- Opowiadanie: kledman - Mój najdłuższy dzień

Mój najdłuższy dzień

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Mój najdłuższy dzień

Mam na imię Asia i jestem nekromantką.

Mam pewien dar, który odziedziczyłam po dziadku.

Jego syn, czyli mój tata, go nie posiada.

Dziadek mówi że takie cechy dziedziczy się co drugie pokolenie.

Więc wypadło na mnie…

Zaczęło się odkąd miałam trzy lata.

Nie, nie zobaczyłam zmarłego pradziadka, wujka bądź przyjaciela domu.

Przeżyłam i przeżywam nadal coś innego…

 

Aj! Budzik znowu mnie zaskoczył. Popularna z telewizji i radia muzyka, wydobyła się nagle z mojej komórki i wzywała mnie do rozpoczęcia nowego dnia. Po omacku znalazłam telefon i wyłączyłam nieznośny budzik. Odrzuciłam, walający się pod kołdrą opasły tom medycznej wiedzy, kiedyś będzie trzeba pójść na te studia. Ale to później.

Teraz czas na kąpiel i wybranie kreacji na dziś. Ułożenie włosów w coś takiego co będzie zarówno przeciętne, bez żadnych wariacji, ale trochę przykuwające oko. Dobra, teraz trzeba coś zjeść. Minęłam pokój rodziców i… moja młodsza siostra znowu zostawiła swoje klamoty na podłodze. Aj!, jak boli. Takiego fikołka to nawet na WF-ie nie zrobiłam.

  • Kochanie to ty? – odezwała się mama ze swojej sypialni. – Weź tak nie hałasuj i zrób nam przed wyjściem herbatę.

  • Dobrze mamo – przekleństwo zachowałam dla siebie.

W kuchni ściszone radyjko grało przyjemną dla ucha muzykę metalową, że aż dziw że niektórzy nie dostrzegają w niej piękna. Poranna kawunia i przepyszne kanapki, przed robotą. Czego można chcieć więcej? Końca zmiany, owej roboty – odpowiedziała sobie w myślach.

 

Zobaczyłam go, stał tam gdzie go wczoraj zostawiłam. Trzy i pół konna maszyna stała oparta o ścianę garażu, gotowa do podboju dróg. Inni śmieją się że to tylko skuter, ale dla mnie jet to maszyna wyższych lotów. Jest to przecież Romet, na jego logo widnieje koń z skrzydłami, a ja podczas jazdy czuję jakbym nie na skuterze, a na owym koniku jechała. To prawdziwe cudeńko…

  • Odpal, nie rób mi tego ty stary capie – wiecie, nawet w najlepszym małżeństwie zdarzają się kryzysy.

Wyprowadzę go na dwór i spróbuje odpalić w ruchu. Prawdziwa poranna gimnastyka, pewnie przez nią udaje mi się nadal utrzymać linie. Zacharczał, jest nadzieja!… Oj zamknięta furtka przede mną. Zatrzymałam i zaczęłam gazować w miejscu.

Poza kaszlaniem silnika doszedł do mnie odgłos rytmicznej pracy kosiarki. To pan Edziu znowu kosi trawnik z rana.

  • O, to ty Aśka…

  • Witam pana. – Dobra, teraz tylko otworzyć furtkę, do gazować i można jechać. – Pan już o tej porze na nogach?

  • No widzisz, tak się złożyło, a właśnie! Od dłuższego czasu pracuje nad nowym wierszem, który pasuje do takiej właśnie sytuacji. Hm, Kobieta krasnaja ma już dość. Nie wytrzyma tych mąk ni chwili. Ucieka, idzie ku wstającym słońcu. - furtka otwarta, tylko niech teraz złapie gaz… – Rusza ku wolności i tego jednego. By w podarku dać mu tą jedyną… No właśnie zatrzymałem się w tym martwym, końcowym punkcie. Wiesz to musi być coś takiego, podniosłego, symbolicznego.

  • Pracę…? – O załapał gaz, wyjeżdżamy.

  • Nie, to zbyt przyziemne. …dać mu tą jedyną… prawdę? Nie to bez sensu…

„Pisk” opon skutera przewyższył głos kosiarki i dziewczyna wjechała na jezdnie.

  • Wcale nie. Praca pasuje, coś o tym wiem bo się do niej właśnie spieszę – powiedziała na odchodnym Asia.

  • Co tu mamy Kaśka nowego? – spytała Asia koleżankę w białym kitlu.

  • Kondrat Miałczyński. Wiek trzydzieści i cztery, zamieszkały, no tutaj w Nowym Sączu. No i tyle nas powinno interesować. A nawet mniej. – Wyrecytowała znudzonym głosem blondynka i wprowadziła stół z kółkami na środek sali. – Miłej zabawy, ale się spiesz. Ten kochaś długo tak nie poleży, jutro do kremacji go zawiozą. – Powiedziała i jak szybko się pojawiła w drzwiach, tak szybko za nimi zniknęła.

Wrzawa szpitalnego personelu i pacjentów zagłuszyła kroki oddalającej się pielęgniarki.

Dziewczyna wstała od biurka i podeszła do stołu. Poniosła wiszącą na nim kartę informacyjną. Czytając, co róż spoglądała na białe płótno leżące na stole, a raczej na to co było pod nim schowane.

  • No, panie Konradzie, to będziemy się żegnać z tym światem – wyciągnęła rękę do przodu i odsłoniła górną połowę ciała zmarłego.

Zobaczyła ciemne włosy i rysujące się pod nimi łagodne rysy twarzy. Był nawet ładny, ale te limo pod okiem nieco psuło efekt całości. No i zresztą połamane kończyny też lat mu nie odejmowały.

  • Zobaczmy co przy sobie chowasz.

Zaczęła przeszukiwać kieszenie marynarki. Znalazła w nim portfel, wizytówkę, grzebień i chusteczki. Wszystko oddzielnie pochowała do foliowych torebek i odłożyła na blat biurka. Trochę się zastanawiała przy wizytówce i chusteczkach, ale w końcu je też, według procedury, schowała.

  • Co się stało? – powiedziała cicho dziewczyna w kierunku, trupa. – Nie bój się, zaraz to się skończy.

Dziwny ten świat. Człowiek parę godzin temu umarł a już rodzina każe go skremować. Mieli dać czas do jutra, a tu nagle okazało się że dziś będzie jeszcze spalony…

No nic, jeszcze godzinka i koniec zmiany.

  • Kaśka! Chodź, pan Kondrat jest już gotowy. Zabieramy go do spalarni.

  • Spokojnie, na akord nie pracujemy.

O tej wrzawy na korytarzu aż mi uszy bolą. Krzyczą, biegają, płaczą. No będzie trzeba pójść kiedyś na te studia i skończyć z pielęgniarską fuchą. Wszystko było by nawet znośne, ale te trupy, nieraz można przez nich oszaleć. A ten Kondrat, krzyczy normalnie wniebogłosy. Zresztą trochę strach. Jak trup za głośno krzyczy, to nieraz do ludzi dociera, w postaci przesłyszeń, czy jakiś innych szeptów. O już jesteśmy przy drzwiach krematorium. Dziwne, zaledwie rok temu reforma weszła, pół roku temu założyli ją w tym szpitalu, a już takim zainteresowaniem się cieszy.

  • Kaśka, idź powiedz Maćkowi o nowym kliencie, a ja go tu przypilnuje, by nikt nam go nie ukradł. He, he.

Dobra, nikt nie patrzy. Pokaz twarz Kondradku. Trup krzyczy, wierzga i ma wykrzywioną twarz w bólu, dobrze że tego inni nie widzą. Chyba chce coś przekazać.

  • Aleden Koch. Czego pragniesz duszo? – dziewczyna ni to powiedziała, ni to pomyślała, tak jakby miała jakiś drugi, inny język. – Aleden Koch. Czego od nas śmiertelnych, lecz żyjących chcesz? Żywności, Błogosławieństwa, czy Pomocy? Aleden Koch. Mów albo zamilknij na wieki!

Nekromantka otarła twarz trupa rękami i na końcu otworzyła usta palcami. To co się z nich wydobyło, nie nadawało się nawet na śpiew zespole metalowym. Tubalny głos spowodował że aż się cofnęła parę kroków. Ale zrozumiała co powiedział.

  • Pomocy! – zagrzmiał jeszcze raz zmarły.

Światło zaczęło świecić jeszcze jaśniej, wszystko powoli zaczynało się zlewać. To nie pierwszy raz, wiedziała co się zaraz stanie. Ale wiele o owym Konradzie nie wiedziała, tylko to co z karty informacyjnej. Żadnych poszlak, ale czekaj. Coś się jej przypomniało. Odskoczyła od stołu z trupem i pobiegła wzdłuż korytarza. Mijała zlewające się postacie. Było coraz jaśniej. W końcu wpadła do kostnicy i z blatu biurka pochwyciła torebkę foliową. Spojrzała szybko na wizytówkę, w niej schowaną. Równy rządek druku przedstawiał niejakiego Alfreda Kończynskiego, ekonomistę w Banku SPKa. Obróciła wizytówkę i na drugiej stronie zobaczyła ciąg liter, napisany długopisem.

  • Siedem, pięć piątek, dwa i zero – wyrecytowała szybko dziewczyna, po czym ogarnęła ją jasność.

  • Siedem, pięć piątek, dwa i zero – wykrzyknęła dziewczyna, po czym wyłączyła budzik, który włączył się w komórce.

Oj, nigdy się chyba do tego nie przyzwyczaję. Cofnęłam się, tak, na komórce jak wół stoi wczorajsza data.

Alfred Kończynski, Bank SPKa, znam ten bank. Jest jedna placówka w Nowym Sączu. Kondrat jest stąd, więc pewnie i o miejscowy bank chodzi.

Aj! Ale dziś do pracy trzeba iść. Do kuzynki zadzwonię, może weźmie za mnie tę zmianę. Hm, w sumie dobrze że jej o tym powiedziałam. Dziadek zresztą też miał grono swoich, zaufanych, pomocników. No nic, chyba mam jej nowy numer…

Ale w pierwszej kolejności powinny stać rzeczy najważniejsze. Więc po odłożeniu opasłego tomu wiedzy medycznej, oddała się porannej toalecie i to w zawrotnej prędkości. Bo w zaledwie dwadzieścia minut była już gotowa.

Wybrała numer w komórce i zadzwoniła do kuzynki, która także pracowała z nią w szpitalu.

  • No Ewka, mówię ci. To coś poważnego musiało być. Nie, ja tak myślę, na karcie lekarskiej pisało jedynie że samochód go przejechał. Ale zawsze ktoś mógł go pod niego wrzucić. Nie bój się, nic mi nie będzie. Ale przyznasz, fajnie nie? Czuje się jak detektyw Sherlock Holmes, mam pierwszą poszlakę. Normalnie jak detektyw… aj! Co? Nic takiego, po prostu moja siostra to bałaganiara. Czemu ja ją wtedy, w kołysce nie udusiłam…

  • Kochanie to ty? – odezwała się mama ze swojej sypialni. – Weź tak nie hałasuj i zrób nam przed wyjściem herbatę.

  • O, to ty Aśka. – odezwał się sąsiad Edzio.

  • Witam pana, że to panu się chce tak rano wstawać.

  • No widzisz, tak się złożyło, a właśnie! Od dłuższego czasu pracuje nad nowym wierszem, który pasuje do takiej właśnie sytuacji. Hm, Kobieta krasnaja ma już dość. Nie wytrzyma tych mąk ni chwili. Ucieka, idzie ku wstającym słońcu. - dziewczyna otworzyła furtkę, która zagradzała jej wjazd na drogę. – Rusza ku wolności i tego jednego. By w podarku dać mu tą jedyną… No właśnie zatrzymałem się w tym martwym, końcowym punkcie. Wiesz to musi być coś takiego, podniosłego, symbolicznego.

  • Yyy, osobę?

  • Nie, to ona jest tą osobą, to musi być coś innego. Hm, dać mu tą jedyną... prawdę? Nie to bez sensu. Ej, uważaj dziewczyno… No chyba naprawdę się gdzieś spieszyła, skoro tak gna.

Praca detektywa nie jest taka prosta. Ah, stoję pod tym bankiem już dobre pół godziny i nadal tego Konrada ani widu, ani słychu… Jak każdy mężczyzna się spóźnia. Nudzę się.

Dziewczyna stała jeszcze chwile oparta o murek, okalający bank, aż w końcu, jednym, płynnym ruchem wyjęła komórkę. Weszła w książkę adresową i zadzwoniła do…

  • Co tam Agata? Wiesz już coś na temat tego numeru. No nie, nie poganiam cię. Ale wiesz, sprawa jest z tych pilniejszych. Dobrze, w ramach możliwości… O idzie, zaczyna się.

Mężczyzna wszedł do banku. Był ubrany dokładnie tak samo jak w szpitalu. Dziewczyna poprawiła grzywkę i weszła w mury banku. W wejściu niemal znieruchomiała, bo zgubiła Konrada z oczu. Przeszła parę kroków po oddziale, krążąc że to niby się rozgląda za czymś. W końcu go zobaczyła. Zasiadał do stolika z jednym z pracowników banku. Rozmawiali o czymś energicznie, ale po cichu. Dziewczyna podeszła bliżej, niestety ciąg stolików, do rozmowy z klientami stał z boku banku, w oddaleniu od kas i wejścia, by rozmówcy mieli większy komfort rozmowy, z dala ot wrzawy przy drzwiach i kasach. Więc jakby poszła wystarczająco blisko by coś usłyszeć, to stała by sama na środku pomieszczenia, co jednoznacznie wydało by się podejrzane. Niestety, sąsiedni stolik, w chwili gdy wchodziła do banku był jeszcze wolny. Teraz jakaś babcina, siedzi tam i o czymś opowiada.

  • Mogę w czymś pomóc? – zagadnęła pracownica banku, siedzą ca przy stoliku, nieco dalszym, od tego przy którym siedział Konrad.

  • A tak. Chciałam się dowiedzieć, jak wygląda w waszym banku ubezpieczenie skutera.

Gdzie tak pędzi? Musiał się coś ważnego i złego dowiedzieć. Jak wchodził, wyglądał na przybitego. A teraz to dopiero wygląda jak siedem nieszczęść. Ciekawe o czym rozmawiali? Widziałam jak ten blondyn z którym rozmawiał, napisał mu na wizytówce ten numer.

Hm, zginie zaraz pod kołami samochodu. Albo ktoś go pod nie wrzuci. No jak będzie tak po mieście krążył, to nic dziwnego że taka ewentualność może się zdarzyć. Dzisiaj się nachodzę, to pewne. A tym bardziej po skuter, który został na parkingu pod bankiem.

O skręca, wchodzi do baru. Club Dinensa Szkapy. Dziwna nazwa. I sam za ciekawie nie wygląda. Chyba naoglądałam się za dużo filmów…

Dziewczyna weszła do klubu. Zastała w nim ściszoną muzykę i półmrok. Za barem stał barman, który wyglądał na takiego, któremu siłownia jest drugim domem, a suplementy obiadem. Ogólnie wyglądało to nieco dziwnie. Wprawdzie za barmanem rozciągał się rząd butelek, a przy stolikach siedzieli sobie normalnie ludzie, niektórzy nawet w jej wieku ale jednak, dziewczyna nie mogła pozbyć się złego przeczucia.

Konrad jednak nie poszedł ani do stolika, ani do barmana. Poszedł w głąb lokalu. Dziewczyna poszła za nim. Widziała jak dosiada się do gróbki mężczyzn. Siedzieli oni przy stole, w takim boksie, oddzielonym od reszty klubu ścianką. Sąsiedni boks był wolny. Nie został jej duży wybór. Dyskretnie usiadła i zaczęła nasłuchiwać. Wiele nie usłyszała, a jeszcze mniej zrozumiała.

Przez chwile bezradnie rozglądała się po sali. Widziała jak barman realizuje kolejne zamówienie, a kelnerka wychodziła na dwór zapalić. Mam podobny żakiet do jej uniformu – pomyślała. Ale coś się jej przypomniało. Pod stołem leżał pijany kompan tej gróbki. Tak, to mogło się udać. Skupiła się i usiadła się bokiem do sali, by nikt nie widział wysiłku wyrytego na jej twarzy. Tak, stary pomysł dziadka. Ludzie pijani wchodzą w stan, podobny do stanu świeżych trupów. A z takimi jest się najłatwiej skontaktować.

  • Witaj Arek – rozmawiała w myślach – pozwól że użyczę sobie z twoich uszów.

  • To nas nie obchodzi! – powiedział herszt bandy.

  • Zrozumcie, to może się stać w każdej chwili – bronił się Konrad. – Nie mogę tak jej zostawić. Beze mnie zginie.

  • Masz termin, musisz się wyrobić. A szczam jak to zrobisz.

Aż podskoczyła gdy odezwał się dzwonek jej komórki. Rozmowy za ścianką się urwały, po chwili dało się słychać pojedyncze zdania, po czym Konrad wyszedł z klubu. A tymczasem Asia odebrała telefon.

  • Cześć siora! Mam problem. Wiesz szykuje się potańcówka w akademiku. Szykuje wieczorną kreacje. Wyobraź sobie, mam przed sobą cud malina sukienkę. Kolor rdzawy. I dwuczęściowy strój koloru cytrusowego. Jaki mi poradzisz? Jestem w kompletnej kropce.

  • Yyy, ten rdzawy. Muszę kończyć.

  • Pewna jesteś? Nie jestem do końca przekonana…

Gdy wychodziła z klubu, Konrad kończył przepisywać numer z wizytówki na komórkę. Szybko obróciła się w stronę tablic, wywieszonych obok szyldu klubu, na których była napisana lista drinków, dostępnych u barmana.

  • Sikorki śpiewają – powiedział mężczyzna po dodzwonieniu się. – Seba, daj Dawida. – powiedział, po czym czekał, chwile. Najwyraźniej pierwszy odbiorca był przykrywką dla kogoś lub czegoś nielegalnego. – Zaułek na ulicy Grockiej. Rozumiem. Tak wiem. Dzięki i do usłyszenia.

Po skończonej rozmowie, schował telefon i ruszył dalej w kierunku wymienionej ulicy. Dziewczyna po chwili zwłoki ruszyła za nim.

 

W zaułku, pomiędzy dwoma ceglanymi domami, na ulicy Grodzkiej, panował ruch. Jeden z gróbki młodych ludzi stał u wejścia do uliczki. Dwóch pozostałych krzątało się między kartonami, które były rozłożone po całym zaułku. Nagle na ulicy pojawił się człowiek, znany temu stojącemu na czatach. Z początku udawał że go nie zauważył. Ale jak ten się zbliżył i odezwał się hasłem do nie go, to musiał zareagować.

  • A wróble także. Co jest Konrad? Wracasz do obiegu?

  • Tak, ale jako doręczyciel.

  • Mało opłacalna fucha, marża za transport jest niewielka. Ale skoro chcesz robić w twoim wieku za chłopca na posyłki to twoja sprawa.

  • Zgadza się, moja.

  • Zobaczcie chłopaki kto do nas zawitał! Przygotujcie towar – dodał już ciszej, idąc do reszty kompanów. – Od koloru, do każdego smaku u nas… – obrócił się w stronę nowo przybyłego i znieruchomiał.

  • Nie chce waszej krwi. – powiedział nerwowo Konrad, celując pistoletem w kierunku tego, który stał na czatach.

  • Konrad nie rób tego, oni cię zabiją! – wykrzyknęła dziewczyna, która pojawiła się nagle, za plecami mężczyzny.

  • Co? Kto ty, o co… – wymamrotał do niej mężczyzna, przestając mierzyć w dilerów.

Ci wykorzystali to. Ten stojący na czatach, podniósł leżący na podłodze kij bo bejsbola, pozostali wyjęli łańcuch i nunchaku. Wszyscy trzej rzucili się na Konrada, ten odruchowo wystrzelił trzy razy.

Nagle dało się słychać pisk, kobiet, jęki jednego z rannych, kroki uciekającego i szloch mężczyzny. Konrad odrzucił od siebie pistolet. Padł na kolana i ryczał jak przysłowiowa baba. Asia zrozumiała z jego szlochów jedynie pojedyncze słowa o tym że on przecież tego nie chciał… Co on zrobił…

Dziewczyna bądź co bądź, była pielęgniarką. I pchana zawodowym instynktem, doskoczyła szybko do rannego. Walał się na ulice, w kałuży własnej krwi. Przeżyje. Dostał w biodro. Próbowała zatamować krwotok. Co do drugiego, to był już martwy. Jej wykształcenie, upoważniało ją do stwierdzania zgonów. Dwie kulki w krtań i w serce. Nawet się nie męczył.

Gdy rana zdawała się być zatamowana, odezwał się telefon dziewczyny.

  • Cześć mam już ten numer – odezwał się głos z słuchawki. – Zarejestrowany jest na niejakiego Sebastiana Hofmanna. Przejrzałam go. Komputer mówi że ma on swój gabinet urody, tutaj w Nowym Sączu.

  • Dzięki Agata, ale nie mogę teraz rozmawiać.

Między i tak panującym hałasem doszedł jeszcze jeden, nie wszystkim słyszalny. Trup krzyczał. Krzyczał coś o swoim minionym życiu i coś jeszcze… coś do dziewczyny…

  • Aleden Koch. Czego pragniesz duszo? Aleden Koch. Czego od nas śmiertelnych, lecz żyjących chcesz? Żywności, Błogosławieństwa, czy Pomocy? Aleden Koch. Mów albo zamilknij na wieki!

  • Pomocy – wymamrotał trup.

Świat stawał się coraz jaśniejszy, aż w końcu oblekła ją jasność.

 

Asia aż podskoczyła, gdy usłyszała melodie, wydobywającą się z komórki.

  • Chyba zmienię tą melodie, ten budzik zaczyna mnie powoli wkurzać. – wymamrotała dziewczyna.

Ten dzień był faktycznie wyjątkowy. Tym bardziej że po niespełna dziesięciu minutach, była już w garażu i odpalała skuter. Ale pewne rzeczy pozostają niezmienne…

  • O, to ty Aśka. – odezwał się sąsiad Edzio.

  • Witam pana, pan to prawdziwy ranny ptaszek.

  • No widzisz, tak się złożyło, a właśnie! Od dłuższego czasu pracuje nad nowym wierszem, który pasuje do takiej właśnie sytuacji. Hm, Kobieta krasnaja ma już dość. Nie wytrzyma tych mąk ni chwili. Ucieka, idzie ku wstającym słońcu. - dziewczyna nabierała coraz większej wprawy i udało się jej już odpalić skuter. Teraz tylko furtkę otworzyć i… – Rusza ku wolności i tego jednego. By w podarku dać mu tą jedyną… No właśnie zatrzymałem się w tym martwym, końcowym punkcie. Wiesz to musi być coś takiego, podniosłego, symbolicznego.

  • Yyy, nadzieje?

  • Nie, to ona jest tą nadzieją dla niego, to musi być coś innego. Hm, dać mu tą jedyną... prawdę? Nie to bez sensu…

  • Nie, nadziei nigdy za dużo – powiedziała po czym wjechała na drogę.

  • Tu Gabinet Kosmetyczny Kleopatra. W czym mogę pomóc? – przez słuchawkę dało się słyszeć, gruby, męski głos.

  • Sikorki śpiewają – powiedziała Asia, imitując, także męski głos.

  • A wróble także. Słucham?

  • Seba, daj Dawida.

  • Chwila – dało się słychać kroki i głosy krótkiej rozmowy w oddali.

  • Tak? – odezwał się inny, męski głos.

  • Tu przyjaciel. – Asia starała się nadać swojemu głosowi tajemniczy ton. – Policja coś zwęszyła. Prawdopodobnie, będzie miała na was szczególną uwagę. Łapanka na ulicy Grodzkiej jest bardzo możliwa.

Dziewczyna odłożyła słuchawkę z powrotem do butki telefonicznej i niemal się nie roześmiała na głos. Co jak co, ale telefoniczne kawały zawsze ją bawiły.

Sprawdziła godzinę na komórce. Tak, było trzeba już iść pod bank.

 

Weszła do banku, chwile przed Konradem. I z miejsca poszła do stolika, obok którego, chwile później zasiadł Konrad.

Pracownica banku tłumaczyła jej jak to właściwie, według banku, wygląda rozsądne i korzystne oszczędzanie przy oprocentowaniu kapitału na dwa procent. Oczywiście nie słuchała jej, tylko potakiwała, by ta dalej mówiła. Ciekawsze było to co było słychać za jej plecami.

  • Jesteś pewien?

  • Spokojnie. Wiem że dopiero co się z tego interesu wycofałeś i nie chcesz mieć z nim nic wspólnego. Ja zresztą też. Ale chwila mnie przydusiła. Z Julią jest coraz gorzej. Będę musiał zaraz rozmawiać z braćmi Grotszek. Jeśli im nie dam racjonalnego kompromisu to może się dla mnie źle skończyć, a wtedy ratunek dla Juli zginie.

  • Widziałem ją jedynie parę razy. Ale wiem o czym mówisz. Masz szczęście. Jutro mija tydzień i zmienią hasła.

Wszystko układało się w spójną całość. Ale nadal nie wiedział tych najważniejszych rzeczy, tych napędzających to całe przedstawienie. Co może mieć wspólnego mafia i jakiś towar, chyba narkotyki i jakaś Julia? Będę miała co wnuką opowiadać…

Konrad wszedł do poznanego już wcześniej klubu. Z miejsca poszedł do stolika przy którym siedziała gróbka łebków.

Końcówkę ich rozmowy już słyszała, zostało tylko poznać początek… Kelnerka Odniosła ostatnie brudne szklanki na blat baru i wyszła na zewnątrz zapalić. Dziewczyna zdjęła z siebie kurtkę, osłaniając żakiet, który specjalnie na tą okazję ubrała. Mijając kelnerkę, upewniła się że jej przebranie w odpowiednim stopniu imituje uniform personelu. Efekt był zadowalający.

Podeszła do stolika i zabierając dopite butelki po Martini, zapytała się czy coś jeszcze podać. Po negatywnej odpowiedzi oddaliła się. Odstawiła butelki gdzieś z boku i dalej poczęła się kręcić wokół tego stolika. Dzięki przebraniu nie rzucała na siebie uwagę.

Gangsterzy byli u siebie więc się nie krępowali, a poza tym Konrad był zdenerwowany, więc też, w miarę głośno rozmawiał.

  • Masz dług – ciągnął swój monolog herszt bandy. – Jak go nie spłacisz, to spalimy ci samochód, a wtedy nie będziesz się mógł spełniać jako dostawca. I co wtedy, będziesz jadł? Za co żonie pierścionki kupisz… A i jest jeszcze Julia, tak, nie mylę się? Chora córeczka twojej siostry. Samotna matka, wdowa bodajże. Podobno bardzo ci na niej zależy. Co tam u niej szwankuje.

  • Nerki i serce.

  • Kiepsko. Z nerkami, nie jest tak źle. Od czasu do czasu słyszy się o dawcy. Ale serce, to już inna sprawa, do tego jest potrzebny trup. Więc jaką masz propozycje. Mów śmiało. Jak słyszałeś, wszystko będzie dobrze. Jak się uda, będziesz miał spokój i może uzbierasz coś na leczenie, a jak nie, to zadbamy by w geście pożegnalnym twoje organy trafiły do niej. Co możesz stracić?

Komórka zabrzmiała miłą niegdyś dla Asi melodią. Teraz jednak pospiesznie odeszła od stolika z gangsterami i odebrała.

  • Cześć siora! Mam problem. Wiesz szykuje się potańcówka w akademiku. Szykuje wieczorną kreacje. Wyobraź sobie, mam przed sobą cud malina sukienkę. Kolor rdzawy…

  • Do ciebie zawsze pasował żółty. – przerwała jej Asia i przekleństwo zostawiła dla siebie. – Muszę kończyć.

  • Pewna jesteś? No muszę się zastanowić, bo ta rdzawa ma takie…

Zanim zdążyła ponownie zbliżyć się do stolika, przy którym siedziała gróbka mężczyzn, Konradowi skończył się już czas i został już odprawiony przez herszta.

Po rozmowie, trzydziestoczterolatek wyszedł szybko na dwór, wyjął wizytówkę i zaczął przepisywać numer na komórkę. Po chwili zadzwonił. Wtedy już dziewczyna zdążyła ubrać kurtkę i wyjść za nim na dwór.

  • Sikorki śpiewają – powiedział mężczyzna po dodzwonieniu się. – Seba daj Dawida. – powiedział, po czym czekał chwile. – Co? Czego się spodziewacie? Nie możesz mi tego zrobić! Ale słuchaj, Dawid, Dawid…

Konrad krążył chwile po mieście aż w końcu zatrzymał się Na jednej z ulic. Stał tak w miejscu, przez chwile jakby nad czymś głęboko myślał. Dziewczyna chciała już do niego podejść. Powiedzieć mu co by się stało gdyby… Ale nie. Konrad nagle ruszył dalej drogą. Skręcił nagle w lewo i wszedł do sklepu.

Dziewczyna, poczuła zimno w kręgosłupie, ale mimo strachu podeszła do drzwi sklepu. Zanim weszła spojrzała przez szybę co on planuje.

Był to mały spożywczak. Nawet nie było w nim samoobsługi, tylko za ladą stał sprzedawca, który wszystko podawał.

  • Co podać? – zagadał sprzedawca.

Byli sami w sklepie więc spróbował…

  • Dawaj kasę – powiedział mężczyzna i wycelował pistolet w kierunku sprzedawcy.

  • Co robisz? Jesteś tego pewien, mogę udać że nic się nie stało…

  • Nie gadaj tyle, tylko wyjmuj kasę…

  • Nie rób tego! – do sklepu wbiegła Asia – Pamiętaj o Juli. Kto jej wtedy pomoże.

  • Co? Kto ty? Julia?

Sprzedawca korzystając z chwili roztargnienia, schylił się i wyjął spod lady pistolet. Chyba przeżywa napad pierwszy raz w życiu, bo zrobił to dość nieporadnie i za wolno. Konrad chwycił sprzedawce za dłonie i zaczął się z nim siłować. Sprzedawca w ostatnim geście desperacji, wystrzelił parę razy z pistoletu. Kule błądziły po sklepie, mijając cudem w nim przebywających.

Konrad chwycił dłonie ekspedienta w żelaznym uścisku i przydusił go do lady. Jego pistolet, który nadal ściskał w dłoniach, przeszkadzał mu bardzo w tym. Ale w końcu unieruchomił sprzedawce. Dziewczyna biła go po plecach i krzyczała coś. Tak trwała chwila, aż pistolet wystrzelił. Nie, nie sprzedawcy, ten drugi…

Sprzedawca sunął się na podłogę, a Konrad znieruchomiał. Asia, jako pielęgniarka odsunęła mężczyznę na bok i doskoczyła do drugiego, potrzebującego pomocy.

Wśród krzyku umierającego sprzedawcy, dziewczyna usłyszała jak pistolet Konrada upada na ziemie. Mężczyzna stoi. Nie bierze pieniędzy, nie ucieka ani tym bardziej nie celuje w pielęgniarkę.

Po niespełna chwili później, w sklepie znaleźli się dwaj funkcjonariusze policji. Kręcili się bezradnie po sklepie, nie wiedząc jeszcze do końca co się stało. Jeden mężczyzna martwy za ladą, drugi siedzi oparty o ścianę i szlochając coś mamrocze i do tego dziewczyna. Ta klęczała nad martwym i jakby coś mruczała…

  • Aleden Koch. Czego pragniesz duszo? Aleden Koch. Czego od nas śmiertelnych, lecz żyjących chcesz? Żywności, Błogosławieństwa, czy Pomocy? Aleden Koch. Mów albo zamilknij na wieki!

  • Pomocy! – rozeszła się, nie wszystkim usłyszana, odpowiedź.

Świat zaczynał jaśnieć, ale dziewczynę kuło przeczucie że czegoś nie zrobiła. Nagle odezwał się telefon mężczyzny, opartego o ścianę. Ten zamiast odebrać, odrzucił komórkę, byle dalej od siebie. Telefon wylądował akurat pod stopami dziewczyny. W jaśniejącym coraz bardziej świetle dnia, podniosła aparat i przeczytała, kto dzwoni. Na wyświetlaczu pisało Anusia. Odebrała.

  • Konrad? – Odezwał się żeński głos w komórce. – Z Julią dzieje się coraz gorzej, cała pobladła. Sąsiadka zawozi nas do szpitala…

Już nie tak ulubiona piosenka, obudziła Asie. Leżała w swoim łóżku i nie kwapiła się by wyłączyć budzik. Myślała i to nawet długo.

 

  • O, to ty Aśka. – odezwał się sąsiad Edzio.

  • Cześć…

  • Co taka nadąsana siedzisz. Co, to przez skuter, czy chłopak, o którym oczywiście nic nie wiem, sprawia kłopoty? O, może wiersz cię trochę rozweseli. Od dłuższego czasu nad nim pracuje, a który akurat pasuje do takiej właśnie sytuacji. Hm, Kobieta krasnaja ma już dość. Nie wytrzyma tych mąk ni chwili. Ucieka, idzie ku wstającym słońcu. - dziewczyna nadal leniwymi ruchami próbuje odpalić skuter. – Rusza ku wolności i tego jednego. By w podarku dać mu tą jedyną… No właśnie zatrzymałem się w tym martwym, końcowym punkcie. Wiesz to musi być coś takiego, podniosłego, symbolicznego.

  • Yyy, prawdę życiową?

  • Nie, co ma prawda do zakochanych?

  • Uczy, pomaga, daje nadzieje…

  • E, to może być to. By w podarku dać mu tą jedyną nadzieję. Ją samą z nim związanym. No poetko ty moja, nawet zgrabnie to wygląda.

  • Nadzieje? Może i ja z tego korzystam… Tak! Dziękuje pnie Edziu, ale muszę już iść.

  • Nie ma za co… Ale pojechała. To skuter w takie obroty może wchodzić?

  • Nie rób tego! – Dziewczyna zagrodziła drogę mężczyźnie w ciemnych włosach.

  • Co? Czy ja cię znam?

  • Nie, ale ja znam ciebie…

  • Co ty wariatko mówisz?

  • To zabrzmi dziwnie, ale przeżyłam dzisiejszy dzień trzy razy i wiem co się zaraz stanie.

  • Wariatka! – powiedział i spróbował ją ominąć, ale ta zasłoniła mu ciałem drogę do banku.

  • Nazywasz się Kondrat Miałczyński i masz trzydzieści cztery lata – wyrecytowała szybko dziewczyna. – Idziesz teraz do swojego kolegi, który dopiero co skończył z braniem narkotyków, by dostać namiary do dilera.

  • Co? – Konrad wyraźnie się przestraszył. Rozejrzał się dookoła, czy przechodnie się na nich nie patrzą. Niektórzy patrzyli, więc złapał dziewczynę za ramiona i poprowadził ją bliżej muru banku, gdzie rosły drzewa i mniej ludzi ich widziało.

  • O czym ty mówisz?

  • Wisisz braciom Grotszek pieniądze. Chcesz dostać jakieś koło ratunkowe, którym zyskasz dodatkowy czas i możliwość spłaty. Chcesz ukraść jakiś towar dilerom, chyba narkotyki…

  • Ciszej dziewczyno. Czego chcesz i właściwie kim jesteś?

  • Jestem Asia – powiedziała beztrosko dziewczyna. – Widziałam już jak dwa razy spowodowałeś śmierć innych osób, ale jak się pierwszy raz spotkaliśmy to ty byłeś martwy. Będąc trupę prosiłeś mnie o pomoc i wtedy czas się cofnął. Rzadko trupy proszą o pomoc. Zawsze pchnie je do tego silny impuls, pochodzący jeszcze z czasów życia. Z tego co zrozumiałam, była nim niejaka Julia?

Mężczyzna stał chwile jakby bez ducha. W szok wprawiło go zarówno słowa dziewczyny, jak i lekkość, z jaką mówiła do niego te rzeczy.

  • Julia… – z trudem wydusił z siebie pierwsze słowo, przy niemałym trudzie opanowania się – jest moją siostrzenicą, ma wadę serca, potrzebne jest lekarstwo kupowane co miesiąc…

  • Zależy ci bardzo na tej Juli?

  • Siostra jest wdową, a Julie traktuje niemal jak swoje…

  • Dziecko? A swoje masz?

  • Yyy, nie…

  • To się postaraj! Człowieku byłeś zdolny zrobić wszystko dla tej dziewczyny, nawet po trupach!

  • Zabić? Ale je nie mógłbym… – mężczyźnie zawahał się na chwile głos.

  • Zależało ci i nadal zależy, a najgorsze w tym, że jak próbowałeś obrabować sklep, zadzwoniła twoja żona i mówiła że z Julią jest coś źle, pobladła i do szpitala ją wiozą Jestem tylko pielęgniarką, ale przy wadach serca to źle wróży…

  • O której się to stało?

  • Stanie się niedługo, spierz się. Lekarstwo nie pomorze. Zadzwoń by zabrano ją do szpitala.

  • Dobrze już – wyją komórkę i zaczął szukać pożądanego numeru. – Anka! Zawieź Julie do szpitala. Lekarstwo nie pomoże,jedz, będę tam czekał.

  • Twoja żona też tak opiekuje się tym dzieckiem?

  • Żona? Jest z dziwnej rodziny. Uważa takie dzieci jak, no podludzie. Że tylko koszty generują. Ania to siostra – sprostował szybko.

  • To by nieco wyjaśniało.

  • Co?

  • Po twojej śmierci mieli cię skremować. Dzień, bądź dwa po zgonie. Nagle przyszło polecenie że trzeba skremować już tego dnia.

  • Co masz na myśli?

  • Wiesz widziałam kiedyś taki film… Z zazdrości jedna osoba zniszczyła rzecz by zniszczyć drugą osobę. Może siostra upomniała się o twoje serce, a żona postanowiła do tego dopuścić.

  • Sądzisz że byłaby do tego zdolna?

  • Sam to przed chwilą powiedziałeś, że jest z tej dziwnej rodziny.

Mężczyzna zamyślił się na chwilę.

  • Czemu to robisz? Nie… wierze ci. Pomogłaś. Ale co, pracujesz dla jakieś organizacji? Czy jak?

  • Mam dar i… no prawdę mówiąc bawiłam się nim. Pracuje w szpitalu i rozmawiałam z nimi, dodawałam otuchy gdy musiały odejść. Cieszyło mnie to. Ale to co się dzisiaj stało, o matko. Jakby mi ktoś wczoraj powiedział, że odwale taki numer co dzisiaj, to bym go chyba wyśmiała. Pierwszy raz to zrobiłam, pierwszy raz zmarły poprosił o pomoc… no prawie ostatni raz. To był odruch…

Staram się z tym żyć normalnie

Ale jak można nazwać normalnym, nadludzki wysiłek

Który kończy się śmiercią pozytywnego bohatera?

Pijany kierowca chwile później zakończył życie Konrada.

Lecz ten sam los który tak urządził tego człowieka

Sprawił że zdążył napisać swoją własną krwią ostatnią wole.

Julia przeżyła transplantacje i ma się dobrze.

Nieraz ją odwiedzam i staram się jak ona, żyć normalnie…

 

Koniec

Komentarze

O nie, w życiu! Nie z tak zapisanymi partiami dialogowymi. I serdecznie proszę bez zasłon dymnych, że eksperyment, że estetyka nowa...  

A do tego takie kFJatki:  

zagrodziła drogę mężczyźnie w ciemnych włosach.  //  Będąc trupę prosiłeś mnie o pomoc  //  mówiła do niego te rzeczy.  //  mężczyźnie zawahał się na chwile głos.  //  Lekarstwo nie pomorze.  //  wyją komórkę  // ...  

Jeżu potrójnie kolczasty,,,

No, nie powinienem tu zaglądać przed snem!

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Tego się nie da czytać. Fatalne formatowanie tesktu. Głównie te kropki w dialogach kłują w oczy. A błędy mogą doprowadzić do zniszczenia wzroku u czytelnika.

"Wszyscy jesteśmy zwierzętami, które chcą przejść na drugą stronę ulicy, tylko coś, czego nie zauważyliśmy, rozjeżdża nas w połowie drogi." - Philip K. Dick

Popularna z telewizji i radia muzyka…Popularna muzyka nadawana w telewizji i radiu

 

…ale trochę przykuwające oko. – …ale trochę przykuwające wzrok. Oczu się nie da przykuć.

 

Weź tak nie hałasuj… – Co należy wziąć i jak, by nie hałasować?

 

W kuchni ściszone radyjko grało przyjemną dla ucha muzykę metalową, że aż dziw że niektórzy nie dostrzegają w niej piękna. Poranna kawunia i przepyszne kanapki, przed robotą. Czego można chcieć więcej? Końca zmiany, owej roboty – odpowiedziała sobie w myślach. –  Od tego fragmentu pojawia się narrator. Potem powraca dziewczyna, znowu narrator i tak na zmianę, a zależy to wyłącznie od widzimisię Autora. Dlaczego?

 

Trzy i pół konna maszyna stała oparta o ścianę garażu… – Trzyipółkonna …

 

na jego logo widnieje koń z skrzydłami… – …jego logo, to koń ze skrzydłami

 

Wyprowadzę go na dwór i spróbuje odpalić w ruchu. – Czy będzie próbować odpalić w kiosku Ruchu, czy włączając się w ruch uliczny, czy z tak zwanego „pychu”?

 

…pewnie przez nią udaje mi się nadal utrzymać linie. – …pewnie dzięki niej udaje mi się nadal utrzymać linię.

 

…doszedł do mnie odgłos rytmicznej pracy kosiarki. To pan Edziu znowu kosi trawnik z rana. – Odgłos pracujących kosiarek to okropny warkot. Nigdy w życiu nie słyszałam rytmicznie pracującej kosiarki – może nie miałam szczęścia. Trawnik kosił pan Edzio.

 

do gazować i można jechać. – …dogazować i można jechać. A jeszcze lepiej …dodać gazu… 

 

dać mu jedyną…dać mu jedyną…   

 

…dać mu jedyną… prawdę? – … jedyną… 

 

Pisk opon skutera przewyższył głos kosiarki i dziewczyna wjechała na jezdnie. – …jezdnię. Chciałabym usłyszeć jak pisk opon skuterka zagłusza warkot kosiarki.

 

Kondrat Miałczyński. – Kondrat – to nazwisko aktora. Imię, którego używasz wielokrotnie, brzmi Konrad.

 

Czytając, co róż spoglądała na białe płótno… – …co rusz

 

Zobaczyła ciemne włosy i rysujące się pod nimi łagodne rysy twarzy. – Czy ciemne włosy porastały całą twarz, ale były na tyle rzadkie, że widać było spod nich rysujące się, łagodne rysy oblicza?

 

…ale te limo pod okiem… – …ale to limo pod okiem…

 

No i zresztą połamane kończyny też lat mu nie odejmowały. – A ile lat dodaje każde złamanie kończyn?

 

O tej wrzawy na korytarzu aż mi uszy bolą. – A ja patrzę na to co czytam i aż „oczom nie widzę, uszom nie słyszę”. …aż mnie uszy bolą.

 

Wszystko było by nawet znośne, ale te trupy, nieraz można przez nich oszaleć. – Przez „tych trupów”, oczywiście. …można przez nie oszaleć.

 

O już jesteśmy przy drzwiach krematorium. Dziwne, zaledwie rok temu reforma weszła, pół roku temu założyli ją w tym szpitalu, a już takim zainteresowaniem się cieszy. – Co robiła reforma przez pół roku – to znaczy od chwili kiedy weszła, do momentu kiedy ją założyli w szpitalu i czemu takim zainteresowaniem się cieszy?

 

Doczytałam do tego momentu i teraz sama siebie podziwiam za dzielność. I także za to, że chciało mi się te byki wypisać. Pomyślałam jednak – ten tekst nie zniszczył we mnie zdolności myślenia – że może Autor dzięki temu coś zrozumie. Nadzieja umiera ostatnia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niepoprawna optymistka. Jeszcze nie było przypadku, żeby tak piszący i stosujący taką typografię powrócili z następnymi, lepszymi tekstami.

No to może Autor choć trochę się zdziwi, że całe jury jest na NIE. Potem wkurzy, a na koniec "ulegnie" zastanowieniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zawsze mamy nadzieję, że ktoś tu się czegoś nauczy :)

"Przychodzę tu od lat, obserwować cud gwiazdki nad kolejnym opowiadaniem. W tym roku przyprowadziłam dzieci.” – Gość Poniedziałków, 07.10.2066

Ża błędy przepraszam i zabieram się do poprawek. A co do kropek w dialogach, to pomuście mi. Pojawiły się w czasie kopiowania tekstu. I właśnie prubuje umieścić kolejny tekst, gdzie tez pojawia się ten sam problem. Jak powino się poprawnie kopiować tekst, bo  w swoim edytorze tekstu, w którym pracuje mam normalne myślniki przy dialogach.

Trudno cokolwiek radzić w ciemno.  

Tak od końca: posługuję się Wordem i wklejam tekst poprzez schowek systemowy. Nie miałem przypadku podmienienia czegokolwiek, występowało jedynie gubienie wcięcia pierwszego wiersza nowego akapitu oraz zmiana pisma pochyłego na pismo proste. Kilka osób "przyznało" się do pracy na Open Offisie i Libra Offisie, ale też nie miało specjalnych problemów. Więc może najpierw dokładnie przyjrzyj się ustawieniom swojego programu. Czy nie piszesz dialogów jako listy wypunktowanej. U Ciebie mogą punktorami być myślniki, ten natomiast edytor może je zmieniać na kółka. Na dodatek pismo w dialogach masz tu na stronie mniejsze od pisma w narracji. Też nie wiadomo, z jakiego powodu... Na Twoim miejscu zacząłbym, jak już napisałem, od ustawienia w programie podstawowych opcji i tylko takich --- żadnych pól tekstowych, żadnych list, nic poza szerokością i wysokością kolumny, wielkością i rodzajem pisma, pojedyńczą interlinią --- i nic poza tym. Enterem tylko i wyłącznie kończysz akapit, bo tylko do tego enter służy. Napisz coś na dwie strony i wstaw metodą kopiuj / wklej. Oczywiście kopiujesz w swoim edytorze, wklejasz w przeglądarce. Zobaczymy, co będzie...

Trudno ocenić... Posłuchaj rad regulatorów.

Twoje opowiadanie zostało zanalizowane przez Niezatapialną Armadę Kolonasa Waazona pod adresem: http://niezatapialna-armada.blogspot.com/2012/09/192-cae-zdanie-nieboszczyka-czyli-dzien.html

O błędach wypowiedzieli się już inni, ja tylko zapytam - dlaczego nie zostało wspomnianie, że opowiadanie to jeden z odcinków serialu "Prawdziwe powołanie", przeniesiony w polskie realia? Tego nie można nazwać inspiracją - zdolności bohaterki i praktycznie cała fabuła (nie licząc kosmetycznych zmian) to zrzynka z serialu.

Jeśli Seves ma rację, no to piękny początek, Autorze, piękny...

Opowiadanie przed publikacja trzeba komus dac do przeczytania, a takze samemu sprawdzic. Inaczej wyjdzie taka jak ta kaszanka.

Pozdrawiam

I po co to było?

Cudownie, że Armada to wzięła.

Cudownie? Jak dla kogo...  

Jak już skojarzyłam, o jaki serial chodzi, to znalezienie odcinka nie było niczym trudnym, bo nawet tytuł jest ściągnięty. Gdyby ktoś chciał sprawdzić, chodzi o odcinek 11 pierwszego sezonu. Jest tam wszystko - dziewczynka chora na serce, rodzina z problemami finansowymi, napad na sklep spożywczy, bohaterka ostrzegająca, że lek nie zadziała, wielokrotne powtarzanie dnia, a na końcu bohater umiera a jego serce zostaje przeszczepione dziewczynce. Inwencją Autora są polskie realia i słowa, które bohaterka wypowiada przy kontakcie ze zmarłym. A, i zmiana sąsiada komponującego piosenkę na układającego wiersz. ;)

Niezbyt ładnie sobie Autor pogrywa z czytelnikami.

AdamieKB moim zdaniem Armada odwala kawał roboty w sposób, którego mnie by się nie chciało uskuteczniać, chociaż czasami mam na to ochotę.

Pisanie to świetna sprawa, ale należy mieć chociaż odrobinę szacunku do czytelnika - tyle chociaż, ile czytelnik do autora. Ja z zasady każdego autora darzę szacunkiem (mniejszym lub większym).

Kawał roboty, i to dobrej oraz potrzebnej --- przy spojrzeniu z naszej, czytelników, strony. Brani na warsztat tFÓrcy raczej nie rozkoszują się tym faktem. Dlatego napisałem: jak dla kogo...  

Też miewam przypływy chęci, żeby tak bez litości, pod oba obcasy, ale po chwili przychodzi refleksja: a czy w ten sposób można pomóc danej osobie? Inni będą mieli trochę uciechy, ale ten ktoś tylko się na amen zniechęci. Więc tak balansuję na styku porywów złości na bałwaństwo i niechlujstwo oraz próby zrozumienia, bo wiem, że nie od razu...

Cóż, ja osobiście znam dziewczynę, której dzieło parę lat temu zanalizowano... Po tym fakcie wzięła się ostro do roboty i pisze naprawdę ciekawe teksty, a niedługo wydaje własną książkę - w wydawnictwie niszowym i półamatorskim, ale jednak, z kawałków, które czytałam wiem, że to kawałek niezłej literatury będzie. Da się? Oczywiście, że się da :)

Byle działało!

Nowa Fantastyka