Przy tworzeniu historii często bywa tak, że by opowiedzieć coś przekonująco, musimy poszerzać swoją wiedzę. Niejednokrotnie jednak okazuje się, że nie ma gdzie szukać – bo wikipedia nie wystarcza, a nie chcemy ufać anonimowym ludziom z anonimowego forum. Tak się jednak składa, że jest nas tutaj niemało i każdy zna się na czym innym, dlaczego więc nie możemy pomagać sobie wzajemnie?
Jeżeli macie problem z jakimś zagadnieniem – napiszcie tutaj. Może znajdzie się jakiś mechanik/lekarz/geograf/historyk/prawnik/elektryk/fizyk/etc. A może ktoś z nas po prostu – mimo odmiennego wykształcenia i zainteresowań – ma jakieś doświadczenia, które okażą się przydatne?
By jednak zachować ten temat w porządku, chciałbym, by wszelkie dłuższe dyskusje dotyczące określonego zagadnienia albo przenosiły się na drogę prywatną, albo (moim zdaniem lepiej!) byście założyli osobny temat poświęcony danemu zagadnieniu. I tak, jeśli chcecie poszerzyć swoją wiedzę dotyczącą funkcjonowania czarnych dziur i wyjdziecie poza ramy formuły pytanie-odpowiedź, dyskusja się rozwinie – pędźcie założyć osobny temat :)
Cześć,
Pytanie z medycyny:
Jaki uraz, ew. ekspozycja na czynnik szkodliwy u dorosłego mężczyzny może spowodować utratę słuchu i mowy? Dodatkowo ta osoba musi przez dłuższy czas [kilka lat] zachować jasność umysłu.
Anturaż: niedaleka przyszłość, mężczyzna w wieku ok 50 lat, naukowiec pracujący w centrum badawczym, które pewnego dnia zostaje zbombardowane. Od tego momentu gość nie mówi i nie słyszy.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
O, widzę, że wpiszę się w wątek medyczny pytań. XD
Zastanawiam się, który z narządów ma największy wpływ na utrzymanie młodego wyglądu i jak to działa? I czy to konkretny narząd ma na to duży wpływ czy to raczej splot czynników i skłonności. Strzelałabym, że wątroba i serce, ale chętnie się przekonam, że nie mam racji i dlaczego.
Ważne, że nie rozważam tutaj wpływu środowiska zewnętrznego, zdrowia psychicznego i kondycji mózgu niezwiązanej z fukcjami innymi niż odruchy czy oddychanie. Celowo.
@ Finkla w sumie racja, ale zastanawiam się czy stan skóry nie ma związku z czymś głębiej, poza czynnikami zewnętrznymi. Z życia wiem, że jak niektóre narządy nie trybią, to wzmaga np. wrodzone reakcje alergiczne.
Czy we wczesnym średniowieczu zajazd mógł znajdować się na terenie wioski, czy tego typu miejsca występowały jedynie poza ich granicami na terenach wiejskich?
Ajzan nie wiem, czy było to w jakikolwiek sposób regulowane, natomiast pośród zabudowań zawsze było choć trochę bezpieczniej.
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
W ogóle z zajazd w wiosce to raczej słabo, wioski średniowieczne to nie były dzisiejsze spore wsie, no i były skupione wokół grodów. W miasteczku może być karczma, na gościńcu też, aczkolwiek wszystko tak naprawdę zależy od tego, jak wczesne średniowiecze oraz gdzie.
Naprawdę, NIE MA uniwersalnych odpowiedzi na tego rodzaju pytanie, w związku z tym to jest źle (zbyt ogólnikowo) postawione pytanie, musisz doprecyzować. Np. na terenie obecnych Niemiec czy Francji “wczesne średniowiecze” to już wczesny VI w., kiedy na terenach Polski jeszcze trwa luka kulturowa po odejściu plemion germańskich, a przed pojawieniem się tu Słowian.
http://altronapoleone.home.blog
Jaki uraz, ew. ekspozycja na czynnik szkodliwy u dorosłego mężczyzny może spowodować utratę słuchu i mowy?
O ile się orientuję, tylko uraz głowy może załatwić oba naraz a i to mało prawdopodobne.
Słuch można stracić trwale np. na skutek pobliskiej eksplozji lub poważnego urazu w okolicy ucha (ale to jednostronnie raczej).
Z mową gorzej. Może oczywiście dojść do uszkodzenia ośrodka mowy w mózgu. Alternatywnie uszkodzeniu może ulec język lub struny głosowe (krtań) ofiary. Ale żeby to się stało np. na skutek trafienia odłamkiem i go przy tym nie zabiło, to facet musiałby mieć niesamowite szczęście. Podobny skutek mogą mieć też ciężkie oparzenia chemiczne w rejonie jamy ustnej, gardła i krtani, więc np. jeżeli nawdycha się chloru lub innego żrącego gazu.
Zastanawiam się, który z narządów ma największy wpływ na utrzymanie młodego wyglądu i jak to działa?
To tak nie działa. Na młody wygląd wpływa głównie stan skóry, ewentualnie włosów. A te zależą od milina czynników, od ekspozycji na światło słoneczne, przez dietę po czynniki genetyczne. Stan naczyń krwionośnych, wątroby, trzustki, nerek i jelit będzie miał wpływ na skórę. Serce i śledziona w mniejszym stopniu, żołądek żaden, o ile wiem. Do tego dochodzi ilość tkanki tłuszczowej. No i gruczoły (jajniki, przysadka, nadnercza, tarczyca, jądra w mniejszym stopniu). I stan mikrobiomu jelit. I skóry.
To chyba z grubsza większość ważniejszych czynników wewnętrznych. :P
po czynniki genetyczne
Tu pamiętam z zajęć z antropologii, że odmiana żółta starzeje się “na wygląd” najwolniej, za to jak już Azjatę dopadną zmarszczki to na całego ;)
Btw. w przypadku kobiet ważne są jajniki i produkcja hormonów kobiecych.
http://altronapoleone.home.blog
Nie wiem, czy to do końca dobry temat, ale chciałam zapytać, czy to zdanie jest poprawne:
Jej twarz, przy wysokim czole i dużych oczach, zawsze uderzała go jako trochę zbyt drobna, a usta zbyt wąskie.
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Hmm, duże oczy, wysokie czoło, to raczej nie będzie drobna twarz.
Uderzać, oprócz walić w coś, oznacza też: 6. «zwrócić czyjąś uwagę lub wywrzeć silne wrażenie», ale to tutaj nie pasuje. Już raczej wydawała mu się. I chyba raczej: z wysokim czołem... I te zbyt wąskie usta dałabym w odrębnym zdaniu.
Czyli w całości:
Jej twarz z wysokim czołem i dużymi oczami zawsze wydawała mu się trochę zbyt drobna.
Ewentualnie:
Jej twarz, z wysokim czołem i dużymi oczami, zawsze wydawała mu się trochę zbyt drobna.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
To raczej tu: Wzajemna pomoc językowa przy pisaniu opowiadań
Jest jeszcze, tak na przyszłość: Wzajemna pomoc różna przy pisaniu opowiadań
http://altronapoleone.home.blog
Okej, dzięki, drakaina ^^ Na przyszłość będę pamiętać. Ale skoro już zaczęłam tutaj, to może skończę? xD
Irka, dziękuję Ci bardzo, ale właśnie o to chodzi, że “wydawać się” mam już w tym samym akapicie i za cholerę nie mogę zastąpić, na dodatek ta rozkmina to w ramach walki z siękozą. Bo tak właśnie miałam, “zawsze wydawała mu się...”
A opis bazuję akurat na takiej stockowej dziewczynie.
Na pewno nie może być z tym uderzaniem? :( xD A jak nie, to jeszcze jakieś pomysły...? :(
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Zawsze mial wrazenie, ze jej twarz – z wysokim czolem i duzymi oczami – jest troche zbyt drobna
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Na pewno nie może być z tym uderzaniem? :(
Nie. Mogłoby być: uderzyło go, jak drobna jest jej twarz – gdyby to go faktycznie nagle zaskoczyło, jak pisze Irka. Miałby sens taki scenariusz: facet zna dziewczynę od lat, ale nagle widzi ją w innym świetle (na przyjęciu, na scenie, wściekłą, kiedy zawsze była łagodna, coś w ten deseń) i zauważa szczegół, który mu dotąd umykał. Ale zaskoczenie z natury jest jednorazowe.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hm... W sumie ok, chociaż teraz trochę gęsto od przecinków – bo nie dałam pierwszej części zdania, hehe. ^^’ Przy czym zostawię to “przy” – przy wysokim czole – bo to wyraźnie wprowadza powód. Czyli:
Było tak:
Nie była jakąś wielką pięknością, jej twarz, przy wysokim czole i dużych oczach, zawsze uderzała go jako zbyt drobna, a usta zbyt wąskie.
A byłoby:
Nie była jakąś wielką pięknością, zawsze miał wrażenie, że jej twarz, przy wysokim czole i dużych oczach, jest nieco zbyt drobna.
Lepiej? A gdyby dodać te usta? Tutaj też nie pasują? :( xD
Nie była jakąś wielką pięknością, zawsze miał wrażenie, że jej twarz, przy wysokim czole i dużych oczach, jest nieco zbyt drobna, a usta zbyt wąskie.
EDIT: Ok, dzięki, Tarnina. Zanotowano.
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Może być.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Z ustami może być, tak? :> Supcio, dziękuję Wam bardzo.
She was with me. She did all those things and so many more, things I would never tell anyone, and she never even loved me. Now that’s love.
Dzień dobry!
Marsjański odpowiednik doby ziemskiej to „sol”, czyli jeden dzień to jeden sol. Jaka jest poprawna odmiana tego rzeczownika w bierniku? Chodzi mi o zmianę powiedzenia „chwytaj dzień”. Czy będzie to „chwytaj sol”, czy „chwytaj sola”?
Chwytaj kogo, co? sol. Ale pytanie bardziej do wątku z pomocą językową.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję Tarnino!
Zastanawiałem się, bo np. “pies” jest również rodzaju męskiego i w bierniku byłoby chwytaj kogo, co? psa. Ale do psa chyba odnosi się pytanie “kogo?”.
Jest jeszcze kwestia eufonii: chwytaj sol brzmi jak chwytaj dzień ;) Choć tego Horacego należałoby raczej przetłumaczyć jako łap chwilę. Jakby co, carpe solem ;)
http://altronapoleone.home.blog
„Carpe solem” też nieźle brzmi. :) Dzięki, Drakaino!
Karpia solę?
Słusznie, bez soli byłby niesmaczny. ;-)
Babska logika rządzi!
Dla mnie karp jest zawsze niesmaczny, z solą czy bez, podobnie jak każda inna ryba :P
http://altronapoleone.home.blog
Do psa odnosi się pytanie “co?”, ale biernik liczby pojedynczej ma nieidentyczny z mianownikiem, bo to rzeczownik rodzaju męskiego nieosobowy żywotny (zwany też męskożywotnym lub męskozwierzęcym). Gdyby odnosiło się do niego pytanie “kogo”, biernik liczby mnogiej też miałby nieidentyczny z mianownikiem (widzę te psy, a nie tych psów). Inne (oprócz nazw zwierząt) rzeczowniki męskożywotne to przede wszystkim (paradoksalnie) określenia zmarłych: trup, duch, nieboszczyk, wisielec; wszystko uczynione na obraz i podobieństwo: pion, skoczek, bałwan, walet (karciany); większość istot fantastycznych: wampir, wilkołak, upiór – elf i krasnolud chwiejne do męskoosobowego; niektóre organizmy niebędące zwierzętami: rydz, paciorkowiec; nazwy marek używane jednostkowo: chevrolet, rolex. Jest wiele rzeczowników, które są niemal zawsze traktowane jako męskożywotne, choć właściwie nie należy to do normy wzorcowej polszczyzny (poprawnie: zjeść sznycel, grać w tenis). Zauważam też znaczną chwiejność w przypadku nazw szczytów górskich, zwłaszcza tych potocznych, zapewne nikt nigdy nie powiedział wejść na Mięgusz. Podsumowując, jest to jeden z trudniejszych problemów w kodyfikacji polskiej gramatyki.
Ślimaku, ależ analizę zrobiłeś! Jestem pod wrażeniem. Czyli ostatecznie “chwytaj sol” jest poprawne. Ale skoro to jeden z najtrudniejszych problemów gramatycznych, to przynajmniej nie muszę się wstydzić, że miałem wątpliwości.
Pozdrawiam!
To teraz ja mam pytanie. :)
Jak nazwać uderzenie, które powoduje wypłynięcie krwi z ust? Chodzi mi o konkretny opis: mocny kopniak powodujący zmiażdżony żołądek/trafione z pięści płuco itp., ALE ofiara nie ma umrzeć w przeciągu chwili, tylko dalej żyć.
Czy przy konkretnym uderzeniu w narządy wewnętrzne, krew zawsze od razu chlusta z ust, czy są przypadki, że po chwili zbiera się w ustach i wypływa, bo człowiek nie może pohamować tego odruchu?
Będę wdzięczna za podpowiedzi. :)
Nie, człowiek nie jest bańką z krwią. Krwawienie z ust nie jest objawem specyficznym – może świadczyć o całej masie różnych problemów, niegroźnych (poszło z nosa i trochę do ust poleciało) i bardzo groźnych. Ale od jednego ciosu załatwi je chyba tylko Bruce Lee.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hm, czyli nie da się takiej sceny napisać z odpowiednim realizmem? Pozostaje mi cios w twarz?
Oczywiście najfajniej by było, gdyby odezwał się ktoś z portalowych lekarzy, ale oni nie za często tu zaglądają. Krwawienie z narządów wewnętrznych, o ile wiem, w końcu (prędzej lub później, w zależności od charakteru i powagi obrażeń) spowoduje krwawienie “z ust”. Przy uszkodzonym przełyku, pewnie i płucach, obstawiałabym, że będzie to szybciej. Niemniej mam wrażenie, że te filmowe sceny, w których krew chlusta z ust, są właśnie tym: filmowymi scenami, bo przecież wchodzi też kwestia zachłyśnięcia i tak dalej. Ostatnio czytałam dość makabryczny opis tego, co się stało z dzieckiem, które połknęło baterię – krew z przeżartego przez kwas przełyku rzeczywiście lała się z nosa i ust, ale też nie natychmiast po połknięciu.
Podstawowe pytanie jest więc takie: czy to musi być krew lejąca się z ust? Bo przy efektownym chlustaniu narażasz się na brak realizmu sceny ;)
http://altronapoleone.home.blog
Ostatnio czytałam dość makabryczny opis tego, co się stało z dzieckiem, które połknęło baterię – krew z przeżartego przez kwas przełyku rzeczywiście lała się z nosa i ust, ale też nie natychmiast po połknięciu.
W bateriach kwas jest zglutowany (wspominałam wyżej), więc węszę tu szczura. Chyba, że dziecko było słoniątkiem i połknęło akumulator z samochodu :P
Ananke – może tutaj coś znajdziesz: http://www.scriptmedicblog.com/
I zawsze można zacząć od Wikipedii: https://en.wikipedia.org/wiki/Hemoptysis Byle na niej nie kończyć.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Oczywiście pewności co do opisu nie mam, ale to było akurat w rozmowie o krwiodawstwie, wypowiadała się, o ile pamiętam, osoba medyczna, bezpośrednio zaangażowana w akcję ratunkową. Bateria z tych płaskich, mała. Zakładałabym, że bateria trafiła do żołądka, tam się coś we własnych kwasach rozłożyło, rozszczelniło, i na zasadzie refluksu wróciło do przełyku, który przeżarło. W sumie mało istotne, jaki był w tym udział kwasów z baterii, a jaki własnych z żołądka – chodzi o to, że krwawienie z przełyku może się chyba dość łatwo cofnąć do ust. A z wątroby nie koniecznie.
Ale ja miałam na studiach wyłącznie anatomię szkieletów (za to również zwierzęcych), o tkankach miękkich ledwie ledwie parę słów.
http://altronapoleone.home.blog
Hmm, nie wiem. Coś pewnie przereagowało i wywołało refluks...
chodzi o to, że krwawienie z przełyku może się chyba dość łatwo cofnąć do ust. A z wątroby nie koniecznie.
Z przełyku na pewno. Z wątroby – pewnie nie. Czekamy na medyków.
A, i przy okazji, bo tak mi wpadło do mózgu parę dni temu i nie chce wyjść, dopóki tego nie opiszę (I’m doomed...) – drodzy medycy. Czy uznalibyście za realistyczną scenę, w której ktoś trzymający szklany przedmiot mdleje – i rozcina sobie na tym przedmiocie rękę? Czy lepiej go najpierw upuścić i stłuc, a potem upaść na odłamki?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie jestem lekarzem, ale jako osoba cierpiąca na refluks bardzo silnie upośledzający życie, trochę się znam :P . Po to mamy górny zwieracz przełyku, żeby nic z żołądka ani przełyku nie wyszło, chyba że mamy odruch wymiotny i w cofającej się zawartości żołądka jest krew. Przypuszczam, że jest to możliwa reakcja w przypadku poważnych obrażeń. Przed tym zwieraczem jest też inne potencjalne źródło krwawienia – układ oddechowy i krwawy kaszel też jest możliwy w przypadku uszkodzenia płuc. Jeżeli wątroba krwawi “na zewnątrz” tj. do jam ciała, to żadnej krwi w ustach być nie może, bo niby skąd by się wzięła w żołądku?
Łukasz
Dziękuję, Drakaino, właśnie o to mi chodziło, czy po jakimś czasie się to wydarzy. Z płuc to czasami w filmach wojennych są sceny, że przebite płuco i krew chlusta, ale tak jak napisałaś – no to są filmy i na ile oddają rzeczywistość to ciężko zweryfikować.
Chlustać krew nie musi, wystarczy, że pocieknie, o ile oczywiście będzie to logiczne. Jeżeli powstanie uszkodzenie płuc, to czy krew może wypłynąć z ust w miarę szybko?
Tarnino, dzięki za linki, przejrzę w wolnej chwili ;)
Dzięki, Luken, co do krwawienia z ust, to też właśnie zdarza się przy problemach z płucami, ale mi chodziło bardziej o konkretny moment, kiedy po uderzeniu poleci krew.
---> Tarnina.
To problem nie medyczny, a fizyczny. Primo – jaki to przedmiot i z jakiego rodzaju szkła. Bo juz od dawna istnieją szkła praktycznie nietłukliwe. Secundo – na jakie podłoże pada dana osoba. Jeżeli na dywan, zwłaszcza gruby, mięsisty, do stłuczenia szklanego przedmiotu dojść nie musi. Jeżeli beton czy coś równie twardego – stłuczenie wysoce prawdopodobne, skaleczenie o dziwo nieco mniej prawdopodobne, bo w grę wchodzi ilość i wielkość odłamków, ich rozrzut, wcale nie muszą tak się “ustawić”, żeby się na nich nieuchronnie pokaleczyć. A, jeszcze jak ten przedmiot był trzymany – możliwe takie ustawienie przedmiot – ciało, że właśnie ciało zamortyzuje skutek upadku i stłuczenie nie nastąpi. Tertio – czy osoba, która upadła, “przy okazji” tłukąc przedmiot, leży spokojnie, czy zaczyna się podnosić, kręcić, obracać bez rozejrzenia się wokół siebie. Nieopanowane, nieskoordynowane ruchy zwiększają prawdopodobieństwo “nadziania się” na odłamki, które w chwili upadania krzywdy nie wyrządziły.
Taka prosta sytuacja, a tyle uwarunkowań. Fajne, nie? :-)
Superowe :D Myślałam o podłożu typu płytki ceramiczne (albo drewno) i o dramatycznym, ale jednorazowo, omdleniu bez ataku drgawkowego. A przedmiot w ręku potrzebny mi był dlatego, że pomieszczenie jest starannie wysprzątane i nie ma śmieci na podłodze, zwłaszcza śmieci ostrych (mieszkaniec wie, że ma skłonność do omdleń, więc woli uważać, poza tym nie wszyscy lubią bajzel w domu <patrzy znacząco na współlokatora, który i tak nie zwraca na to uwagi>), a ja chciałam krwiiii :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Daj mu szklankę do ręki, niech ją zgniecie przy upadku, odłamki wbiją się w dłoń, będzie krew ;)
Przynoszę radość :)
Właśnie o tym myślałam, ale ile siły potrzeba, żeby zgnieść szklankę?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Wystarczy, żeby na nią upadł, zgniótł swoim ciężarem.
Przynoszę radość :)
Z płuc to czasami w filmach wojennych są sceny, że przebite płuco i krew chlusta, ale tak jak napisałaś – no to są filmy i na ile oddają rzeczywistość to ciężko zweryfikować.
Jeżeli cios doprowadził do uszkodzenia miąższu płuca i rozerwania naczynek w pęcherzykach płucnych, to krew siłą rzeczy będzie lała się do środka, organizm spróbuje się jej pozbyć jedynym dostępnym mechanizmem czyli poprzez kaszel. I wtedy delikwent będzie kaszlał krwią. Ale to będą raczej plamy na chusteczce niż strugi krwi, bo raz, że kaszel nie jest super efektywny w usuwaniu dużych ilości płynu naraz dwa, że jeżeli krwi w płucu jest dużo, to zaczynamy się topić i wykrwawiać naraz.
Jak szybko po uderzeniu dojdzie do krwioplucia? Zależy od wielkości urazu, ale to może być nawet kilkanaście godzin, na pewno nie będzie to w momencie zadania ciosu ani krótko potem.+
Jeżeli byłby to naprawdę poważny uraz np. postrzał w płuco + pacjent przyjmie pozycję leżącą, co ułatwi spływanie krwi z płuc do jamy ustnej (i umarcie), krwi może być więcej i pojawi się względnie szybko.
Wystarczy uderzenie. Zakładam typową szklankę, czyli cienkościenną, z normalnego szkła. Takiej wystarczy swobodny upadek z trzech czwartych metra na niesprężystą powierzchnię (płytki ceramiczne, na przykład). Ale na coś jednak trzeba uważać – na odruch odsuwania od siebie lub przeciwnie, przygarniania do siebie trzymanego w dłoni przedmiotu, gdy zaczyna się upadek. Tak więc potrzeba zdecydować się albo na rozpryski odłamków w pierwszym przypadku, albo na przygniecenie odłamków ciałem – przypadek drugi. A dużo zależy od rodzaju ubioru osoby przewracającej się, więc należy tak pokombinować, żeby odpowiednio duży i ostry odłamek trafił pod przegub ręki, pod twarz, pod szyję – one są zwykle odsłonięte, gdy chodzi o ubiór codzienny domowy.
na odruch odsuwania od siebie lub przeciwnie, przygarniania do siebie trzymanego w dłoni przedmiotu, gdy zaczyna się upadek
Ooo? To coś w związku z utrzymaniem równowagi?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Też. Jeżeli cierpisz na brak orientacji przestrzennej (błędnik chory, na przykład, i podaje mylące dane o pozycji i ruchu ciała. Odpowiedź ośrodków motorycznych może doprowadzić do upadku, bo oparta na niepoprawnych danych. Natomiast odruch przygarniania bądź przeciwnie przedmiotu niesionego w ręku jest następstwem (też) odruchu ochrony danego przedmiotu. Dlatego, gdy wywijasz orła na zamarzniętej kałuży, nie wypuszczasz z ręki torby z zakupami. Chociaż większe szanse na ocalenie dopiero co kupionych jajek daje odrzucenie torby na pryzmę miękkiego śniegu.
To ciekawe...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Należy jednak nadmienić, że niejedną sylwestrową flaszkę tenże odruch ocalił, przy wywijaniu orła na oblodzonej powierzchni. ;-)
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Bo pod śniegiem zawsze może być hydrant XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak szybko po uderzeniu dojdzie do krwioplucia? Zależy od wielkości urazu, ale to może być nawet kilkanaście godzin, na pewno nie będzie to w momencie zadania ciosu ani krótko potem.+
Super, dziękuję za informacje, None. :) Wyczerpująco i konkretnie, zmieni mi to opis na bardziej realistyczny. :)
Dzień dobry!
Mam pytanie na temat wydobycia surowców na planetach i księżycach Układu Słonecznego, bo to dosyć popularny wątek SF. Istnieje jakiś serwis internetowy czy baza danych, które zawierają informacje o tym co i gdzie można albo opłaca się wydobywać? Albo jakie minerały/ pierwiastki wchodzą w skład danej planety czy księżyca? Chodzi mi w szczególności o Tytana, ale ciekawy też jestem innych ciał niebieskich.
Dzięki!
Dobrym startem będzie Wikipedia.
Na chwilę obecną nie opłaca się prowadzić wydobycia w kosmosie, bo surowce występują na Ziemi w dużej ilości, a transport z przestrzeni kosmicznej kosztowałby krocie.
Tytan jest pokryty kilkoma kilometrami lodu, więc można na nim wydobywać lód (wodę) – do picia, chłodzenia lub jako masę odrzutową do statków kosmicznych. Ale lód można też pozyskać dużo łatwiej z bezpośrednio z pierścieni Saturna, bez schodzeni w studnie grawitacyjną Tytana.
Jakieś szanse daje atmosfera Tytana, złożona z azotu i węglowodorów (głównie metanu). To surowce łatwo dostępne na Ziemi, ale w kosmosie nieco mniej.
Wątek jest chyba popularny jako typowy kosmiczny western. In a cavern, in a canyon, In an asteroid, in a comet, excavating from a mine...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie podam Ci takiej strony, ale myślę, że możesz rozszerzyć swoje pole zainteresowań o mniejsze obiekty jak asteroidy czy planetoidy krążące po układzie słonecznym. Taka Psyche składa się prawdopodobnie głównie z żelaza, niklu, złota i platyny. Powoli kończy się czas że “się nie opłaca” bo wartość złóż tylko tej jednej planetoidy idzie w biliardy dolarów.
Na YT są materiały o górnictwie w kosmosie. Czy dobre, nie wiem, bo nie oglądałem :)
"Nic mnie nie zmusi dzisiaj do biegania, mimo wszystko znów zasiadam zaraz do pisania."
None:
Dobrym startem będzie Wikipedia.
Tytan jest pokryty kilkoma kilometrami lodu, więc można na nim wydobywać lód (wodę) Jakieś szanse daje atmosfera Tytana, złożona z azotu i węglowodorów (głównie metanu).
Właśnie to o tym lodzie i węglowodorach to wiedziałem, ale zastanawiam się co jest pod lodem, może coś ciekawszego i twardszego?
Tarnina:
Wątek jest chyba popularny jako typowy kosmiczny western.
In a cavern, in a canyon, In an asteroid, in a comet, excavating from a mine…
pablo026:
myślę, że możesz rozszerzyć swoje pole zainteresowań o mniejsze obiekty jak asteroidy czy planetoidy krążące po układzie słonecznym. Taka Psyche składa się prawdopodobnie głównie z żelaza, niklu, złota i platyny. Powoli kończy się czas że “się nie opłaca” bo wartość złóż tylko tej jednej planetoidy idzie w biliardy dolarów.
O, i to już jest jakiś konkret. Dzięki! To Psyche to ciekawy obiekt.
Tylko, najlepiej byłoby znaleźć coś większego, żeby nie było za dużych kombinacji z brakiem grawitacji. Bo Psyche ma przyspieszenie grawitacyjne ponad 10 razy mniejsze od Tytana, i około 70 razy mniejsze niż Ziemia, a mi to nie pasuje do opowiadania.
Właśnie to o tym lodzie i węglowodorach to wiedziałem, ale zastanawiam się co jest pod lodem, może coś ciekawszego i twardszego?
To by musiało być coś super, żeby opłacało się wiercić kilka kilometrów w głąb lodu, żeby to wydobyć. ;)
Nie znamy dokładnego składu skalistego jądra Tytana. Naukowcy przypuszczają, że to głównie krzemiany (i sporo wody), ale pewności nie ma.
Jeżeli chodzi o inne lokacje, to mimo wszystko najbardziej prawdopodobne są jednak asteroidy – im słabsze ciążenie, tym łatwiejsze wydobycie i transport surowców. Na Marsie jest trochę zasobów, ale nic, czego nie byłoby na Ziemi, a wysyłanie ich ze studni grawitacyjnej Marsa generuje koszty (choć jego słabsze ciążenie sprawia, że winda kosmiczna staje się łatwiej dostępną opcją). Podobnie z księżycami Jowisza i Saturna – można na nie zejść, ale te same surowce znajdziemy w pasie asteroid i pierścieniach Saturna, więc w zasadzie po co? Problem w tym, że cały układ słoneczny jest zbudowany z grubsza z tego samego, więc mało jest surowców, które nie są powszechne (poza np. drewnem i ziemią uprawną).
Hej None!
To by musiało być coś super, żeby opłacało się wiercić kilka kilometrów w głąb lodu, żeby to wydobyć. ;)
Wiem. Hmm... A może jakiś rodzaj produktu podobnego do ropy naftowej? Może te węglowodory pod ciśnieniem kilkukilometrowej warstwy lodu mogłyby w coś cennego się przekształcić (mam na myśli jakiś rodzaj skondensowanego nośnika energii)? To ma być SF, więc można puścić nieco wodze fantazji. Odwiert poniżej tych kilku km dałoby się zrobić (sprawdziłem, najgłębszy dziś to 12km, Exxon).
Nie znamy dokładnego składu skalistego jądra Tytana. Naukowcy przypuszczają, że to głównie krzemiany (i sporo wody), ale pewności nie ma.
I w tym tkwi nadzieja! Może jest tam pallad, platyna, złoto, diamenty? To już by było coś. Czy gadam totalne głupoty?
Podobnie z księżycami Jowisza i Saturna – można na nie zejść, ale te same surowce znajdziemy w pasie asteroid i pierścieniach Saturna, więc w zasadzie po co?
Czyli musiałby być tam coś bardzo cennego, czego nie ma w innych miejscach. Bo chyba ta atmosfera węglowodorowa na Tytanie to raczej coś unikalnego? Sugeruję się trochę opkiem Chrościska “Gorzkie migdały”, ale nie jestem pewien czy ewentualne istnienie (i związane z nim wydobycie) skondensowanego węglowodoru ma jakiekolwiek pozory prawdopodobieństwa.
A może jakiś rodzaj produktu podobnego do ropy naftowej? Może te węglowodory pod ciśnieniem kilkukilometrowej warstwy lodu mogłyby w coś cennego się przekształcić (mam na myśli jakiś rodzaj skondensowanego nośnika energii)?
Te węglowodory, o ile wiemy, występują tylko na powierzchni, więc raczej nie. Ale oczywiście to fikcja, kto ci broni wcisnąć je do jądra. Przy czym jeżeli mamy loty w kosmos, to i tak pewnie operujemy już na reaktorach atomowych/fuzyjnych, które mają lepszy stosunek mocy do masy niż generatory spalinowe.
I w tym tkwi nadzieja! Może jest tam pallad, platyna, złoto, diamenty? To już by było coś. Czy gadam totalne głupoty?
Diamenty na pewno nie. Pozostałe... Nie wiemy. Ciężkie metale powstały, o ile pamiętam w supernowych i zostały prze nie rozrzucone w postaci kosmicznego pyłu, który następnie został włączony w m.in. w obłoki, z których uformowały się planety i księżyce. Więc formalnie pewnie w każdej skale występuje ich choć trochę. Czy będzie ich tyle, by opłacało się wydobycie? Raczej nie, inaczej każdy kamień na Ziemi byłby cenny. Ale pewności nie ma.
Czyli musiałby być tam coś bardzo cennego, czego nie ma w innych miejscach. Bo chyba ta atmosfera węglowodorowa na Tytanie to raczej coś unikalnego? Sugeruję się trochę opkiem Chrościska “Gorzkie migdały”, ale nie jestem pewien czy ewentualne istnienie (i związane z nim wydobycie) skondensowanego węglowodoru ma jakiekolwiek pozory prawdopodobieństwa.
Opowiadania nie czytałem. Węglowodory proste nie są jakoś super powszechne, ale nie są też bardzo rzadkie – no i jest ich masa na Ziemi. Ogólnie jeżeli chcesz coś wydobywać w kosmosie, to najprościej będzie, jeżeli będziesz miał już dość rozbudowane kosmiczne kolonie – one potrzebują surowców, a łatwiej je pozyskiwać na miejscu niż ściągać z Ziemi. I wtedy nagle wydobycie nawet powszechnych surowców ma sens – a przy tym kolonie raczej zakładano by w miejscach z grawitacją, bo to zdrowsze dla organizmu. Sytuacja, w której wydobywa się coś w kosmosie, żeby wysłać to na Ziemię jest mało prawdopodobna w bliskiej perspektywie czasowej.
EDIT
Poczytałem o tym, jak powstają złoża platyny na Ziemi i, w wielkim skrócie, na Tytanie się to nie uda. Tzn. może zawierać platynę ale w postaci rozproszonej, nie bogatego złoża. Czyli wydobycie będzie przypominało wyciąganie złota w morskiej wody – da się, ale trzeba przerobić masę wody, żeby uzyskać ciut złota.
Hej!
Węglowodory proste nie są jakoś super powszechne, ale nie są też bardzo rzadkie – no i jest ich masa na Ziemi. Ogólnie jeżeli chcesz coś wydobywać w kosmosie, to najprościej będzie, jeżeli będziesz miał już dość rozbudowane kosmiczne kolonie – one potrzebują surowców, a łatwiej je pozyskiwać na miejscu niż ściągać z Ziemi. I wtedy nagle wydobycie nawet powszechnych surowców ma sens – a przy tym kolonie raczej zakładano by w miejscach z grawitacją, bo to zdrowsze dla organizmu. Sytuacja, w której wydobywa się coś w kosmosie, żeby wysłać to na Ziemię jest mało prawdopodobna w bliskiej perspektywie czasowej.
To brzmi bardzo sensownie. U mnie jest przyszłość taka za, powiedzmy, 600 lat i są duże kolonie na Marsie, ale raczej specjalnie na Tytana by się nie wybierali po surowce. No nic, to chyba będzie musiało być coś fantastycznego, bo raczej nie ma w tej chwili racjonalnych powodów żeby budować platformy wiertnicze czy kopalnie na Tytanie.
Poczytałem o tym, jak powstają złoża platyny na Ziemi i, w wielkim skrócie, na Tytanie się to nie uda. Tzn. może zawierać platynę ale w postaci rozproszonej, nie bogatego złoża. Czyli wydobycie będzie przypominało wyciąganie złota w morskiej wody – da się, ale trzeba przerobić masę wody, żeby uzyskać ciut złota.
No to może też by była jakaś opcja. Na przykład gdyby skończyła się platyna na Ziemi, a na Tytanie znaleźliby ją w jakimś obszarze w dużej ilości (mimo, że rozproszoną).
Dzięki za pomoc!
To brzmi bardzo sensownie. U mnie jest przyszłość taka za, powiedzmy, 600 lat i są duże kolonie na Marsie, ale raczej specjalnie na Tytana by się nie wybierali po surowce. No nic, to chyba będzie musiało być coś fantastycznego, bo raczej nie ma w tej chwili racjonalnych powodów żeby budować platformy wiertnicze czy kopalnie na Tytanie.
Jak masz odległą przyszłość, to się nie krępuj. Kolonie na Marsie i wszystkich większych księżycach, żaden problem. Mogą przetwarzać surowce pozyskiwane w innych miejscach albo po prostu być miejscem handlu i “sypialnią”. W takiej sytuacji lód na Tytanie jest dodatkowym atutem.
Dzięki za pomoc, będę coś myślał.
Czy zna się tutaj ktoś na kryminalistyce?
Dość ogólnie postawione pytanie. Wiem to i owo, głównie z zakresu toksykologii. Co konkretnie potrzeba?
Jeśli pytanie jest tajne, zawsze możesz spytać na priv. A jeśli chcesz kogoś zabić, to nie to forum :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
None
Potrzebuję ogólnej wiedzy na temat prowadzenia śledztwa po znalezieniu ciał. Akcja dzieje się w Polsce w małym miasteczku. Kogo się wtedy wzywa? Kto prowadzi sprawę: detektyw, prokurator? Zwykły posterunkowy? Ilu jest policjantów na posterunku takiego miasteczka. Ile czeka się na wyniki sekcji zwłok? Ile na profilera i czy jest on ogólnodostępny, czy w Polsce to raczej rarytas? Jakie są kolejne kroki, jeśli jest przypuszczenie seryjnego mordercy?
Oraz ogólna wiedza kryminalistyczna, co trzeba wziąć pod uwagę od momentu znalezienia ciał.
Gdzie szukać informacji do kryminału?
Tarnina
Już tyle wpisywałam dziwnych haseł w google, że boję się nalotu...
PS: Czysto teoretycznie: a jaki jest adres do tego drugiego forum?
Zanadro, jak niedawno szukałam podobnego rodzaju informacji do napisania komentarza, to znalazłam sporo na stronie bodajże jakiejś prokuratury. Były tam opisane procedury policyjne w przypadku śmierci osoby w wypadku. Myślę więc, że możesz zacząć od gugla, część z tych zagadnień może ma podobne opisy. Btw o ile się orientuję, postępowanie / śledztwo prowadzi / nadzoruje prokurator, a policjanci i inni specjaliści wykonują czynności związane ze śledztwem
http://altronapoleone.home.blog
Jestem biegłą i konsultantką policyjną w przypadkach ujawnienia szczątków kostnych in situ, uczestniczyłam w paru czynnościach na miejscu zdarzenia na okoliczność ujawnienia zwłok. Jeśli do tego pijesz, to myślę, że mogę pomóc.
Natomiast odnoszę wrażenie, że swoimi pytaniami (dotyczącymi bardzo podstawowych treści) prosisz o zrobienie kompletnego researchu za Ciebie, dlatego w pierwszej kolejności kieruję do podręcznika prof. Hołysta “Kryminalistyka”, część trzecia – “Problematyka metod śledczych”; w sprawach medycyny sądowej podręcznik DiMaio&DiMaio – “Medycyna sądowa”. Oba do dostania online, także artykuły z czasopisma “Problemy kryminalistyki” – to wydawnictwo Centralnego Laboratorium Kryminalistyki, publikuje artykuły w dwóch wersjach językowych (po polsku i angielsku), więc na pewno będą dostępne w tematach, których byś potrzebowała, a z absolutnych top źródeł wiedzy – czasopismo Forensic Science International (teoretycznie niedostępne bezpłatnie, ale większość otworzysz sci-hubem).
Odnośnie psychologicznego aspektu przestępstw – “Kryminologia” i “Wiktymologia” Hołysta oraz “Modus operandi sprawców zabójstw” Moniki Całkiewicz i “Crime classifications manual” J. Douglas, A. Burgess (ten ostatni trudny do dostania, musiałabym sprawdzić, czy mam PDF na drugim komputerze).
Ja się zajmuję badaniami szczątków kostnych, jeśli miałabyś bardziej konkretne pytania co do tego wątku (albo “jak to tak w rzeczywistości wygląda na tej polskiej wsi”, bo teoria a praktyka też nieco inaczej wygląda), to zapraszam. :)
OT: wszelki duch panaboga chwali, myślałam, że Ty w jakimś Egipcie, więc nawet nie wywoływałam ;)
http://altronapoleone.home.blog
Łaał... Nie spodziewałam się takiego konkretu!
Nie chcę, żeby ktoś za mnie robił research, tylko chciałam zaznaczyć, co mnie interesuje. Generalnie wszystko, co do kryminału się przyda. W guglu jest wiele niekompletnych, a nawet błędnych informacji, a trochę czas mnie goni, więc stwierdziłam, że zapytać nie zaszkodzi.
Dzięki za wszystkie odpowiedzi :D Nie zawiedliście!
Próbuję się tam wepchnąć na jesieni ponownie, tym razem w celach turystycznych, bo nieodwiedzony Luksor jest nieodwiedzony. :D Ale gdziekolwiek jestem, zwykle mam tam internet, więc technicznie do złapania jestem (czasowo gorzej, ale zawsze się postaram albo poproszę o przypominanie 1658364 razy).
@Generalnie wszystko, co do kryminału się przyda. → w sumie wszystko się przyda, na każdej wiedzy można oprzeć motyw [niemniej reguły postępowania przygotowawczego są ściśle wymagane prawem, więc to must have]
@W guglu jest wiele niekompletnych, a nawet błędnych informacji → prawda, we wszelkiej literaturze beletrystycznej spod znaku kryminału również, dlatego od razu sugeruję nie opierać się na tym, co czytałaś u Bondy lub widziałaś w telewizji.
Przede wszystkim – informacje specyficzne zależą od charakteru przestępstwa i nie ma osoby, która zna się na wszystkim. Jak pisał wyżej None, pomoże z toksykologią, jeśli w grę wchodzą jakieś chemiczne klimaty. Ja się umiarkowanie znam na martwym ciele (choć w niektórych sprawach anatomicznych “żywych” lepiej zasięgnąć też opinii forumowych lekarzy, ja robię stricte w kościach). Najlepiej byłoby, jakbyś ułożyła sobie szczegóły plotu i odzywała się z pytaniami o jakieś konkretne elementy tekstu.
Jak wyglądała audiencja u królowej angielskiej w XVI w. (mówiąc o królowej, mam na myśli Elżbietę)? Chodzi głównie o to, gdzie się odbywała – w sali tronowej czy było jakieś oddzielne miejsce przeznaczone na takie spotkania. I kto jeszcze był wówczas na miejscu, oprócz samej władczyni i petenta, i pewnie jeszcze jakichś strażników.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
@kronosie, węglowodory zupełnie odpuściłabym, idąc tylko w RER (metale ziem rzadkich) oraz nie kopalnie, lecz np. biokopalnie związane z wytrawianiem metali ze skał. Nie jestem na bieżąco, jednak z 2020 r. pamiętam art. o udanym wytrawianiu ze zwykłej skały bazaltowej metali rzadkich na ISS (Międzynarodowa Stacja Kosmicznej). Wysłano tam wraz z nią mikroby (trzy gatunki bakterii: Sphingomonas desiccabilis, Bacillus subtilis i Cupriavidus metallidurans) wykorzystujące w swoim metaboliźmie metale ziem rzadkich, grupę kontrolną stanowiły te na Ziemi. W stanie nieważkości symulowano warunki panujące na Marsie i Księżycu, więc na innych ciałach też pewnie dałoby radę. Sam proces ekstrakcji byłby stosunkowo tani i względnie ekologiczny (dlatego się to rozpatruje). Fenomenalnie powiodło się bakteriom Sphingomonas, poradziły sobie z 14 metalami.
Konkludując, może przyszłość w biokopalniach na obcych światach? ;-)
Fajny jest też pomysł z optycznym górnictwem (skupienie światła słonecznego, by usunąć wodę z powierzchnii asteroidy).
None i pablo, mają rację, głównie rozpatruje się asteroidy, pas pomiędzy Marsem i Ziemią (stąd wziął się pomysł na serial Expanse ). Te kawałki materii są bogatsze w pierwiastki, które szybko zyskują na wartości. Ewentualne plany dotyczą bardziej eksploatacji pasa asteroid (o 19 Psyche, już Ci napisano, teraz w sierpniu ma polecieć misja, do niej dotrze ok. 2026r.), czy przytargania jakiejś bliżej Ziemii. Największy kłopot byłby z powrotnym transportem metali.
Strony, serwisu odnoszącego się tylko do kopalin w kosmosie raczej nie znajdziesz w sieci. Nie wiem też czy nie lepiej byłoby podejść do szukania od strony metod wydobycia, pomysły są szalenie interesujące, różniste, a przy okazji miałbyś kontekst, charakterystyczne kopalnie, a nie standard górniczy czy związany z ropą. ;-)
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
MGZ, będziesz pisała powieść czy opowiadanie?
Na początek wygoogluj “oględziny zwłok i miejsca ich znalezienia”. Najłatwiej wybrać na bohatera policjanta z wydziału zabójstw z pobliskiego miasta. Temat jest bardzo szeroki, proponuję, żebyś zaczęła pisać i pytała o konkretne rozwiązania.
@SNDWLKR Informacje – bardzo interesujące – na temat ceremoniału dyplomatycznego znajdziesz TU i TU. Obydwa artykuły dotyczą co prawda procedur udzielania audiencji posłom i innym szychom, ale zawsze można to i owo uprościć, dopasować i przykroić na miarę, w zależności od tego, kogo przed obliczem szanownej monarchini masz zamiar postawić. O miejscach, w których królowa była uprzejma przyjmować “petentów” także są wzmianki.
ANDO
To ma być opowiadanie, więc nie potrzebuję bardzo szczegółowej wiedzy, a z grubsza rozeznać się w temacie. Pomogły mi wspomniane wcześniej materiały od Wiktora, więc teraz robię z nich notatki, bo metody śledcze opisane są tam krok po kroku.
Dzięki za pomoc :D
w_baskerville, dzięki! :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Wielkie dzięki Asylum! Metale ziem rzadkich najbardziej mi pasują. Ich biologiczne pozyskiwanie brzmi ciekawie i futurystycznie.
Pomocy! Nie wiem w sumie, czy to dobry wątek, czy właściwszy nie byłby wątek językowy, ale trudno.
Rzecz ma się następująco – na Dzikim Zachodzie dość popularne, najpierw wśród strażaków, potem wśród żołnierzy, finalnie nawet u Johna Wayne’a, były tzw. “bib shirts”. “Bib” z angielskiego to “śliniak”. W necie na jakichś stronach ciuchowych dla kowbojofilów natknąłem się tylko na określenie koszula ze “śliniakiem”. Umówmy się – brzmi to tragicznie, śmiesznie i obciachowo. Nijak nie pasuje do poważnej sceny, czy w ogóle do poważnego westernu per se.
Moje pytanie jest następujące – czy spotkaliście się z jakimś lepszym określeniem? A może przychodzi wam do głowy jakiś literacko zadowalający zamiennik?
Mowa o takiej koszuli: https://www.historicalemporium.com/store/007914.php
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Przychodzi mi do głowy apaszka/ gawroszka, fular lub po prostu chustka/ chusta.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Reg, nie chodzi mi o nic wiązanego pod szyją, a o typ koszuli z zapinanym na guziki “śliniakiem” z przodu (zerknij w linka, tak będzie najłatwiej).
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Widać nie doczytałam, a doczytawszy i zobaczywszy wyznaję ze smutkiem, że nie umiem pomóc. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Koszula ze śliniakiem też brzmi dla Ciebie tragicznie, co? Bo może przesadzam *patrzy z nadzieją*
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Wręcz fatalnie.
Zaprezentowana koszula przypomina mi rodzaj munduru – może w umundurowaniu szukaj lepiej pasującej nazwy tego elementu stroju.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No nic, poszukam. Dzięki, reg. Najwyżej zastąpię to zwykłą koszulą w kratę i kamizelą :(
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Może chodzi o żabot?
Bo rzeczywiście na przełomie XIX/XX wieku były koszule z wymiennymi kołnierzykami, mankietami i nawet przodkiem, ale zostały wyśmiane w popkulturze i teraz prawie nie ma.
OK, kliknąłem na linka:
https://www.historicalemporium.com/store/007914.php
i masz dobrą cenę, ale to nie przodek :-(
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Obawiam się, że skoro u nas takie koszule za bardzo nie występowały, to możemy nie mieć żadnej nazwy poza bezpośrednim tłumaczeniem.
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Westa z laclikiem xD
Known some call is air am
Ja bym powiedziała – werble – koszula kowbojska, i jeśli byłoby ci to potrzebne do fabuły, to opisała płachtę i guziki oddzielnie. Kowboja każdy jakieś wyobrażenie ma, więc nie ma co tu komplikować – chyba że potrzebujesz tego śliniaka do czegoś użyć (i nie da się go zastąpić niczym innym).
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Radku, no raczej ani żabot, ani przodek tutaj nie siądzie :D
Arnubisie, też doszedłem do takiego wniosku.
Outta – koszula z fartuszkiem :)))
kam, toś mi oryginalny wymyk podrzuciła :D W tym “śliniaku” trzymano woreczki z tytoniem, czasem zdjęcia bliskich albo jakiś skromny posiłek. Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :)
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Cześć
Jak dla mnie to to przypomina koszulę z plastronem. Są obecnie stosowane np. w jeździectwie w nieco zmienionej formie.
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :)
Zza pazuchy?
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Rzecz ma się następująco – na Dzikim Zachodzie dość popularne, najpierw wśród strażaków, potem wśród żołnierzy, finalnie nawet u Johna Wayne’a, były tzw. “bib shirts”.
Kurka, a ja myślałam, że to po prostu dla ozdoby munduru te guziczki... Anyways.
Tak na moje oko, to nie tyle śliniak (cały sens śliniaka polega na tym, że można go zdejmować i prać częściej, niż sam ubiór), co plastron (nie żabot, żabot jest luźny i bez guzików, zresztą kojarzy się bardziej z romantycznym poetą, niż z kowbojem). Jak rzecze Wikipedia:
Gdy na przełomie XVII i XVIII wieku wśród mężczyzn nastała moda na otwarte z przodu kaftany i kamizelki, koszule zyskały strojny przód, ozdobiony marszczeniami, falbankami i koronkami, później zastąpiony równie ozdobnym, odpinanym plastronem.
Patrz też w PWN: https://sjp.pwn.pl/slowniki/plastron.html
Ale nie wiem, czy "plastron" nie będzie tu zbyt elegancki, jeśli mówimy o kowbojach (czyli pastuchach). W koszuli mundurowej powinien być odpowiedni. Co prawda tutaj: https://www.historicalemporium.com/store/mens-shirts.php?&type=Bib%20Shirts napisali, że ten element był odpinany do prania, a przy okazji służył jako kieszeń. U nas, w każdym razie, niczego takiego się chyba nie nosiło.
Inna sprawa – do czego Ci ten plastron potrzebny? Jako kieszeń (z której szeryf wyjmie McGuffin), czy tylko do opisu? Bo równie dobrze może być koszula ozdobiona rzędem guzików. Mnie się w każdym razie kojarzy raczej z kawalerią, niż z szeryfem.
Od biedy ujdzie sformułowanie “z kieszeni na piersi wyjął”, ale nie jest to precyzyjne. Stąd moje pytanie :)
Aha, czyli potrzebujesz kieszeni. Trudna sprawa... bo kieszeń koszuli każdy widział i ona wygląda inaczej, zresztą po angielsku inaczej też się nazywa (breast pocket). Darnit...
Zza pazuchy?
Nie: https://wsjp.pl/haslo/podglad/50522/pazucha Ta pazucha to bardziej poła płaszcza.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Kurczę, jestem rozgotowana :( a jak się nazywa górny fragment?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Górny fragment to właśnie pazucha/ zanadrze.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No, głupi ja człowiek, niemądry :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tarnino, nie bądź dla siebie aż tak surowa. Wszak ciepło robi swoje. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
fmsduval, a nie myślałeś o tym, żeby zostawić nazwę w oryginale, zapisując ją kursywą? Np. “Z kieszeni bib shirta wyjął cośtamcośtam...”, ew. “Z kieszeni koszuli typu bib shirt wyjął cośtamcośtam...”?
"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.
No, nie wiem. Poza wszystkim – czytelnik nie musi wiedzieć, co to jest “bib shirt”.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czytelnik zdecydowanie nie będzie wiedział, co to bib shirt. Jeśli autor chciałby użyć tej nazwy, to i tak by musiał w pełni tłumaczyć, jak ta koszula wyglądała i jak działał śliniak. O ile bohater nie będzie ze śliniaka korzystał namiętnie i co stronę, to nie opłaca się wprowadzać nowego terminu dla jednego czy dwóch zdań.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Myślę, że finalnie po prostu ucieknę przed problemem i zastąpię tę część garderoby czymś mniej kłopotliwym. Gdyby mnie nagle olśniło albo trafiłbym na jakieś rozwiązanie (może przejrzę Winnetou :p) to dam tutaj znać. Dzięki za burzę mózgów!
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Ta część koszuli, o której jest dyskusja, ma ewidentnie pochodzenie wojskowe, takie coś występuje w tej samej epoce, z której wg opisu pochodzi model koszuli, w kurtkach mundurowych. A jeszcze częściej pół wieku później, czyli w epoce dla Ameryki wojny secesyjnej, a szczerze mówiąc, myślę, że koszula jest raczej z połowy wieku niż początku. Niestety mimo że występuje m.in. w mundurach francuskich, nie mam pojęcia, jak się nazywa w dowolnym języku. Ale mogę spytać znajomych rekonstruktorów. Tylko że nie wiem, czy to pomoże ;)
Imho nie jest to plastron, bo plastron nie był przypinany na guziczki.
PS. Fms – dawaj spację albo enter po linku, żeby był klikalny
http://altronapoleone.home.blog
Drakaino, plastron wydawał mi się też zbyt szykowny jak na jakiegoś pospolitego vaquero :) oczywiście nie jest to dla mnie sprawa życia i śmierci, ale na tyle połknąłem haczyk i obudziłem dociekliwość, że jeśli zapytanie znajomych nie będzie przedstawiać dla Ciebie zbyt wielkich trudności – proszę, spytaj :)
"- Zniszczyliśmy coś swoją obecnością - powiedział Bernard - być może czyiś świat." V. Woolf
Ktoś może wie, w którym roku Kamień z Rosetty doczekał się tej przezroczystej obudowy, w której obecnie się znajduje? A jeśli nie dokładnie kiedy, to czy stało się to przed wynalezieniem Internetu?
Oczywiście pytanie do tekstu na Mumie. :-)
Babska logika rządzi!
Myślę, że tak. Gabloty muzealne to stary pomysł, istniały już w XIX wieku. Jak byłam pierwszy raz w Londynie w 1993 roku, to był za szkłem, więc jako organizatorka udzielam Ci dyspensy na wypadek, gdyby akurat w tym przypadku miało się okazać, że jednak w 1989 stał luzem, bo nie ma sensu tego szukać XD
http://altronapoleone.home.blog
Ale mnie chodzi o to, kiedy się dorobił szklanego ubranka. Przed czy po?
Widziałam zdjęcie z 1985 roku, kiedy jeszcze leży luzem, w specjalnej kołysce.
No nic, pójdę w ogólniki, przeniosę to do epilogu...
Dzięki. :-)
Babska logika rządzi!
A, czyli problem odwrotny XD
I rzeczywiście nieszczęsny rok 1989 pośrodku tego, co wiemy (1985 bez, 1993 w gablocie; chyba że coś pomieszałam, niestety znalezienie teraz zdjęcia będzie raczej niemożliwe, bo wprawdzie mam, ale na analogach, a jestem w trakcie przeprowadzki.
Możesz podrzucić link do tego zdjęcia z 1985?
http://altronapoleone.home.blog
Fotka jest na angielskiej wiki o kamieniu.
Babska logika rządzi!
Ponieważ sama jestem ciekawa napisałam do BM z pytaniem, jeżeli odpowiedzą, dam znać.
Ale w sumie mnie dziwi, że oni tak długo trzymali to bez zabezpieczeń. Czego się spodziewać po Angolach ;)
http://altronapoleone.home.blog
Kamyk chyba trochę waży, nie tak łatwo wrzucić do kieszeni i zwiać. A jeśli chodzi o uszkodzenie powierzchni, to chyba do 1999 był wysmarowany czymś z dodatkiem wosku. BTW – przez to sprawiał wrażenie czarnego i podejrzewano, że to bazalt.
Babska logika rządzi!
Potrzebuję wsparcia w dziedzinie historycznej terminologii medycznej.
Mamy rok 1925, w Europie. Bohater – krawiec, syn krawca – wydaje się cierpieć na coś, co byśmy dziś nazwali depresją. Jego przypadłość manifestuje się tym, że jest przygnębiony, smutny, przybity, nie ma sił do życia ani chęci do angażowania się w pracę. I teraz mam dwa pytania:
1. Jak mogą nazywać jego stan jego bliscy (matka – gospodyni domowa, brat – robotnik)?
2. Jak ją nazwie fachowiec, miejscowy lekarz?
Neurastenia? Melancholia? Jakieś inne określenia? Osoby lepiej ode mnie znające się na historii społecznej i historii medycyny, wspomóżcie!
ninedin.home.blog
Melancholia na pewno nadal na propsie, ale czy w pierwszych dekadach XX wieku już wchodzą nowe nazwy, nie wiem :(
http://altronapoleone.home.blog
Wiedziałam, że na Ciebie można w tej sprawie liczyć!
Spoko, jeśli nadal OK, to niemłody wiejski doktor z północnej Grecji w 1925 może go spokojnie użyć :)
A jak by mówili tzw. zwykli ludzie? Np. starsza, prosta, martwiąca się o kogoś takiego matka/ ciotka? Że ma wapory? Że słabuje? Jak byś to widziała?
ninedin.home.blog
Zakładając, że w ogóle rozpoznaliby stan jako chorobowy. Ludzie w autentycznej depresji (zwłaszcza faceci) dobrze ją ukrywają.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nijak nie podejmuję się ustalać, jak wyglądało w owym czasie mianownictwo greckie, ale po polsku najnowszym przekrojowym opracowaniem była Diagnostyka psychjatryczna w zarysie Aleksandra Piotrowskiego (pierwszy polski podręcznik wykorzystujący teorię Kraepelina, 1922; https://polona.pl/item/diagnostyka-psychjatryczna-w-zarysie-dla-studentow-i-lekarzy,MTg4MzI3MDg/6/#info:metadata). I tutaj czytamy na przykład:
Stan przygnębienia. Nastrój ten cechują pewne widoczne objawy zewnętrzne. (...) Nieraz pojawia się niechęć do życia z zapędami samobójczymi. Depresja długotrwała znamienuje melancholję.
I w innym miejscu:
Psychozy maniakalno-depresyjne przedstawiają zachorzenia psychiczne z upośledzeniem dziedziny afektywnej, objawiają się w dwóch zupełnie odmiennych postaciach, manja i melancholja, powstają na tle spraw wewnętrznych i nie przechodzą w otępienie.
Jak widać, depresja występowała jeszcze w pierwotnym rozumieniu “obniżenia nastroju”, a melancholia odpowiada dzisiejszej depresji klinicznej (major depression). Warto zresztą przejrzeć cały podręcznik, aby wyrobić sobie zdanie o pojęciach epoki, a także wyłowić pewne smaczki, jak chociażby przy ocenie rozwoju umysłowego dzieci...
Jedenastoletnie dziecko powinno rozpoznać niedorzeczność zdań, np. w lesie znaleziono trupa rozczłonkowanego na 18 części, prawdopodobnie był to samobójca; (...) w okolicy N. zdarzył się nieszczęśliwy wypadek na koleji bez złych następstw; było tylko 48 zabitych. Dziecko powinno wyjaśnić, czy można tak mówić? dla czego nie? jak należało powiedzieć?
(...)
Sprawność kombinacyjną [dziecka dwunastoletniego] stwierdzamy z pomocą zdań jak: u sąsiada są goście: lekarz, notarjusz, ksiądz; co oni tam robią? albo: niewiasta zbierając w lesie gałązki, przestraszyła się nagle i pobiegła na policję, gdzie zeznała, że widziała na gałęzi wiszące... co?
Co do bliskich, nie mam wyrobionego zdania. Mogą ewentualnie powiedzieć, że chorobliwy leń, nierób, urodzony w niedzielę.
Dziecko powinno wyjaśnić, czy można tak mówić? dla czego nie? jak należało powiedzieć?
Właśnie... a teraz dzieci nie wiedzą...
#spleen
Co do bliskich, nie mam wyrobionego zdania. Mogą ewentualnie powiedzieć, że chorobliwy leń, nierób, urodzony w niedzielę.
Owszem, mogą.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czas, o który pytasz, Ninedin, był burzliwy, wiele się wtedy działo. Pytanie, na ile ten konkretny lekarz interesował się, miał dostęp do artykułów. Wszystko działo się z opóźnieniem, dla nas obecnie niewyobrażalnym. Jeśli chodzi o zwykłych mieszkańców Europy, np. rzemieśliników, sądzę że ich wiedza była raczej potoczna. O samej Grecji z tamtego okresu niewiele wiem, więcej o tym, co działo się w Polsce, USA czy Francji, jeśli chodzi o nozologię, spory i inne takie.
Spróbuję nakreślić kontekst. Cały XIX wiek jest próbą ogarnięcia i zrozumienia „szaleństwa”, jak o nim pisał Foucault. Oswojenia go, ujarzmienia. Dziwne choroby, na ktore zapadali ludzie niepokoiły, wymyślano niestworzone rzeczy odnośnie przyczyn i ich „leczenia”.
Historia współczesnej psychiatrii rodzi się pod koniec XIX wieku i początkach dwudziestego. Jest to okres, w którym modna jest psychoanaliza Freuda, jego kolejne prace robią furorę, więc mamy mesmeryzm (hipnozę), leczenie rozmową i równocześnie tworzenie się psychiatrii biologicznej. Za ojca współczesnej psychiatrii i symptomatologii (prekursora DSMów, genetyki, ) uznaje się właśnie Kraepellina, ponieważ zastosował metodę eksperymentalną (fascynacja Wundtem) do obserwacji różnych zaburzeń psychicznych i podjął probę uproszczenia i systematyzacji zaburzeń psychicznych (co byśmy stanęli na twardym gruncie, choć dalej pozostaje grząskim z różnych powodów). Zasługi Kraepelina są niezaprzeczalne. Od swojej pierwszej pracy (1883) publikował kolejne. Szósta (1899) była przełomem – rozdział pomiędzy psychozami otępiającymi przebiegającymi w procesie i psychozami maniakalno-depresyjnymi (manisch-depressives Irresein) o przebiegu okresowym lub cyklicznym. Potem z różnicowaniem poszedł jeszcze dalej. Co więcej nawet dzisiaj są neo-kreapeliniści.
Gdyby spróbować przenieść ten stary podział na polski grunt: mielibyśmy współczesne korzenie od biologicznego Bilikiewicza do humanistycznego Kępińskiego. Wnikliwe obserwacje, lecz różne hipotezy i oddziaływanie. Teraz próbuje się połączyć, na razie bezskutecznie i z aberracjami.
Za bardzo się rozpisałam.
Samo słowo depresja jak najbardziej istniało w okresie, o którym piszesz, acz nader często wciąż określano je melancholią, więc użycie jak najbardziej dopuszczalne. Melancholię odziedziczono po Hipokratesie, tak tej żółci (jesienne przesilenie i wysuszenie, nadprodukcja czarnej żółci ze śledziony – splēn). :-) Źrodłosłowy melancholii lepiej zdekonspirujesz od mnie: ciemny kolor, melasa, ale również „przygnębiający, ponury, posępny, niezrozumiały czy niecny i dokuczliwy”; drugie, czyli dalej – „żółć, lecz także gniew, oburzenie, gorycz, żal, przykrość i rozgoryczenie”. I tu mamy kłopot: bo jednocześnie fizjologia, charakter i... patologia? Ujęcie medyczne i moralne.
Pierwszy raz nazwy depresja użył R. Whytte, lekarz z Edynburga (deppresion of mind). Wiek XIX chyba można nazwać wiekiem popularyzowania się słowa „depresja”. Na samym jego początku francuski psychiatra Jean– Étienne Esquirol próbował lansować „lypemanię”, a amerykański psychiatra Benjamin Rush – „tristemania”. Terminu „depresja” użył w końcu XIX wieku lekarz duński Carl Lange (współtwórca – wraz z Williamem Jamesem – pierwszej neurofizjologicznej teorii emocji (teoria Jamesa-Langego). Lange przedstawił w niej, prócz precyzyjnego opisu klinicznego, również hipotezę o biochemicznej przyczynie – nadmiar kwasu moczowego. I tak zaczęło się podawanie chorym litu.
Jak to było w praktyce lekarskiej na początku wieku XX? Pewnie różnie i zależało od lekarza i terytorium. Kreapelin niewątpliwie się już rozpowszechnił ze swoją dychotomią na dementia precox (współcześnie – schizofrenia) i okresowe depresje oraz naprzemiennie występującą manią i depresją.
Odnośnie bliskich i dalszych, czyli jak oni mogli określać, czyli szukamy zachowań i polskich słów? Odnośnie kobiety zawsze szło w stronę histerii, waporów i nie pomnę czego. W przypadku facetów lekko grała, a przynajmniej mogła to robić – stan (klasa) i historia kraju. U nas w XIX wieku czasami mówiło się : posępnica, smutnodur, zaduma, brak sił żywotnych, smutek, nieufność, bojaźń, opieszałość, niemoc...
Jednocześnie w Polsce melancholia stała się reakcją romantyczną, taka odnoga, jak było wtedy w Grecji... uff zaraz się rozpiszę, a muszę zmykać. Mam pociąg o piątej trzydzieści.
Co by tu zrobić? Nie znam kontekstu, choć może podchodzę za bardzo poważnie. ;-)
Moźe być i depresja, i melancholia. Jeśli chodzi o słówka bliskich, polecam „Historię polskiego szaleństwa...” M. Marcinow. Tam są obserwacje i język, chyba na końcu książki. Też spróbuję ją odkopać i przejrzeć, a jeśli coś mi wpadnie o głowy – napiszę.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
A ja mam takie pytanie: jeśli w dole w środku lasu zakopie się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset kasztanów, to czy będzie w stanie coś z nich wyrosnąć?
A ja mam takie pytanie: jeśli w dole w środku lasu zakopie się kilkadziesiąt, o ile nie kilkaset kasztanów, to czy będzie w stanie coś z nich wyrosnąć?
Ogólnie rzecz biorąc tak. Ale (jak wszystko) to zależy.
Żeby kasztan wykiełkował, potrzebny jest odpowiednia wilgotność podłoża, szczególnie w początkowej fazie kiełkowania. Kasztany w środku tego stosu nie będą miały raczej kontaktu z glebą (chyba że zostaną z nią wymieszane), więc nie mają wielkich szans na wykiełkowanie w bliskiej przyszłości. Te na obrzeżach mają szanse, o ile nie zostały zakopane zbyt głęboko.
Oczywiście wykiełkowanie to dopiero połowa sukcesu. Kasztanowce pochodzą z Bałkanów i niezbyt dobrze znoszą nasz klimat. Nie bardzo rosną w cieniu, więc żeby kiełki miały szansę przerodzić się w drzewka, miejsce “sadzenia” nie może być w gęstym lesie, a raczej gdzieś na polanie, a najlepiej na (północnym) zboczu niewysokiej góry (ich naturalne siedliska tak wyglądały). Młode okazy są też wrażliwe ma mróz. Jeżeli akcja dzieje się w Polsce problemem będzie też gleba, bo kasztanowiec nie będzie rósł na piachu, a wiele lasów iglastych i mieszanych rośnie właśnie na takich podłożach.
Więc ogólnie jasne, szanse są. Ale nie bez powodu w lasach raczej nie widujemy kasztanowców.
I jeszcze się zastanawiam – jeśli tych kasztanów będzie takie mnóstwo, to czy coś (dzik na przykład?) nie wywącha tego i nie zeżre? Żołędzie jedzą, ale czy kasztany też?
Babska logika rządzi!
Tak, dziki jedzą kasztany. Ale jeżeli nasion będzie dużo, to nawet jeżeli dziki dobiorą się do “skarbczyka”, to kilka sztuk pewnie ocaleje i, paradoksalnie, będzie miało lepsze szanse na wykiełkowanie, kiedy nie bedą już otoczone setkami innych kasztanów.
Kasztany zawierają dużo saponin, więc potem dzik może być... łatwy do wytropienia. Ekhm. A poza tym None chyba powiedział wszystko. Jak już sadzisz, lepiej sadzić po jednym.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję, None. Teraz będę wiedziała na co uważać, kiedy będę pisać o żywym kasztanowcu-mutancie, składającym się z wielu połączonych pni. :-)
Polecam “Dzień tryfidów” XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ja ten projekt porównałabym radzej do “Zdarzenia”, tylko bardziej post-apo.
Przepraszam za post pod postem.
Wie ktoś może, czym wykładano płaskie dachy bloków mieszkalnych w PRL-u?
Papą (najczęściej) albo eternitem, czyli płytą cementowo-azbestową.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Dzięki, Radek. ^^
Do jednego opowiadania planuję scenę, gdzie w środku zimy, kiedy jest pełno śniegu, postać oblewa sosnę bardzo łatwopalną cieczką i podpala. Co się wtedy stanie? Czy drzewo zapłonie?
Zależy od warunków zewnętrznych. Dopóki ciecz nie zamarznie lub nie odparuje, zapłonie. W tym pierwszym przypadku lokalnie ciecz może zostać na powrót “upłynniona” skutkiem dłuższego kontaktu ze źródłem ciepła / ognia, i też się zapalić w miejscu styku powinna.
Ogień wymaga: paliwa, ciepła, tlenu. Tlen masz (ale topniejący śnieg może go odciąć). Paliwa też sporo. Gorzej z ciepłem. Czym podpalasz to nieszczęsne drzewo? Małą zapałką? Zgaśnie. Miotaczem ognia? Pewnie zapłonie, o ile trzymasz wystarczająco długo.
Reasumując – to zależy.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jak powiedziała Tarnina – zależy. Co konkretnie oblewa? Pień rosnącego drzewa? Stos gałęzi? Zwaloną kłodę? Ile jest tej łatwopalnej cieczy i co to z ciecz? Śnieg tylko leży, czy pada?
Bardzo dziękuję za wcześniejsze odpowiedzi i sugestie. ^^
Sytuację, do której potrzebuję tych informacji raczej trudno wyjaśnić bez spojlerów, ale spróbuję.
Akcja dzieje się w przyszłości, gdzie istnieją tzw. kieszonkowe miotacze ognia. Wyglądają one jak zwykłe pistolety z dokręcanymi kanisterkami super łatwopalnego paliwa. Przy odpowiednich przeróbkach można z nich zrobić prowizoryczne ładunki wybuchowe, do których detonacji wystarczy ogień.
Z powodów fabularnych moja bohaterka taki ładunek umieściła pod korzeniami drzewa wyrastającego z ruin peerelowskiego bloku (nie pytajcie). Na zewnątrz pada śnieg, ale nie dociera on do korzeni, jedynie chłód i wiatr. Reszta drzewa jest na zewnątrz (nie pytajcie, spojlery). Z założenia wybuch kanisterka ma doprowadzić do potężnej eksplozji ognia, która zapali drzewo (sosnę albo inną choinkę).
Nie wiem, czy aż tak łatwopalne paliwo może fizycznie istnieć, ale co tam.
korzeniami drzewa wyrastającego z ruin peerelowskiego bloku (nie pytajcie)
Nie widzę problemu.
Na zewnątrz pada śnieg, ale nie dociera on do korzeni, jedynie chłód i wiatr.
A sumie drzewo potrzebuje wody...
Reszta drzewa jest na zewnątrz (nie pytajcie, spojlery).
Nie widzę problemu.
Dobra, czyli mamy banieczkę z paliwem, które, podpalone, się rozpryśnie i zapali drzewo. Hmmmm... jest zima, pada śnieg, czyli mokro. Ale drzewo iglaste, żywiczne. Ale żywe, czyli mokre. Jeśli to ma być tylko jeden mały wybuch, który nie zdąży niczego wysuszyć, to chyba się nie da.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Iglaki się dosyć łatwo palą, nawet żywe...
Babska logika rządzi!
Zawsze mogę wcześniej w fabule wstrzymać śnieżycę, albo po prostu pójść logiką filmów akcji Micheala Baya. Pomysł i tak z kategorii “crack traktowany na serio”.
Ok. Tak ogólnie to eksplozje są słabe w podpalaniu czegokolwiek, bo skok temperatury jest bardzo chwilowy, a za falą uderzeniową idzie strefa niskiego ciśnienia, która gasi płomienie (niskie ciśnienie=mało powietrza=mało tlenu). Gdyby jednak mówić o wybuchu czegoś w rodzaju napalmu, to po eksplozji wciąż zostaje sporo niespalonego paliwa, które będzie płonąć przez jakiś czas, więc może coś podpalić – ale to równie dobrze można po prostu użyć miotacza normalnie.
No i ty mówisz nie o napalmie, a o magicznym napalmie, bo coś takiego jak opisujesz zwyczajnie nie może istnieć – paliwem musi być albo palny gaz (a gaz wprawdzie da się skompresować, ale nie w nieskończoność, no i gazowe miotacze ognia są słabymi miotaczami ognia) albo palną ciecz, której skompresować się nie da i musi zajmować te kilkadziesiąt litrów minimum. Więc cały ten aparat działa na magię i fabułę – a tym samym działa, jak sobie zażyczysz i olał fizykę.
Jak pisałam wcześniej, akcja tego opka dzieje się w odległej przyszłości (XXIX w.), więc od biedy można założyć, że w międzyczasie coś zostało odkryte i/lub wymyślone, co spełnia warunki. Ale jest to też to samo opko post-apo, gdzie drzewa z niewyjaśnionych powodów ożyły, nauczyły się przemieszczać i zdominowały Ziemię, więc tego. :-P
Wynalazki są ograniczane przez prawa fizyki, a te już znamy na tyle dobrze, że można sobie plus minus wyobrazić, co jest możliwe przy zachowaniu praw fizyki, a co nie jest. Czy może raczej, gdzie są nieprzeskakiwalne ograniczenia, którymi nie przejmował się np. Verne, kiedy wysyłał ludzi na Księżyc za pomocą działa (i za Verne’em ja, kiedy w steampunkowym świecie proponuję podobne rozwiązanie).
http://altronapoleone.home.blog
...więc tego, no, bez wyjścia poza zbiór znanych i uznanych za poprawnie sformułowane, sprawdzalne eksperymentalnie, potwierdzane mnóstwem obserwacji prawa fizyki ani rusz. Jakimś wyjściem może się jawić sięgniecie po hipotezy i spekulacje, wykraczające poza wyżej wspomniane prawa, i jednocześnie stanowiące ich (dość ryzykowne) rozwinięcia, ekstrapolacje. Ale, jeśli są to kwestie Tobie obce, odradzam. Bo to śliski grunt.
Po co taki daleki skok w przyszłość? Dwieście lat wystarczy, byśmy świata nie poznawali, nie rozumieli...
“Dzień tryfidów” po nowemu? Sugerować tym pytaniem niczego nie sugeruję, ale mobilne drzewa kojarzą się jednoznacznie i natychmiast.
Skoczyłam tak daleko w czasie głównie po to, żeby pokazać cywilizację po tym, jak nauczyła się istnieć w świecie post-a po, a nie kiedy jest jeszcze na etapie walki o przetrwanie, migracji, wojen między grupami ocalonych i rabowania ruin w poszukiwaniu niezbędnych rzeczy.
Na to też wystarczy dwieście lat ;)
http://altronapoleone.home.blog
Jeśli tak, to zmienię. Jak tylko dwieście lat, to jest i większa szansa, że opuszczony peerelowski blok będzie jeszcze stał.
Raczej nie. Pęknięcia, które istnieją od początku w płytach, na narożach zwłaszcza, dopuszczą wilgoć do spawów, potem prawdziwie silna wichura w kooperacji z korzeniami roślin, wspinających się po ścianach, schodach, naruszy, poruszy i z wielkim hurgotem powstanie sterta betonowego gruzu. Ale to nie znaczy, że nie może ani jeden blok oprzeć się temu. Im mniejszy, tym, paradoksalnie, dłużej “pożyje”. Natomiast niestandardowo wysokie albo długie będą bardziej narażone na destrukcję.
Dzięki, AdamKB. Osiem pięter i pięć klatek mogło by być, czy to jednak za wysokie?
Odpowiem Tobie nie wprost.
Mieszkam na białostockim Manhattanie, jak kiedyś zwano osiedle, w którego skład wchodzi pięć jedenastopiętrowców. W połowie wysokości “mojego wieżowca” – piętro szóste, precyzując – leciutko bo leciutko, kilka milimetrów zaledwie, ale wahały się pokojowe drzwi wewnętrzne, gdy wiatr o prędkości (według najpierw prognozy z rana, potem wiadomości wieczornych) sześćdziesięciu pięciu kilometrów na godzinę uderzał wprost w szerszą ścianę bloku.
To oczywiście za mało na katastrofę budowlaną, ale pomyśl, co może się stać po spełnieniu się prognoz ogólnoklimatycznych...
<>
Takie “kurduple” jak stojący obok trzykondygnacyjny i dwuklatkowy bloczek na 95% by się oparły trzy– czterokrotnie silniejszym wichrom, ale jak runie na niego sąsiedni “wieżowiec”, to czarno to widzę...
Luźna, niska zabudowa ocaleje w znacznym, potrzebnym Tobie (jak sądzę) stopniu. Reszta może stanowić malowniczy sztafaż. Nie muszą runąć do fundamentów i dolne piętra – dwa, trzy – dadzą się wykorzystać fabularnie.
Uch, to w takim razie czeka mnie trochę modyfikacji tekstu, bo w obecnej wersji akcja dzieje się gdzieś na czwartym/piątym piętrze, po malowniczej scenie, gdzie bohaterka schodzi kilka pięter w dół, podziwiając pozostałości antycznej (dla niej, przy założeniu, że zostanę przy czasie akcji w XXIX w.) cywilizacji Polskiego blokowiska.
Pozwolę sobie zauważyć, że po plus minus dwustu latach nie będzie to antyczna cywilizacja, ale chyba wystarczy, że już nie istniejąca od blisko dziesięciu pokoleń.
Nie bierz mi za złe tego przestrzegania przed osiemsetletnim skokiem w czasie. Napisałaś, że ma to być postapoliptyczna cywilizacja, więc nie może być nazbyt od samej apokalipsy odległa w czasie. Osiemset lat to aż nadto, aby cywilizacja odrodziła się jako technologiczna, zwalczyła skutki katastrofy. Porównaj naukę, technikę i kulturę z naszego XII wieku z obecnymi – nieprzystające do siebie. Najbardziej “odlotowy” fantasta z XII wieku nie wydumałby kwarków i satelitarnej telewizji. Więc nikt z nas nie wyduma, co będzie w XXIX wieku. Lepiej nie szarżować.
OK
To, czy cywilizacja będzie uważana za “antyczną” (to określenie w zasadzie stosuje się do starożytności klasycznej, ale niech będzie) zależy nie od czasu, jaki dzieli dwie epoki, ale od tego, jakie zaszły zmiany kulturowe. A to z kolei zależy, podobnie zresztą jak to, co się wydarzy wcześniej, od typu katastrofy. Radziłabym Ci dobrze sobie przemyśleć, jaką masz katastrofę i jakie mogą być jej realne skutki. Skoro masz drzewa, które uzyskują jakąś tryfidoidalną autonomię czy też świadomość, czy cokolwiek, to znaczy, że klimat pozostaje w normie, bo drzewa rosną i mają się dobrze (pomijając element fantastyczny). I że prawdopodobnie nie było np. skażenia radioaktywnego na wielką skalę. Co zatem spowodowało “apokalipsę” taką, że ludzie wrócili do jakichś pierwotnych form społecznych i walczyli (również ze sobą) o byt?
A ośmiopiętrowy blok z wielkiej płyty runie po kilkudziesięciu latach, jeśli nie będzie remontowany.
Mam wrażenie, że wymyśliłaś sobie sytuację docelową, jakąś konkretną scenę w mało konkretnym postapo, ale kompletnie nie przemyślałaś, co do niej doprowadziło i jakie w związku z tym powinny być warunki wyjściowe.
Ergo masz dwa wyjścia: i tak masz ewidentnie magię, więc olewasz realia i cała niniejsza dyskusja jest do niczego niepotrzebna, albo chcesz się trzymać realiów, ale wtedy musisz dobrze przemyśleć i zaprojektować to, jak ten świat działa i skąd się wziął. Tertium non datur.
http://altronapoleone.home.blog
Po namyśle stwierdziłam, że najlepiej będzie, jeśli po prostu ograniczę się, do sugestii, że akcja tego opka ma miejsce w odległej przyszłości, bez dokładnego precyzowania. Nie będę musiała tak bardzo przejmować się prawdopodobieństwem, a za to będę miała więcej swobody dla pewnych pomysłów.
Jeszcze tylko zapytam z ciekawości: czy w opuszczonym blokowisku, przy odpowiednich warunkach mogłyby powstać nacieki skalne (lub coś podobnego)?, czy coś takiego może mieć miejsce tylko tylko pod ziemią?
Naciek tworzy się z osadu kamiennego w wodzie. Ergo kluczowa jest cieknąca woda i jej skład, a nie miejsce. Znów zatem uczulam na warunki wyjściowe.
W dzielnicy, w której mieszkam, jest bardzo twarda, zakamieniona woda i mam piękny “stalaktyt” w miejscu, gdzie przez krótki czas kapało.
http://altronapoleone.home.blog
Ja z kolei w drugiej połowie lat dwutysięcznych byłam dwa razy na wycieczce w dużym bunkrze z czasów drugiej wojny. Jednym ze szczegółów, który utkwił mi w pamięci, jest cieniutki stalaktyt, który uformował się na suficie nad schodami między poziomami.
OT pozwolę sobie poprawić frazeologię: utkwił, a nie utknął w pamięci.
A co do stalaktytu to oczywiście, że mógł powstać w dowolnym miejscu, gdzie kapała woda ze sporą zawartością wapnia.
http://altronapoleone.home.blog
Błąd poprawiony.
Formacje naciekowe mogą powstać także przy wymywaniu zapraw cementowych i wapiennych. Jak wspomniała drakaina, kluczowa jest woda. W tunelach i pomieszczeniach, gdzie jest sporo wilgoci np. z kondensacji to dość częsta sytuacja, nawet w stosunkowo “młodych” konstrukcjach, jeśli powierzchnia betonu nie jest zabezpieczona żadną farbą.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Twarda woda i formacje krasowe.
Tak, stalaktyt może powstać wszędzie, byle kapała odpowiednio twarda woda, odpowiednio wolno. (Chociaż... https://turcjawsandalach.pl/content/pamukkale)
Reakcja wytrącania:
Ca2+ + 2 HCO3 → CaCO3(s) + H2O + CO2(aq)
Jak widzisz, powstaje tu osad (wodorowęglan wapnia jest rozpuszczony! na tym polega twardość wody), który się wytrąca, woda i rozpuszczony w niej dwutlenek węgla. Ale każda reakcja może iść w dwie strony – jeśli dwutlenek węgla nie ucieka wystarczająco szybko, osad się rozpuści (zrób eksperyment – polej kredę, CaCO3, kwasem, np. octem). Ale jeśli ucieka do atmosfery (czemu sprzyja mała zawartość CO2 w powietrzu i w miarę wysoka temperatura – oczywiście, nie mówimy o gotowaniu, które też powoduje wytrącenie się węglanu wapnia, czyli kamienia kotłowego, tylko o ciepłym klimacie), osad nie zdąży się rozpuścić i zostanie na miejscu.
Angielska wikipedia podaje średnią szybkość wzrostu stalaktytów 0,13 mm na rok. W Twoich warunkach (cieplej niż w jaskini!) może być szybciej – okazuje się (nie wiedziałam! a powinnam na to wpaść...) że na erodującym betonie nacieki powstają na trochę innej zasadzie (pochłaniając CO2!): https://en.wikipedia.org/wiki/Calthemite i bardzo szybko (2 milimetry dziennie to w geologii prędkość światła). Tutaj woda wypłukuje sole wapnia z samego betonu, więc może być nawet deszczówka, albo woda kondensująca się z oddechu ludzi, jak wspomniał Morderca. Tak samo będzie przy zaprawach. Może we wnętrzach przeszkadzałaby farba – ale jakby tak dobrze zalać sufit, to oblezie.
Tak, że – spokojnie możesz ozdobić scenerię takimi formami. Dałabym im kolor żółtawy do brunatnego, bo w wodzie wodociągowej (i w samym cemencie) jest żelazo (wytrząśnij trochę kamienia z czajnika – nie jest biały, nie?), ale kościana biel też nie powinna jakoś strasznie wytrącić z zawieszenia niewiary, zwłaszcza, jeśli jej potrzebujesz do zrobienia atmosfery.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Super. Dziękuję, Morderco, Tarnino. ^^ Wygląda na to, że nacieki na korytarzach kilkusetletniego bloku będą najbardziej realistycznym elementem mojego świata. Bo jednak zaczęłam szukać w miarę logicznego wyjaśnienia, dlaczego PRLowski blok mieszkaniowy przetrwał we w miarę dobrym stanie kilka wieków i drzewną apokalipsę. Najlepsze, co mi przyszło do głowy, to nieudany projekt z czasów komuny na super wytrzymałe jednostki mieszkalne, które przetrwałyby ataki w czasie ewentualnej trzeciej wojny światowej. Cały projekt okazał się jednak zbyt kosztowny, przez co ostatecznie zbudowano tylko ten jeden blok.
Mmmm, Warszawa jest zbudowana celowo tak, żeby odprowadzić falę uderzeniową. Podobno. Ale jak tam muszę jechać, to wierzę :(
A swoją drogą, może wykorzystaj drzewną apokalipsę do konserwacji bloku? Czasami, jeśli masz dwa problemy, można je nastawić przeciwko sobie. Co mam na myśli? Gdyby tak korzenie dobrze przerosły budynek, to mogłyby go utrzymać w kupie nawet po gwarancji. Trochę jak drzewne mosty w Indiach: https://www.familyonthewheels.com/the-living-root-bridge-of-meghalaya/
Wygląda na to, że nacieki na korytarzach kilkusetletniego bloku będą najbardziej realistycznym elementem mojego świata.
Się przejmujesz :) Fantastyka zna większe odloty, nie bój żaby. Kiedyś czytałam książkę, w której dziewczyna wędrowała przez postapokaliptyczny świat i spotkała między innymi ludzi żyjących na najwyższych piętrach opuszczonych bloków. Jak gołębie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hm... Moje drzewa po ożyciu mają zdolność do przemieszczania się , używając korzeni jako odnóży, ale mogę dorzucić jakieś pniaki zalegające na zewnętrznych ścianach. ;-)
Trzeba jednak przyznać, że żywa drzewa brzmią dużo bardziej od rzeczy niż apokalipsa zombie, epidemia albo ponuklearne pustkowia.
Ale lepiej w stylu Tolkiena, niż Moffata XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ajzan napisała: Moje drzewa po ożyciu mają zdolność do przemieszczania się , używając korzeni jako odnóży [...].
Zakładam, że nie muszę robić wykładu o roli korzeni w życiu drzew. Skoro Twoje drzewa mają poruszać się na korzeniach przekształconych w odnóża, podumaj, co i w jaki sposób ma wypełniać zadania, dotychczas wypełniane przez korzenie.
Tak na szybko wydaje mi się, że korzenie zaczęły pełnić funkcje podobne do kabla do ładowarki: i drzewa są w stanie przez jakiś czas funkcjonować bez bezpośredniego dostępu do gleby.
Ale drzewa nie są na prąd... zresztą, tryfidy łaziły na korzeniach.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To tylko takie porównanie, żeby wyjaśnić, że moje drzewa nie muszą cały czas tkwić w ziemi.
Co jest na końcu tęczy w Polsce?
W Irlandii leprechaun (tłum. krasnoludek, skrzat) pilnujący garnka ze złotem. Ta legenda rozprzestrzeniła się na kraje anglosaskie, a potem z pomocą serii Harry Potter trafiła do Polski.
Czy u nas jest jakaś lokalna wersja tej opowieści? Czy na końcu tęczy niczego w Polsce nie ma?
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
W Polsce na końcu tęczy są fundusze z KPO.
Known some call is air am
Outta zaorał ;) A na poważnie nie znam polskiej wersji tego wierzenia
http://altronapoleone.home.blog
Teraz to zwykle na końcu tęczy jest parada LGBT ;}
W wierzeniach nordyckich most Bifrost zbudowany z tęczy prowadził z Midgardu [ziemi] do Asgardu [siedziby bogów].
W starosłowiańskich wierzeniach tęcza była utożsamiana ze Żmijem – smokiem, który wypijał z ziemi wodę i oddawał ją chmurom. Czasem wysysał razem z wodą róże stworzenia, które później spadały z deszczem na ziemię.
Wierzono, że ten kto przejdzie pod łukiem tęczy zostanie odmieniony – stary stanie się młody, kobieta zamieni się w mężczyznę, dziecko w staruszkę itd.
Nie znam żadnych bajek, ani legend słowiańskich, które mówiłyby o poszukiwaniu czegokolwiek na końcu tęczy. To chyba zachodni wymysł :]
pozdro
M.
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
“W Irlandii leprechaun (tłum. krasnoludek, skrzat) pilnujący garnka ze złotem. Ta legenda rozprzestrzeniła się na kraje anglosaskie, a potem z pomocą serii Harry Potter trafiła do Polski.”
Do Polski mogło trafić wcześniej niż Harry Potter (czy w książkach był w ogóle wątek tęczy?). Pamiętam, że jako dziecko na Cartoon Network parę razy oglądałam odcinek pierwszego sezonu Johnny’ego Bravo, gdzie główny bohater był w Irlandi i wdał się w bójkę ze skrzatem o skarb na końcu tęczy.
Podobny wątek był chyba też w którejś z dobranocek.
Tak, Ajzan, to motyw, który nawet w starych looney Toons bywał, więc HP nie spopularyzował tego wierzenia, tylko mógł je umocnić. Nawet Boston Celtics mają w logo leprechauna :)
Known some call is air am
Obstawiam, że popularność HP w Polsce jest nieporównanie większa od popularności Johnny’ego Bravo ;)
http://altronapoleone.home.blog
Tylko, że nie pamiętam, aby w HP była w ogóle mowa o skarbie na końcu tęczy. Jeśli coś spopularyzował, to hipogryfy.
Dla mnie, Radku, na końcu tęczy zawsze jest nadzieja, świt, możliwość, aby zacząć od nowa, coś co spapraliśmy. Żadnej legendy i baśni polskiej nie znam. :-( Po prostu babcia mi tak mówiła, a ja jej uwierzyłam i zostało ze ze mną, chyba na zawsze. <3 Znaczy dowodów brak. xd
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Czytam teraz "Mity słowiańskie", ale jestem w połowie książki i jak dotąd nic w niej o tęczy nie ma. Wikipedia powiada, że człowiek wciągnięty do nieba przez tęczę (?) mógł zostać płanetnikiem: https://bajka.umk.pl/slownik/lista-hasel/haslo/?id=140
Zasadniczo w mitach i baśniach tęczę wiąże się z wodą/deszczem (płanetnicy i azjatyckiego typu – sprowadzające deszcz – smoki, także węże, które są chtoniczne i powiązane z wodą), z przymierzem, mostem (łączy niebo i ziemię), łukiem (kształt).
Poza tym: nie wiem. Irlandzki koncept skrzata trafił do nas przez kulturę popularną, już przed Harrym Potterem. A do czego Ci to potrzebne?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Do mostu Bifrost dodajcie most Sirat, który przekroczyć może tylko mężczyzna (muzułmanin) bez skazy.
Według Gen., 9.,13. Tęcza jest znakiem przymierza między bogiem a ziemią. Na tyle uniwersalne, że może się przydać w co drugim tekście.
Z tego, co pamiętam, Bifrost był również powiązany z Drogą Mleczną.
Tutaj też jest trochę o tęczy kulturze (głównie Wschodu) w kontekście niesławnej trasy w Mario Kart.
Bardzo Wam dziękuję za odpowiedzi.
@MordercaBezSerca:
Wierzono, że ten kto przejdzie pod łukiem tęczy zostanie odmieniony – stary stanie się młody, kobieta zamieni się w mężczyznę, dziecko w staruszkę itd.
Nie znam żadnych bajek, ani legend słowiańskich, które mówiłyby o poszukiwaniu czegokolwiek na końcu tęczy. To chyba zachodni wymysł :]
Dziękuję Ci!
@Ajzan:
Motyw Bifrostu zdecydowanie jest nordycki i jeśli nawet “Mieszko był Wikingiem” to nie przetrwało. Natomiast Johny Bravo zawsze był moim idolem i najwyższym autorytetem w kwestii wyglądu i prostoty podejścia do wielu zagadnień.
YT obejrzałem :-)
@Asylum:
Ale garnek złota do realizacji każdego nowego początku raczej nie przeszkodzi. :-)
@Tarnina:
A do czego Ci to potrzebne?
Najpierw robiłem research do Baby Jagi, a potem się założyłem. Współczesne dzieci wierzą w skrzata, choć nie znają słowa leprechaun.
@AdamKB:
Most As-Sirat chyba nie ma nic wspólnego z tęczą, a jest ostry jak damasceński miecz i tylko modlitwy...
Znak przymierza z Noem nic nie mówi o tym, co jest na końcu tęczy i chyba to nie weszło do legend i baśni polskich. W każdym razie siedem przykazań Noego nie chodzi popkulturalnie w Polsce.
@Outta Sewer:
W Polsce na końcu tęczy są fundusze z KPO.
Nawet dzieci w to nie wierzą ;-)
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Współczesne dzieci wierzą w skrzata, choć nie znają słowa leprechaun.
Bo to irlandzkie słowo, w związku z czym a) nikt nie wie, jak to się wymawia i b) nie odpowiada polskiemu uchu (niektóre odpowiadają, ale nie to akurat). A skrzat jest swojski.
Kejkum, kejkum ;)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Most As-Sirat chyba nie ma nic wspólnego z tęczą, (...).
Wedle źródła informacji – “Słownik symboli” W. Kopalińskiego --- ma, bo jest, jak Bifrost, z tęczy zrobiony.
Inna sprawa, że w symbolologii panuje niekiepski bałagan.
Inna sprawa, że w symbolologii panuje niekiepski bałagan.
...
w symbolologii
...seriously?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@AdamKB:
Most As-Sirāt zbudowany z tęczy?
Wikipedia (ang i ros) podaje tylko cytat, że jest cieńszy od włosa i ostrzejszy od noża, a pod nim goreją piekielne płomienie.
W Koranie rzeczonej konstrukcji drogowej nie ma, a hadis jest przytoczony w całości.
Muszę dotrzeć do tego słownika Kopalińskiego, do jego źródła, bo by mi się przydało. A jeśli most Chinvat (prekursor rzeczonego) okazałby się z tęczy, to byłoby już cudownie.
EDIT (znalazłem, cytat dosłowny):
Tęcza to także most Sirat, cienki jak włos, ostry jak brzytwa, który przekroczyć musi dusza muzułmanina, aby dostać się do nieba, a nie spaść w przepaść ogni piekielnych, a więc wyobraża ostatnią, najsroższą próbę w drodze do wiecznego szczęścia (uczty, hurysy itp.),' jaką przejść może zwycięsko tylko mężczyzna bez skazy.
(błąd składu, znak stopy za przecinkiem, pochodzi z oryginału)
Wielkie dzięki!
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Hej
Czy leczenie którejś choroby (lub chociaż przyniesienie ulgi pacjentowi) wymaga, aby chory przebywał w wysokiej temperaturze? Na przykład w mocno nagrzanym pokoju.
Przy ospie zalecano wygrzewanie, żeby wysypało.
Białe łąki, białe drzewa... już nie grymaszę.
Tylko nie Antek, proszę... Zanais, coś tam było przy reumatyzmie i bólach mięśni i stawów, ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą. Tutejsi rzadko tu bywają, więc może trzeba ich będzie szturchnąć na priv.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Antek xD Nie chcecie powtórki z lektur?
Hm, ospa i reumatyzm. Dobra, chyba się nie nada. Pokombinuję. Dzięki!
Krętek blady (bakteria wywołująca kiłę) jest dość mało odporny na gorączkę, w każdym razie próg śmierci od ugotowania ma odrobinę niższy niż człowiek, więc przed wynalezieniem salwarsanu próbowano leczyć w ten sposób. Sztucznie wywoływano hipertermię poprzez silne palenie w piecu i spowijanie pacjenta kocami, skarmianie go toksycznymi związkami rtęci, a wreszcie zakażanie zarodźcem malarii (Wagner-Jauregg dostał za to ostatnie Nobla – już 50 lat wcześniej u nas Chałubiński zauważył, że wczesne przejście “zimnicy” potrafi zatrzymać progresję kiły wrodzonej, ale wtedy jeszcze ani nie znano zarodźca, ani nie przyznawano Nobla).
W medycynie ludowej bywało też, że przy zakażeniach dolnych dróg oddechowych przykładano nieszczęśnikowi rozgrzaną cegłę do pleców, a czasem ponoć i całego wpychano do pieca, ale to już jeden znany pisarz opracował (jak wyżej).
Zanais, coś tam było przy reumatyzmie i bólach mięśni i stawów, ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.
Przy chorobach zwyrodnieniowych stosuje się maści/żele rozgrzewające lub ciepłe kompresy, ale w medycynie ludowej (oprócz biczowania pokrzywami) poleca się na tego typu dolegliwości wizytę w saunie.
Leczenie kiły malarią wspomniał już Ślimak Zagłady.
W przypadku wychłodzenia organizmu też rozgrzewamy, ale to raczej delikatnie i powoli.
Kiedyś próbowano leczyć łysienie poprzez rozgrzewanie skalpu (bez skutku).
Dzięki wielkie, coś pokombinuję, aby dopasować do fabuły.
A stawianie baniek? Pamiętam, że to była pozycja obowiązkowa przy zapaleniu oskrzeli. Mocno grzało i trzeba było leżeć pod kilkoma kołdrami przez pół godziny, żeby to szklane ustrojstwo odpadło :D
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Potrzebuję jak najbardziej śliskiej podłogi w korytarzu na zapleczu lokalu. Co by pasowało? Oliwi się jakiś rodzaj podłogi? Ale któreś środki czyszczące sprawiają, że dany rodzaj powierzchni staje się śliski?
Mokre kafelki.
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Kafelki mokre mydlinami.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Ok, dzięki. Było główną opcją, ale myślałem, że jest może coś bardziej śliskiego. Nie ma co zmyślać, zostają kafelki :)
Mnie wystarczyły ;)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Ja bym zwyczajnie olej rozlała ;)))
Przynoszę radość :)
Olej był w “Mistrzu i Małgorzacie”.
Babska logika rządzi!
Anet, ale to musi być efekt zwyczajnej sytuacji, a nie że ktoś zastawia pułapkę ;p
Przecież to jest właśnie zwyczajna sytuacja. Ale rozumiem, nie widziałeś mnie w kuchni po prostu ;)
Przynoszę radość :)
Anet jako Anuszka. Nie mogłam się powstrzymać.
http://altronapoleone.home.blog
Anet, mam przenieść akcję do Twojego domu? ;)
Ale jak to przenieść? To istnieją inne miejsca? ;)
Przynoszę radość :)
Tak, Anet. Często tworzymy uniwersa całkiem inne niż Twój dom. Mówimy na to “fantastyka”. ;-)
Babska logika rządzi!
Ależ skąd, to są po prostu nieodkryte komnaty w moim zamczysku ;))))))
Przynoszę radość :)
Finklo, skąd wiesz, że Anet nie mieszka ze smokami? XD
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Bo skąd smoki na Marsie? Tam za rzadka atmosfera, żeby skrzydła zadziałały, nie ma w niej tlenu, żeby mogły sobie coś spalić...
Babska logika rządzi!
A gdyby na Marsie ustawiono urządzenia generujące warunki wystarczające do istnienia smoków? Coś na progu terraformacji bardziej zaawansowanej. Powiedzmy, że zaginiona cywilizacja osiągnęła poziom rozwoju pozwalający na umieszczenie smoków na Marsie. Obecna cywilizacja nie jest w stanie umieścić nawet Łajki. Jestem ciekaw, czy to by przeszło.
@Finkla:
Lata na Marsie raz na kiedy coś takiego:
https://mars.nasa.gov/technology/helicopter/
Może smok też jakoś dałby radę?
Rozumiem problem energetyczny (oddychanie, spalanie), ale może biologia szanującego się smoka opiera się na magii i napędza go czysta nienawiść?
Przy okazji – to ekologiczne.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Hmmm. Taki smok może i dałby radę, ale takiego smoka nigdy nie widziałam. ;-)
Babska logika rządzi!
może biologia szanującego się smoka opiera się na magii i napędza go czysta nienawiść
Protestuję przeciwko tej nienawiści jako sile napędowej szanującego się smoka!
http://altronapoleone.home.blog
Eeeej, no, smoki są rozmaite. O, na przykład takie: https://www.deviantart.com/thesilvertophat/art/Arch-6-pg-36-122554296
Bardzo fajny smok :)
(Wiecie, że offtopujecie?)
ETA: jeszcze jeden miły smok: https://www.deviantart.com/dragarta/art/Little-Balls-of-Purr-933874689
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
(Wiecie, że offtopujecie?)
Proszę o wybaczenie, ale napęd smoka (biologia?) jest bardzo istotna merytorycznie dla każdego twórcy, ocierającego się o fantasy.
Nie, nie wiemy :-)
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Prawda, prawda. Smoki są na temat :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej.
Czy kojarzy ktoś jakieś wypowiedzi/wywiady z Frankiem Herbertem, w których poruszana byłaby tematyka inspiracji islamem/kulturą arabską w Diunie? Albo – to by było nawet lepsze – jakieś opracowania/artykuły analizujące inspiracje islamem w tejże książce?
A gdyby ktoś miał pod ręką materiały na temat islamskich/arabskich motywów w fantastyce i zechciał się podzielić, to stawiam piwo przy najbliższej okazji.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
https://edukacjafilmowa.pl/arabsko-islamskie-motywy-w-filmie-diuna-1984-davida-lyncha/
gravel, tak na szybko, co prawda dotyczy filmu Lyncha, ale gdy przeskanowałam jakieś podstawy tam są i nawet jakieś linki pod koniec.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Ten artykuł akurat kojarzę, z linków tylko jeden się przydał :(
Ale dzięki!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Gravel, poszukam w JSTOR-rze, ale na pierwszy rzut oka nie ma aż tak wiele, niestety :(
(za to wrzuciło mi bardzo fajny artykuł o kefizat ha-derech, przeskakiwaniu drogi, w kabalistyce i magii żydowskiej)
ninedin.home.blog
https://www.youtube.com/watch?v=t6d9x_a0Q1w Takie coś jeszcze znalazłam :)
ninedin.home.blog
ninedin, JSTOR przekopałam. Gdybym piła kielicha za każdym razem, kiedy uda mi się tam coś sensownego znaleźć, to chodziłabym trzeźwa xD
Za to wideo może się przydać, szukran! <3
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Tu plik jest za paywallem, wiec nie miałem jak go przejrzeć.
Tu coś jest ale to nie artykuł naukowy.
Tu mamy czyjąś pracę dyplomową o przemocy religijnej w Diunie i Mesjaszu Diuny.
Tu związek tematyczny jest dość odległy, ale może znajdziesz coś użytecznego.
Nie znam się na temacie, więc artykuły wyszperane z googla, mam nadzieję, że któryś się przyda.
Dzięki, None!
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Kurczę, gdzieś czytałam, że Przyprawa stanowiła analogię ropy naftowej, więc arabskie inspiracje weszły całkiem naturalnie, ale nie mogę sobie przypomnieć, gdzie to było. “The Road to Dune”?
Babska logika rządzi!
Dzięki, None!
No problemo.
Przy okazji, mała sztuczka, której może nie znasz. Przy szukaniu prac naukowych warto do wyszukiwania w google dodać “filetype: pdf”, będzie szukać tylko pdfów.
Przy szukaniu prac naukowych warto do wyszukiwania w google dodać “filetype: pdf”, będzie szukać tylko pdfów.
Sztuczkę znam. Problem polega na tym, że taki sobie temat licencjatu wybrałam, że żadnych prac naukowych nie ma ;P
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Przypomniałam sobie jeszcze podcast Gom Jabbar, którego kiedyś słuchałam, lecz widzę, że wciąż jest prowadzony.
https://www.loreparty.com/show/gom-jabbar/
a poniżej esej Anety Kliszcz "Symbolika wody w uniwersum Franka Herberta", str.191; ona z Krakowa, więc pewnie znasz:
Oblicza_wody_w_kulturze_red_Ł_Burkiewicz_P_Duchliński_J_Kucharski_Kraków_2014
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Asylum, None, jesteście super <3
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Która z planet Układu Słonecznego ma najbardziej toksyczną atmosferę?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Dziwne pytanie, szczerze mówiąc. Merkury ma metale alkaliczne, ale ponieważ niewiele tej atmosfery, to i tak się człowiek upiecze (albo zamarznie), zanim to go zabije. Wenus ma głównie dwutlenek węgla (plus trochę tlenków siarki), ale z kolei ciśnienie 92 ziemskich atmosfer, co też zdąży sprasować delikwenta na placek, zanim się zatruje. Mars też głównie dwutlenek węgla, ciśnienie mizerne, ale jeśli chcesz wyrzucić kosmonautę na dwór, żeby się udusił, to chyba tylko tam. Gazowe olbrzymy to wodór plus hel pod wysokim ciśnieniem.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ma być przenośnia, więc warunki dodatkowe nie mają znaczenia. Wychodzi, że Wenus. A Jowisz nie ma tam też siarkowodorów i czegoś tam jeszcze?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Trochę ma. Ale jeśli potrzebujesz tylko skojarzenia, to większość ludzi kojarzy z toksyczną atmosferą Wenus właśnie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ok, dzięki :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Myślicie, że można się nabawić choroby wenerycznej od wdychania? ;-)
Babska logika rządzi!
Zależy, co się wdycha i w jakim towarzystwie :P (dowcip z cyklu “czy od kropli walerianowych można zajść w ciążę”)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O, dzięki te krople walerianowe zaraz wykorzystam :)
Tylko powiedzcie mi jeszcze, jak w średniowieczu, czy też w tych okolicach określano zawał?
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Serca? Czy kopalni? Nie mam pojęcia. U Sienkiewicza Mahdi “zatchnął się własnym tłuszczem”, ale o medycynę pytaj Ślimaka.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Najlepiej jednak pytać lekarzy, ja interesuję się historią medycyny (chyba bardziej niż medycyną współczesną) tylko amatorsko. Zawał mięśnia sercowego w kontekście mniej więcej średniowiecznym? Nie raziłoby mnie określenie “atak serca” lub “udar piersiowy”, jeżeli ktoś obserwuje delikwenta i opowiada, co mu się stało. Jeżeli natomiast ktoś robi sekcję i próbuje ustalić przyczynę zgonu, Wikipedia podpowiada, że mógłby nazwać zmiany na przykład “nacieczeniem” lub “rozmiękaniem”.
A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?
Babska logika rządzi!
A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?
Nie, źródło:
Najprawdopodobniej ten mit o średniowieczu jest dosyć późny, bo:
Andrew Dickson White, A History of Warfare of Science with Theology in Christendom, t. 2, D. Appleton and Company, New York 1896
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
O, ciekawe. Myślałam, że chodziło po prostu o kwestię profanacji zwłok i jakoś mi nie przyszło do głowy, żeby to zanalizować. Dzięki!
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Vesalius został potępiony przez inkwizycję, dlatego że przeprowadził sekcję zwłok kobiety, która – jak się okazało – wcale nie umarła
To znaczy, że... O cholera. O_O
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Nie umarła przed sekcją... potem, to co innego.
(You’re welcome.)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
To może również nie być takie proste. Artykuł https://www.jstor.org/stable/227357 jest niestety za libwallem, niemniej enwiki wydaje się go podsumowywać następująco:
Today, this assumption is generally considered to be without foundation[13] and is dismissed by modern biographers. It appears the story was spread by Hubert Languet, a diplomat under Emperor Charles V and then under the Prince of Orange, who claimed in 1565 that Vesalius had performed an autopsy on an aristocrat in Spain while the heart was still beating, leading to the Inquisition's condemning him to death. The story went on to claim that Philip II had the sentence commuted to a pilgrimage. That story re-surfaced several times, until it was more recently revised.
Poza tym Wesaliusz to już zdecydowanie bardziej renesans niż średniowiecze, a zresztą typowe “średniowieczne” fantasy często czerpie cechy z obydwu epok.
Irko, mam wrażenie, ale nie dam rady go dziś zweryfikować, że przytoczony przez Radka artykuł, ze strony otwarcie apologetycznej, może nie być do końca obiektywny i rzetelny, mimo że przytacza źródła, bo źródła można przytaczać wybiórczo. (Edit: zerknęłam na przypisy i zawartą w nich bibliografię – ta jest bardzo zdecydowanie tylko i wyłącznie z publikacji mocno apologetycznych i wydawanych przez specyficzne ośrodki, więc nie budzi mojego zaufania, nie ma tam żadnej poważnej pozycji).
Problem z sekcjami istniał w wielu krajach, gdzieniegdzie jeszcze w XIX w., więc musiały też istnieć jakieś przyczyny o charakterze prawno-ideowym. Mam trochę książek na temat, postaram się to sprawdzić, jak skończę pisać artykuł, który powinnam była odesłać wczoraj. Jakby co, kopnij mnie na privie.
PS. Do artykułu przywołanego przez Ślimaka powinnam dać radę dostać się przez uczelnię.
http://altronapoleone.home.blog
Serdecznie dziękuję za zaangażowanie :) Tylko teraz trochę się boję, że te poszukiwania zostaną Wam w pamięci i jak przeczytacie, do czego było mi to potrzebne, poczujecie się zirytowani :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Wiedza jest dobra, więc jeśli dzięki temu wreszcie zajrzę do paru książek i zweryfikuję sobie obiegowe przekonania, może mi się to przydać w przyszłości :)
http://altronapoleone.home.blog
Nie umarła przed sekcją... potem, to co innego.
Wiem. Dokładnie o to mi chodziło. (:
Podobno Aleksander Wielki mógł w ten sposób umrzeć. Powstała teoria, że ,,za pierwszym razem” tak naprawdę tylko zapadł w śpiączkę (po ukąszeniu przez insekta bodajże), ale nikt o tym nie wiedział, więc król został oddany w ręce balsamistów... i wtedy umarł już naprawdę.
(Źródło: artykuł ze starego numeru Focusa, który ciągle mam, ale nie chce mi się go teraz szukać.)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
W średniowieczu każdy przypadek nagłego zgonu bez udziału czynników zewnętrznych określano jako apopleksję.
Co do samych dolegliwości bólowych, stosunkowo rzadko pojawia się w ówczesnym piśmiennictwie medycznym termin “cardialgia” odnoszący się do ogółu bólów w klatce piersiowej i górnej części brzucha (”cardia” to wpust żołądka) łączonych pierwotnie raczej z przełykiem i żołądkiem, który jednak ostatecznie da nazwę całej kardiologii. Zasadniczo jednak objawy choroby wieńcowej zostały w sposób spójny opisane dopiero w drugiej połowie XVIIIw, jako “nowa i nieznana wcześniej choroba” przez Rougnona i Heberdena.
Apopleksja mi się bardzo podoba :) Dzięki!
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
W średniowieczu każdy przypadek nagłego zgonu bez udziału czynników zewnętrznych określano jako apopleksję.
Dzięki, Coboldzie, tak mi się wydawało, ale nie byłam pewna :) Mam wręcz wrażenie, że i dużo później “apopleksja” miała szerokie znaczenie.
http://altronapoleone.home.blog
@drakaina:
W sprawie sekcji zwłok – artykuł nieapologetyczny:
https://news.harvard.edu/gazette/story/2011/04/debunking-a-myth/
ale mniej źródeł i po angielsku. Napisane to samo :-)
@Ślimak Zagłady:
Ogólnie trzeba bardzo uważać na artykuły dotyczące średniowiecza sprzed 1980 roku. Bardzo często kopiują XVIII/XIX wieczne fantazje na temat.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
O to chodzi w tym wątku. “Bo wszyscy to wiedzą” to nie jest uzasadnienie. To, co wszyscy “wiedzą” może się okazać wyssanym z palca propagandysty. Albo i nawet żartem. Ulubiona_emotka_Baila.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A gdzie jest ten wątek “Bo wszyscy to wiedzą”, bo mi się nie znalazł?
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Radku, te dwa artykuły są radykalnie różne. Co więcej, ten pierwszy, apologetyczny, nie cytuje głównej, książkowej publikacji tej pani, tylko rozdział z książki popularnonaukowej, gdzie siłą rzeczy są skróty, a to jeszcze łatwiej wypreparować tak, żeby pasowało do tezy.
Z artykułu harvardzkiego absolutnie nie wynika to wszystko, co napisano w tym polskim. Kluczowe w nim jest to zdanie:
The interest in specifically women stemmed from a desire to understand the origins of life. As such, it was all sanctioned by the church.
Oprócz tego, o czym tu mowa, podejrzewałabym jeszcze jedno: po arystotelesowsku kościół średniowieczny widział w kobiecie istotę niższą, a więc dopuszczenie niecnych praktyk na jej ciele było mniejszym problemem. Spróbuję gdzieś dopaść książkę tej pani, choćby fragmentarycznie w google booksach i przejrzeć całość, jakie tam są wnioski.
Plus ona bada wyjściowo konkretną społeczność, dość specyficzną, nietypową. Florencja to poza tym jeden z głównych ośrodków ostrych sporów cesarsko-papieskich, co np. wspaniale widać w “Boskiej komedii” Dantego, która jest bardzo mocno polityczna. W książce pani Park (pod znamiennym tytułem: “Secrets of Women: Gender, Generation, and the Origins of Human Dissection”) zapewne jest opisana metodologia, a także zapewne są wnioski adekwatne do przedmiotu badań, a nie generalizujące.
Plus jest jeszcze jedno. Nawet jeśli istotnie nie było żadnej bulli wprost zakazującej sekcji jako takiej, to po pierwsze kwestia interpretacji tego, co przytacza ta apologetyczna strona, a po drugie Rzym może mówić swoje, a biskup czy proboszcz ma to w głębokim, co przecież widać nawet dziś w Polsce. Roma locuta causa finita wcale nie oznaczało, że wszyscy potulnie kładli uszy po sobie i słuchali. Na dodatek brak zakazu wprost nie oznacza jeszcze przyzwolenia. I tu tym bardziej wchodzą kwestie lokalne i właśnie interpretacji tego przytoczonego dokumentu.
Ta konkretna apologia jest na oko w duchu apologii inkwizycji. Tak, trzynastowieczne trybunały miały być sensowną opcją dla oskarżonych. Niemniej bardzo szybko zmieniły charakter, a na dodatek i tak w popularnym odbiorze funkcjonuje wyłącznie tzw. “hiszpańska” inkwizycja, której działalność (nie tylko w Hiszpanii w sensie tego, jak działała) kładzie się cieniem na dziejach całej instytucji, która przez krótki czas funkcjonowała poprawnie i z korzyścią dla wszystkich stron. I wyciąganie tej genezy i krótkiego czasu jako usprawiedliwienia jest po prostu demagogią.
Czy podobnie jest w kwestii sekcji – postaram się poszukać w rzetelnych publikacjach.
http://altronapoleone.home.blog
@drakaina:
Nie, nie cytuje, ale na pytanie:
A w średniowieczu sekcje nie były zakazane?
Odpowiada tak samo, że Nie.
Nie planuję weryfikować detalicznych twierdzeń żadnego z przedstawionych artykułów :-)
Zwłaszcza, że pracę tej pani z Harvardu musiałbym sobie kupić. O tych cytowanych w artykule bullach słyszałem już wcześniej, więc chyba tam specjalnie dużo błędów nie ma. Jeśli są, wskaż – zawsze pomocne.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Radku, tu wychodzi jak na dłoni problem z przekonaniem, że humanistykę, w przeciwieństwie do np. fizyki, może zrozumieć każdy bez przygotowania metodologicznego, i wystarczy poguglać.
Nie, te wnioski nie są takie same w obu tekstach. W pierwszym, apologetycznym tekście, pominięto ważny element, że mianowicie traktat Vesaliusa był oparty na tym warunkowanym specyficzną ideologią zezwoleniu na sekcje ciał kobiet. Które to sekcje w założeniu nie miały celu medycznego i poszukiwały odpowiedzi na abstrakcyjne i źle postawione pytania. To jest taki paradoks, że coś, co ma na celu zupełnie co innego, przypadkiem pomaga nauce. To się zdarza.
Tekst pani z Harvardu (a także dostępne streszczenia czy recenzje jej książki) mówi o tym, że zbadała pewien specyficzny wycinek historii, który pokazuje, że sekcja ciał kobiet była dozwolona w szczególnych przypadkach i w szczególnych celach. To nie znaczy, że kościół zezwalał na sekcje en masse i dla celów medycznych. I ona tego nie pisze.
Sam Vesalius, co akurat łatwo znaleźć, badał głównie ciała skazańców, a o tym, że to było dopuszczane, “wiadomo”. Czyli jego przypadek akurat potwierdza tezę o zakazie, a przynajmniej społecznej interpretacji zapisu jako zakazu (a zapis istotnie na taką interpretację pozwala: “postanawiamy, kierując się dobrem ogólnoludzkim, że wszelkie zniekształcenia ciał ludzkich w sposób napełniający duszę grozą powinny być zaprzestane”, to wg tej apologetycznej, bo nie chce mi się ani nie mam teraz czasu szukać oryginału). Natomiast to, że Vesalius korzystał również z danych znajdujących się w opisach tych sekcji “świątobliwych” świadczy głównie o jego naukowej przenikliwości i być może wręcz sprycie, bo wykorzystał to, co dało się wykorzystać.
Natomiast tekst apologetyczny stawia sprawę tak: kościół nigdy nie zakazywał sekcji, a kto twierdzi inaczej, jest uprzedzonym wrogiem kościoła. I przytacza źródła od sasa do lasa, byle pasowały do tezy, pomija zaś elementy niewygodne, nawet z tez cytowanej uczonej.
I teraz wracając do punktu wyjścia, czyli pytania Irki. Odpowiedź wg tekstu apologetycznego może prowadzić do błędu rzeczowego w opowiadaniu, jeśli po prostu medycy prowadziliby sekcję. Tekst harvardzki natomiast pozwala znaleźć takie obejście, żeby jakaś scena była realistyczna. Oczywiście jeśli “sekcja” kobiety w celach religijno-filozoficznych wchodzi fabularnie w grę.
Pierwszą i podstawową rzeczą, jakiej uczy się na kierunkach historycznych, jest krytyka źródeł. I to jest ta zasadnicza różnica metodologiczna między tymi dwoma tekstami, oraz błąd w powszechnym mniemaniu, że humanistykę da się zrozumieć na podstawie googla.
http://altronapoleone.home.blog
Pierwszą i podstawową rzeczą, jakiej uczy się na kierunkach historycznych, jest krytyka źródeł.
Oczywiście! Jeśli znajdziesz źródło, które stwierdzi, że w średniowieczu sekcje zwłok były zakazane, bardzo poproszę. Chętnie się z nim zapoznam pod warunkiem, że korzystając ze swojego aparatu naukowego, uznasz je za wiarygodne.
Oczywiście jedno takie źródło (mówiące, że sekcje zwłok w średniowieczu były zakazane) przedstawiłem samodzielnie, ale ono właśnie jest niewiarygodne.
Pani Park z Harvardu napisała wyraźnie (o sekcji zwłok):
“If this is true, then where did the idea that is was prohibited come from?” It was a 19th century myth,” said Park, “like that before Christopher Columbus everyone thought the world was flat. People are absolutely wedded to a view that says ‘We are modern, and they were stupid.’ ”
Skąd się wziął pomysł, że była zabroniona? To był dziewiętnastowieczny mit, tak samo jak ten, że przed Kolumbem każdy uważał, że Ziemia jest płaska.
Ludzie są bardzo przywiązani do przekonania, że oni (ludzie w średniowieczu) byli głupi, a my jesteśmy nowocześni.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Radku, to nie na tym polega, żeby znaleźć to źródło (tu niestety nie działa w stu procentach “metoda naukowa” polegająca na falsyfikacji itd., to zresztą błąd różnych instytucji, że usiłują humanistykę wtłaczać w ramy “hard science” i jej metod). Kolejny błąd wynikający z tego samego błędnego założenia, że humanistykę da się zrozumieć z guglania. Książkę pani Park postaram się przeczytać, a angielski rozumiem, byłam przez lata dla chleba zawodową tłumaczką.
Tak, ona tak napisała czy powiedziała, ale ja w ramach krytyki również tego źródła widzę to jako retorykę tekstu popularnego. Bo, owszem, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstał mit z tym zjawiskiem związany, podobnie jak w tym samym okresie powstawało wiele innych mitów: żydomasonerii i ogólnie spisków tajnych stowarzyszeń, czy teorii rasowych i tak dalej.
Natomiast kluczowe – np. dla tekstu Irki – nie jest, czy istniał konkretny dokument zakazujący. Tu na podstawie dostępnych chwilowo danych widziałabym clue problemu. Kluczowe jest natomiast to, że zakaz czy też “zakaz” (interpretacja) sprawił, że w praktyce bardzo długo sekcjonowano w celach medycznych wyłącznie ciała skazańców. Pytań jest sporo, np. jaka była dynamika zmian w tym względzie, np. związana z kwestiami wyznaniowymi? Co zmienił w tym względzie oświeceniowy racjonalizm i nurty ateistyczne? Czy np. w popularnym odbiorze to było tabu? Co głosili biskupi i zwykli księża, także w nieszczęsnym średniowieczu?
Książka pani Park jest o konkretnym zjawisku na ograniczonym terenie. Tak, jest to zjawisko, które do pewnego stopnia udowadnia, że mocna hipoteza o zakazie nie jest do utrzymania, ale nadal to nie są autopsje dokonywane w celach medycznych czy naukowych i ja bym np. z panią Park polemizowała w stawianiu tak mocnych hipotez przeciwko tym “mitom”. (Warto też pamiętać, że nawet na najlepszych rankingowo uczelniach ludzie się czasem mylą, np. w pewnej książce poświęconej teatrowi w monarchii habsburskiej, wydanej przez Oxford University Press, autorka nagminnie myli Galicję z Chorwacją, a i metodologicznie bywa różnie nawet w najwyżej punktowanych publikacjach, więc twierdzenia pani Park, jakkolwiek jej metodologia wygląda porządnie, nie są też ostateczną wyrocznią, to jest nadal interpretacja źródeł, z których wynika wyłącznie, że dopuszczano pewien typ procedury, bo usprawiedliwiano go pozanaukowo, religijnie. To nie jest dopuszczenie sekcji sensu largo, a o takim tu jednak mowa w tym wątku).
I nie imputuj mi, że uważam to, co napisałeś w ostatnim zdaniu, bo to nijak się nie ma do omawianego przypadku ani moich zastrzeżeń. W każdej epoce masz ludzi mądrych i głupich, wizjonerów wybiegających umysłowością poza ramy epoki oraz oszołomów usiłujących zawracać Wisłę kijem. Ich udział w życiu publicznym, a zatem i wpływ na ogólną świadomość i mentalność zależy po części od przepływu informacji, ale i od różnych uwarunkowań społecznych i politycznych (to już także w synchronii), a w naszych czasach wysyp ludzi głupich w przestrzeni publicznej jest wręcz przerażający, i między innymi dlatego trzeba tym bardziej dbać o rzetelność metodologiczną oraz precyzję wypowiedzi.
Jak powiedziałam, poczytam to i owo, także postaram się dorwać książkę pani Park, ale chwilowo piszę własny artykuł i nie mogę się tym zająć w szczegółach.
http://altronapoleone.home.blog
Tłumaczyłem nie dla tylko Ciebie drakaino, ale również dla innych. Jesteśmy na portalu polskojęzycznym.
Tak, ona tak napisała czy powiedziała, ale ja w ramach krytyki również tego źródła widzę to jako retorykę tekstu popularnego. Bo, owszem, prawdopodobnie pod koniec XIX wieku powstał mit z tym zjawiskiem związany, podobnie jak w tym samym okresie powstawało wiele innych mitów: żydomasonerii i ogólnie spisków tajnych stowarzyszeń, czy teorii rasowych i tak dalej.
Zgadza się. Powiem więcej, pani Park powtórzyła konsensus naukowy mediewalistów, który również pokutuje w wikipedii. W wersji angielskiej brzmi to identycznie:
David Lindberg i Ronald Numbers, inni uczeni badający ten okres, twierdzili, że „było niewielu chrześcijańskich uczonych w średniowieczu, którzy nie uznawali kulistości (sferyczności) Ziemi, a nawet znali oni w przybliżeniu jej obwód”[357]. Innymi błędnymi przekonaniami są: „Kościół w średniowieczu zakazywał sekcji zwłok”.
I nie imputuj mi, że uważam to, co napisałeś w ostatnim zdaniu, bo to nijak się nie ma do omawianego przypadku ani moich zastrzeżeń.
Nic Ci nie imputuję, ostatnie zdanie było również tłumaczeniem pani Park. A ja uprzejmie proszę, żebyś mnie nie podejrzewała, że Ci imputuję, kiedy tłumaczę cytat.
Jestem jak najdalszy od mówienia komukolwiek co uważa, bądź powinien uważać.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Przy szybkim przeglądzie Internetu udało mi się znaleźć następujący cytat:
While during this period the Church did not forbid human dissections in general, certain edicts were directed at specific practices. These included the Ecclesia Abhorret a Sanguine in 1163 by the Council of Tours and Pope Boniface VIII's command to terminate the practice of dismemberment of slain crusaders' bodies and boiling the parts to enable defleshing for return of their bones. Such proclamations were commonly misunderstood as a ban on all dissection of either living persons or cadavers (Rogers & Waldron, 1986), and progress in anatomical knowledge by human dissection did not thrive in that intellectual climate.
Arthur Aufderheide, The Scientific Study of Mummies, 2003
Tłumaczenie sobie daruję, zakładając, że większość czytających zna angielski w wystarczającym stopniu, a reszta skorzysta z DeepL.
Rozumiem oczywiście, że łatwość dostępu do źródeł w naukach humanistycznych jest zwodnicza, brak szerszego obeznania z tematem często wyklucza ich prawidłowe zrozumienie i interpretację. Mam jednak nadzieję, że w tym przypadku trafiłem na fragment, który celnie oddaje istotę problemu: nie da się wskazać konkretnego dokumentu, którym Kościół zakazywałby sekcji zwłok w późnym średniowieczu, istotnie przynajmniej w Italii dokonywano pojedynczych autopsji, niemniej klimat religijno-polityczny bardzo im nie sprzyjał.
Co do Wesaliusza, mniemam jednak, że przed-XX-wieczną fantazją na temat jest dokonanie przezeń wiwisekcji, a nie wskazany przeze mnie artykuł, który historyczność tego zdarzenia podważa.
Ślimaku, to obgotowywanie jest przywołane w apologetycznym artykule. Skądinąd np. u Habsburgów była (nie wiem, od kiedy, musiałabym sprawdzić) tradycja rozparcelowywania członków rodziny: większość chowano w krypcie kapucynów w Wiedniu, serca w kaplicy u augustianów tamże, a flaki w katedrze wiedeńskiej. Podobnie dość dawna była praktyka chowania serc znanych osób osobno (dlatego mamy w Warszawie serce Chopina, mimo że reszta została w Paryżu). Poszukam, od kiedy to się datuje i jakie bywały uzasadnienia. Tylko że to wszystko to są zachowania rytualne, a nie naukowe. A moim zdaniem to jest kluczowa różnica.
Jak już parę razy napisałam, mam kilka książek o traktowaniu śmierci i zmarłych w dawnych czasach oraz o historii medycyny. Zajrzę do nich, jak uporam się z własnym artykułem o jednej konkretnej miniaturze, a więc na totalnie odmienny temat XD
http://altronapoleone.home.blog
To jasne, nikomu tutaj nie musi się spieszyć, a na pewno nie Ślimakowi... Powodzenia z Twoją miniaturą! W każdym razie kluczowym fragmentem tego cytatu nie jest (moim skromnym zdaniem) ten o obgotowywaniu, tylko progress in anatomical knowledge by human dissection did not thrive in that intellectual climate.
Dość wyczerpująco kwestię stosunku średniowiecznego Kościoła Katolickiego (tak oficjalnie jak i w powszechnym odbiorze) do badań pośmiertnych wyjaśnia Rafael Mandressi w I tomie Historii ciała pod redakcją Vigarello (str 285-7).
Skrótowo: przywoływany w tym zakresie dekretał Bonifacego VIII “Detestande feritatis” z 1299 dotyczył w istocie zakazu praktyki rozczłonkowywania zwłok celem ułatwienia ich transportu. Część anatomów uznało, że rozciąga się on również na ich praktyki, co doprowadziło do istotnego zmniejszenia ilości sekcji, ale nie do ich penalizacji. Przykładowo Mondino de Liuzzi z Bolonii w 1316 otwarcie przyznawał się w swojej Anathomii do przeprowadzania badań zwłok, podobnie Guido da Vigevano w 1345r czy Guy de Chauliac (skądinąd duchowny i lekarz trzech awiniońskich papieży) w 1363r. Z drugiej strony inni anatomowie i chirurdzy (np. Henri de Mondeville) w tym samym okresie pisali, że do wykonania sekcji potrzebne jest specjalne zezwolenie Kościoła rzymskiego.
Wydaje się, że większe znaczenie od instytucjonalnego sprzeciwu mogły mieć w tym zakresie przeszkody kulturowe, choć i tu nauczanie Kościoła od Tertuliana po św. Augustyna głosiło, ze zrozumiałych skądinąd przyczyn, że integralność zwłok nie ma przełożenia na losy ciała po zmartwychwstaniu.
Z merytorycznego punktu widzenia ofkors, ale w tamtym pierwszym linku (”apologetycznym”) był przywołany tenże przykład z zakazem rozczłonkowywania i obgotowywania rycerzy celem łatwiejszego transportu do domu w kawałkach ;)
Skądinąd później po prostu wsadzano delikwenta do beczki jakiegoś akurat znajdującego się pod ręką napoju wyskokowego. Np. Nelson spod Trafalgaru podróżował w zalewie z rumu.
http://altronapoleone.home.blog
Np. Nelson spod Trafalgaru podróżował w zalewie z rumu.
Jestem w szoku, bo mnie uczyli, że brandy, czyli po naszemu w koniaku.
Naprędce znalezione źródła (brytyjskie):
http://www.drinkingcup.net/1805-battle-of-trafalgar-sees-nelson-embalmed-in-brandy/
Na końcu coś jakby relikwia:
Buteleczka brandy, w której było przewiezione ciało admirała.
Jakkolwiek postęp wiedzy polega na ciągłym podważaniu konsensusu naukowego, ale oczywiście w sposób uzasadniony :-)
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Potrzebuję rośliny, która w ciągu dwóch-trzech lat urośnie w spory krzak i ma kolce, ciernie. Istnieje coś takiego? Wygląd bez znaczenia.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zdefiniuj “spory”. Pytanie też, jak bardzo uciążliwe mają być kolce/ciernie. Dużo zależy też od tego, jak duża była sadzonka – im większa, tym szybciej się rozrośnie.
Dzika róża będzie chyba najlepsza – ma roczny przyrost ok 60-100 cm, dorasta do 2-3 metrów i ma bardzo paskudne ciernie.
Inne propozycje:
Śliwa tarnina, roczny przyrost 30-100 cm, dorasta do 3 m, kolce liczne, drobne.
Ogniki przyrastają ok. 30 cm rocznie, dorastają do 3m wysokości, kolce liczne, drobne.
Dzikie (lub ogrodowe, ale kolczaste) maliny – nie rosną zbyt duże (zależnie od odmiany, 50 cm do 1,5 m), ale już w pierwszym roku osiągają pełną wysokość i szybko tworzą zarośla.
Dzięki, Reg, za link. Poczytałem o jakiejś zieleninie :P
Dzięki, None. Róża była moim pierwszym wyborem i pasuje idealnie.
Dość szybko rośnie bardzo niewdzięczna, bo trudna do wyplenienia, ostrężyna – dzika jeżyna – popielica, szaropopielata, nie czarna – leśna. Kwaśna, niesmaczna. Mnóstwo jej na polach i w rowach przydrożnych. Jest strasznym chwastem, mocno kłującym, choć to kolce nieduże, za to liczne, obłapia i kłuje wszystko, co napotka:
https://gotujmy.pl/co-wiemy-o-jezynach,artykuly-porady-artykul,18334.html
W moich stronach nazywa się te rośliny ostrężyny lub dziady.
Pecunia non olet
U mnie ostrężyny. Uwielbiam
http://altronapoleone.home.blog
:) Ja jako dziecko jadłam często, ale kiedy poznałam smak oryginalnych, “szlachetnych”, leśnych jeżyn – już nie lubiłam. :)
Pecunia non olet
U mnie się mówi ostręgi, a w zasadzie ostryngi (bo to Śląsk) :) I nie cierpię ich w lesie, kiedy na grzyby chodzę, bo potem mam całe spodnie poharatane.
Known some call is air am
Tak, one są potworne. Zawsze ręce człowiek miał do krwi poobdzierane. Mnóstwo kolców.
Pecunia non olet
Mam pytanie przy szlifowaniu opka Nie pozwolę ci zgnić, które ma dość denną backstory dla bohaterki – ale też nie potrzebuje wybitnej. Niestety covid powstrzymał mnie przed wycieczką po XIX-wieczne niemieckie Harlequiny (J. Courths-Mahler), co by w zasadzie stanowiło dobry punkt wyjścia.
Założenia:
XIX wiek, około lat 20, przed okresem wypraw fundowanych przez państwo pruskie lub uniwersytety.
Najbliższy odpowiednik – wyprawa na własną rękę, szczegółowy pamiętnik, śmierć z powodu choroby w Turcji
Protestancki region ówczesnych Niemiec (jednego z wielu państw, wiem), dokładnie nie jest to istotne
Arystokracja prowincjonalna
Wdowa po uczonym albo amatorze, który przynajmniej zdołał zgromadzić wartościową wiedzę o Egipcie
Czy poniższa historia jest na tyle wiarygodna, że nie wybije czytelnika:
Kobieta miała męża i córkę, mąż zaciągnął długi na wyprawę do Egiptu, skąd wrócił ze zrujnowanym zdrowiem i w końcu zmarł. Ze względu na zadłużenie kobieta musiała opuścić majątek męża i trafiła do majątku i pod opiekę swojej rodziny (ciotka i wuj). Rodzina stawia sprawę jasno – łożymy na ciebie, ale masz wybić sobie z głowy głupie pomysłu, spalić te dziwne książki i wyjść znowu za mąż i zostać poważną panią domu.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez
Z komórki: tak, ma. Jakby co, uderzaj na priv :)
http://altronapoleone.home.blog
Hejo hejo
Czy miałby ktoś do polecenia jakieś dobre źródła o podboju Icenów/Brytanii przez Rzymian? Niby już dużo poczytałem o tym w internecie, ale jakoś tak czułbym się pewniej mając jakąś solidną pozycję, stojącą za powieścią, którą chciałbym napisać. :P
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Czy miałby ktoś do polecenia jakieś dobre źródła o podboju Icenów/Brytanii przez Rzymian? Niby już dużo poczytałem o tym w internecie, ale jakoś tak czułbym się pewniej mając jakąś solidną pozycję, stojącą za powieścią, którą chciałbym napisać. :P
Kojarzę sprzed lat dość drobiazgowe zeszyty Oxfordzkie z serii “Tajemnice starożytnych cywilizacji” i ich “odcinki” o Rzymie. Warto także spojrzeć do dzieł Krawczuka.
Pecunia non olet
Bruce ma rację. Krawczuk (który właśnie biedaczek umarł) pisał fajne biografie cesarzy, z których wielu podbijało Albion.
Białe łąki, białe drzewa... już nie grymaszę.
Bellona w swej serii “Historyczne bitwy” wydała tomik “Brytania 55-54 p.n.e.”
O wartości merytorycznej się nie wypowiem, bo mam na półce ale nie czytałem jeszcze.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Dzięki!
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Jeśli jeszcze ktoś z Was znałby coś na temat powstania Boudyki i samego życia w Brytanii za okupacji rzymskiej, to byłbym wdzięczny!
Krawczuka to pewnie Neron byłby najbliższy, albo Klaudiusz. Ale to pewnie z perspektywy czysto imperialnej.
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Jeśli jeszcze ktoś z Was znałby coś na temat powstania Boudyki i samego życia w Brytanii za okupacji rzymskiej, to byłbym wdzięczny!
Niestety, nie wiem dokładnie. Na pewno w “podstawowym” niegdyś podręczniku akademickim o starożytnym Rzymie (”Historia starożytnego Rzymu” Jaczynowskiej) będzie podana bibliografia, również tych zagadnień.
Aha, może jeszcze w “Historii Anglii” Zinsa.
Pecunia non olet
Dziękuję, bruce! Sprawdzę ^^
No, chyba Baśniowiec z Epillicusem, Vanniim i Luciusem zaczyna mi się na poważnie cisnąć na paluszki i klawiaturę :D
Quidquid Latine dictum sit, altum videtur.
Powodzenia, pozdrawiam serdecznie. :)
Pecunia non olet
Dorzucę się jeszcze. Nie wiem, ile tła czy konkretów potrzebujesz? Zwycięska celtycka królowa, widziałam jej pomnik, miała nawet „proces” w 2021 w ramach akcji nauczania greki i łaciny, stąd ją poznałam.
„Boudica: Warrior Woman of Roman Britain”, Caitlin C. Gillespie,
„Boudica: The Life of Britain’s Legendary Warrior”, Queen Vanessa Collingridge,
„Machina do zabijania. XIV Legion Nerona”, Stephen Dando-Collins ( tłum. P.Dobrosielski)
Z tą ostatnią – Autor nie zamieszcza bibliografi, natomiast czyta się dobrze (nie mam jej), pierwszych też nie mam. Ze mnie abnegat historyczny. :-(
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Francja w latach 1799-1801.
Czy bohaterka mieszkająca na wsi będzie nosiła kapelusz na głowie, żeby uchronić się przed słońcem, czy powinnam użyć innego słowa?
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
W tej kwestii to chyba Drakaina mogłaby się autorytatywnie wypowiedzieć, ale jeśli jakaś wiedza potrzebna ci na „już”, to rzuć okiem do zasobów biblioteki Gallica (nota bene – zbiory mają fenomenalne) i do biblioteki paryskiej. Co prawda w pierwszej zalinkowałam ubiory plebejuszy miejskich, a w drugiej odzienie mieszkańców Królestwa Obojga Sycylii – czyli po 1816 – reprezentujących różne zawody i zajęcia, ale w tym i wieśniaków. Nie nadążali oni za modą tak, jak „śmietanki różnych narodów”, więc stan można uznać za aktualny dla przełomu XVIII i XIX wieku. Kapeluszy się raczej na głowach kobiet z ludu wówczas nie uświadczyło – nosiły czepce, frymuśnie upięte chusty itp.
Czy jest na sali lekarz? :P
Mam dwa pytania. 1) Czy uraz głowy może spowodować wadę wymowy, konkretnie chodzi o jąkanie (na filmach tak bywa, ale wolę wiedzieć, jak jest w rzeczywistości)? 2) Jeśli tak, gdzie dokładnie trzeba sobie zrobić kuku, żeby do tego doszło?
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Dziękuję, w_baskerville! Research odwaliłam własny, ale obrazy i angielskie słowa nie są mi potrzebne. Mam jeden przeklęty kapelusik, absolutnie nieistotny, w jednym zdaniu, w jednej scenie, i bałam się, że trzasnęłam anachronizmem. Skoro mówisz, że czepiec, to daję czepiec i mogę ruszać dalej, dziękuję :)
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Czy jest na sali lekarz? :P
Nie lekarz, ale może będę pomocny.
Na stronie (1,2,3,4) poświęconej jąkaniu możemy znaleźć uraz głowy jako jedną z przyczyn jąkania neurogennego.
Co do miejsca urazu – głowa będzie odpowiednia. ;)
W tym artykule piszą:
During the analysis of the data on the etiology of neurogenic stuttering, it was found that neurogenic stuttering cannot be exclusively associated with damage to a particular part of the brain, but may involve various neurological structures that are part of the neural network for fluent speech production (11). Neurological structures that may be involved include four lobes of both hemispheres, cerebellum, subcortical white matter, basal ganglia, thalamus, and brainstem (12). Research shows that the left hemisphere of the brain is more commonly affected (6).
Czyli, po naszemu, jąkanie neurogenne może być skutkiem różnych części mózgu, więc jak by bohater po tej głowie nie oberwał, szanse są.
Dzięki, None! :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Re: kapelusze i francuska wieś. Nie ma jednego nakrycia głowy, które nosiłyby wieśniaczki, jest to zależne od regionu i bardzo zróżnicowane. Ergo czepiec teoretycznie też może być niepoprawny.
http://altronapoleone.home.blog
A jakiego słowa ty byś użyła, drakaino? Bohaterka pochodzi z północy, okolice Le Havre. Mieszkała na wsi, ale nie była biedna.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Czy miejsce, gdzie podczas meczu piłkarskiego siedzi trener, jakoś się nazywa? Zdaje się, że ławka rezerwowych jest tuż obok, ale to nie to samo.
Babska logika rządzi!
Nikt? No to może podpowiecie, w jaki nieuczciwy sposób można uzyskać rzut z autu? Czy kopnięcie piłki w zawodnika drugiej drużyny tak, żeby się od niego odbiła i wypadła poza boisko, jest nieuczciwe i zakazane? Jakieś inne sposoby?
Babska logika rządzi!
No więc jest ławka trenerska, Finklo. A kopnięcie piłki w sposób, który opisujesz, to standardowa taktyka walki przy linii, jest nader często wykorzystywana.
Known some call is air am
Dzięki. :-)
A czy takie kopnięcie jest uczciwe? Jeśli sędzia to zobaczy, to jakoś zareaguje, czy to absolutnie normalna taktyka, jak zagranie po palcach bloku w siatkówce? Czy to się jakoś nazywa?
A jeśli uczciwe, to czy znasz jakiś nieuczciwy sposób?
Babska logika rządzi!
Normalna taktyka.
Nieuczciwie wywalczyć aut? Chyba się nie da.
Sędzia może tylko nie zauważyć, ale to już nie kwestia uczciwości.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Ech, niszczycie mi koncepcję. No nic, jakoś to obejdę.
Dzięki, Panowie. :-)
Babska logika rządzi!
Zamiast autu wybierz faul. Ten da się zdobyć nieuczciwie ;)
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Mam taką sytuację: rozpętała się straszliwa burza: deszcz leci z nieba wodospadem, wiatr zacina i zrzuca z drzew gałęzie. Bohaterka ma mały ogródek warzywny (kapusta, ziemniaki, marchew etc.) z warzywami gotowymi do zebrania, a czego jeszcze nie zrobiła. Pytanie jakich zniszczeń się spodziewać i czy plony będą do odratowania? Na razie zakładam, że nie będą, dlatego bohaterka-czarodziejka decyduje się wyjść na zewnątrz, żeby nałożyć zaklęcie ochronne zanim będzie za późno.
Ziemniakom nic nie będzie, tak samo jak marchwii i innym warzywom, dorastającym w ziemi, no, chyba, że są dopiero w fazie wzrastania. Kapustę stłucze.
Known some call is air am
A co jak powstaną wielkie kałuże, albo wymyje glebę?
Warzywa okopowe (marchew, ziemniaki) są bezpieczne. O ile całkiem dosłownie nie wymyje ich razem z gruntem, to nic im nie będzie – skoro są gotowe do zbioru, to można je wyciągnąć choćby i z bajora, nawet jeśli sama roślina nie przeżyje. Bardziej wrażliwe będą warzywa takie jak pomidory czy papryka, które łatwo się łamią.
Dziękuję. Teraz tylko znaleźć informacje, jakie warzywa uprawiano i owoce uprawiano we wczesnośredniowiecznej Skandynawii albo olać realizm, bo akcja ma miejsce w Asgardzie a tam mają złote jabłka.
Po bardzo pobieżnych poszukiwaniach – brukiew, rzepa i kapusta. Ale należy to zweryfikować.
O ile nie będzie powodzi i/lub gradobicia, większość plonu da się zebrać. Gorzej może być z przechowywaniem.
Co do składu gatunkowego: wszelkie kapustne, w tym jarmuż (Szkoci i Skandynawowie tradycyjnie robią z niego zupę – teraz dodają też kartofle, ale w Średniowieczu ich nie mieli) i brukiew (podobno wyhodowana w Skandynawii pod koniec Średniowiecza); cebula, czosnek, pasternak (i, być może, marchew), groch. Arcydzięgiel i koperek powinny tam urosnąć i do dziś są popularne (koperek "lubi się" z kapustnymi). Mogli znać skorzonerę i komosę (https://pl.wikipedia.org/wiki/Komosa_strza%C5%82kowata). Buraki pochodzą z południa Europy, więc sprawdź. Wiele warzyw kiedyś uprawianych dziś wyszło z mody – nie musisz się ograniczać do tego, co sama jadłaś.
Z owoców: borówka brusznica, głóg – dobry na żywopłot, tekszla (Rubus arcticus) – nadal bardzo popularna; może jeżyny, może poziomki; jabłka, może gruszki. Ale pamiętaj, że wtedy jabłka były małe i kwaśne, bardziej jak "rajskie jabłuszka". Orzechy laskowe, ale niewiele – one już u nas słabo owocują, co dopiero w Skandynawii.
Czego nie mieli: pomidorów, papryki, ziemniaków, czyli kartofelków, dyń i cukinii, fasoli – to wszystko pochodzi z Ameryki. Ogórków i melonów, bakłażanów – za zimno, za mało światła. Nie jestem pewna, czy bób nie miałby tam za ciemno i za zimno, ale może nie. Truskawek na pewno nie, to świeży wynalazek. Oczywiście wszystkich owoców południowych.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Co robi kruk poza krakaniem? Czy można napisać w kontekście kruka, że gwizdał albo “śpiewał” (jak to ptaki mają w zwyczaju)?
Ponoć umieją naśladować dźwięki. A już w fanstasy, to mogą jechać wierszem;)
Białe łąki, białe drzewa... już nie grymaszę.
„Odzywa się nisko, chrapliwie, głęboko. To serie po 5-7 kraknięć z przerwą pomiędzy nimi. Im niższy ton, tym starszy ptak. Młode kruki mają zdecydowanie wyższe kraknięcia”.
Myślę że kruk może też krukać, a także skrzeczeć. Nie wydaje mi się, aby mógł gwizdać, jednak nie wykluczam, że wydawane przezeń dźwięki, ktoś mógłby nazwać śpiewem. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
W sumie, sklejając wasze odpowiedzi, może z tego wyjść kruk naśladujący śpiew. Dziękuję! :)
Bardzo proszę. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
https://poets.org/poem/raven :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hej, mam zagwozdkę. Przygotowuję opowiadanie z pogranicza cyberpunka i zastanawiam się, jak określić nazwę hologramu, ale jako przedmiotu. W sensie chodzi mi o to, by można było przenosić takie holograficzne zdjęcie na dysku / płytce. Chwycić, schować do kieszeni itd. jak telefon albo kartę bankomatową.
Czy mogę nazwać to po prostu “płytką holograficzną”?
Z góry dziękuję za pomoc ^^
tegarsini pu taheerni tvaernnat
Myślę, że jak nazwiesz, tak będzie dobrze. To Twój świat.
Babska logika rządzi!
Ja miałem holosześcian :) Jak wspomniała Finkla – to Twój Świat, nazywaj rzeczy jak chcesz. Holo? Holodeck? Holostick, holopen, holodrive, holopad. Możliwości masz wiele :)
Known some call is air am
Stn, znalazłam jeszcze taki filmik: https://www.youtube.com/watch?v=EP1OFTglr9o One dużo potrafią...
Ermirie, nazwać możesz wszystko po swojemu, bo to Twój świat – ale często łatwiej (z punktu widzenia zrozumiałości, chociażby) się oprzeć na tym, co mamy w naszym. Hologram zasadniczo przedmiotem nie jest – ale nie jest nim też obraz (w sensie optycznym). A nazywamy obrazami fizyczne nośniki, więc nawet “hologram” mógłby być. “Płytka holograficzna” jest zdecydowanie bardziej jednoznaczna i mnie się podoba, ale ludzie mają skłonność do skracania nazw, zwłaszcza często używanych, więc pewnie zgrabniej będzie to nazwać, powiedzmy, “holo”. Zwłaszcza, że są precedensy w SF.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Finkla, Outta Sewer, Tarnina – ufff, OK, to mnie uspokoiło :D
Dziękuję Wam bardzo za pomoc :)
tegarsini pu taheerni tvaernnat
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@Tarnina, nie tylko kruki tak małpują ;)
https://www.youtube.com/watch?v=Z8ZU04U-xAo
Ha, ha, niezłe XD ale pytałeś o kruki. A to sprytne ptaszyny są :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czy osoba trafiona odpowiednią dawką z paralizatora, upadając na ziemię, będzie od początku słyszała wszystko, co do niej mówią? Czy przez ten szok wywołany paralizatorem, nie jest to możliwe?
Może ktoś się zna. :) Bo co szukam, to piszą o tym szoku, oszołomieniu itd., ale na ile to się wyklucza z wyraźnym słyszeniem i normalnym myśleniem?
Yyy... wątpię. Znaczy, nie jest to temat, który chciałabym guglać, ale skoro paralizator robi burzę w nerwach, to chyba nie będzie, chociaż niby to są nerwy ruchowe, nie czuciowe, ale skąd paralizator ma wiedzieć, które są które?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No jak szukałam, to wszystko zależy od stopnia użycia:
”1 sekunda – krótki wstrząs, szok, strach, krótki skurcz mięśni;
1-3 sekundy – oszołomienie, upadek, lekki ból w mięśniach (...)
3-5 sekund – paraliż mięśni, konwulsje, utrata orientacji”.
(Źródło: https://skuteczna-samoobrona.pl/paralizatory/dzialanie-paralizatora/)
Ale nie mogę się dokopać do tego, czy przy tak krótkim użyciu możliwe jest właśnie słyszenie, co ktoś mówi. Czy może zależy od osoby? Bo wymieniony jest strach, ale czy to strach wbrew człowiekowi jako reakcja fizjologiczna, czy też po prostu różnie już ludzie reagują.
Hmm. Czy jest na sali lekarz?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czy osoba trafiona odpowiednią dawką z paralizatora, upadając na ziemię, będzie od początku słyszała wszystko, co do niej mówią? Czy przez ten szok wywołany paralizatorem, nie jest to możliwe?
Jak zawsze, to zależy. W tym również od tego, co przez to rozumiesz.
Paralizator nie powinien wpływać na ośrodkowy układ nerwowy, więc nie wywoła głuchoty ani nic w tym rodzaju. Ale potraktowana nim osoba przeżywa duży szok. Nie ma więc mechanicznych przeszkód, żeby słyszała, co się do niej mówi, ale prawdopodobnie nie zdoła się na tym skupić.
Można to porównać do mówienia do osoby, która uderzyła się właśnie młotkiem w palec – dźwięk do niej dociera, ale jej świadomość jest zbyt zajęta innymi bodźcami (a w przypadku porażenia paralizatorem jest tych bodźców dużo i to o dużym nasileniu), żeby zajmować się przetwarzaniem informacji. Jednak po kilku sekundach, kiedy najgorsze minie, jej zdolności poznawcze powinny wrócić do normy.
None – bardzo Ci dziękuję za dokladną odpowiedź. :) Dodam we fragmencie, że na początku nie docierało do bohatera, co mówi druga osoba. A później już usłyszy, kiedy ten pierwszy szok minie. Bo właśnie czytałam, że paraliż potrafi potrwać kilka minut, więc w tym czasie coś już powoli dotrze.
Uff, kamień z serca! :) Scena napisana i wiadomo, że usuwanie byłoby dość bolesne.
Dodam we fragmencie, że na początku nie docierało do bohatera, co mówi druga osoba. A później już usłyszy, kiedy ten pierwszy szok minie. Bo właśnie czytałam, że paraliż potrafi potrwać kilka minut, więc w tym czasie coś już powoli dotrze.
Pamiętaj tylko, że ten “paraliż” wynika właśnie z porażenia nerwów, więc problem ze skupieniem uwagi może się utrzymywać – to nie tak, że leżymy sobie spokojnie, tyle że nieruchomo, ból może trwać. Ale oczywiście kiedy minie pierwszy szok, coś tam powinno już docierać – o ile twoja postać nie ma zapamiętać czegoś mega dokładnie, nikt nie powinien się czepiać. No i dużo zależy od tego, jak bardzo realistyczną konwencję przyjmujesz.
Dzięki, będę pamiętać, chyba poprawię scenę według wskazówek. Bohater nie musi wszystkiego zapamiętać, może nawet niech niektóre słowa będą poza świadomością. Można przerobić trochę.
Konwencja sf postapo, może sam paralizator też nie jest już modelem idealnym z naszych czasów, więc chyba po przerobieniu nie powinno być problemów.
Dziękuję. :)
W dużej, średniowiecznej karczmie z licznym personelem, jak nazwać osobę (dziewczynę) obsługującą salę/ roznoszącą trunki i napoje?
W dużej, średniowiecznej karczmie z licznym personelem
…
Ekhm. Posługaczka, dziewka służebna/karczemna.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Dziękuję. ^^
Jeszcze nie wiem, czy coś się z tego wykluje, ale szukam informacji o prawosławnym folklorze, zwłaszcza na Bałkanach. Ktoś zna jakieś sensowne książki na ten temat (względnie inne źródła, ale wolałbym książki)?
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Uderz do fmsduvala, często pisze opka z elementami folkloru bałkańskiego, może ma coś do polecenia.
Dzięki, zapytam.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
– zmiany linii brzegowej, znacząco utrudniające przybicie do brzegów, i eliminację większości portów
– zmiany w ukształtowaniu dna morskiego, wpływające na to, że np. większe statki nie bardzo mają jak tam dopłynąć?
– ewentualnie coś innego, ale co? Może być rozwiązanie z gatunku fantastycznych :)
Z góry dziękuję :)
ninedin.home.blog
1) Człowiek z całkowicie przeciętą tętnicą szyjną wspólną wykrwawia się przez około pół minuty (do momentu nieodwracalnej utraty przytomności oraz osłabnięcia spektakularnego upływu krwi). Nawet współcześnie ratunek jest bardzo mało prawdopodobny, historycznie (przed rozwojem chirurgii naczyniowej) wprost niemożliwy.
W przypadku, gdy tętnica szyjna jest przecięta częściowo, strumień krwi również jest bardzo intensywny i tryska daleko, niemniej czasu do wykrwawienia jest więcej, a ranny może chodzić i mówić (lub raczej wrzeszczeć bez artykulacji) przynajmniej przez kilkanaście sekund. Zwykle do ocalenia takiego delikwenta również potrzeba nowoczesnych metod chirurgicznych, niemniej przy niewielkiej penetracji do światła tętnicy długotrwały i stanowczy ucisk może pozwolić na wytworzenie skrzepu.
Nie wiem, na ile prawdopodobne jest zadanie skutecznego pchnięcia w tętnicę szyjną w opisanej sytuacji, na ten temat brakuje mi wiedzy. Wydaje mi się, że wymagałoby znacznej orientacji anatomicznej, a obrona mięśniowa jest instynktowna i dość silna. Historycznie, coup de grâce sztyletem zadawano raczej między żebra (z lewej strony blisko mostka) lub w gardło na wprost, niemniej obydwa sposoby wiążą się z pewnym ryzykiem, że śmierć będzie wolniejsza i bolesna. W bardzo rzadkich przypadkach, nawet w realiach wczesnonowożytnych, rana może nie okazać się śmiertelna.
Dla osoby znającej nieco anatomii dość łatwa do całkowitego przecięcia, przy kooperacji osoby poddawanej eutanazji, byłaby tętnica udowa. Można przy tym symulować obmacywanie, aby nie wzbudzić od razu podejrzeń (zależnie od realiów, być może “Twój bohater” i “pewien więzień” powinni być różnych płci). Jeżeli jednak tętnica zostanie uszkodzona tylko częściowo, opanowanie krwotoku uciskiem będzie dużo łatwiejsze.
2) Zdrowy człowiek pozbawiony wody może umrzeć w ciągu 72 godzin (a w upale nawet szybciej), zwykle jednak trwa to 100–150 godzin. Wiele zależy od indywidualnych predyspozycji. Na pewno spodziewałbym się, że po trzech dniach będzie miał okropny ból głowy, kurcze mięśni i trudno będzie się z nim dogadać. Zawsze możesz wspomnieć, że zlizywał wilgoć ze ścian.
3) Epidemia jest znakomitym sposobem, aby utrudnić kontakty, a zwłaszcza (!) podróże i wymianę ludzi. Wystąpienie epidemii po trzęsieniu ziemi z tsunami jest całkiem możliwe, zarówno za sprawą sił nadprzyrodzonych, jak i w pełni naturalnie.
Teraz chciałabym im te kontakty, i zwłaszcza (!) podróże i wymianę ludzi, mocno utrudnić.
https://en.wikipedia.org/wiki/Minoan_eruption
Zauważ dziurę wyrwaną w środku wyspy przez wulkan.
Jeśli dobrze rozwalisz wyspę, to skutki mogą być globalne – zmiana klimatu dotknie tamtą cywilizację, która będzie miała własne problemy: zboże wyprzeje, mróz chwyci w lipcu, takie rzeczy.
Poza tym – trzeba szczególnego typu człowieka, żeby popłynąć tam, gdzie coś za ludzkiej pamięci (zwłaszcza pamięci tego człowieka) tak solidnie wyleciało w powietrze.
Co prawda, jeśli coś porządnie wyleciało w powietrze, to już tam raczej ludzi nie ma... a ci, którzy są, nie doczekają się gości (albo ratunku), bo nikt nie wierzy, że są.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@Tarnina
No właśnie z tej sytuacji na obrazku powyżej wzięła mi się ogólna idea tego świata :)
Założenie jest takie: mam bohatera, który tam przypłynął niedługo przez katastrofą i został. Miałam zasadniczą ideę taką, że tzw. miejscowi, którzy przetrwali, nie bardzo chcą go wypuścić (ku czemu mają religijno-dziwne powody) i chciałam mu maksymalnie utrudnić ewentualną ucieczkę.
Bardzo ci dziękuję, pomogłaś mi ustawić sobie pewne rzeczy, które będą jeszcze wymagać doprecyzowania.
ninedin.home.blog
Był jeszcze przypadek Krakatau, ale tam to nikt nie przeżył, bo huknęło o wiele za mocno :)
Known some call is air am
Ha, nie wiem, jak słabo musi huknąć, żeby ktoś przeżył, ale jednak było słychać z daleka :)
Patrzę sobie na tę Wikipedię o zimach wulkanicznych i latach bez lata i widzę na przykład takie coś: https://en.wikipedia.org/wiki/Volcanic_winter_of_536 Napisali, że jest w rzymskich źródłach (list 25 Kasjodora, Prokop z Cezarei), więc pewnie znajdziesz jakieś fajne opisy, które Ci będą pasowały. Chociaż wygląda na to, że do porządnej zimy wulkanicznej potrzeba kilku wulkanów w krótkich odstępach, a najlepiej, żeby jeszcze było minimum słoneczne. Ale jeśli ta druga kultura jest w miarę blisko...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
@ninedin – a coś bliższego ludziom, na przykładzie “Ludów Morza”? W efekcie magiczno-naturalnej katastrofy podziało się coś złego z lądem, ale problemy dopiero nadeszły z uciekinierami. Część starych osad/miast/wysepek stała się niezdatna do życia, więc ich mieszkańcy uciekli, ale spowodowało to załamanie się pozostałych centrów, które po prostu “zniknęły” w mrokach historii.
Ewentualnie zrób to, co odwalili Majowie – tak bardzo wyjałowili ziemie wokół swoich miast, że ich cywilizacja się po prostu zapadła, a ludzie z wielkich miast pouciekali w głuszę.
Oglądałem jakiś dokumentalny, gdzie historyk powiedział, że wiele lat później mieszkańcy wiosek próbowali wskrzesić kulturę swoich pradziadków... ale zapomnieli ich pisma. Więc jak wydobywali kamienie świątynne (kolumny, posągi itp.) i przenosili do swoich nowych miast, to zdarzało im się... ustawiać je do góry nogami :)
Ewentualnie pierdyknij tam meteorem i masz problem kilku trzęsień ziemi oraz kilku wybuchów wulkanów rozwiązany. ;)
Wystarczyłoby pewnie pierdyknięcie i spalenie w wyższych warstwach atmosfery, co by jednak dać szansę kilku nieszczęśnikom takie doświadczenie przeżyć i potem opowiedzieć następnym pokoleniom.
podziało się coś złego z lądem
Ewentualnie zrób to, co odwalili Majowie – tak bardzo wyjałowili ziemie wokół swoich miast, że ich cywilizacja się po prostu zapadła, a ludzie z wielkich miast pouciekali w głuszę.
W sumie nie wiadomo, dlaczego pouciekali. Słyszałam różne hipotezy, włącznie z fiskalną.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czy ktoś wie może, jak się nazywa bóstwo (jeżeli takie jest i jest to bóstwo) kłamstwa/przewrotności/fałszu w Hinduizmie?
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Kojarzę jakąś boginię-czaplę, która miała podobną sferę działania. Jak dojdę do domu, to sprawdzę.
EDIT: Nie czapla, tylko żuraw, heh. Bagala, imię nawet przetłumaczone jako ,,Oszustka”. Ponadto:
(...) włada morderstwami, czarną magią, trucizną, przeczuciem śmierci bliskich. Podżega ludzi do tortur.
Ewentualnie Mara, demon, który powstrzymuje ludzi przed poznaniem prawdy o rzeczywistości i oświecenia, ale to raczej tradycja buddyjska.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Okej, też mam pytanie:
Chcę kogoś potrącić samochodem (tzn. zesłać na niego takie nieszczęście w opowiadaniu), tak żeby przeżył, zachował przytomność, ale był na jakiś czas wyłączony z akcji. Myślałem o złamaniu. Da się w takiej sytuacji odhaczyć wszystkie powyższe punkty naraz?
Z góry przepraszam za własne nieogarnięcie, ale jak dotąd na szczęście nigdy niczego nie złamałem ani nie wpadłem pod samochód...
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Chyba się da, ale wezwij lekarzy. Tutaj coś może być: https://scriptmedic.tumblr.com/
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie jestem wprawdzie lekarzem, ale z doswiadczenia wiem, ze da się tak. Powiem więcej, często ludzie przychodzą do szpitala po kilku dniach od wypadku i się okazuje, że jest złamana jakąś konczyna;)
Jak opisał mnie pewien zacny Bard: "Szyszkowy Czempion Nieskończoności – lord lata, imperator szortów, najwspanialsza portalowa Szyszunia"
To jest kwestia adrenaliny – jak się trzęsiesz z nerwów, możesz nie zauważyć, że coś się złamało. Zresztą – ja złamałam kiedyś paliczek (w stopie) na schodach w domu i dopiero następnego ranka się z tatką połapaliśmy, że ta noga coś spuchnięta. Bolało, ale jakoś... abstrakcyjnie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Da się pewnie. Samochód mnie nie potrącił, ale zdarzyło mi się skręcić kostkę w trakcie gry w kosza i dopiero po meczu, kiedy wsiadłem do samochodu, kostka zaczęła puchnąć i boleć. Tak jak pisze Tarnina – adrenalina robi swoje.
Known some call is air am
Chcę kogoś potrącić samochodem (tzn. zesłać na niego takie nieszczęście w opowiadaniu), tak żeby przeżył, zachował przytomność, ale był na jakiś czas wyłączony z akcji.
Po wypadku komunikacyjnym może dojść do wstrząśnienia mózgu, który na chwilę wyłączy delikwenta, wywoła u niego najpewniej niepamięć wsteczną, ale potem względnie normalnie mógłby funkcjonować, choć początkowo w pewnym oszołomieniu.
Złamanie to przede wszystkim duży ból, trudności z poruszaniem złamaną kończyną, niektóre złamania mogą być wręcz śmiertelne (po złamaniu kości udowej można się wykrwawić). Natomiast wszystko należy podzielić przez dwa a nawet więcej, ze względu, o którym wspomina Tarnina – adrenalina.
Powodzenia :)
Hm, tego o adrenalinie nie wiedziałem, może się przydać. Wstrząs mózgu jakoś do mnie nie przemawia, ale się zastanowię.
Dzięki wszystkim!
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Hejo,
piszę opowiadanie, gdzie główny bohater musi kogoś uśpić, ale absolutnie się na tym nie zna i nie ma możliwości z nikim się skonsultować, podaje więc leki zgodnie z tym, co wyczytał w instrukcjach i bazach wiedzy.
Chciałbym żeby to trochę obróciło się przeciw niemu, więc moje pytanie brzmi: jakie mogą być nieletalne konsekwencje złego dobrania rodzaju i dawki leków nasennych?
Z góry dziękuję za pomoc :)
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
Jednorazowo? Jakich leków? Bo leki nasenne są rozmaite. Jeśli to np. melatonina, to nic strasznego nie powinno się stać, ale benzodiazepiny, opiaty i barbiturany – mogą zaszkodzić. Tu znalazłam coś o benzodiazepinach: https://www.benzo.org.uk/polman/bzcha01.htm#9
Ale skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą, czyli ducnij na privie None’a.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
O ile nie osadziłeś akcji gdzieś w latach 90 ubiegłego stulecia lub wcześniej, to jakoś mocno widowiskowo nie będzie, zakładając, że bohater wykaże minimum zdrowego rozsądku i nie poda pacjentowi całej apteczki naraz.
Odpowiadam zakładając, że rzecz dzieje się mniej więcej teraz i w Polsce (bo w innych czasach i miejscach mają inne środki nasenne). Zakładam też, że chodzi o jednorazowe przedawkowanie leku lub interakcję kilku leków.
Najpopularniejszym środkiem nasennym w naszym kraju jest zolpidem. Jest on względnie bezpieczny (z naciskiem na względnie), bo nawet zażycie całej paczki nie powinno pacjenta zabić – choć może wywołać śpiączkę. Ale zakładając, że bohater nie jest idiotą, raczej nie powinien komuś fundować aż takiego przedawkowania. Zalecana dawka to 1 tabletka dziennie, podanie większej zwykle oznacza trudności z wybudzeniem pacjenta, przedłużającą się senność, trudności ze skupieniem uwagi itd. Niebezpiecznie robi się, gdy pomieszamy zolpidem z innymi środkami działającymi depresyjnie, czyli innymi środkami nasennymi, środkami przeciwdepresyjnymi, opiatami itd. Nasilają one wtedy nawzajem swoje działanie. Z ciekawszych efektów może wystąpić euforia (opiaty) lub omamy wzrokowe (sertalina i inne antydepresanty). W połączeniu z alkoholem zolpidem może zabić, ale może też wywołać tzw. efekty paradoksalne, czyli pobudzenie, a nawet wzmożoną agresję.
Inne środki wymienione przez Tarninę (opiaty, benzo i barbiturany) nie są obecnie wykorzystywane w lecznictwie otwartym jako leki nasenne (bo były niebezpieczne) choć mają inne zastosowania.
Mamy też środki, które formalnie nie są lekami nasennymi, ale mogą być używane jako takie np. hydroksyzyna (stosowana przeciwlękowo, ale powoduje też senność). Objawy przedawkowania hydroksyzyny (bezczelnie skopiowane z ulotki): nudności, wymioty, tachykardia (przyspieszenie czynności serca), gorączka, senność, zaburzenia odruchu źrenicznego, drżenie, splątanie lub omamy, a następnie może wystąpić obniżony poziom świadomości, depresja oddechowa, drgawki, niedociśnienie tętnicze lub zaburzenia rytmu serca oraz pogłębiająca się śpiączka i zapaść krążeniowo-oddechowa.
Hej Tarnino! Hej None!
Dziękuję za pomoc, na pewno skorzystam :)
Żegnaj! Życzę Ci powodzenia, dokądkolwiek zaniesie Cię los!
To znowu ja. Mam dość konkretny problem – otóż trzy lata temu ktoś opublikował taki raport dotyczący zmian klimatu, z którego wynikało, że strefy klimatyczne się przesuną i, to była jego najbardziej charakterystyczna cecha, dużym miastom przypisano inne duże miasta, w których w 2050 r. hipotetycznie może panować podobny klimat, chyba nawet stworzyli mapę (wydech). Ten raport strasznie by mi się teraz przydał, ale 1) zgubiłem numer National Geographic, w którym był jego skrót, 2) nie pamiętam, kto go napisał, ani jaki miał tytuł. Ergo – czy ktoś może kojarzy, o czym mówię i wie, gdzie można to znaleźć?
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Może tu coś będzie: https://centurypast.org/magazine-directory/national-geographic-magazine-back-issues/
Jeśli bank na Ciebie bije, poszukaj tu: https://archive.nationalgeographic.com/landing
lub: https://helpcenter.nationalgeographic.com/s/article/how-do-i-look-up-articles-and-obtain-back-issues
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
W obecnie pisanym tekście mam taki opis:
“Po niecałej godzinie szybowania wzdłuż wybrzeża domysły strażnika okazały się poniekąd słuszne. Na kryjówkę Loki wybrał otoczoną klifami zatoczkę. Woda wpływała doń jedynie przez szczelinę w skale podobną do wąskiej bramy. Ruch wody w zbiorniku był na tyle słaby, że najdalszy brzeg porósł lodem.
Spokojna woda otoczona z czterech stron wysokimi skałami stanowiła idealne schronienie dla liczącego prawie sto osobników stada fok i trzykrotnie liczniejszego roju mew. Hajmdal nie musiał przyglądać się każdemu ptaku z osobna, by znaleźć ściganego złodzieja, gdyż ten w międzyczasie porzucił zwierzęcą postać.
[...)
Na kolanach Loki posadził sobie mewie pisklę. W ręce trzymał za jeden koniec rozpięty naszyjnik Freji. Potrząsał nim nad głową malucha, który próbował złapać dziobkiem drugą część zapięcia.”
Akcja ma miejsce w środku zimy gdzieś na północy Europy, w krajach skandynawskich. Już wiem, że pisklę mewy o tej porze roku jest niemożliwe, ale czy reszta opisu brzmi prawdopodobnie? I czy możliwe jest, aby mewa miała młode zimą, czy tę część muszę całkowicie skasować?
każdemu ptaku
Każdemu ptakowi... Mewy lęgną się wiosną, raz do roku. Zima – to nie jest dobry moment, żeby sprowadzać na świat małe, delikatne i potrzebujące dużo jedzenia istotki. Jeśli pisklę nie jest niezbędne, pozbyłabym się go – nie wygląda wiarygodnie. Jeśli jest niezbędne, zasugeruj, że Loki ma coś wspólnego z tym nietypowym zachowaniem ptactwa.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie mam pojęcia o mewach, ale językowo – “doń” znaczy do niego, a tu masz rodzaj żeński. I woda się zbyt często powtarza.
Babska logika rządzi!
Dziękuję, Tarnino, Finklo. ^^ Powtórzenia i gafy językowe poprawiłam. A mewa, cóż, fabularnie nie jest niezbędna: ot, taki drobny element komiczny* oraz sposób pokazanie, że ten Loki nie jest całkowicie zły (skoro bawi się z małymi zwierzętami).
*w dalszej części tekstu jest scena, gdzie po chwilowej dezorientacji Hajmdal rozgląda się, ale tam, gdzie wcześniej widział Lokiego, pozostał tylko skonfudowany pisklak, patrzący na Hajmdala.
Skoro chcesz zwierzątko, to może foczka?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie wiem, czy foczka okazałaby takie samo zainteresowanie błyskotką machaną jej przed nosem, jak pisklę.
I tak masz tu do czynienia z istotami nadprzyrodzonymi...
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Zagwozdka:
Jeżeli mam bohatera, który ma dwie świadomości (jakby dwa duchy w jednym ciele) i raz jeden kieruje ciałem, a raz drugi (a czasem nawet się kłócą) to jak o kimś takim pisać najlepiej: on czy oni?
Ciało jedno, osoby jakby dwie różne. A może przeplatać i pisać raz tak raz tak (tylko że to chyba będzie mylące).
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Pytanie bez ogólnej odpowiedzi. Emily Short np. stosuje różne zaimki zależnie od tego, kto akurat jest górą. Zależy, co z tymi dwiema świadomościami robisz. I jakiego masz narratora. I w ogóle.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Popieram Tarninę. Dużo zależy od tego z jakiej perspektywy prowadzisz historię. Czy narracja jest w trzeciej czy pierwszej osobie. Też np. ważne może być, czy język będzie się zmieniał w zależności od tego, która świadomość mówi. Ile narrator wie o bohaterze/rach i ile chcesz, żeby czytelnik wiedział. Czy od początku informujesz go o podwójności swojego bohatera, czy chcesz żeby stopniowo odkrywał prawdę o nim. Bez punktu z którego opowiadasz historię nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie ;)
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
Bez punktu z którego opowiadasz historię nie sposób odpowiedzieć na twoje pytanie ;)
Wiem, ale skutecznie mnie naprowadziłyście. Dzięki!
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Nie ma za co.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jadowska ma bohaterkę dzielącą z kimś ciało. Powieści pisane są w pierwszej osobie, bohaterka o tym drugim mówi “on”.
Babska logika rządzi!
Dorzucę, jeszcze coś krarze. Napisano już kilka książek kombinując z taką narracją.
Trzymając się ściśle twojego pytania podrzucam swoją kiedyś ulubioną – realistyczną: "11 x ja. Moje życie z osobowością mnogą" Robert Oxnam (tłum. A. Pokajska). Poza tym jest wiele wariacji w poezji, powieściach, nawet "Morfina" Twardocha nią jest. Zaskoczenie nie jest najważniejsze lecz oś, fabuła. Fajnie też zrobiła to pewna pisarka anglo z sf, osobowość roju. O, kurcze, teraz nie odpomnę ani tytułu, ani nazwiska. Cykl. Przeczytałam pierwszy tom, przy drugim – przerwałam. Pierwszy był naprawdę ciekawy.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Tarnino, pisemko w międzyczasie się znalazło, ale i tak dziękuję. :)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Może się przyda na przyszłość.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Załóżmy sytuację podziemnego pożaru – stara kopalnia węgla,zebrał się gaz, doszło do zapłonu i złoża będą palić się przez dziesiątki lat. Pytanie, czy taka sytuacja jest możliwa w innej sytuacji, na przykład na nielegalnym cmentarzu lub wskutek nieprawidłowego przetrzymywania WIELU zwłok?
Hałdy się mogą długo kopcić, ale czy zwłoki są na tyle łatwopalne, żeby długo podtrzymywać ogień?
Babska logika rządzi!
Pytanie, czy gazy dobywające się z trupów, mogą osiągnąć takie stężenie, by można było osiągnąć ich zapłon?
Ale to się chyba błyskawicznie wypali?
Babska logika rządzi!
Yep, szukam tylko przyczyny większego pożaru.
Z drugiej strony, biogazownia z trupow mieszkańców to ciekawy motyw na dystopie.
Zwłoki nie są szczególnie łatwopalne (zainicjowanie reakcji wymaga sporego kopa temperaturowego). Nie łatwiej Ci będzie zagrzać stóg siana? A jeśli nie, to skonsultuj się z Wiktorią, ona siedzi w trupach (ekhm).
Metan zapala się w 580 stopniach (ta tabelka: https://en.wikipedia.org/wiki/Flammability_limit ), pewnie będzie tam też trochę innych gazów. Ale nie wiem, czy dość dużo.
Każdy pożar wymaga: paliwa, tlenu, czegoś, co go zacznie (iskry albo wysokiej temperatury). Np. zagrzane siano zapala się od gorąca, spowodowanego działalnością bakterii. Nie wiem, czy to ma zastosowanie w Twojej sytuacji.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Martwi mnie właśnie ta wysoka temperatura zapłonu. Gdyby przygotować przytulną trupiarnie z masą innego źródła smrodu, przykładowo liści, to nadal ciężko mi to (łatwo) rozpalić.
Nie chodzi mi nawet o palenie zwłok, ale zainicjowanie pożaru od nich. Się trochę zakiwałem w wymyślaniu opowiadania, ech.
A może podpalacz?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Podpalenie, piorun, pijany kierowca, który rąbnął w drzewo przy cmentarzu, niedopałek po trzech dniach suszy, przewrócony znicz... Nie znamy kontekstu.
Babska logika rządzi!
Kontekst wyjdzie w opowiadaniu, które kończę ;) Dzięki za dyskusję!
Kolejne pytanie natury inżynieryjnej – mamy wielki most przerzucony między wyspami à la Golden Gate. Co by się z nim stało, gdyby poziom morza ZNACZNIE się podniósł? Wpłynęłoby to na jego wytrzymałość albo w ogóle zdatność do użytku? (Oczywiście bez zalewania go całkowicie.)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Na zdatność do użytku na pewno. Jeśli poziom znacznie się podniósł, to pewnie oznacza, że niektóre fale sięgają powierzchni. A wtedy w określonych warunkach (na przykład sztorm podczas przypływu) strach tam się ładować, więc prawdopodobnie ruch byłby niekiedy zamykany. No i co tsunami, to mnóstwo ofiar, most do remontu. Obstawiam, że szybko by go zamknięto i zbudowano nowy, nawet jeśli fizycznie by wytrzymał.
Babska logika rządzi!
W Krakowie, kiedy Wisła sięgała mostu, wjechały na most tramwaje, żeby go dociążyć. Poza tym woda może naruszyć przęsła, a wtedy napięcia w belce jaką jest most będą... inne;)
Białe łąki, białe drzewa... już nie grymaszę.
Dzięki!
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Cześć, czy wie ktoś może jak "zmusić" portalowy edytor do współpracy? ;) Próbuję zastosować nietypowe jak na niego formatowanie, czyli zmienić rozstrzelenie liter. Takiej opcji nie ma, ale myślałam, że może wystarczy to zrobić w Wordzie, a potem przykleić to za pomocą przycisku "Wklej z programu MS Word", niestety – ignoruje formatowanie. Próbowałam więc wkleić kod html (jak w załączeniu) i też nic z tego. Może ktoś już miał z tym do czynienia i wie jak rozwiązać ten problem.
EDIT: teraz jeszcze zauważyłam, że ignoruje wielokrotne naciśnięcie spacji by zrobić pustą przestrzeń.... Może też ktoś wie jak to ogarnąć.
P i s a ć litera-spacja-litera-spacja. Wiem, to rozwiązanie ma mnóstwo wad, ale innego nie znam.
Babska logika rządzi!
Dzięki Finkla :) Spacje okazały się bolesne, ale dałam radę ogarnąć – jak na pudełku o to samo zapytałam.
Z Worda można przekopiować do edytora portalowego długie i krótkie spacje (ale jest to 6 znaków na liczniku), ale też ¼ spacji (która już ma 1 znak).
Dalej mam problem z gęstością czcionki, ale to sprawa drugorzędna.
Jak to jest z tymi brońmi u Krzyżaków? Walczyli może szablami, czy raczej tylko miecze?
Kto wie? >;
Miecze. Szable to później/gdzie indziej.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Przy okazji przypominam, że “broń” jest singularis tantum. Podobnie jak pościel, jedzenie i kwiecie. W razie, gdyby ktoś pytał na potrzeby konkursu, bo tnę punkty bez litości. (Ja mam serce. W zamrażalniku.)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
A walka? Jak bardzo różni się walka szablą od tej mieczami? Chodzi mi bardziej od strony opisowej.
Tarnino, hehe to na inny nabór, ale tekst na twój konkurs już powstaje. Zastanawiałem się czy nie wstawić bez bety, ale boję się kompletnego rozjazdu xd.
Edit: Chodzi np o fintę, czy stosuje się ją w obu rodzajach walki? Że są bardzo różne to już wiem.
Kto wie? >;
W Wiedźminie były finty. :) Ale to chyba zależy, o jaki miecz chodzi, bo przecież miecz jednoręczny + tarcza, miecz jednoręczny bez tarczy, ten wielki ,,Zweihander" to są zupełnie różne techniki... A, no i od warunków – na polu bitwy raczej się w finty nie bawili, ale o to już trzeba pytać rekonstruktorów.
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Dzięki za pomoc. Już się dowiedziałem tego, co chciałem. <33
Kto wie? >;
Tarnino, hehe to na inny nabór,
Nie szkodzi, zawsze się przyda.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Racja
Kto wie? >;
Hej!
Takie cholerstwo ma jakąś specjalną nazwę? Wieżyczka to to nie jest i brakuje mi dobrego słowa. Mam w tekście pojazd z czymś podobnym, tylko miotacz ognia zamiast karabinu, i nie bardzo wiem, jak to opisać.
Nie znam się na militariach ani trochę, ale pierwsze co mi przychodzi do głowy to “stanowisko karabinowe/karabinu”
Może nie wyglądam, ale jestem tu administratorem. Jeśli masz jakąś sprawę - pisz śmiało.
Karabin maszynowy z osłoną na obrotnicy
Źródło: https://wzu.pl/sites/default/files/Lekki_mobilny_system_bojowy_TYNKA.pdf
EDIT:
Strzelec karabinu jest chroniony od przodu przed ostrzałem broni
strzeleckiej oraz odłamkami szeroką tarczą pancerną
Jednak proponowałbym słowo “osłona” ze względu na skojarzenia czytelnika, niekoniecznie biegającego po katalogach uzbrojenia.
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Ile osób siedzi w lokomotywie pociągu towarowego? Ktoś oprócz maszynisty, jakiś zmiennik?
Babska logika rządzi!
Nie wiem, czy to nie zależy od konkretnego typu.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Typ dowolny, acz współczesny, raczej nie będzie pasował parowóz z palaczem sypiącym węgiel do pieca.
Babska logika rządzi!
http://logistykakolejowa.pl/instrukcja_dla_maszynisty_pojazdu_trakcyjnego.pdf
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Dzięki, Staruchu. I wszystko jasne.
Babska logika rządzi!
:D
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Butelka
Budowa butelki, a problem wycierania szyjki/gwinta/wylotu.
Według Wikipedii, która bywa źródłem informacji momentami niewiarygodnym, widać zapis, że mowa o szyjce. Jednak każdy wie, że jedyne co szyjka może zrobić w przypadku piwa, to pęknąć przy otwieraniu o jakiś murek. Ewentualnie za szyjkę się trzyma łapą. Jakbym napisał, że ktoś łapą przeciera szyjkę, to można by pomyśleć, że wykonuje pewien ruch obejmując tę szyjkę od boku. Pisząc, że wyciera gwint butelki brudną łapą, daję bardziej precyzyjną informację, choć uciekam się do potocznej mowy. A w opowiadaniu jakbym tak napisał? Ktoś najpewniej zaznaczyłby, że gwint to ma strzelba, a butelka ma szyjkę. Jednak nie rozwiązałby w ten sposób mojego problemu.
Jak zatem najlepiej byłoby opisać wycieranie ręką wylotu butelki, jeżeli teks nie miałby zawierać mowy zbyt potocznej. Np. jechałby prezes samochodem i widziałby jak ktoś wyciera. Szyjka, wylot butelki, czy gwint jest potocznym wyrazem dobrym zawsze?
Miałem kontynuować dyskusję na SB, ale doszedłem do wniosku, że na forum znajdzie się miejsce na te rozważania.
Szyjka, wylot butelki, czy gwint jest potocznym wyrazem dobrym zawsze?
Gwint.
Przynoszę radość :)
Potocznie mówi się “gwint”, bo tak się utarło: https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/poradnia-PWN-o-piciu-z-gwinta;15155.html Szyjka też może być.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Szyjka to szyjka, a gwint to gwint. Pijesz z gwinta, za szyjkę możesz trzymać.
Przynoszę radość :)
Gif poglądowy:
Pani pije z gwinta, trzymając za szyjkę. Ale “pić z gwinta” to idiom. Gdybym pisała o kosmicznych (?) marines, odpoczywających po bitwie w towarzystwie flaszki, możliwe, że napisałabym “John przetarł gwint rękawem, zanim podał butelkę dalej.” Ale czy “gwint” to oficjalna nazwa ujścia butelki, nie wiem.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Gdybyś napisała, że “przetarł szyjkę rękawem”, zastanawiałabym się, o co Ci chodzi ;)
Przynoszę radość :)
A gdybym napisała “przetarł szyjkę butelki”? Bo napisanie “przetarł wargi” (p. shoutbox) skierowałoby Cię zupełnie gdzie indziej (po polsku butelka nie ma warg, po angielsku tylko).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Tak samo.
Ostatecznie chodzi o to, żeby pisać zrozumiale.
Przynoszę radość :)
Dzięki za rozważania. Wydaje mi się, że niezależnie czy użyjemy warg czy szyjki, czy gwinta, musimy się upewnić, że czytelnik zrozumie co się dzieje. Chociaż nie każdy zrozumie, ale niech przynajmniej wiemy jaka jest grupa docelowa. Wtedy można odpowiednio rozpisać losy butelki.
Co do gwinta, to na razie wydaje mi się, że wylot butelki ma sens jako bardziej neutralny. Jednak jest mniej konkretny od gwinta. Można jeszcze opisywać temat dookoła, nakierowując uwagę czytelnikw. Mucha latająca dookoła gwinta dumająca nadnjegonelegancką formą.
Najważniejsza zawartość butelki :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
“Wylot butelki” brzmi dziwnie.
Przynoszę radość :)
Czyli poprawnie będzie:
“Pociągnął z gwinta łyk szampana, choć butelka luksusowego napitku żadnego gwintu nie miała i mieć nie miała prawa.”?
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Cóż, jeżeli to był łysy pan (o obfitym karku), który lubił tani szpan i drogie wódki (lub szampana) w parku... Będzie poprawnie, bo picie z gwinta ma dość luźny związek ze “spiralnym wyżłobieniem na bocznej ściance śruby, wkrętu lub na wewnętrznej ściance nakrętek”, przypuszczam, że metonimiczny (butelki miewają gwint, zwykle na tym miejscu, które obejmują miłośnie wargi pijącego).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cóż, jeżeli to był łysy pan (o obfitym karku), który lubił tani szpan i drogie wódki (lub szampana) w parku...
Mnie się picie szampana z gwinta (oraz polewanie widowni) kojarzy bardziej z kierowcami wyścigowymi, czyli osobnikami raczej drobnej postury.
Podejrzewam, że z włosami u nich różnie. Jednak zostałem naprostowany, bo byłem wierny mentalnie “spiralnym wyżłobieniom”. Za to dziękuję!
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Też prawda (nie oglądam sportu, nawet tak mało sportowego).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pytanie do lekarzy i innych znawców anatomii:
Gdzie i jak trzeba dźgnąć człowieka nożem, żeby:
Czy cios w wątrobę się nada?
Babska logika rządzi!
Cios w wątrobę to instant zgon (no może nie taki super instant że na miejscu, ale wątroba jest bardzo ukrwiona i wykrwawienie się nastąpi szybko).
Rana której szukasz, powinna unikać tętnic i dużych naczyń, bo im większe naczynie, tym szybciej się wykrwawi. Żeby krew sączyła się spokojnie, a nie tryskała, musi zostać przebita żyła.
Rana pozwalająca uciec, to raczej kończyny górne lub dolne; dźgnięcie w korpus, brzuch, oprócz krwawienia z rozerwania naczynia, zazwyczaj pociągnie tez jakieś inne powikłanie, typu przebicie płuca, przebicie jelita, uszkodzenie wątroby czy śledziony – i to są sytuacje, w których nie bardzo jest się w stanie uciekać. Natomiast leżeć, dogorywać, coś tam jeszcze bohatersko uczynić – da radę. ;D
Dzięki bardzo, Panie Jasnostronny. :-)
Ma leżeć i dogorywać. No to chyba dziabnę go w płuco.
Babska logika rządzi!
To znowu ja – pisze się.
Czy policja polska w małym miasteczku już swobodnie posługuje się mailem i wyśle zdjęcia w ten sposób, czy po staremu będą faksować? Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie... ;-)
Babska logika rządzi!
Faksu już chyba się nie używa.
W małym miasteczku, które znam, policja nie ma dostępu do internetu ;)
Ale ogólnie: mailem.
Przynoszę radość :)
No, jeśli nie mają dostępu do internetu, to jak mają używać maila? Przecież chyba nie wysyłają rzeczy dotyczących śledztwa z prywatnej komórki?
Mnie się wydaje, że lepszy faks niż nic. Chociaż prawda, że jeszcze musi być jakiś odbiornik po drugiej stronie drutu. Ale instytucje państwowe chyba mają coś takiego na stanie...
Babska logika rządzi!
Korespondowałam kiedyś z instytucją państwową na straszliwym zadupiu za pośrednictwem faksu. Wtedy też dowiedziałam się, czym jest ta dziwna drukarka przy starym firmowym telefonie i jak się jej używa. ;-)
„Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf
Mają swoją wewnętrzną sieć i z niej korzystają w służbowych sprawach (przesyłają informacje).
Poza tym używają prywatnych telefonów, lapków (zależy).
Przynoszę radość :)
No dobra, czyli jeśli mają jakieś materiały i pytania do konsultanta z zewnątrz, to wyślą je mailem. Mimo przeszkód.
Dzięki, Dziewczyny. :-)
Swoją szosą, masakrycznie niedofinansowane te nasze gliny. Noż kurde, żeby do służbowego biurka nie dopływał internet, to jakieś średniowiecze...
Babska logika rządzi!
Tak myślę i nie przypominam sobie, żebym cokolwiek oficjalnego dostała mailem od policji. Albo w wersji papierowej, albo przez e-PUAP, przy czym tam funkcjonuje hierarchia – pisma dostajemy od samej “góry” (czyli oni mają konto na e-PUAP). I wiem, że maile przychodzące też najpierw trafiają do “góry” i stamtąd są kierowane do właściwych jednostek.
Przepraszam, bo chyba namieszałam.
Przynoszę radość :)
Maile od “policji” to przeważnie naciągacze. https://niebezpiecznik.pl/
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Musisz patrzeć na końcówkę adresu: policja.gov.pl
Przynoszę radość :)
To policja w ogóle ma e-PUAP? Pierwsze słyszę. Chyba faktycznie tylko wierchuszka.
Babska logika rządzi!
Góra ma na pewno i używa go.
Przynoszę radość :)
A co ma nie mieć? Urzędy mają, przedszkola mają. Czemu nie policja?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ja powiem wam, że jakieś dziesięć lat temu, na wsi mieli lepszy internet niż ja w mieście. Zależy oczywiście o jakiej wsi mówimy lub mniejszej miejscowości. Wydaje mi się, że brak internetu w małej wiosce, to raczej wspomnienie i to dość anegdotyczne, kojarzące się z serią “U Pana Boga”. Tam na komisariacie następowała powolna modernizacja, a laptop został przyjęty prawie jak święta figura.
Zakładam, ze w opowiadaniu można taką sytuację opisać, jeżeli znajdzie jakieś uzasadnienie. Jednak jeśli nie opisujemy polskiego Innsmouth, to szczerze wątpię, by współcześnie istniała państwowa instytucja pozbawiona internetu, jeżeli nie znajduje się w jakiejś faktycznie zapomnianej przez cywilizację strefie wykluczenia. Ale jak ktoś zna miejsce bez internetu, dajcie cynk. Chętnie tam zamieszkam, jeśli oczywiście mają chociaż jeden komisariat w pobliżu (w razie czego) ;)
Nie chodzi o brak zasięgu, po prostu policjanci nie mają dostępu do internetu na służbowym sprzęcie.
Przynoszę radość :)
A ok, chyba rozumiem o co chodzi.
A co ma nie mieć? Urzędy mają, przedszkola mają. Czemu nie policja?
A bo kiedyś (miesiące, a nie lata temu) rozmawiałam z pewną policjantką na temat wysłania jakiegoś dokumentu jak najszybciej i na hasło “e-PUAP” zareagowała niemalże paniką.
Babska logika rządzi!
Przedsiębiorcy mają obowiązek założenia profilu eZus. Zdziwiłabyś się, ilu z nich albo w ogóle tego nie robi, albo (niezgodnie z zasadami bezpieczeństwa w sieci) podaje hasło biuru i niech biuro się męczy. Teraz co prawda weszło uwierzytelnianie dwuetapowe i nie można, ale można złożyć pełnomocnictwo. Jak myślisz, kto wypełnia druczki pełnomocnictwa? Ludzie ogólnie wolą panikować, niż się czegoś nauczyć, i tyle.
#biurokracjaNasWykonczy
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Hmmm. To chyba nie była panika osobista, tylko taka instytucjonalna – “gdzie naszej bidnej komendzie do takich wielkich wynalazków”.
Babska logika rządzi!
W domyśle “ja tego na pewno nie będę robiła” :)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Nie wiem. Ja to zinterpretowałam bardziej jako “dotrzemy do tego etapu może za sto lat”. Głos miała młody, powinna być otwarta na nowe doświadczenia. A otrzymywanie dokumentu, którego nie możesz się doczekać, w ciągu kilku minut czy godzin, a nie dni, może wyglądać atrakcyjnie.
Babska logika rządzi!
Albo i nie. W końcu coś z tym dokumentem trzeba będzie zrobić. I zaryzykować niezadowolenie szefów. #biurokracjaNasWykonczy
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Alternatywę stanowi wysłanie go Pocztą Polską.
Babska logika rządzi!
Sprawdzona metoda.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Czy ktoś wie jak się nazywa ostry koniec gwoździa i czy w ogóle ma jakąś nazwę?
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
A który koniec? ;)
Known some call is air am
Zawsze mówiło się “ostrze”, a z tego, co widzę, górna część to łeb, środkowa trzpień, a ta ostra to właśnie ostrze.
https://fachowydekarz.pl/gwozdzie-budowlane-i-wszystko-co-musisz-o-nich-wiedziec/
Ale może ktoś jeszcze znajdzie inną nazwę, bo ja tylko taką znalazłam. ;)
Nigdy nie słyszałam określenia “ostrze” w odniesieniu do gwoździa (zawsze “ten zaostrzony koniec” i łebek).
Przynoszę radość :)
O, no widzisz, u nas mówiło się “daj ostrzem tutaj”, raczej nikt nie używał formy “daj ten zaostrzony koniec tutaj”. ;) Ale to może też zależy od miejsca/ludzi, albo po prostu od skracania pewnych form przy częstym używaniu. ;) Pracowałam kiedyś w fabryce i może stąd ta “szybsza” forma. ;)
Outta, ten który nie nazywa się łebek :P
Dzięki dziewczyny, dobrze wiedzieć, że forma “ostrze” jest używana, bo ja podobnie jak Anet znam z użycia tylko ostry koniec.
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
Ananke, ja najwyżej słyszałam “podaj gwoździe” ;)
Przynoszę radość :)
W życiu nie słyszałem okreslenia “ostrze” w odniesieniu do ostrego końca gwoździa :/ Ale też jakoś nie przyszło mi nigdy usłyszeć, żeby ktoś ten ostry koniec nazywał w jakikolwiek sposób ¯\_(ツ)_/¯
Ja tam bardziej w terminologii hydraulicznej siedzę, więc jak będziesz miała jakieś pytania o mufy, nyple, kinety, czyszczaki albo inne zawory RTL to może wówczas pomogę ;)
Known some call is air am
Ale też jakoś nie przyszło mi nigdy usłyszeć, żeby ktoś ten ostry koniec nazywał w jakikolwiek sposób ¯\_(ツ)_/¯
No właśnie, bo przeważnie mówi się “podaj gwoździe” i wiadomo samo przez się, że wbija się zaostrzonym końcem, ale akurat mam bohatera, który oddziela gwoździe idealne od nieidealnych i potrzebowałam słowa na końcówkę ;D
Ja tam bardziej w terminologii hydraulicznej siedzę, więc jak będziesz miała jakieś pytania o mufy, nyple, kinety, czyszczaki albo inne zawory RTL to może wówczas pomogę ;)
Nigdy nie wiadomo, jaka wiedza może się w pisaniu przydać, więc może kiedyś skorzystam XD
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
mam bohatera, który oddziela gwoździe idealne od nieidealnych
Ło pani, po co on to robi? Na zupę z gwoździa? ;)
Known some call is air am
Blisko. Te nieidealne połyka XD
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
To jakiś wysokolevelovy fakir być musi ;)
Known some call is air am
Wszystko, co ostre, ma ostrze – gwóźdź też :)
Te nieidealne połyka XD
A co się mają zmarnować? XD (BTW, piękne zdjęcie korozji w podlinkowanym artykule ^^)
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Ja bym powiedziała, że to czubek gwoździa, ale widzę, że dziwna jestem...
Babska logika rządzi!
A co się mają zmarnować? XD
Tarnino, myślisz podobnie jak mój bohater ;D
Ja bym powiedziała, że to czubek gwoździa, ale widzę, że dziwna jestem...
Dla mnie czubek sugeruje wertykalność i najwyższy punkt, a gwoździ używa się w różnych pozycjach i raczej nie stawia się ich pionowo na łbie...
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
Tarnino, myślisz podobnie jak mój bohater ;D
Oooo...keeej...
Dla mnie czubek sugeruje wertykalność i najwyższy punkt
No, właśnie.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
No, niby czubek na ogół jest na górze, ale IMO bardziej wiąże się z czymś ostrym. Fraza z aniołami na czubku szpilki też się trafia (acz występują również ostrza i łebki).
Babska logika rządzi!
bardziej wiąże się z czymś ostrym.
Czubek głowy przeczy tej teorii :>
Frazy z aniołami nie znałam, ale Google pokazuje przede wszystkim na ostrzu/końcu szpilki.
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
No, tak, ale z czymś ostrym i skierowanym ku niebu, jak piorunochron czy piramida.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Jakoś ten ostry punkt musi być nazwany, w końcu to jedna z części, ale co innego nazwa profesjonalna, a co innego użycie potoczne, kiedy się na czymś pracuje. ;) A jeszcze co innego jakieś środowiskowe nazwy. ;)
A szpikulec? (Nie wiem, strzelam.)
Show us what you've got when the motherf...cking beat drops...
Zdecydowałam się na ostrze, bo chyba jednak najbardziej pasuje. Szpikulec teoretycznie chyba też by mógł być (WSJP podaje dwie definicje, z których jedna mówi właśnie o ostrym zakończeniu czegoś), choć mnie się kojarzy przede wszystkim z osobnym przedmiotem (szpikulec do lodu), a nie częścią czegoś.
Muzyka nie jest w nutach, ale w ciszy pomiędzy dźwiękami. W.A. Mozart
Czy sznur za który osoba (nie koń) może ciągnąć sanki ma jakąś inną nazwę?
Tu: https://www.muzeumgalowice.pl/node/210290 mówią, że postronek lub rzemień. Czemu nie?
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Może być. Szukam jakiś sposobów, aby przekazać w tekście, że chodzi mi o długi sznur przywiązany za oba końce do sań.
A, no to specjalistycznej nazwy tego sznura – o ile istnieje – nie znam.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Coś służącego do holowania obiektów to hol, jeśli ma być to synonim sznura do sań. Myślę, że terminologia z zaprzęgów konnych mogła być używana również do innych zaprzęgów, więc tam również warto sprawdzić.
Ja potrzebuję nie-holenderskich określeń na kursy łodzi żaglowych względem wiatru. W świecie fantasy niekoniecznie muszą istnieć Niderlandy. Dla wiatrów od strony dziobu jest ćwierćwiatr, a potem półwiatr. Dla wiatrów od strony rufy funkcjonują obecnie tylko holenderskie określenia. Nie ma kursu “zadniego” ani “ćwierćzadniego”. Nie wierzę, że Słowianie nie mieli swoich określeń dla tych kursów.
Nie wiem, czy to zagadnienie bardziej techniczne czy językowe. Jeśli zadam go w części językowej to będzie wymagać znajomości części technicznej. Dylemat trochę jak u Le Guin :)
Zawsze jest jeszcze wątek “Wzajemna pomoc różna przy pisaniu opowiadań”, ale myślę, że to pytanie tu akurat lepiej pasuje. A jest całkiem ciekawe! Poszukałem trochę w źródłach, nie udało mi się znaleźć stanowczej odpowiedzi, ale podzielę się przemyśleniami.
Po pierwsze – kwestia jest trochę sztuczna w tym sensie, że w świecie fantasy niekoniecznie też musi istnieć Polska. Abstrakcyjnie używamy nazw z ziemskich języków na oznaczenie pojęć w fikcyjnym uniwersum i na ogół nie jest to ani możliwe, ani celowe, aby rugować wszystkie zapożyczenia (większość wyrazów została kiedyś skądś zapożyczona). Zgodzę się jednak, że w określonych konwencjach (fantasy oparte na mitologii słowiańskiej) jest sens unikać słów typu “fordewind”, które wyjątkowo jaskrawo ujawniają obcą etymologię.
Przypuszczam, że staropolskie nazwy kursów – jeżeli w ogóle istniały – mogły nie zostać odnotowane, ponieważ rejestracja gwar zawodowych warstw niższych bardzo długo była sporadyczna i przypadkowa. Terminologii używanej przez chąśników w ogóle nie miał kto zapisać: a w czasach Mikołaja Reja żeglarstwo było już dawno zdominowane przez niemieckojęzycznych mieszkańców wybrzeża. Zresztą nawet Słownik warszawski (wczesny XX wiek) mimo swej potężnej objętości zawiera trochę pojęć związanych z żeglarstwem, ale nazw kursów akurat nie.
Piszę “jeżeli w ogóle istniały”, bo tak naprawdę obstawiałbym raczej, że przyszły z holenderskiego lub dolnoniemieckiego dopiero u progu epoki nowożytnej, wraz z nowocześniejszym ożaglowaniem. Skoro wcześniej na Bałtyku używano topornych żagli prostokątnych i pod wiatr dało się płynąć tylko bardzo gęstym halsem, jeżeli w ogóle, to nazywanie kursów względem wiatru miało znacznie mniejszą rację bytu.
Jeżeli mam rację, wszelkie obmyślanie nazw o rodowodzie słowiańskim będzie z konieczności fikcyjną konstrukcją. Wydaje mi się jednak, że określenie “wiatr pełny” dla wiejącego wprost od rufy nie budzi kontrowersji. Problem dotyczy raczej baksztagu. Regularną formą staropolską analogiczną do ćwierćwiatru i półwiatru byłby chyba “trzechćwiercin wiatr” (por. cz. třičtvrtina), ale nie bardzo sobie wyobrażam wilka morskiego wykrzykującego w sztormie ten łamaniec językowy...
Skoro i tak popuszczamy wodze fantazji, tworząc własną terminologię, przy “wietrze pełnym” zwróciłem uwagę na dość uderzającą analogię między żaglami wydymanymi przez wiatr a fazami Księżyca oświetlanego przez Słońce. Jeżeli żeglarze z Twojego uniwersum poszliby w tę stronę, mogliby używać pojęć “wiatr, kurs garbaty” dla baksztagu i “wiatr, kurs sierpa” dla bejdewindu; brzmi raczej zgrabnie i nie mniej sensownie niż dowolna inna spekulacja. Ciekaw jestem Twojego zdania!
A może jakiś neologizm, na przykład wiatr ćwierćpełny?
Babska logika rządzi!
Ślimak Zagłady, dziękuję za ogromną pracę włożoną w odpowiedź. Bardzo spodobał mi się pomysł z kursem garbatym i kursem sierpa. Takie określenia pasują zwłaszcza do języka ludu, dla którego Słońce i Księżyc znajdują się również w centrum wierzeń.
Moja historia nie rozgrywa się w świecie słowiańskim. Przyznam, że kiedy zacząłem pisać scenę w której bohaterowie (u mnie bohaterki) muszą ustalić zwięźle jaki manewr łódź żaglowa ma wykonać, słownictwo “holenderskie” zupełnie zepsuło koncepcję świata. Żeby nie utknąć na tym problemie tymczasowo stwierdziłem że bohaterki są tak zgrane, że rozumieją się bez słów – jednak wnikliwy czytelnik może wróżyć katastrofę w sytuacji, kiedy jedna osoba ma zająć się ożaglowaniem, a druga ustalać kurs i walczyć ze sterem.
Oryginalne słownictwo Ślimaka podkusiło mnie natomiast, żeby... użyć obu form. Bohaterki przypływają z wysp, gdzie wynaleziono już “nowoczesne” ożaglowanie, oraz gdzie pływają w zasadzie wszyscy. Jest to poniekąd związane z jakością surowca i przesyconymi magią tkankami roślinnymi. Można zatem wytwarzać żagle, liny i maszty znacznie wytrzymalsze, niż te stosowane na kontynencie. Na wschodnim wybrzeżu kontynentu wszyscy stosują żagle prostokątne lub trapezowe, żeglarstwo jest zdominowane przez mężczyzn, a konstrukcje toporne, ale idące w tony ładowności (rozwinięty handel). To kultura materialna, gdzie magii jest mało, a sami magowie funkcjonują na dworach królewskich i książęcych. W scenie mam zderzenie technologii, płci, oraz dodatkowo będę miał teraz zderzenie języków. Bohaterki mogą używać kursu garbatego i sierpa, a stary wilk morski z kontynentu wiatru pełnego,np. “wiatr, trzy ćwierci” – jak słusznie zauważył Ślimak, “trzechćwiercin” jest wyrazem długim, i samo wykrzyczenie go na jednym wydechu może być trudne, a zrozumienie przez załogę jeszcze trudniejsze. Załogant słysząc wyraz “trzy” domyśli się reszty, nawet jeśli zagłuszy ją otoczenie.
Finkla, wiatr ćwierćpełny też brzmi dobrze, ale obawiam się że przerażony załogant w trakcie sztormu mógłby nie rozróżnić między “ćwierćwiatr” a “ćwierćpełny wiatr”, co drogą ewolucji naturalnej ograniczyłoby stosowanie słownictwa. Z podobnego powodu saper odliczając nie wypowiada “five” ponieważ jest podobne do “fire”.
Dziękuję za inspirujące podpowiedzi! Czasem może daję sobie zbyt trudne wyzwania. U takiej Ursuli mag wsiada do łódki, uruchamia magicznego autopilota i przemieszcza się od A do B, chyba że drugi mag odepchnie go do C... nie musi do nikogo wrzeszczeć, bo siedzi sobie na łódce, a reszta robi się sama.
P.S. Podobny problem jest ze sterburtą i bakburtą, które z tego co pamiętam odnoszą się do asymetrii mocowania steru na pewnych statkach w pewnym okresie historycznym. No i trzeba jeszcze uważać żeby w takich zabawach czytelnik się nie pogubił... bo książek z licznymi przypisami dawno nie czytałem :)
Finalnie wyszło tak:
Nadciągające ku nim chmury widzieli teraz nad zatoką w całej okazałości. Mżawka osłabła, tylko po to, by za moment ustąpić miejsca ciężkim kroplom bębniącym o podkład. Wiatr zmienił nieco kierunek, a żagiel załopotał, zanim znów zaczął napinać go pęd powietrza.
– Wiatr, kurs sierpa! – krzyknęła Larn.
Santara, która jeszcze przed chwilą wpatrywała się w niebo, teraz chwyciła za liny. Obserwując uważnie poczynania młodszej kobiety, Larn w odpowiedniej chwili zmieniła położenie steru, a potem zablokowała go i rzuciła się do pomocy przy żaglu. Vadenhold był pełen podziwu nie tylko dla ich szybkości, ale i zgrania. Nie musiały wymieniać między sobą wielu słów, by zgodnie sterować łodzią.
– Kurs sierpa?? Dlaczego sierpa? – zapytał ją, kiedy wróciła do steru. Musiał niemal wbić swój nos w jej ucho, żeby jego głosu nie zagłuszyły dźwięki ulewy.
– Po waszemu to ćwierćwiatr! Spójrz na żagiel! – odkrzyknęła Larn.
– Acha, już rozumiem. Ale w mojej łodzi, na ćwierćwietrze mogę tylko gacie suszyć! – Vadenhold wykorzystał chwilową przerwę w opadach do dłuższej wypowiedzi.
Zamykam moje pytanie, zanim wyrzucicie mnie do wątku językowego albo do betowania :) Przecinki i styl będę pewnie poprawiał w stosownych wątkach.
@marzan:
Podobny problem jest ze sterburtą i bakburtą, które z tego co pamiętam odnoszą się do asymetrii mocowania steru na pewnych statkach w pewnym okresie historycznym.
Przed wynalezieniem steru zawiasowego (pierwsze przedstawienie graficzne – Elbląg 1242 r.) statki i łodzie miały wiosło sterowe z prawej strony.
Ze względu na to, że większość ludzi jest praworęczna. Stąd się wzięła sterburta. W związku z tym do portu przybijano z drugiej strony (ang. port side), czyli bakburtą.
btw: Jakby stworzyć w opowiadaniu świat leworęcznych, czy byłoby odwrotnie?
Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny
Pytanie: ile przeżyje mężczyzna bez możliwości sikania? Zakładając, że liczymy od momentu, że gość czuje, że chce mu się lać, a tu nie da rady :/
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Nie mam pojęcia, ale wydaje mi się, że to zależy, czy będzie mógł płyn wypocić.
Babska logika rządzi!
Może przypadek Tychona Brahe pomoże?
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Akurat w tym przypadku istnieje podejrzenie, że delikwent został otruty... Nie sądzę, żeby to miało coś wspólnego z poceniem (wprawdzie pot i mocz pierwotny mają podobny skład, ale – chyba nie). Ducnij na priv lekarza lub farmaceutę.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Pytanie: ile przeżyje mężczyzna bez możliwości sikania? Zakładając, że liczymy od momentu, że gość czuje, że chce mu się lać, a tu nie da rady :/
Pojemność ludzkiego pęcherza to około pół litra, skrajnie może się rozciągnąć nawet w okolicę litra. Zdrowy mężczyzna oddaje w ciągu doby od 1,5 do 2,5 litra moczu, stąd łatwo wywnioskować, że do przepełnienia doszłoby w krócej niż dobę. W pewnym momencie przepełniony pęcherz napierałby na zwieracze tak bardzo, że jakieś popuszczanie tego moczu by pewnie wystąpiło (tym wcześniej, im więcej płynów się przyjmie, im mniej się wypoci czy wytranspiruje przy gorączce, itd. – stany te mogą wpływać także na ilość moczu, np. człowiek błąkający się po pustyni, bez dostępu do wody pitnej, fizjologicznie rozwinie oligurię czyli skąpomocz i do 1,5l moczu się nawet nie zbliży, ale to nadal nie będzie mniej niż pół litra moczu, bo wartości mniejsze grożą uszkodzeniem nerek i śmiercią).
Jednorazowe wstrzymanie moczu, bo ktoś ma taki kaprys, raczej nie wiąże się z powikłaniami, ale zatrzymanie moczu z powodu np przerostu prostaty (czyli bez możliwości wysikania się mimo prób), niesie nawet zagrożenie życia poprzez sepsę czy ostrą niewydolność nerek.
Hej, dzięki wielkie, zyskałem wgląd w sytuację, teraz tylko muszę to skrzętnie wykorzystać (w nieco niepoważnym tekście).
Pozdrawiam!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Cześć,
Pytanie z marynistyki: Czy pojęcie pryz może odnosić się do jednostki porzuconej i odnalezionej już po zakończeniu działań wojennych? Ewentualnie – czy przejęcie porzuconego statku w czasie pokoju jest określane innym mianem?
Sytuacja: przyszłość, przestrzeń kosmiczna, załoga statku cywilnego kosmicznego napotyka dryfujący wrak z dawno zakończonej wojny i postanawia go wziąć na hol celem spieniężenia w najbliższej stacji kosmicznej. Czy w takim przypadku można powiedzieć, że wzięli pryza?
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Nie znam się, więc się wypowiem: IMO, sytuacja w Kosmosie jest pod tym względem nieunormowana, a to daje autorowi prawo do tworzenia neologizmów i naginania znaczeń.
Babska logika rządzi!
Cześć Finklo,
Autor bardzo chciałby nadać fabule pozory realizmu, więc zakłada, że XI konwencja haska obejmie w przewidywalnej przyszłości także przestrzeń kosmiczną ;]
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Wiesz, jeśli prognoza pisarza-futurysty niezupełnie się spełni, to żaden wstyd. Byłbyś w niezłym towarzystwie. ;-)
Babska logika rządzi!
Czy pojęcie pryz może odnosić się do jednostki porzuconej i odnalezionej już po zakończeniu działań wojennych?
Nie, ponieważ https://pl.wikipedia.org/wiki/Pryz jest to: zdobycz wojenna w postaci skonfiskowanej cywilnej jednostki, pływającej pod banderą państwa nieprzyjacielskiego, lub jednostki państwa neutralnego wiozącej niedozwolony ładunek (przemyt) do państwa, będącego drugą stroną w konflikcie zbrojnym.
Czyli nie pasuje do definicji. Ale! wg. Wikipedii to by podpadało pod "derelict", tylko nie wiem, jak to przełożyć. "Mienie porzucone"? "Wrak"? W każdym razie mamy tu klasyczną salvage operation – może któryś prawnik będzie wiedział.
sytuacja w Kosmosie jest pod tym względem nieunormowana, a to daje autorowi prawo do tworzenia neologizmów i naginania znaczeń.
Kosmos podpada pod prawo morskie, a przynajmniej większość science fiction tak przyjmuje (space is an ocean, nie?).
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.
Cześć Tarnino,
Problem z wikipedią jest taki, że ona sama ze sobą się rzadko zgadza :D. Pryzem niekoniecznie musi być jednostka cywilna. Np tu: https://pl.wikipedia.org/wiki/USS_Chesapeake_(1799) i tu :https://pl.wikipedia.org/wiki/Edward_Pellew piszą, że pryzami były okręty wojenne.
Delecrict też nie pasuje, bo to podpada pod sam ładunek a nie całą jednostkę.
Wrzucę temat na jakieś forum wilków morskich :D może mnie nie przeciągną pod kilem
Jestem bandzior! Świr! Sadysta! Niepoprawny optymista!
Ha. Chyba najlepiej faktycznie się zwrócić do wilków morskich.
Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.