Czuję. Pierwszy oddech jest najtrudniejszy. W środku coś lekko pulsuje, a na szyi doświadczam ciepłego oddechu. Daje mi on zapewnienie, że wszystko jest w porządku. Serce zaczyna mi bić wolniej, a do nosa docierają pierwsze zapachy. Znajome, zapewniające bezpieczeństwo, ale jednocześnie są nowe i obce. Coś liże mnie po pyszczku, jest mi z tym dobrze.
***
Oprócz ciepła wielu ciał, mniejszych i jednego dużego, coś się zmienia. Zaczynam powoli słyszeć, najpierw niewyraźnie. Wszystko jest takie przytłumione. Piski i oddechy. Pierwszy raz w życiu nasłuchuję, serce bije mi jak oszalałe. Czy będzie dobre?
Tym razem coś dyszy mi przy uchu. Po chwili zagarnia mnie do siebie. Jestem zupełnie bezbronny, czekam i boję się. Wtedy wyczuwam znajomy, ciepły oddech na ciele. Teraz już mi wszystko jedno.
***
Świat się zmienił, bo słyszę i to całkiem dobrze. Już wiem, że nie jestem sam. Cały czas otaczają mnie dźwięki. Są różne. Wydaję podobne. Wiem, że należą do mnie, bo czuję, jak wibrują w moim ciele. Na razie nie wiem, co oznaczają, ale gdy tak robię, od razu dostaję jeść lub duże ciepło znów jest obok mnie.
Odkrywam, że to nie wszystko. Moja skóra otwiera się, widzę. Po raz pierwszy. Mrugam szybko. Oślepia mnie. Obok dostrzegam wiele małych istot. Wszystkie wtulone w wielkie, bezpieczne ciepło. Rozmazane coś znów liże mnie po pyszczku. Jestem spokojny i szczęśliwy.
***
Najstraszniejszy dzień w całym moim krótkim życiu właśnie nadszedł. Odebrano mi cały świat; braci, siostry i matkę. Nie przypuszczałem, że nawet w najgorszych snach coś takiego może się wydarzyć. W końcu byłem pierwszy. Pierwszy, który został zabrany.
Nie dali mi się pożegnać. Nikt nie pomyślał, że mogę tego chcieć. Za bardzo wierzyłem, że moja rodzina jest czymś wiecznym i nierozerwalnym. Nie zdawałem sobie sprawy, że to nie od nas zależy. I się rozczarowałem.
Zostałem wzięty na ręce przez dużych, którzy zwykle nas dokarmiali i czasem głaskali. Wyniesiono mnie z pomieszczenia i nie było nic więcej. Tylko niewiedza. Świadomość braku wyjścia z sytuacji dotarła do mnie wiele godzin później.
Zapakowano mnie do kartonowego pudła i poza nim widziałem tylko dwie twarze nowych dużych. Zupełnie obce. Uśmiechali się do mnie, ale to tylko wzmogło mój strach i zapiszczałem cicho, a pode mną zrobiło się mokro.
– Niech to szlag, zsikał się, dobrze, że dali nam podkład. Mam nadzieję, że nie przesiąknie – powiedział duży, a ja nic nie zrozumiałem.
Znów zapiszczałem, obijając się o ścianki małego pudełka, ale tym razem bez mokrych ekscesów. Strasznie trzęsło, skuliłem się w rogu i zasnąłem. Było mi trochę mokro i śmierdząco. Może jak się obudzę, wszystko okaże się złym snem…
***
Pierwsze dni były okropne. Obcy zabrali mnie do wielkiej budy. Postawili na podłodze i patrzyli. Nie podobało mi się, że jestem w centrum uwagi. Czułem się zagubiony i przerażony i, niestety, znów się zsikałem. Było mi wstyd. Od razu po tym zanieśli mnie do ogromnej, białej miski, w której znajdowało się pełno wody. Nie należała do najsmaczniejszych. Wydzielała dziwny zapach, który był tak intensywny, że nie mogłem przestać kichać. Wykąpali mnie w niej. Dopiero wtedy zrozumiałem, że to kolejna wymyślna tortura, jakby nie wystarczyło, że umyję się sam moim krótkim języczkiem.
– Będziesz się wabił Skilo – powiedziała duża, wycierając mnie z ociekającej wody ciepłym ręcznikiem, głaszcząc czule po głowie. To było miłe. – Dobra, psinka. Widzisz, nie było tak źle.
Po kąpieli znów zasnąłem. A gdy się obudziłem, strach powrócił ze zdwojoną siłą. Piszczałem, płakałem i uciekałem przed moimi nowymi dużymi. Czułem się zastraszony. Chciałem do rodziny. Najczęściej próbowali tulić i głaskać uspokajająco, ale tylko pogarszali moją rozpacz. Brakowało mi zapachu domu.
Po kilku dniach zacząłem zapominać. W pamięci zostały nieliczne obrazy, ich miejsce zapełniły nowe, dobre lub złe wspomnienia. Duży stał się panem–tatą, a duża panią-mamą.
Z czasem pozwalałem sobie na więcej. W końcu wielka buda o dużych ścianach stała się moim domem. Mniej się bałem i biegałem wszędzie, rozrabiając. A oni wołali:
– Skilo, chodź tutaj!
– Skilo, jedz!
– Skilo, nie wolno gryźć kapci pana!
Słyszałem tylko „Skilo”. Po pewnym czasie zaskoczyło i chyba w końcu do mnie dotarło, że to moje imię. Zacząłem na nie reagować.
***
Zapomniałem już, że istnieje świat poza wielką budą i moimi dużymi. Czasem zostawiali mnie na długie godziny, ale ten czas przesypiałem. Zdarzało się, że gdy obudziłem się sam, to też coś pogryzłem. Ściana przy wejściu była bardzo smaczna, wszystko przez to, że tak bardzo tęskniłem za moimi dużymi.
Dopiero na pierwszym spacerze zobaczyłem, że życie to nie tylko dom, ale i całkiem duże podwórko. To dopiero był widok! Okazało się, że mieszkamy w ogromnym, kwadratowym pudle z blaszanym trójkątem u samej góry. Świat stał się jeszcze większy, niż mógłbym przypuszczać. Ta wielkość wmurowała mnie i nie byłem w stanie się poruszyć, ale wtedy coś puchatego szturchnęło mnie w bok. Okazało się, że moi państwo mają jeszcze jednego psa, obwąchiwał mnie z każdej strony.
– Delikatnie, Brutus – powiedział pan-tata.
Ledwo czułem muśnięcia na karku. Nie należał do młodzieniaszków. Moja sierść była krótka i czarna, a miejscami miała brązowe ciapki. Jego natomiast długa i siwa, a rozmiary przewyższały moje najśmielsze wyobrażenia. Po prostu olbrzym! Kompletnie nie wiedziałem, jak mam się zachować. A on w końcu powiedział:
– Cześć, dzieciaku – głos miał zadziwiająco spokojny i miękki.
To poruszyło jakąś strunę w moim sercu. Zrobiło mi się bezpieczniej. Barwa głosu nowego psa zadziała na mnie, jak kojący balsam, a jego psi oddech dodał mi otuchy. Pachniał tak znajomo. Już się nie bałem. Nowe pokłady energii wstrząsnęły moim ciałem i nim zorientowałem się, co robię, już leciałem między jego łapami, obijając się o brzuch. Byłem niczym w amoku. Moja pani mówiła, że dopadała mnie wścieklizna, ale prawda jest taka, że to radość. Czysta, szczenięca radość.
– Cześć! Cześć! Cześć! – wyszczekałem. Tańcowałem wokół jego łap. Nawet nie wiem, co działo się wokoło mnie.
Biały zupełnie zdezorientowany kręcił się, lekko merdając ogonem. Tylko na to czekałem. Z tego szczęścia ugryzłem go w jajka. To był koniec spaceru. Do tej pory mam w pamięci, jak przeraźliwie wył.
***
Zdobyłem najlepszego przyjaciela. Okazało się, że wcale nie jest stary. Podobno to inna rasa. Jest trzyletnim podhalanem i moim nowym guru. Ja sam jestem jajnikiem, jamnikiem, czy jakoś tak. Kto by to rozróżnił i spamiętał? Najważniejsze, że Brutus też ma pysk, ogon, cztery łapy i lubi się ze mną ganiać. Wtedy jest naprawdę super. On biegnie i ja biegnę, ale niestety po kilku metrach zawsze zostaję w tyle. Trochę mi przykro z tego powodu, ale mimo to nie narzekam. Na całe szczęście wybaczył mi moje podgryzanie. Jestem już mądrzejszy, teraz gryzę tylko jego ogon, gdy nim zbyt mocno macha i nie patrzy. To całkiem fajna zabawa.
Odkąd moi państwo widzą, że przy Brutusie nic mi nie grozi, coraz częściej przebywam na dworze. Troszkę urosłem i dzięki nowej rodzinie prawie zapomniałem o starym domu. Czasem jeszcze we śnie zdarza mi się popiskiwać, bo śnię o moim wielkim bezpiecznym cieple, które mi odebrano.
Może byłoby mi łatwiej, gdyby Brutus nie przebywał cały czas na podwórku. Zawsze gdy jest daleko, tęsknię za nim. Wieczorem nie mam nawet szansy na wyjście, ale w ciągu dnia znalazłem idealną metodę, aby wydostać się na zewnątrz. Głośno piszczę pod wejściowymi drzwiami, a moi duzi, kręcąc głowami, pozwalają mi wyjść. Wtedy kładę się koło Brutka w budzie i czuję się naprawdę szczęśliwy. Jeśli wcześniej czułem strach, to przy nim wyparował. Nie byłem sam.
Na dworze jest przyjemnie i ciepło. Brutus mówi, że to lato. Gdy pytam czy to coś do jedzenia, podhalan kręci głową i widzę, jak się cały trzęsie. Poznaję, że znów się ze mnie śmieje. Wszystko jest takie nowe, a zrozumienie przychodzi z trudem.
W promieniach popołudniowego słońca prawie każdego dnia kąpię się w ogrodowej sadzawce. Przyjemnie chłodzi rozgrzany kark, a pływanie to czysta przyjemność. Przyjaciel nie podziela mojego zachwytu. Stęka, że to niebezpieczne dla takiego brzdąca, jak ja. Mimo to nie próbuje mnie powstrzymywać, duzi też mi nie zabraniają, a ja cieszę się każdą chwilą.
***
Przestałem sikać w domu! Wielki sukces. Jestem z siebie dumny, stałem się dużym, grzecznym chłopcem. Tak przynajmniej mówi pan-tata. Wytrzymuję, bo wtedy moi państwo się cieszą. A ja lubię sprawiać im przyjemność. Pani-mama to nawet potrafi zatańczyć z radości. Czasem też troszkę płacze. W sumie to nie wiem czemu. Zawsze wtedy, gdy idę ją pocieszyć, głaszcze mnie po brzuszku i mówi:
– Jesteś moim dzieciaczkiem, Skili.
A ja, żeby nie było jej smutno liżę ją po łapkach. Mają lekko słodkawy smak. Ma takie długie, śmieszne pazurki na końcach, które łaskoczą mój język. Lubię te nasze krótkie chwile.
Pogoda nieco się zmienia. Poranki już są chłodniejsze i nawet nie mam ochoty wchodzić do wody. Zwłaszcza, że wiatr podwiewa mnie między łapami. Brutus mówi, że nadchodzi jesień. Gdy dopytuję, co to znaczy, ignoruje mnie.
Nie męczę go, mam swoje sprawy. Ktoś musi poganiać za piłką, wąchać, co się da i kopać dziury w ogródku. Samo się w końcu nie zrobi. Choć zauważyłem, że mojego przyjaciela coś trapi i z dnia na dzień markotnieje. Pani-mama stwierdziła, że to zimowe przesilenie. Nie mam pojęcia, o co chodzi, ale przypuszczam, że to nie to.
Brutus coraz więcej czasu spędza pod płotem z nachmurzoną miną. Znika od czasu do czasu, a w okolicy ciągle kręcą się psy sąsiadów. Chyba nieszczególnie mnie lubią, bo gdy zbyt blisko podchodzę, często warczą ostrzegawczo w niezadowoleniu.
– Idź stąd, Skilo. Nie przeszkadzaj nam – mówi Brutus, a jego sierść faluje, widać jak jest spięty.
Ignoruję jego słowa i udaję, że nic nie słyszałem, przysiadam w bezpiecznej odległości od obcych psów na ogonie podhalana, ale on odtrąca mnie łapą, a jego wzrok mówi: nie przeginaj.
– Dlaczego? – piszczę w odpowiedzi, tak żałośnie, jak tylko się da, licząc, że zadziała, tak samo skutecznie jak na dużych.
– Do-o-oro-o-ośli ro-o-oz-zmawiają – wtrąca pies sąsiadów. Wystawia na mnie zęby i warczy ostrzegawczo. Nigdy go nie lubiłem, ale tym razem przeraziłem się nie na żarty. Serce biło mi jak szalone. Uciekam, ale nim odbiegam zupełnie,słyszę jeszcze:
– Mógłbyś być delikatniejszy, Dingo. Jeszcze nie zna prawdy.
– Kiedy mu po-o-o-wiesz? – pada pytanie.
***
Wychodzę na coraz krótsze spacery. Robi się zimniej. Niechętnie wyściubiam nos z wielkiej budy, bo gdy tylko mijam próg, zaczynam cały dygotać z zimna. Moja sierść nie należy do najdłuższych w przeciwieństwie do futra Brutusa. Stary podhalan zrobił się jeszcze bardziej puchaty, a ja przy każdej okazji szukam jego ciepła. Dzień się skrócił i słońce nie grzeje tak, jak wcześniej. Na całe szczęście dużo się ruszam i zabawa odrywa mnie od ponurych myśli.
– Muszę ci o czymś powiedzieć, Skilo. To ważne – powiedział do mnie Brutus, gdy leżę wtulony w jego bok, korzystając z ostatnich promieni słonecznych. – Musisz dorosnąć, mój przyjacielu, i to szybko. Nie ma czasu na głupoty. Jesień się zbliża, a z nią problemy.
Podnoszę jedno ucho do góry zupełnie zaspany. Tak mi dobrze, słońce ogrzewa ziemię i nic więcej nie chcę wiedzieć. Słowa podhalana jakby nie do końca do mnie docierają.
– Myślisz, że nasze życie to bajka. Niestety nią nie jest. – Opanowany głos Brutusa kołysze mnie na granicy snu.
W końcu po przeciągającej się w nieskończoność ciszy pytam:
– Ale czego mam się bać? – Ziewam przeciągle, ale powoli zaczynam wracać do życia. – Czy coś nam grozi?
***
Dopadła mnie prawdziwa panika. Trzęsę się ze strachu po rozmowie z Brutusem. Zupełnie zmieniła moje spojrzenie na psi świat. Życie przestało być lekkie i przyjemne. Jestem sam, zamknięty w wielkiej budzie. Piszczę, zupełnie nie wiedząc, co mam ze sobą zrobić. Z braku lepszych pomysłów biegam od okna do drzwi. Nasłuchuję i obserwuję. Czas leci jak szalony. Martwię się o dużych, tak długo ich nie ma. Boję się, że może im się stać krzywda.
Wiele wieków później trzeszczy zamek. Podbiegam do drzwi. Witam moich dużych, merdając ogonem i szczekając. Plątam się pod nogami i krzyczę, zapominając, że oni nie są w stanie mnie zrozumieć:
– Jeeee! Już jesteście, już jesteście, już jesteście… Tęskniłem, tęskniłem, tęskniłem!
Dopiero po chwili zauważam pochmurną minę pana-taty.
– Skilo! – woła w gniewie, a ja kulę się pod jego ostrym tonem. – Zjadłeś mi kolejne kapcie!
Dopiero teraz dostrzegam strzępki skóry na podłodze. Przecież to nie mogłem być ja. Jestem grzecznym chłopcem! Tak zawsze powtarza pani-mama. Tym razem jednak ona też okazuje oznaki niezadowolenia.
– Mówiłam ci, żebyś nie zostawiał ich na podłodze, wychodzą mu zęby, co się dziwisz, to szczeniak.
– Głupi, pies! Nie wolno! – Duży macha mi strzępkami kapcia przed nosem. Kulę się z przerażenia. Przecież to nie moja wina!
Już wiem, co się wydarzy, ale nie jestem w stanie temu zapobiec, nim zdążę uciec, obrywam pantoflem po tyłku. Biegnę ile sił w nogach i chowam się pod stołem. Jest mi strasznie przykro, ale cieszę się, że wrócili cali i zdrowi. Dlatego ogon lekko mi drga w zadowoleniu. Dodatkowo odczuwam ogromną ulgę. Tym razem mgła się nie pojawiła.
***
Brutus mówi, że w każdej chwili może nastąpić atak. Czuję w kościach, że ma rację. Chodzę cały czas nastroszony i drażliwy na wszelkie otaczające dźwięki. Dodatkowo w domu zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Coraz częściej pod nieobecność moich dużych, dom jest niszczony. Nie mam pojęcia, kiedy to się dzieje. W trakcie gdy śpię rozłożony na fotelu pana? Albo gdy leżę pod łóżkiem w sypialni? Kompletnie nie rozumiem, jak to jest możliwe. Martwię się, że moim dużym w końcu stanie się krzywda.
Podhalan mówi, że to nic takiego. Opowiedział mi parę zabawnych historii, jak mu się oberwało za wyrwane, nowo posadzone drzewka w ogródku. Mimowolnie się uśmiecham i zauważam, że teraz nic takiego nie ma miejsca. Wiem, że próbuje w ten sposób złagodzić mój strach, a ja nawet obawiam się zapytać o więcej. Ponoć najgorsze ma dopiero nadejść. Brutus twierdzi, że musimy zachować czujność. Mgła może nadejść w każdej chwili. Najbardziej niebezpieczne są gwałtowne zmiany pogody. Jak w dzień będzie ciepło, a w nocy znacząco spadnie temperatura, to będzie ten moment, gdy nas zaatakują.
– Nie martw się, pierwszy raz jest najgorszy, kolejne nie są łatwe, ale można sobie dać jakoś z nimi radę. Gdy wiesz, co cię czeka, łatwiej to przełknąć – powtarza mi.
– Mam przeczucie, że to będzie dzisiaj – odpowiadam mu za każdym razem, jakby chcąc być w każdej chwili przygotowanym na najgorsze.
Zazwyczaj kręci z politowaniem głową, ale nie dziś. Dziś nawet nie komentuje, wie, że mam rację. Na dworze jest pięknie, liście ozłociły trawę, a słońce przebija się przez chmury i ogrzewa przyjemnie moją sierść.
– Nadchodzi jesień. Prawdziwa. – A ja mogę jedynie przypuszczać, co te słowa dla niego znaczą.
***
Zachowuję czujność. Choć moim dużym się to nie podoba. Żeby dobrze spełnić obowiązek, wypatruję zagrożenia. Co chwilę jestem wyganiany z miejsca posterunku. A to przecież nie moja wina, że postanowili zrobić okna tak wysoko. Niestety muszę obserwować. Jeśli nie będę uważać, wszystko może pójść nie tak, jak powinno. W powietrzu czuję napięcie.
Zmrok zapada zdecydowanie zbyt szybko. Ciemność jest domeną złego, ale tylko we mgle atakuje. Tak twierdzi Brutus i chyba to prawda, bo do tej pory było spokojnie.
Uważnie obserwuję, co się dzieje na zewnątrz. Serce bije mi tak, jakby miało zaraz wyskoczyć z piersi i w tym momencie, coś dostrzegam. Czai się w mroku, a biała, niczym mleko, mgła dodatkowo uwypukla ciemną postać. Jest rozmyta, wygląda jak człowiek, ale nie może nim być. Wiem, że nim nie jest. Cała sierść na karku staje dęba. To coś ma zdecydowanie za długie łapy, zakończone ostro pazurami, które gdzieniegdzie rozpływają się w powietrzu. Po chwili dociera do mnie lekko mdlący i ostry zapach. Oglądam się na panią-mamę, ale ona nawet się nie krzywi, a pan-tata nie odwróca wzroku od małego pudła z guzikami. Warczę mimo woli, aż moi państwo zwracają na mnie uwagę.
– Cichutko, Skili, nic się nie dzieje. – Duża podniosi się z miejsca obok męża.
– Gówno prawda! – szczekam, ale nic nie zrozumiała.
Cały się najeżyłem i nadal warczałem, a ona uspokajająco pogłaskała mnie po głowie. Bałem się, jak cholera, ale co innego mogłem zrobić, by odstraszyć Cienie za oknem. Niedługo później dołączyło ujadanie Brutusa i innych psów z okolicy. Taka praca, jeśli chcesz być bohaterem, we własnym domu.
– Oszalały te psy… – skomentował pan-tata, ale nawet nie ruszył się z kanapy.
Duża podeszła do okna, a moje serce na moment zamarło, bo po drugiej stronie coś się czaiło; czarne stworzenie, bez twarzy, nie miało rysów, tylko mrok. Gęsty, nieprzenikniony, który przyprawiał mnie o zawał. Czekałem. Tylko szyba dzieliła moją panią od zagrożenia.
– Nic się nie dzieje. Pewnie jakiś kot lub pies sąsiadów rozrabia, jak zwykle. Sama nie wiem – powiedziała i ziewnęła. – Idę spać, kochanie. Padnięta jestem. Ta pogoda mnie wykończy.
Zmęczenie to ich pierwszy, zły znak.
***
Pan spał na kanapie. Zasnął, przy grającym głośno wielkim kolorowym ekranie. Pani położyła się w sypialni, skąd dochodził spokojny miarowy oddech. Obawiałem się tego. Rozdzielili się, trudniej będzie ich upilnować.
W głowie nadal dźwięczały mi instrukcje Brutusa:
– Musisz zrobić wszystko, by spali w jednym pomieszczeniu. W innym przypadku możemy mieć problem. Te stworzenia tylko czekają na taką okazję. Jeśli moja obrona zawiedzie, musisz być w gotowości by pomóc. Choć mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Nie chcę nawet sobie wyobrażać, jak ciężko muszą mieć ci bezpsowi. Im też staramy się pomóc, po to istnieje Podwórkowe Obronne Psie Stowarzyszenie. Cienie są niebezpieczne w szczególności dla ludzi, zabierają ich życiową energię, ale zwierzęta też mogą od nich porządnie oberwać. Nie chcesz wiedzieć, co przydarzyło się Dingo w zeszłym roku. – Miał rację nie chciałem. Wystarczająco mocno się bałem. – Przykro mi mały, ale lepiej jak wiesz, co może się wydarzyć. Postaramy się zablokować im drogę, ale te skurczybyki mogą wejść nawet przez dziurkę od klucza. Miej oczy dookoła głowy.
Próbowałem szarpać za nogawkę pana i podgryzać jego łydki, w smaku były ohydne, ale zapadł w tak głęboki sen, że tylko mnie odepchnął. Dość brutalnie, bo wylądowałem na ławie, która niebezpiecznie zatrzeszczała. Coraz mniej mi się to wszystko podobało, a w dodatku teraz bolały mnie jeszcze plecy. Normalnie w takiej sytuacji zawsze krzyczy, a tym razem prawie nie zareagował. Czułem w kościach, że są coraz bliżej. Sierść stała mi dęba, jakby każdy włos został nażelowany. Widziałem, jak pan-tata tak śmiesznie układał sobie włosy. To chyba taka ludzka moda.
Biegałem, jak szalony, między pokojami. Na całe szczęście moja pani zostawiła otwarte drzwi. Tego by jeszcze brakowało, że musiałbym pod nimi wyć. Umarłbym wtedy ze strachu i ze zmartwień. Ponoć psy są odważne, ale co w przypadku, gdy pies boi się bardziej od właściciela? Brutus wiedział, że pokonanie własnych lęków może mi pomóc.
Długo nie musiałem czekać. Słyszałem, jak rozgorzała walka na zewnątrz, a psy ujadały niemożliwie. Dochodziły do mnie wyraźne okrzyki i rozkazy. Mogłem jedynie sobie wyobrazić, jak wiele Cieni grasuje po okolicy.
Należałem teraz do Podwórkowego Obronnego Psiego Stowarzyszenia, czy mi się to podobało, czy nie. Nie miałem wyjścia i nie spodziewałem się takiego obrotu sprawy, ale gdy nadchodzi jesień, nawet taki szczeniak, jak ja, musi dorosnąć. Do niedawna myślałem, że pies jest nieodzownym członkiem rodzinny, jej najlepszym ogniwem – przyjacielem człowieka, którego traktuje się niemal z czcią. Jednak rzeczywistość zweryfikowała wszystko. Okazało się, że to my musimy się opiekować dużymi. Nieważne czy są nasi, czy obcy. Brutus zdecydowanie wiedział, jak być prawdziwym bohaterem we własnym domu lub podwórku. Tylko, że ja byłem mały i naprawdę się bałem. Potwory, gdyby nie podhalan, pewnie zjadłyby mnie na śniadanie.
Mimo wszystko w pewnym momencie znużenie dopadło i mnie. Nie wiem, ile czasu upłynęło, jak dużo razy spoglądałem to na pana, to znów na panią. Przestałem wisieć w oknie, bo to tylko pogarszało moje samopoczucie. W końcu zamknąłem oczy i obudziłem się dopiero rano z wielkim i wyrzutami sumienia.
Głos dużego wyrwał mnie z zamyślenia:
– Cholera, Ela, nie mogłaś chociaż mnie obudzić? Kark mnie boli, jak nie wiem. – Przeciągnął się, aż coś mu strzyknęło, a ja wzdrygnąłem się z obrzydzeniem.
– Ja też padłam, chyba ta pogoda zrobiła swoje – powiedziała moja pani, wyglądając przez okno. – Cały czas jest paskudnie. Uważaj, jak będziesz jechać do pracy.
– Mhm.
– Okropna mgła. – W duchu musiałem się z nią zgodzić. Najgorsze zjawisko pogodowe na świecie. Do niedawna nie wiedziałem nawet, czym jest.
Stała tak jeszcze chwilę, a ja marzyłem by wyjść na dwór. Ciekawość pożerała mnie od środka. Koniecznie chciałem wiedzieć, co się dziś wydarzyło. W końcu duża wzięła do ręki obrożę. Po chwili miałem ją na sobie i moja pani otwierała drzwi wejściowe. Gdy przez nie przeszła, chciałem wyskoczyć za nią, ale usłyszałem tylko jej podniesiony głos:
– Brutus!
***
Brutus był w ciężkim stanie. Atak Cieni zdewastował część podwórka i nieźle poharatał mojego przyjaciela. Nie miałem okazji rozeznać się w sytuacji, bo dostrzegłem jedynie kilka ran i pokrwawiony bok. Na białej, no dobra, szarej od brudu sierści, czerwień prezentowała się przerażająco. Pani-mama krzyczała i biegała, przeklinając sąsiedzkie psy. Darła się, że Darnikowski jeszcze ją popamięta. On i jego stara, wredna suka Astra. Jakby obwiniając o wszystko innego psa.
Nim zdołałem zbliżyć się choć trochę do podhalana, który leżał na boku i ciężko oddychał, duża bezceremonialnie wzięła mnie na ręce i wepchnęła do domu, wołając męża, który wyleciał na dwór jak oparzony. Ja zostałem znowu sam. Tym razem odczuwałem nie tylko strach o przyjaciela, ale i irytację. Strasznie cisnął mnie pęcherz.
***
No i stało się. Posikałem się. Było mi strasznie wstyd, ale zapomnieli o mnie. Pojechali. Słyszałem tylko, jak krzyczą w ogrodzie, a gdy wrócili, miny mieli zasmucone. Wypuścili mnie w końcu na dwór, ale Brutusa nigdzie nie było. Piszczałem pod jego budą i żadne nawoływania ze strony dużej nie mogły mnie oderwać od jego kojca. Martwiłem się o mojego przyjaciela. Nikt mi nic nie mówił, a jego nie było.
– Chodź, Skili. – Zagwizdała. – No, chodź, maluszku. Wszystko w porządku.
W końcu wzięła mnie na ręce, a ja nie przestawałem wyć. Gdy zabrała mnie do domu, chciałem z powrotem wrócić na dwór.
– Chyba trzeba go wypuścić. On wie i martwi się – powiedziała.
– Widocznie psy to czują. Powinno być wszystko dobrze. – Duży objął ją ramieniem, a ona westchnęła cicho. Samotna łza potoczyła się po jej policzku.
– Tak wiem i ty też, ale on chyba tego nie rozumie.
Chciałbym powiedzieć, że rozumiem, że wiem więcej niż oni, ale czy faktycznie to do mnie docierało? W końcu z bezsilności i dla świętego spokoju pozwolili mi wyjść na zewnątrz. Chłód wdzierał się pod moją cienką sierść, a mokra trawa wyziębiała jeszcze bardziej zmarznięte łapy. Nie obchodziło mnie to. Poszedłem do kojca i położyłem się na ulubionym miejscu Brutusa. W budzie wszystko miało jego zapach. Głowa bezwładnie zwisała mi przez dziurę. Cały czas popiskiwałem cichutko. W końcu zmęczenie wygrało i zasnąłem.
– Pssst. Ej, ej, młody – usłyszałem głos, dobiegający z drugiej strony płotu. – Jest trochę późno. Ruszyłbyś te swoje ko-o-ościste, kró-ó-ó-tkie łapy.
Zaspany, rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem Dingo tego samego niskiego mieszańca o nieprzyjemnym usposobieniu.
– No, rusz się, gó-ó-ówniarzu! Nie mamy całego dnia. Musisz Obro-o-onić swoją rodzinę, nie ma na co czekać. Starego nie ma, musisz jakoś so-o-obie dać radę sam. – Dopiero słowa “rodzina” i “obrona” uświadomiły mi, jak wielkim problemem jest nieobecność Brutusa.
Ruszyłem niemrawo w stronę Dingo, ale nim nawet zdołałem się do niego zbliżyć, wywarczał na mnie obrażony:
– Nie tędy, głupku! Psujesz mi renomę! Czy ten Brutus niczego cię nie nauczył? Co za idiota!
Zrobiłem zaskoczoną minę. Zamurowało mnie.
– Z tyłu jest dziura – wysyczał urażony. – Kieruj się za krzakami one wskażą ci dro-o-ogę. O-o-odczekaj chwilę, aż zniknę. Nikt nie może nas razem zobaczyć! Twoi ludzie muszą myśleć, że jestem złym psem. Nie mogą się domyślić, co się dzieje, nie wiado-o-omo, czy ich małe móżdżki przeżyłyby taki wielki cio-o-os. W sto-o-odole na prawo znajdziesz ukryte przejście. Wszyscy już czekają. – Musiałem mieć nieźle zdziwioną minę, ale nim zdążyłem, o cokolwiek jeszcze zapytać, Dingo pokręcił pyskiem z niezadowoleniem – Szukaj dziury, mło-o-ody! Widzimy się za chwilę. Nie każ nam na siebie czekać. Nie mamy czasu!
Nim zdążyłem się odezwać zniknął, a ja stałem bezradnie nie bardzo wiedząc, co dalej. Obejrzałem się na dom i podwórko, ale nie dostrzegłem moich państwa. To chyba właściwy moment. Ruszyłem w poszukiwaniu przejścia.
***
Do stodoły dotarłem szybciej niż mógłbym przypuszczać. Choć prawie zostałem przyłapany. Na całe szczęście jestem mały i chyba tylko to uratowało mnie przed wykryciem. Gdy wiedziałem, czego mam szukać, znalezienie przejścia okazało się łatwe. Na pierwszy rzut oka nie było go widać. Zdziwiłem się, że do tej pory jeszcze z niego nie skorzystałem. Zawsze w takich chwilach, gdy odkrywałem coś nowego, towarzyszyła mi ciekawość. Dzisiejszego dnia gdzieś uleciała.
Zastanawiałem się, czy Brutus korzystał z przejścia. Należało do wąskich. Idealne dla małego psa, ale dla dużego, musiało być niezłą próbą samozaparcia. Choć podhalan mógł skorzystać ze swojego wzrostu i wagi, przeskakując ogrodzenie.
W stodole utworzył się okrąg wokół psa, który musiał przemawiać już od kilku minut. Wszyscy uważnie się w niego wpatrywali. Podszedłem bliżej, siadając gdzieś z tyłu. Przez szpary między deskami wlatywały delikatne strumienie światła.
– …zagrożenie jest dla ludzi. Doskonale o tym wiecie. – To był dorosły dalmatyńczyk. Siedział wyprostowany, obserwując z uwagą w każdą psią mordę w zasięgu jego wzroku.
Wydawało się, że wszedłem zupełnie niezauważony, ale się myliłem, bo chwilę później padło moje imię.
– W okolicy pojawił się nowy pies. Większość z was go nie zna, bo nasz przyjaciel… – zawiesił głos na chwilę. – Brutus dobrze go strzegł. Ale czas ochrony się skończył. Najwyższa pora, abyśmy się poznali. Skilo, chodź tutaj.
Jeśli wcześniej czułem się mały, a przy okazji niepotrzebny dorosłym psom, to teraz odczułem to znacznie mocniej. Wszyscy się na mnie gapili, a ja wzrok miałem skierowany w klepisko. Cóż innego mogłem zrobić. Nie podobało mi się bycie w centrum uwagi. Usłyszałem ciche poirytowane warczenie. Domyśliłem się do kogo należy. Dopiero wtedy zmusiłem się do wstania. Przeszedłem między psami. To był jeden z najdłuższych spacerów w moim życiu. Każdy mierzył mnie wzrokiem.
– Nie bój się. Twój przyjaciel zapewne powiedział ci, czym jesteśmy i co należy do naszych zadań. Teraz oficjalnie stajesz się członkiem Podwórkowego Obronnego Psiego Stowarzyszenia. Ochraniamy ludzi. Nie tylko przed nimi samymi, ale i przed Cieniami. Z tego co wiem, a wiem całkiem dużo. – Mrugnął znacząco. – Powiedz nam, czego dowiedziałeś się od Brutusa.
Pokręciłem głową, a z głębi gardła wydarł mi się cichy pisk.
– Prawie nic.
– Nie martw się. Twój przyjaciel jest ulepiony z twardej gliny – powiedział domyślając się, czym w rzeczywistości się martwię, a inne psy zaczęły przytakiwać.
Zrobiło się głośno. Wszystkie małe, duże, średnie, rasowe i takie, które wydawałoby się, że koło rodowodu nawet nigdy nie stały, teraz trzymały się razem. Wymruczałem coś potakującego pod nosem.
Dziwacznie było zdawać sobie sprawę, że zostanę zmuszony stawić czoło czemuś niebezpiecznemu, co zagrażało, jak się okazało, nie tylko ludziom, ale i wszystkim psom.
– Zastanawiasz się pewnie, czym są Cienie – powiedział dalmatyńczyk, jakby czytając mi w myślach.
Gdy zobaczył moją zdumioną minę, dostrzegłem w jego spojrzeniu błysk satysfakcji. On zdecydowanie przepadał za byciem w centrum uwagi. Prawdziwy lider.
– Te stworzenia są niczym innym, jak chorobą. Chorobą tych czasów. Nikt z nas nie wie skąd się wzięły i dlaczego tak czepiają się ludzi. Ponoć pojawiły się przed wiekami i ewoluowały. Kiedyś męczyły jedynie zwierzęta gospodarcze, a może to one tak skutecznie broniły człowieka. Nasi przodkowie nam tego nie przekazali. Gdybyś zobaczył Cienie, zrozumiałbyś, że to nic dobrego. Są jak odbicie ludzi. Podobne a zarazem tak różne. Bez materialnego ciała, rozpływają się jak dym. Atakują ich we śnie, a przychodzą głównie we mgle. Myślisz, że dlaczego człowiek tak upodobał sobie psa? To nie była miłość od pierwszego wejrzenia… – powiedział i pokręcił z żalem głową.
Po stodole przeszedł pełen napięcia pomruk, jakby nikt z obecnych nie chciał w to wierzyć. Niewiele z tego zrozumiałem.
– Ci-i-icho – odezwał się Dingo, groźnie warcząc.
Wrzawa się nieco uspokoiła.
– Takie już nasze podłe, pieskie życie. Byliśmy zawsze do ochrony. Moglibyśmy stać się przyjaciółmi człowieka, ale nie zawsze jest to takie proste. Czyż nie, Figi? – skierował wzrok na skuloną w kącie burą suczkę nieokreślonej rasy. Pod presją spojrzenia pokiwała smętnie pyskiem, a jej gruba obroża z kawałkiem łańcucha zwisała smętnie i zabrzęczała cichutko.
– Nie każdy ma tak dobrze, jak ty, Maks – stanął w jej obronie, podpalany duży sznaucer.
Tłumaczenie dalmatyńczyka o psich prawach i obowiązkach trwało jeszcze długo. Wzbudziło wiele sprzeciwów.
– Ej, mło-o-ody – usłyszałem znajomy głos Dingo. – Życie to-o-o nie bajka. Musisz podołać dla Brutusa, bo my musimy chro-o-onić wszystkich, ale luki się zdarzają. Ostatnio było ciężko, ale daliśmy radę. Czy tym razem podołamy? To-o-o się okaże. Z każdym rokiem jest trudniej…Wracaj już do-o-o siebie.
***
Duzi nie zorientowali się, że mnie nie było. Maks, dalmatyńczyk, doradził mi, abym wrócił i zachowywał się jak zwykle. Tak więc zrobiłem, co innego mógłbym uczynić, przecież nie powiedziałbym im prawdy, nawet gdybym chciał. W końcu i tak by mnie nie zrozumieli. Położyłem się w budzie i czekałem. Tym razem intensywnie zastanawiałem się, co robić. Widziałem jak pogoda znów się zmienia. Dingo miał rację. Czas dorosnąć. Mgła powoli otaczała okolicę. Za dnia jeszcze byliśmy bezpieczni, ale w nocy… W nocy znów zrobi się nieprzyjemnie.
Zaskowyczałem cicho. Jednak nie ze względu na Brutusa, ale na mój los. Na los wszystkich psów. Co ja mogłem? Byłem tyko kilkumiesięcznym szczeniakiem i nie chciałem dorastać. Do niedawna nic nie wiedziałem o żadnych problemach i gdybym mógł, wróciłbym do tych czasów. Maks ciągle mówił o Cieniach, o tym w co ludzie wierzą i o tym co może ich czekać. Ta wiedza mąciła mi w głowie.
– Są niczym wampiry. Zabierają ludziom całą energię, mogą nawet zabić – powtarzał raz po raz, a wszystkie psy go słuchały. Był szefem w okolicy, choć z wyglądu wydawał się być łagodny i opanowany, ale to mogło być przepisem na sukces. Wspominał jeszcze o jakimś paraliżu nasiennym, ale nie bardzo rozumiałem, co to jest. Myślałem tylko o zagrożeniu, jakie niosą Cienie dla moich państwa. Jak bardzo jest realne, a obrona w dużej mierze może zależeć ode mnie.
Słońce chyliło się ku zachodowi. W końcu ktoś po mnie przyszedł.
– Chodź, Skili, nie możesz zostać tu na noc. Robi się mgła i cały przemokniesz. Wiem, że chciałbyś być z Brutkiem, ale nie martw się, wróci do nas niedługo. Jest nieco poraniony, ale będzie dobrze – powiedział duży. Wziął mnie na ręce. Tym razem się nie opierałem. Nim się zorientowałem, leżałem już na posłaniu w domu. Było mi w nim przyjemnie i ciepło. Znów zasnąłem. Kompletnie zapomniałem, że mam być czujny.
***
Rozbudziło mnie ujadanie na podwórku. Otrząsnąłem się ze snu przerażony. Bałem się tego, co zastanę. Dlatego najpierw podbiegłem do okna, wskoczyłem na siedzenie, a potem na zagłówek kanapy, i zobaczyłem najgorszy możliwy widok: mgłę białą, jak mleko i niknące w niej, walczące postacie. Wielkie, czarne Cienie i otaczające je psy. Obserwowałem z bijącym sercem wydarzenia. Gdzieś w środku byłem zadowolony, że wszystko dzieje się na zewnątrz. Przynajmniej na razie.
W pewnym momencie w szybie odbiła się ciemna plama. Wielka niczym duzi, ale rozmazana, z dziwnie wydłużonymi chudymi kończynami. Myślałem, że to już ten moment, że to już ta chwila, gdy będę musiał stawić czoło mojemu przeznaczeniu. Już czułem, jak rozpycha szparę w oknie, by w postaci czarnego dymu dostać się do środka. Zesztywniałem od łapek po głowę. Miałem gryźć i drapać! Ale stałem i nie byłem w stanie nic zrobić, gdy pierwsze ciemne opary wpadały do mieszkania. Chwilę później mogłem mówić o prawdziwym szczęściu. Nasz lider przeskoczył przez ogrodzenie i dopadł go. Prawdziwy przywódca. Zarówno mówca, jak i walczący. To mnie trochę pokrzepiło i pozwoliło wyrwać się z odrętwienia. Czym prędzej ruszyłem do sypialni dużych. Kompletnie zapomniałem sprawdzić, czy u nich wszystko w porządku, oglądając toczącą się walkę przez salonowe okno. Wpadłem do środka, a tam już coś na mnie czekało.
Nad panią-mamą, leżącą bliżej okna, wisiała ciemna rozmazana postać. Mimo impetu z jakim wleciałem do sypialni, kompletnie mnie zignorowało. Skupione było na kobiecie, która przez sen cichutko jęczała. Mogłem sobie jedynie wyobrazić, jak jej twarz jest wykrzywiona w bólu. Nie zamierzałem dłużej czekać i tym razem nie zawahałem się ani chwili.
Ruszyłem na stwora. Skoczyłem i ugryzłem. Tam gdzie powinno znajdować się siedzenie. Usłyszałem przeciągły wizg. Tak głośny, że zdziwiłem się, że moi państwo nawet się nie poruszyli.
Cień próbował mnie odczepić. Rzucał się na wszystkie strony. W końcu uderzył mnie, a ja przeleciałem kawałek w powietrzu. Lądowanie było twarde i bolało. Jak cholera. Nie było czasu by się nad sobą rozczulać, bo Cień chciał dokończyć dzieła. Ruszyłem na niego raz jeszcze, tym razem gryzłem i szarpałem z każdej możliwej strony. Byłem dla niego niczym natrętna mucha, której nie jest wstanie odgonić.
Siły mu nie brakowało, ale moja determinacja go pokonała.
– Jeszcze tu wrócę – usłyszałem w mojej głowie.
Stwór pognał do drzwi i znikł nim znów zdążyłem go zaatakować. Strach gdzieś uleciał. Poczułem instynkt, a on mówił: zabij. Tyle że teraz nie było już kogo.
Noc zapowiadała się na długą i niebezpieczną. Wróciłem do dużych i wskoczyłem na łóżko. Musiałem być blisko. Ułożyłem się pomiędzy nimi. Było mi cholernie niewygodnie.
***
– Skilo, nie wolno, uciekaj, sio! – wykrzyczała duża, wybudzając mnie ze snu. – Masz swoje spanie. Idź do siebie.
– Mhm? – usłyszałem głos pana-taty.
– No, zobacz. Nie chce nawet zejść. Natychmiast do siebie! – teraz już kompletnie wybudzony, unikając ostatniego szturchnięcia, zeskoczyłem. Udało się. Wszystko było w porządku. Z tej radości podleciałem jeszcze do dużego i polizałem go po pysku. Wzdrygnął się, ale nie nakrzyczał, pogłaskał za to po grzbiecie, a ja zamruczałem jak kot w zadowoleniu.
– Boże, ale się nie wyspałem. Nienawidzę takiej pogody.
– Nic mi nie mów, głowa mi pęka – powiedziała duża. – Ciśnienie pewnie jest kiepskie. Wstawię wody na kawę. Chcesz?
– Chętnie. Później musimy jechać do lecznicy, dobrze, że dziś sobota.
– Mam nadzieję, że puszczą go do domu.
– Ja też.
I ja.
***
Brutus wrócił. Był w opłakanym stanie. Nie mógł się zbytnio ruszać, bo rany się nie pogoiły i był mocno osłabiony. Na mój widok jednak się ucieszył. I chyba wzruszył. Wieści szybko się rozeszły, że dałem radę.
Rekonwalescencja podhalana trochę trwała i na ten czas zamieszkał w domu razem ze mną. Dostawał kroplówki, a raz na kilka dni jeździli do lecznicy na zmiany opatrunków. Pan zazwyczaj klął wtedy na cały świat, a zwłaszcza na bogu ducha winnego psa sąsiadów.
Jeśli chodzi o ataki i mgłę, nieco się poprawiło. Pogoda się zmieniła i ciągle padał deszcz. Na całe szczęście! Tylko raz sytuacja się powtórzyła, ale chyba stanąłem ponownie na wysokości zadania. Podniosło to moją wiarę w siebie. Brutus był ze mnie dumny, choć obaj tak naprawdę wiedzieliśmy, że zasługa przypada Podwórkowemu Obronnemu Psiemu Stowarzyszeniu.
Niestety jeden z sąsiadów zmarł. Nie miał swojego psa i zabrakło prawidłowej obrony. Wszystkie psy przyjęły to jako prawdziwy cios, mimo że ten człowiek nie lubił zwierząt. Biedny, stary głupiec.
– Przepraszam – powiedział Brutus pewnego dnia, gdy wydobrzał na tyle by wrócić do swojej budy.
– Ale za co? – zapytałem.
– Za to, że mnie nie było i że to nie ja ci o wszystkim opowiedziałem. Przykro mi, że tak szybko musiałeś dorosnąć i poznać smak prawdziwego pieskiego życia. Chciałem cię jeszcze przed tym uchronić – powiedział i zasępił się.
– Nic się nie stało. Taki już nasz los – powiedziałem i wtuliłem się w jego bok.
Wiedziałem, że Brutus jest moim przyjacielem. Teraz miałem pewność, że nie tylko. Byłem dla niego synem, a on dla mnie stał się ojcem.