Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
SPOTKANIE
– Eee… – buczało.
– EEEee… – buczało głośniej.
A w innej części świata uśmieszek pojawił się na wyimaginowanym, acz ręcznie, z chirurgiczną precyzją Mistrza Łopaty stworzonym wizerunku Jednego Z Bogów.
– Ha! I znowu mi się udało! – Jeden Z Bogów odwrócił się i zamaszystym ruchem ręki zrzucił kapelusz Jednej Z Bogiń. Ukazał w ten sposób światu, a może tylko im dwojgu, jej nieułożone, krótko ścięte włosy.
– Mógłbyś cieszyć się trochę… spokojniej? Może chociaż mniej… radośnie? – odezwała się Jedna Z Bogiń tonem obrażonej księżniczki i podniosła kapelusz nasadzając go sobie głęboko, aż zasłonił oczy.
– Eeee…. – buczało po raz kolejny.
Umilkły odległe kroki i z wolna cichły powtarzane jeszcze przed chwilą przez echo krzyki. Zbliżał się świt. Las pachniał i oddychał porannym powietrzem.
Istota, która stanęłaby teraz gdzieś na kamieniu pomiędzy gęstwiną drzew i wzięła głęboki oddech czystego, świeżego powietrza poczułaby się z pewnością jak pierwsza istota na dopiero co zrodzonym świecie. Lecz takiej istoty nie było, mimo iż świat rzeczywiście powstał chwilę temu. Jednak gdyby była, i właśnie teraz brała swój pierwszy w życiu oddech prawdziwego powietrza… usłyszałaby ciche, niczym niezmącone…
– Eeee… – brzmiące z daleka jak stado baranów w czasie godów.
Co dziwniejsze, właśnie kiedy ostatnie – Eeee… Przebrzmiało do końca, na wspomnianym kamieniu, pośrodku lasu pojawiła się postać.
Jakie to szczęście, że nie było nikogo, kto mógłby ją tam ujrzeć. Z pewnością nie byłby w stanie potem opowiedzieć o tym spotkaniu nikomu żywemu. I wcale nie dlatego, że odrażająca w swej posturze istota będąca właśnie w trakcie przeobrażania – nie przypominała niczego, co można by opisać za pomocą ludzkiego języka. Języka zrozumiałego dla innych i nie będącego dźwiękami odruchów wymiotnych. Nie, nie z tego powodu lecz raczej dlatego, że owa istota, choć słynęła ze swej pobłażliwości dla innych stworzeń była właśnie w fazie przemiany, co wzmogło jej gniew i okrucieństwo do tego stopnia, iż przypadkowy gapień mógłby stracić przy spotkaniu – w najlepszym wypadku język, w trochę gorszym – inne odstające części ciała.
Przemiana zakończyła się tak raptownie, że stojąca przed momentem istota, nagle, bez żadnego ostrzeżenia znalazła się u stóp kamienia i drżąc po dopiero co przeżytym bólu, już rozglądała się uważnie dookoła. Nie co dzień bowiem zdarza się sytuacja, w której będąc jednocześnie na polu bitwy, w największym motłochu, stoisz też na kamieniu pośrodku lasu, a chwile potem leżysz na ziemi. No chyba, że bitwa toczy się właśnie tam, a ty jesteś już martwy. Lecz tym razem było inaczej. Goon, powoli sprawdzając czy posiada wszystkie części ciała potrzebne do poprawnego funkcjonowania – a w tym momencie również do szybkiej obrony, rozglądał się dookoła. Z lekkim zaskoczeniem stwierdził, że żyje i ma się całkiem dobrze, mimo iż nie dzierży żadnej broni, ani nie czuje się na siłach aby użyć którejkolwiek ze swych umiejętności. Słyszał o tym. Kiedyś, dawno temu, w starej, zakurzonej piwnicy, tuląc się do zimnej ściany, słyszał głos kogoś, kto najprawdopodobniej siedział po drugiej stronie pomieszczenia i czuł się tak samo źle jak on, lub nawet gorzej. Tamten osobnik śpiewał. Cichą, ponurą – głosem martwym i pustym, piosenkę o przygodach i zdarzeniach, co do prawdziwości których Goon miał wielkie wątpliwości. Lecz teraz, kiedy przypominała mu się pokrótce zawarta w niej opowieść, przyszło mu na myśl, że mogło być w tym nieco prawdy. Opowieść o tym, co przytrafiło się Panu jego byłego współtowarzysza niedoli powracała coraz większymi falami, aż dotarło do niego, że przeżywa właśnie To. To samo, co tamten. Był w jednym miejscu, a zaraz potem w zupełnie innym. Spokojnym. Na polanie? A może w lesie? Nie, tego nie był pewien. Zresztą, co to za różnica. Goon, podobnie jak tamten nie czuł swojej siły, nie miał broni i był zupełnie sam. Poczucie samotności było tak wielkie, że nie przypominało nawet tej samotności, którą czuje się po długim przebywaniu w obecności tylko samego siebie i od czasu do czasu jakichś niewielkich stworzonek, będących później pożywieniem na kilka następnych dni, czy nawet tygodni. To poczucie pustki, wynikało z czegoś innego… Goon nie wiedział z czego. Czuł się sam. Tak jakby był sam na całym świecie. Prawie sam.
– Eeee…
Pewien, nie do końca zrozumiały dźwięk, jakby echo samego dźwięku przebrzmiewało w głowie Goona. Docierało powoli do jego świadomości. To jakby stękanie… nie, jakby buczenie… coś mu przypominało… kogoś. To dziwne – pomyślał – tak wyczulone zmysły, mięśnie napięte aż do bólu, a nie poczułem nic niezwykłego. Żadnego instynktu ucieczki czy obrony. Jedynie lekka ciekawość… Znam ten głos. Już go kiedyś słyszałem. Gdzie? Gdzie to było?
Goon wstał ostrożnie, oparł się rękoma o kamień i nasłuchiwał uważnie z zamyśloną miną. Cichy dźwięk nadlatujący z dość daleka powtórzył się raz jeszcze. Cichutkie, ledwo już słyszalne „eee" zanikało i milkło. Dochodziło z północnego zachodu, tam gdzie las zdawał się rzadszy i jakby trochę jaśniejszy. Goon podążył w tamtym kierunku, czasami jeszcze z trudem łapiąc równowagę. Myślał intensywnie. Podobne dźwięki z pewnością wydawali jego kamraci leżący na zapadających się, wyleniałych łożach, spici do nieprzytomności, lub ledwo żyjący po ostatniej tawernowej burdzie. Nie było się jednak nad czym zastanawiać. Trzeba iść i sprawdzić co za jęczydusza wydaje takie dźwięki i dlaczego. Może będzie nadawała się do zjedzenia. Lub w gorszym przypadku – jeśli będzie na tyle żywa, by bez zbytniego trudu zachować ją nadal przy życiu – może służyć jako kompan w podróży. Albo po prostu ktoś, do kogo mówienie spotyka się z odpowiedzią, no… chociaż z lekkim zrozumieniem samego aktu komunikacji. Goon nienawidził jednego – kiedy nie miał do kogo się odezwać. Nawet martwy szczur był do tego celu dobry, byle tylko słuchał. Niestety musiał być martwy – żywe zawsze czmychały, gdy tylko wyczuły chwilkę nieuwagi – a tak – jeśli nie był dobrym „słuchaczem" mógł stać się chociaż dobrym obiadem. Ale Goon nie myślał teraz o szczurze.
– Eee – połamane kości dawały o sobie dotkliwie znać – ojoj, eee… – bardzo dotkliwie…
Czego można się jednak spodziewać, kiedy spada się z pięciometrowej skały na błotnisto-kamienną nawierzchnię wiejskiego, podeszczowego traktu. W dodatku traktu nieużywanego – sądząc po dość wysokim zielsku – od wielu, wielu miesięcy. Może nawet lat. Czy jest więc sens w wydawaniu z siebie jakichkolwiek dźwięków, skoro szansa na to, że zostanie się usłyszanym jest tak znikoma, jak to, że do największego pechowca na świecie uśmiechnie się w końcu szczęście? I nie będzie to roześmiana, rumiana od zimnego wiatru twarz Jednej Z Prawdopodobnych Śmierci, krzyczącej – „Prima Aprilis!"? Zwłaszcza, że każdy wydawany dźwięk powoduje nieprzyjemny skurcz w okolicy mostka, a to z kolei sesje nieprzerwanego, naprzemiennego bólu, szczypania, łaskotania i ssania wewnątrz ciała oraz kolejną kanonadę niepowstrzymanych dźwięków.
– A powiedz mi, co oni robią? Bo to chyba dziwne zachowanie… – Jedna Z Bogiń z niesmakiem spoglądała na świat.
– Eh, gdybym ja wiedział co oni robią, to nie musiałbym tkwić tu przez ten cały czas i się im przypatrywać.
Leżały kamyczki. Leżały kamienie. Leżały też głazy i trochę luźnego, suchego piasku. No i leżał on – Hipol. Nie trzeba wielu słów aby opisać jego powierzchowność. Raczej stare, lekko już poprzecierane i miejscami podziurawione ubranie osłaniało ciało drobnej budowy. Dodatkowo teraz powyginane w dość fantazyjne i dziwne kształty. Włosy krótkie – w nieładzie. Ciemnobrązowe, przyzwyczajone do uśmiechu oczęta, teraz wypełnione malutkimi łzami, nie miały w sobie nic ze zwyczajnej wesołości, a przypadkowego przechodnia napawałby raczej żałością i współczuciem. Może więc dobrze, że nie było przypadkowego przechodnia… Właściciel owych oczu, bowiem bardzo nie lubił kiedy ktoś nad nim biadolił.
Jeśli chodzi o resztę twarzy – nos nie zdradzał żadnych cech szczególnych, natomiast usta zwykle rozszerzone w uśmiechu, nie mogąc przywyknąć do wyrazu bólu, ukazywały straszny obraz katorżniczego cierpienia.
Umysł Hipola był całkowicie skupiony na wszechogarniającym bólu. Jednak odzywały się już w nim zwykłe myśli, jakie nachodzą człowieka, kiedy przytrafia mu się coś niespodziewanego, a jednocześnie niechcianego i nieprzyjemnego.
– Ciekaw jestem czy istnieje bóg Miłosierdzia? – myśl pchała się sarkastycznie na zewnątrz. – Jeśli tak to na pewno nie w tym wszechświecie, w którym żyję ja.
Gdzieś, daleko lekko pyknęło i z czystej nicości wyłoniło się coś…
– Boli… jak boli… czy ból zawsze musi tak boleć? – po sarkastycznej przychodziła kolej na myśl refleksyjną, lub jak kto woli – pełną życia. A potem, pozostało już tylko ujrzeć światło dzienne ostatniej myśli – myśli użalającej…
– Zawsze dostaję od życia to czego nie chcę. Czy szczęście już nigdy się do mnie nie uśmiechnie?
W tym samym czasie, gdzieś w pięknej krainie wiecznego dobrobytu, w krainie mlekiem i winem – zazwyczaj tym drugim, płynącej – Jedno Ze Szczęść właśnie się uśmiechnęło, spoglądając w niewidoczny dla innych punkcik wszechświata. Uśmiechało się dość nieporadnie i raczej krzywo…
– E, ekhem, czy można wiedzieć co ty tam robisz? – cichy, a jednak doniosły – echem niesiony głos ponuro zabrzmiał nad światem. Właściwie nad jego skrawkiem. Tym zapadniętym, w którego dole leżał ledwo żywy mężczyzna i pojękiwał od czasu do czasu. Na dźwięk głosu zamarł zupełnie, a właściciel wspomnianego, niejednoznacznie pomyślał, że życie nie szczędzi mu dziś niespodzianek. Jeśli, na dodatek, ma stać się ostateczną przyczyną śmierci jedynego w okolicy, jeszcze przed chwilą żyjącego człowieka, to będzie to chyba najbardziej paskudny dzień w jego krótkim, acz burzliwym życiu. Nie myśląc jednak więcej, Goon skoczył zgrabnie w dół, odbił się od jednego kamienia, potem od kolejnego i miękko wylądował pięć metrów niżej, pośrodku zarośniętej drogi, tuż obok umęczonego i powykrzywianego (w szczególności mam tu na myśli kończyny) człowieka.
Ogień płonął i dawał rozkoszne ciepło, płynące przez całe ciało, aż do jego wnętrza. To takie przyjemne – myśl w głowie Hipola delikatnie pobrzękiwała i szemrała, lekko wydostając się z podświadomości, po to tylko, by chwilę później do niej powrócić. Siedzący nieopodal Goon szykował się do snu, po raczej skromnej kolacji, składającej się z pieczonych robali i ptaka o łykowatym, twardym mięsie.. Ledwo dało się go przełknąć. Ale nie ma na co narzekać… przynajmniej nie musiał zjeść tego-tam, który mało co nie zszedł z tego świata, podczas ich niedawnego spotkania. Przez chwilę jeszcze Goon zastanawiał się, czyby nie obudzić „towarzysza", ale potem zrezygnowanym ruchem ręki machnął w jego stronę. Ułożył się wygodniej na posłaniu z liści, mchu i ptasich piór i zamknął oczy.
Przebudzenie nie było miłe. Mówiąc dokładniej było wręczy okropne i okrutne. Choć trzeba przyznać, że na czas. Goon w ostatniej chwili uskoczył przed opadającym, ciężkim toporem, wbijającym się w miejsce, w którym przed momentem leżała jego głowa. Ciało poruszało się błyskawicznie i samoistnie unikało ciosów, uciekało przed przeciwnikiem. Oczy zalśniły złowrogim blaskiem. Poczuł zapach krwi, jego własnej krwi. Przeciwnik poruszał się równie szybko i bezszelestnie. Cisza walki zwiększała jej grozę. Goon nie widział nawet kto go zaatakował. Ukradkowe spojrzenie w bok przyniosło strach i przerażenie. Wzbudziło chęć ucieczki, sparaliżowało ciało, a zmierzwione na całym ciele włosy falowały jakby naelektryzowane. Upiorna twarz, zakrzywione kły i niknący w oddali ból, po trosze przypominający przyjemne uczucie swobody…
Ciepłe łóżko, miękka pościel, zapach spokoju. Zlepione krwią włosy, brudne ciało, nie do końca zaleczone rany. Tak rysował się obraz Goona, kiedy do malutkiego, ciemnego pokoiku, który zajmował na poddaszu karczmy, wszedł Hipol z dwojgiem kompanów. Goon przebudził się, lecz uszło to uwadze przybyszy. Przypatrywał się im spod przymrużonych powiek, a oni patrząc na niego rozmawiali szeptem.
– … i rzeczywiście przeżył… – męski głos.
– Bez broni… – inny męski głos
– I mówisz, że to prawdopodobnie dzięki niemu żyjesz? Musiał znać się na kościach, skoro tak szybko Cie poskładał – kobiecy głos, przemądrzale przeciągający ostatnie sylaby słów.
– Ano, musiał – pierwszy głos.
– Poczekamy aż się obudzi – kobiecy znów się wtrącił – wtedy go opatrzcie dokładniej, każcie mu się umyć i przyprowadźcie do mnie. – To powiedziawszy, dziewczyna odwróciła się i wyszła zostawiając za sobą otwarte drzwi.
– Pamiętasz co mówił Sam? – drugi męski głos odezwał się trochę głośniej, kiedy tylko ustało skrzypienie desek podłogowych pod ciężkimi butami dziewczyny. – Ma pannica tupet. I lepiej z niej nie rezygnować. Sądzę, że powinna z nami zostać. Jest dość bystra, ma posłuch u ludzi i umie to wykorzystać.
– Taa, ale wtedy to ona będzie przywódcą, a nie ja.
Cichy głos umilkł, a jego właściciel zbliżył się powoli do łóżka Goona. Dotknął jego twarzy. Był na tyle blisko, że Goon mimo półmroku panującego w pomieszczeniu rozpoznał w nim człowieka, którego znalazł półżywego na trakcie. Kiedy ten zaczynał ściągać z niego pościel, Goon zdecydował się na działanie. Szybkim ruchem złapał… chciał złapać, stojącego nad nim człowieka, za rękę. Ale jedyne co udało mu się zrobić, to podnieść dłoń do góry i unieść lekko głowę, a chwilę później leżał z powrotem na poduszce sycząc z bólu i osłabienia.
– Spokojnie, spokojnie… nic ci tu nie grozi. Nikt nie zrobi ci krzywdy. – Słowa dolatywały do uszu Goona gdzieś z okolicy jego nóg. – Ja jestem Kasselert, a ten tu, to Hipol. Znajdujesz się w karczmie Grubego Sama i leżysz właśnie w jednym z najlepszych łóżek. No i jesteś jeszcze dość pokiereszowany. Pozwól się opatrzyć… Potem z pewnością poczujesz się lepiej.
Nie dziś już siły na rozpisywanie się o błędach w tym tekście, niech zrobi to ktoś inny.
Tekst wymaga gruntownej poprawki, szczególnie to łączone wyrazy. Trochę nie rozumiem sensu początkowej wstawki o bogach, możesz to jakoś rozwinąć lub dopisać stosowny kontekst?
sięizamaszystym --- jejnieułożone --- ioddychał --- nadopiero --- jątamujrzeć --- ...
Wśród opublikowanych uchwał Rady Języka Polskiego nie ma jeszcze takiej, która sankcjonowałaby pisownię jak wyżej.
- Mógłbyś cieszyć się trochę... spokojniej? Może chociaż mniej... radośnie? - Odezwała się Jedna Z Bogiń tonem obrażonej księżniczki i podniosła kapelusz nasadzając go sobie głęboko, ażzasłonił oczy.
1. "Odezwała się" małą literą. Zgodnie z zasadami zapisu dialogów.
2. Jednocześnie podniosła kapelusz i nasadziła go sobie głęboko? Artystka iluzjonistka prestidigitatorka. No, ale jak to Bogini... Ale gdyby była zwykłą kobietą, rzekłbym bez wahań, że imiesłów współczesny został użyty niepoprawnie.
3. Niekonsekwentny zapis imienia tejże Bogini. Tu --- błędny.
Nie wiem, czy to kwestia dość późnej pory, czy w ogóle jestem przygłupawy, ale nie zrozumiałem, o czym jest ten tekst. Czy Szanowna Autorka mogłaby mi to wyjaśnić? Byłoby to dowodem, że chociaż Ona wie, o czym i po co pisała...
Błędy w tekście - łączone wyrazy to kwestia niepopranej interpretacji skopiowanego tekstu przez edytor. Już poprawione (w przeciągu pół godziny od wstawienia tekstu wypatrzyłam problem i poprawiłam). Może rozsądniej było by wstawić dłuższy fragment, chciałam poznać opinie (jak widzę niezbyt przychylne) i stwierdziłam, że to wystarczy.
Narzekań, i to w znakomitej większości uzasadnionych, na edytor, było już mnóstwo. Ale, dziwna sprawa, prawdziwa plaga braku spacji pojawiła się dopiero ostatnio, i trapi właśnie tylko początkujących, Wniosek z tego można wysnuć taki, że wina jednak po Waszej stronie... Egzotyczne formaty, spacje opcjonalne zamiast normalnych, co tam jeszcze podobnego...
Niestety, nadal nie wiem, o czym ten tekst, sklamrowany rozmówkami Jednego z Bogów i Jednej z Bogiń, traktuje. Nie wiem, bo interpretować można, jak się komu skojarzy --- a mi nie kojarzy się, jak na złość, z niczym konkretnym.
Coś tam w sobie to to ma - ale momentami nazbyt głęboko skryte pod gęstwą tekstu.
Nie chcę się bawić w jeszcze jednego Strażnika Poprawności Jakże Kurka Istotnego Zapisu - toż brak spacji to grzech i to jeden z gorszych - ale odniosłem wrażenie, że gdyby akapity porobić krótsze, tekst stałby się bardziej przejrzysty i przez to przystępniejszy. A gdy bólu brak, to tylko przyjemności czekać.
Czy Autor mnie rozumie? Bo godzina wczesna, noc była długa i.... no ;-)
pzdr!
AdamKB - twarda spacja w tekście - po CTRL+C i CTRL+V znika całkowicie i wyrazy łączą się. Proszę przeczytaj dalej - mam ten komfort że mogę edytować jeszcze tekst więc dodałam dalszy kawałek, może to trochę ci wyjaśni o czym jest opowiadanie.
Krótko i otwarcie: zmierzasz w nierozpoznawalnym dla mnie kierunku. Rzeczona nierozpoznawalność wynika zapewne z tego, że takie chaotyczne przedstawianie historii nie przemawia do mnie. Retrospekcje, podobne chwyty --- proszę bardzo, ale beczenie baranów, dobiegające z niezmierzonych dali, sugestia stwarzania nowego świata czy choćby tylko nowych ludzi, zakończone początkiem rekonwalescencji w karczmie, jakoś w całość nie chcą mi się łączyć. Okraszasz to czymś, co przypomina Adamsa, niektóre porównania budzą uśmiech, ale w całości --- wybacz --- ani ciekawe, ani smutne, ani wesołe. Rozumiem, że kierujesz się własnym pomysłem kompozycyjnym, własną wizją całości, ale tu rozchodzą się nasze drogi --- ja w roli zwykłego czytelnika nie przyswajam, nie łapię, nie ciekawi mnie, do czego przyznaję się bez kompleksów i bez bicia.
Co do CTRL i tak dalej --- czort wie, o co chodzi w tej zabawie, bo gdyi wklejam poprzez schowek komentarz z twardymi spacjami na początku wiersza, powstaje wcięcie akapitowe. Dlaczego tylko w okienku komentarzy? Tajemnica...
Pisać komentarz z wcięciami też można. Przynajmniej w momencie pisania wcięcia istnieją.