Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Okręt ekspedycyjny "NeutrinoArrow" wszedł w gwałtowny zakręt. Nie okrążył wygasającej gwiazdy Wyl/SN-45, jak można by wnioskować z wcześniejszego kursu. Zmienił kierunek o wiele wcześniej, sto milionów kilometrów przed umierającym karłem.
Lśniący kadłub okrętu, najnowocześniejszej maszyny Floty Wielkiej Gromady, jęknął przeciągle rozcinając pustkę przestrzeni. Silniki błysnęły z tyłu, wysoką mocą potężnych akceleratorów na chwilę przyćmiewając blask gwiazdy. "NeutrinoArrow" skierował się w dalszą drogę. Ku zagubionej prawdzie rzeczywistości, która od tysięcy lat unosiła się daleko w przestrzeni.
W jego wnętrzu…
Na twarzy Vensryo paniczne zdumienie zastąpiła groza. Czarny człowiek wypuścił z rąk terafazer chcąc ratować się przed upadkiem. Nie zdążył. Niewidzialna siła rzuciła go w bok, wprost na błyszczącą kolorami tęczy tablicę kontrolną rufowych sekcji okrętu.
– Szarlatani! – krzyknął, a w jego głosie nie było już tryumfalnej pewności siebie z jaką przed pięcioma minutami pojawił się na pokładzie, teleportowany nielegalnym pasmem z pobliskiej planetoidy. Wymachiwał wtedy bronią, krzycząc groźnie: „Gdzie ona jest!? Gdzie jest zagubiona prawda?", sądząc, że panuje nad sytuacją. Teraz jednak zrozumiał, że przegrywa. Jego terafazer pchany nieznaną siłą przetoczył się wprost pod nogi oficera ochrony, pułkownika Floty Wielkiej Gromady, Maxa Mada. Wojskowy sprawnie podniósł go z podłogi, drugą ręką z łatwością opierając się o panel sterujący.
Jeszcze przez chwilę niemal wszyscy obecni na mostku kapitańskim, za wyjątkiem przerażonego bezwzględną demonstracją siły Vensryo oraz siedzącego za sterami młodego oficera, z widocznym trudem utrzymywali równowagę.
Pilot, major Pierwszej Floty Imperatorskiej Markus O'Realy, powoli wyrównał lot.
– Dobra robota, O'Realy. – pochwalił go Max.
– Brawko Markus… – ponętna inżynier Kassa C'iunia przesłała zmieszanemu pilotowi szeroki uśmiech. Tylko jej rasa potrafiła zrobić to w ten sposób, od ucha do ucha, od brody, po czoło.
– O tak…
– Gratulacje… – posypało się ze wszystkich stron.
– Szarlatani! – Vensryo jęknął żałośnie chcąc przypomnieć o swojej obecności. – Nie powinniście podnosić rąk na zagubioną prawdę! Mroczna siła jest z wami, przeklęci. Sami się odkrywacie. Czułem to!
– Nic z tych rzeczy – pilot przerwał mu z uśmiechem, puszczając ster, wstając i powoli podchodząc bliżej. – Nic z tych rzeczy, Vensryo.
– Widziałem to. Czułem. Złe, mroczne siły, wbrew ładowi…
– … mylisz się, biedaku! Nie było w tym żadnej magii.
– Czarna wiedza, prostą droga do zła, jest to… Widziałem!
– Pozwól, że ci wyjaśnię…
O'Realy uruchomił holoprojetor przed przednim ekranem. Ruchem dłoni rysował w powietrzu, nie przestając mówić, spokojnie i pewnie, jakby tłumaczył szkolne zadanie.
– To, co cię zgubiło, a co uważasz za mroczną i złą siłę, to odwieczne prawidło naszego wszechświata. Tajemnicze, ale przewidywalne oddziaływanie pojawiające się w obracających się układach. Jest jedną ze znanych mędrcom sił bezwładności, a nazywamy je siłą odśrodkową… – nadal mówił tworząc w powietrzu wykresy i rysunki, na których z kropki poruszającej się po okręgu wysuwała się na zewnątrz cienka strzałka. – Zależna od masy, prędkości i promienia krzywizny toru. Wywołałem ją wykonując gwałtowny skręt. Nie mogłeś jej nie ulec. To nauka, nie magia.
– Jest pan wielkim człowiekiem, O'Realy. – C'iunia westchnęła w zachwycie, co na moment wyraźnie powiększyło jej skryty pod ciasnym uniformem, wesujański biust. Nie uszło to uwagi nikogo na mostku.
– Magia… – jęknął Vensryo.
– Nic z tych rzeczy. – wtrącił rzeczowo doktor wszechras Wasyl Smirnoff (specjalność laryngologia ludzka i urologia ras odwróconych). – To jedynie glandula lactifera, czyli gruczoły mlekowe, występujące u większości ras kosmicznych posiadających cechy ssaków…
Doktor w mgnieniu oka dostał się do sterownika hologramu, ruchem ręki starł wykresy pilota i przywołał wielki na trzy metry schemat…
– Dość, Wasyl! – stanowczo przerwał kapitan. – Proszę iść do swoich zajęć. Zdaje się, że po sprytnym fortelu naszego pilota mamy na pokładzie kilka setek połamanych członków załogi…
Głos dowódcy uciął dyskusje.
Sytuacja była opanowana, chwilowe zamieszanie, wywołane pojawieniem się intruza, zażegnane. Tajna i ważna dla ludzkości misja mogła być kontynuowana.
Kapitan, MajoroPorucznik Ach!Och! James Ti.Wi. Wirk, stanął na środku mostka z rękoma założonymi na plecy i powiódł wzrokiem po obecnych. Bez słowa, dumnie skinął na oficera ochrony i zdjętego trwogą Vensryo.
– Zabrać go! – powiedział, po czym zwrócił się do stojącego nieco z tyłu, ale za to wyżej, nawigatora – Panie Spee? Proszę o koordynaty! Znacie cel…
Nawigator Drugiego Stopnia, Matplanetanin Mark Spee, pochylił się nad panelem analitycznym. To nie była łatwa sprawa i wszyscy z szacunkiem milczeli w oczekiwaniu na wynik obliczeń. Jeden błąd mógł kosztować ich życie, albo… długą drogę do domu. Na szczęście systemy "NeutrinoArrow" stanowiły jedną z najlepszych i najbardziej zaawansowanych technologii Wielkiej Floty. Dwadzieścia jednostek kwantowych tablic systolicznych w połączeniu z zaawansowanym wyliczatorem SpaceGPS, w dobrych rękach stanowiły potężne narzędzie. Określanie zawiłości nowej trasy, ku miejscu, gdzie w zimnej próżni unosiła się zapomniana wiedza mędrców, nie trwało długo.
– Tam! – już po minucie nawigator machnął niedbale ręką przez przedni ekran, wskazując kilka bledszych gwiazd. – Jakoś… tak… z lewej…
– O'Realy, ma pan to? Ruszamy!
– Tak jest, sir!
Z chwilą gdy kapitan przełożył do przodu manetkę telegrafu maszynowego zadzwonił interkom. Wirk mógł użyć implantu, lubił jednak ciężar topornej słuchawki.
– Kapitan!
Po drugiej stronie usłyszał ciężki huk dwudziestu tysięcy kwazi-parowych tłoków.
– Kapitanie, tu Chef. Nie damy rady.
– Nie znam tego słowa, Chef.
– Kapitanie, te pieprzone turbulencje wprowadziły niezły chaos. Niech no ja tylko dorwę odpowiedzialnego za ten burdel. – Wirk spojrzał znacząco na O'Realy'ego. – Mamy problem w magazynie endopaliw w sekcji lewego akceleratora fazowego na bakburcie. Zdaje się, że w wyniku zerwania się dodatkowych zapasów, nastąpił wyciek karbounitosweny, a w konsekwencji uwolnienie tlenu, który spowodował podsycenie ognia dywkowego i pożar.
– Jak to?
– Krótko mówiąc, palimy się…
– Nie rozumiem.
– Pali się karbounitoswena!
– Czy to groźne?
– Już przesyłam dane.
Na hologramie przed głównym ekranem, wśród rozpływającego się, potężnego biustu, zabłysł nieco mniejszy kod:
C + O2 -> CO2
– Widzimy. Fajnie, super. Literki się łączą. Co z tego?
– Węgiel poprzez spalanie wchodzi w reakcję z tlenem, czego efektem jest dwutlenek węgla!
– Dwutlenek węgla… dwutlenek węgla… – Wirk zastanawiał się nad, bądź co bądź, cholernie znajomym określeniem.
– Kapitanie! – głos w słuchawce był słyszalny na całym mostku. – Jeden z moich ludzi ma pomysł… dosyć ryzykowny, ale powinno się udać. Proszę spojrzeć.
Na hologramie informacyjnym przed nimi dotychczasowy wzór zaczął się zmieniać. Szeroka kreska przecięła symbol O2, który znikł po obu stronach strzałki.
– Genialne! – szepnął kapitan.
– Takie proste…
– Rzeczywiście. – Chef w słuchawce nie krył dumy. – Wydaje się, że odcięcie dopływu tlenu, a najlepiej jego natychmiastowe usunięcie załatwi sprawę.
– Brawo, dostaniecie ordery! Pozostańcie na stanowisku!
– Ale…
Chef nie zdążył dokończyć. Kapitan uciął połączenie i błyskawicznie wydał polecenia. Zawsze szczycił się umiejętnością podejmowania szybkich decyzji.
– Rozszczelnić lewą sekcję silnikową! – rozkazał, po czym znowu powiódł dookoła tryumfalnym spojrzeniem. Gdzieś z tyłu głowy majaczyła mu nieznośna myśl, że nie do końca przewidział wszystkie okoliczności. Z tym tlenem i rozszczelnieniem maszynowni coś było nie tak, zwłaszcza w kontekście tamtejszej załogi. Odnosił wrażenie, że doktor mógłby mu pomóc, ale Wasyl najwyraźniej wreszcie wziął się do roboty.
Cóż, póki co, miał inne problemy. Na przykład ten, że cała załoga sekcji lewego akceleratora fazowego nagle przestała wykonywać polecenia.
– Co się tam do cholery dzieje? Na laurach spoczęli, czy co? Jeden dobry pomysł i balanga? Nie osiągniemy prędkości i jak wtedy odnajdziemy…
Mark Spee pochylił się nad komputerem.
– Kapitanie! – wtrącił. – Jeśli uda nam się osiągnąć prędkość drugą warpajna, a myślę, że uda się to na jednym silniku, jeżeli polecimy na skróty, będziemy na miejscu za dwieście sześćdziesiąt minut i czternaście sekund.
– Skróty! Brawo, poruczniku Spee.
– Niesamowite! – szepnęła radiotelegrafistka i wszyscy spojrzeli na nią w oczekiwaniu kolejnego zafalowania kształtnych piersi.
– Jak pan to obliczył?
– Cóż… – nawigator podszedł do hologramu.
W mglistej przestrzeni narysował dwa punkty i połączył je linią, nad którą napisał znak „s". Potem z jednego punktu poprowadził, wzdłuż wyznaczonego wcześniej kierunku, krótki wektor i podpisał „V".
– Jeżeli znamy drogę, jaką musimy przebyć, a także naszą prędkość – mówił spokojnie. – Jesteśmy w stanie przewidzieć czas pokonania drogi, poprzez podzielenie długości drogi, przez prędkość. – to mówiąc zapisał wzór.
– Niesamowite. Wiele jeszcze tajemnic skrywasz w swojej głowie, Spee… – kapitan pokręcił głową z szacunkiem. Latał z tym człowiekiem od lat, przemierzył większą część kosmosu, a i tak nawigator potrafił zadziwić go swoją wiedzą. Z takimi ludźmi jego misja musiała się powieść. Zagubiona prawda rzeczywistości była w ich zasięgu. Już niedaleko. Zaledwie dwie galaktyki dalej…
– Kapitanie, jesteśmy pod atakiem! – jeden z młodych oficerów radarowych zameldował podniesionym głosem.
– Pod atakiem? – zdziwił się Wirk.
– Przepraszam – młodziak zmieszał się. – Kiepskie tłumaczenie… jesteśmy atakowani. Dwie torpedy fotonowe od rufy.
Siedzący nieco dalej oficer broni, Stan Murdock-Rambi, powoli zbliżył się i spojrzał na wskazania radaru. Jako weteran wszechkonfliktów (walczył we wszystkich Gwiezdnych Wojnach, po każdej z możliwych stron) raczej nie był skłonny do przesadnej paniki.
– Sugeruję Szalonego Iwana. – ziewnął i wrócił na miejsce.
– Szalony Iwan prawą burtą! – Wirk rozkazał z właściwym sobie brakiem namysłu.
O'Realy bez słowa ściągnął stery. "NeutrinoArrow" zatoczył koło. Tajemnicze siły bezwładności rzuciły oficerami o lewą ścianę. Gdzieś na pokładzie doktor Smirnoff właśnie zyskał kolejnych pacjentów, a daleko z sekcji więziennej dało się słyszeć żałosne zawodzenie: „Szarlatani!". Tymczasem Wirk ciężko słaniając się na nogach wydawał kolejne rozkazy:
– Zapróżnić wyrzutnie. Jedynka, dwójka ognia!
Okręt wyrzucił z siebie śmiercionośne smugi, które błyskawicznie pomknęły w kierunku zdezorientowanego wroga. Systemy "NeutrinoArrow" nałożyły na widoczny przez główny ekran obraz zniszczenia efektowny dźwięk detonacji.
– Bingo! – Wirk krzyknął z entuzjazmem, jednak w tym samym momencie dotarły do niego kolejne komunikaty.
– Kapitanie! – inżynier pokładowy meldował z głębi mostka. – Zdaje się, że straciliśmy prawą sekcję napędzającą.
– Zdaje się?!
– Straciliśmy ich. – inżynier poprawił się szybko. – Prawdopodobne bezpośrednie trafienie. Musieli dostać zanim…
– Co z lewym silnikiem?
– Cały czas problem z załogą…
– Nie mamy silników. – kapitan stwierdził z rezygnacją. – Na… sto milionów kilometrów przed poznaniem zagubionej prawdy. Nie dotrzemy…
Spee odezwał się po raz kolejny.
– Niekoniecznie kapitanie. Myślę, że jednak dolecimy do celu.
– Jakim cudem?
– Prastara mantra newtonoska.
– Ok, Spee. Nie baw się z nami. Mów!
Nawigator rozrysował na hologramie niewiele mówiące diagramy; kulki z wychodzącymi ze środków, tu i tam, strzałkami. Wirk nie miał cierpliwości do tych znaczków.
– Mów! – niemal krzyknął.
– Mantra druga. – Spee zreflektował się i wyrecytował poważnie. – Jeśli na ciało nie działają żadne siły lub siły działające się równoważą to ciało pozostaje w spoczynku lub porusza się ruchem jednostajnym po linii prostej.
– A po ludzku?
– Bez silników lecimy dalej!
Wszyscy spojrzeli na nawigatora z mieszaniną ironii i niedowierzania.
– Jesteś pewny? – spytał kapitan i skinął na holograficzne malunki. – To wynika z tych kulek?
– Owszem…
– Kapitanie, potwierdzam. – wtrącił wyraźnie zdziwiony O'Realy. – Nadal się zbliżamy.
Wirk pokiwał głową ze zdumieniem.
– Niesamowite!
Czterdzieści lat na najlepszych gwiezdnych uczelniach nie przygotowało go na zderzenie z nieogarnioną złożonością starej fizyki. Mantry, też coś… Na szczęście miał swoją załogę.
– Co później? Nie mamy silników. Jak wyhamujemy przy obiekcie?
– Wystrzelimy torpedy. – Murdock-Rambi wydawał się nawet podniecony. Nie ziewał.
– Nie, Murdock! – zganił go kapitan. – Nie zabijamy. To nie Wietnamix. Nie chcemy tego zniszczyć! Tam jest zagubiona prawda!
– Nie zawsze strzela się by trafić. – powiedział weteran i… no, cóż… ziewnął.
– Co?
Spee włączył się do rozmowy, w zamyśleniu spoglądając to na żołnierza, to na Wirka.
– Kapitanie. On może mieć rację.
– Więc wytłumaczcie mi to!
– Proszę spojrzeć… Ourtianie nazywają to mannana rytua, mieszkańcy księżycy V'G'hii, którzy zgłębiali zjawisko na wiele sposobów, opisali je dokładnie w sześcioksięgu Q'q. Fizycy starego porządku znali to jako zasadę zachowania pędu.
– Pędu? Czy chodzi o produkcję alkoholu?
Spee zmieszał się, ale nie stracił rezonu.
– Niezupełnie, kapitanie. Z zasady zachowania pędu, wynika zjawisko odrzutu. To o nim mówimy.
Spee rozrysował w przestrzeni hologramu układ oddzielających się – a jakże! – kulek, z kolejnymi niezrozumiałymi strzałkami. Kapitan patrzył sceptycznie.
– Krótko mówiąc strzelamy i odczuwamy odrzut. Wersjanie mówią na to łup-łup. Rzecz była też obserwowana, niejako amatorsko, przez członków gangów Bronxu. Mówili wtedy, że broń ma jebnięcie! W naszym przypadku wystrzelenie czterdziestu torped, da nam siłę hamującą.
– Cóż, chyba muszę wam uwierzyć. Jestem tylko dowódcą hiperfuturowego okrętu, nie nadążam za nowinkami. Spee przeprowadzisz wyliczenia.
Masywne supertorpedy – a "NeutrinoArrow", jak przystało na jednostkę badawczą Floty Wielkiej Gromady, miał ich całkiem sporo – pomknęły czwórkami w przestrzeń. Z każdą salwą okręt wytracał prędkość. Wirk pozostawił hamowanie załodze, sam zaś skupił się na obrazie coraz bliższego obiektu. To był ich cel, zagubiony w kosmosie od prehistorycznych czasów.
Z tej odległości wychwytywali już znikomy sygnał sondy. Kiedyś dawno, to prymitywne urządzenie niosło w dal przekaz ludzkości, teraz stanowiło mityczną kapsułę czasu, kryjącą w przestrzeni tajemnicę starej nauki.
– Spee?
– Jeszcze jedna salwa. Potem wystarczy lekka poprawka korekcyjnymi.
– Brawo! Markow, rozpocznijcie skanowanie. Wiecie czego szukamy.
– Analiza magneto-kwantowa rozpoczęta. Wyprowadzam kapsułę podwymiarową. Proszę o pozwolenie na otworzenie struny piątego wymiaru dla zbadania obiektu.
– Macie pozwolenie. – kapitan odpowiedział z radością. Wreszcie mówili o czymś normalnym.
W przestrzeni hologramu pojawił się oczekiwany obraz.
– Mamy to, kapitanie! Płytka. Aluminium pokryte złotem. Piętnaście na dwadzieścia trzy centymetry. Jest… jest jakiś obraz…
Była tam! Holoprojekcja nabrała wyraźnych kształtów. Dość ciekawych…
– Tego szukaliśmy?
– Całkiem fajne.
– Spokój. Zasłońcie te bezeceństwa!
Markov wpisał coś w komputerze i dwie nagie sylwetki po prawej stronie rozpłynęły w niewyraźne kształty.
– Nie po to tu jesteśmy. To coś jest niżej…
Kapitan przejął kontrolę, własnoręcznie prowadząc kolejne zbliżenia.
– To grawerowana wiadomość, umieszczona na sondzie Pionier 10. To czego szukamy powinno być…
Podszedł bliżej ulotnego obrazu. Manipulując dłońmi analizował w zbliżeniach wcześniejszy widok. Linie, schodzące się w jednym punkcie, dwa połączone okręgi, niżej kolejne, mniejsze i większe z zaznaczoną trajektorią niewielkiej sondy.
– Nie ma jej! – jęknął.
Na mostku nadal panowała cisza.
– Nie ma jej!
Czyżby stare źródła kłamały? Może źle odczytano dawne bazy?
– Najwyraźniej nasze informacje nie były prawdziwe. – Wirk westchnął z rezygnacją. – Myśleliśmy, że ją znajdziemy. Zagubioną prawdę. Liczbę wszechczasów.
– Kapitanie! – spytał ktoś – Co to za liczba?
– Teraz możecie już wiedzieć. To mityczna Ludolfina. Stała Archimedesa.
– Myślałem, że to legenda…
– Przesąd…
– Nic z tych rzeczy… To prawda… Pi to wielkość, która definiuje geometrię znanego nam wszechświata. Jego odwieczna tajemnica, zaklęta w okręgu i średnicy według nieznanych reguł. W biegu cywilizacyjnym zatracona, jak wiele innych rzeczy. W centrali Wielkiej Floty byli pewni, że w prehistorycznych czasach wysłano ją na płytce Pionieera, jako świadectwo naszego rozwoju. Odnaleziono wzmiankę o tym w wygasającej sieci kwarcowych komputerów na planecie Kolebce. Jednak nie mieliśmy pewności.
– Ale dlaczego ta Pi jest taka ważna. Co oznacza?
– Jest wiele teorii… – powiedział kapitan, z wyraźnym zapałem uruchamiając hologram. Wreszcie mógł się wykazać. Nawet Spee wyglądał na zainteresowanego.
Cóż, nikt nie wie wszystkiego.
Jakiś czas później, naprawiany, ale wciąż pozbawiony silników "NeutrinoArrow", niesiony niewidzialnymi siłami mantr newtonowskich, wszedł na daleką orbitę wokół zmarzłej, samotnej planety. Bezwładnie i cicho zataczał wokół niej kolejne okręgi (o promieniu 100 i obwodzie 628 tysięcy kilometrów)
Kapitan Wirk czuł, że zagubiona prawda jest bliżej, niż myśleli.
OK, do konkursu.
Zero ocen, zero komentarzy. Wygrana w kosmikomice. Czyli jednak czytają;)
Gratulacje.