- Opowiadanie: M.Bizzare - Koszty Egzotyki

Koszty Egzotyki

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Koszty Egzotyki

– Panie i panowie wszelkiego stanu, radujcie się! Albowiem zawitał w wasze strony słynny na cały świat, jedyny i niepowtarzalny Wędrowny Dom Uciech Gorgio Atolemescu! Zapewnimy wam godziny niezapomnianej przyjemności! Ludzkie kobiety, elfki, półelfki, półogry, to wszystko znajdziecie u nas! Jedyny dom uciech w królestwie, który oferuje usługi krasnoludzkiej kobiety! Spędźcie upojną noc z wiedźmą Scorpinią, która może się kochać sto razy na dzień i nie utraci przy tym dziewictwa! Dla odważnych oferujemy intymne spotkania z egzotycznymi stworami z Południa! Nie pożałujecie! Wstąpcie i zapoznajcie się z naszymi atrakcyjnymi cenami! – herold skończył krzyczeć i zaraz zaczął zachwalać przybytek od nowa. Wokół obdarzonego donośnym głosem chłopaka zaczęła się zbierać wciąż rosnąca grupka ludzi. Tymczasem, na rozległej równinie przed wzgórzem, na którym osiadło miasto Letovr, rozkładał się cały interes. Pracownicy ustawiali wozy, karmili konie, rozkładali namioty. Ruch jak na jarmarku. Niedługo zwali się tu pół męskiej populacji okolicy.

 

Gorgio uśmiechnął się, gdy w tłumie znalazł w końcu przyjaciela. Skontaktował się z nim jeszcze w drodze. Feliks postarzał się bardzo. Nabrał wszystkich cech typowego, spasionego i dożywotnio osiadłego mieszczanina. Gorgio ledwo go poznał, ale gdy już zmysły upewniły go, że to stary dobry Feliks, dziarsko ruszył ku korpulentnemu człowiekowi.

 

– Feliks, mój druhu! Jakże raduje me oczy twój widok! – wrzasnął. Grubas podszedł do Gorgio i uściskali się z radością.

 

– Gorgi, w ogóle się nie zmieniłeś – Feliks sapał donośnie po każdym wypowiedzianym słowie. – Spójrz na siebie, opalony, bogato odziany. Nigdy nie wierzyłem w ten twój interes, ale do diaska, widać się myliłem.

 

– Ano się myliłeś. Ale bez złośliwości. Wezwałem ciebie, bo mam nietypową prośbę – starał się podtrzymać szeroki uśmiech, by nie wystraszyć dawnego kompana. – Jesteś jedynym prawdziwym przyjacielem, jakiego mam w Letovr. Inaczej bym cię nie fatygował, przysięgam.

 

– Rozumiem, Gorgi. Nie ma sprawy, naprawdę – Feliks prawdopodobnie poczuł się mile połechtany, gdy usłyszał słowo „przyjaciel".

 

– Dobrze więc. Choć ze mną w ustronniejsze miejsce, a przedstawię ci mój kłopot.

 

Ruszyli w stronę pstrokatych wozów, powolnym krokiem. Spokojnie wymieniali plotki, choć Gorgio nie był wcale zrelaksowany. Jeśli to nie wypali, znajdzie się w kropce. Feliks wyglądał na usłużnego, ale nie zobaczył jeszcze istoty sprawy.

 

Gdy mijali wóz bliźniaczek Aldibe, zza pojazdu wyszedł nagle jakiś niski osobnik i zastąpił im drogę. Feliks niemal rozdziawił usta, gdy zobaczył krępą, brodatą istotę, ubraną w nieco znoszoną, ale wciąż poważnie wyglądającą togę. Czarna materia ciągnęła się za krasnoludem po ziemi, psując pierwsze wrażenie komediowym widokiem. Krasnolud miał zezłoszczoną minę i spojrzenie świńskich oczek wbijał prosto w twarz Gorgio.

 

– Moliden, co ty do cholery robisz? – burdelmistrz odwzajemnił wrogie spojrzenie. – Nie widzisz, że mam gościa!

 

– Musimy natychmiast porozmawiać. Jest wysoka niezgodność w bilansie pieniężnym naszego skarbca!

 

– Feliks, wybacz na chwilę – przeprosił i udał się z krasnoludem za wóz bliźniaczek. Kiedy twój prawnik i rachmistrz w jednym tak na ciebie krzyczy, lepiej posłuchać. Stanęli przy zielonej ścianie pojazdu i Moliden zaczął mówić, głosem pełnym oburzenia:

 

– Gorgio, w skarbcu brakuje 350 złotych monet, nie okrawanych, czysty kruszec. Przejrzałem wszystkie dokumenty, wszystkie rachunki i wykazy wydatków podróżnych. Nie mogę się doliczyć! Możemy mieć defraudanta w interesie!

 

– Moliden, uspokój się. To ja.

 

– Co!? – krasnolud zrobił się czerwony na twarzy.

 

– Musiałem dokonać transakcji, których nie odnotowuje się w papierach. Kupić trochę środków odurzających, małpiego ziela i takich tam. Wiesz, wszystko dla klientów…

 

– Gorgio, oj Gorgio – Moliden złapał się za głowę. – Wy ludzie nie macie w ogóle zdolności kalkulowania! Wziąłeś pieniądze przeznaczone na pensję dla woźniców. Jeśli nie wypłacimy im jej na czas, na pewno zaczną strajkować. Jeśli zaczną, nie ruszymy się nigdzie. Jeśli nie ruszymy się nigdzie, nie będziemy zarabiać! To tragedia, koszmar, skandal…

 

– Nie martw się na zapas – przerwał słowotok prawnika. – Odkujemy się tutaj. Zobacz ile luda przyszło – sądząc po wyrazie twarzy, krasnolud nie uwierzył. – A teraz zajmij się tym, za co ci płacę. Leć, no już! Mam ważniejsze sprawy.

 

Moliden splunął jeszcze na kępkę trawy obok wozu, dając wyraz dezaprobacie. Potem oddalił się, a Gorgio wrócił do pozostawionego znajomka. Feliks stał w miejscu, tupał nogą i wodził tępo wzrokiem po okolicy.

 

– Przepraszam, przyjacielu. Jak widzisz, niezły tu burdel – Feliks chyba nie zrozumiał niezbyt wyrafinowanego dowcipu, bo na jego ohydnych wargach nie pojawił się nawet cień uśmiechu. – Choć dalej.

 

Minęli jeszcze parę wozów, aż w końcu burdelmistrz wprowadził gościa do jednego z nich, pomalowanego na nieprzyjemny, szkarłatny kolor.

 

 

 

Kreatura siedziała na kupce siana w tylnej części wozu. Była przykuta do ściany i kompletnie się nie ruszała. Porośnięta cała zielonkawym futrem i z kosmatymi uszyma, jak u rysia, prezentowała się obco i niepokojąco. Gdy pojawili się we wnętrzu, wystawiła rząd paskudnych zębiszcz i zasyczała przeciągle na przybyszy. Potem położyła się i nie ruszała już w ogóle. Najgorsze w niej było to, że mimo potworności nie dało się nie zauważyć jej bujnych, kobiecych kształtów i wielgachnych piersi. Feliks zaczął cały drżeć. Gorgio też zrobił się raczej niespokojny. Wysoki i tyczkowaty półelf, który zamiatał stare siano w jedno miejsce tuż obok stworzenia, był niewzruszony. Gdy wreszcie zobaczył, że nie jest w wozie już sam, natychmiast podszedł do potwora i bezceremonialnie założył mu opaskę na oczy. Kreatura nie broniła się w żaden sposób. Położyła się tylko i dyszała głośno.

 

– Ale… ale… to jest dziwożona! – wydukał w końcu Feliks.

 

– Najprawdziwsza. Prezentuje się okazale, nieprawdaż? – odpowiedział Gorgio.

 

– Ty… – grubasa kompletnie zatkało. – Zawsze byłeś szalony, ale na starość przechodzisz sam siebie! Złapałeś zasraną dziwożonę i sprzedajesz ją w burdelu!?

 

Gorgio ujął roztrzęsionego przyjaciela za ramię i poprowadził na drugi koniec wozu, jak najdalej od bestii. Potem zaczął spokojnie tłumaczyć:

 

– Feliksie, wiesz jaki jest rynek i jaka jest szlachta. Nie wystarczą już elfki, zielonoskóre, wiedźmy. Znudzeni arystokraci gardzą już nawet chłopcami przebranymi za dziewczęta i dziewczętami przebranymi za ogry. Chcą ciągłej nowości, coraz większej egzotyki. Muszę iść z duchem czasu, żeby zarabiać.

 

– Ale dziwożona?

 

– Kupiłem całkowicie legalnie – Gorgio uderzył się w pierś. – Żadne prawo nie zabrania sprzedawania usług leśnych boginek w domu uciech…

 

– Tylko dlatego, że nikt nie był na tyle szurnięty, by tego próbować! – Feliks był zniesmaczony, przerażony i zaskoczony jednocześnie.

 

– Daj spokój, stary druhu. Poza tym, to jest całkowicie bezpieczne. Zakrywa się paskudzie oczy, bo skubana potrafi zauroczyć spojrzeniem. Krępuje się ją, knebluje i odurza narkotykami. Wtedy możesz z nią robić, co chcesz. Klient zadowolony, złoto sypie się do kiesy. Ale ja nie o tym. Jest prośba. Posłuchasz mnie, przez wzgląd na stare dzieje?

 

Przytaknął, ale na jego twarzy malowały się miliony wątpliwości.

 

– Chodzi o to, że dziwożona chyba jest chora. Nie chce jeść, w ogóle się nie rusza, plami podłogę jakimś zielonym śluzem. Moja wiedźma jest bezradna i tu następuje prośba do ciebie. Masz kontakty w Letovr. Musicie tu mieć doktora, szamana, magika? Kogokolwiek, kto znalazłby jakąś radę. Znajdź i sprowadź mi takiego, a obsypię was obu złotem. Przyrzekam.

 

Feliks spojrzał się w chytre, ciemne oczy dawnego druha. Mierzyli się tak chwilę wzrokiem, w milczeniu. Wreszcie grubas odpowiedział:

 

– Zrobię to. Tylko dlatego, że mam do ciebie słabość. Ale będziesz mi dłużnikiem do końca dni, bądź tego pomny. To zdecydowanie nie jest normalne.

 

– Dzięki – Gorgio zasymulował natychmiast wzruszenie. – Wiedziałem, że na ciebie można liczyć. Stokrotne dzięki – powiedział, odwrócił się i zakrzyknął do półelfa. – Nils! Rzuć tą miotłę i natychmiast odprowadź naszego gościa do skraju obozu!

 

 

 

Gorgio wkroczył do małego lasku, który znajdował się obok równiny, za rozkładającym się nadal przybytkiem rozkoszy. Były tam już dwie panienki z jego orszaku – nieco przejrzała, ludzka piękność Maribel i tajemnicza elfka, znana pod pseudonimem Kwiat Poranka. Dziewczyny popalały tytoniowe skręty i szczebiotały wesoło, relaksując się przed wieczorem ciężkiej, bądź co bądź, pracy. Burdelmistrz stanął pod drzewem nieopodal dziwek i wyciągnął drewnianą fajkę. Podpalił tytoń i zaczął nerwowo pykać, wypuszczając raz po raz rzadki dymek. Dziewczyny obejrzały się na niego.

 

– Ciężki dzień, szefie? – zakrzyknęła Maribel. Każdy w Wędrownym Domu Uciech wiedział, że gdy Gorgio wymykał się palić, zaraz potem pojawiały się na horyzoncie jakieś problemy.

 

– Żebyście wiedziały – odburknął w odpowiedzi i zignorował pracownice.

 

Istotnie, dzień nie był najlepszy. Inwestycja się nie zwracała. Gdy kupował dziwożonę, był pewny, że boginka będzie przebojem jego przybytku. Istotnie, ustawiała się do niej kolejka zgnuśniałych szlachciurów. Ale potwora nie była wcale łatwa w utrzymaniu. Środki uspokajające były drogie, jadła za trzech i głośno ryczała nocą, strasząc mu klientelę. Gdy by nie Nils, który jako posiadacz domieszki elfiej krwi nie obawiał się uroków stworzenia, w ogóle nie dało by się do niej podejść. A teraz paskuda zrobiła mu na złość i się schorowała.

 

Co się mogło stać? Karmił ją, jak mu zalecano, mięsem i paprociami. Utrzymywał ją w czystości i wyprowadzał na każdym postoju na spacery do lasu. Nie było to łatwe, można sobie wyobrazić, prowadzać na smyczy silną i rozeźloną boginkę. A jak ciężko było dostać dla niej kaganiec. Tyle zachodu…

 

Palił powoli fajkę i liczył w myślach bilans zysków i strat. Niestety, przechylał się w kierunku tych drugich. Przeklinał dzień, w którym postanowił pójść za modą.

 

 

 

Igor III Wspaniały, książę wasal, władca Letovr i przyległości, spokrewniony z rodem królewskim przez żonę prapradziada, siedział na tronie w sali audiencyjnej. I ziewał. Nie zakrywał nawet ust dłonią przy tej czynności. Błękitna krew warunkuje możliwość pozwolenia sobie na odrobinę chamstwa. Poza tym, jego znudzenie było w pełni usprawiedliwione. Od wczesnego poranka musiał, zgodnie z tradycją, wysłuchiwać próśb i petycji swoich poddanych. Trywialne sprawy maluczkich niechybnie prowadziły do ogromnego znużenia.

 

Za przykład można by wziąć klęczącego przed nim właśnie podrzędnego szlachcica, który z przejęciem referował swoją sprawę. Prostak pokłócił się z sąsiadem o ziemię. O trzy palce ziemi, czy może być coś bardziej trywialnego? Szlachcic monologował, przekonując do swojej racji i życząc sobie natychmiastowej dekapitacji swojego sąsiada.

 

Przerażające nudy.

 

Nagle strażnicy otworzyli ze zgrzytem zawiasów odrzwia sali. Do pomieszczenia wbiegł niski, szpetny człowieczek i natychmiast ruszył po czerwonym dywanie w stronę tronu. Bezceremonialnie zignorował gadającego petenta i ukląkł zziajany przed majestatem.

 

– Jaśnie Panie! – krzyknął niemal. Szlachcic przestał mówić o swojej ziemi i spojrzał się rozeźlony na przybysza. – Jaśnie Panie! Wspaniałe wieści!

 

Książę gestem pokazał, że sługa może się zbliżyć. Ten natychmiast podszedł i zaczął szeptać władcy do ucha. W miarę jak mówił, źrenice księcia robiły się coraz szersze.

 

– Jaśnie Panie, pod miasto zawitał wędrowny burdel. Nie uwierzy książę, ale oni mają ze sobą coś prawdziwie unikatowego. Mianowicie, leśną boginkę! Prawdziwą boginkę! Czyż to nie wspaniała koincydencja?

 

Książę łaskawie przytaknął i słuchał dalej szczegółów. Gdy szpicel skończył meldunek, na twarzy władcy wykwitł nieprzyjemnie wyglądający uśmieszek. Igor III Wspaniały wstał, spojrzał się po zebranych na sali i wrzasnął straszliwie:

 

– Rozejść się natychmiast! Audiencyja skończona! Jego książęca mość opuszcza salę!

 

Zebrani potulnie uklękli. Gdy książę schodził z podestu, na którym stał tron, spojrzał jeszcze na petenta, który referował sprawę o miedzę. Uśmiechnął się ponownie, bardzo niemile.

 

– Aha, jeszcze jedno – władca zwrócił się do straży i wskazał na szlachcica. – Tego tutaj natychmiast mi ściąć. Ma w twarzy coś takiego, co jest wielce nieprzyjemnym dla oświeconych oczu majestatu.

 

 

 

Stefan Herz, wiedźmidoktor ekstraordynaryjny, nie wyglądał zbyt imponująco. Był chudy jak szczapa, blady jak księżyc w pełni i nosił na nosie okulary o przytłaczającej wielkości. Dodatkowo, miał kompletnie zasmarkane rękawy. Gorgio westchnął głośno. Trudno, trzeba pracować z tym, co mamy pod ręką, pomyślał.

 

– No i jak będzie? – zapytał.

 

– U u umowa jest taka – wyjąkał doktorzyna. – Dwieście złotych monet, nie okrawanych, za usługę. I pięćdziesiąt srebrnych za r r ryzyko i f f fatygę.

 

– Zgoda – powiedział Gorgio. Cherlak wysoko się cenił, ale cóż. Paląca potrzeba.

 

– Je je jeszcze jedno. Jeśli to choroba fizyczna, tto ją uleczę. Ale jeśli to choroba d d duszy, nic nie zrobię. To tego tsz trzeba mieć ssspecjalizację z psy psy psychologji kreatur magicznych. Ale złoto i tak dostaję.

 

– Dobra, dobra – zgodził się szybko Gorgio, by oszczędzić sobie dalszej demonstracji koszmarnych wad wymowy.

 

Doktorek postawił stopę na pierwszym schodku do szkarłatnego wozu, pod cichą obserwacją burdelmistrza i Nilsa. Gdy przełożył drugą na następny stopień, Gorgio nagle przypomniał sobie o czymś bardzo istotnym.

 

– Panie doktorze! – wrzasnął. Cherlak odwrócił głowę. – Cokolwiek by się nie działo, nie zdejmuj Pan jej opaski z oczu. Pod żadnym pozorem!

 

– A co, jeślim chciałbym… jeśli chciałbym jej zbadać o o oczy?

 

– Wykluczone. Nie zdejmuj opaski nawet, jakby sami bogowie kazali ci to zrobić!

 

Doktor przytaknął i zaraz zniknął w wozie z dziwożoną. Drzwi zamknęły się głucho za jego plecami. Oby coś zdziałał, powtarzał w myślach Gorgio.

 

W tej samej chwili ktoś walnął go w dół pleców. Burdelmistrz odwrócił się i zobaczył Molidena, łapiącego oddech po, jak się zdawało, szaleńczym biegu. Gdy w końcu udało mu się uspokoić płuca, zaczął nawijać jak nakręcony:

 

– Szefie! Szefie! Mamy poważne, ale naprawdę poważne kłopoty. To znaczy, naprawdę cholernie poważne. Jadą tu, całą bandą. Proszę, szybko. Za mną, szybko.

 

 

 

Gorgio spoglądał z niepokojem na orszak, który przepędzał swoim przejazdem rzesze potencjalnych klientów. Nie to go jednak martwiło. Na czele grupki jechał na drogim koniu pulchny młodzian, odziany w szaty najlepszego kroju, z najlepszych materiałów i będące przykładem najlepszego bezguścia w okolicy. Korona na głowie postaci była tak gęsto przyozdobiona klejnotami, że ledwo było widać złoto, z którego była zrobiona. Młodzian zadzierał nos tak wysoko, że jeszcze trochę i kulfon odleciałby w przestworza. Do wszystkich demonów podziemia, Gorgio przeklął w myślach! Ani chybi lokalny książę.

 

Obok księcia jechał chudy dziad w pokracznym czepku. Szambelan. A po bokach, trochę za główną atrakcją, trzech herbowych rycerzy w pełnych płytówkach. Noszenie takiej zbroi w czasach, gdy na dobre rozpowszechniła się broń palna, świadczyło albo o bezbrzeżnej głupocie, albo o bezbrzeżnym przywiązaniu do wymierającego etosu. Najpewniej o jednym i drugim naraz, co nigdy nie wróżyło dobrze.

 

Orszak zatrzymał się, a wiekowy szambelan wyjechał naprzód, tuż przed oniemiałych pracowników domu uciech, skrzywionego Gorgio, podskakującego w miejscu Molidena i zupełnie niezainteresowanego sytuacją Nilsa. Wyjął z torby pokaźny zwój, rozwinął i zaczął czytać, zaskakująco mocnym głosem, jak na człowieka blisko grobowej deski:

 

– Jaśnie nam panujący książę Igor III Wspaniały, syn Igora syna Igora, niepodzielny władca Letovr i okolicznych hrabstw, łaskawy ojciec ludu, dobrodziej wszelkich stanów i oświecony patron kultury… – przerwał na porządne zaczerpnięcie powietrza. – …rozkazuje, co następuje: Gorgio Atolemescu, burdelmistrz, wyda natychmiastowo przetrzymywaną bezprawnie boginkę i opuści te spokojne ziemie. Albowiem dobre serce jego książęcej mości pęka z rozpaczy, gdy widzi cierpienia dumnej i pięknej istoty lasu, którą wątpliwy moralnie proceder wyżej wymienionego zmusza do świadczenia usług cielesnych za pieniądze. W razie oporu wyżej wymienionego, zostaną w chwalebnym celu użyte środki przymusu bezpośredniego. Jego wysokość rzekł!

 

Wszyscy pracownicy domu uciech zamarli ze zgrozy. Oprócz Molidena. Ten puścił oko do burdelmistrza i wyskoczył tuż przed konia szambelana. Zaczął, jak to miał w zwyczaju, gadać z niesamowitą prędkością:

 

– Pozwolę się nie zgodzić z opinią jaśnie oświeconego księcia, na co zezwala mi artykuł trzeci ustęp pierwszy Królewskiego Kodeksu Karnego. By jednak nie powoływać się na wyższe instancję, nadmienię tylko, że Królewski Kodeks Handlowy, w artykule sto dwudziestym ustęp piąty, jasno przechyla szalę tej sytuacji na stronę mojego klienta…

 

Gorgio zaprzestał oglądania przedstawienia. Złapał Nilsa za rękaw i zaciągnął na ubocze, szepcząc w międzyczasie:

 

– Choć ze mną. Musimy natychmiast wywieźć dziwożonę do lasu i udać, że uciekła. Inaczej przerobią nas na mielone mięso. No już!

 

– Ale szefie? Nie powinien szef zostać? – półelf nie połapał się w sytuacji.

 

– Głupiś! Moliden kupił nam właśnie z piętnaście minut czasu. Zdążymy usunąć potworę, zanim tamci cyrkowcy zdołają przegadać krasnoludzkiego prawnika.

 

Nie trzeba było więcej tłumaczeń. Ruszyli sprintem między wozami, prosto ku temu, gdzie wiedźmidoktor badał monstrum. Nagle jednak burdelmistrz stanął jak wryty. Złapał za imponujący wąs i zaczął się nim bawić, ciągając zań intensywnie. Potem ni stąd, ni zowąd, plasnął się dłonią w sam środek czoła.

 

– Już wiem! – krzyknął do zdezorientowanego Nilsa. – Wiem, co strzeliło do głowy temu imbecylowi w koronie! Chce sobie spłodzić nieśmiertelnego dzieciaka!

 

– Jak to? – spytał tępawo półelf.

 

– Każde dziecko boginki dziedziczy niechybnie nieśmiertelność po matce. Także spłodzone z człowiekiem.

 

– Zamierza ją zabrać do zamku i grzmocić? – Nils już niewiele rozumiał. – Jak to? – powtórzył.

 

– Jest taka legenda, że dziedzic krwi królów potrafi zapanować nad dziką naturą boginki i zmienić ją w przykładną żonę. Zresztą nieważne. Każda boginka może mieć dziecko raz na swój żywot. Nasza już miała. Jest kompletnie niepłodna!

 

– Szefie… tak przy okazji… no wiesz… – pokazał palcem, mniej więcej w kierunku czerwonego wozu.

 

– Dziwożona! – wrzasnął znowu Gorgio. – Lecimy!

 

Ruszyli biegiem, jak najprędzej. Trzeba było ratować sytuację.

 

 

 

Ale sytuacja zmieniła się natychmiast, gdy tylko stanęli w okolicy szkarłatnego wozu. Na gorsze. Zdecydowanie na gorsze.

 

Drzwi wozu otwarły się, z piskiem zawiasów. Stanął w nich Stefan Herz.

 

Jego oczy nie widziały ich. Prawdę mówiąc, patrzyły się nieruchomo w przestrzeń. Gdy zaczął schodzić po schodkach, jego kończyny poruszały się dziwnie. Jakby to nie on, tylko jakaś inna siła miała władzę nad jego ciałem…

 

– Kurwa! Zdjął jej opaskę! – Gorgio zrozumiał natychmiast, co zaszło.

 

Wiedźmidoktor stanął na gruncie. Zrobił kilka kroków ich stronę, upiornie koślawo. Gorgio sięgnął ku jednostrzałowemu pistoletowi, który nosił nabity przy pasie.

 

Wtem, z ogłuszającym wrzaskiem, z wozu wyłoniła się dziwożona.

 

Zeskoczyła i znalazła się tuż za plecami Stefana. Chwyciła długopalczastymi dłońmi jego szyję i przekręciła ją w bok razem z głową, z paskudnym trzaskiem. Bezwładne ciało doktorka osunęło się na ziemię.

 

Widocznie zaaplikowali jej za mało środków odurzających.

 

Dziwożona spojrzała się na Gorgio i Nilsa. Jej wielkie, okrągłe oczy płonęły dziką furią.

 

Uznali, że to najlepszy moment, by zacząć biec.

 

Rzucili się do ucieczki, najszybciej jak umieli. Słyszeli za sobą tupot stóp potwora. Gorgio żegnał się już z tym padołem. Boginka niewątpliwie ich dogoni.

 

Kluczyli między wozami, niemal czując oddech kreatury na plecach.

 

Skręcili w inny przesmyk między pojazdami i nagle Gorgio przestał słyszeć stworzenie. Odwrócił nieznacznie głowę, nie przestając biec. Dziwożona usiadła pomiędzy wozami, całkiem już daleko za nimi, i zaczęła coś intensywnie wąchać. Wydawało się, że kompletnie straciła zainteresowanie pościgiem.

 

To mogła być ich szansa!

 

Zaczęli skręcać bez ładu pomiędzy wozami i namiotami, przeganiając kogokolwiek, kto pojawił się po drodze. Pracownicy domu uciech rozpierzchali się na wszystkie strony, zamykali w swych ruchomych kwaterach. Nie wiedzieli oczywiście, że to nic nie da. Dziwożona nie była otępiała, co oznaczało, że może użyć całej swej siły. Drewno nie było dla niej przeszkodą. Broń, myśli przemykały przez głowę Gorgio. Czy kule szkodzą tej pokrace?

 

Nagle niemal wpadli na biegnącego równie szybko co oni Molidena.

 

– Szefie, to jacyś szaleńcy! – wrzasnął od razu krasnolud. – Nie udało się ich dłużej zatrzymać!

 

Gorgio natychmiast odepchnął krasnoluda daleko w bok. Nie było czasu. Za ich plecami dało się z powrotem usłyszeć narastający tupot szarżującego potwora. Znów rzucili się do desperackiej ucieczki.

 

Odwrócił się w biegu, wyciągnął rękę z pistoletem. Wystrzelił. Kula drasnęła dziwożonę. Kreatura zatrzymała się, wyraźnie zdziwiona. Gorgio odrzucił pistolet, skierował głowę z powrotem w kierunku, w którym się poruszał.

 

Nagle zorientował się. Nils już nie biegł obok niego.

 

Zdradliwy tchórz. Opuścił szefa w potrzebie. Gorgio już czuł bliską śmierć. Zaraz mięśnie odmówią posłuszeństwa i bestia w końcu go dopadnie. Sam na siebie to sprowadził. Czemu, czemu do cholery musiał sobie wmówić, że takie atrakcje są mu potrzebne.

 

Skręcił znowu. Zobaczył, że biegnie szerokim przesmykiem między rzędem wozów, a rzędem namiotów. Zobaczył też, co jest na drugim końcu owej drogi.

 

Książę szedł dumnie, z szambelanem po prawej stronie i opancerzonym wojem po lewej.

 

No pięknie.

 

Kątem oka zobaczył nagle, że jedna z przerw między blisko ustawionymi wozami jest dość szeroka, by zdołał się w nią wepchnąć. Dopadł jej i natychmiast to zrobił.

 

Książę i jego pachołkowie zatrzymali się dokładnie na wysokości szpary, w której ukrył się Gorgio. Nie próbowali jednak go wyciągnąć.

 

Bo przed nimi stanęła już dziwożona.

 

Bestia wydawała się zainteresowana obwieszonym błyskotkami władcą. Zatrzymała się blisko niego. Zaczęła wąchać. Książę zrobił minę wyrażającą niezmierne obrzydzenie. Widok stworzenia o nieprzyzwoicie kobiecej budowie i pozlepianym, niezdrowo zielonym futerku przyprawił go niemal o wymioty. Przełamał się jednak i wyrzekł wyuczoną formułkę:

 

– O szlachetna bogini lasów! Jam jest książę Igor, który uratował cię z żałosnej opresji. Ufam, o pani, że przyjmiesz w zamian dar mojego serca i zechcesz zostać moją wybranką!

 

Dziwożona przekręciła głowę. Przez chwilę wydawało się, że rozumie słowa.

 

I nagle rzuciła się na księcia. Pewnie rozdrapałaby go pazurami, gdyby przezorny burdelmistrz nie kazał ich wcześniej spiłować. Zamiast tego przewaliła go na ziemię i bez pardonu wpiła mu zębiszcza prosto w krocze.

 

Jednocześnie dało się usłyszeć głośny huk. To rycerz w płytowej zbroi zachwiał się i natychmiast runął na plecy, wzbudzając tuman kurzu. Komfortowo sobie zemdlał.

 

Nagle coś świsnęło. Bełt trafił prosto w wypięty tyłek gryzącej księcia dziwożony. Potwora uniosła zakrwawiony pysk, zawyła jakoś tak żałośnie i natychmiast padła znieczulona na lezącego pod nią i drącego się wniebogłosy władykę.

 

Gorgio natychmiast opuścił schronienie. Zobaczył, że szambelan próbował wdrapać się na najbliższy wóz, oszalały ze strachu. Książę też w końcu zemdlał.

 

Po drugiej stronie dróżki stał Nils. Kurczowo ściskał w rękach samorepetującą kuszę, która bogowie wiedzą skąd wytrzasnął. Był wyraźnie zaskoczony tym, że poszło tak łatwo.

 

Gorgio usiadł na ziemi i bardzo, ale to bardzo głośno odetchnął z ulgą.

 

 

 

Szambelan i dwóch dworzan, którzy siedzieli za stołem, mieli bardzo posępne miny. Takie miny mówią „spieprzaj stąd natychmiast" lepiej niż cokolwiek na świecie. Służba wręczyła Nilsowi i dwóm ochroniarzom z domu uciech wypchane monetami worki.

 

– Tak jak się umawialiśmy – odezwał się nieprzyjemnym tonem szambelan. – 200 złotych monet za całkowite milczenie na temat wydarzeń dzisiejszego dnia. Całkowite – podkreślił raz jeszcze. I 100 za opuszczenie okolic miasta jeszcze tego wieczoru. Umowa?

 

Gorgio przytaknął, choć niechętnie.

 

Zaraz opuścili salę i ruszyli niespiesznie w stronę bramy miasta.

 

Gorgio kalkulował, bo na tym najczęściej polegała jego praca.

 

Zarobili 300 złotych monet, czyli w miarę dużo. Oczywiście, jakby postali pod Letovr ze trzy dni, zysk byłby dużo większy. Jednak gdyby zostali, książę mógłby zdążyć dojść do siebie. Wtedy sprawa nie skończyłaby się polubownie. Skończyłaby się szafotem.

 

Nie dziwota, książę miał powody do furii. Co jak co, ale jedno było pewne. Dynastia Igorów już nie powiększy się o kolejnego Igora. Dziwożona gryzła fachowo.

 

Miał w kiesie 300 złotych monet, prosto z królewskiej mennicy. Nie należało jednak zapomnieć o dodatkowych wydatkach. Trzeba było zapłacić coś ponad pensję Nilsowi. Gdyby nie szybka akcja półelfa, wszyscy skończyliby jak książę, a prawdopodobnie nawet gorzej. Trzeba było też sypnąć Feliksowi. Jego doktorek był co prawda skończonym idiotom, ale nawet w fachu Gorgio trzeba było dotrzymywać obietnic. Nieprędko, jeśli w ogóle, Wędrowny Dom Uciech powróci do Letovr, ale bogowie tylko wiedzą, kiedy następnym razem mogą się przydać usługi naprawdę dobrego przyjaciela.

 

No, i pozwolono mu zatrzymać dziwożonę. Z tym jednak trzeba było coś zrobić.

 

 

 

Las był cichy, nawet ptaki nie odzywały się za często. Gorgio szedł spiesznie, łańcuch smyczy wpijał się mu nieprzyjemnie w rękę. Spojrzał do tyłu. Dziwożona dreptała sobie posłusznie za nim. Nic dziwnego, Nils wpakował w nią jeszcze trzy dawki specyfiku. Poza tym, potwora wyglądała dużo lepiej. Cholera, może tragicznie zmarły doktorek miał trochę oleju w głowie. Może to była choroba duszy? Może paskuda tęskniła po prostu za domem?

 

Zatrzymał się. Byli już chyba dość daleko od obozowiska.

 

Podszedł do dziwożony. Ta nawet nie spojrzała się na niego. Dał parę kolejnych kroków wprzód. Nie, żeby mu nagle znudziło się życie. Posmarował się cuchnącą maścią, którą zrobiła mu Scorpinia. Żaden szanujący się drapieżnik nie tknąłby nikogo, kto miał na sobie to ohydztwo. Maść była za droga, żeby profilaktycznie dawać ją klientom, ale Gorgio nie oszczędzał na swoim własnym tyłku.

 

Nieco zdenerwowany, sięgnął do szyi dziwożony i kluczykiem otworzył metalową obrożę.

 

Dziwożona spojrzała mu bezmyślnym wzrokiem w oczy. Potem odskoczyła na parę metrów, usiadła na ściółce i przyglądała się nadal burdelmistrzowi.

 

– No leć, paskudo! – powiedział niemal czule. – Tego właśnie chciałaś, nie? Leć do lasu.

 

Odwróciła się, wstała na dwie nogi i natychmiast rzuciła się do biegu. Gorgio wyjął fajkę, patrząc jak zielona panienka z piekła rodem odchodzi na zawsze z jego życia i, co ważniejsze, z jego ukochanego interesu. Zanim dobrze rozpalił, zniknęła już gdzieś wśród drzew.

 

I dobrze. Kosztowała 550 złotych monet, ciężkich do zarobienia w tych coraz trudniejszych czasach. Moliden padnie na serce, gdy dowie się, co szef właśnie zrobił. Ale zachód wokół niej nie równał się przychodowi, który dawała. Nietrafna inwestycja.

 

Nigdy więcej egzotycznych atrakcji prosto z lasu w jego porządnym domu uciech.

 

Trzeba dbać o klasę przedsięwzięcia, nie?

 

Koniec

Komentarze

"Zielony dom" w konwencji fantasy. ;) Ode mnie 4.
Pozdrawiam. 

Nowa Fantastyka