Tłum gęstniał z każdą chwilą, szczelnie wypełniając plac, na skraju którego wzniesiono scenę. Miejsca na podwyższeniu zajęli ludzie o poważnych twarzach, zaciśniętych ustach i ściągniętych brwiach. Wszystko było gotowe na rozpoczęcie uroczystości. Do mikrofonu podszedł postawny mężczyzna. Siwe, gęste włosy kontrastowały z czarną, elegancką marynarką. Tysiące ludzi, skąpanych w letnim słońcu, czekały na jego słowa.
– Pamiętamy! – Wyciągnął przed siebie ramiona.
Przez plac przebiegł szmer, który przerodził się w huragan oklasków. Kobiety, mężczyźni, starzy i młodzi, zjednoczeni. Wszyscy? Wśród nich był człowiek wychowany w odległym kraju. On również pamiętał.
Pamiętał. Kolby karabinów walące w drzwi o brzasku. Łzy w oczach matki i niemy krzyk. Wtedy po raz ostatni widział ojca. Zatarte wspomnienie kilkulatka. Żołnierze wywlekają związanego mężczyznę. Ten odwraca głowę. Przez moment patrzy synowi w oczy. Z rozciętej wargi sączy się krew.
– Dlatego spotykamy się tutaj! W tym dniu! W rocznicę dramatycznych wydarzeń. Wydarzeń, które stały się symbolem, ale były tylko jedną z wielu tragedii, które dotknęły nasz naród. Terroryści uderzyli w demokrację i wolność, a my nie mogliśmy pozwolić, by zagrażali życiu przyszłych pokoleń.
Pamiętał. Pogrzeb. Dławiący ucisk w gardle, serce, które przestawało bić ilekroć uzmysławiał sobie, że w tej skrzyni opuszczanej w mrok leży jego siostra. Paraliżująca świadomość, że już nigdy nie pogładzi jej włosów, nie usłyszy śmiechu. Potem pojawił się jakiś obcy o zimnych, stalowych oczach. Przyniósł marne grosze zadośćuczynienia. Za ból, za gwałt. Za kilku pijanych żołnierzy.
– Jednak pragnieniem naszego narodu jest pokój. A nie ma pokoju bez sprawiedliwości. Nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia. Prawdą jest, że każdy żąda sprawiedliwości dla tych, którzy byli częścią tej niewyobrażalnej zbrodni, popełnionej na nas wszystkich. Ale również prawdą jest, że nigdy nie możemy dopuścić do szerzenia nienawiści i rozbudzać chęci zemsty.
Pamiętał. Okrzyk: Stój! Patrol. A dom modlitwy był tak blisko. Ale wiara ojców jest zakazana.
Cios.
Jeden, drugi…
Smak krwi.
Wyzwiska.
Nienawiść.
Strach.
Pierwotne uczucia odbierające człowieczeństwo.
Kolba, but…
Narastało w nim coś dziwnego.
Coś co tłumiło ból i rodziło determinację.
Jeszcze jeden cios.
Zaślepiało i odbierało zmysły.
Cisza. Otworzył oczy. Co się stało? Stał oparty o mur. Jak? Powinien leżeć na bruku, skatowany. Rozejrzał się. Wokół zmasakrowane twarze, wybebeszone trzewia. Podniósł ręce do oczu. Z dłoni ściekała krew. Zrozumiał, że to on, ale nie pojmował, jak.
– Pamiętajmy! Pamiętajmy w naszych modlitwach o wszystkich tych, którzy zginęli w wyniku przemocy, dotykającej nasz naród.
Emocje na placu sięgały zenitu. Ludzie klaskali bez opamiętania. Mówca nie robił już pauz, krzyczał, podsycając atmosferę.
– Podziękujmy Bogu za wszystkich, którzy poświęcili siebie, by ratować innych!
Obcy nie wiwatował. Stał z zaciętym wyrazem twarzy człowieka targanego nienawiścią.
– Polecajmy Bogu naszych przywódców!
Nie wołał do Boga, nie mógł wybaczyć. Pragnął zemsty, krwi, śmierci.
– Boże, błogosław…
Już nie słyszał oszalałego tłumu.
Drżał na całym ciele.
Pamięć podsuwała obrazy z przeszłości.
Pełne cierpienia, bólu i strachu.
Rosło w nim to samo uczucie, co wówczas, gdy katował go patrol, i tylekroć później.
Coś, co odbierało człowieczeństwo.
Rodziło determinację i zaślepiało.
Niebo w jednej chwili zmieniło barwę na czerwoną i na ziemię runął potok ognia. Sekunda wystarczyła, by rocznicę uczciły tysiące nowych ofiar.
Gdy pożoga zgasła, a wiatr przerzedził kłęby dymu, można było spostrzec na środku placu samotną sylwetkę. Obcy stał z opuszczonymi ramionami, otoczony przez morze poskręcanych, spopielonych ciał.
Giną tysiące, miliony pamiętają.