Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Słońce zachodziło już powoli za znajdujące się na północy góry i nad światem zapanował półmrok. Zwierzęta pochowały się do swoich kryjówek, a złowieszcza cisza przerywana była tylko świstem wiatru szalejącego wśród drzew starego lasu. Ogromne konary sięgały niemalże pod samo niebo i w tej wieczornej szarówce przypominały straszliwe potwory z najgłębszych czeluści sfer piekielnych, gotowe rozszarpać każdego kto nieostrożnie wejdzie w zasięg ich pazurów. Pomiędzy nimi przebiegała wąska ścieżyna, klucząca niby strumień płynący po skalistym zboczu, skręcając to w lewo, to w prawo, to znów prosto, jak gdyby mijała wielkie głazy stojące jej na drodze. Po tej właśnie dróżce, w zapadających coraz większych ciemnościach powoli szła jakaś postać. Był to mężczyzna lat około czterdziestu, ubrany w potarganą skórzaną koszulę, zniszczone spodnie z tegoż samego materiału i podziurawiony płaszcz. Wiatr rozwiewał jego siwe włosy, które normalnie sięgały za ramiona a gałęzie drapały twarz porośniętą kilkudniowym zarostem. Wędrowiec niósł przypięty do pasa stary i pordzewiały miecz, schowany w prowizorycznej pochwie skleconej z jakichś drutów i kawałka skóry. Obok niej dyndała również niewielka sakiewka z krzesiwem i kilkoma nadgnitymi owocami. Jego krok był powolny, przypominający raczej spacer niż wędrówkę przez środek nieznanego i starego lasu. Wlókł się tym tempem już od kilku godzin mijając coraz to nowe drzewa, krzaki i głazy, a drodze nie było widać końca. Dopiero gdy wyszedł za niewielkie, opadające wzniesienie i zobaczył w oddali kilka nikłych światełek przyspieszył nieco kroku. Poniżej, w dolinie do której prowadziła go teraz ścieżyna opadająca w dół znajdowała się jakaś niewielka osada i wędrowiec miał nadzieję że znajdzie tam schronienie oraz trochę strawy dzięki której nabierze sił przed dalszą podróżą. Jego chód przerodził się teraz w szybki marsz i dopiero gdy znalazł się już około dwustu metrów od pierwszej chałupy zwolnił nieco kroku, a po chwili przystanął, aby przyjrzeć się dokładniej okolicy. Domek był zbudowany z grubych bali i pokryty słomianą strzechą, widać było że mieszkają w nim prości ludzie żyjący z hodowli zwierząt lub uprawy roli. Świadczyły o tym prymitywne narzędzia oparte o jedną ze ścian i stalowy pług stojący obok drzwi. Wędrowiec znów ruszył powoli, ale nagle gdzieś niedaleko dał się słyszeć potworny krzyk jakiejś kobiety, oraz wrzaski ludzi, przycupnął więc kilka metrów dalej w gałęziach niewielkiej leszczyny i nasłuchiwał. Krzyki były coraz bliższe i głośniejsze, aż nagle ktoś ryknął, tym razem mężczyzna i głosy oddaliły się szybko. Teraz słychać było tylko ciężkie stąpanie, coraz bliższe i bliższe, przerywane dziwnym pomrukiwaniem. Przyczajony między liśćmi podróżnik obnażył miecz i czekał. Nie minęła minuta, gdy zza kępy wysokich krzaków wyłoniła się dziwna i zarazem przerażająca postać. Osobnik ów mierzył sporo ponad dwa metry i był gruby niczym stuletni dąb. Gęsta broda sięgała mu niemalże do kolan, a na głowie nosił dziwaczny szpiczasty kapelusz porośnięty mchem, liśćmi i gałęziami. Już z tej odległości czuć było od niego straszliwy fetor przegnitej trawy, stęchłego błota i czegoś jeszcze, co ciężko było zidentyfikować. Kroczył niby gigantyczny niedźwiedź, a półmrok nadawał mu jeszcze straszniejszy wygląd. Przez ogromne ramię niósł przewieszoną młodą dziewczynę, najprawdopodobniej martwą lub nieprzytomną, gdyż nie dawała żadnych oznak życia. Wędrowec widząc uwięzioną niewiastę nie zastanawiał się długo. Podniósł z ziemi sporej wielkości kamień i gwizdnął przeciągle na dwóch palcach.Bestia ospale odwróciła się i ryknęła przeraźliwie, gdy kawałek skały uderzył ją prosto między oczy. Zachwiała się i zrzuciła swoją ofiarę na ziemię po czym podeszła bliżej leszczyny i jęła pociągać nosem kręcąc jednocześnie głową w różne strony niczym pies szukający tropu. Nagle z ciemności ktoś wyskoczył, przeturlał się między jej nogami jednocześnie tnąc ostrzem po ścięgnach achillesa. Potwór ryknął i aż podskoczył z bólu, dalej stał jednak na nogach, gdyż jego skóra była twarda jak drewno, tak że po ostrzu zostało tylko niezbyt głębokie cięcie piekące i szczypiące, nie powodujące jednak wielkich obrażeń. Wędrowiec stał teraz za plecami wroga i tym razem pchnął z całej siły czubkiem miecza w okolicę nerek, jednak ubranie z twardej kory odbiło miecz, który przeszedł bokiem. Atakowany potwór nagle wyciągnął za pasa olbrzymi tasak długi na ponad metr i zamachnął się nim za siebie. Chybił jednak, gdyż wróg w którego celował zrobił szybki unik, ponownie przeturlał się pod jego nogami i wbił miecz w wątrobę.Na trawę chlusnęła gęsta breja a stwór charknął dziwnie i uderzył ogromną ręką w miejsce gdzie został wbity miecz, który złamał się pod wpływem ciosu w połowie. Jedna utkwiła w ranie, rękojeść zaś z drugą częścią spadła na ziemię. Wycofał się kilka kroków i nerwowo patrzał dzikimi oczyma na wszystkie strony, wyczekując kolejnego ataku wywijał w powietrzu swoim tasakiem. Drugi kamień który trafił go w oko sprawił, że wycofał się jeszcze kilkanaście kroków dalej, a gdy spostrzegł że od teraz będzie oglądał świat tylko jednym odwrócił się i ruszył biegiem w las, zostawiając za sobą strugę gęstej mazi. Jego ciężkie kroki i odgłosy łamanych gałęzi słychać było jeszcze przez kilka minut, coraz dalsze i dalsze aż w końcu całkowicie ucichły. Wędrowiec wyszedł zza niewielkiego drzewa i rozejrzał się dookoła, podniósł z ziemi kawałek swojego miecza i obejrzawszy go cisnął w pobliskie krzaki. Podszedł do leżącej nieopodal niewiasty, podniósł ją i przerzuciwszy przez ramię ruszył szybko w stronę pobliskich chat.
Siedzieli w małej izbie oświetlonej kilkoma świecami i ogniem z kominka. Na przeciwko wędrowca usadowił się wąsaty mężczyzna około pięćdziesiątki ubrany w lnianą koszulinę i takież same spodnie. Postawił na stole butelkę wódki i nalał do dwóch glinianych kubków. Sam wypił zawartość swojego jednym haustem, po czym nalał sobie po raz drugi.
– Jestem Eustachy, sołtys Gąsiorogów. A jak brzmi twoje imię wędrowcze?
– Nazywam się Bolek. Bolek Jarząbek.
– Cóż, witaj więc Bolku Jarząbku w naszej wiosce. Dziękuję Ci za wyratowanie mojej córki z rak tego jebanego bydlęcia. Tfu! – splunął na ziemię – niech mu wilki jaja wygryzą, myszy oczy wyżrą, niech go wszystkie choroby tego świata dopadną…
– Kim była ta bestia? – przerwał pytaniem Bolek – I dlaczego porwała twoją córkę?
Sołtys zamilkł na chwilę. Za oknem także zapadła cisza. Od wejścia wędrowca nad wioską zdążyły się już zebrać ciężkie burzowe chmury i teraz jasny błysk przeszył niebo sprawiając że na sekundę wszystko stało się jasne jak w dzień. Po chwili straszliwy huk runął z nieba niczym lawina głazów. Sołtys zatrząsł się i zniżył głos.
– To Dziad Borowy, niegdyś opiekun naszego lasu i strażnik zwierząt, teraz zaś szaleniec zdolny do najgorszej zbrodni. Porywa nasze dziewki i gwałci w leśnych ostępach, a po kilku dniach znajdujemy je na obrzeżach wioski z obciętą głową i flakami wywleczonymi na wierzch. Oby zczezł ten kiep w najgłębszych czeluściach piekła, oby mu lawa oczy wypaliła. Dziękuję Ci raz jeszcze, a teraz napijmy się. Chociaż tak mogę Ci się odwdzięczyć.
Wychylili. Za oknem dał się słyszeć cichy szum, to deszcz zaczynał kapać na wysuszoną ziemię. Burza rozpętała się po kilkunastu minutach na dobre i szum przerodził się teraz w straszliwy ryk, niczym ogromny wodospad którego wody spadają w dół z kilkuset metrów.
– Zapraszam Cię dziś w gościnę, jeśli chcesz oczywiście, mój dom jest twoim domem – sołtys wskazał palcem małe drzwi po prawej stronie izby – To pokój gościnny, tam możesz dzisiaj odpocząć, gdybyś czasem czegoś potrzebował nie krępuj się i wołaj, a teraz dobranoc, ja też muszę odpocząć po tym ciężkim dniu.
– Dziękuję sołtysie – powiedział Bolek i oboje wstali od stołu. Eustachy wziął ze sobą butelkę wódki i zniknął w swoim pokoju, Bolek zaś otworzył drzwi swojej izby, rozebrał się i położył na miękkiej derce. Zasnął prawie natychmiast.
Rankiem obudził go powiew chłodnego i wilgotnego powietrza, które wpadło do izby przez uchylone okno. Wstał, ubrał się i wszedł do pokoju w którym w nocy rozmawiali.
– Dzień dobry – przywitał go sołtys który już siedział przy stole ze swoją żoną i córką – zjesz z nami śniadanie?
Bolek kiwnął głową i dosiadł się. Córka sołtysa zerkała na niego ukradkiem i uśmiechała się niewinnie. Miała długie blond włosy, jasną sukienkę z jakiegoś taniego materiału i bose stopy umorusane od ziemi i kurzu. Na jej twarzy też widać było brunatne mazy.
– Co sprowadza Cię w nasze strony? Szukasz jakiegoś konkretnego miasta? Niewiele ich jest w tej okolicy. – Powiedział Eustachy podając Bolkowi kubek z wodą.
– Trafiłem tu przypadkiem. Miesiąc temu wróciłem z wojny, lecz w moich rodzinnych stronach nie ma już nic. Wszystko zostało zniszczone i splądrowane, a rodzina zabita. Wsiadłem więc na pierwszy lepszy statek i wyruszyłem w świat, w poszukiwaniu przygód.
Cała rodzina sołtysa spuściła głowy.
– Przykro nam to słyszeć panie… – rzekła cicho Krycha sołtysowa.
– Prawie ich nie znałem – odpowiedział prawie szeptem Bolek – gdy miałem 15 lat zaciągnąłem się do wojska, gdyż miałem dość pracy na roli i hodowli bydła. Uciekłem nocą z wioski i przyłączyłem się do pierwszego napotkanego oddziału. Wtedy, gdy wojny toczyło się praktycznie z każdym sąsiadem, brali ochotników jak leci…
– Tak, pamiętam te czasy – zadumał się sołtys – byłem dzieckiem i przynajmniej raz do roku nasza wioska była plądrowana przez jakieś przechodzące przez góry oddziały. Skurwysyny rekwirowali bydło, zboże i kobiety, tłumacząc się nikłymi zapasami na podróż…. Dobrze że kilka lat temu wojny się skończyły, a wraz z nimi napady i rabunki… Teraz naszym jedynym problemem został ten cholerny szaleniec z puszczy…
Rozmowę ponownie przerwała sołtysowa, podając na stół ogromną miskę tłuczonych ziemniaków ze skwarkami.
– Smacznego! – rzuciła i wszyscy zabrali się do jedzenia.
Po kilku minutach naczynie było puste.
– Dziękuję – powiedział Bolek klepiąc się po pełnym brzuchu – A teraz opowiedzcie mi sołtysie jeszcze raz o tym waszym Dziadzie. Co doprowadziło go do takiego szaleństwa? Gdzie on w ogóle mieszka i czy często was napada?
– Jak wczoraj mówiłem – zaczął tamten leniwie – Dziad Borowy od stuleci był strażnikiem puszczy. Dbał by nikt bez potrzeby nie niszczył drzew i nie zabijał zwierzyny. Do naszej wioski nie zbliżał się nigdy za nadto wiedząc zapewne że jesteśmy społecznością rolniczą i szanującą dobra przyrody, a i my nie szukaliśmy z nim zwady, oddalając się szybko gdy tylko zjawił się w pobliżu. Ale jakieś pół roku temu wszystko się zmieniło. Pewnego dnia Marychna, córka naszego kołodzieja poszła na jagody i nie wróciła na noc. Szukaliśmy jej długo aż po dwóch dniach ktoś natknął się na jej rozszarpane zwłoki w parowie za wioską. Głowa leżała kilka metrów dalej. Nie wiedzieliśmy kto dopuścił się tego strasznego czynu, aż do czasu gdy pewnej nocy sam Dziad nie zakradł się do wioski i nie porwał na naszych oczach kolejnej dziewczyny zabijając przy okazji jej ojca który stanął w obronie dziecka.
– Rzeczywiście dziwne – przerwał Jarząbek – tak jakby nagle pomieszało mu się w głowie, tylko z jakiego powodu….
– Od tamtej pory regularnie napada na wioskę, porywając jakąś dziewczynę i bestialsko mordując. Raz nawet zorganizowaliśmy na niego obławę, ale las nocą jest straszny i posłuszny jego rozkazom. Wielu ludzi zginęło z jego ręki jak i od pazurów dzikich zwierząt nad którymi ma władzę. Teraz staramy się nie wychodzić wieczorem z domów i chowamy nasze córki dobrze, a gdy wejdzie do wioski przeganiamy go ogniem, którego się boi.
– W walce z nim straciłem mój miecz, macie tutaj kowala, albo chociaż kuźnie? – spytał Jarząbek, mając w pamięci swoje wczorajsze starcie z potworem.
– Kuźnia jest, ale nie używana od kilkunastu lat. Potwór zabił niegdyś naszego jedynego kowala, który wyruszył aby go zgładzić. Potem jego ścierwo przez kilka dni walało się w okolicy osady. Ale jeśli potrafisz możesz korzystać z niej do woli. Nieszczęsny Henryk zostawił materiały które zapewne wystarczą Ci do wykucia nowej broni.
– Zrobię sobie nowy miecz i rozprawie się z potworem – rzekł spokojnie Jarząbek.
Sołtys wybałuszył oczy i szczęka opadła mu tak nisko, że sięgała prawie pasa.
– Ale… ale… ale to morderca – powiedział jąkając się – nie… nie proszę Cię o to… Uratowałeś moje dziecko i jestem Ci za to wdzięczny, ale… ale nie śmiem wysyłać mojego gościa na pew.. pewną śmierć… Odjedź w pokoju swoją drogą, a nami się nie przejmuj… Jakoś damy sobie z nim radę….
Bolek uśmiechnął się nieznacznie.
– Nie martwcie się o mnie. Gdy wykuję nowy miecz zabiję potwora i uwolnię was od niego.
– Nie mamy nawet czym Ci zapłacić… – jęknął Eustachy i spuścił nisko głowę
– Nie robię tego dla pieniędzy. Wystarczy jeśli pozwolicie mi zostać u siebie kilka dni, zanim wyruszę dalej, jestem zmęczony podróżą i muszę kilka dni gdzieś odpocząć.
Sołtys uśmiechnął się szeroko.
– Możesz tu zostać jak długo chcesz, nawet na stałe. Wybudujemy Ci dom i zostaniesz honorowym mieszkańcem Gąsiorogów.
– Wystarczy jeśli pozwolisz mi kilka dni zostać sołtysie. A teraz prowadź do kuźni.
Wioska nie była duża. Składało się na nią koło trzydziestu drewnianych chałup pokrytych strzechą, prawie w każdej zagrodzie stała stodoła i chlew z którego dobiegało radosne kwikanie, muczenie czy beczenie. Ludzie żyli tutaj z tego co udało im się wyhodować, a kontakt z innymi miastami ograniczał się do wizyty jakiegoś przejezdnego kupca raz na kilka miesięcy. Dookoła wioski, za domami, zbudowana była prymitywna palisada po uszczelniana słomą i suchymi gałęziami z naostrzonymi drągami skierowanymi w stronę lasu. Szli szeroką ubitą drogą mijając kolejne domy, z których co chwilę wychodził ktoś aby przyjrzeć się śmiałkowi który nie bał się zmierzyć z okrutnym Dziadem. Jednak gdy Bolek spojrzał na któregoś z gapiów spuszczali głowy lub chowali się z powrotem do domów, jakby się go obawiali.
– No, jesteśmy – powiedział w końcu sołtys gdy stanęli przed rozpadającym się budynkiem.
Widać że od czasu śmierci właściciela nikt się specjalnie nie starał o utrzymanie tego miejsca w jakim takim porządku. Dach był dziurawy, drzwi na pół wpadniete do środka i spróchniałe, a stojąca obok przybudówka w której stało kowadło ledwie trzymała się kupy i chwiała niebezpiecznie przy każdym mocniejszym podmuchu wiatru. Bolek wszedł do środka i rozejrzał się. Na podłodze łaziło pełno szczurów, a ich odchody cuchnęły nie miłosiernie, ale uśmiechnął się gdy zobaczył pod ścianą kilka stalowych prętów i palenisko w stanie zdatnym do użytku, czego nie można było powiedzieć o reszcie obiektu. Kopnął parę gryzoni i zajrzał do przegnitej drewnianej skrzyni. Wydostał z wnętrza pordzewiały młot kowalski oraz kleszcze.
– Nie będę Ci przeszkadzał, jeżeli będziesz czegoś potrzebował znajdziesz mnie w chacie, miłej pracy – powiedział Eustachy po czym oddalił się szybko.
Jarząbek rozpalił ogień na palenisku, wziął do ręki jeden ze stalowych prętów i zabrał się z zapałem do pracy. Przez resztę dnia w całej wiosce słychać było metaliczne stukanie oraz syk hartowanej stali. Niektórzy ludzie siedzieli lub spacerowali dookoła kuźni, ciekawi broni jaka zostanie tam stworzona pierwszy raz od śmierci Henryka. Wreszcie gdy słońce minęło już zenit i zaczęło się pomału obniżać na niebie Bolek wyszedł przed budynek wywijając przed sobą błyszczącym mieczem półtoraręcznym. Machał nim to w lewo to w prawo, ważył w dłoni i wyprowadzał cięcia w powietrze uśmiechając się do siebie pod nosem.
– Dajcie mi tu teraz tego waszego dziada, już ja go nauczę! – krzyknął po czym udał się w stronę domu sołtysa, by omówić szczegóły swojej wyprawy.
– Mam pewien plan – powiedział Bolek do Eustachego gdy zasiedli razem przy stole – ale będę potrzebował pomocy kilku ludzi z wioski. I to takich którzy mają trochę oleju w głowie i nie uciekną na widok potwora. Oprócz tego potrzebna nam będzie oliwa i sporo słomy i gałęzi. Zwabimy Dziada w pułapkę i unieszkodliwimy. Sołtys zamyślił się na chwilę.
– Myślę że znajdzie się sporo ochotników. Wszyscy mieszkańcy mają dość tego suczego syna, a ci którzy stracili córki nienawidzą go szczególnie.
– Dobrze – odrzekł Bolek podnosząc w górę postawiony przed sobą kubek z wódką – więc wypijmy za powodzenie naszego zadania.
Oboje wychylili do dna i ruszyli szukać ochotników do walki z potworem. Chodzili od domu do domu aż wybrali pięciu chłopa, silnych i w miarę rozsądnych, którzy według nich najlepiej nadawali się do tego zadania. Bolek pokrótce przedstawił im swój plan, po czym Jasiu, Swaroc, Eugen, Krzesimir i Dąbko ochoczo zabrali się do roboty, budując pułapkę na oprawcę swoich żon i córek.
Minęły dwa dni. Spokojne dwa dni w czasie których w wiosce nie działo się zupełnie nic nadzwyczajnego ani podejrzanego. Dziad nie pojawił się pomimo tego że każdego wieczora po całej okolicy spacerowało dużo więcej kobiet niż zwykle, zapuszczających się w gęstsze rejony lasu, pozostających jednak pod czujnym okiem pochowanych na drzewach i w krzakach obserwatorów. Bolek codziennie chodził po Gąsiorogach i pilnował czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Trzeciego dnia, pod wieczór, niebo zachmurzyło się i ogromna tarcza księżyca schowała się za powstały na niebie szary puch. Ciemność ogarnęła las i wioskę, więc wszystkie kobiety starały się nie oddalać zbytnio od jej centrum, a ukryci obserwatorzy musieli teraz polegać głównie na słuchu, gdyż oczy na niewiele zdały się w tych ciemnościach. Nad wioską zapanowała cisza i w powietrzu dało się wyczuć ozon, który wróżył rychłe nadejście burzy.
W wiosce zapadł jeszcze gęstszy mrok i wszystko zdawało się w nim znikać, jak gdyby domy utonęły w smole. Nagle ogłuszający grzmot przeszył niego, a o setne sekundy poprzedzający go błysk sprawił że na chwilę nad wioską zapanował dzień. Trwało to może dwie sekundy, które wystarczyły jednak by kilka osób zobaczyło ogromną, brodatą postać przemykającą między domami i próbującą schować się za stodołą sołtysa.
– Jest!!! Jest!!!
Ozwały się głośne krzyki i prawie w tej samej chwili w całej wiosce zapłonęły gęsto poustawiane na dachach domów i przed nimi pochodnie. W osadzie zrobiło się jaśniutko, a zdezorientowany potwór zasłonił ręką twarz. Po chwili jednak doszedł do siebie i wyciągnął zza pasa swoja straszliwą broń. Od tyły zabiegło go kilka osób, które rzuciły w bestię kamieniami. Ta zaryczała i ruszyła w pościg. Młodzieńcy trzymali go jednak na dystatns i co chwilę rzucali w jego kierunku kamyki i szyszki. Tym sposobem zagnali go pod wznoszące się na kilka metrów niewielkie skałki znajdujące się około pięćdziesięciu metrów za wioską. Wspięli się na nie szybko po przygotowanych wcześniej drabinach dalej rzucając w niego wszystkim co było pod ręką. Rozwścieczony potwór nie zauważył nawet że za jego plecami wychynęło z krzaków kilkoro ludzi. Był to Bolek ze swoimi towarzyszami. Wszyscy trzymali w rekach długie na dwa metry, ostro zakończone kije którymi na sygnał Jarząbka dźgnęli w plecy potwora niezdarnie próbującego wdrapać się na skały. Dwie z włóczni złamały się na jego twardym ubraniu, jeden ochotnik nie trafił, zaś dwie przebiły twardy strój potwora i sprawiły że ten ryknął z bólu niczym ogromny lew. Zlazł na ziemię ze skałek i wymachując tasakiem, drugą ręką wyszarpnął drzewce z pleców i ruszył na wycofujących się teraz wieśniaków. Jednak nie zdążył zrobić nawet dwóch kroków, gdy wyrosła przed nim ściana ognia w kształcie łuku odcinająca go od szóstki towarzyszy. Przerażony dziad stał w miejscu, doznawszy najwyraźniej szoku, a w tym momencie młodzieńcy stojący na skałkach zaczęli obrzucać go woreczkami z oliwą. Ocknął się dopiero gdy płomienie zajęły jego korowe ubranie i objęły długą brodę. Miotał się próbując uciec, ale ogień którego bał się przeraźliwie ulany był w półokrąg łączący obie krawędzie skałek, tak że uniemożliwiał mu jakiekolwiek pole manewru. Padł na kolana objęty płomieniami i ryczał przeraźliwie. Gdy wszyscy myśleli że już po wszystkim Bolek krzyknął nagle.
– Kurwa! Odsuńcie się od niego.
Z oddali niczym szara mgła, z głośnym, szumem, jak gdyby w pobliżu był jakiś wodospad nad wioskę nadciągała burza. Wszyscy rozbiegli się i tylko Jarząbek trwał na posterunku ze swoim mieczem. Ściana deszczu runęła z góry tak gęsta że prawie nic nie był przez nią widać. Objęła płonącego potwora i z głośnym sykiem zagasiła tańczące na nim płomienie. Bestia ryknęła i z wysiłkiem podniosła się z ziemi chwytając swoją broń. W tej chwili deszcz objął Bolka oraz resztę wioski gasząc zapalone pochodnie i sprawiając, że zapanowały kompletne ciemności. Potwór natarł na swojego oprawcę uderzając z góry. Jarząbek odskoczył i przeturlał się w powstałym w ciągu chwili błocie, czuł jak ubranie lepi mu się do ciała. W blasku pioruna zobaczył straszliwie poparzoną twarz potwora, jego broda spłonęła prawie całkowicie, a gębę pokrywały bąble, ze strupa w miejscu lewego oka obficie wyciekała brunatna posoka. Doskoczył do przeciwnika i wbił mu swój miecz pod żebro. Bestia zamachnęła się ręką, przed którą Bolek się uchylił, straciła równowagę i runęła na ziemię. Przeturlała się kilka metrów i szybko, choć chwiejnie wstała.Na chwilę Dziad stracił orientację, a deszcz lejący niczym z cebra wcale nie ułatwiał mu odzyskania jej. Ta chwila wystarczyła Jarząbkowi, który wskoczył mu na plecy i wyciągnąwszy z rękawa mały nożyk zaczął dźgać go w kark. Powstrzymywał się przy tym by nie zwymiotować, gdyż ciało Dziadygi śmierdziało jeszcze gorzej niż przy ich pierwszym spotkaniu. Monstrum miotało się na wszystkie strony próbując zrzucić go ze swoich pleców. Ten jednak nie ustawał, trzymał się mocno szyi i dźgał nożykiem raz za razem, tak że krew tryskała jak z fontanny na wszystkie strony. Jednak Dziad nagle zebrał się w sobie i z ogromną siłą rozprostował ramiona, naprężając jednocześnie mięśnie, tak że Bolek zleciał na ziemię i łupnął głową o kamień. Na chwilę zamroczyło go, a gdy otworzył oczy zobaczył jak potwór podnosi rękę trzymającą olbrzymi tasak w górę gotową do zadania ciosu. Skulił się czekając na uderzenie, które jednak nie nadeszło. Za to deszcz przestał już padać i już tylko małe kropelki kapały nieśmiało z nieba. Okolicę rozdarł kolejny ryk bestii. Jarząbek podniósł się szybko i zobaczył że jeden z ochotników, Dąbko, podbiegł do potwora i wbił mu w plecy włócznię w chwili gdy ten miał go dobić. Wepchnął mu ją praktycznie do połowy i chciał uskoczyć ale był zbyt wolny. Doprowadzony do skraju szaleństwa Dziad jednym silnym cięciem rozciął nieszczęsnego Dąbka na pół. Krew, jelita i inne wnętrzności rozlały się wokoło, tworząc jedną miazgę w kolorze zmielonego mięsa. Bolek gdy to zobaczył dostał nagłego przypływu adrenaliny. Doskoczył i jednym cięciem miecza amputował potworowi rękę trzymającą tasak. Ten ryknął i podniósł w górę kikuta z którego naokoło bryzgała krew. Jarząbek podbiegł go od przodu i wbił broń tym razem w okolicę wątroby. Korowe ubranie spłonęło wcześniej, więc teraz miecz wszedł jak w masło. Następnie pociągnął rozcinając brzuch potwora poziomo, a wszystkie wnętrzności wywaliły się w błoto i zmieszały z nim. Dziad zakrztusił sie, splunął krwią która spłynęła mu z ust i gęstą stróżką ściekła po opalonej brodzie. Po chwili padł na kolana, zachwiał nim konwulsyjny wstrząs i runął twarzą na ziemię niczym ogromne drzewo. Bolek podleciał i jął rąbac mieczem jak siekierką w okolice jego szyi. Dopiero gdy głowa oddzieliła się od ciała także opadł na ziemie i zemdlał.
Obudził się w łóżku. Przez chwilę siedział zdezorientowany, szukając koło siebie swojej broni i dopiero gdy do izby weszła córka sołtysa z kilkoma kromkami chleba na talerzu zrozumiał gdzie jest i przypomniał sobie o wydarzeniach ostatniej nocy. Uśmiechnął się pod nosem, wstał z łóżka i razem z sołtysową dziewczyną wyszedł z izby. W pokoju gościnnym czekał już na niego Eustachy.
– Siadaj Bolku, nie wiem jak Ci dziękować. – podał mu niewielki mieszek wypełniony monetami – cała wioska się zrzuciła. Nie jest to wiele, ale na pewno przyda Ci się w twoich podróżach. Ponadto możesz u mnie mieszkać ile chcesz, zawsze jesteś mile widzianym gościem w Gąsiorogach.
– Dziękuję sołtysie – odpowiedział Bolek zmęczonym głosem – nie zrobiłem tego dla pieniędzy, aczkolwiek w mojej sytuacji każdy grosz się przyda i szczerze za niego dziękuję. A teraz chyba muszę się napić, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Oczywiście, oczywiście – rzekł Eustachy.
Sołtysowa szybko przybiegła z butelką gorzały, Jarząbek jednym haustem wypił ją do połowy po czym poszedł spać.
Kilka następnych dni spędził na odpoczynku, piciu i kilkakrotnym odwiedzeniu grobu Dąbka, który ocalił mu życie i któremu mieszkańcy wioski sprawili uroczysty pogrzeb, ogłaszając drugim po Bolku bohaterem wioski, a kamieniarz wyrzeźbił mu piękny pomnik. Bolkowi też chciano, ale ten nie zgodził się na to. Po dwóch tygodniach pobytu zdecydował się w końcu wyruszyć w dalszą dragę której końca nie było widać. Pożegnał się z mieszkańcami, spakował miecz, trochę jedzenia i ruszył w stronę gór znajdujących się za Gąsiorogami. Mieszkańcy długo odprowadzali go wzrokiem, tak jak Przypalona głowa Dziada Borowego zatknięta na kilkunastometrowym palu wbitym pośrodku wioski.
Przyznam, że odpadłem. Odpadłem po zdaniu o konarach jak potwory, a właściwie po nastepnym, zaczynającym się od "Pomiędzy...". Pomiędzy czym? Niejasność, mętność, opisy przyrody rozdęte jak u Orzeszkowej, a jeszcze dosmaczone "grozą" - trudno oceniać to specjalnie wysoko. Wydaje mi się, że autorowi brak elementarnej wiedzy o narracji, fabule, technikach prowadzenia akcji. Natomiast silna jest chęc pisania, co jest - mimo wszystko - czymś optymistycznym. Bo jest możliwe, że kolejne teksty będą strawniejsze. Czego serdecznie życzę. Pozdrawiam.
Do połowy da się przeczytać, potem grafomania powala :/
Firgeliusz, dzieki za wnikliwą i dogłębną opinię, ale jestem początkujący, więc prosiłbym o trochę konkretów, co jest nie tak, gdzie sa błędy, co byś poprawił? Wydajje mi się że po to są tu komentarze... Z góy dzięki.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Figureliusz, sory, źle przeczytałem nick.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Skoro prosisz o konkretny, to ode mnie dostaniesz trzy.
1. Wstęp. Długi, rozwlekły, nabity do granic możliwości tzw. zapychaczami, czyli informacjami, które tak naprawdę niczego do tekstu nie wnoszą. Np. "Ogromne konary sięgały niemalże pod samo niebo i w tej wieczornej szarówce przypominały straszliwe potwory z najgłębszych czeluści sfer piekielnych, gotowe rozszarpać każdego kto nieostrożnie wejdzie w zasięg ich pazurów". O co tu chodzi? O to, że gałęzie drzew wyglądały strasznie w ciemności? Zamiast trzech linijek wystarczyłoby pół.
2. Nie podobał mi się opis wędrowca, był typowo szkolny: tędy a tamtędy szedł sobie ktoś. Miał na sobie takie a nie inne ciuchy, tu mu coś dyndało, tam zwisało itp. Tak naprawdę czytelnikowi jest obojętne, czy bohater ma koszulę lnianą, czy z bawełny, poza tym opis postaci można w sprytny sposób "przemycić" w treści. Jest on wtedy o wiele bardziej atrakcyjny.
3. Co to za narrator niedojda, który nie wie pewnych rzeczy? Narrator jest od tego, aby prowadzić czytelnika i fajnie jak jest wszechwiedzący. Chodzi mi konkretnie o ten fragment: "Przez ogromne ramię niósł przewieszoną młodą dziewczynę, najprawdopodobniej martwą lub nieprzytomną, gdyż nie dawała żadnych oznak życia." To kto, jak nie narrator ma wiedzieć, czy dzioucha jest żywa, czy martwa? Ksiądz proboszcz? ;-)
I tak w ogóle wkurzył mnie sołtys, który zamiast skakać z radości, ze ktoś chce załatwić mordercę, zaczyna biadolić, że lepiej nie, bo to a tamto.
Plusem tego tekstu jest na pewno fakt, iż jest raczej solidny pod względem poprawnej pisowni.
Minusem jest to, że czyta się go ciężko, głównie dlatego, iż jest zapchany do granic możliwości niepotrzebnymi informacjami. Zdania są momentami rozwlekłe i zawiłe, w efekcie końcowym nużą. Gdyby tak zrobić ciach po całości, wywalić te toporne porównania i zbędne szczegóły, byłoby o wiele ciekawiej.
Nie zrażaj się i pisz dalej, niech kolejny tekst będzie lepszy od tego. :-)
Pzdr.
Nilieth
Nilieth dzieki za cenne uwagi, o to mi własnie chodziło, w nastepnym tekście postaram się popracować nad tym.
Zaufaj Allahowi, ale przywiąż swojego wielbłąda.
Ma prawo Ci się nie podobać,tylko nie wiem czy słuszne jest oceniać coś czego się całego nie przeczytało. Forma może i jest ta sama,jednak nic poza tym nie jest związane z książką, o której piszesz.
Rada na przyszłość: nie oceniaj opowiadania po przeczytaniu zaledwie początku.
Pozdrawiam,autorka "Luny" :)
Motyw tworzenia wampira za pomocą właśnej krwi przewija się w wielu książkach,opowiadaniach czy filmach.
Może kolejne części przypadną Ci do gustu.