Trwał świt. Słońce obdarzało świat swoimi promieniami, rozlewając blask na świeżym błękicie nowego nieba. Przyoblekając się w złocistą koronę, ponownie obejmowało władanie nad horyzontem, napełniając pejzaż kolorami i rozganiając gęste cienie zaległe przez noc. Ostatnie płaty śniegu parowały, odsłaniając ciemne połacie ziemi wracającej do życia. Świat radośnie budził się ze snu, witając swojego szczodrego darczyńcę. Darczyńcę z nadszarpniętym bokiem…
– Piękne – powiedział mężczyzna, siedzący po lewej stronie.
– Cudowne – potwierdziła kobieta po prawej. Z niemym zachwytem spoglądała na monitor, który wciąż oświetlał pomieszczenie wspaniałym blaskiem świtu. Pozwalał jej podziwiać scenę dziejącą się setki kilometrów pod nimi.
– Taki widok może wiele wynagrodzić. Szkoda, że muszą czekać na niego aż cztery miesiące – powiedział mężczyzna. Był ubrany w zwykły jasnobrązowy sweter komponujący się z czarnymi spodniami, tylko na jego piersi widniał srebrno-niebieski emblemat misji zwiadowczej. Nie odrywając wzroku od monitora, pociągnął solidny łyk herbaty z kubka.
– Myślisz, że oni doceniają takie widoki? – zwróciła się do niego kobieta. Była ubrana w zieloną luźną bluzkę i niebieskie jeansy.
– Oczywiście, kochanie. Jak mogliby nie? Przecież nie są barbarzyńcami.
Siedzieli w głównym pomieszczeniu standardowego statku misji zwiadowczej Nowego Imperium. Tysiące takich statków przemierzało przestrzeń w poszukiwaniu pustych bądź zamieszkałych planet. Planet, na których kiedyś stanęła lub wkrótce stanie ludzka stopa, podczas dawnej lub przyszłej kolonizacji. Kiedy już taką planetę znajdowano, sprawdzano, czy zamieszkujący ją ludzie mogą być partnerem dla Imperium. Cel był szczytny, ludzkość powinna trzymać się razem.
Ten konkretny statek znajdował się na stałej orbicie drugiej planety odległego układu słonecznego, nazwanego roboczo XCS-15. Planeta była piękna. Odbijała się niebieskim blaskiem od smukłego kadłuba srebrnego statku, którego opływowe kształty umożliwiały mu nurkowanie głęboko w czystą i nieomal dziewiczą atmosferę planety rozciągającej się daleko pod nim. Słońce przeglądało się w białych chmurach pokrywających część kontynentów, spomiędzy nich odpryskiwała soczysta zieleń roślinności. Całość wyglądała jak klejnot, z którego światło wydobyło najlepszą barwę. Zanurzony w bezkresnym oceanie głębokiej czerni, gdzie gwiazdy jaśniały blaskiem.
Pokój, w którym się znajdowali, był duży i wygodny, połączony z sekcją żywieniową. Do swojej dyspozycji mieli jeszcze dwie kajuty, łazienkę, hangar robotów, pełen dron zwiadowczych i z jednym dronem bojowym w kącie, oraz kabinę hibernacji. Wszystko przytulne, czyste i przestronne. Dawno temu odkryto, że do odbywania dalekich lotów i długich misji niezbędny jest luksus. Nie miało aż tak wielkiego znaczenia, ile miesięcy wcześniej dany statek doleci do celu dzięki swoim nowym i wspaniałym napędom, jeżeli podczas podróży jego pasażerowie zatracą człowieczeństwo. W swoich małych, klaustrofobicznych kajutach, pozbawionych światła słonecznego, przestrzeni i kolorów, gdzie żyją koszmary pustki, echa przeszłości i grozy nowych światów. Horrory, które musiały odejść, zastąpione wygodą i luksusem. Dlatego, w miarę rozwoju, to właśnie komfortowi i przestrzeni użytkowej coraz więcej czasu poświęcali inżynierowie i naukowcy. Dodawano lustra, projektowano coraz bardziej uniwersalne przedmioty, składano wyposażenie. Wszystko, aby wrażenie przestrzeni było jak największe i najpełniejsze.
Dzięki temu teraz Kaley i Lorna nie czuli, że są lata świetlne od domu. Zamiast tego popijali herbatę i w kapciach przyglądali się wschodowi słońca.
W końcu Kaley odwrócił się od monitora i popatrzył na Lornę.
– Mogę zacząć?
Spojrzała na niego z roztargnieniem.
– Słucham? Tak, jasne. Wszystko wydawało się w porządku. Przy okazji jak to ostatecznie podsumujesz może trochę mi się rozjaśni.
– Dobra. W takim razie zaczynam.
Kaley pochylił się nad panelem i postukał w kilku miejscach. Z monitora uciekł piękny wschód słońca, ustępując miejsca jego powiększonej postaci. Przybrał oficjalny wyraz twarzy. Niestety, efekt psuły dymiący wciąż kubek herbaty i mały robot porządkowy krzątający się po części kuchennej. Kaley odstawił kubek poza widok kamery i przybliżył trochę wizję na swoją twarz.
– Mógłbyś jeszcze trochę poprawić ten kosmyk.
– Tak?
– Tak może być.
Odchrząknął i dotknął panelu. Na monitorze, w prawym górnym rogu, rozbłysła czerwona plamka.
– Witam wszystkich – powiedział oficjalnie. – Oto krótkie podsumowanie naszego raportu dotyczącego systemu XCS-15. – Na połowie ekranu pojawił się trójwymiarowy, uproszczony model układu słonecznego. Pięć niebieskich kul leniwie wędrowało dookoła wielkiego, jasnego centrum, zostawiając za sobą błękitne ślady. Wszystko odbywało się na tle głębokiej czerni.
– Nazywam się Kaley Kartiss i przedstawię państwu część techniczną. System składa się z czterech planet skalistych oraz gazowego olbrzyma, nazwanych przez nas dla wygody odpowiednio: Eilio, Aurolia, Hazis, Threx i Moriss, licząc od gwiazdy. – Na ekranie pojawiły się nazwy lśniące bladym błękitem. – Słońce systemu jest młode: osiemdziesiąt pięć procent jego masy wciąż stanowi wodór. Sugeruje to również młody wiek całego układu. – Pojawił się procentowy spis pierwiastków wchodzących w skład gwiazdy, jak i jej masa. Kaley zrobił krótką przerwę, aby widzowie mogli przyjrzeć się diagramom.
– Wybrało ono dość osobliwą orbitę. – Obraz oddalił się, ukazując teraz część Drogi Mlecznej. Na mapie pojawiła się czerwona elipsa, która częściowo wychodziła poza galaktykę. Zaraz oplotły ją jasne wężyki informacji. – Jak widać, system podczas swojej wędrówki przez pewien czas jest najbardziej wysuniętym układem galaktyki, a w pewnym okresie znajduje się blisko centrum. Jego tor nie koliduje jednak z żadnym innym znanym nam systemem. Dalekosiężne konsekwencje takiej trajektorii znajdują się w raporcie. – Ekran wrócił na widok systemu gwiezdnego.
– Nie jest to jedyna anomalia – kontynuował Kaley. – Proszę zwrócić uwagę na orbity Eilio i Aurolii – planety na schemacie przyśpieszyły, kręcąc się teraz dookoła centrum jak na karuzeli. Pierwsza i druga planeta cały czas wędrowały z taką samą szybkością kątową, co tworzyło złudzenie, iż kręcą się na wspólnym ramieniu. – Jest to niezwykłe, Eilio przez cały symulowany czas zasłaniał w czterdziestu procentach Aurolię. Dzięki temu, pomimo że znajduje się ona teoretycznie zbyt blisko centrum, panują na niej warunki, w których może istnieć życie, co głębiej zostanie opisane w części antropologicznej. – Na ekranie zaczęły pojawiać się rozmaite tabelki i diagramy z szeregiem różnych informacji o planetach.
– I teraz coś nadzwyczajnego. Taka sytuacja jest możliwa dzięki przyciąganiu grawitacyjnemu tych dwóch planet, które przeciwdziała ucieczce dalszej planety i powolnemu spadkowi bliższej, do czego by doszło z powodu złej prędkości kątowej na takich orbitach. Taki układ jest bardzo niestabilny, stabilizują go jednak siły grawitacyjne pozostałych trzech planet układu. – Na ekranie pojawiły się zielone fale oznaczone wektorami symbolizujące przyciąganie grawitacyjne. Symulacja przyśpieszyła. Eilio i Aurolia cały czas znajdowały się w punktach równowagi, wpychane tam zielonymi wektorami trzech innych planet. Kaley patrzył na to z profesjonalnym wyrazem twarzy. Zaraz podjął wątek:
– Z mineralnego punktu widzenia skład układu jest ubogi. Najbogatsza w minerały jest druga planeta, Aurolia. Znajdują się na niej rozmaite pierwiastki, w tym promieniotwórcze, na uwagę zasługują złoża hryxu i złota. Reszta planet nie wykazuje takiej różnorodności, czyniąc ten układ nieopłacalnym z mineralnego punktu widzenia. Jest to jednak układ niezwykle ciekawy z naukowej perspektywy. Dziękuję państwu za uwagę i zachęcam do zapoznania się z pełnym raportem technicznym.
Lampka nagrywania zgasła i Kaley odetchnął z ulgą.
– Jak mi poszło?
– Nieźle. Ten układ naprawdę jest taki wyjątkowy?
– Niesamowicie! – powiedział z zapałem – Sześć ciał związanych ze sobą subtelnymi nićmi grawitacji w delikatny, ale trwały układ wykazujący takie cechy? Na dobrą sprawę nie jestem nawet pewien, jak mógł powstać, bo symulacje nie chciały wypluć niczego podobnego. Zrównoważenie przypadkiem wszystkich sił z uwzględnieniem fluktuacji? – zamilkł na chwilę – Nie wiem. Ale na pewno jest to prawdziwy, nieomalże niemożliwy cud kosmosu. Oczywiście statystycznie możliwy, ale znalezienie go… – zrobił dramatyczną pauzę. – Nieprawdopodobne – uczcił słowo chwilą ciszy – A tak poza tym, te planety, oprócz Aurolii, są najbiedniejszymi planetami, jakie widziałem. Pomimo że są duże i ciężkie, nie ma w nich w ogóle wartościowych pierwiastków. Nawet Threx, chociaż jest gazowym olbrzymem, nie ma do zaoferowania nic godnego uwagi.
– Czytałam. Nie warto było o tym wspomnieć?
Zamyślił się.
– No nie wiem. Jakoś nie wydawało mi się to aż tak ciekawe. Zresztą Eilio jest trochę bogatszy – machnął ręką – Zawsze można to nagrać jeszcze raz, i tak wyślemy to wszystko jedną wiązką. A ty znalazłaś coś interesującego?
– O tak. Zresztą teraz, jak skończyłeś swoją część, wreszcie możesz spojrzeć na to i szepnąć mi jakieś mądre słówko.
– Mogłaś powiedzieć, że masz coś ciekawego. Z chęcią bym się temu przyjrzał.
– Umówiliśmy się, że nie będziemy się rozpraszać, pamiętasz? Żeby mieć świeże spojrzenie podczas czytania podsumowania.
– No tak. A masz już podsumowanie?
– Jeszcze nie.
Pochyliła się nad panelem i na ekran wpłynęła długa, szeroka ściana tekstu kłującego w oczy odnośnikami i przypisami. Kaley przyglądał się temu z powątpiewaniem.
– Ekhm… słuchaj, kochanie. Ja wiem, że u was, geniuszy społecznych, jest to najlepsza forma przekazu, jednak my, prości ludzie matematyki, potrzebujemy czegoś innego. Mogą być obrazki.
Spojrzała na niego nieprzychylnie. W tym samym czasie Komputer podkreślał kluczowe pojęcia, wyrzucał je poza ścianę i zwijał część tekstu pod słowa klucze. Reszta została wymieciona, ustępując miejsca linii czasu, na której zaraz zaznaczono odnośniki. Obok wyskoczyły fotografie różnych zwierząt z krótkimi podpisami. Rozmieszczono je na czterowymiarowej mapie planety, z uwzględnieniem dnia i nocy. Na górę wskoczyła uśmiechnięta twarz tubylca.
– Tak. Teraz widzę. Na co mam patrzeć?
– Najbardziej na niego. Mam problem z odtworzeniem ich historii.
– Przecież nie potrzebujemy ich historii. Mamy tylko zrobić ogólny rys społeczny i przekrój polityczny społeczeństwa na podstawie informacji zawartych w ich kulturze.
– Tak, ale w tym przypadku potrzebny mi jest do tego rys historyczny. Część ich kultury jest… niejednoznaczna.
– Dalej nie jestem przekonany – powiedział, cały czas przeglądając układ. – Pamiętaj, że nawet jeżeli uda Ci się odbudować ich historię na podstawie dostępnych danych, nie da Ci to nowych informacji. Po prostu inaczej wykorzystasz stare.
– Wiem. Ale będę miała inny punkt widzenia. To jest dość istotne w takich zagadnieniach.
– No dobra. Ty tu jesteś ekspertem. Ja w tym siedzę tylko hobbystycznie.
Lorna rozpromieniła się.
– Bardzo się cieszę, że w tym siedzisz. Naprawdę przyda mi się druga perspektywa.
– Nie ma sprawy. Zresztą inaczej dobraliby Ci jakiegoś gryzipiórka, który nawet z Komputerem nie umie się dogadać, ale zna od podszewki historię połowy planet w galaktyce.
Skrzywiła się.
– Nawet mi nie przypominaj. Ile musiałam się nabiegać w Radzie, żeby przekonać ich o twoich zaletach w tej wyprawie. Swoją drogą, to nieludzkie wysyłać tak daleko od domu dwoje zupełnie obcych sobie ludzi.
– Nie przesadzaj. Przynajmniej starają się o skład kobieta mężczyzna. W takich warunkach bardzo szybko udałoby się dogadać. Chyba, że byłabyś skończoną jędzą.
– A ty ostatnim kretynem.
– Prawda. Ale na szczęście, ani ty nie jesteś jędzą, ani ja kretynem. Więc jak mam się za to zabrać?
Kilka stuknięć i na ekran wskoczyły trzy filmy.
-Chyba najlepiej, jeżeli najpierw pokażę ci te filmy. Są to różne sytuacje nagrane przez nasze drony zwiadowcze. Wybrałam takie, które wydały mi się najbardziej reprezentatywne.
– Jasne. Jest to jakiś start.
Pierwszy film rozciągnął się na cały ekran.
Znajdowali się wysoko w powietrzu. Wszystko było jasno oświetlone, soczysta roślinność pokrywała ziemię, komponując się z jasnym błękitem nieba. Nad nimi unosiły się białe obłoki, przypominające jakieś puszyste stworki uśmiechające się z wysoka, wiał lekki, chłodny wiaterek. Teren był płaski, roślinność składała się głównie z trawy i niskich krzaków, nie było widać żadnych drzew. Wszędzie wesoło skakały zwierzęta podobne do królika, radośnie skubiąc zieloną trawę i obgryzając niskie krzaczki. Między nimi biegały dzieci, goniąc się wśród krzyków, niedaleko starsi zbierali owoce z krzewów rosnących w dużych kępach. Wkładali je do koszy podobnych do wiklinowych, czujnie spoglądając przy tym za dziećmi. Kiedy jedno z nich wpadło do płytkiego strumienia, popchnięte przez swojego rówieśnika, spomiędzy krzewów wyłoniła się kobieta i pospieszyła na pomoc poszkodowanemu, który w tym czasie złapał winowajcę i wciągał go do wody ku ogólnemu rozbawieniu. Dopadła urwisów, mocząc przy tym ubranie, pogroziła im palcem i wróciła do pracy, a dzieci beztrosko bawiły się dalej. Nadgryzione słońce wisiało wysoko na niebie.
Ekran sczerniał. Zaraz włączył się drugi film.
Była głęboka noc. Na świecie panowała absolutna ciemność spowodowana brakiem księżyca. Tylko kilka gwiazd świeciło nikłym blaskiem. Zewnętrzny termometr drony wskazywał temperaturę minus trzydzieści stopni, obniżaną dodatkowo przez mroźny wiatr. Przekazywany obraz był ukoloryzowaną mieszanką podczerwieni i termowizji, a na ekranie widać było nieprzebyte pustkowie. Padał śnieg wirujący na wietrze, jego gruba warstwa zaległa na ziemi przysłaniając wszystko. Spod śniegu emanowało słabe światło podczerwone emitowane przez odmianę grzyba. Cały krajobraz sprawiał upiorne wrażenie, a śmierć niepodzielnie rządziła ziemią. Kamery rejestrowały jednak ruch. Pierwszym źródłem było stado dziwnych zwierząt o świecących oczach. Poruszały się bezszelestnie, z agresywną gracją wytrawnych drapieżników. Nie były duże, wielkością przypominały domowego kota, do którego trochę upodobniało je gęste, puszyste futro wtapiające się w otoczenie. Miały jednak szereg ostrych kłów, którymi z łatwością mogły rozszarpać swoje ofiary, i duże pazury, którymi teraz kopały w śniegu. Kierowały się węchem. Całe stado pracowało, w dołach rozrzuconych mniej więcej co metr. Prace posuwały się szybko. Nagle z jednego z dołów dobiegł przeraźliwy pisk. Stado zebrało się dookoła, a z głębi wyszedł jeden z drapieżników, trzymający w pysku dwa podobne do królika zwierzęta. Z dołu dobiegały piski przerażenia kolejnych. Wataha rzuciła się na ofiary.
Drugim źródłem ruchu był samotny wędrowiec. Szedł przez pustkowie, nieświadomy stada, które znajdowało się daleko od niego. Jego ruchy zdradzały strach, ale mimo to kroczył zdecydowanie. Ubrany był w grube futro zwierzęce, prawdopodobnie drapieżników, w ręce trzymał pakunek, a na nogach miał grube, skórzane buty. Pomimo ciemności nie zachowywał się jak ślepiec, kierując się słabą poświatą wydobywającą się spod śniegu. Zapadał się przy każdym kroku, grzęznąc w sypkim puchu, widać było po nim zmęczenie. Za nim niedaleko sunęło coś innego. Było wielkie, rozmiarami przypominało niedźwiedzia, miało grube, białe futro, pod którym widać było pracujące mięśnie. W jego chodzie, pomimo bezszelestnej lekkości, czuć było siłę i szybkość. W pysku lśniły wielkie, ostre zęby, równie dobrze służące do rwania mięśni jak i łamania kości, a przy łapach miało rząd ostrych pazurów stworzonych do otwierania swoich ofiar. Patrzyło na wszystko koszmarnymi, pozbawionymi wyrazu oczami. Morderca, Król Nocy, którego boją się wszystkie dzieci, podążał za swoją ofiarą.
Z oddali rozległo się wycie. To stado skończyło swój posiłek, szukało kolejnej ofiary. Wędrowca rozejrzał się trwożnie, przyśpieszając i mocniej ściskając w rękach swój pakunek. Gdzieś daleko zamigotało światło, prawdziwe światło, ognisko z suchej trawy wskazujące piechurowi drogę. Było jednak odległe. Wędrowca przyśpieszył bardziej, jakby świadomy czającego się w mroku niebezpieczeństwa. Kaley i Lorna wiedzieli, że biegł bezcelowo. Widok zniknął.
Na ekranie pojawiło się trzecie nagranie. Tym razem znowu był słoneczny dzień.
Mieli przed sobą panoramę nabrzeżnego miasta. Drona kołowała, dzielnie próbując znaleźć najlepszy widok. Zabudowania, częściowo z kamienia, częściowo z cementu, były masywne i solidne, jednak przeważnie wykończone kunsztownie i ze smakiem. Widać było, że domy mają chronić mieszkańców przed mrozem i dzikimi zwierzętami, były wielorodzinne, głównie parterowe. W konstrukcji i projektowaniu widać było prosty cel, któremu podporządkowano wygodę i prywatność: ochroną przed zimnem Nocy. Im więcej ludzi mieszkało w jednym domu, tym cieplej w nim było.
Zresztą skanery pokazywały, że większą część miasta i tak umieszczono pod ziemią, a budowa naziemna wynikała tylko z gęstości zamieszkania. Pod powierzchnią znajdowały się szeregi tuneli łączące domy ze sobą, co wykluczało konieczność wychodzenia w nocy na zewnątrz. Były wielkie magazyny, w których składano wspólną żywność całego miasta. Zdawało się, że na powierzchni są tylko dwa ważne miejsca. Jednym z nich był port.
Dziwny port, w którym nie było drewnianego molo, a statki przybijały bezpośrednio do betonowego nabrzeża, które ciągnęło się daleko w obie strony. Statki też były nietypowe, w większości zrobione z wikliny obklejonej gliną, ukształtowanej w kształty barek, łodzi rybackich i czasami statków żeglugi morskiej. Jeden z nich, stojący na uboczu, wykonany był z żelaza. Niektóre miały żagle z miękkiego materiału wytwarzanego z trawy. Przy statkach kręciły się tłumy ludzi, znoszących ładunek na własnych plecach do podziemnych magazynów. Większość ich ubrań zrobiona była z materiału podobnego do tego na żaglach, tylko tkanych cieńszym ściegiem, ale część nosiła ubrania z wyprawionej króliczej skóry farbowanej na różne kolory. Widać było rozgardiasz typowy dla głównego punktu komunikacyjnego.
Drugim centralnym punktem miasta był osobliwy budynek położony na wzgórzu w środku miasta. W zasadzie nie był to budynek, ale kompleks z lejowatą budowlą w środku, otoczoną szeregiem wielkich, złotych zwierciadeł skupiających światło słoneczne na jej dachu, który przypominał szklaną soczewkę. Chociaż część luster była zasłonięta, a na ścianach widać było rzędy okien, w środku musiało być naprawdę gorąco. Dookoła centralnego gmachu znajdował się szereg budynków pomocniczych, między którymi pędzili ludzie. Część z nich biegła z różnymi nieprzetopionymi kruszcami do głównej budowli, część wybiegała z niej z gotowymi już narzędziami, przeważnie żelaznymi. Dało się dostrzec grupki dyskutujących ze sobą starców, pochylonych nad planami i szkicami niewiadomego użytku albo wymachujących dziwnymi przedmiotami. Wszystko wyglądało jak wielki ul, w którym praca nigdy się nie kończy.
Dookoła wzgórza znajdował się kamienny plac, na którym panował niebywały ścisk i wrzask. Ustawiali się na nim kupcy podzieleni na dwa obozy. Pierwsi handlowali dziełami rąk rzemieślników, egzotycznymi przyprawami, wyrobami żelaznymi, rybami, owocami, skórami, ubraniami, wiklinowymi koszami, słowem wszystkim, co było potrzebne na co dzień. Drudzy handlowali sztuką i nauką: zwojami, manuskryptami, rzeźbami, obrazami, teleskopami, dziwnymi instrumentami muzycznymi, a nawet jakimiś dziwnymi urządzeniami. U nich kupowali przeważnie starsi, zamożniejsi mieszkańcy miasta.
Większość towarów sprzedawanych przez kupców pochodziła z portu, a na plac przywożono je barkami płynącymi sztucznym kanałem wykopanym i obetonowanym do samego wzgórza. Tą drogą na wzgórze dowożono również rudy metali, więc nigdzie nie było widać wozów. Nad kanałem wybudowano trzy kamienne mosty łączące za dnia dwie części miasta. Zimą były one rozdzielone, ponieważ pod kanałem nie biegł żaden tunel. Całe miasto tętniło życiem, oświetlone słońcem pyszniło się majestatem największego miasta portowego planety. Ekran zgasł.
Lorna z ciekawością spojrzała na Kaleya. Wertował informacje na temat fauny i flory planety. Obrazy i strzępy informacji latały po całym ekranie.
– I co sądzisz? – zapytała.
– Chwileczkę. Muszę coś sprawdzić… Ale to przecież… Niewiarygodne!
Oparł się na fotelu i spojrzał na Lornę.
– Na tej planecie nie rosną drzewa.
– Tak. – popatrzyła na ekran. – Strasznie szybko to zauważyłeś. Ja nie widziałam tego po trzech filmach.
Kaley już pochylał się nad panelem. Na ekran wypływały informacje o technice prapradziejów, kiedy cała ludzkość zamieszkiwała jedną planetę. Komputer sortował je i segregował w drzewka, na których ukazane były zależności matka – córka. Na czym opierały się odkrycia, z czego korzystano, wymyślając nowe narzędzia, na podstawie czego opracowywano wynalazki. Cała wiedza początkowych wieków na kilku schematach. Na samym dole większości dziedzin znajdowało się drewno jako materiał niezbędny do powstania. Jedynie matematyka, filozofia i sztuka wywodziły się z innego korzenia.
– To niesamowite. Nie mając drewna nie mogli nawet odkryć ognia. Najważniejsze odkrycie człowieka pierwotnego nie dokonało się na tej planecie.
– Nie zgodzę się. Trawa też się pali.
– Tak, ale dzięki trawie można uzyskać tylko stosunkowo niskie temperatury. Możesz na przykład opiec dziczyznę, której raczej też nie znają, ponieważ nie ma na planecie dużych zwierząt, ale nie dasz już rady wytopić żelaza z rudy. Nie ma możliwości wypalania gliny. Z czego wykonywali narzędzia? Jak budowali domy?
– Widzę, że temat cię wciągnął. Osobiście nie patrzyłam na to z tej perspektywy.
Nie słuchał. Wprowadzał warunki podstawowe, na bazie których Komputer wybierał technologie, jakie mogły powstać na tej planecie. Ze zbioru wymyślonych dawno temu na Ziemi wyszukiwał te, dla których mogły zaistnieć warunki niezbędne do ich odkrycia. Brał je i ustawiał w drzewka potencjalnych technologii, którymi mogła dysponować populacja. Nie były one bogate. W zasadzie kończyły się zaraz za neolitem.
– Coś jest nie tak. Komputer twierdzi, że w zasadzie dopiero zeszli z drzewa, że tak powiem. A ja tam – wskazał na kopułę, która wisiała już jakiś czas na ekranie – widzę początki renesansu.
– Może odkryli coś, czego nie odkryto jeszcze w Imperium – zasugerowała Lorna.
Kaley wpatrywał się intensywnie w ekran, kręcąc przy tym powątpiewająco głową.
-Wątpię. Na starej Ziemi istniały dziesiątki różnych, odizolowanych od siebie cywilizacji. Każda wypracowywała własną drogę. Oczywiście z konieczności drogi te były do siebie dość podobne, ale wydaje mi się, że na tym poziomie wynaleziono wszystko, co było do wynalezienia. – Podrapał się po brodzie. – Z drugiej strony każda cywilizacja miała dostęp do drewna, przez co ludzie nie musieli się głowić, jak poradzić sobie bez niego. Może więc, gdzieś tam, jest jakaś inna, nieznana droga, którą nigdy nie musieliśmy iść? – Zamyślony spojrzał na Lornę. Zaraz jednak pokręcił głową. – To nie ma znaczenia. Jeżeli jest, to i tak nie uda nam się jej odnaleźć, nawet z pomocą Komputera. Ponieważ takie pomysły rodzą się latami, na podstawie obserwacji i praktyki, musimy założyć, że nic nie chowa się w cieniu. I szukać, co pominęliśmy.
– Piękna przemowa. A paliwa kopalne? Może przeskoczyli od razu do węgla?
Postukał w pulpit.
– Nie. Dowolny węgiel też jest pochodną drewna. A ropy i gazów ziemnych nie wykrywamy.
Wrócił do analizowania schematów technologii. Komputer podpowiadał mu różne możliwości, jednak żadna z nich nie tłumaczyła tego fenomenu.
– Hm, to wygląda obiecująco.
– Co takiego?
– Komputer znalazł metodę hutniczą z ciemnego okresu. Z tego co widzę, cały proces bazował na wyrywaniu tlenu z rudy przez związek CO tworzonego podczas wolnego spalania – wskazał na ekran, gdzie diagramy przedstawiały teraz optymalne warunki dla takiego procesu. Obok pojawił się wygenerowany przez Komputer na podstawie danych koncepcyjny szkic cylindrycznego, zwężającego się u góry pieca. Kaley postukał w niego palcem. – Nazywali to dymarką. Całość była szczelna, poza otworem na górze i dyszami zasilającymi palenisko – z uwagą śledził pojawiający się na ekranie tekst.
– Ciekawe. Dzięki temu, że czad jest strasznie tlenożerny, mógł w stosunkowo niskich temperaturach wyrywać z rudy tlen. Powiedzmy w ośmiuset stopniach – pokazał na wykres.
– Więc?
– Więc osiemset stopni to dalej sporo, ale nie jest to tysiąc pięćset – stwierdził ożywiony – Może udało im się tak obrobić te krzaczki, żeby wycisnąć z nich taką temperaturę?
Na ekranie zaczęła przewijać się flora planety. Każdy gatunek był siekany, ściskany i przerabiany na maksymalnie wysokoenergetyczne paliwo, zdolne zasilić piec przez parę godzin. Trwało to dłuższą chwilę, kiedy Komputer badał każdą roślinę na planecie, poczynając od krzaków, a na trawie kończąc. Wynik był negatywny.
Kaley patrzył z niedowierzaniem.
– Nie ma. Jedyny zdolny do tego materiał jest wymagany w ilościach zbyt dużych, aby możliwe było jego wykorzystanie.
– Może dorzucali go po trochu?
– Komputer twierdzi, że nie da rady. Związane z tym zaburzenia procesu niszczą „kukiełkę”? – przyglądał się ekranowi. – Chodzi mu o żelazo z rudy. Żartowniś.
Kaley opadł na oparcie zrezygnowany. Lorna zasugerowała:
– No dobra. A co z energią słoneczną? Przecież właśnie na tej zasadzie działa ta wielka kuźnia w środku miasta. Zbiera energię słoneczną w jedno miejsce, dzięki czemu otrzymują temperaturę niezbędną do przetapiania metali.
– Tak, ale ta kuźnia pochodzi z wyższych gałęzi technologicznych. Widzisz? Drzewo, ogień, obróbka termiczna, szkło. I oczywiście złote lustra. Ale musieli mieć ogień. Chyba że znaleźli sposób na zimne wydobywanie i formowanie metali oraz wyrabianie szkła. Ale to fantastyka naukowa.
Zastanowiła się przez chwilę, wzruszyła ramionami i wróciła do przeglądania materiałów kulturoznawczych. Zdjęcia zbiorów, zabaw małych dzieci, pejzaże planety, panoramy różnych miast i wsi. Filmy z zachowaniem mieszkańców i dzikiej przyrody. Wszystkiego, co mogło pozwolić jej rozwikłać tajemnicę kultury tych ludzi.
– Stój. Cofnij na poprzedni rzut. Właśnie ten.
Spojrzała. Miała przed sobą panoramę miasta. Było podobne do tego portowego, tylko większe. I nie miało portu ani nawet morza. Znajdowało się za to u stóp wulkanu, a po drogach jeździły metalowe wozy wyładowane towarami, ciągnięte przez handlarzy i ich pomocników. Starcy podpierali się żelaznymi laskami, ulicami kroczyli żołnierze z metalowymi mieczami i tarczami, nad miastem, w cieniu wulkanu, stała kamienna twierdza. Niebo pokryte było ciemnymi chmurami.
Kaley gwizdnął.
– No proszę. Szukać myszy i nie zauważyć góry. To musi być to, idealna lokacja. Ludzie musieli się tu osiedlić. Wulkan był naturalnym źródłem ciepła w dwa długie i zimne miesiące Nocy, dawał skromne światło, miał żyźniejszą ziemię i w naturalny sposób prowadził do obcowania z gorącą, plastyczną materią. Wystarczyło to tylko wykorzystać i było już z górki, że się tak wyrażę.
Wprowadził poprawkę do Komputera. Drzewko momentalnie zaczęło się rozrastać, osiągając obecny domniemany punkt rozwoju. Nie zatrzymało się jednak i wybiegało daleko i szeroko, w przyszłe wieki, przez epokę pary, krzemu, materiałów ciekłych i dalej.
– Czeka ich wielka przyszłość, są już na prostej drodze. Musisz to opracować: Cywilizacja bez ognia. – pokręcił głową w zadumie – Ewenement. Byłem kiedyś na wykładzie jednego z waszych profesorów, twierdził on, że ludzkość nie może istnieć bez ognia. Na podstawie tego dowodził, że z tej prostej przyczyny człowiek pierwotny, wywodzący swoją cywilizację z płomieni, nie mógł istnieć bez wojny. Pociągał go w niej pierwotny żar z którego powstał. Dowodem tego miał być starodawny mit o Prometeuszu rzucającym na ziemię ogień, czyli wojnę, z której wykuł ludzką inteligencje. Ludzie po dziesiątkach lat konfliktów zrozumieli jego czyn, ale nie zrozumieli jego intencji. Zjednoczyli się i uwięzili go dzięki swojej przebiegłości i narzędziom na Sępiej Skale, gdzie stary bóg po wiekach zmarł. Jego czyn nie poszedł jednak na marne i ludzkość rozeszła się po całym świecie.
Skrzywiła się.
– Ten mit nie jest dokładnie znany, uciekł nam w pomrokę dziejów. Nie mamy pewności czy tak rzeczywiście brzmiał. Bardzo wiele pradawnych mitów i przesądów zostało straconych, kiedy ludzkość wyrywała się z ciemności. Przynajmniej tak to współcześnie nazwaliśmy.
– Wiem. Zresztą bardzo wiele dyskutowaliśmy z Jeashem na ten temat. Twierdził on, że ogień należało traktować tu dosłownie, przez co był on darem dzięki któremu ludzkość nie musiała bać się dzikich zwierząt. Ten brak strachu i wiecznego uczucia zagrożenia pozwolił myśleć abstrakcyjnie i kreatywnie, z czego wyłonił się intelekt.
– Nie uważasz, że jego wersja jest lepsza? Czy nie lepiej wierzyć, że nasz początek był czymś dobrym, a nie że wyłoniliśmy się z krwi i płomieni?
– Ale to chyba nie ma znaczenia, co wolę. Powinniśmy dowiedzieć się jak było naprawdę, a nie zastanawiać się co nam bardziej pasuje.
– No nie wiem. Przecież w tym przypadku już nigdy nie uda nam się ustalić, która z tych wersji jest prawdziwa. Czy to nie daje nam możliwości wyboru?
Kaley spojrzał na nią zaskoczony. Widać było, że intensywnie myśli.
– Masz bardzo ciekawe podejście. Więc chcesz powiedzieć, że człowiek jako istota inteligentna może sobie wybrać, w pewnych granicach, jaka była przeszłość?
Tym razem wniosek zaskoczył Lornę.
– Nie patrzyłam na to w ten sposób, ale w zasadzie chyba taka jest konsekwencja.
– Oto koncepcja światów równoległych – uśmiechnął się. – A nie kłóci się to przypadkiem z tym, że każde społeczeństwo ma pewne dane kulturowe, na bazie których jest zbudowane? Przecież na badaniu takich właśnie danych polega wasza praca.
– Nie jestem pewna. Zwróć uwagę, że mówimy teraz o jednostce. Nauki społeczne nie mówią, że konkretna jednostka będzie wykazywać dane cechy, tylko że istnieją w społeczeństwie jednostki je posiadające. Więc to stwierdzenie chyba nie kłóci się z tamtym. Pamiętaj, że operujemy na dużych społecznościach.
– Sprytne. To podejdźmy do problemu inaczej. Mamy naszą jednostkę. Jest ona uwarunkowana przez swoje społeczeństwo. To znaczy, zostały jej przekazane pewne informacje, na podstawie których ukształtowała się jej świadomość. To oznacza, że jej świadomość została zbudowana na podstawie tych informacji. I teraz na podstawie jakich przesłanek miałaby wybrać, które informacje są tymi właściwymi? Jeżeli nasza jednostka obraca się w zamkniętym środowisku danych kulturowych, nie będzie mogła tego zrobić. Musiałaby mieć jakieś zewnętrzne informacje na podstawie których mogłaby dokonać wyboru, a to by znaczyło, że jednostka sama w sobie byłaby źródłem informacji.
– A tak nie jest? Przecież cała nauka polega właśnie na dorzucaniu przez jednostki informacji do wspólnej wiedzy ogółu.
– Nie zgodziłbym się. Nauka polega na obserwacji. Czyli my obserwujemy coś, co już istniało i zapisujemy to w zrozumiały dla siebie sposób. Z tego nie powstają nowe informacje, ponieważ to wszystko już wcześniej występowało w środowisku. Suma dalej jest zerowa. W przypadku społecznym i naukowym ludzie rozwijali idee zawsze na podstawie poprzednich idei. Trochę tak jak z automatami komórkowymi: zadajesz prostą zależność i na jej podstawie powstaje skomplikowany wzór, który już był wprogramowany w początkową zależność.
– Tak? A co z dawnymi hipotezami, które nie były zgodne z obserwacjami? Czy one też występowały wcześniej w środowisku?
Kaley zadumał się na chwilę, a potem uśmiechnął.
– Nie wiem. Pozwolisz zatem, że spojrzę co na ten temat napisano, kiedy ludzkość odpowiadała sobie na to pytanie – powiedział pochylając się nad panelem – O, jest. „Zunifikowana Teoria Indywidualności: Kim jesteśmy, dokąd idziemy”.
Na ekran wpłynął tekst z wypunktowanymi ważniejszymi kwestiami i ogólnymi wnioskami. Zagłębili się w czytaniu. Po chwili odezwała się Lorna:
– No widzisz?
– Tak, przyznaję. Niemniej nie do końca tak to powiedziałaś.
– Ale i tak lepiej byśmy tego nie ujęli. Zwłaszcza ostatni wniosek.
– Oczywiście. A teraz do pracy! Mamy tajemnicę do odkrycia.
Lorna zachichotała, po czym w skupieniu zajęli się obowiązkami. W całym pomieszczeniu panowała względna cisza. Robot porządkowy szurał po podłodze podczas wykonywania swojej niekończącej się pracy, statek mruczał basowo generatorami, a Kaley od czasu do czasu podświadomie wystukiwał nogą jakieś dziwne rytmy. Dzięki tym dźwiękom spokój nie był przytłaczający, jak to czasami zdarza się w miejscach gdzie panuje absolutna, śmiertelna cisza pustki. Do której człowiek, jako istota zawsze otoczona drobnymi dźwiękami, nie jest przystosowany.
– Dobra, podsumujmy to. Mamy planetę, której obrót wokół własnej osi trwa cztery standardowe miesiące.
– Tak.
– Z tego powodu mamy bardzo wyraźny podział na zwierzęta nocne i dzienne. Podczas dnia dzięki obfitej dawce energii od słońca szybko rosną rośliny takie jak trawy, krzewy, kilka rodzajów zbóż, trochę przypraw, parę kwiatów. Trawą i krzewami żywią się szybko rozmnażające się i jeszcze szybciej dorastające zwierzęta, nazwijmy je królikami. W kilku gatunkach. Do tego mamy jeszcze parę gatunków owadów, dużo ryb i… Coś jeszcze?
– Są jeszcze ptaki. Nie wspominałam ci o nich, ale lecą one ze słońcem, dzięki czemu zawsze są po jasnej stronie planety. Pojawiają się jakoś w pierwszym tygodniu Dnia, a ostatnie sztuki odlatują w połowie drugiego miesiąca. Wśród nich jest taki jeden bardzo wredny gatunek, który na pewno by ci się nie spodobał.
– Ptaki. Dobra, pokaż te ptaki.
Na ekran wskoczyło kilka różnych filmów. Na jednym widać było chłopca, który z zachwytem obserwuje niebo. Na tle śnieżnych chmurek szybowały fale kolorowych, jasno upierzonych ptaków. Były różne, wyglądały jak papugi, inne jak sowy, jeszcze inne jak skowronki. Razem tworzyły zaskakującą paletę barw, żywą i pełną, zachwycającą swoimi kontrastami. Dziecko z radością biegło za nimi, krzycząc i machając rękami.
Na kolejnym grupa dorosłych goniła kuropodobnego skrzydlacza, który z zadziwiającą zwinnością wymykał się ich rękom. Widać było, że uciekł z zamkniętej kamiennej zagrody, w której dalej siedziały jemu podobne osobniki. Otoczony ze wszystkich stron wzbił się w powietrze i poszybował kawałek, zmuszając rozgniewany tłum do dalszej pogoni. Ludzie jednak nie dali się tak łatwo okpić i wkrótce grupka zaczęła oddalać się od zabudowań. Dopingując sobie pokrzykiwaniami, gonili wciąż pędzący zygzakiem kształt, dzielnie oddalający się ku wolności. Widok był zabawny.
Trzeci film nie był już tak wesoły. Przedstawiał matkę z dzieckiem uciekającą w stronę swojego domostwa. Na niebie za nimi szybował ciemny i złowrogi kształt, który wydawał się olbrzymi. Wyglądał jak sokół, tylko większy i bardziej przerażający, z majestatycznie rozłożonymi skrzydłami, które miały jakieś pięć metrów rozpiętości, gonił za uciekającą dwójką. W pewnej chwili krzyknął, a na jego wołanie pojawiły się jeszcze dwa inne ptaki próbujące oskrzydlić ofiary. Nagle ptaki zaczęły pikować i widać było, że chcą złapać uciekinierów swoimi wielkimi i ostrymi szponami. W tej chwili jednak matka z chłopcem dopadli do schronienia i zamknęli się w środku. Ptaki krzyknęły gniewnie, zatoczyły jeszcze kilka kółek nad gospodarstwem i odleciały. Kobieta uchyliła drzwi i trwożnie rozejrzała się po okolicy.
– Co to było?
– To był właśnie ten gatunek. Wielkie, wredne ptaszyska działające w stadach bądź samotnie i wykazujące się złośliwą inteligencją. Mieszkańcy nazywali je królami nieba i są one dominującym drapieżnikiem Dnia.
– Śmierć nadejdzie z wysoka – mruknął Kaley. – Oni raczej na tej planecie szybko nie oderwą się od ziemi. Co tylko utwierdza mnie w przekonaniu.
– Jakim?
– Poczekaj, dokończę swoje podsumowanie. Więc za Dnia mamy króliczki, roślinki, rybki, te ptaki, a na dokładkę trochę robali. I to wszystko zapada w głęboki sen z nadejściem Nocy, a o zmroku budzą się takie przyjemniaczki jak te koty z poprzedniego filmu i te wielkie, złe niedźwiedzie. Wygrzebują one sobie przez Noc śpiące króliki i polują na wszystko, co się rusza. Czy tak?
– No nie do końca. Misio jest zwierzęciem całodobowym. W Dzień poluje na króliki, a w Nocy na drapieżniki.
– No i ludzi oczywiście.
– Tak. Ale do czego zmierzasz?
– Zmierzam do tego, że to nie jest planeta przyjazna człowiekowi, a jej ekosystem jest strasznie ubogi. Zresztą zobacz.
Zaczął grupować występujące gatunki specjalnym algorytmem szacującym. Algorytm próbował zaprojektować z nich istniejący na planecie łańcuch pokarmowy na podstawie kryterium ciągłości. Łańcuch nie był oszałamiający, a ludzkość nie do końca zajmowała w nim ostatnie miejsce. Zajmowała, ale w nieoczywisty sposób.
– No to co? Zdarza się.
– Nie, nie zdarza. To nie jest tak, że ludzie tu przylecieli i zastali cały działający ekosystem. Tak się nigdy nie dzieje. Na tej planecie, zanim przyleciał tu statek kolonizujący, były tylko warunki umożliwiające życie. Zresztą spójrz na ten łańcuch i zwierzęta. Są one w oczywisty sposób spokrewnione ze swoimi ziemskimi przodkami, którzy użyczyli im swojego kodu genetycznego. Normalne procedury tamtych wieków zakładały, że przed statkiem kolonizacyjnym zjawiają się sondy zwiadowcze i przesyłają mu dokładne informacje na temat planety. Statek, po otrzymaniu tych informacji, projektuje ekosystem na podstawie posiadanego genotypu. Istniały miliony różnych gotowych gatunków i dodatkowo statek mógł projektować nowe. Dzięki temu, zanim dolatywał na miejsce i budził załogę kolonizującą z hibernacji, miał już gotowy bogaty ekosystem, który sprawnie funkcjonował na danej planecie. Po jego zatwierdzeniu przez ludzi statek zawieszał się na orbicie i przez długie lata, podczas których ludzie uczyli się funkcjonowania w cyfrowym modelu ich przyszłego środowiska, kawałek po kawałku od podstaw wprowadzał na planecie zaprojektowany wcześniej ekosystem. W efekcie na takiej planecie istniało bogate, przyjazne środowisko, w którym człowiek zajmował poczesne, najwyższe miejsce. Oczywiście, czasami zdarzało się, że środowisko było mniej przyjazne, na przykład kiedy statek kolonizacyjny był wysyłany przez jakichś szaleńców, którzy głosili, że agresywne środowisko wspiera prawidłowy rozwój człowieka. Zawsze jednak środowisko jest bogate, sprawne i zróżnicowane. Tutaj tak nie jest. Nie był to też jeden ze statków z początkowych wieków kolonizacji wszechświata, ponieważ planeta była na to zbyt odległa.
– Co zatem sugerujesz?
– To wydaje się nieprawdopodobne, ale musiał się tu wydarzyć jakiś wypadek. Ten ekosystem jest najprostszym ekosystemem, jaki umożliwia ciągłość na tej planecie, i wygląda, jakby statek projektował go w wielkim pośpiechu. Nie mam pojęcia, co mogło się stać. Zresztą, spójrz na nich. Zdarzały się cywilizacje, które po kolonizacji osuwały się w barbarzyństwo, z różnych powodów. Na przykład wiedza ze statku kolonizacyjnego zostawała zatrzymana przez wąską grupę osób, która za jej pomocą utrzymywała się u władzy nad prostym ludem, czczącym wybrańców jako bogów. Co w takich przypadkach z perspektywy zwykłego chłopa bywało prawdą, wiedza mogła dawać naprawdę boskie możliwości. Jednak zawsze na takiej planecie istniały odpryski postępu, miejsca, w którym żyją bogowie, gdzie występują wszystkie cuda techniki. Tutaj tego nie ma, zupełnie jakby cała wiedza po prostu przepadła. Lud na takich planetach jest prosty i apatyczny, ponieważ takich ludzi łatwiej jest ujarzmić i kontrolować. Ci tutaj są otwarci, energiczni i kreatywni. Dodatkowo na orbitach skolonizowanych planet dalej krążą statki kolonizacyjne, które kiedyś będą wykorzystywane jako porty i stocznie kosmiczne. Tutaj czegoś takiego też nie ma.
Lorna w milczeniu przeanalizowała jego słowa. W końcu nieśmiało zapytała:
– Może to jednak nie są ludzie? Może nie przylecieli tu na statku kolonizacyjnym.
Kaley pokręcił głową.
– Niemożliwe. Wyewoluowanie dokładnie takiego samego gatunku niezależnie w tej samej galaktyce jest po prostu nierealne. Poza tym na Ziemi panowały inne warunki niż tutaj, więc już choćby z tego powodu oni wyglądaliby zupełnie inaczej niż my. Więc to ludzie. Rodzi się tylko pytanie: Skąd się tu wzięli?
– Istnieje mit, który mówi, że pierwsi osadnicy przylecieli tu tysiąc lat temu, jeżeli ci to pomoże. Wygląda na najstarszą część ich kultury.
– Tysiąc lat mówisz? Dobrze, zobaczmy, co na to powie Komputer. Przy okazji, to ten mit o którym mi wspominałaś?
– Tak.
Pomajstrował przy pulpicie, po czym na ekranie pojawiła się mapa galaktyki. Czas zaczął płynąć do tyłu w zastraszającym tempie i zatrzymał się na dacie tysiąc lat wcześniejszej. Ich układ słoneczny znajdował się poza galaktyką.
Kaley zmartwiał.
– Nie…
Na ekran wpływały wiadomości sprzed tysiąca lat. Widać było, że czegoś gorączkowo szuka.
– Co się stało?
Nie odpowiedział, intensywnie przerzucając artykuły. W końcu na ekranie pojawił się nagłówek pisany wielkimi literami:
PROJEKT IKARUS: PRZEKROCZMY GRANICE PRZYSZŁOŚCI
Dzisiaj z macierzystego portu wyrusza statek kolonizujący IKARUS! Wiekopomny projekt, który pochłaniał lwią część budżetu trzech planet na przestrzeni dziesięciu lat, dzisiejszego wieczoru będzie miał swój finał! Wielki statek, na pokładzie którego zebrała się elita ludzkości ściągnięta z najdalszych części Znanego Rejonu, wyrusza do Andromedy! Oczy całej galaktyki spoczywają na naszej planecie. Jest to wiekopomny moment dla człowieka: to dzisiaj przekroczymy granice, które wydawały się nieprzekraczalne – granice, z którymi miały się mierzyć dopiero przyszłe pokolenia. Kierownik projektu Kimir Kerts powiedział nam…
– O czym on pisze?
Kaley spojrzał na nią smutno.
– Projekt Ikarus był statkiem kolonizacyjnym. Był to jeden z największych wysiłków ludzkości tamtego okresu, miał on być pierwszym statkiem kolonizacyjnym, który doleci do innej galaktyki. Ściągnięto do niego prawdziwą elitę ludzkości: sportowców, lekarzy, naukowców, inżynierów, socjologów, a każdy, kto był wybitnym ekspertem w swojej dziedzinie, chciał być na tym statku. Przez lata projektowali go najlepsi technicy i inżynierowie, nie tylko z tamtych trzech planet, ale z całej galaktyki. Projekt był naprawdę imponujący, niestety krótko po opuszczeniu galaktyki stracono z nim kontakt. Podobno miał to być celowy zabieg, ponieważ pomiędzy galaktykami nie ma źródła energii, z którego statek tej klasy mógłby korzystać, więc nie można było sobie pozwolić na energochłonną komunikację. Według obliczeń właśnie za kilka lat miał przyjść pierwszy sygnał od Ikarusa, już z Andromedy. Jeashe i ja cieszyliśmy się, że to właśnie nasze pokolenie będzie świadkiem tej doniosłej chwili. Jak widać niepotrzebnie.
Lorna patrzyła na niego zaskoczona.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Czemu nic takiego nie było podane do ogólnej informacji? Czemu mi nie powiedziałeś?
– Tak naprawdę nie było o czym. Pamiętaj, że były to tylko obliczenia obarczone błędem. Nie było wiadomo, kiedy dokładnie miał nadejść sygnał, całe przedsięwzięcie było bardzo ryzykowne. O sprawie przypomniano by, gdyby sygnał rzeczywiście nadszedł. Tylko że Jeashe miał obsesję na tym punkcie. Teraz będę musiał mu powiedzieć.
Lorna starała się go pocieszyć.
– Może to nie był Ikarus? Może jakiś inny statek kolonizacyjny? Albo nawet przypadkowy okręt?
– Nie, to jest Ikarus. Nie było żadnego powodu, najmniejszego, żeby ktokolwiek leciał na planetę tak odległą od galaktyki, a przypadkiem też nikt się tam nie znalazł. Zresztą Komputer twierdzi to samo. To Ikarus.
– To co zrobimy?
– Nie wiem. Naprawdę – zgarbił się. – Ale w zasadzie to chyba nic nie zmienia. Dalej masz społeczeństwo do opisania, tyle tylko, że są to potomkowie elity ludzkości, pionierów. I ktoś naprawdę ten raport przeczyta.
Posiedzieli chwilę w milczeniu.
– Dobra, nie ma pytań bez odpowiedzi. Bierzmy się za to! Wspominałaś coś o tym micie.
– Tak. Bardzo stary i ważny mit. Wygląda, że na jego podstawie jest zbudowana religia na tej planecie. I to on głównie sprawia mi problemy. Nie mam pewności, w jaki sposób mógł powstać.
– No dobra, dawaj go. Wreszcie zobaczę, o co było takie halo.
Na ekranie pojawiły się linie dziwnych symboli. Wyglądały jak połączenie antycznego chińskiego z gotykiem i jeszcze starszymi hieroglifami egipskimi. Zaraz pod nim pojawiło się tłumaczenie:
Na początku z nieba spadł ogień. Pierwszy z nas ze swoją wybranką stanął na kamieniu. Krzyknął donośnym głosem, a jego słowa niosły się echem: „Nie widzicie, że pomrzemy?” I zwrócił się do Pana Pustki: „Weź mnie, ale uratuj tych, co są ze mną”. I Pan Pustki odpowiedział mu: „Wezmę Ciebie, i postawię na niebie, i przez wieczność patrzeć będziesz na tę ziemię”. I wziął Go, i zabrał wysoko, i ustawił jako słońce na niebie. Światło zalało ziemię, i gorąc tak okropny, że woda bulgotać poczęła. A Pan Pustki roześmiał się szyderczo. Wtedy krzyknęła Wybranka do Syna Ciemności, który stał niedaleko: „Pan Pustki oszukał wybranka mego. Pomóż mu, a oddam się w twoje ręce, aby poświęcenie jego nie poszło na marne”. I odrzekł Syn Ciemności: „Postawię Ciebie między wybrankiem twoim a ludem jego. Przez tysiąc lat od żaru miłości cierpieć będziesz, a potem przyjdę po Ciebie”. I wziął Ją, i w bok włożył wybranka, ogień zasłaniając. Potem Pan Pustki i Syn Ciemności odeszli, trzy znaki na niebie po sobie zostawiając. Wtedy wyszliśmy. I wszystko, co miało żyć, żyć zaczęło.
– Co o tym sądzisz? – zapytała, spoglądając na niego.
Nie odpowiedział. Sparaliżowany wpatrywał się w jasne linie tekstu na ekranie.
– Kaley? Co tam takiego zobaczyłeś?
Otrząsnął się i spojrzał na nią.
– Przede wszystkim musimy podejść do tego racjonalnie – stwierdził, ostrożnie dobierając słowa. – Po pierwsze, widać, że ten mit jest mitem wtórnym.
– Może być wtórnym. Albo mógł być później spisany na podstawie relacji ustnych. W tego typu przypadkach detale nieco się zmieniają, ale sens pozostaje ten sam.
– Moim zdaniem jest wtórny. Jakiś kapłan, władca albo mistyk, po kilku pokoleniach, kiedy zatarła się pamięć tamtych wydarzeń spisał tę legendę i podał się na przykład za syna pierwszego spośród nich. Bardzo dobrze obrazowałoby to temat, o którym rozmawialiśmy, wybrał wersję przeszłości za całą populację. Albo mit ten po prostu ewoluował razem ze społeczeństwem, aż w końcu przybrał taką formę i stał się podwaliną pod całą religię.
– Tak, ale każdy mit ewolucyjny pochodzi od pierwotnego zjawiska, które tłumaczy. Potem przekazywany z ust do ust nabiera nowych detali, pobudzony fantazją opowiadającego.
– Właśnie. W tym przypadku tłumaczy po prostu wyrwę w kręgu słońca. Po kilku pokoleniach ludzie musieli stracić w jakiś sposób swoją wiedzę i zaczęli wszystko prymitywnie tłumaczyć za pomocą ingerencji jakichś sił wyższych.
Nagle na ekranie wyskoczył komunikat. Kaley przyglądał mu się z zaskoczeniem.
– Co się stało? – spytała zaniepokojona Lorna.
– Komputer wykonał korektę kursu. Kierujemy się na ciemną stroną planety.
– Dlaczego?
– Nie wiem. – patrzył na komunikat. – Twierdzi, że ze strony Eilio zarejestrował lekki pik grawitacyjny.
– Powinniśmy się tym przejmować?
Przyglądał się danym.
– Raczej nie. To na pewno nic ważnego, a do tego Komputer ma na to oko. W każdym razie mówiłem, że tłumaczą sobie wszystko ingerencją sił wyższych.
– Ja też tak myślałam. Ale spójrz, w tym micie mamy cztery postacie: Pana Pustki, Syna Ciemności, Pierwszego i jego Wybrankę. Jeżeli powstał, aby tłumaczyć wygląd słońca, dlaczego przybrał właśnie taką formę? I jakim zjawiskom są wtedy przypisane te postacie? W tym przypadku oczywistym jest, że Pierwszy jest tu słońcem, źródłem życia na planecie, wybawcą przed okrutną ciemnością. Na tej planecie mieszkańcy odczuwają bardzo intensywnie rolę i znaczenie słońca, nie mając go przez dwa miesiące. Dlatego w tym micie to postać przypisana słońcu powinna być najpotężniejsza i najważniejsza, jako że to od niej pochodzi całe życie. Tutaj centralną i najpotężniejszą postacią jest Pan Pustki.
– Nie zgodzę się. Najpotężniejszą tak, ale nie centralną. Centralną jest jednak Pierwszy i jego Wybranka. I nie jest wcale powiedziane, że słońce powinno być tu najpotężniejszą postacią. Zwróć uwagę na warunki, w których bytowali ludzie go układający. W pocie czoła, z narażeniem życia próbowali przetrwać każdy dzień i jeszcze zrobić zapasy na Noc. Słońce było dla nich źródłem życia, więc przedstawili je jako osobę pełną poświęcenia. Jednak ich życie było bardzo ciężkie i znojne. A skoro Pierwszy tak się dla nich poświęcił, a mimo to ich życie było takie surowe, logicznym jest, że musi istnieć jakaś większa, nieprzychylna im siła, w tym wypadku szyderczy Pan Pustki. Co czyni postać słońca nawet bardziej heroiczną. Zresztą spójrz na krajobrazy tej planety. Brak drzew naprawdę czyni ją pustkowiem, na którym rosną tylko krzewy i trawa, więc Pan Pustki symbolizuje tutaj nieprzyjazne i ubogie środowisko.
– Ale to nie ma sensu. Zauważ, że środowisko podczas Dnia wcale nie jest nieprzychylne. Krzewy obradzają owocami, z jam wyłażą króliki i intensywnie się rozmnażają, rosną zboża. W tym czasie panuje dostatek i bogactwo, które znika dopiero w Nocy. Za panowania słońca kraina jest żyzna i bogata, więc słońce powinno być najpotężniejszą postacią. Dopóki jest z nimi, nic nie może im się stać. Problemy zaczynają się dopiero, kiedy musi pójść spać. Jeżeli miałby to być mit ewolucyjny, to byłby bogatszy w inny sposób, występowałaby większa ilość postaci, wydarzeń byłoby więcej, próbowano by tym podaniem tłumaczyć więcej zjawisk. Dodatkowo mit ma bardzo zamkniętą strukturę, potrzebował każdego swojego elementu do powstania. Dlatego nie wygląda jak ewolucyjny.
– Zgadzam się, ale to o niczym nie świadczy. Mogło być tak, że każda z tych czterech postaci rozwijała się w oddzielny sposób. Na początku ludzie rozeszli się, każde plemię mieszkało w innych warunkach i każde plemię na podstawie tych warunków wytworzyło własne bóstwo. Później, kiedy ludzkość znowu odzyskała kontakt ze sobą, w celu zażegnania wojen na tle religijnym, upleciono jedną legendę, która zawierałaby każdego z powstałych bożków. Mogło podczas tego wydarzyć się coś, jak na przykład śmierć władcy i jego ukochanej, co kronikarze chcieli upamiętnić, wplatając przy okazji do mitu. Umysły dość bystre do uplecenia takich opowieści zdarzają się.
– No dobrze. Załóżmy, że masz rację i każdy bohater powstawał oddzielnie. Jak powstał w takim razie Syn Ciemności? Przecież tutaj, jak by nie patrzeć, był on postacią pozytywną, a przynajmniej nie negatywną. A na tej planecie ciemność jest czymś bardzo złym i negatywnym. Wyjście w nocy na zewnątrz to praktycznie pewna śmierć. Dlatego Syn Ciemności nie powinien być w micie tak przedstawiony. Powinien być ukazany jako zwiastun śmierci, symbol wielkiego strachu. A tak nie jest.
Kaley podrapał się po brodzie i zaczął bujać na fotelu. Widać było, że myśli nad odpowiedzią.
– Nie jest powiedziane, że Syn Ciemności to pozytywna postać, odszedł on razem z Panem Pustki. W takich legendach postać pozytywna byłaby wrogiem postaci negatywnej, a w tym przypadku tak nie jest. Możliwe, że Syn Ciemności przedstawia tutaj śmierć. Wtedy logicznym byłoby, że będzie przyjacielem, a przynajmniej towarzyszem pustki. Człowiek bez jedzenia, ludzi, roślinności musi umrzeć. I jako śmierć Syn Ciemności będzie w stanie przeciwstawić się potężnemu źródłu życia, jakim jest słońce. Tak więc mamy tutaj dwa symboliczne oddania życia. Ludzie, żyjąc w takim skrajnym klimacie, gdzie umrzeć można z głodu, pragnienia, zimna albo zostając rozerwanym i pożartym przez dzikie zwierzęta, wiedzieli i rozumieli, że śmierć jest nieodłącznym partnerem życia. I zamieścili to w tym micie. Życie, miłość i śmierć.
Spojrzał na nią uradowany, uśmiechnął się jak mistrz, który rozwiązał najtrudniejszą zagadkę. Popatrzyła na niego ze smutkiem.
– Myślałam dokładnie tak samo jak ty. I wiesz co jest najgorsze? Że możemy teraz budować gmachy przypuszczeń, możliwości, prawdopodobieństwa, jak to podanie powstało, ale tak naprawdę nie będzie to prawda. Zawsze to, kim jesteśmy, będzie miało wpływ na to co myślimy. Kim jesteśmy albo czego nie chcemy zobaczyć.
Zjeżył się i spojrzał na nią groźnie, ale w jego oczach czaił się strach.
– Tak uważasz? To co według ciebie powinniśmy tutaj widzieć? Bo chyba nie chcesz powiedzieć, że…
Przerwało mu migające światełko na ekranie.
– Przepraszam cię, ale zaczęło się – powiedziała, wywołując na ekranie widok na jakąś świątynię.
– Co się zaczęło?
– Obrzędy. Kazałam naszej dronie obserwować ich główną świątynię, która podobno została zbudowana na miejscu, w którym Pierwszy rozmawiał z Panem Pustki. Według ich wierzeń właśnie mija tysiąc lat od tamtego wydarzenia.
– Co to za obrzędy?
– A jak myślisz? Według nich ich świat właśnie się kończy.
– Właśnie teraz się zaczęły? Dlaczego nie powiedziałaś?
– Nie byłam pewna, kiedy się rozpoczynają.
– Tak, ale to dość istotne. Ten pik…
– Sam mówiłeś, że to nic. A teraz ciii…
Świątynia robiła duże wrażenie. Położona na wzgórzu górowała nad okolicą. Wyglądała jak ucięty, kamienny owal skierowany na wschód, przypominając trochę antyczne teatry pozbawione dachów. Tylko zamiast sceny na środku znajdował się ołtarz. Do świątyni wchodziło się przez wielkie kamienne drzwi otoczone rzeźbionymi kolumnami. Na ścianach umieszczono bogate ornamenty, freski przedstawiające różne mityczne sceny, wszędzie widać było przepych i splendor podkreślany złotym wykończeniem. Dodatkowo teraz cała świątynia przybrana była w kolorowe kwiaty.
Świątynię wypełniali ludzie. Ich ubiory były bardzo różne, jedni mieli na sobie pyszne stroje wyszywane złotą nitką, obok nich siedzieli ludzie w zwykłych barwionych materiałach. Wszyscy wpatrywali się w ołtarz, przy którym teraz stał kapłan przemawiający do tłumu. Jego głos roznosił się po całej świątyni, a za nim wysoko na niebie stało słońce, którego promienie padały na wiernych. Przemówienie kapłana było długie. Mówił o poświęceniu i miłości, dzięki którym mieli okazję cieszyć się swoim życiem. Mówił o tych, którzy byli przed nimi, a którym zawdzięczają tak wiele, pytał, co sami po sobie zostawią. Ubolewał nad końcem i nad krótkimi momentami, jakimi były ich życia. Ludzie reagowali różnie, niektórzy płakali, inni po prostu siedzieli osowiali. A kapłan opowiadał.
Nagle rozbłysło czerwone światło awaryjne. Kaley rzucił się na swoje stanowisko. Gorączkowo analizował informacje gwałtownie wypełniające ekran.
– Lorna! Odbieramy coś. Na gwiazdy. W życiu czegoś takiego nie widziałem. Co za rozkłady energii! Komputer postawił tarcze! Musimy…
– Kaley. Kaley!
Spojrzał na nią przerażony. Wskazała na ekran.
Wierni, a z nimi kapłan, patrzyli na pełną tarczę słońca.
Koniec
Sławek Kurdziel
Havran, nie czytałam, ale widzę piątkę od DJa. To bardzo wysoka ocena. Może warto opowiadanie posłać do innych czasopism. Jest ich sporo, oprócz NF.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Dzięki za tak szybki komentarz! Myślałem nad tym, ale uczciwie przyznaję, że jestem początkującym pisarzem i uważam, że bardziej mi się będzie opłacało “spalić” jedno dobre opowiadanie tutaj, żeby uzyskać opinie i komentarze osób, które w pisaniu trochę siedzą. Czego nie będę miał, jeżeli wyślę je do jakiegoś czasopisma, nawet jak mi to kiedyś wydrukują. Mam tylko nadzieję, że to nie jest jedyne dobre opowiadanie jakie w życiu napiszę, bo wtedy rzeczywiście szkoda ;) I przyznaję, że wysłanie tego gdzieś oznacza więcej czekania (trochę nieuczciwe, bo akurat moje opowiadanie dj Jajko przeczytał dość szybko). Niemniej mam nadzieję, że będzie Wam się podobało, bo na bank właśnie pozbawiłem się publikacji :p
HVN
bo akurat moje opowiadanie dj Jajko przeczytał dość szybko
(Przepraszam, że chwilowo nic nie dodam o tekście, ale nie potrafiłem się powstrzymać ;))
"Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę ażeby już rozgorzał" Łk 12,49
Autorze, przykro mi wylewać Ci zimny kubeł wody na Twą marzycielską głowę, ale ten tekst do szerszej publikacji się nie kwalifikuje. Zawiera błędy formalne, logiczne, jest naiwny aż do bólu. Zastanów się, czy tak można opisywać widoki oglądane na monitorze. Zachodzę w głowę, jak wygląda profesjonalny wyraz twarzy. Twoje metafory są bardzo ryzykowne, a znajomość podstawowych praw fizyki i astronomii – żadna. To opowiadanie nie zasługuje na miano science fiction, najwyżej to może być kulawe science fantasy. Musisz jeszcze sporo popracować nad warsztatem i postudiować podstawy astronomii. Pozdrawiam życzliwie.
Cieszę się Ryszardzie, że znalazłeś czas i chęci na przeczytanie mojego opowiadania i podzielenia się ze mną swoimi spostrzeżeniami. Mógłbyś być jednak bardziej konkretny? Ponieważ trudno jest mi teraz merytorycznie odnieść do Twojej wypowiedzi. Mogę jedynie zgadywać, że masz obiekcje między innymi do funkcjonowania mojego układu planetarnego. Więc moim zdaniem, ten układ jest możliwy dzięki punktom libracyjnym, zwanymi również punktami Lagrange’a. Chodzi mi tu konkretnie o punkty L1 i L2. Uczciwie przyznaję, że nie zrobiłem symulacji tego konkretnego układu i nie mogę Ci z ręką na sercu powiedzieć, że jest on na 100% możliwy, ale nie spotkałem się z twierdzeniem, że jest on niemożliwy. A specjalnie pytałem się koleżanki, która studiuje stricte astronomię, oraz mojego wykładowcę od tejże. Jeżeli jednak znasz powód dzięki któremu taki układ nie ma prawa bytu, z chęcią go poznam.
Odnośnie opisywania w ten sposób widoków oglądanych na monitorze, nie widzę powodów, aby w przyszłości nie istniały ekrany oferujące wraz z systemami pomocniczymi bardzo wysokiego stopienia immersji.
Do reszty trudno mi się odnieść, ponieważ problem został przez Ciebie opisany trochę zbyt ogólnie żebym był w stanie się do niego ustosunkować. Niemniej dziękuję za Twój poświęcony czas i Twoją opinię. Pozdrawiam.
HVN
Mam mieszane uczucia. Pomysł z historią cywilizacji, która nie zna ognia, rewelacyjny. Coś takiego sprawia, że zapamiętuję teksty. Ale jakoś trudno było mi uwierzyć, że jakiś układ słoneczny tak sobie lata na obrzeżach galaktyki. Jeśli ciało niebieskie krąży, to dookoła czegoś innego, zwykle cięższego. Co wprawia w ruch Twoje słońce? I jaką drogę może ono przebyć przez tysiąc lat? Btw, jakich lat – na planecie istnieje mit, że ludzie lądowali tysiąc lat temu i naukowiec sprawdza wiadomości sprzed tysiąca swoich lat (a Ikarus założył kolonię na drugi dzień po starcie?). Bardzo mało prawdopodobne, że obieg obu planet wokół gwiazdy zajmuje tyle samo czasu.
No i za ptaki na tyle duże, że mogą porwać człowieka, ale mimo to latających, masz minusa. Tym bardziej, że nie wspominasz nic o mniejszym ciążeniu i wynikających z niego zmianach w wyglądzie gatunków.
Wydaje mi się, że tekst zyskałby, gdyby odchudzić niektóre opisy.
ukształtowanej w kształty barek,
Paskudnie to brzmi…
Babska logika rządzi!
Autorze.
Nie mam czasu ani ochoty robić Ci wykładu z mechaniki Kosmosu, ale napiszę tak:
Gwiazdy, obojętnie czy samotne, czy z układami planetarnymi, to nie statki kosmiczne. Obowiązują je prawa mechaniki nieba. Jeżeli nie rozumiesz, co napisałem powyżej, to dalsze moje wyjaśnienia nie mają sensu. Pozdrawiam.
Nie poruszam zagadnień technicznych, bo się na nich kompletnie nie znam i być może dlatego nie wszystko, i nie do końca zrozumiałam. :-(
Przyjmuję natomiast do wiadomości wojaż misji, akceptuję, że odbywa się w luksusowych warunkach, ale zupełnie nie rozumiem dlaczego w tak ważnym przedsięwzięciu bierze udział tylko dwoje ludzi. Czy aby na pewno są w stanie wykonać wszystkie nałożone na nich zadania, spełnić pokładane nadzieje? A co, jeśli któreś nagle umrze?
Potem trochę się pogubiłam, bo Lorna i Kaley ciągle rozmawiają i oglądają filmy, a tu bez przerwy wyskakują na ekran różne informacje, albo jakieś inne komunikaty oraz filmy z całkiem innych gdzienidziejów i nagle zaczęłam ich, Lornę i Kaley’a, bardzo podziwiać, bo wespół rozważają wiele bardzo różnorodnych zagadnienia i teorii, tudzież nadzwyczajnych możliwości, a ja nagle zaczęłam zdawać sobie sprawę, że z tego wszystkiego rozumiem coraz mniej. To pewnie dlatego, że nie mam zbyt podzielnej uwagi i nie umiem skupić się wyłącznie na akcji gdy bardzo mnie rozprasza wykonanie, w tym przypadku, delikatnie mówiąc, pozostawiające nieco do życzenia.
Szczerze zazdroszczę Jajku, że ma chyba zupełnie odwrotnie.
Reasumując – opowiadanie przeczytałam, pewnie niezbyt skutecznie przetrawiłam, ale świadectwem, że wszystko starałam się przyswoić, jest lista uwag.
Słońce obdarzało świat swoimi promieniami, rozlewając blask na świeżym błękicie nowego nieba. – Czy słońce mogło obdarzać świat cudzymi promieniami?
Świeży błękit nowego nieba, brzmi dziwnie, bo sugeruje, że błękit może być także nieświeży, a niebo stare, sfatygowane.
Bywa, że nadużywasz zaimków.
Ostatnie płaty śniegu parowały, odsłaniając ciemne połacie ziemi wracającej do życia. – Śnieg, aby parować, chyba musi się najpierw roztopić.
Proponuję: Ostatnie płaty śniegu topniały…
Była ubrana w zieloną luźną bluzkę i niebieskie jeansy. – Była ubrana w zieloną, luźną bluzkę i niebieskie dżinsy.
Używamy nazwy spolszczonej.
Słońce przeglądało się w białych chmurach pokrywających część kontynentów, spomiędzy nich odpryskiwała soczysta zieleń roślinności. – Czy zieleń odpryskiwała spomiędzy chmur, czy spomiędzy kontynentów? Co to znaczy, że zieleń odpryskiwała? Ciekawi mnie też, jak słońce przegląda się w chmurach. ;-)
…hangar robotów, pełen dron zwiadowczych i z jednym dronem bojowym w kącie… – …hangar robotów, pełen dronów zwiadowczych i z jednym dronem bojowym w kącie…
http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/dron-czy-drona;12666.html
Z monitora uciekł piękny wschód słońca, ustępując miejsca jego powiększonej postaci. Przybrał oficjalny wyraz twarzy. – Rozumiem że z monitora uciekł piękny wschód słońca i ukazał się powiększony piękny wschód słońca, tym razem z oficjalnym wyrazem twarzy. ;-)
Ekran wrócił na widok systemu gwiezdnego. – Raczej: Na ekran wrócił widok systemu gwiezdnego.
…co głębiej zostanie opisane w części antropologicznej. – Czy coś można opisać głęboko?
Raczej: …co dokładniej/ bardziej szczegółowo zostanie opisane w części antropologicznej.
Z mineralnego punktu widzenia skład układu jest ubogi. – Skład układu nie brzmi dobrze.
Co to jest mineralny punkt widzenia? ;-)
Może: Biorąc po uwagę zawartość minerałów, układ jest w nie ubogi.
Pamiętaj, że nawet jeżeli uda Ci się odbudować ich historię na podstawie dostępnych danych, nie da Ci to nowych informacji. – Pamiętaj, że nawet jeżeli uda ci się odbudować ich historię na podstawie dostępnych danych, nie da ci to nowych informacji.
Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.
Więc jak mam się za to zabrać? – Więc jak mam się do tego zabrać?
-Chyba najlepiej, jeżeli najpierw pokażę ci te filmy. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.
Zewnętrzny termometr drony wskazywał temperaturę minus trzydzieści stopni, obniżaną dodatkowo przez mroźny wiatr. – Zewnętrzny termometr drona wskazywał…
Wiatr chyba nie wpływa na obniżenie temperatury, choć kiedy wieje, mamy wrażenie, że jest chłodniej niż w rzeczywistości.
…przy łapach miało rząd ostrych pazurów stworzonych do otwierania swoich ofiar. – Czy to znaczy, że my mamy paznokcie przy rękach? ;-)
Wydaje mi się, że drapieżnik rozrywa ofiary, a nie otwiera.
Czy zdarza się, że drapieżnik rozrywa cudze ofiary?
Z oddali rozległo się wycie. – Raczej: W oddali rozległo się wycie.
Wędrowca rozejrzał się trwożnie… – Wędrowiec rozejrzał się trwożnie…
Wędrowca przyśpieszył bardziej… – Wędrowiec przyśpieszył…
Drona kołowała, dzielnie próbując znaleźć najlepszy widok. – Dron kołował, dzielnie próbując znaleźć najlepszy widok.
Statki też były nietypowe, w większości zrobione z wikliny obklejonej gliną, ukształtowanej w kształty barek… – Brzmi to bardzo źle, a nawet jeszcze gorzej. ;-)
Może: …uformowanej w kształty barek…
Większość ich ubrań zrobiona była z materiału podobnego do tego na żaglach, tylko tkanych cieńszym ściegiem… – Materiał był na żaglach, czy raczej żagle były z materiału?
Ścieg to określony sposób przewlekani nici przy haftowaniu, szyciu, robieniu na drutach, czy szydełkowaniu. Ściegiem się nie tka, tkanie polega na krzyżowaniu, pod różnym kątem, nitek osnowy z nitkami wątku, skutkiem czego otrzymujemy różne tkaniny, różniące się splotem.
Dookoła wzgórza znajdował się kamienny plac… – Plac to przestrzeń, zazwyczaj otoczona zabudowaniami. Nie wydaje mi się, by to, co otaczało wzgórze, mogło być placem.
Całe miasto tętniło życiem, oświetlone słońcem pyszniło się majestatem największego miasta portowego planety. – Powtórzenie.
Tak. – popatrzyła na ekran. – Tak. – Popatrzyła na ekran.
Po kropce, nowe zdanie rozpoczynamy wielka literą.
Nie zawsze prawidłowo zapisujesz dialogi. Zajrzyj tutaj: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
-Wątpię. Na starej Ziemi istniały dziesiątki różnych… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.
A co z energią słoneczną? Przecież właśnie na tej zasadzie działa ta wielka kuźnia w środku miasta. Zbiera energię słoneczną w jedno miejsce… – Powtórzenie.
Filmy z zachowaniem mieszkańców i dzikiej przyrody. – Czy można filmować mieszkańców, nie zachowując ich? ;-)
Pewnie miało być: Filmy o zachowaniu mieszkańców i dzikiej przyrodzie.
…o Prometeuszu […] uwięzili go dzięki swojej przebiegłości i narzędziom na Sępiej Skale, gdzie stary bóg po wiekach zmarł. – Jakie narzędzia znajdowały się na Sępiej Skale? ;-)
Prometeusz nie był bogiem, był tytanem!
Ten mit nie jest dokładnie znany, uciekł nam w pomrokę dziejów. – Ten mit nie jest dokładnie znany, zginął nam w pomroce dziejów.
Nie uważasz, że jego wersja jest lepsza? Czy nie lepiej wierzyć… – Powtórzenie.
…gdzie panuje absolutna, śmiertelna cisza pustki. Do której człowiek, jako istota zawsze otoczona drobnymi dźwiękami… – …gdzie panuje absolutna, śmiertelna cisza pustki, do której człowiek, jako istota zawsze otoczona delikatnymi/ finezyjnymi/ dźwiękami…
Dopingując sobie pokrzykiwaniami… – Dopingując się pokrzykiwaniami …
…przyszłego środowiska, kawałek po kawałku od podstaw wprowadzał na planecie zaprojektowany wcześniej ekosystem. W efekcie na takiej planecie istniało bogate, przyjazne środowisko, w którym człowiek zajmował poczesne, najwyższe miejsce. Oczywiście, czasami zdarzało się, że środowisko było mniej przyjazne, na przykład kiedy statek kolonizacyjny był wysyłany przez jakichś szaleńców, którzy głosili, że agresywne środowisko wspiera prawidłowy rozwój człowieka. Zawsze jednak środowisko jest bogate, sprawne i zróżnicowane. – Powtórzenia; nie wydają się celowe.
Projekt Ikarus był statkiem kolonizacyjnym. Był to jeden z największych wysiłków ludzkości tamtego okresu, miał on być pierwszym statkiem kolonizacyjnym, który doleci do innej galaktyki. Ściągnięto do niego prawdziwą elitę ludzkości: sportowców, lekarzy, naukowców, inżynierów, socjologów, a każdy, kto był wybitnym ekspertem w swojej dziedzinie, chciał być na tym statku. Przez lata projektowali go najlepsi technicy i inżynierowie, nie tylko z tamtych trzech planet, ale z całej galaktyki. Projekt był naprawdę imponujący, niestety krótko po opuszczeniu galaktyki stracono z nim kontakt. Podobno miał to być celowy zabieg, ponieważ pomiędzy galaktykami nie ma źródła energii… – Powtórzenia. Z całą pewnością nie celowe.
Bierzmy się za to! – Bierzmy się do tego! Lub: Weźmy się do tego! Albo: Zabierzmy się do tego!
…i stał się podwaliną pod całą religię. – …i stał się podwaliną dla całej religii.
Nagle na ekranie wyskoczył komunikat. Kaley przyglądał mu się z zaskoczeniem. – Powtórzenie.
Zaiste, też byłabym zaskoczona, widząc wyskakujący znienacka komunikat. ;-)
W pocie czoła, z narażeniem życia próbowali przetrwać każdy dzień i jeszcze zrobić zapasy na Noc. Słońce było dla nich źródłem życia, więc przedstawili je jako osobę pełną poświęcenia. Jednak ich życie było bardzo ciężkie i znojne. A skoro Pierwszy tak się dla nich poświęcił, a mimo to ich życie było takie surowe… – Powtórzenia.
Ciężki i znojny to synonimy.
…logicznym jest, że musi istnieć jakaś większa, nieprzychylna im siła… – …logiczne jest, że musi istnieć jakaś większa, nieprzychylna im siła…
…upleciono jedną legendę, która zawierałaby każdego z powstałych bożków. Mogło podczas tego wydarzyć się coś, jak na przykład śmierć władcy i jego ukochanej, co kronikarze chcieli upamiętnić, wplatając przy okazji do mitu. Umysły dość bystre do uplecenia takich opowieści zdarzają się. – Zbyt wiele plecenia w tym fragmencie.
Kaley podrapał się po brodzie i zaczął bujać na fotelu. – Co/ kogo Kaley bujał na fotelu?
Może: Kaley podrapał brodę i zaczął bujać się na fotelu.
Wtedy logicznym byłoby, że będzie przyjacielem, a przynajmniej towarzyszem pustki. – Wtedy logiczne byłoby…
…gdzie umrzeć można z głodu, pragnienia, zimna albo zostając rozerwanym i pożartym przez dzikie zwierzęta… – …albo zostać rozerwanym i pożartym przez dzikie zwierzęta…
Kazałam naszej dronie obserwować ich główną świątynię… – Kazałam naszemu dronowi obserwować ich główną świątynię…
Do świątyni wchodziło się przez wielkie kamienne drzwi otoczone rzeźbionymi kolumnami. – Skoro drzwi były otoczone, to czy aby na pewno można było przez nie wejść? ;-)
Może: Do świątyni wchodziło się przez wielkie kamienne drzwi, umieszczone wśród rzeźbionych kolumn/ między rzeźbionymi kolumnami.
…wszędzie widać było przepych i splendor podkreślany złotym wykończeniem. – …wszędzie widać było przepych i splendor podkreślone złotymi wykończeniami.
Chyba że złotym wykończeniem podkreślany był tylko splendor. ;-)
Dodatkowo teraz cała świątynia przybrana była w kolorowe kwiaty. – Raczej: Teraz, dodatkowo, cała świątynia przybrana była kolorowymi kwiatami.
…jedni mieli na sobie pyszne stroje wyszywane złotą nitką, obok nich siedzieli ludzie w zwykłych barwionych materiałach. – Mieli na sobie płachty tkanin? ;-)
Może: …jedni mieli na sobie pyszne szaty wyszywane złotą nitką, obok nich siedzieli ludzie w zwykłych strojach/ ubraniach z barwionych materiałów.
Ubolewał nad końcem i nad krótkimi momentami, jakimi były ich życia. – Raczej: Ubolewał nad końcem i nad krótkim momentem, którym było ich życie. Lub: Ubolewał nad końcem i nad krótkimi momentami, jakimi były ich żywoty.
Życie występuje tylko w liczbie pojedynczej.
* * *
I to opowiadanie betowała Rozalia Głowonók???
No, no, no, kto by pomyślał…
Bardzo przepraszam, ale NMSP. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Lubie SF, ale kurczę… aż szkoda bo zaciekawia. Rozumiem, że opowiadanie rządzi się własnymi prawami, ale niestety te prawa (choć chciałem dostrzec w nich logikę) są sprzeczne z tym o wiem.
A i opowiadanie jest trochę chaotyczne – łatwo się w nim pogubić.
F.S
Po pierwsze: dziękuję wszystkim za waszą uwagę. Wasze posty są dla mnie bardzo cenne i uczące. Niestety część z was pisze mi o problemach, nie precyzując jasno, o co im konkretnie chodzi. Wiem i rozumiem, że dla osób widzących nieścisłości są one oczywiste i nie wymagające wskazania, ja jednak, jako autor swego czasu poświęciłem trochę wysiłku na eliminację problemów oczywistych podług mojej wiedzy i logiki. Dlatego trudno mi się odnieść do ogólnych i mało konkretnych uwag.
Odnosząc się do uwag Finkli: Mój układ krąży wokół masowego centrum galaktyki, tak jak każdy inny układ. W zasadzie centrum masowe galaktyki jest w jednym z ognisk elipsy wyznaczającej orbitę. Dzięki temu, że tylko jedno z ognisk elipsy jest sztywne, mogę tak dobrać orbitę, aby przez pewien okres czasu układ znajdował się poza galaktyką. Zgadzam się, że jest to przykład orbity mało popularnej, ale nie jest on w żaden sposób niefizyczny. Owszem, istnieje problem z prędkością układu na tak wysuniętym kawałku orbity, która według drugiego prawa Keplera powinna być w tym punkcie relatywnie mała, ale nie jest sprecyzowane jak daleko poza galaktykę układ był wysunięty, ani jak daleko jest on teraz w galaktyce, przez co istnieją prędkości i elipsy z którymi i po których ten wyimaginowany układ przy zadanych warunkach mógłby się poruszać.
Szczerze mówiąc nad problemem lat nie rozpisywałem się z szacunku do czytelnika. Było dla mnie oczywiste, i to był pewnie mój błąd, że dla czytelnika będzie oczywiste, że ludzie kolonizujący planetę przylecą na nią z ustandaryzowaną dobą i rokiem galaktycznym. I w momencie powstawania mitu właśnie nimi będą się posługiwać. Osoby odpowiedzialne za kult w celu dokładnego określenia katastrofy musiały dalej operować taką miarą, kiedy reszta planety mogła normalnie posługiwać się czasem lokalnym, czyli cztero miesięczną dobą. Generalnie uznałem że problem przeliczenia czasu nie był godny wzmianki. Kajam się z tego powodu.
Dalej. Napisałem sprzed tysiąca lat. Myślę że w takim sformułowaniu margines powiedzmy 50 lat jest dopuszczalny.
Obieg obu planet dookoła gwiazdy może być taki sam. Po prostu jedna z nich musi być w punkcie libracyjnym drugiej. Do wyboru w tym przypadku są punkty L1 albo L2. Wiem, że to mało profesjonalne i nikt nie ufa wiki, ale https://pl.wikipedia.org/wiki/Punkt_libracyjny.
Co do ptaków, nigdzie nie jest napisane, że porywają ludzi. Mogą np. zabijać ludzi na ziemi i tam kulturalnie zjadać ich na miejscu. A nawet jak by miały porywać, to jeżeli był to gatunek specjalnie projektowany do tego genetycznie, wciąż nie widzę problemu. A mógł być.
Trochę szkoda, że musiałem wystąpić w obronie swojego tekstu, ponieważ liczyłem, że będzie bronił się sam. Jest to ewidentnie moje niedopatrzenie w tym przypadku.
Regulatorzy, dzięki wielkie :) Twoje sformułowanie, że podziwiasz moich bohaterów było niezwykle satysfakcjonujące. To jest po prostu niesamowite, jaka ilość błędów przekradła mi się przez korektę, którą robiłem. Odnośnie Rozalii, to ona betowała to opowiadanie dawno temu, kiedy nie było ono jeszcze zdatne do czytania i naprawdę niewiele mogła zrobić ;) O polowaniu na wesołe powtórzenia nikt nawet nie myślał. Przy okazji, to było rutynowe badanie nowej planety, nic niezwykłego. Niemniej to, że muszę to pisać w komentarzu do opowiadania, bardzo źle świadczy o opowiadaniu i pokazuje, że czeka mnie długa droga.
Niestety do uwag innych nie potrafię się odnieść, bo są dla mnie zbyt ogólne. Jeżeli sprecyzujecie swoje wątpliwości, postaram się do nich odnieść.
Btw. Wiem o standardzie dron. Po prostu miałem wizję, w której lekkie jednostki zwiadowcze i operacyjne są żeńskie, a ciężkie bojowe męskie. Tak mi się uwidziało.
HVN
Havranie, jeśli w czymkolwiek udało mi się pomóc, to bardzo się cieszę. ;-)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Aha, wokół centrum Galaktyki… Teoretycznie możliwe, ale wydaje mi się (mnie – laikowi), że jeśli taki układ przeleci zbyt blisko masywnej gwiazdy (a w centrum galaktyki gęsto), to może zostać złapany i stworzyć gwiazdę podwójną. W końcu siła grawitacji jest odwrotnie proporcjonalna do kwadratu odległości… No, ale takiego układu chyba się nie nijak obliczyć. Za bardzo chaotyczny.
Obieg obu planet dookoła gwiazdy może być taki sam. Po prostu jedna z nich musi być w punkcie libracyjnym drugiej.
Chodziło mi o reodkrytą planetę i glob naukowca, czyli dwa różne układy.
A nawet jak by miały porywać, to jeżeli był to gatunek specjalnie projektowany do tego genetycznie, wciąż nie widzę problemu. A mógł być.
Veto. To nie jest tak, że strusie nie latają, bo są zbyt leniwe. Zbyt ciężkie. Jeśli proporcjonalnie zwiększymy ptaszka tak, że będzie dwukrotnie wyższy, to powierzchnia skrzydeł i siła mięśni wzrośnie mu czterokrotnie, a masa ośmiokrotnie. No i w którymś momencie najlepszy lotnik nie będzie w stanie podnieść własnej masy z ziemi. Praw fizyki genetyką nie przeskoczysz.
Babska logika rządzi!
Ok, to nie jest moja działka, musiałbym pogadać z kimś z biologii, aczkolwiek uważam, że w tym przypadku fizyka daje jednak pewne pole do popisu. Nie jestem teraz w stanie na szybko udowodnić, że takie cudo jak ptak mogący porwać siedemdziesięciokilogramowego człowieka może istnieć, ale w sumie nie muszę. https://pl.wikipedia.org/wiki/Orze%C5%82_Haasta. Tutaj nie potrzebujemy mięśni, tylko siły nośnej, czyli odpowiedniego ukształtowania skrzydeł. Orzeł podczas pikowania nabiera energii kinetycznej, i jeżeli rozpędzi się odpowiednio, będzie w stanie skumulować odpowiednią jej ilość, aby podnieść te 70 kg bez wkładu własnego. Jedyne czego potrzebuje to mocne kości, a jak wiemy, to nie musi być strasznie ciężkie. W sumie nawet zrobiłem prostą kalkulację. Zakładamy, że ptak to straszny leń i nie chce mu się wykorzystywać siły mięśni do podnoszenia ofiary, tylko siłę kinetyczną, którą manewruje za pomocą skrzydeł. Weźmy sobie orła przedniego. Podczas nurkowania ma on prędkość 320km/h, co daje nam około (tu wszystko jest około, to tylko SF) 86m/s. I teraz, jaką nasz orzeł musi mieć masę, żeby przy tej prędkości mieć dość energii kinetycznej aby wystarczyło jej na podniesienie siebie i swojej ofiary, załóżmy że 70 kilogramowej, na wysokość powiedzmy 40 metrów zgodnie ze wzorem że energia kinetyczna to mV^2/2, a potencjalna (m+M)gh? Około 28/32 kilograma! To jest mniej niż kilogram, a ptaszek nie dołożył do układu ani dżula własnej pracy. Jedyne co robił to zamieniał energię kinetyczną na potencjalną i trzymał ofiarę. Oczywiście, musi mieć mocne skrzydła i pazury, ale to akurat przyroda umie. Nasz przytoczony kolega z linku ważył około 10 kg, więc ma gość zapas. Btw orzeł Haasta, jeżeli link źle się wkleił. I oczywiście orzeł musi mieć jakąś prędkość na tej wysokości, żeby wciąż mieć siłę nośną, ale ma na to jeszcze jakieś 9 kg.
HVN
OK, niech będzie, że ptak drapieżny może unieść (na chwilę) ciężar znacznie większy od siebie.
Chociaż link nie podaje, że orzeł podnosił moa. Ale w sumie to i tak argument na Twoją korzyść – mógł tylko zabijać i zżerać na miejscu, względnie zanosić dzieciom co smaczniejsze kawałki.
Babska logika rządzi!
Autorze.
Dyskusja z Tobą na temat praw fizyki i astronomii przypomina kopanie się z koniem i jest bez sensu. Pozdrawiam.
Po pierwsze – dron jest rodzaju męskiego.
Po drugie – odniosłem bardzo silne wrażenie, że Kaley, matematyk niby, praktycznie “załatwia temat” za swoją koleżankę o specjalności kulturoznawczej.
Po trzecie – całkowicie “zgubiony”, więc zmarnowany wątek miasta w pobliżu wulkanu. Logika nakazuje,. aby rozbitkowie z “Ikarusa”, jako wysokich klas naukowcy i inżynierowie, nie wykorzystali tej lokalizacji jako bazy do badań przydatności surowców, dostępnych na planecie, możliwości wytwórczych i tak dalej – innymi słowy, potocznie ujmując, by nie usiłowali ocalić jak najwięcej umiejętności. A skoro o umiejętnościach i wiedzy mowa, to…
…po czwarte powinni to wszystko utrwalić na piśmie, zawrzeć w jakichś, umownie, Księgach Wiedzy. No, chyba że Księgi zaginęły, ale jeśli tak, to dobrze im tak, tumanom. A ja nie lubię, gdy specjalnie robi się ludzi tumanami…
Po piąte – żadne ciało, pozostające w punkcie libracyjnym danej planety, nie jest w stanie przesłonić tej planecie gwiazdy centralnej. Narysuj to sobie…
Po szóste – dlaczego po upływie tysiąca lat mechanizm stabilizujący pozycje i orbity planet przestał działać? Tylko dlatego, żeby było dramatycznie?
Summa summarum, nie spaliłeś, bo nie było czego “palić”. Jako próbę, pierwsze podejście, tekst oceniam wysoko – ale podkreślam, że to relatywna ocena. Opowiadanie ma za wiele braków i dziur – moim zdaniem, oczywiście – by nadawało się do poważnej publikacji.
Całość ma dość nietypową formę – właściwie to jeden dialog, przerywany tym czy tamtym. W sumie podziwiam, bo jakoś nie wyobrażam sobie, żebym sam napisał choć w połowie długą konwersację. Miejscami było ciekawie, miejscami trochę popadało zbyt głęboko w rozważaniach o rozważaniach i wkradała się nuda, ale za pomysł i niezłe wykonanie duży plus, zwłaszcza że to wprawka.
Mnie trochę zaciekawił fragment o wielkiej przyszłości, jaka czeka mieszkańców wykorzystujących wulkan jako źródło ciepła. Czy bohater wziął pod uwagę, że wulkan może wybuchnąć?
Dowolny węgiel też jest pochodną drewna.
Samo drewno to raczej niewielki procent materiału węglotwórczego.
Dzięki za komentarze :) Z tą publikacją to był raczej żart w odpowiedzi na posta Bemik, niż poważna wypowiedź. Niemniej opłacało się umieszczać opowiadanie tutaj, ponieważ dostałem bardzo dużo pouczających i merytorycznych odpowiedzi. Dzięki :)
Niestety nie jestem w stanie odpowiedzieć na pytanie AdamKB odnośnie mechanizmu stabilizującego bez zapuszczania poważnego spoilera fabularnego, niemniej moją intencją było, aby ta odpowiedź była do odnalezienia w tekście. Widocznie w tej kwestii nie wypaliło.
Odnośnie pytania o wulkan. Kaleyowi chodziło o to, że wulkan był kluczowym elementem do osiągnięcia technologii, które umożliwiają dalszy rozwój cywilizacji bez konieczności wykorzystania drewna. Dzięki wykorzystaniu ciepła wulkanicznego powstała na przykład ta słoneczna kuźnia, która uniezależniła ludzi od ichniejszego Wezuwiusza. Tak więc wtedy Kaley nie mówił o mieszkańcach wulkanicznego miasta, tylko o planecie jako całość. Chodziło mu o to, że udało im się rozwiązać problem, który na pierwszy rzut oka uniemożliwiał powstanie zaawansowanej cywilizacji technicznej, jakim jest brak źródeł temperatur niezbędnych do obróbki termicznej metali.
HVN