0. Vita
Maria Hamilton od najmłodszych lat przynosiła wstyd rodzinie, bynajmniej nie wyłącznie z powodu wyglądu i postawy. Och, nie; złośliwość Marii Hamilton nigdy nie ograniczyła się do szpetoty – dziewczyna od zawsze była po prostu zła i wiedziała o tym cała familia. Jakoś, na szczęście, zdołali się z tym faktem pogodzić. Pocieszali się, że w każdej rodzinie znajdzie się jakaś czarna owca, która wszystkim bruździ, choć w niczym jej nie zawiniono.
Maria Hamilton urodziła się z szatańskim okiem. To był pierwszy z jej złośliwych uczynków.
– Pierwszy raz coś takiego widzę – przyznał doktor, patrząc w oczy nowonarodzonego dziecka. – To musi być jakieś wypaczenie, nieznane dotąd nauce. Nader osobliwe.
Dziecko z pozoru zdawało się normalne – brzydkie, pomarszczone, czerwone i napuchłe od płaczu. Wymachiwało kończynami podobnymi do kiełbasek i wrzeszczało wniebogłosy. W chwilach wolnych od krzyków patrzyło z wyrzutem na zgromadzonych wokół ludzi oczami koloru czystego nieba.
Jedyną skazą w wyglądzie dziecka była źrenica lewego oka: u Marii Hamilton nie miała kształtu kulistego, jak pan Bóg przykazał, lecz pięcioramiennej gwiazdy. Pentagramu. Szatańskiego symbolu.
– To kara za nasze grzechy – wyszeptała matka, Rachel Hamilton, z domu Fisher.
Jako kobieta bogobojna, przestrzegała wielu restrykcyjnych zasad, które praktycznie wykluczały możliwość zgrzeszenia, jednak ponieważ panicznie bała się czekającego potępienia i ogni piekielnych, w każdym czynie, którego się dopuszczała, widziała czający się grzech. Co wieczór padała na kolana przed ogromnym krucyfiksem wiszącym w domowej kaplicy i błagała Boga o odpuszczenie win i wybaczenie grzechów, które tego dnia popełniła. Jadła wyłącznie suchy chleb oraz lekki twaróg; piła gorzką czarną kawę, od której zżółkły jej zęby i odmawiała jedzenia jabłek z pobliskiego sadu, którymi się brzydziła, ponieważ w jej mniemaniu były nieczyste. Posiadała tylko dwie suknie, w tym jedną na pogrzeby i inne specjalne okazje. Przede wszystkim zaś – nigdy nie odsłaniała twarzy. Zawsze nosiła woalkę z czarnego muślinu: jadła w niej, haftowała, doglądała służby, wychodziła na spacery i do kościoła. Tylko pan Joshua Hamilton, pastor, wiedział, czy ściągała swą maskę w zaciszu sypialni małżeńskiej. I może jeszcze wszechwiedzący Bóg, przed którym Rachel Hamilton chciała zasłonić niegodne oblicze.
Maria Hamilton nigdy nie spojrzała w oczy matki.
Za to matka tuż po porodzie bardzo długo patrzyła w dziwne oczy dziecka i z przerażenia czuła, jak serce tłucze się w jej wątłej piersi. Grzech, którego tak desperacko starała się unikać przez całe bogobojne życie, w końcu ją dopadł.
1. Luxuria
Gdy byli mali, często bawili się w morderstwo. Ktoś kogoś zabijał i ktoś zabity zostać musiał; takie były reguły zabawy. Zwykle mordowano Marię – nie najmłodszą spośród dzieci, ale najsłabszą fizycznie i zbyt wolną, by uciec przed większymi chłopcami. Jacob, jej brat, najstarszy, najczęściej otrzymywał zaszczyt dobicia ofiary. Czasami ustępował kuzynowi Sebastianowi – drugiemu, jeśli chodzi o starszeństwo.
Nikt z dorosłych oczywiście nie wiedział o sposobie, w jaki bawią się dzieci; wszyscy uczestnicy zabawy instynktownie czuli, że gdyby rodzice poznali reguły, szybko ukrócono by polowania i rytualne morderstwa, dokonywane gdzieś na zaciszu strychu lub w ciemnym kącie korytarza.
Tego feralnego dnia, gdy Maria Hamilton popełniła pierwszy z grzechów, których Bóg jej nie wybaczy, znowu padła ofiarą polowania. Biegła korytarzem łączącym gabinet ojca z biblioteką – najdłuższym w domu – gdy nagle jakby znikąd wyłoniła się czyjaś stopa, podcinając jej nogi. Maria Hamilton runęła na ziemię i chcąc ochronić się przed upadkiem, wyciągnęła dłoń. Zwichnęła nadgarstek.
Usiłowała nie płakać, naprawdę, ale w tamtym okresie powstrzymywanie łez nadal przychodziło z trudem.
Sebastian, do którego należała stopa, zbliżył się do zapłakanej Marii Hamilton, leżącej na wytartym dywanie. Wyciągnął rękę i całkiem niedziecinnym gestem – pewnie podpatrzonym u któregoś z dorosłych – odgarnął włosy z twarzy dziewczynki, muskając czubkami palców policzek. W miejscu, w którym jej dotknął, skóra Marii mrowiła.
– Zostałaś upolowana – powiedział Sebastian. – Zaraz cię zamorduję.
– Nie chcę, żebyś mnie mordował.
Chwyciła Sebastiana za nadgarstek, próbując podnieść się na nogi, ale chłopak odepchnął ją brutalnie. Zaplątała się w sukienkę i przewróciła, boleśnie uderzając kością ogonową o podłogę.
– Nikogo nie obchodzi, czego ty chcesz. Dziwoląg.
Pod powiekami Marii zebrał się cały wodospad łez, które cisnęły na zewnątrz. Bardzo starała się nie płakać, a Sebastian z pogardliwym wyrazem twarzy obserwował te próżne wysiłki, czekając na płacz.
Maria Hamilton wykorzystała jedyny pomysł, który podsunął jej strach. Poderwała się na nogi i przyskoczyła do Sebastiana. Uderzyła go pięścią w nos – zupełnie nie po dziecięcemu.
Nie włożyła w to uderzenie wiele siły, ale udało się upuścić Sebastianowi nieco krwi. Ze zdumienia wykonał chwiejny krok w tył, łapiąc się za nos.
Krew przeciekała pomiędzy palcami, a on, zgłupiawszy zupełnie, gapił się z rozchylonymi ustami na Marię Hamilton. Ona zaś gapiła się na czerwone krople, spadające na dywan i wsiąkające w wytarty materiał.
Bóg nie wybaczy Marii Hamilton pożądania, które na krótką chwilę rozbłysło w jej oczach.
***
Panie Boże,
Dziś uderzyłam Sebastiana. Zasłużył sobie na to, dlatego nie czuję wyrzutów sumienia. Moja matka uważa jednak, iż uderzenie kuzyna było Grzechem i powinnam się wstydzić. Namawiała mnie do pokuty.
– Bóg ci wybaczy, dziecko – rzekła, zmuszając mnie, bym uklękła. – Bóg ci wybaczy, ale musisz prosić Go w myślach o łaskę.
Zamknęłam oczy i udałam, że pogrążam się w modlitwie, podczas gdy tak naprawdę wspominałam moment uderzenia Sebastiana. Krew, gęsta niczym sok z malin, pociekła mu między palcami, a ja odczułam coś we wnętrzu brzucha. Dziwne, łaskoczące uczucie, jakby coś próbowało wydostać się z mojego wnętrza.
Jestem pełna wątpliwości i strachu. Obawiam się, że zgrzeszyłam, Boże.
Z miłością,
Maria Hamilton
2. Gula
Maria, Jacob i Rachel Hamilton byli obecni w kościele na każdym kazaniu. Tak się sprawy mają, gdy głowa rodziny jest pastorem. Maria siedziała zawsze w pierwszym rzędzie, patrzyła prosto przed siebie i drapała krosty na twarzy. Dojrzewanie dawało się we znaki i całą twarz dziewczyny zaatakował brzydki trądzik.
Gdy kazanie ojca nabierało ognia, ruch dłoni Marii Hamilton nabierał agresji, aż w końcu zaczynała płynąć krew. Matka musiała ganić córkę za ten publiczny akt okaleczenia, Jacob zaś patrzył na siostrę z odrazą w oczach, co nie stanowiło nowości dla Marii Hamilton, na którą wszyscy patrzyli w ten sposób.
Tego dnia ojciec mówił i mówił, a Maria Hamilton drapała i drapała. Matka kilkakrotnie chwytała nadgarstek jej dłoni i ganiła córkę cichym, syczącym głosem, ale na nic się to zdawało. Ojciec perorował o potępieniu, które czeka wszystkich grzeszników, z każdym słowem podnosząc głos, a Maria Hamilton z zapamiętaniem tarła i skubała paznokciami zaczerwienione policzki.
Uspokoiła się nieco, gdy wszyscy wstali, by przystąpić do komunii. Matka obserwowała ją spod zasłony z czarnego muślinu. Spokój córki wydał się podejrzany.
Wierni podchodzili do pastora, a on kładł na wyciągnięte języki ciało Chrystusa.
Marii Hamilton podobał się ten akt pośredniego kanibalizmu. Gdy nadeszła jej pora, otworzyła usta szeroko i wysunęła język daleko. Ojciec zacisnął wargi w wąską kreskę; grymas córki był niemal obelżywy.
Opłatek już-już miał spocząć na języku Marii Hamilton, gdy ta wysunęła nagle głowę do przodu i zacisnęła szczęki na palcu ojca.
Pastor wrzasnął i wyszarpnął dłoń spomiędzy zębów córki. Może szarpnął za mocno, a może to Maria Hamilton wgryzła się zbyt głęboko – dość powiedzieć, że kawałek palca wskazującego został w jej ustach. Opłatek gdzieś się zapodział. Pewnie upadł na ziemię i został zadeptany przez ludzi, którzy obskoczyli nagle pastora i jego córkę. Jacob chwycił Marię Hamilton za włosy i odciągnął od ojca. Wśród krzyków i biadolenia, miejscowy lekarz zabandażował dłoń kapłana i napoił rannego winem.
– Wypluj to! – W tym samym momencie Jacob potrząsał Marią Hamilton, tak jak potrząsa się psem, który porwał ze stołu kawałek kiełbasy. – Wypluj to, mała zdziro!
Maria uśmiechnęła się do brata i bez gryzienia połknęła ciało swego ojca.
***
Panie Boże,
Dziś odgryzłam kawałek palca mojego ojca. Nie dużo – ledwie fragment opuszki – ale gdy zaciskałam zęby, nie miałam pojęcia, jak głodna jestem. Gdybym zdawała sobie sprawę, odgryzłabym więcej.
Zamknęli mnie w pokoju na strychu i nie dali kolacji. Głód rozbudził się we mnie niczym nowy organizm, domaga się więcej. Słyszę podniesiony głos ojca i syczenie matki. Są bardzo źli. Ale czy mogą mnie winić za to, że jestem głodna?
Nie mam czasu na usprawiedliwienia, słyszę już ciężkie kroki ojca na schodach.
Z poważaniem,
Maria Hamilton
3. Avaritia
Maria Hamilton była chciwym dzieckiem. Pęczniało w niej gorące pożądanie oraz głód, którego nie mogły zaspokoić skromne posiłki, podawane w domu Hamiltonów.
Maria podejrzewała, że jej rodzina jest bogata, choć nic na to nie wskazywało. Mieszkali w rodzinnym domu Fisherów, jednym z pierwszych, które wybudowano w tej okolicy po przybyciu osadników z Niemiec. Stał na uboczu, otoczony bezbarwnymi polami.
Maria Hamilton, wyglądając przez okno nowej sypialni na strychu, widziała pochylonego w bok stracha na wróble z ramionami rozpostartymi na boki. Gdyby nie wiedziała, że to tylko kukła odstraszająca ptaki, pomyślałaby, że ktoś pozostawił w szczerym polu krucyfiks.
Po tym, jak odgryzła i pożarła kawałek ojca, zamknęli ją na strychu, aby „przemyślała swoją postawę”. Powietrze tutaj było ciężkie, duszne i wilgotne; Maria Hamilton miała wrażenie, że ktoś usiłuje udusić ją poduszką. Okna zabito gwoździami, drzwi zamknięto na klucz. Mogła jedynie krążyć od ściany do ściany i myśleć – zatem myślała.
Maria Hamilton była chciwą dziewczynką i marzyła o rzeczach, których nie mogła mieć: porządnym obiedzie, gorącej czekoladzie na deser, chłodnym dotyku wiatru na twarzy, napisaniu gniewnego listu do Boga. Chciała zaspokoić głód i pożądanie, które zdawały się pochłaniać ją od środka.
***
Panie Boże,
Nie mam pewności, czy jesteś takim bogiem, jakiego potrzebują głodni ludzie.
Maria Hamilton
4. Acedia
Matka tylko raz uderzyła Marię Hamilton. Wydarzenie miało miejsce przy świątecznym stole, skromnie zastawionym, oczywiście, gdyż Hamiltonowie nie pochwalali rozrzutności nawet od święta. Maria Hamilton została poproszona o odczytanie na głos fragmentu Biblii.
Była leniwym dzieckiem, więc odmówiła.
– Nie chce mi się czytać tych bzdur – oznajmiła lekceważącym tonem.
Takie słowa padające w domu pastora muszą wywołać stosowną reakcję. Pastor Hamilton nie zdążył jednak zareagować; ubiegła go żona, podrywając się gwałtownie z miejsca.
Przez chwilę patrzyły sobie w oczy, matka i córka. Maria Hamilton usiłowała dostrzec oczy matki pod czarnym muślinem; gdyby jakimś cudem udało jej się zajrzeć pod materiał, złapałaby gniewny, pełen odrazy wzrok. Rachel Hamilton patrzyła w dziwne, szatańskie oko córki i nie rozumiała, jak mogła urodzić takiego potwora.
Napięcie rosnące w salonie zdawało się przytłaczać wszystkich obecnych. Przez bardzo długą chwilę nikt się nie odzywał, jakby jednogłośnie zdecydowali wstrzymywać oddech.
– Jak śmiesz? – zasyczała w końcu Rachel Hamilton, wspierając kłykcie na blacie i opierając na dłoniach cały ciężar ciała. Pochyliła się w przód nad stołem, a jej szybki oddech poruszał woalką niczym wiatr, szarpiący zasłony w otwartym oknie. – W tym domu, przy świątecznym stole, w obecności swojego ojca… Jak śmiesz?
Maria Hamilton również oparła dłonie na stole i pochyliła się. Trudno orzec, czy powieliła ów gest bezwiednie, czy też kierowało nią pragnienie sparodiowania matki.
– Nie chce mi się – powiedziała powoli i wyraźnie, jakby mówiła do osoby słabującej na umyśle – czytać tych bzdur.
I wówczas matka uderzyła ją po raz pierwszy i ostatni. Nigdy wcześniej ani później Maria Hamilton nie zdołała sprowokować jej do okazania jakichkolwiek emocji.
5. Ira
Gdy po raz pierwszy przedstawiono jej pana Maneatera, Maria Hamilton liczyła sobie siedemnaście wiosen i choć jeszcze o tym nie wiedziała, wkrótce miała przybrać nowe nazwisko i wraz ze świeżo poślubionym mężem przenieść się na zachód.
Decyzja rodziców, by jak najszybciej wydać ją za mąż i tym samym pozbyć się kłopotu z domu, wynikała z płonnej nadziei, iż mężczyzna i obowiązki żony wyplenią zło i gnuśność z jej duszy. Biedna Maria, gdyby miała pojęcie, że ów mężczyzna przyniesie tyle okazji do grzechu i tak wiele szczęścia, na pewno nie zagniewałaby się tak bardzo na wieść o planowanym ślubie.
Ale mając siedemnaście lat i grzesząc skłonnością do agresji i wybuchów gniewu, Maria Hamilton gotowa była oczy wydrapać temu, kto ośmieliłby się tknąć ją choćby palcem.
Pastor Hamilton zaprosił przyszłego zięcia na kawę, ale nim zawołał córkę do salonu, uprzedził Maneatera, że mogą wystąpić komplikacje.
– Widzi pan, ona nie wie, że się pobierzecie – powiedział lekko zakłopotany. Grzmiąc z ambony na swoją trzódkę i zapowiadając apokalipsę, jeśli nie zaczną postępować po bożemu, wydawał się bardzo pewny siebie, i w istocie, zazwyczaj taki był, lecz Maneater z jakiegoś powodu go onieśmielał.
– Nie powiedział jej pan? – zapytał gość, nie wyglądał jednak na zdumionego, zupełnie jakby nieinformowanie córek o zaręczynach było czymś normalnym. I może w świecie ludzi pokroju Maneatera rzeczywiście nie było to nic dziwnego. Pastor Hamilton nie wiedział. Pierwszy raz miał do czynienia z kimś takim.
Maneater był elegancki, przystojny i całkiem młody, na oko ledwie przekroczył trzydziestkę. Jego odzienie zdradzało, że pieniędzy mu nie brakuje. Nawet Marii musi się spodobać – pomyślał pastor Hamilton.
Trochę niepokoił go fakt, iż Maneater zjawił się na progu całkowicie niezapowiedziany i od razu zapytał o córkę. Miał ze sobą list polecający od starych znajomych pastora z Tennessee i przejawiał ogromną chęć poznania Marii Hamilton. To najbardziej zdumiało ojca dziewczyny – nie tajemnicze przybycie, nie fakt, iż nieznajomy wiedział o skazie Marii, ale właśnie ta wypowiedziana spokojnym głosem prośba: „Chcę poznać i poślubić Marię Hamilton, ojcze”.
Na takie dictum pastor mógł odpowiedzieć jedynie:
– Proszę wejść.
To było tydzień temu. Porozmawiali chwilę przy kawie, wypalili dużo papierosów i uzgodnili, że Maneater wróci za tydzień, by poznać swą przyszłą, daj Boże, żonę. Jeśli wszystko pójdzie strawnie – takiego określenia użył pastor, nie łudząc się nawet, że pójdzie dobrze – będzie mógł poślubić Marię Hamilton.
– Na pewno pójdzie dobrze – rzekł Maneater, żegnając się z pastorem.
I wrócił, tak jak obiecał.
– Maria może zareagować… emocjonalnie – uprzedził pastor Hamilton.
– Poradzę sobie – odparł gość; powieka nawet mu nie drgnęła. – Jestem przyzwyczajony do emocjonalnych kobiet. Na szczęście mam do nich rękę. Kobiety są jak narowiste konie: raz nauczone dyscypliny, trochę kijem, trochę marchwią, będą się słuchać. A właściwie prowadzone nie wiedzą nawet, że ktoś nimi steruje.
Pastor Hamilton w skrytości ducha podziękował Bogu, że zesłał mu takiego zięcia.
– W rzeczy samej – rzekł, wznosząc kieliszeczek sherry. – Cóż, mam nadzieję, że Maria nie okaże się zbyt niesfornym okazem. To w końcu jeszcze źrebak, tfu, dziewczynka.
– Nauczy się. – Maneater spokojnie zapalił papierosa.
– A co z bogiem? Wierzy pan?
Mężczyzna nie odpowiedział od razu. Najpierw wydmuchał kółko z dymu i kilkakrotnie obrócił cienkiego papierosa między palcami, jakby usiłował wyczuć, w którym miejscu umieścił za mało tytoniu.
– W moim zawodzie, ojcze – odparł w końcu – muszę przede wszystkim wierzyć w siebie. Nie modlę się zbyt często, ale wiem, że Bóg istnieje. I obserwuje nas wszystkich.
– Maria nie akceptuje dobroci i wszechwiedzy Boga. – Pastor westchnął. – Próbowaliśmy na wiele sposobów, ale tej dziewczyny nie idzie przekonać. Spodoba się jej pan. Ale nie mogę zagwarantować, że polubi pana od razu. Gniew, niestety, gniew jest jednym z jej grzechów, skłonność do uniesień…
Przewidywania pastora Hamiltona sprawdziły się: Maria Hamilton zareagowała emocjonalnie. Im starsza była, tym częściej grzeszyła wybuchami gniewu. Nie przyznałaby się do tego, ale najpierw Maneater raczej przypadł jej do gustu, przynajmniej do czasu, gdy ojciec oznajmił:
– Wkrótce się pobierzecie, Mario. Czas podziękować Bogu za to szczęście.
Och, to się Marii Hamilton bardzo nie spodobało.
6. Invidia
Ślub odbył się szybko i po cichu. Nie zaproszono wielu gości, gdyż Maria Hamilton nie cieszyła się popularnością wśród sąsiadów i przyjaciół rodziny. Wszystko odbyło się w atmosferze wstydliwości i pośpiechu, i Maria nie mogła nie zauważyć, że rodzice chcą się jej jak najprędzej pozbyć.
Była zagniewana, skołowana, wygłodniała, niespokojna. Niewiele zapamiętała z dnia ślubu – chyba tylko tyle, iż wyglądała źle w sukience, gniew wyostrzył i tak już ostre rysy twarzy, upodabniając ją do ptaka. Przeglądała się w lustrze w swoim pokoju. Czuła krople potu spływające po karku.
– Wyglądasz… – zaczęła matka i urwała. Stanęła za córką; wysoka, ascetyczna figura od stóp do głowy zakryta czarnym muślinem. Pod tymi wszystkimi warstwami ubrań, pomyślała Maria, musi się smażyć jak w piekielnym kotle.
– Jak? – ponagliła, gdy milczenie zaczęło się przedłużać. Czy matka odważy się zgrzeszyć kłamstwem?
– Wyglądasz doroślej – wydusiła w końcu Rachel Hamilton.
Maria w zamyśleniu pokiwała głową i znów spojrzała w lustro. Jej oczy miały kolor jasnego błękitu, czystego nieba; kształt migdałów, długie rzęsy. Bardzo ładne oczy. Gdyby tylko nie ta skaza…
Maria odwróciła się i utkwiła spojrzenie w miejscu, w którym pod czarnym materiałem kryły się oczy Rachel Hamilton.
– Chcę zobaczyć twoją twarz – zażądała.
Matka cofnęła się o krok.
– Nie – powiedziała. Nie wydawała się zdumiona ani przelękniona. W jej głosie pojawiła się stalowa, zimna nuta. Zawsze, gdy coś wzbudziło w Rachel Hamilton gniew, słowa wychodzące z jej ust zaczynały przypominać syk węża.
– Ten jeden raz, matko.
– Nie.
– Pewnie masz piękne oczy – dodała Maria w zamyśleniu, zbliżając się do matki. – W takim kolorze, jak moje, ale… Nie masz tego, prawda?
Wskazała palcem lewe oko, dziwną, straszną, wypaczoną źrenicę. Warstwy czarnego materiału, skrywające matkę, zadrżały.
– Nie – odparła twardo Rachel Hamilton. Wyszła wzburzona z pokoju, a Maria śledziła ją pełnym zazdrości wzrokiem.
7. Superbia
Ostatnim grzechem, który popełniła Maria, było przekonanie, iż może rozporządzać swoim losem. Powierzyła życie w ręce jedynego człowieka, który jej na tym świecie pozostał – panu Maneaterowi.
Wynieśli się na zachód, daleko, bo aż do Luizjany. Maneater niedawno zakupił tam posiadłość. Maria nigdy nie opuszczała rodzinnego miasteczka, a decyzja rodziców, by trzymać ją pod kloszem zdawała się wypływać ze świadomości grzesznej natury córki. Maria Hamilton w swym szaleństwie i niepowstrzymanych popędach, wypuszczona z domu, musiałaby oznaczać kłopoty.
Maneater nie martwił się tym. Odkąd opuścili posiadłość Hamiltonów aż tryskał dobrym humorem.
– Nic o tobie nie wiem – odezwała się Maria, gdy powóz toczył się grząskimi po deszczu drogami. – Nie wiem nawet, czym się zajmujesz…
– Jestem artystą.
– Och. Jakiego rodzaju artystą? Malarzem, fotografem…?
– Nie – odparł, uśmiechając się. – Nie jestem takim rodzajem artysty, jakiego mogłaś spotkać. Zajmuję się ludźmi. A konkretniej: pięknymi cudownymi dziwakami.
Pieszczotliwie pogłaskał Marię po twarzy, gestem, który szczególnie lubią dorośli mężczyźni, gdy znajdują się w otoczeniu młodych kobiet. Marii przypomniał jednak o pewnym małym chłopcu sprzed lat, dlatego odtrąciła dłoń męża i odchyliła się na oparcie siedzenia.
– A ja, niech zgadnę, jestem gliną, z której ulepisz kolejne arcydzieło?
– Sam lepiej bym tego nie ujął.
Maria Hamilton zastanowiła się.
– Czy mam coś do powiedzenia w tej sprawie?
– Niekoniecznie.
– Nie podoba mi się to.
– Zapewniam cię, moja słodka, grzeszna żono – odparł Maneater, wyciągając coś z kieszeni surduta i wciskając w rękę Marii – że ani przez minutę nie pożałujesz, iż jesteś moją kobietą.
Na dłoni dziewczyny spoczywał przepołowiony owoc granatu, odsłaniając przed nią nieprzyzwoicie czerwone wnętrze. Maneater puścił do niej oko i zajął się wydobywaniem ziarenek ze swojej połówki. Sok spływał po jego palcach, grzeszny, szkarłatny. Spokojne, pogodne oblicze Maneatera, jakiekolwiek plany względem niej miał, stanowiły swego rodzaju obietnicę.
Maria uśmiechnęła się pod nosem i pomyślała, że teraz Bóg może ścigać ich choćby na koniec świata – i tak nie dostanie jej duszy.
Bardzo interesujące opowiadanie. Dobrze i ciekawie napisane. Przyznam od razu, że tytuły podrozdziałów sprawdzałam w słowniku.
Mam jednak nieodparte wrażenie, że końcówka – zbyt gwałtownie ucięta – pozbawia opowiadanie wyrazu. Zostawiasz, według mnie, nie tylko otwarte zakończenie, po prostu wygląda jakbyś się przestraszył/a i jednym króciutkim akapitem postanowił/a uciec od “prawdy”.
wysupływaniem ziarenek ze swojej połówki. – właściwie wysupływanie też mogłoby być, ale bardziej pasuje tu jednak wydłubywanie.
I dlaczego publikujesz jako anonim?
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Przeczytałam z przyjemnością. Bardzo mi się podobało. Też mam pewne zastrzeżenia co do końcówki. Troszeczkę zbyt otwarta. Liczyłam na jakieś ostre walnięcie. Ale cała reszta świetna :)
Bemik, cieszę się, że Ci się podobało. Tytuły podrozdziałów są w łacinie, ponieważ bardziej mi pasowały do klimatu opowiadania, niż wersja po polsku (no i widząc polską “gnuśność” można się załamać ;D). A “wydłubywanie” brzmiało mi trochę zbyt dosadnie, kojarzy się z grzebaniem paluchem w tym nieszczęsnym owocu, a zależało mi na przedstawieniu Maneatera jako osoby raczej subtelnej/wykwintnej.
Końcówki zawsze były moimi słabymi punktami.
A anonim wynika z tego, że ostatnio przeżywam kryzysy twórcze.
Dziękuję za komentarz i klika ^^
Badi, cieszę się, że lektura sprawiła Ci przyjemność :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Za dużo używasz zwrotu Maria Hamilton. Wystarczy Maria.
Jucha to raczej u zwierzaka, nie człowieka.
Kobiety są jak narowiste konie: raz nauczone dyscypliny, trochę kijem, trochę marchwią, będą się słuchać. A właściwie prowadzone nie wiedzą nawet, że ktoś nimi steruje.
A już miałam dać bardzo dobrą ocenę, ale nawet usprawiedliwione fabułą, takie gadki wywołują u mnie tylko niesmak.
Poza tym, bardzo przyjemne. Takie staroangielskie. Rzeczywiście, wątek mógłby być pociągnięty dalej.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Po pierwsze – bardzo udany tytuł. Opowieść wciąga od pierwszego akapitu i trzyma w napięciu do samego końca. Mnie powtórzenia Maria Hamilton wcale nie przeszkadzają, raczej dodają uroku specyficznej narracji. Czy opowiadanie mogłoby być pociągnięte dalej? Z pewnością Proszę Autora o wyjście z ukrycia
... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)
Proszę ja ciebie, mistrzostwo. Coś takiego bardzo chętnie przeczytałbym na papierze w jakimś poczytnym magazynie, lub jako wstęp do większej całości w książce, leżącej w reprezentacyjnym miejscu dowolnej sieci księgarni. Gratuluję :)
Czaszka mówi: klak, klak, klak!
Ja żem to.
Enazet, Marię Hamilton powtarzałam tak często chyba dlatego, że pasowało mi to do narracji. Niewykluczone, że rzeczywiście zbyt często. Przejrzę opowiadanie jeszcze raz pod tym kątem. A “juchy” użyłam, z tego co pamiętam, żeby nie mieć powtórzenia.
Zacytowany przez Ciebie fragment, żeby nie było, mnie też wkurzył :) Mało rzeczy wkurza mnie bardziej niż tego typu uwagi, ale znowu – pasowało mi to do narracji, postaci i ówczesnej mentalności.
Oczywiście dziękuję za komentarz, cieszę się, że się podobało :)
Fleur, dziękuję!
Skull, bardzo mi miło, kłaniam się :D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Kurczę, jeszcze nie przeczytałam (postaram się nadrobić wieczorkiem lub jutro), ale już po tytule domyślałam się, że to Ty, Grav ;)
Bardzo satysfakcjonująca lektura. Jak dla mnie powtarzane często “Maria Hamilton” świetnie podkreśla, jak obca była dla własnej rodziny. Jest coś z klimatu piosenek Nicka Cave’a w tym tekście, ta wariacja na temat siedmiu grzechów głównych i przedstawienie bohaterki w całej przewrotnej krasie, gdzie jej “grzechy” są tak naprawdę zaletami wolnego umysłu stłamszonego w małostkowym światku pastorskiego domu. Koniec faktycznie urwany, chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o szanownym małżonku, ale i tak bardzo, bardzo mi się podobało.
Nominowałabym do piórka, ale nie ma gdzie. :)
Gravel, znowu? Kryzys twórczy – tere fere. Sama bym chciała takie mieć.
Trafiłam tu już po Twoim ujawnieniu, więc dalszą gadkę na temat anonimowości porzucę.
Chciałam tylko zerknąć co to, ale wciągnęło mocno. Ilość Marii Hamilton moim zdaniem nie jest wcale przesadzona, pasuje mi do całości narracji i stylu opowieści.
Troszkę dokucza tajemnicze zakończenie (nie jestem w tej opinii oryginalna), bo chciałoby się czegoś więcej. Ale i tak jestem bardzo usatysfakcjonowana z lektury.
Nominowałabym do piórka, ale nie ma gdzie. :)
Chwila cierpliwości, lada moment będzie :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Przeczytałam. Brawo, bardzo udany tekst. Jak zwykle u Ciebie jest klimat, do tego świetne postaci, narracja,która fenomenalnie działa na wyobraźnię.
Wyłapalam kilka powtórzeń do drobnego szlifu, ale poza tym – jest miodzio.
Nie wiem o czym Ty mówisz z tymi kryzysami, serio ;)
Te kryzysy twórcze to niekoniecznie “bueueue, nie mogę pisać”; raczej “bueueue, nie podoba mi się to, co napisałam” :D To tak gwoli ścisłości.
Rooms, fajnie, że Ci się podobało i jeszcze fajniej, że byś nominowała, gdybyś mogła. Tylko się nie zrażaj ;)
(A Nick Cave, nie ukrywam, zwykle jest moją muzą.)
Śniąca, cieszę się, że się wciągnęłaś :D
Z zakończeniami zawsze, ale to zawsze mam problem. Nie wiem, jak ludzie to robią…
Werweno, kłaniam się nisko i dziękuję ^^ Mimo zaciekłej walki z powtórzeniami, jak zwykle pozwoliłam umknąć kilku niedobitkom. Przejrzę tekst jeszcze raz.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Doskonały pomysł z podtytułami. W pewien sposób coś obiecują, kolejne sceny karmią, lecz nie do sytości (dotyczy to też niestety sceny ostatniej, ale o tym już tu było) – co zachęca do kolejnego kęsa. Co też czai się na końcu tej wyliczanki? – to pytanie wciąga w Twoje opowiadanie jak w bagno.
Napisane bardzo dobrze, zgrabnie, coś tam może i zgrzytnęło, ale niezbyt uciążliwie. Narracja niezwykle obrazowa i oszczędna. Powtarzanie słowa Hamilton – dla mnie ok, bo wyróżnia w jakiś sposób Twoje opowiadanie, nadaje mu charakter.
Fabuła trochę bez ładu i składu, a na końcu bez spoiwa, choć niektóre motywy bardzo interesujące (zwłaszcza ten z matką miał cholerny potencjał).
Podobało mi się Twoje opowiadanie.
Niekoniecznie sama historia. Ale podobało mi się, jak ją opowiedziałaś.
Świetny tekst, choć końcówka mogłaby być nieco mocniejsza. Sprawnie budowana narracja, napięcie, wszystko w tym tekście jest na swoim miejscu. Nie tak dawno czytałem histeryczną antologię na temat grzechów głównych. Twoje opowiadanie idealnie by do niej pasowało, co więcej bije wszystkie zamieszczone tam teksty.
Gdybym mógł kliknąłbym bibliotekę. A tak nominuję do piórka jak tylko będzie już stosowny wątek.
Luty zaczął się mocnym akcentem ;)
Jak rozumiem, Hamiltonowie mieszkali gdzieś na “dzikim zachodzie”? Nie wiem dlaczego, ale akcję umiejscowiłem sobie na wschodnim wybrzeżu, dlatego ”Wynieśli się na wschód, daleko, bo aż do Luizjany.” – trochę mnie skonfundowało.
Bardzo dobre, co tu dużo pisać. Zaciekawia od początku do końca. Otwarte zakończenie nie przeszkadza, miało być o grzechach, to było. Koniec, kropka.
No cóż, zgrzeszyłbym, jakbym nie kliknął… :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
A ja chciałam jeszcze dodać, że dla mnie zakończenie jest równie dobre, jak całość ;)
Niesamowicie klimatyczna opowieść. Nie chciałbym spotkać Marii Hamilton :)
Varg, dzięki za komentarz i miłe słowa. Moje opowiadania, niestety, zwykle są napisane bez ładu i składu i kompletnie nie radzę sobie z końcówkami, ale ważne, że czytable ;D
Belhaju, miło mi, że Ci się podobało. Histeryczna antologia, chociaż jeszcze nie miałam okazji przeczytać tekstów, była impulsem, który sprawił, że zaczęłam pisać to opowiadanie. Spodobał mi się motyw grzechów głównych.
Dziękuję za komentarz.
Zalth, cieszę się niezmiernie, że nie zgrzeszyłeś ;) I dziękuję za zwrócenie uwagi na to, że mi się strony świata pochrzaniły… Zmieniłam już wschód na zachód i teraz powinno się zgadzać z pierwotnym planem, by Hamiltonowie mieszkali na wschodnim wybrzeżu.
Werweno, fajnie, że tak uważasz :)
Sicario, dzięki za zajrzenie i wysoką ocenę ;) Wiesz… też chyba nie chciałabym spotkać Marii Hamilton ;D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Niesamowicie wciągający tekst! Twoje opowiadania, gravel, zawsze są niesamowicie klimatyczne. Jak ty to robisz?
Dobrze wykorzystane podtytuły!
Tylko zakończenie mi nie podeszło. Nie mogę nazwać go zakończeniem otwartym. W tej postaci tekst wygląda jak wstęp (bardzo dobry wstęp!) do właściwego opowiadania. Wciąż mam dużo pytań. Co takiego matka Marii ukrywała pod woalką? Dlaczego była taką pobożną kobietą (nie wiem czemu, ale odpowiedź wydaje mi się ciekawsza, niż zwykłe: “tak została wychowana”)? W jaki sposób Maneater dowiedział się o Marii? Na czym konkretnie polegała jego praca?
Masz bardzo ciekawe postacie. Z chęcią przeczytam, jeśli opiszesz ich dalsze losy :)
Pisz tylko rtęcią, to gwarantuje płynność narracji.
W jaki sposób Maneater dowiedział się o Marii? Na czym konkretnie polegała jego praca?
A ja sobie myślę, że to wcielenie szatana – więc na pierwsze pytanie w zasadzie jest odpowiedź :) A drugie? Jeśli o mnie chodzi – cóż za różnica :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Melu, cieszę się, że tekst Cię wciągnął. Starałam się nie wyjaśniać wszystkiego, żeby podtrzymać zainteresowanie czytelnika :D Osobiście nie lubię, gdy autor na końcu opowiadania wyjaśnia wszystko po kolei i staram się tego unikać.
Dziękuję Ci za pozytywny komentarz :)
A ja sobie myślę, że to wcielenie szatana – więc na pierwsze pytanie w zasadzie jest odpowiedź :)
A ja się nie będę wypowiadać, pozostawiam swobodę interpretacji :D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
A ja się nie będę wypowiadać, pozostawiam swobodę interpretacji :D
I bardzo dobrze :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Ja tylko z informacją, że wątek polecankowy już jest :)
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Bardzo dobrze się czytało. Miałam odłożyć tekst na później, ale jak zobaczyłam na głównej część cytatu, to wiedziałam, że muszę przeczytać. Masz świetny styl. Przez tekst się płynie, nawet jeśli pojawiłyby się jakieś błędy, to pewnie nie zwróciłabym na nie uwagi. Mam trochę podobnie jak Badi, że na koniec spodziewałam się wielkiego BUM, ale mimo zakończenia nadal odczuwam przyjemność z lektury. Klasa sama w sobie! :)
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll
Cześć.
Gdybyś się zastanawiała, to wiedz, że jam jest Piątą Siłą i wstydzić się tego nie zamierzam. Ujawniam się jednak poniewczasie, bo przeczytać coś na komórce – nie o trzeciej w nocy co prawda, lecz w samo południe – to jedno, kliknąć drugie, a napisać komentarz – rzecz trzecia. Co prawda robiłem już rzeczy i głupsze i bardziej szalone, ale dzisiaj akurat miałem lenia.
Do rzeczy. Co prawda nie mogę powiedzieć, że widząc tak oryginalny i przykuwający oczy tytuł domyśliłem się, iż “Siedem grzechów” to Twoje dzieło – choć może dlatego, że niespecjalnie się nad tym zastanawiałem – ale kiedy się już ujawniłaś, zaskoczenie było absolutnie zerowe. No więc, tradycyjnie: świetny tytuł.
Treść, ku kolejnemu braku mojego zaskoczenia, z pewnością dorasta poziomem do tytułu. Co prawda nie jest to najlepsze z opowiadań Twojego autorstwa, jakie miałem przyjemność czytać – tutaj prym wciąż wiedzie Szatan, w ogóle jedno z lepszych opowiadań jakie czytałem – ale satysfakcji czytelniczej i tak dostarczyłaś mi wielość i mnogość, bo raz, że świetnie napisane i jeszcze lepiej opowiedziane, jeśli wolno mi się tak wyrazić, dwa, że historia, choć może nie jest jakoś bardzo ważka, doniosła czy specjalnie istotna, to jednak bardzo wciąga, a co więcej, jej siłą napędową jest taka właśnie proziaczność losów Mańki – ot, opowieść o niemal zwyczajnym trudnym dziecku i kilka epizodów, tak naprawdę niczym szczególnym się niewyróżniających, z jego życia. Dla mnie było to w pewien sposób atrakcyjne, bo zawierało w sobie element zaskoczenia. Na przykład Luxuria; dziewczynka straciła panowanie, zdzieliła kuzyna i… byłem pewien, że gostek w tej chwili spadnie ze schodów, przydzwoni potylicą o podłogę albo w inny tyleż malowniczy co i nieszczęśliwy sposób połączy się z przodkami i będzie grzech-prawdziwie-niewybaczalny. Ale nie! I za to “nie” masz u mnie bibliotekę. Co najmniej.
Peace!
EDYTKA:
Zapomniałem się przypieprzyć, że fantastyka w tym tekście jest marginalna, umowna, naciągana i zasadniczo Brzytwą Lema skosiłby ją jako chłop siano latem*. To tak gwoli pełnej sprawiedliwości w ocenie nad tekstem.
* – Zagadka na wieczór: najdź błąd logiczny w tym zdaniu.
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/
Morgiano, zapewniam, że przyjemność z lektury jest niczym w porównaniu z przyjemnością płynącą z czytania takich miłych komentarzy ;) A nad wielkimi BUMAMI końcowymi muszę popracować. Zawsze to sobie obiecuję, i zawsze wychodzi jak zwykle.
Dziękuję!
Cieniu, zastanawiałam się, kto jest Piątą Siłą, a skoroś się ujawnił, to mogę podziękować: dziękujem! Przeczytawszy Twój komentarz, spąsowiałam z samozadowolenia i nie wiem, co powiedzieć. Przyznam, że się obawiałam o losy tego opowiadania (i oczekiwałam, że więcej osób się przyczepi do braku fantastyki) i bardzo mnie cieszy, że jednak nie jest tak źle, jak myślałam, że jest.
Kończąc trochę kulawo, bo dziś jestem konwersacyjnie niewydolna: no, cieszę się, że się podobało :D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Mnie również lektura sprawiła ogromną przyjemność, więc z wielką radością dołączam do chóru bardzo usatysfakcjonowanych czytelników.
Wyłamię się tylko w kwestii zakończenia. Kiedy zobaczyłam połówkę granatu i dłoń męża Marii dobierającą się do owocu, szperającą w jego wnętrzu… No cóż, nie mogę nie akceptować tak wiele mówiącego zakończenia.
…zbliżył się do zapłakanej Marii Hamilton, wyciągniętej na wytartym dywanie. Wyciągnął rękę… – Powtórzenie.
Zaplątała się w sukienkę i przewróciła, boleśnie uderzając kością ogonową o ziemię. – Rzecz dzieje się w korytarzu, więc: Zaplątała się w sukienkę i przewróciła, boleśnie uderzając kością ogonową o podłogę.
Pęczniało w niej gorące pożądanie oraz głód, którego nie mogło zaspokoić skromne posiłki, podawane w domu Hamiltonów. – Literówka.
Ciężko orzec, czy powieliła ów gest bezwiednie… – Trudno orzec, czy powieliła ów gest bezwiednie…
Maneater puścił do niej oko i zajął się wysupływaniem ziarenek ze swojej połówki. – Ziarenka granatu nie są zasupłane w owocu.
Proponuję: Maneater puścił do niej oko i zajął się wydobywaniem/ wyjmowaniem/ wybieraniem ziarenek ze swojej połówki.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, dziękuję bardzo za komentarz i łapankę (szczególnie za podpowiedź, by zmienić “wysupływanie” – zdecydowałam się na “wybieranie” i brzmi o niebo lepiej). Jesteś, zawsze będę to powtarzać, niezastąpiona :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Cieszę się, Gravel, że mogłam pomóc. I dziękuję za uznanie. ;-)
Przy okazji zachęcam do korzystania za słownika synonimów: https://www.synonimy.pl/
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przyda się :D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
;-D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Przeczytałam wczoraj (jak jeszcze było anonimowe) ale nie bardzo umiałam ująć komentarz w słowa, musiało się odleżeć. Czytało się dobrze, opowieść wciągnęła – świetnie zaznaczone wątki poboczne (obstawiam, że matka miała taką samą źrenicę, tylko się nie przyznawała:P), końcówka zbyt urwana. No, może nie tyle urwana, co wprowadzenie osoby pana M było szumne i wielce-obiecujące, a nie dane było czytelnikowi go poznać.
Kiedy będzie Twoje opko w NFie? :)
Bardzo fajnie piszesz, Gravel. Mimo że zupełnie nie moje klimaty, dlatego też nieczęsto czytam Twoje opowiadania, to lektura daje dużo satysfakcji. Mi podobało się zakończenie, bo mimo że wygląda na urwane, to, jak dla mnie, świetnie podsumowuje charakter bohaterki – no i przecież jest zadowolona (bardzo wymowne). Jedna sprawa brzmi trochę jak naciągana – chodzi o odgryzienie palca. Nie wydaje mi się, choć nigdy żadnego palca nie odgryzałem, że byłoby to tak łatwe jak opisałaś – raczej byłaby to ciężka, dłuższa walka, żeby odgryźć. Gratuluję dobrego tekstu. Pozdrawiam.
EDIT: A, i jeszcze odnośnie anonimowości: opowiadanie przeczytałem wczoraj, ale zajrzałem do niego zaraz po opublikowaniu, i gdy przeczytałem kawałek, nabierając ochoty na więcej, od razu pomyślałem – to musi być Gravel. ;-)
Bellatrix, dzięki za zajrzenie i skomentowanie . Co matka chowała pod woalką – nie zdradzę :P I na swoją obronę powiem: kiedyś uda mi się napisać opowiadanie z puentą z prawdziwego zdarzenia. Obiecuję :)
Kiedy będzie Twoje opko w NFie? :)
Mam nadzieję, że pewnego dnia :D
Blackburn, tak właśnie podejrzewałam, że moje teksty to nie Twoje klimaty, tym bardziej więc się cieszę, że Ci się podobało. Ja też nigdy palców nie odgryzałam, ale uznałam, że skoro Gollum dał radę, to Maria Hamilton nie może być gorsza :D
A, i jeszcze odnośnie anonimowości: opowiadanie przeczytałem wczoraj, ale zajrzałem do niego zaraz po opublikowaniu, i gdy przeczytałem kawałek, nabierając ochoty na więcej, od razu pomyślałem – to musi być Gravel. ;-)
To fajnie ^^
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Nie wciągnęło mnie. Zakończenie nijakie,choć wynikające z tekstu.
Dziękuję za zajrzenie, Gwidonie. Może następnym razem wciągnie :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Zajrzałem, bo kiedyś coś mnie wciągnęło co napisałaś.
To była chyba "Depresja Stunożnego Miasta", całkiem inna w klimacie i stylu. Pewnie dlatego Ci "Siedem grzechów" nie siadło ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Hmm… Ja tam puentę zauważyłem. Hades i Persefona w XIX wiecznej wersji. Maria Hamilton była przeznaczona Ciemności i nikt Marii Hamilton z tej drogi nie zawrócił, nawet Bóg. Wreszcie napotkała kogoś równie złego jak ona, uwolniła się. Każdy musi znaleźć w życiu swoją ścieżkę, nawet jeśli jest to ścieżka Szatana.
Prawdziwy Bóg chyba jednak wybaczyłby Marii Hamilton.
Edit: Zagrywka z nazwiskiem męża Marii Hamilton fajnie wyszła, dopiero po dłuższym namyśle rozbiłem sobie je na dwa słowa i już wszystko łapię :)
Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing
Wicked, dzięki za zajrzenie.
Hades i Persefona w XIX wiecznej wersji.
Dobre podsumowanie, chyba zresztą sama myślałam w taki sposób, kiedy pisałam i nie miałam jeszcze dokładnie skrystalizowanego pomysłu na fabułę.
Cieszę się, że Ci się podobało :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Tekst bardzo dobry. Spokojnie mógłby znaleźć się w jakiejś antologii. Postać Marii świetnie nakreślona. Końcówki się nie czepiam, bo nie mam ku temu powodu – jest niestandardowa i pewnie dlatego budzi u niektórych zastrzeżenia. Gratuluję :)
Filon, cieszę się, że Ci się podobało :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Dobre, bardzo dobre – samo się przeczytało. Forma i treść idealnie do siebie pasują.
F.S
Dobry tekst, a zakończenie podobało mi się najbardziej. Bałam się, że to będzie skręcać w stronę przesady – ojciec pastor, ascetyczna matka – ale nie. Podobnie jak Cieniowi, podoba mi się “umowność” tych grzechów. Nie poszłaś tu na łatwiznę. No i ten owoc granatu – delikatna aluzja, ale czytelna.
The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)
Foloin, Mirabell, dziękuję wam za wizytę. Każdy zadowolony czytelnik cieszy :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Jucha to u zwierząt, nie ludzi. Liścik napisany w 1. zupełnie nie pasuje stylem do dziecka. A odgryzienie palca z kolei wydało mi się małe możliwe w takiej postaci, w jakiej to opisałaś. Jednak przyznaję, że wywołało bardzo nieprzyjemne uczucie ;)
Ogólnie bardzo dobrze zaczęłaś, przez połowę tekstu ciarki mi biegały po plecach, natomiast im bliżej końca, tym bardziej nijako. A finał, choć symbolicznie bardzo ciekawy, to jednak pozostawił mnie z niedosytem. Trochę się zawiodłam. Ale nie da się wszystkim dogodzić, a z tego co widzę w kwestii zakończenia komentatorzy obejmują skrajnie odmienne pozycje ;)
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Dziękuję za zajrzenie i uwagi, Tenszo. Postaram się to jakoś przerobić, żeby zgrabniej wyglądało.
Szkoda, że się zawiodłaś, ale, jak widać po komentarzach – każdemu pasuje co innego :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
gravel, mnie też się bardzo podobało i prosi się o ciąg dalszy. A to zdanie:
Była zagniewana, skołowana, wygłodniała, niespokojna.
to w ogóle przeczytałam sobie kilka razy, bo świetnie mi zagrało w tekście. Niby wyliczanka, ale nie. Chciałabym się od Ciebie nauczyć pisania o emocjach :-)
Dziękuję, Lolu, za komentarz, sprawiłaś mi ogromną przyjemność tymi słowami :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Bardzo interesujący tekst. Już podtytuły w języku obcym mi się spodobały – lubię takie nietypowe podziały tekstu. :-) Nazwisko męża również piękne.
Zakończenie podeszło, chociaż gdybym nie miała własnej, wyraźnej interpretacji, pewnie bym marudziła.
Masakryczny jest sposób, w jaki rodzina traktuje dziecko, tylko dlatego, że wygląda trochę nietypowo.
Babska logika rządzi!
Cześć, Finklo, fajnie, że wpadłaś i Ci się podobało :) Zgadzam się, że sposób, w jaki rodzina potrafi czasem odtrącić człowieka, tylko z powodu odmienności, jest co najmniej masakryczny. I jeszcze usprawiedliwiać to pobożnością, albo czymś podobnym…
Zdradzisz może, jaka jest Twoja własna interpretacja? Ciekawość ^^
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Uwaga, spojlery!
Moja interpretacja: pan Pożeraczludzi jest diabłem, a takie typy dużo potrafią, jeśli chodzi o dostarczanie doczesnych przyjemności – wspominasz, że Maria nigdy nie żałowała, że została jego żoną. Normalnym ludziom chyba coś takiego się nie zdarza.
Dla dziewczyny małżeństwo było więc happy endem (a ja to lubię). I podobało mi się, że głupioświętoszkowata rodzina wręcz wepchnęła własną córkę w szpony szatana.
Pozostaje pytanie, po co Maneaterowi żona. Ślub + granat, z całą jego symboliką… Czyżby potrzebował legalnego potomstwa?
Można jeszcze dorzucić garść refleksji na temat grzechu pierworodnego.
Babska logika rządzi!
Wcale nie! Pożeracz ludzi jest wampirem i ma na imię Lestat, wziom jom do Luzizjany gdzie bendom jedli ludzi i pili krew a potem nakremcom o tym film i trzy rózne seriale po kilka sezonów.
Nie znasz sie Finkla.
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
A co za różnica? Amerykańskie wampiry som wyrombiście seksowne. Skoro Belli się małżeństwo spodobało, to i Maryśka bendzie zadowolona.
Ale dlaczego sprowadzamy dyskusję do poziomu grafomańskiego?
Babska logika rządzi!
A, taki żart był, bo jakoś Luizjana mi się skojarzyła z “Wywiadem z wampirem”. Dobra, przepraszam, już nie trolluję. :)
/ᐠ。ꞈ。ᐟ\
Finklo, dziękuję za podzielenie się interpretacjom. Ale interpretacja Zaltha jest oczyfiście jedynom słusznom, bo fszystko jest o wampirach. Także tego… Nie znasz się!
A tak na poważnie, to… Nie zdradzę zamysłu autorskiego :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Bardzo dobra robota.
Przeczytane, spodobane. Poziom Twego pisania jest cholernie profesjonalny i pozazdroszczenia godny. Stąd moje czepialstwo poniższe jest trochę na siłę i dotyczy głównie aspektów… bo ja wiem… technicznych? Chodzi mi głownie o konstrukcję przedstawionego świata i strukturę opowiadania, rzeczy na które zwracam ostatnimi czasy dużo uwagi.
Raz, że nazwisko Maneater jest dla mnie za bardzo, jak to mówią ludzie anglojęzyczni “on the nose”, to znaczy nazbyt oczywiste. Do tej pory podobne rzeczy grano np. dając podobnym postaciom nazwiska do bólu przeciętne (pan Jones, pan Smith) co też jest cholernie ograne. Nie wiem gdzie tu znaleźć złoty środek, ale widząc ów nazwisko po raz pierwszy w trakcie czytania poczułem się lekko zniesmaczony i wybity ze świata.
Dwa, że Stany i Ameryka. Tak, zachowanie matki i fakt, że ojciec Marii jest pastorem wymuszają by akcja działa się w kraju protestanckim, najlepiej z silną historią ruchów purytańskich. To się aż prosi o Amerykę. Ale pewnie kosztem niewielkich przeróbek akcja mogłaby toczyć się na przykład w takich dziewiętnastowiecznych Niemczech, a więc i na terenie dzisiejszej Polski, a byłoby może bardziej oryginalnie. Jestem trochę przeciwny wciskaniu akcji podobnych tekstów do odległych krajów, a nie muszę chyba mówić jak bardzo USA jest oklepane. Potem wynikają z tego drobne problemy pokroju występującego u Ciebie “wigilijnego stołu”, podczas gdy zakładam podobna rodzina spożywała raczej wspólny posiłek nie w Wilię Bożego Narodzenia, a w pierwszy dzień Świąt.
Trzy, że być może zbyt jestem rozkochany w regularnych strukturach, bo rozpieściłaś mnie, znaczy czytelnika, tymi modlitwami/rozmowami z Bogiem na koniec początkowych rozdziałów. Zabrakło mi ich potem. Chciałbym zobaczyć zmieniający się charakter relacji Marii i Boga. Jak wyglądałaby jej pierwsza modlitwa po nocy poślubnej? To byłby fajny wgląd, zapowiedź jej dalszego życia bez psucia tego narracją.
Cztery, to zakładam, że ojciec Marii, pastor, człek w piśmie uczony, mimo że świadom niższości kobiet (w ówczesnej kulturze, społeczeństwie itd.) z pewnością nie oddałby córki, nawet tak “gnuśnej” jak Maria, w ręce gościa mówiącego o niej jako o koniu. O ile opinia Maneatera tak mnie jeszcze nie razi w kontekście przedstawionego świata, razi mnie trochę właśnie brak reakcji ojca, który moim zdaniem powinien choćby próbować nieco naprostować wizję świata przyszłego zięcia na odrobinę bardziej “chrześcijańską”.
To chyba tyle. Zrób z tymi informacjami co zechcesz, a ja będę miał oczy szeroko otwarte na przyszłe Twoje teksty.
Pozdrawiam :)
Gravel, piszesz na niesamowitym poziomie i czytanie Twoich tekstów to prawdziwa przyjemność. Bardzo mi się podobało, od kompozycji, przez ciekawe, wyraziste postaci i po niezłą fabułę.
Witam nowych komentujących!
Adamie, dziękuję :)
PBDH (mam nadzieję, że wybaczysz mi tę skrótowość; a tak szczerze – nie mam pojęcia jak się powinno Twój nick odmieniać. Przetłuszczona Brodo? Btw, pomysłowo ;)), dziękuję za obszerny komentarz i uwagi. To po kolei:
Za wszystkie uwagi dziękuję. No i zapraszam oczywiście do lektury następnych tekstów :)
Zygfrydzie, dziękuję, cieszę się, że lektura sprawiła Ci przyjemność :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Bardzo mi się podobało. Styl, kompozycja, pseudowiktoriański klimat, zarys relacji rodzinnych, pospolitość grzechów Marii – świetne.
Z tym odgryzieniem palca do pierwszego stawu trochę się skrzywiłam – wydaje mi się, że po ograniczeniu zjedzonego kawałka do opuszki byłoby znacznie wiarygodniej.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Alex, fajnie, że Ci się podobało i dziękuję za sugestię. Zmieniłam ten fragment, mam nadzieję, że teraz będzie lepiej :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
No, to najpierw strzelamy, potem rozmawiamy.
Tym razem jestem na nie.
Świetnie operujesz językiem, utrzymujesz konsekwentną stylizację, zaciekawiasz pierwszym akapitem – bardzo tak.
Tekst nie wydaje się mi być zamkniętą całością bo:
– wątek oka nie doczekuje się wyjaśnienia (co samo w sobie niekoniecznie jest złe, ale w złożeniu z resztą kole)
– skupiasz się na prezentacji bohaterki, pokazujesz jej walkę z otoczeniem,doprowadzasz do ruszenia hiroła na niezwykłą wyprawę, ba, mentor/przydupas się pojawia – i ciach, kompozycja zdechla na urwaniu tekstu w tym momencie, przesadzeniu z otwartością i symboliką – oj grube NIE
– Maneater? Dzięki, kapitanie Oczywisty!
– USA? A dlaczego nie protestanckie Niemcy/Prusy lub anglikańska Brytania? Mały minus za bezrefleksyjną amerykanizację (chyba, że planujesz tłumaczenie, wtedy + za market awareness)
– wątek twarzy matki i konfrontacji nie zamknięty (aż się prosi o finał przy *powrocie" bohaterki lub w trakcie "upadku i transformacji")
Ergo: warsztat super, ten konkretny tekst wydał mi się zaledwie fragmentem całości a nie kompletnym opowiadaniem.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Fishu, dzięki za wizytę. Kajam się.
Kwestię Maneatera i Ameryki już wyjaśniłam w odpowiedzi na komentarz Przetłuszczonej Brody, a mogę dodać jeszcze, że miałam po prostu więcej materiałów o południu Stanów niż o protestanckich Niemcach/Prusach lub anglikańskiej Brytanii. Nie czułabym się dobrze pisząc opowiadanie w realiach, w których ani trochę się nie orientuję. A do researchu potrzeba serca, które rwało się ku Luizjanie ;)
Wątek oka i matki – nie lubię/nie czuję potrzeby wyjaśniania wszystkiego :P Ale to już de gustibus.
Zakończenie – wiem, nie umiem kończyć tekstów :D
Dziękuję za uwagi, wezmę je, że tak powiem, pod uwagę ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Nie bierz do siebie, wbijam się w skórę oceniacza i zaliczam +100 do sukinsynowatości.
Oko – jeszcze ok. Ale wprowadzasz wątek konfrontacji na linii matka-corka, który dynda smutno, nie zakończony, niczym zawiedziona męska nadzieja. ;-)
Risercz – ok.
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Tbh, gdyby wszystkim się podobało, zaczęłoby mnie to niepokoić. Cieszę się z konstruktywnej krytyki, bo, mam nadzieję, takie uwagi przydadzą się na następny raz :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Tu muszę przyznać, że się zastanawiałam, bo jak pisałam wcześniej wiele elementów bardzo mi się podobało, ale końcówka, mimo całej symboliki wydawała się trochę urwana. Po wewnętrznej dyskusji – jednak tak.
”Kto się myli w windzie, myli się na wielu poziomach (SPCh)
Dziękuję, Alex :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Ech, kurczę…
Wszystko mi się podobało – postać Marii, postać Rachel, rozwój bohaterki i historii, wraz ze stopniowanym, narastającym napięciem. Język, którym tę historię opisałaś też mi się podobał. I cały czas myślałam – tak, będę na tak, na pewno na tak.
A potem przyszedł finał i całą historię, całe napięcie trafił szlag. Ja za to zostałam z głupią miną. Za krótka ta opowieść na tak niedomykające całość zakończenie. A właściwie może po prostu samo nazwisko Maneatera jest tropem, którym zbyt poszłaś na łatwiznę.
Ocho, dziękuję za wizytę. Zakończenia zawsze sprawiają mi kłopoty. Mam nadzieję, że kiedyś nauczę się kończyć opowiadania tak, żeby nie sprawiały wrażenia urwanych :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Podobało mi się, bo dobrze się czytało!
A teraz zastrzeżenia ; ): tak, jak pisali przedpiścy, końcówka nie była idealna. Sam pomysł na finał do mnie trafił, ale już wykonanie sprawia wrażenie nienaturalnie urwanego. Psychofish słusznie zauważył, że nie domknęłaś wątku oka, a varg miał rację, pisząc, że potencjał mamy Marii też pozostał niewykorzystany.
Co do riserczu, kłuje mnie słowo “ojcze” w ustach Maneatera, kierowane do pastora. Nigdzie nie piszesz jednoznacznie do jakiej denominacji należą Hamiltonowie, kierując się krucyfiksem i wschodnim wybrzeżem obstawiałbym Anglikanów. Niektórzy Anglikanie dopuszczają zwrot “ojcze”, ale uważam, że “wielebny” (ang. reverend) byłoby znacznie bezpieczniejsze, gdy chcesz pisać ogólnie o protestantach (zob. Mt 23, 9: “Nikogo też na ziemi nie nazywajcie ojcem swoim; albowiem jeden jest Ojciec wasz, Ten w niebie”). Z tych samych względów można byłoby zrezygnować z krucyfiksu (bo nie wszystkie protestanckie wyznania go używają), ale tu kwestia nie jest aż tak paląca jak z tytułowaniem duchownego. No i musiałabyś zrezygnować z fragmentu ze strachem na wróble, który był całkiem fajny.
W ogóle oceniłbym pozytywnie, gdybyś zamiast sięgać po oklepane przez Brada Pitta i Morgana Freemana “siedem grzechów głównych”, zwróciła uwagę na Księgę Przysłów 6, 19: Tych sześć rzeczy nienawidzi Pan, a tych siedem jest dla niego obrzydliwością: “Butne oczy, kłamliwy język, ręce, które przelewają krew niewinną, serce, które knuje złe myśli, nogi, które śpieszą do złego, składanie fałszywego świadectwa, i sianie niezgody między braćmi”. Na pewno byłoby oryginalniej, choć mógłby być problem z przetłumaczeniem wszystkiego na łacinę* ;) Przyznam się bez bicia, że nie wiem jaki stosunek mają Anglikanie do 7 grzechów głównych we wczesnośredniowiecznej wersji, która pojawia się u Ciebie, być może jest u nich rozpowszechniona. Tak daleko mój risercz nie sięga ;).
Ocena pozytywna, ale można byłoby to i owo doszlifować. Po namyśle – zwłaszcza rozpoczęte i niezakończone wątki proszą się o mniej lub bardziej konkluzywne zamknięcie : )
*. ponieważ żyjemy w XXI wieku, nie trzeba jednak wszystkiego tłumaczyć na łacinę, bo zrobił to już za nas św. Hieronim. Wystarczy sięgnąć do dostępnej w Internecie Vulgaty : ):
Sex sunt dies quae odit Dominus, et septimum detestatur anima eius: oculos sublimes, linguam mendacem, manus effundentes innoxium sanguinem, cor machinans cogitationes pessimas, pedes veloces ad currendum in malum, proferentem mendacia testem fallacem, et eum qui seminat inter fratres discordias.
Amen.
PS Nazwisko Maneater w kontekście opowiadania mi się spodobało. Oczywistość nie raziła po oczach : >
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nevazie, dziękuję za obszerny (i przy tym bardzo interesujący) komentarz.
Biorąc pod uwagę ilość sekt i grup religijnych w Ameryce, na pewno się wstrzeliłam w założenia jednej z nich :D
Oczywiście żartuję, chociaż mogę się zasłonić jakąś wyimaginowaną sektą, prawda? ^^
Nie wiem jak to jest, że człowiek się zawsze na najbanalniejszych rzeczach wykłada. Umknęła mi kwestia nazewnictwa. I jest mi smutno, że sama nie wpadłam na pomysł wykorzystania tego fragmentu z Księgi Przysłów, bo pasowałby chyba lepiej niż grzechy. Ech… No nic, przynajmniej się nowej rzeczy nauczyłam :)
Dzięki za pozytywną ocenę :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Tzw. risercz to dobra rzecz : ). Zawsze budzi moje uznanie dla twórcy i sądzę, że nie jestem osamotniony. Ale nie smuć się, wydaje mi się, że łatwiej jest nadrobić braki w zbadaniu tematu (lub w ostateczności zmienić temat), niż nauczyć się ładnie pisać.
A Ty piszesz całkiem nieźle i tego się trzymajmy ^ ^.
Inna sprawa, że gdyby chcieć robić wyczerpujący risercz do każdego krótkiego opowiadania, które nam przyjdzie do głowy, dobrze byłoby mieć nieograniczone zasoby czasu i pieniędzy ;).
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Nu, risercz fajny i potrzebny, i zwykle staram się jednak coś niecoś poczytać przed pisaniem, ale… Zawsze się na czymś wyłożę :D
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Młoda jesteś. Jak już sobie zgromadzisz pokaźną biblioteczkę przeczytanych książek na różne tematy, to pójdzie Ci łatwiej. :-)
Babska logika rządzi!
Młoda jesteś.
Ale rączki i nóżki już mi wyewoluowały, mogłam pójść do biblioteki ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Ooo! Już nie musisz ograniczać się do pseudopodiów? Gratulacje! ;-)
Chodziło mi o to, że – za dekadę albo dwie – zgromadzisz taki zasób przyswojonych rzeczy, że przynajmniej zorientujesz się, czego jeszcze nie wiesz i co wypadałoby sprawdzić.
Oj, chyba to brzmi bardziej jak pogróżka niż obietnica. A miało być pozytywnie…
Babska logika rządzi!
Dopiero za dekadę…? Zdecydowanie groźba ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Podobało mi się zdecydowanie najbardziej z Twoich tekstów (które czytałem). Czytało się dobrze, ale – nie będę tu oryginalny – końcówka dla mnie też jednak za bardzo urwana. Nie ma co się nad tym rozwodzić, zgadzam się z większością tego, co już na ten temat napisano.
Nazwisko drogiego małżonka też uderzyło mnie łopatą przez łeb – czytałem wczoraj wieczorem, a nadal trochę boli.
Podsumowując: jak już będziesz wielką pisarką o obszernym, uznanym dorobku (a masz na to naprawdę duże szanse, jak poprawisz trochę… wyrazistość fabularną), to ten tekst zrobiłby furorę w pośmiertnie wydanym zbiorze “Niedokończone opowieści” ;)
„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790
Diriadzie, fajnie, że Ci się podobało. Postaram się popracować nad wyrazistością fabularną (i zasłużyć sobie na pośmiertne wydanie “Niedokończonych opowieści” ^^).
Dzięki za komentarz. A, no i przykro mi z powodu bólu głowy ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
…z drugiej strony w Stunożnym mieście przeszkadzało mi co innego. W każdym razie, jak sądzę, Ty sama dobrze wiesz, nad czym pracować ;)
„Widzę, że popełnił pan trzy błędy ortograficzne” – markiz Favras po otrzymaniu wyroku skazującego go na śmierć, 1790
Właściwie nie wiem, ale zamierzam popracować nad wszystkim ogólnie i mieć nadzieję, że to zadziała ;)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Ciekawe :)
Przynoszę radość :)
Krótko, zwięźle i na temat ^^ Dzięki, Anet.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Podobało mi się. Mimo słabego zakończenia, bardziej niż Stunożne miasto, choć to chyba kwestia tematyki. Bardzo ładnie zrobiony klimat.
www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/
Dzięki, fajnie, że Ci się podobało :)
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Gravel… Wincyj!
Nie wiem czemu, ale kusi ta grzesznica. Kusi, intryguje, podnieca…
Mega opowiadanie.
Co tu mogę dodać… Zakończenia z dupy (chyba się nie obrazisz za określenie) to taki Twój znak rozpoznawczy. Ale tak się zastanawiam, czy jest sens na siłę to zmieniać? Po tylu Twoich tekstach jestem już właściwie przyzwyczajony do takich finałów. Myślałaś, żeby z tej pozornej słabości zrobić swoją siłę? Patrząc pobieżnie na komentarze, niektórym spodobało się takie urwanie historii.
Lekturą jestem jak zwykle usatysfakcjonowany, choć moim zdaniem to jest z Twoich słabszych opowiadań. I dlaczego nazwy grzechów głównych są po łacinie?
https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/
Dzięki za zajrzenie. Nie obrażę się, bynajmniej – zdaję sobie sprawę z tego, że zakończenia mam słabe ;) Jakoś tak… nie wychodzi nigdy. Ale naprawdę staram się nad tym pracować.
Nazwy grzechów są po łacinie, gdyż lubię łacinę, a poza tym pasowało mi to do klimatu opka.
three goblins in a trench coat pretending to be a human
Bardzo mi się podoba – pomysł, nastrój, skondensowana fabuła, zakończenie też (moim zdaniem jest idealne, każde inne byłoby ciągnięciem na siłę i przegadaniem – siła tego opowiadania jest w skrótowości!). Jedyne “rozczarowanie” jest takie, że przeczytawszy tytuł, zakładałam jakieś nawiązania do szkockiej ballady “Mary Hamilton”, która ma w kręgu anglosaskim spore znaczenie, ale zbieżność nazwisk okazała się przypadkowa.
http://altronapoleone.home.blog