowina tym razem.
– Nie mogę, bo profesor powiedział, że to jest bardzo pilne. Tylko do pańskich uszu!
Prezydent Littlefinger spojrzał ukradkiem na stojącą za nim panią sekretarz obrony.
– Racja. Zatem proszę przełączyć rozmowę do mojego drugiego gabinetu.
– Oczywiście – odpowiedziała z uśmiechem sekretarka, po czym ruszyła w stronę swojego miejsca pracy.
***
Dwie i pół minuty później.
– Tak, słucham? O co chodzi profesorze Archer?
– Panie prezydencie – usłyszał głos w słuchawce. – Mamy, to znaczy nawiązaliśmy kontakt z obcą cywilizacją.
– Poważnie?
– Tak.
– Czy chcą nas zniszczyć?
– Nie, nie nic z tych rzeczy! Oni chcą do nas przylecieć!
– Tak! Co pan powie, to niebywałe! A kiedy i gdzie? Może upatrzyli sobie Manhattan albo Krater Diablo w Arizonie?
– Za dwa dni, ale nie tam. Nie do nas.
– Nie do nas? Jak to? No to w takim razie gdzie?
– Nie wiem, czemu, ale chcą koniecznie wylądować w Polsce. We Wrocławiu.
– Gdzie?
– W Polsce.
– Chodziło mi o miasto, jak się nazywa?
– Wrocław.
– No dobra, zadzwonię do prezydenta Polski i powiem mu, że przylecą do nich Obcy. Czy to wszystko?
– Tak, wszystko. Przynajmniej na razie. Jak będę wiedział coś więcej, zadzwonię.
Prezydent odłożył słuchawkę na widełki. Przez kilka minut przechadzał się po swoim gabinecie.
„Dlaczego akurat w tej Polsce, a nie u nas w Ameryce? Przecież jesteśmy potęgą ekonomiczną, technologiczną i militarną świata! Co oni zobaczyli takiego interesującego w tym małym kraju? Zaraz, a może chcą zaatakować i upatrzyli sobie ten kraj w Europie. Do licha co mi tam, niech tam lądują. Wyslę jeszczy tych dwóch maniaków."
W końcu chwycił za słuchawkę.
***
W Kancelarii Prezydenta Polski Zbigniewa Buraka zadzwonił telefon. Na panelu migała zielona dioda. Waszyngton.
– Tu Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Zbigniew Zenobiusz Burak, słucham? – mówił gapiąc się na nową ustawę sejmową do podpisania.
– Witam. Tu prezydent USA George Littlefinger – usłyszał płynące ze słuchawki angielskie słowa.
– Co tam , przyjacielu Littlefinger – uśmiechnął się. – Co znowu jakiś offsecik? Co tym razem chcecie nam zaoferować? F14, F117-A2 Stealth? Czy może lotniskowce? – zaproponował stukając długopisem o drewniany blat biurka.
– Na razie nie. Może innym razem, teraz mam ważniejsze sprawy na głowie. Słuchajcie, bo nie będę dwa razy powtarzał. Za dwa dni, gdzieś około dwunastej w południe wyląduję we Wrocławiu pojazd kosmiczny.
– Jaki pojazd?! – zagaił prezydent unosząc brwi.
– UFO!!!
– UFO?! Do nas przyleci? Do Polski? Piliście coś?
– Naprawdę, przyleci do was wielki pojazd kosmiczny z ufoludkami w środku!
– Z takimi wielkimi oczami i cali zieloni? – dopytywał się rysując taką postać na białej kartce papieru.
– Nie mam zielonego pojęcia czy tak wyglądają?! Przecież to wymysł fantastów i filmowców!!!
– Tak? A ta sekcja zwłok ufoludków, co przeprowadziliście zaraz po katastrofie w Roswell?
Przez chwilę w słuchawce zapanowała cisza jak w grobowcu.
– Moment – usłyszał ponownie głos. – Przejdę na inną linię, prywatną, bo nie chcę na oficjalnej o tym rozmawiać.
Prezydent Burak zapalił papierosa, czekając na ciąg dalszy rozmowy, wzbijając do góry kłęby niebieskoszarego dymu tytoniowego, którego charakterystyczna woń pomalutku wypełniała przestrzeń gabinetu.
– Jesteś tam jeszcze, halo?
– Tak, jestem – odpowiedział.
– Wracając do tej katastrofy. Nie zdarzyła się w miejscowości Roswell, lecz niedaleko od niej, ale również w Nowym Meksyku…
– W „nowym"? – przerwał mu Burak. – A co się stało ze „starym" Meksykiem?
– Boże zmiłuj się. To taki stan u nas i od lat nazywa się Nowy Meksyk. Podobnie jak: Teksas czy Kalifornia.
– Ach, no tak, ale ze mnie gapa. To tak jak u nas Nowy Sącz albo Nowy Targ. No dobra, mów dalej.
– Dziękuję. Tam nie rozbił się żaden pojazd obcych. To były ściśle tajne wojskowe ćwiczenia manewrowe, naszego nowoczesnego pojazdu. A sekcja zwłok, no cóż, czymś trzeba było wtedy nakarmić media i społeczeństwo. Tyle, więcej nie powiem. A tego, co mówiłem nie słyszeliście. Nigdy tego nie powiedziałem. Zgoda?
– Oczywiście, już teraz nie pamiętam co mówiliście.
– To świetnie, ale jest jeszcze jedna kwestia. Przed wylądowaniem tego tajemniczego pojazdu, który nie jest naszym wytworem. Wcześniej, o ósmej rano, przyleci do Wrocławia samolot z dwoma wybitnymi naukowcami na pokładzie: profesor Walter Archer oraz doktor Andy Miller. Obaj panowie od lat zajumują się odbieraniem i analizą sygnałów radiowych, które sugerowałyby istnienie w kosmosie form inteligentych. Ich celem będzie zbadanie tego niecodziennego zjawiska i nawiązanie kontaktu z obcymi.
– A ty? – zagaił Zbigniew Burak.
– Ja nie przylecę, mam tutaj również ważne sprawy. Tak, więc przygotujcie się tam jakoś, porządnie. Reprezentujecie nie tylko wasz kraj, ale też cały świat! Miejcie to w tej wielkiej chwili na uwadze. To wszystko.
Burak usłyszał odgłos odkładanej słuchawki. Po czym wyjął z podajnika drukarki niezadrukowaną kartkę papieru i zanotował godzinę przylotu, jak również nazwiska obu ważnych naukowców.
– Panno Kwiatkowska, do mnie! – wrzasnął w stronę drzwi, zza którymi znajdował się sekretariat.
***
Dwa dni później było słonecznie i bezchmurno, ale za to od zachodu wiało. Na wrocławskim lotnisku prezydent Zbigniew Burak, premier Eustachy Szafa oraz ministrowie obserwowali lądujący mały, prywatny samolot odrzutowy. Wreszcie maszyna zakończyła kołowanie i zatrzymała się tuż obok nich, o niecałe kilkadziesiąt metrów. Drzwi w otworzyły się. Z wnętrza wyszły dwie postacie, ubrane w czarne, eleganckie garnitury, trzymając w dłoniach za rączki czarne skórzane teczki. Idąc pośpiesznym krokiem postacie zbliżały się.
– Jestem profesor Walter Archer, a to mój asystent, doktor Andy Miller.
– Miło mi panów poznać – rzekł z uśmiechem prezydent Burak. – Cały świat dzisiaj będzie się patrzeć w stronę Polski i miasta Wrocławia.
– Tak, tak zgadza się – zaśmiał się profesor. – To wielkie wydarzenie dla nas wszystkich i przyszłych pokoleń, poznać obcych z innej planety.
Następnie uczeni przywitali się z szefem rządu i ministrami. Parę minut później podjechał kordon kilku czarnych luksusowych limuzyn. Do pierwszej z nich wsiedli prezydent i naukowcy, reszta VIP-ów wsiadła do pozostałych samochodów i udali się do miejsca, gdzie miał wylądować pojazd obcej cywilizacji.
***
Na trybunach, niedawno oddanego do użytku stadionu piłkarskiego, w niesamowitym ścisku i hałasie zebrał się tłum ponad trzydziestu tysięcy osób. Słońce przyświecało mocno. Było już prawie południe, gdyby nie ten chłodny wiatr, który wiał od strony zachodniej, nikt by chyba dzisiaj w tym żarze nie wytrzymał. Wszyscy chcieli zobaczyć pierwsze, historyczne spotkanie ludzi z kosmitami. Nie tylko oni mogli to oglądać z bliskiej odległości, ale także ci, dla których różne stacje nadawały z tego miejsca do milionów odbiorników na całym globie.
Na głównym tarczowym zegarze stadionu wybiła dwunasta w południe. Obcych wciąż nie było widać.
Godzinę później również nic się nie wydarzyło. Tłum zaczął się trochę niecierpliwić, co było oznajmiane gromkimi pomrukami.
– Co się z nimi dzieje? – spytał prezydent Burak spoglądając nerwowo na tarczę swojego zegarka.
– Nie mam pojęcia – rzekł profesor Archer. – Powinni już przybyć ponad godzinę temu. Sami tak poinformowali.
– To, co robimy?
– Poczekajmy jeszcze trochę, na pewno lada chwila się zjawią. Przecież mają do pokonania dość duży kawałek w naszym układzie planetarnym.
***
Zegar wybił dziewiętnastą, Obcych nadal nie było. Coraz więcej ludzi opuszczało stadion, ale ci bardziej wytrwali, wciąż czekali na przybyszy z kosmosu.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy nagle ktoś na trybunach, oddalony o kilkanaście metrów od profesora i prezydenta, krzyknął:
– Patrzcie!!!
Od razu spojrzeli w jednym kierunku, na środek stadionu. Na zielonej murawie zarysował się biały krąg światła, bijący od gigantycznego pojazdu kosmicznego przypominającego kształtem nie talerz czy cygaro, lecz piramidę. Taką samą jak tą w Egipcie, ale trochę mniejszą. Pojazd ozdobiony licznymi różnokolorowymi światełkami niczym choinka bożonarodzeniowa, cichutko i bez żadnego dźwięku zniżał się ku powierzchni. W końcu wylądował, wzbijając w powietrze kłęby oparów. Z boku statku wysunął się długi na prawie dwadzieścia metrów podest, po którym z pewnością wyjdą ze środka gwiezdni goście. Wszyscy zebrani tutaj, wciąż czekali z olbrzymią niecierpliwością, kiedy wreszcie ujrzą oblicza kosmitów.
– Panowie – rzekł prezydent. – Musimy przywitać gości!
– Ja biorę kwiaty – wyraził się premier Szafa stojący z tyłu, obejmując ramionami wielki bukiet czerwonych róż.
Prezydent spojrzał na wszystkich bystrym wzrokiem.
– No, to idziemy – machnął ręką na znak, aby podążyli za nim, i ruszył pierwszy w kierunku wysuniętego podestu.
Kiedy znaleźli się naprzeciwko kolosalnego statku, przy którym wyglądali jak mróweczki, stanęli w równym rzędzie, jeden przy drugim patrząc się w kamiennej pozie na wielki właz, skąd zaraz ktoś wyjdzie.
I w rzeczy samej, wielki właz otworzył się z sykiem, ukazując wewnątrz czarną pustkę. Po chwili na jej tle pojawiło się pięć hełmów. Przez dziesięć minut obcy trwali tak, w takiej niewygodnej pozie, aż w rezultacie odważyli się opuścić statek kosmiczny, kierując się ku stojącemu naprzeciw nim Komitetowi Powitalnemu, zza którym ustawiono olbrzymi transparent z czerwonym napisem na białym tle: WITAMY NA ZIEMI.
– Myślę, że wszystko jest w porządku, ale upewnię się jeszcze raz – powiedział jeden z nich, wciskając coś na bardzo skomplikowanym urządzeniu.
Głos, jaki zabrzmiał był dziwnie znajomy. Po polsku! Skąd obcy znają ich język?
– Wszystko w porządku! – powtórzył jeszcze raz. – Tu jest takie samo stężenie gazów w atmosferze, jak i u nas.
Możemy ściągnąć hełmy!
Wszyscy jak jeden mąż wykonali polecenie.
Oczom Komitetu powitalnemu objawił się niezwykły i zaskakujący widok takich samych ludzkich twarzy!
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał rozglądając się dookoła, jeden z nich. Chyba kapitan, gdyż miał więcej odznaczeń na ramieniu niż pozostali.
Prezydent zrobił krok do przodu
– Witam Panów Kosmitów! – rozłożył ręce w teatralnym geście. – Nazywam Zbigniew Burak i jestem prezydentem Polski. Znajdujecie się we Wrocławiu, na planecie Ziemia! A ci, co tu stoją, to – zaczął przedstawiać – profe…
– Chwileczkę. Na jakiej planecie? – spytał kapitan Marchewka, przerywając prezydentowi.
– Na Ziemi.
– Ziemia?! – zmarszczył czoło kapitan Marchewka. – To przecież niemożliwe? Tam gdzie mieszkamy i skąd pochodzimy, a jesteśmy właśnie z Ziemi, są odmienne miasta, inaczej poubierani ludzie. A tu wszystko jest zupełnie inne! Z całym szacunkiem, to nie jest Ziemia. W ogóle, który macie teraz wiek na tej planecie?
– Co? – spytał premier Szafa, wychylając głowę zza bukietu kwiatów, które wciąż trzymał.
– Który, macie, wiek?! – powtórzył głośno, powoli i wyraźnie kapitan.
– Dwudziesty pierwszy – odrzekł dumnie premier.
– Który?!
– Dwudziesty pierwszy – powtórzył nieco głośniej premier.
– No nie. To chyba jakaś kpina! Nie dość, że nazywacie tą planetę Ziemią, to nawet wiek się nie zgadza.
– A który wy macie rok?! – zagaił prezydent Burak.
– Jak odlatywaliśmy był 4 maja 6584 roku – rzekł kapitan Marchewka.
Wszystkim, to znaczy „Komitetowi powitalnemu", opadły szczęki i oniemieli z wrażenia.
Prezydent nachylił się ku profesorowi i spytał szeptem.
– I co, profesorze Archer, jak tam odczyty?
– Sam już nie wiem. Wszystko w normie, są tacy jak my.
– Tacy jak my! Co to znaczy?!
– Chyba mówią prawdę, ale nic z tego nie rozumiem.
Nagle usłyszeli czyjeś wołanie.
– Szefie! Szefie!! – zawołał wybiegający ze statku jeden z członków załogi obcych.
– Co się stało, sierżancie Pokrzywa?! – zagrzmiał kapitan.
– Szefie! Oni jednak mają rację! – wskazał na nich palcem.
– Co chcecie przez to powiedzieć?!
– Według odczytów z naszych czujników hiperprzestrzennych i analizy komputera pokładowego Ambroży6584, rzeczywiście to Ziemia, a my zamiast lecieć do Mgławicy Magellana, cofnęliśmy się w czasie o ponad cztery i pół tysiąca lat.
Prezydent przełknął ślinę w gardle, robiąc przy tym kwaśną minę jakby połknął kaktusa. Zbierając w głowie myśli, w której mnożyły się pytania, a następował stopniowy zanik odpowiedzi.
– To wy jesteście z przyszłości?! – zapytał z nutką niepewności prezydent.
– Jaka przyszłość? Nie ma przyszłości! Jesteśmy – wskazał na siebie palcem – z teraźniejszości!
– A my? – zagaił Burak, tak jakby błagał ich o litość.
– Wy?! No, cóż, skoro cofnęliśmy się w czasie, to jesteście z przeszłości.
Przez kilkanaście sekund wśród Obcych i Komitetu panowała cisza jak makiem zasiał. Jedynie słyszeli gromkie, oddalone wiwaty zebranej na stadionie licznej ludności na cześć kosmitów.
***
Na ciemnogranatowym tle nieba zjawiły się iskrzące jak diamenty gwiazdy. Jupitery, które miały oświetlić stadion nie włączyły się. Prawdopodobnie przyczyną tej awarii był nieznanej technologii napęd statku, więc jedynym źródłem światła pozostał święcący na wiele kolorów pojazd, którym przybyli przedstawiciele wyższej cywilizacji.
– Echm – odchrząknął profesor, przerywając tym samym panującą ciszę. – Chciałbym się coś was spytać.
– Proszę – odpowiedział kapitan.
– Dlaczego skierowaliście się tu do tej Polski? Co was skierowało żebyście akurat tutaj wylądowali, a nie gdzieś indziej, na Ziemi? Jest tyle pięknych miejsc na tej planecie. Polska nie jest przecież nawet mocarstwem.
– Dlaczego tu wylądowaliśmy? Mieszkamy tutaj.
– Tutaj? – zdziwił się profesor.
– Tak, mieszkamy od urodzenia w Wielkim Cesarstwie Polskim.
– W Cesarstwie… Polskim? Nie bardzo rozumiem? – wydukał z trudem profesor.
– Ach no tak, nie wiecie, niby skąd. Otóż wyjaśnię w skrócie. Z przyczyn różnych, nie tylko militarnych, ale ekonomicznych i demograficznych, na przestrzeni wieków Polska stała się ostoją ludzkości i najnowszej technologii. Po trzech tysiącach lat staliśmy się państwem imperialnym i ogłosiliśmy się Wielkim Cesarstwem, i tak jest od ponad tysiąca lat. My Polacy władamy całym światem i kilkoma planetami. Niektóre odkryliśmy, inne zdobyliśmy podczas potyczek z cywilizacją z Alfy Centauri, czy też z Proximy Centauri, a inne takie jak Mars przystosowaliśmy do życia i zamieszkaliśmy.
– Doprawdy interesująca opowieść – wyraził swoją opinię Archer. – Ale czy możecie powiedzieć o waszej zaawansowanej technologii, chyba sami sami do tego nie doszliście. Czy może się mylę?
– Nie myli się pan, te wszystkie osiągnięcia, jakich dokonaliśmy na przestrzeni ponad czterech tysięcy lat, to nie do końca nasza zasługa. Na lekcjach historii uczyliśmy się, że w dawnych czasach, kiedy Polska stanęła na skraju klęski ekonomicznej, odwiedziła naszych przodków wysokorozwinięta cywilizacja z odległej planety Boo. Pomagali i uczyli wszystkiego przez stulecia. Po blisko dwóch tysiącach lat Boonianie stwierdzili, iż świetnie sami dajemy sobie ze wszystkim radę, odlecieli na swoją ojczystą planetę.
– Teraz rozumiem, a czy mógłbym dostać jakąś pamiątkę na potwierdzenie faktu z naszego spotkania – rzekł podirytowany profesor Archer.
– Tak, jasne. Momencik – uśmiechnął się kapitan.
Kapitan pośpiesznie obszukał kieszenie swojego skafandra.
– Proszę, mam tylko to – wręczył mu mały, złoty krążek.
Profesor trzymał w dłoni złotą monetę o nominale stu złotych z wizerunkiem Cesarza Polski.
– A co ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki? – zadał pytanie profesor.
– Stany Zjednoczone? To takie niewielkie księstwo u nas, nic nieznaczące. Produkują i eksportują w Cesarstwie oraz w galaktyce tylko buty.
Jeden z załogi zbliżył się do kapitana Marchewki z jakimś urządzeniem.
– No, na nas już czas – odpowiedział zerkając na urządzenie. – Żegnajcie!!!
Wypowiadając ostatnie słowo, kapitan wraz z załogą wszedł do statku.
Jakiś czas później obserwowano wznoszący się do nieba olbrzymi statek. Kiedy znalazł się na odpowiednim pułapie, błysnęło, oślepiając na moment wszystkich wpatrzonych w ten niecodzienny spektakl. Zapewne zadziałał jakiś tajemniczy napęd. Święcący punkt na niebie, zniknął bez śladu. Pojazd kosmiczny pomknął w otchłań bezkresnego oceanu gwiazd.
***
W odległym o czterdzieści lat świetlnych od Ziemi innym układzie planetarnym, po czterdziestu latach cywilizacja wielkoszczękowców z planety Boo odebrała sygnał, kiedy zespół profesora Archera wysłał w przestrzeń kosmiczną na początku swojej działalności. Naukowcy z planety Boo, po kilku miesiącach odczytał treść zawartą w przekazie radiowym z Ziemi. Po konsultacji z rządem na Boo, postanowiono wysłać statek kosmiczny, który dotrze na Ziemię i nawiąże kontakt z pierwszą napotkaną tam cywilizacją.
A we Wrocławiu? Od tego czasu, kiedy odwiedziła miasto wyższa pod względem technologicznym cywilizacja, do standardowego hasła:
Wrocław, miasto spotkań" z dumą dopisuje się "trzeciego stopnia.
mkmorgoth
Wrocław, Luty 2011
Strasznie dużo szczegółów, których mogłabym się przyczepić, gdybym tylko miała na to ochotę. Momentami za bardzo rozwlekłe.
Moje czytanie wyglądało tak:
1. Aha, coś pomiędzy "Kontaktem" a "Marsjanie atakują"
2. A nie, bardziej "Planeta małp"
3. Hmmm... Pętla czasowa i wysoko rozwinięta cywilizacja? Całkiem ciekawie...
4. Planeta Boo? Eeee... To o co tak właściwie chodzi?
Podsumowując: nic nowego. Lekko, ale jak dla mnie niewystarczająco zabawnie. Takie do przeczytana i zapomnienia.
Ale tytułu to gratuluję :)
www.portal.herbatkauheleny.pl
@Suzuki M. Dzięki za komentarz. Jaki by on nie był, to zawsze jakis krok do przodu, taki kamień milowy. A co chodzi z ta planeta Boo, dodałem ten fragmencik, bo było tutaj wyjaśnienie (które nie wyszło) skąd ci przybysze mieli taką technikę. Ale widocznie bez sensu to dodałem. Może lepiej coś z tym zrobię.
Dzięki, że Tobie się tytuł spodobał. Nawiązałem go do tego sloganu co mamy w reklamie naszego miasta.
Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Wiem wiem, dlatego ten tytuł wydał mi się taki zabawny :) Tą koncówke teraz taką łopatologiczną zrobiłeś, ale z drugiej strony nie wiem ,czy ktoś poza Wrocławiem wie, że miasto ma takie hasło. Jak mogę coś zasugerować, to ja bym napisała tak:
"Od tego czasu do standardowego hasła "Wrocław - miasto spotkań" z dumą dopisuje się "trzeciego stopnia""
Czy coś w tym stylu :)
No to jeszcze żby było jasno - ta wysoko rozwinieta cywilizacja, która odwiedzila Polskę i po tym zaczelo jej się dziać lepiej, to ta opisana tutaj, tak? Bo naprawde troche zgłupiałam...
www.portal.herbatkauheleny.pl
No to jeszcze żby było jasno - ta wysoko rozwinieta cywilizacja, która odwiedzila Polskę i po tym zaczelo jej się dziać lepiej, to ta opisana tutaj, tak?
tak, dokładnie o to chodziło :)
Dzięki za wszelkie uwagi i sugestie. P
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Jest mi naprawdę przykro --- czytanie tego tekstu sprawia ból.
Pomysł --- może być. Z realizacją --- gorzej. Przesunięcie w czasie, pętla czasowa byłaby tłumaczeniem, dlaczego Polska wybiła się na Cesarstwo --- ale przybysze z przyszłości musieliby coś zostawić (wiedzę mam na myśli) albo pozostać na Ziemi. Do czego tu potrzebni Boonianie?? Czterdzieści lat świetlnych to nadal nasza Galaktyka...
Czytając fragment z rozmową prezydentów czekałem na słowo "towarzyszu". Zaczynają "na ty", kończą takoż, a pośrodku "wy"... I tak dalej, i dalej --- kicz albo komedia, słaba niestety.
Język --- jeśli to nie dla efektów wymienionych powyżej --- przyprawia o dreszcze.
Obaj panowie są z programu nasłuchującego sygnały
dzwoniący dźwięk telefonu.
Prezydent przełknął ślinę w gardle, robiąc przy tym kwaśną minę jakby połknął kaktusa. Zbierając w głowie myśli, w której mnożyły się pytania, a następował stopniowy zanik odpowiedzi.
Mzimu i Qetzalcoatlu, ratujcie...
W końcu wylądował, wzbijając w powietrze kłęby oparów i tumany kurzu - no to jest błąd logiczny, jak ląduje na stadionie, na murawie, to tyle kurzu raczej nie będzie :)
Jak słusznie zauważył AdamKB, oni musieliby coś konkretnego zostawić, żeby zastymulować taki rozwój gospodarczy, sam fakt przylotu, to trochę za mało.
Co do stylu, to niby nie jest źle, ale możnaby dopracować, żeby czytało się lżej. Tekst ma potencjał, ale sprawia wrażenie napisanego "na szybko".
A, jeszcze w kwestii kiczu, to pomysł dawał dużo większe możliwości na zastosowanie tegoż, ale może to tylko moje zdanie.
OK, do konkursu.
Drobne uzupełnienie: czytałem i pisałem, gdy nie było dopisku "Fantastyczny Kicz". Stąd ostre uwagi o języku. No chyba że mam aż taką sklerozę albo czytać nie umiem...
@AdamKB: dzięki za "pikantny" komentarz, z całą pewnością wezmę Twoje wszelkie uwagi głęboko do serca :)
@bury wilk: tak, zgadzam się z Tobą. Z pomysłem i fabułą poszło coś nie tak. Z tymi przybyszami z Boo mogłem coś więcej zrobić. Tak jak obaj piszecie. Jeszcze mam czas edycji, to mogę coś tam ulepszyć. Aha, czy napisałeś że to jest kicz czy nie? Pytam, żeby wszystko jasne było :)
Pozdrawiam
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
@AdamKB: spoko, może być tak ostro, nie obrażam się. Czasem dobrze jest dostać baty. I nie masz sklerozy :) Po prostu nie zauważyłem Twojego komentarza, bo w tym czasie dodałem ten dopisek "Fantastyczny Kicz". Pzdr.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
To przecież nie możliwe? - kicz kiczem ale....;)
A co do kiczowatości - aż mnie mdliło jak czytałem o radioteleskopach 'miskowych', ale chyba o to z kiczem chodzi ;)
Nie no, spokojnie można podciągnać pod taki konkurs; chodziło mi o to, że można było w tą stronę pojechać jeszcze dużo bardziej.
Aha, oki :) Wiesz mi bury wilku, chciałem to podciągnąć, ale musiałem się trochę ograniczać -- limit znaków (!!!). Chyba, że coś powywalać, ale to kolei położyłoby nieco fabułe na łopatki.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
*Wierz :) miało być !!!
BRAK MOŻLIWOŚCI EDYCJI !!!
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
"Matematyczne liczby" rozwaliły mnie całkowicie :)
A rozmowa Littlefingera z Burakiem to purnonsens czystej wody.
Czytając bawiłem się całkiem dobrze, ale mam wrażenie, że autor nie za bardzo panował nad tekstem.
@lbastro:
"A co do kiczowatości - aż mnie mdliło jak czytałem o radioteleskopach 'miskowych', ale chyba o to z kiczem chodzi ;)"
dziękuje za komplement :)
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dzięki za komentarz subcommandante.
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Dobre!
Podoba mi się :)
Bardziej zabawne niż kiczowate.
Jeśli chodzi o język – zgadzam się z Adamem, widać, że to stary tekst. I nie podciągałabym tego pod konkurs. Kicz powinien być śliczny, a ty masz literówki, powtórzenia i czasami gramatyka się nie zgadza.
Zainteresował mnie mały samolot odrzutowy. Czy da się czymś takim hycnąć przez Atlantyk? Nie znam się, więc pytam.
I dlaczego ci z planety Boo lądowali w Polsce?
Babska logika rządzi!
Faktycznie, opowiadanko napisałem dość dawno już, ponad dekadę temu. Wtedy pisałem… tak jak pisałem, czyli jak każdy początkujący – przeciętnie. Natomiast trochę zmodyfikowałem i poszło na konkurs. Cieszę się, że w Twoim odczuciu jest zabawny niż kiczowaty, bo taki był mój pierwotny zamiar, kiedy tekst pisałem.
Mały samolot odrzutowy, spokojnie przeleci przez wzburzone zimne wody Atlantyku :) Takie samolociki mają zasięgi powyżej 10 tys. km. Np: http://www.logo24.pl/Logo24/1,125389,6936933,Klasa_superbiznes___Gulfstream.html
Co do obcych z planety Boo, to myślę że powinni nas tacy odwiedzić. Może by nam to na dobre wyszło ;)
Myślę też nad modyfikacją tego tekstu, nad jego ulepszeniem. Ale zobaczymy. Na razie pracuję nad innym tekstem.
Dzięki za odwiedziny :)
"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick
Nooo… Przecietnie wykonany, zabawny pomysł. Precyzjonizmy są, jak ten o kartce z drukarki (po co to wiedzieć czytelnikowi?). Tytuł przedni!
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Historyjka zaledwie taka sobie, za to nie najlepiej napisana. Nic mnie nie rozbawiło, kiczu nie dostrzegłam. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Fajne :)
Przynoszę radość :)