Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.
Dawno się tak nie uśmiałem. Naprawdę, bardzo dawno. Pewnie rozbolałaby mnie przepona, gdybym był żywy. Przez to, że nie jestem, mój śmiech nie brzmi miło dla ucha. Po prawdzie, jest nieco upiorny. Ale po to kupiłem dom na wzgórzu, nieco dalej od reszty osiedla, żebym mógł usiąść spokojnie na tarasie i śmiać się do rozpuku. Było z czego. Książka była wybornym przykładem talentu komediowego rasy ludzkiej. Wampiry błyszczące w słońcu? Klasyk.
Nagle moje nadwrażliwe uszy wyłapały jakiś dźwięk.
Ktoś tuptał sobie po moim równo przystrzyżonym trawniku. Kompletny brak szacunku, czy ten worek krwi nie wie, jak wiele osób składa skargi, gdy włączy się kosiarkę w nocy?
Westchnąłem, odłożyłem książkę na ogrodowy stolik i po sekundzie trzymałem już ręce na szyi dzieciaka. Był zaskoczony. Kołek wypadł mu z ręki. Gnojek chyba nie ogląda telewizji. Inaczej wiedziałby, że wampiry poruszają się z nieludzką szybkością.
– Co tu robisz? – wycharczałem gardłowo. Potrafiłem być jeszcze straszny.
Dzieciak milczał. Tym lepiej.
– Zachciało ci się polowania na wampiry, tak? Następnym razem, jak zobaczę cię na mojej posesji, to wrażę – nie, zaraz. Tak się chyba już nie mówi. – To wsadzę ci ten kołek sam wiesz gdzie. A teraz won mi stąd!
Puściłem go i zbiegł zaraz w dół. Przesadził płot i tyle go widzieli. Podniosłem kołek z ziemi. Partactwo. Nie był nawet osinowy. Co ten chłopak sobie myślał?
Kiedyś polowali na nas rycerze, inkwizytorzy, bohaterowie. Teraz porywają się na nas czternastolatki, które obejrzały o jeden film z lat osiemdziesiątych za dużo. Albo o jeden odcinek „Buffy".
Zaiste, żałosne to czasy.
Wszedłem do środka mojego świetnie urządzonego domu. Cudowne miejsce, nie mogłem się przestać z niego cieszyć. Dużo lepsze, niż zrujnowane zamczyska, w których spędziłem większość nie-życia. Tutaj nie jest wilgotno, nie pachnie stęchlizną i nie ma w nim tych cholernych nietoperzy. Nienawidzę nietoperzy. Strasznie piszczą.
Przeszedłem do kuchni, otworzyłem lodówkę. Oczywiście, nie było w niej jedzenia. Tylko paczki z krwią. Żeby nie było, kupną. Jestem wampirem cywilnym, płacę podatki, ubezpieczenie i nie mam ochoty na żadne problemy. Mam ich dość, po tylu wiekach. Wziąłem AB i nalałem sobie do kieliszka. Wróciłem do salonu. Włożyłem do odtwarzacza płytę z chorałem gregoriańskim i rozsiadłem się w fotelu. Pomieszczenie wypełniły majestatyczne zaśpiewy.
Nie tak dobre, jak w oryginale. Cóż, ale czego wymagać od ludzi współczesnych.
Krew też w sumie nie była już taka jak kiedyś. To nie to samo, wpić się w szyję zahartowanego pracą wieśniaka lub smakowicie pulchnej chłopki, a chłeptać rozrzedzony płyn, który jakiś zestresowany yuppie oddał za dobre słowo i parę tabliczek czekolady.
Smak musi mieć warunki, by dojrzeć.
Cóż, cena bezstresowego nie-żywota.
Już zdążyłem się zrelaksować, gdy naglę wbił mi się w uszy dźwięk dzwonka do drzwi.
Pięknie. Kogo może nieść o tej porze? Czy dzisiejsi ludzie zapomnieli, co to sen?
Otworzyłem. Próg bezceremonialnie przekroczyło dwóch mężczyzn. W swoich płaszczach wyglądali jak dwa klony Marlowe'a. W czasie kryzysu wieku średniego.
– Policja – jeden machnął mi odznaką przed oczyma. – Mamy do pana parę pytań, panie… – spojrzał w notatnik, dziwiąc się niezmiernie zapisanemu nazwisku. – Panie Orlok.
Zdecydowanie nie zrozumiał dowcipu.
– Ostatnio w tej okolicy doszło do kilku morderstw i chcieliśmy…
No pięknie. Czy ja rozdaję wszystkim wizytówki głoszące „wampir z sąsiedztwa"? Naprawdę nie mam ochoty nikogo zabijać. Owszem, zaraz po przemianie zabawnym było urwać komuś głowę i sprawdzać, ile będzie mrugać oczyma. Albo wyrwać komuś kręgosłup przez tyłek, po prostu dlatego, że się mogło. Ale przez stulecia wampir uczy się, że zabijanie nie jest logiczne. Po pierwsze, przyciąga uwagę, a po drugie, po co zabijać, gdy można upić trochę, a damom się to nawet podoba. Czy ludzie zabijaliby krowy, gdyby mogli bez szkody wyciąć z nich hamburgera na żywca?
Głupie pytanie. Pewnie i tak by je ćwiartowali. Taki gatunek.
Policjant skończył tymczasem nieistotną tyradę i patrzył się na mnie głupio. Z żalem, bo byłem zmęczony, użyłem swoich hipnotycznych mocy:
– Wrócicie teraz na posterunek i zapomnicie, że w ogóle przeszło wam przez myśl moje nazwisko. Aha, i zmienicie swój okropny styl ubierania się. Sądząc po aparycji, bardziej pasowałyby wam dresy.
Jak rzekłem, tak zrobili. Zatrzasnąłem sobie drzwi, nieco rozbawiony faktem, że jutro przyjdą do pracy w lśniących ortalionach. Trzeba się cieszyć z małych przyjemności.
Kotu trzeba wymienić żwirek. Tak, mam kota. Nikt nie lubi być samotny, a felis catus dobrze znosi obecność nieumarłych. Wbrew obiegowej opinii, że obszczekują nas psy, a kocurom jeży się sierść na grzbiecie. Większość nas, gdy tęskni za towarzystwem, tworzy sobie potomka. Mam za sobą takie doświadczenie i dziękuje. Uratowałem dziewczynę od śmierci w czasie epidemii hiszpanki i jak się odwdzięczyła? Uciekła, wyrżnęła parę wsi i popłynęła cieszyć się swoją potwornością w Ameryce. A ty przez takie wygłupy stajesz się pośmiewiskiem znajomych.
W każdym razie, udałem się do całodobowego marketu. Ulice miasteczka były puste, więc pozwoliłem sobie na spokojny spacer. Nocne powietrze było ciepłe, co sprawiało przyjemność mnie, wiecznie zimnemu. Zjadłem kilka Mentosów. Starałem się niwelować przykry smrodek moich trupich trzewi. Czasem jednak musze rozmawiać z normalnymi ludźmi, a do tego trzeba niestety otwierać usta.
Gdy stanąłem przed sklepem, z obrotowych drzwi wyłoniła się piękna czarnulka. Pod gładką skórą miała niezwykle atrakcyjny układ krwionośny, a tętnica szyjna była perfekcyjnie zarysowana. Ciche nawoływanie instynktu wypełniło mój umysł. Nie. Otrząsnąłem się. Jestem zdecydowanie zbyt stary. Na te podchody. Poza tym, wypicie jej stworzyłoby zbyt wiele problemów.
Przeszedłem przez drzwi, a bestia w mojej podświadomości zawyła smutno.
Humor mi się polepszył, gdy na opakowaniu jakiegoś produktu zobaczyłem wymalowanego rycerza. Przypomniało mi to od razu piękne czasy, gdy sam, jeszcze żywy, cwałowałem w takim żelastwie do boju. Porwała mnie fala nostalgii. Podszedłem do kasy uśmiechnięty.
Ekspedientka przenosiła żwirek dla kota, dwie pary skarpetek i odświeżacz do powietrza nad czytnikiem kodów. Który irytująco pikał. Wolałem niepikające kasy. Te, które robiły głośne „ka-ching". Gdy wreszcie pojawiła się cena, pojawił się nowy kłopot. Którą kartą płacić? Czerwoną, niebieską, czy czarną? Nigdy nie pamiętałem, na której mam fundusze. Denerwujące. Czy ludzie naprawdę poświęcili tyle stuleci na doskonalenie gospodarki pieniężnej tylko po to, by wymienić je na kolorowe blaszki?
Ekspedientka wybałuszyła nagle oczy. Na mnie.
No tak. Wysunęły mi się kły. Zdarzało się to, jak intensywnie nad czymś myślałem. Taki wampirzy tik nerwowy. Cholera.
– To ja może zapłacę gotówką – wydukałem, wręczyłem jej garść banknotów i na wszelki wypadek zahipnotyzowałem. Ostrożności nigdy za wiele.
Gdy wspinałem się uliczką pod górę, zasępiony, wyczułem, że ktoś za mną idzie. Odwróciłem się. Trzy dziewczęta, nastolatki. Ubrane na czarno, z czarną szminką na ustach i ogólnie niesamowicie mroczne. Przez głowę przeszło mi to absurdalnie określenie. Gotki. Patrzyły się na mnie, jak na obrazek. Jakby miały mnie pożreć. Jedna nawet oblizała się, przysięgam. Przekleństwo niemal cisnęło mi się na usta. Zniknąłem, zanim sytuacja zrobiłaby się jeszcze głupsza. Mam nadzieję, że przeraziło je to nie na żarty. Bezmózgie szczyle.
Jestem całkiem przystojny. Prawdopodobnie, bo technicznie rzecz biorąc nie mogę się przejrzeć w lustrze od stuleci. Ale na wszystkie demony piekieł, czemu ludzie ubzdurali sobie, że wampiry to bogowie seksu? Większość ludzi traci ochotę na łóżkowe zabawy już po kilku dekadach życia. O ile gorzej jest, jak ma się za sobą setki lat trwania. Kto w ogóle chciałby robić to z trupem? Nawet ja, potwór, nie dotknąłbym umarlaka. To obleśne. Nie mówiąc już o różnicy wieku.
Sposób myślenia tych jętek naprawdę staje się coraz trudniejszy do zrozumienia.
Na własnym podwórku czekała mnie kolejna, bardziej szokująca niespodzianka. Bolesna. Ktoś ustawił mi na środku ogródka płonący krzyż.
Zasyczałem, zasłoniłem oczy rękawem i na ślepo dopadłem drzwi domu. Wbiegłem do salonu, zasłoniłem wszystkie żaluzje i kucnąłem pod ścianą. Śmiertelnie przerażony. Łapałbym oddech i się pocił, gdybym mógł oddychać i się pocić. Po paru minutach zdołałem przełamać pierwotny strach, właściwy mojej naturze. Chwyciłem za telefon i drżącymi palcami wystukałem numer straży pożarnej.
Dopóki nie przyjechali, siedziałem skulony w kącie, jak zastraszone dziecko.
Strażacy usunęli krzyż, polecili zgłosić zdarzenie policji i odjechali w dół wzgórza. Spróbowałem wziąć wszystko na spokojnie. To tylko głupi dowcip. Albo neonaziści wzięli mnie za Żyda. Fakt, z wiekiem staję się coraz bardziej nonszalancki, jeśli chodzi o kamuflaż. Lecz nikomu nie przeszkadzam, nie szkodzę.
Wsunąłem moje ulubione kapcie. Wymieniłem żwirek. Mój czarny towarzysz wszedł akurat przez klapkę dla kota. Pewnie wystraszył się ognia, biedak. Poszedłem do kuchni i wyjąłem worek karmy. Nasypałem zdrową porcję do miski.
– Kici, kici – zawołałem go – Harker, kolacja!
Kociak dopadł miski i zaczął opróżniać ją ze smakiem. Ruszyłem ku fotelowi. Usiadłem. Wziąłem pierwszą z brzegu książkę, spróbowałem poczytać. Daremnie. Mój umysł wracał do grozy płonącego paskudztwa.
Jeśli to znów ten pieprzony dzieciak, wyrwę mu ręce i wepchnę do przełyku, przysięgam!
Mój umysł wypełniły czarne myśli. Wiem, myśli wampira powinny być mroczne, ale te były bardziej żałośnie smutne.
Skąd się biorą ci wszyscy ludzie?
Najpierw byliśmy Pierwszym Potworem, najstraszliwszą rzeczą jaką mogła kryć noc. Trupem, który odmawia spoczynku. Drapieżcą, który żywi się ludźmi. Potem zmieniono nas w folklor, a potem w rozrywkę. Wszędzie tego pełno, w najosobliwszych konfiguracjach. Wampir-detektyw. Wampir-łowca wampirów. Wampir w szkole średniej. Dobry wampir. W tym całym zalewie nonsensu tylko czekać wzruszających historii o wampirze-chirurgu albo wampirze ciężko pracującym w Tesco. Jednocześnie, nikt już nie wierzy w wampira na serio. Jest XXI wiek, szkiełko i oko zwyciężyło. Noc nic nie kryje.
Więc czemu nie mogą mnie po prostu zostawić w spokoju?
Miała być sielanka. Noce czytania, słuchania muzyki, oglądania niezliczonych filmów. Zwykłego trwania, już bez tej wiecznej niepewności, rozterki i walki z własną, nikczemną obcością. Zaszyty w domku na przedmieściach, zdziadziały wampir z wyższej klasy średniej.
Westchnąłem, na poły zniesmaczony własnym zanikiem godności, na poły zawiedziony.
Przecież życie na emeryturze miało być takie proste.
O, jak miło. Dziadek wampir na emeryturze. Dać mu książkę do ręki, posadzić go w wielkim fotelu i będzie opowiadał bajki na dobranoc. :-)
"naglę wbił mi się w uszy dzwonek do drzwi" ---> Więc ten dzwonek wyleciał z drzwi/ze ściany niczym pocisk, rozpołowił się w trakcie lotu i zakorkował wampirowi uszy? ;-)
Pzdr.
Z tym dzwonkiem to racja, dzięki, poprawiono
Chociaż jak zwizualizowałem sobie opisaną przez ciebie scenę, to wydała się całkiem interesująca :)
Sprawnie napisane, pomysłowe, dowcipne. Mnie się to spodobało na tyle, że chętnie poczytałbym dalej.
Opko zaklasyfikowane do WAMPIREZY. :)
pOZDRAWIAM.
Ciekawa wizja, wampir - emeryt, napisane paprawnie, przyjemnie cię czytało, niektóre fragmenty wywołały uśmiech na ustach... cóż, takie wampiry lubię, póki nie zaczynają błyszczeć w słońcu, oczywiście;) Bohater ma u mnie plusa za posiadanie kota i nie wyssanie jego krwi oraz za przemyślenia na temat nastolatek - gotek.
Przyjemny tekst. Pozdrawiam.