Zima tego roku nadeszła tuż przed Bożym Narodzeniem. Śnieg zaczął padać po południu jednego dnia, sypał przez wieczór i noc, a przestał dopiero późnym rankiem następnego. Przykrył wszystko, co brudne, brzydkie i kanciaste. To, co czyste, ładne i okrągłe też, ale to mniej się rzucało w oczy. Cała okolica wyglądała jak Maćkowa pierzyna, gdy za bardzo w chałupie nagrzał – skopana, pomarszczona i pofałdowana.
Sam Maciek przebudził się tuż przed świtaniem, wtedy, gdy świat wygląda jak popiół. Ale nie ten, co z drewna dębowego powstaje, ale taki z brzozowego – jasny, siwy. Mężczyzna zerknął po ciemnych kątach chałupy, czy jakiś bożąt nie zaskoczy. Szczególnie uważnie przepatrzył ten kawałek podłogi przy piecu, gdzie kobita miseczkę z mlekiem i trochę okruszków zostawiła. Duszków nie było, ale dary zniknęły. Uśmiechnął się, bo to dobrze wróżyło. A potem spojrzał w okno, gdzie nieśmiały dzień dopiero w szybę pukał. Przekręcił się Maciej na drugi bok, do ciepłych pleców Marcysi przylgnął, spracowaną ręką po krągłym biodrze przesunął. Już mu się cieplej zaczynało robić, już w dole brzucha przyjemne mrowienie poczuł, gdy nagle coś łupnęło bodajże w dach komórki. Potem rozległa się seria mniejszych łomotów, a na koniec okrzyk wielce bolesny i mamrotanie.
Maciek podniósł się niechętnie, ale szybko. Pierwsze co o złodziejach pomyślał. Narzucił kożuch na koszulę nocną, wsunął obuwie na bose stopy i chwycił za drąg, który koło wejścia zawsze dla bezpieczeństwa stał. Wbiegł na podwórze i pognał najszybciej jak umiał w niezawiązanych butach do zabudowań gospodarskich. Słuch go nie mylił – w pierwszych promieniach słońca stromy dach kurnika jako jedyny świecił słomą. Reszta skrzyła się lodem i śniegiem. Musi coś łupnęło i obsypało puch, pomyślał Maciej i przyjrzał się śladom. Żadne ptaszysko to to nie jest. Może kocur albo lis? Ale tak z nieba zleciał? No dobra, zleciał, to zleciał, ale gdzie polazł?
– Już ja ci dam, powsinogo – wyszeptał chłop i mocniej drąg w ręku ścisnął, bo choć tropu nie zobaczył, to pomyślał, że mu licho do komórki wlazło. – Jajek ci się zachciało albo kur. Czekaj ty, już się moja Marcelina na czapkę z lisiego futra nie pogniewa.
Po cichutku zbliżył się do drzwi, szarpnął je mocno a gwałtownie i błyskawicznie znalazł się w środku, mocarną sylwetką wyjście zagradzając. Kury zerwały się wystraszone, drąc się wniebogłosy i skrzydłami trzepiąc jak opętane. Zaklął Maciej, bo tego nie przewidział. Musiał ustąpić miejsca napierającemu stadu, ale uważnie przepatrywał szeregi, żeby intruza z inwentarzem nie wypuścić. Do tego rękę wraz z kijem uniesioną trzymał, żeby już czasu na zamach nie tracić. Niezadowolone ptactwo opuściło schronienie, a oprócz nich żadnego natręta widać nie było.
Niczego Maciej nie zobaczył, a choć pomieszczenie dokładnie przeszukał, drągiem mniej dostępne kąty sprawdzając, nic nie znalazł. Może by i w łeb się dłużej drapał, ale go żona zawołała. Zostawił więc zagadkę nierozwiązaną i pospieszył do chałupy.
* * *
Jajecznica z sześciu kurzych i dwóch kaczych jaj znacznie poprawiła Maciejowi humor, bo choć Marcysi z rana nie poprzytulał, to nic nie stało na przeszkodzie, żeby to wieczorem uczynić. A zmierzch szybko w zimie zapadał.
Maciej otarł wąsiska, ucałował soczyście żonę, a dłonią zmacał, czy aby przez noc nie zmizerniała, dlatego ścierką zarobił przez grzbiet i bystro do sieni uciekł, żeby się do obrządku zabrać.
Wszystko szło jak co dzień, ale gdzieś tam Maciejowi we łbie kołatało, że sprawdzić powinien, co mu na kurnik spadło. Tyle że czasu brakło. Ledwie konika obrządził, a już kobita burczała, że spod krów wygarnąć trzeba, bo spódnicę brudzi, jak do dojenia siada. Ledwie się z gnojem uporał, a już mu baba gdera, że kurom śnieg na łeb leci i dziurę załatać Maciej natychmiast musi.
Jak mus to mus, pomyślał chłop i stwierdził, że dobrze się składa, bo teraz dokładniej obejrzy komórkę. Oglądał od środka i od zewnątrz, ale nic z tego nie wynikło. Stał więc i po łbie się drapał, aż mu żona wrzaskiem przytomność umysłu wróciła. Przystawił drabinę, snopek pod pachę chwycił i, żeby słomą dziurę załatać, na dach wlazł. A widok stamtąd był przecudny. W zimowym słońcu wszystko się skrzyło i jaśniało niczym płótna na łące do bielenia rozciągnięte. A z prawej strony pola ciągnęły się daleko, tak daleko, że wzrok tam nawet nie sięgał. Z lewej zaś tylko kawałek płaskiej roli widać, bo las ciemną plamą aż na górę śniegiem obsypaną właził.
Westchnął Maciej w zachwycie; chętnie powędrowałby tam wysoko, jak za kawalerskich lat bywało. Może jakiego jelonka by upolował? Ale teraz to tylko marzyć mógł, bo Marcyśka żadną siłą na noc do boru nie puściłaby go.
Wiatr gwałtownie powiał i cisnął garścią puchu prosto w twarz Maciejowi, przypominając, po co na dachu siedzi. Otarł zwilgotniałe policzki i ze wzmożoną mocą zabrał się do naprawy. Skończył przed wieczorem, kiedy Marcysia zapaliła kaganek w kuchni. Światło z okna wydobyło cienie i sprawiło, że zwykłe rzeczy niezwykłego wyglądu nabrały. Miotła z brzozowych gałązek, którą Marcelina śnieg sprzed progu omiatała, jawiła się teraz w towarzystwie cebrzyka i kosza na drewno niczym rozeźlony leszy. A Maciek westchnął, bo zrozumiał, że nie koniec jego roboty na dziś. Chwycił wiadro i poszedł do studni napełnić je lodowatą wodą, potem drzwi otworzył i do sieni wstawił, i jeszcze raz obrócił, by napakować kobiałkę brzozowymi polanami. Układał drwa, ale coś mu skórę szczypało i nie był to mróz wcale. Takie wrażenie, jakby ktoś się w plecy wpatrywał. Odwrócił się więc gwałtownie, brzozowe bierwiono w ręce ściskając, ale mu tylko w księżycowym blasku cień przed oczami mignął, a i tego nie był pewien. Dokończył ładować drewno, ale spojrzenia bystre to na jedną, to na drugą stronę rzucał, bo mu się nieswojo zrobiło, nieprzyjemnie, jakby na obcym podwórku grasował, a nie we własnym obejściu. Szybko koszyk z ziemi poderwał i ruszył biegiem do chałupy. Ale na śmierć zapomniał, że w sieni wiaderko z wodą stoi.
Naklęła się na chłopa Marcysia, nagderała, a potem naburmuszona, że jej roboty na wieczór przysporzył, przysiadła na przypiecku. A Maciej chodził koło niej jak koło drożdżowego ciasta, co gospodyni do wyrośnięcia zostawiła. Ale jego przepraszające uśmiechy na nic się zdały: żonsia obraziła się i tyle. Nawet jak już pod pierzynę oboje wleźli, to się na brzeg materaca wrogo odsunęła, że nawet odwagi nie miał do ciepłych pleców się przybliżyć.
Zaklął w końcu pod nosem, ale cicho, żeby kobita nie usłyszała. Wąsa ze złości przygryzł, bo mu nic z przytulania ani rano, ani wieczorem nie wyszło. Jakby jakie złe licho paluchy w tym wszystkim maczało.
Sen naszedł go szybko, gdy tylko się chłopina pod pierzyną rozgrzał. Nie niósł jednak odpoczynku, a udrękę jakowąś. Jęczał Maciej i chichotał, podśmiewał się i pochrząkiwał, nogi i ręce rozrzucał, jakby go gorąc letniej nocy trawił, aż trafił w końcu Marcyśkę. Powinna wystraszona nagłym szturchańcem z krzykiem się poderwać, a ona tylko chrapnęła głośniej, ale złość w niej i tak na odległość czuć było. A Maciej, choć śpiący, choć go jakoś w środku gniotło i ściskało, nie odważył się ramion do żony wyciągnąć, mimo że czuł, iż to jedyny ratunek. Przebudził się nad ranem zmęczony, obserwując jak świt obrazy cieniami na powale maluje. Podniósł się też na długo przed kobietą. Napalił w kuchni i wody nagrzał, ale z przykrością spostrzegł, że tej nocy bożęta nie skorzystały z uczty. Niedobry to znak – uznał – jako i sny moje ciężkie. Gdyby go ktoś jednak zapytał, co i jak go w nocy dręczyło, nie umiałby odpowiedzieć.
Nie wiedział też, czemu z sił opada, choć mu żona coraz większe miski pod nos podsuwała. Parę tygodni po Bożym Narodzeniu śniegi stopniały i tak ciepło się zrobiło, że Maciej krowy i konia na łąkę opodal domu wyganiał. Dzięki temu roboty ubyło, ale Maciej jak ta śnięta ryba po podwórku się włóczył, sennymi oczami na rozwalony sąg drewna popatrywał, ale do układania się nie ruszył. Nie dość że za dnia czuł się byle jak, to i wieczorem mu nie mijało.
Najpierw Marcelinie na rękę było, że ją chłop w spokoju zostawia. Bo na przednówku i jej sił brakowało na małżeńskie igraszki. Ale po kilku dniach zatęskniła za mężowskim ciepłem, a tu nic! Ona mu na ramieniu głowę układa, nogę przez potężne uda przerzuca, bokiem się przyciska, a Maciej tylko ją po włosach pogłaskał, w czoło ucałował i we śnie się pogrążył. Zdziwiło to Marcysię bardzo, bo i ona sama, choć ochotna, momentalnie w drzemkę ciężką zapadła.
Jedną noc tak się działo, drugą i trzecią, wreszcie i kolejny tydzień. Jak mają się potomka doczekać, skoro nawet przygotowań nie czynią, pomyślała zatroskana i choć jej trochę wstyd było, po radę do mądrzejszej od siebie poszła.
Stara Jakubowa na łaskawym chlebie u syna siedziała. Może to i nie całkiem łaskawy chleb był, ale przynajmniej go nie brakowało. A i Jakubowa potrafiła się o siebie i rodzinę zatroszczyć. Po śmierci męża oddała gospodarkę jedynakowi, ale przy chałupie kazała dostawić dwie izby – pokój i kuchnię. Poleciła też, żeby jej część miała osobne wejście od strony lasu. Już po krótkim czasie wedle płota ścieżka została wydeptana, a dwie wyjęte dechy zastąpiono zgrabną furteczką z miedzianym dzwonkiem. Kto do babki zmierzał, musiał z tamtej drogi korzystać i ostrym dzwonieniem swoje nadejście oznajmiać.
Poszła więc Marcelina po radę, uprzednio w kobiałkę wymoszczoną sianem jajek napakowawszy. Do tego włożyła gomółkę sera i dzbanuszek ze słodką, tłustą śmietaną. Po namyśle dołożyła jeszcze kawał świeżo upieczonego ciasta.
– To mówisz, że snem ciężkim zasypia – pytała babka, dary na stół wystawiając i uważnie im się przypatrując.
– Ano tak – potwierdziła Marcelina. – Ale mnie się zdaje, że on przez sen chichocze – dodała lekko zakłopotana. – Rzuca się, jakby go co paluchem pod żebra dźgało, ale śmieje się, aż mu czasem tchu brakuje.
– Śmieje się – powtórzyła Jakubowa, głową kiwając i cmokając.
Nie wiedziała Marcysia, czy owo cmokanie to dobrze czy źle i czy Macieja dotyczy, czy też jakości oglądanych rzeczy, ale nie odważyła się zapytać.
– A grzywa konia po nocy spleciona czy nie?
– Spleciona? – zastanawiała się Marcysia. – Nie, raczej zmierzwiona. A w ogon jakieś patyki, gałązki i słoma powtykane, jakby kto nieudolnie przyozdobić próbował.
– A koń zgoniony, jakby całą noc po łąkach hasał? – dopytywała się babka.
– Nie, wypoczęty i suchy.
– No to ja już właściwie wiem, o co chodzi – powiedziała starucha i usiadła koło Marceliny.
– A o co? – pytała wystraszona młoda kobieta.
– O zmorkulę – powiedziała stara i zamilkła, patrząc niewidzącym wzrokiem gdzieś w okolice kuchni. Potem podniosła się i dorzuciła drew do ognia, bo zdało się jej, że przygasa, a wieczory i noce jeszcze chłodne bywały.
– O zmorkulę? – Marcysia wystraszyła się bardzo. – To źle czy dobrze? I co to takiego?
– No, dobrze to na pewno nie jest. – Stara podjęła przerwaną rozmowę. – Ale bardzo źle też nie. A wiesz, co to zmora? – spytała nieoczekiwanie i poczekała na potwierdzające mruknięcie młodej. – No to twojego Macieja taka zmora smarkula atakuje. Stąd i jej nazwanie.
Otworzyła Marcelina szeroko oczy w zadziwieniu, bo jeszcze nigdy o czymś takim nie słyszała, ale nie śmiała podważać słów starej.
– To taka zmora, co ze smarkatej duszy powstała. Jak zemrze dzieciak jaki bez sakramentów do lat paru chowany, to się z niego taka zmorkula robi.
– Jak to, babko? – pytała wystraszona o los męża Marcelina. – Ale u nas? Dzieciak bez sakramentów? Toż księdza apopleksja by od razu trafiła, jakby się jaki bachor nieochrzczony we wsi uchował.
– A czy ja mówiłam, że to u nas być musiało? – oburzyła się Jakubowa. – Mogła i z daleka przylecieć. Przecież nieraz widać, szczególnie latem albo jesienią, jak taka niby mgła wiatrem gnana nad łąkami i polami leci. Zaczepiła o co niebądź u was i już została. Szkudnik, ale nie taki groźny, jak prawdziwa zmora. Bo ona tylko bawić się chce, a krzywdę jedynie przez brak umiaru zrobić może.
– Jak to, babko? – znowu spytała Marcysia.
– Tak to. Bo ta zmorkula to lubi łachotać swoją ofiarę i śmiać się razem. Jak trafi na takiego, co mocne gilgotki ma, to i na śmierć potrafi. A twój Maciej to bardzo łachotania się boi?
– Trochę – przyznała młoda kobieta. – Pod pachami i na bokach tak sobie, ale najbardziej to pod podeszwami.
– To i dobrze – powiedziała starucha i od razu wyjaśniła: – Bo zmorkula to wzorem prawdziwej zmory na piersiach siada. A sprawdziłaś, czy Maciej jakiej ranki na szyi albo na skroni nie ma? – spytała zaskoczoną dziewczynę. – To sprawdź – poleciła, widząc, że Marcysia głową kręci – bo przecież ona czymś żywić się musi.
– I co teraz, babko? Jak się tego pozbyć?
– A to całkiem prosto, nie tak jak z prawdziwą zmorą. – Jakubowa uśmiechnęła się pod nosem. – Ani stajni gównem smarować nie trzeba, ani lustra nad wierzejami zawieszać. A i w domu też ani na jedzenie nie będziemy jej zapraszać, ani do butelki zamykać. Przyjdź do mnie za parę dni, to wszystko dla ciebie przygotuję. I postaraj się nie spać razem z chłopem, tylko przy świetle księżyca daj baczenie, czy czego nie zobaczysz. I nic głośno nie mów, żeby zmorkuli nie wypłoszyć. Bo pójdzie na chwilę i zaraz wróci, jeszcze gorsza niż przedtem. I pamiętaj, żeby na kolację czosnek albo cebulę w dużych ilościach jeść.
– To zmorkulę odstraszy? – ucieszyła się Marcysia.
– Nie, ale ty za chwilę gorączki i kataru dostaniesz, a czosnek na to pomaga.
* * *
Nie kładła się Marcysia razem ze swoim Maciejem spać. Robotę w kuchni wynajdywała, żeby ślubnego, jak zaśnie, obserwować. I wreszcie, gdy pełnia nastała, zobaczyła. Małe toto było, jak z mgły utkane, wątłe, widać że niedorosłe. A kiedy twarz w stronę Marcysi odwróciło, to tylko te oczy ogromniaste i czarne uwagę zwracały i usta w uśmiechu psotnym rozciągnięte.
A Maciej patrzył na żonę z wyrzutem, ale nic się nie odzywał, że razem z nim do łóżka nie wchodzi. Chyba ją o zdradę jaką posądzał, bo i potem w ciągu dnia posępnym wzrokiem ścigał. Ale milczał, jakby się bał, że wypowiedziane słowo w prawdę się obróci. A wtedy już tylko zabić – albo ją, albo siebie. Albo oboje.
Ciężko było Marcelinie tak bez wyjaśnienia, ale babka kazała, a przecież ona zawsze wiedziała, co czynić trzeba. I jak komu koń się ochwacił, i jak komu liszaj gębę zapaskudził, i czym warzywa w ogródku polać, żeby przed jakimś tałatajstwem uchronić. Jej nie szkoda było gościniec nosić, bo zawsze coś poradziła.
W milczącym postanowieniu utwierdzała ją jednak blada twarz męża i sine wory pod oczami. I wiszące na nim niczym na kołku ubranie. I te skargi ciągłe, że go brzuch jak od śmiechu boli. A przecież Maciej zawsze potężny był. Jak ramionami otoczył, jak ścisnął w żartach, to aż tchu brakowało. A teraz? Cień człowieka.
Po tygodniu poszła do babki, napakowawszy wpierw do koszyka specjałów. Maciej bykiem na nią spoglądał, ale pytania nie zadał. Tylko z zaciekłością drewno rąbał, aż drzazgi leciały.
Marcysia to nawet trochę zadowolona była i to z kilku powodów. Bo wyglądało, że jej mąż zazdrosny jest, a to znaczy, że kocha, choć już parę latek po ślubie są. Dalej dlatego, że w złości robotę wykonywał, która już dawno swojej kolei czekała i doczekać się nie mogła. A na koniec tak sobie sama umyśliła, że jak się Maciej od zmorkuli uwolni i taki wyposzczony własnej żony dopadnie, to może im wreszcie Bóg pobłogosławi i potomkiem obdarzy.
– I to pomoże, babko? – pytała zaskoczona, obracając w dłoniach sztywną niczym siodło końskie koszulę.
– Samo nie pomoże – zaprzeczyła Jakubowa. – Jeszcze mu tym powieki smarować musisz.
Marcelina podejrzliwie zerknęła na malutki słoiczek, potem odkręciła pokrywkę i ostrożnie powąchała. Zapach był okropny, piekący, aż jej się łzy w oczach zakręciły.
– To konieczne?
– Jakby nie było, to myślisz, że bym ci dawała? – oburzyła się babka. – Tylko pamiętaj, że musisz go dobrze łupnąć, tak naprawdę mocno! A na stłuczenia masz tu maść! – Podała kobiecie drugi, znacznie większy słój.
– Pamiętam, pamiętam – mruknęła kobieta i nie całkiem przekonana do rad zielarki skierowała się do domu.
W kuchni wypolerowała garnki na błysk, tak że przeglądać się w nich można było. Potem jeszcze wyszorowała podłogę, a Maciej jak na złość zasnąć nie chciał, tylko śledził każdy jej ruch. Wreszcie kiedy lampę podkręciła i za mycie okna w środku nocy się wzięła, westchnął jakoś tak smutno i na bok się odwrócił. Jak tylko przymknął powieki, sen dopadł go ciężki. Marcysia biegiem do sieni poleciała, drąg, co tam do obrony przed nie wiadomo czym stał, sięgnęła i z powrotem do pokoju potruchtała. Głupio jej było własnego chłopa łomotać, a i strach trochę, że się obudzi i odda, ale jak babka kazała, to i nie ma co się zastanawiać. Zamach wzięła potężny i w wystające spod pierzyny plecy walnęła mocno. Maciej aż jęknął, ale Marcysia dla pewności jeszcze raz poprawiła.
Na następny dzień rano ledwie się chłopina z łóżka zwlókł, a jak do kuchni na śniadanie człapał, to aż stękał.
– A co ci to? – spytała Marcysia ze współczuciem w głosie. Zmartwiła się naprawdę, bo pomyślała, że z gorliwością chyba trochę przesadziła.
– Nie mam pojęcia – stęknął Maciej i pomasował ręką plecy. – Chyba mi co w krzyże wlazło, bo ni siedzieć, ni stać nie mogę.
– Może to od tego wczorajszego rąbania? – zastanawiała się obłudnie kobieta. – Wiesz co? Połóż ty się może, a dzisiaj ja się obrządkiem zajmę. A po obiedzie do Jakubowej polecę, może ona coś na to twoje bolenie poradzi.
Maciej zjadł śniadanie, choć mu nawet nie bardzo smakowało i posłusznie powędrował do łóżka. Z tej boleści to tylko na boku albo na brzuchu leżeć mógł.
Pod wieczór Marcysia do niego zajrzała i pokazała mu babcyne cudo.
– Ja mam to na siebie włożyć? – Maciej patrzył zaskoczony na sztywny kubrak. – A po co?
– Jakubowa powiedziała, że jak jej świętej pamięci męża coś takiego jak ciebie zmogło, to mu taki pancerz uszyła. Przez parę dni go smarowała sadłem z niedźwiedzia i nakładała mu na noc taką koszulę i jak ręką odjął.
– A skąd ona niedźwiedzie sadło wytrzasnęła? – zastanowił się chłopina, bo w ich okolicy niedźwiedzia ostatni raz to chyba Maćkowy dziadek w młodości widział.
– A mnie skąd wiedzieć? – prychnęła Marcysia zła, że się w takie dyskursy wciągnąć dała. – Zdejmuj koszulę i nadstawiaj plecy! – zażądała szybko.
Aż jej się przykro zrobiło, jak dwie pręgi przez krzyże własnego męża biegnące zobaczyła. Chyba nawet nie zdawała sobie sprawy, że tyle siły ma w rękach. Sięgnęła do dużego słoja i nabrała maści. Rozmasowała trochę bolące miejsce, a potem pomogła Maćkowi założyć sztywną koszulę. Kwękał i stękał, ale posłusznie ułożył się na posłaniu. Smarowidło złagodziło ból pleców, a troskliwa opieka żony ból serca, więc i zaraz zasnął. Wtedy Marcysia wyciągnęła malutki słoiczek i odrobinę śmierdzącej mazi ostrożnie naniosła na powieki męża. Niemal natychmiast pojawiły się u niego łzy tak obfite, że spływały strumyczkiem po skroniach.
Marcelina zdmuchnęła lampę i wróciła do kuchni, żeby zmorkula jej nie uśpiła kamiennym snem i stamtąd podglądała poczynania złośliwego ducha.
* * *
Niemal tydzień trwała kuracja Macieja. Codziennie wieczorem mężczyzna zakładał dziwną koszulę i układał się do snu. A młoda zmora przychodziła i próbowała na nim sztuczek. I coraz bardziej nikła. Na początku w świetle księżyca Marcysia widziała bardzo wyraźnie jej sylwetkę, a pod koniec kuracji ledwie dostrzegała zarys kształtów. Próbowała zmorkula łachotać Maćka pod pachami i po bokach, ale przez grubą koszulę efekt był żaden, a jeszcze mu łzy obficie z oczu leciały. Więc chichot zamierał na ustach zjawy, a usta wykrzywiały się w podkówkę, jakby sama miała zamiar płakać. Aż się jej Marcysi szkoda zrobiło i do Jakubowej znowu po radę poleciała.
Drapała się babka po głowie, cmokała, bo jeszcze nigdy nie słyszała, żeby komukolwiek żal się zmory zrobiło, ale Marcysia w prośbach o pomoc nie ustawała.
– Nie wiem sama, czy to coś da…
– Musicie coś, babko, wymyślić. No bo co ta zmorkula winna, że ktoś ją zaniedbał? Nic. A teraz całe życie będzie się kołatać po świecie i ludziom szkodzić? I zawsze jej się będą chcieli pozbyć?
– No nie wiem. – Babka się wreszcie uśmiechnęła. Powiedziała Marcysi, co musi zrobić, choć sama nie bardzo wierzyła, że jej plan się powiedzie. – Ale warto spróbować. W każdym razie, będziesz miała czyste sumienie, że coś zrobiłaś!
– Dziękuję, babko, lecę teraz szukać! – Marcysia wybiegła od zielarki uradowana. Musiała tylko znaleźć odpowiednią sukę.
Obleciała pół wsi i w końcu u Izydorowej wyprosiła psicę. Małe toto było i jazgotliwe, więc ani Izydor, ani jego żona specjalnie za nią nie przepadali, a jeszcze jak się okazało, że znowu jest szczenna, to się chętnie darmozjada pozbyli. Zabrała Marcysia sunię do domu, posłanie dla niej przygotowała tuż koło pieca, obok miseczki z jedzeniem i wodą ustawiła. Stukał się mąż w głowę, że takie złośliwe brzydactwo przytargała, ale ona sobie nic wytłumaczyć nie dała. Siedziała koło Miśki, głaskała skołtunioną sierść i opowiadała jakieś głupoty. A jak noc nastała i Maciej w sen zapadł, ułożyła Miśkę koło niego. Od razu też zobaczyła, że zmorkula zainteresowała się zwierzakiem. Jeszcze trzy noce czekać musiała na poród. A wtedy stała się rzecz niezwykła: kiedy pierwszy szczeniak na świat przyszedł i cichutko popiskiwać zaczął, zostawiła zmorkula Maćka, zaprzestała prób nakłonienia go do śmiechu, a pochyliła się nad nowo narodzonym pieskiem. Już ją ledwie widać było. Zwierzątko posapywało, wylizywane przez matkę, a zjawa pochylała się coraz niżej i niżej, jakby w szczęśliwy pyszczek zajrzeć chciała, aż mały westchnął sobie mocniej i wciągnął zmorkulę w maleńkie psie płuca. Najpierw zakasłał, jakby się zakrztusił, a potem kasłał, jakby chichotał. A później przyssał się do matki i zasnął, nie bacząc na to, że mu jeszcze trochę rodzeństwa przybyło.
Takiego mądrego pieska to chyba nikt w całej wsi nigdy na oczy nie widział. A tak kochał Marcysię, że jej nie opuszczał ani na krok. Stara Miśka dni swoich u nowego państwa dożyła i z czasem się okazało, że ani nie była taka brzydka, ani głupia, ani jazgotliwa, jak mówili Izydorowie, tylko wymagała trochę troski.
A jeszcze jedna rzecz godna uwagi wydarzyła się u Maciejów. Jak tylko Maciej pozbył się gorsetu, przypomniał sobie, że dawno nie przytulał żony. Marcysia nie protestowała, bo też wytęskniona była. A za dziewięć miesięcy urodziły się im bliźniaki: Hanka i Jasiek. I jak najszybciej się dało, ochrzcili oboje, żeby złe odstraszyć. Wprawdzie ksiądz mówił, że zmorkule nie istnieją, ale co on może wiedzieć o takich zwykłych sprawach.
Powtórzę za klasykiem : Gdzie tu fantastyka? Na zmorkulach się nie znam, ale psiaka przemienienie jest mało wiarygodne, skoro większy człowiek rady dać nie mógł. Przeszkadzał mi trochę szyk przestawny. Poza tym tekst wydaje się napisany poprawnie.
pozdrawiam
Dzięki, Gwidonie. A gdzie fantastyka? No nie wiem – wydaje mi się, że zarówno zmory, jak i zmorkule należą do świata baśni i bajek, ale może się mylę? Może po prostu jeszcze żadnej nie spotkałam?
A zmorkuli nikt nie przemieniał, tylko dał jej ciało jako schronienie
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
No tak, tak samo jak w przypadku Macieja. On się zmienił na gorsze, mały psiak na lepsze?
Nie bardzo rozumiem, Gwidonie. Jak to Maciej na gorsze, a pies na lepsze? O co chodzi?
Maciej miał swoją duszę, a zmorkula (czyli nieochrzczona dusza) weszła w ciało psa, bo zwierzęta według naszej wiary duszy nie posiadają, czyli zapełniła pustkę.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Maciej zmarniał, stał się ospały, cień człowieka, nie trącał Marcysi itd. Piesek za to mądry był i kochał Marcysię wielce. Czy to się nie kłóci ze sobą?
edit: Czyli walenie kijem Macieja po plecach to tak dla rozrywki było?
Bardzo mi przykro, Gwidonie, wydawało mi się, że wszystko jasne i proste, aż do bólu, ale widać źle napisałam, skoro nie zrozumiałeś (albo udajesz). Tłumaczyć tu, w komentarzach, nie będę, mogę Ci przesłać na priv, jeśli sobie zażyczysz.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
A ponoć zaczynanie od opisu przyrody jest zakazane… a ponoć wszyscy za to rugają…
Włącznie z wielmożnym redaktorem na tegorocznej prelekcji NF! :’)
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Masz rację, Ghlas, w stu procentach. Jak widać – wszystko można zauważyć u kogoś, a u siebie jakoś trudniej.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ech, sama lubię otwierać opowiadanka pogodą. ;) (ale sza… bo się wyda!)
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Początek jest na tyle krótki,że nie razi. Interpunkcja wydaje się też ok.
Co do tłumaczenia, to nie ma potrzeby. Inni tekst zinterpretują inaczej, jednakowoż nawet jeśli uznamy, że piesek kochał Marcysię z wdzięczności, to tak trochę dziwnie. No bo dusza ludzka w ciele psa… Nie ma raczej powodów do radości.
Odmawianie zwierzętom duszy i ta pogańsko-chrześcijańska mitologia… Nie urzekło mnie to, niestety. Ja nie jestem katoliczką, a wiem, że katolicy duszy zwierzętom nie odmawiają i są na ten temat zapisy w Nowym Testamencie. Kojarzę nawet coś z księgi przysłów, że człowiek dobry czy tam sprawiedliwy dba o dusze swoich zwierząt. Franciszek to by ci nagadał, droga bemik.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Wiecie co? Zadziwia mnie zawsze dopatrywanie się bóg wie czego w prostych tekstach. Napisałam sobie bajkę, bez specjalnego zadęcia, bez specjalnego przesłania, dla zabawy, dla poprawy humoru, a tu wychodzi na to, że niedługo będę musiała jakieś traktaty filozoficzne cytować na uzasadnienie “prawdziwości fantasy”. Ludzie, trochę więcej dystansu do słowa pisanego w Internecie, więcej luzu i fanu.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
bo zwierzęta według naszej wiary duszy nie posiadają
Ja tylko odnoszę się do twoich słów, bo według mojej wiedzy się mylisz! ;) Chyba, że nie chodzi o katolicyzm. A że nie lubię tego typu mitologii, to szczerze o tym napisałam! Czemu się denerwujesz, droga bemik? :(
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
A denerwuję się, moja droga enazet, bo nie lubię doszukiwania się dziury w całym. Tekst prosty jak konstrukcja cepa, w założeniu miał troszkę rozbawić, a tu wychodzi, że tak się nie da. Gwidonowi musiałam się tłumaczyć, Tobie również. TYlko nie rozumiem po co? Co jest w tym tekście niezrozumiałego? Może ja nie napisałam tego po polsku? Może używałam BARDZO TRUDNYCH WYRAŻEŃ? Nie? To o co chodzi?
Zrozumiałabym, gdyby ktoś napisał – taka przaśna opowiastka mnie nie bawi. Albo takie głupoty nie dla mnie. Ale tu każdy doszukuje się jakiegoś drugiego dna, filozofii, wyznania wiary.
Edith: I dotychczasowa doktryna kościoła katolickiego uznaje, że zwierzęta nie mają duszy.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Nawet fantasy musi być logiczne! Dusza ludzka obok psiej się nie zmieści :P Proszę się nie unosić, ja filozof i etyk z wykształcenia, co mam poradzić? :( Już sobie idę i nie denerwuję więcej!
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Enazet, dopisałam zapewne w trakcie, jak Ty pisałaś – kościół katolicki twierdzi, że zwierzęta nie mają duszy. Przynajmniej tak było do tej pory.
A opowiadanie chyba usunę, bo złości mnie, że beznadziejnie prosty tekst wywołuje takie komentarze.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Według mojej wiedzy ewentualnie postuluje, że nie posiadają one duszy nieśmiertelnej. Polecam ten artykuł, zwłaszcza że z tego co kojarzę, chyba lubisz psy? :) I przepraszam, jeśli uraziłam.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Moim zdaniem przyjemne opowiadanie, proszę nie usuwaj :)
Nie, nie uraziłaś mnie, enazet. Po prostu wkurzam się, bo dyskusja dawno wyszła poza ramy opowiadania. Nie jest istotne, czy zwierzęta mają duszę, czy nie. W MOIM opowiadaniu ważne było, że dusza nieochrzczonego dziecka, czyli WYMYŚLONA przeze mnie zmorkula miała dwa wyjścia: albo pałętałaby się po świecie, doprowadzając kolejne osoby do wyniszczenia śmiechem, albo zniszczyłoby ją zupełnie to, że Maciej płacze zamiast śmiać się. A współczująca Marcelina zapewniła jej życie w ciele psa, a potem śmierć, jak każde stworzenie czy człowiek.
Tyle z filozofii w moim opowiadaniu.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Papadam, dziękuję.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemik, a kto Ci każe się tłumaczyć? I nie odpisuj na to pytanie, bo jest nie na temat.
Sympatyczny tekst. Mnie też się trochę zrobiło żal biednej zmorkuli, więc rozumiem Marcelinę. :-)
Babska logika rządzi!
Dzięki, Finklo.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Uprzejmie informuję, że Zmorkula spełniła zadanie. Ty, Bemiku, założyłaś sobie, że opowiadanie ma troszkę rozbawić, a ja, nie zakładając niczego, poczułam się rozbawiona. ;-)
Szczególnie uważnie zlustrował ten kawałek podłogi przy piecu… – Raczej: Szczególnie uważnie przepatrzył ten kawałek podłogi przy piecu…
Lustrowanie nie bardzo pasuje mi do tego opowiadania, wydaje mi się zbyt współczesne. Z tego samego powodu zaproponowałam jeszcze kilka zmian w dalszym ciągu tekstu.
Otarł zwilgotniałe policzki i ze wzmożoną energią zabrał się do naprawy. – Raczej: …i ze wzmożoną siłą/ mocą zabrał się do naprawy. Lub: …i duchem zabrał się do naprawy.
Chwycił wiadro i poszedł do studni napełnić je lodowatą wodą, potem drzwi otworzył i do sieni wstawił, i jeszcze raz obrócił, by napełnić kobiałkę brzozowymi polanami. – Powtórzenie.
Może: …by napakować kobiałkę brzozowymi polanami.
…naburmuszona, że jej roboty na wieczór nastręczył, przysiadła na przypiecku. – Raczej: …naburmuszona, że jej roboty na wieczór przysporzył, przysiadła na przypiecku.
Można komuś nastręczyć pracę, ale w tym przypadku była to praca dodatkowa, nieoczekiwana.
…żonsia obraziła się i tyle. – Raczej: …żoncia obraziła się i tyle.
Żonsi nigdzie nie znalazłam.
…sennymi oczami na rozwalony stąg drewna popatrywał… – …sennymi oczami na rozwalony sąg drewna popatrywał…
…furteczką z miedzianym dzwonkiem. Kto do babki zmierzał, musiał z tamtej drogi korzystać i srebrnym dzwonieniem swoje nadejście oznajmiać. – Skoro dzwonek był miedziany, to dlaczego dzwonił srebrnie?
…ale nie odważyła się kwestionować słów starej. – …ale nie śmiała podważać słów starej. Lub: …ale nie śmiała wątpić w słowa starej.
Zaczepiła o coniebądź u was i już została. – Zaczepiła o co niebądź u was i już została.
A teraz całe życie będzie się szlajać po świecie i ludziom szkodzić? – Raczej: A teraz całe życie będzie się błąkać/ pałętać/ kołatać/ poniewierać po świecie i ludziom szkodzić?
Jakoś nie umiem sobie wyobrazić, by małoletnia duszyczka miała szlajać się.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mi się swego czasu tekst bardzo spodobał, właśnie za lekkość, humor i BRAK zawiłej, przytłaczającej filozofii, której niektórzy, jak widzę, próbują się na siłę w tekście doszukiwać ;) A pisanie, że ktoś się myli, gdy nie powoływał się w tekście na konkrety (np. pisał, że glewie używano w XVII wieku), to już lekka bezczelność w moim odczuciu :P Ale dobra, ja tu tylko klikam i znikam.
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Reg, dziękuję jak zwykle za poprawki. Wprowadzam wszystkie oprócz “żonsi” – tego słowa używają nadal u mnie na wsi jako zdrobnienie od żony. I dodatkowe podziękowania za właściwe odczytanie moich intencji.
Tenszo – dzięki, a za klik dodatkowe podziękowanie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Heh, widzę Bemik, że co poniektórzy obudzili tu Beminę ;D
Nie gniewaj się na Naz, wszak ona zmierza serca drogą! Choć w sumie nie wiem, czemu dwie dusze w jednym ciele nie mogą rezydować – w Pokoju Światów sprawdzało się to całkiem nieźle ;)
A teraz, coby nie budzić tu niczego, co martwe zostać winno, merituum sprawy, czyli treść opowiadania! Jako fan fantasy magii i miecza, space oper i horrorów spod gwiazdy Kinga czy Lovecrafta, przyznaję, że nie należę do targetu Twoich tekstów i mimo, że zawsze doceniam plastyczność opisów, czy umiejętność zarysowania spraw wydawałoby się banalnych w sposób lekki i ciekawy, nadmiar dobra zwykle trochę mi przeszkadza…
Tym razem, z radością to przyznaję, było inaczej. Nad opowieścią unosi się posmak zagrożenia, które choć małe i smarkate, to jednak jest pewną niewiadomą… Doceniam język, którego użyłaś – ta zmiana szyku i konstrukcji niektórych zdań oraz wykorzystanie rzadziej spotykanych pojęć, sprawia, że dość łatwo wczuć się w tekst.
Bardzo mnie cieszy, że Marcysia nie skrzywdziła Zmorkuli – sympatyczne z niej stworzonko i szkoda byłoby toto unicestwiać, skoro tylko popsocić niewinnie chciała ;)
Kolejnym atutem jest fakt, że tekst zapewnił mi bardzo przyjemne sny – przeczytałem w nocy, po powrocie z imprezy, a obudziłem się nie dość, że wszystko dokładnie przemyślawszy, to jeszcze wypoczęty – same plusy! ;D
I jeszcze poczciwa, smarkata literówka na koniec:
drągiem mniej dostępne katy sprawdzając
Ode mnie to chyba tyle, Bemik. Dobra robota! ;)
"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."
BRAK zawiłej, przytłaczającej filozofii, której niektórzy, jak widzę, próbują się na siłę w tekście doszukiwać ;) A pisanie, że ktoś się myli, gdy nie powoływał się w tekście na konkrety (np. pisał, że glewie używano w XVII wieku), to już lekka bezczelność w moim odczuciu :P
Nawet nie wiem, co napisać, bo to przykre. Dobrze, więcej pod niektórymi tekstami nie będę wyrażać swojego zdania.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
CountPrimagen – cieszę się, że Ci się spodobało i umiliło Ci noc. Takie było zadanie opowieści.
Za wypatrzoną literówkę też dziękuję.
Enazet – komentuj jak najwięcej. Tyle że prośba – komentuj tekst, a nie komentarze pod nim. Ja naprawdę nie obraziłabym się, gdybyś mi napisała, że tekst jest do bani, niczego ważnego nie porusza, więc Cię nie wciąga. Że Ci się nie podoba język, historia itd. Wielokrotnie słyszę (czytam) pod swoimi tekstami, że ktoś nie jest targetem, że tekst nie przemówił, nie rozbawił itd. Przyjmuję to na klatę i pokornie kiwam głową. Natomiast nie lubię, jak ktoś próbuje dorabiać filozofię tam, gdzie jej nie ma, nie było i być nie miało.
Chciałam, aby tekst został potraktowany jako zwykła bajeczka (zaznaczyłam to nawet w tagach), a tu się raptem rozpętała dyskusja o posiadaniu, bądź nie duszy! Nie dziw się więc, że trochę mnie to ruszyło. Ja ze swojej strony też Cię oficjalnie przepraszam za ostre słowa. I nadal proszę – komentuj jak najwięcej, moje teksty również.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Gwidonie, cieszę się, że z kimś się zgadzasz.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Mam wrażenie, że Tenszy chodziło o coś innego. Jeśli tekst ma silny związek z naszą rzeczywistością, to można krytykować odchyły od normy. Dajmy na to, autor napisze, że Paryż leży trzysta kilometrów od Moskwy i już wszyscy zawyją z oburzenia. Ale jeśli autor stwierdzi, że jednorożce mają po sześć nóg i rubinowe kopytka? IMO, reakcja: “Widziałeś kiedyś sześcionogiego jednorożca?” nie ma sensu.
Bemik stworzyła sobie wewnętrznie niesprzeczny, fantastyczny świat, w którym istnieją smarkate zmory, ludzie mają dusze, a zwierzęta nie. I już. To Jej świat, urządziła go, jak chciała.
Babska logika rządzi!
Bemik, zgadzam sie również z Tobą. To Twój tekst.
Są opowiadania proste w swej konstrukcji, a jednocześnie robią coś takiego, że dzień staje się jakby jaśniejszy i weselszy. Twoje opowiadanie, bemik, właśnie takie ma działanie. Fajna stylizacja. Opisy klimatyczne. No i ta relacja między małżonkami – okrzepnięte małżeństwo. Bardzo zaradna małżonka. Miejscami zabawne fragmenty. No żeby tak kijem lać męża po plecach – czyżby dobrze się złożyło i zmorkula była dobrym pretekstem. ;D
A gdyby mieć takiego psa? To byłoby niesamowite wrażenie! Coś fantastycznego.
Misię. Gratuluję. B.
EDIT: A, i jeszcze podoba mi się pomysł, że cała sytuacja zbliżyła małżonków i wpłynęła na to, że kobieta zaszła w ciążę. Obudziły się ukryte moce. ;)
Bemik, już sobie wyjaśniłyśmy sprawę i swoje intencje, wszystko w porządku :) Zwierzęta to moi przyjaciele, dla mnie to bardzo ważne, że uznaje się ich duchowość w “naszej”, czy też waszej wierze, ale rozumiem, że tutaj nie ma to znaczenia i na wyrost rozwodziłam się nad tematem. Tym razem zaskoczyła mnie Tensza, bo sugerowanie bezczelności to dopiero sprawa na wyrost.
Dzięki, gwidonie.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Co do glewi to jako broń paradną używa sie ich do dziś.
To już jest zwykłe czepialstwo. Oczywiście, że chodziło mi o użytek bojowy i na dobrą sprawę, tutaj tez można się przeczepić, że na pokazach rycerskich ludzie wciąż takich broni używają. Ale nie o to przecież chodzi.
I muszę przyznać, że Finkla ujęła tak ładnie, o co mi chodziło, że nie mam, co się w tej kwestii rozpisywać więcej ^^ Normalnie jestem pod wrażeniem. Odniosę się jednak do tej uwagi:
Tym razem zaskoczyła mnie Tensza, bo sugerowanie bezczelności to dopiero sprawa na wyrost.
Wybacz, en, ale czasami mam uczucie, że trochę zbyt mocno forsujesz swoją filozofię pod cudzymi tekstami. To tak jakbym ja zawsze drążyła aspekty techniczne, choćby w tekstach raczej obyczajowych, bo studiowałam elektronikę i telekomunikację ;)
Ni to Szatan, ni to Tęcza.
Teraz rozumiem, o co ci chodziło, Tenszo :) I wiem, jakiego rodzaju zdania rzeczywiście wypowiadać pod tekstami nie powinnam, żeby potem nie było, że zła, zawiła, ciężka filozofia i ja na jej czele ;<. Btw., jestem też specem od zarządzania kryzysowego i bezpieczeństwa narodowego, jakby co. Ale tutaj nic nie było z tej dziedziny, może poza niezbyt bezpieczną konstrukcją domu… ;)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Enazet, skoro jesteś specem w rzeczonych dziedzinach, błagam, zrób coś! Kraj się wali! ;-D
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Blackburnie – dzięki. Marcysia lała męża po plecach, bo inaczej nie dałby sobie założyć tej sztywnej koszuli
Reg – Enazet, skoro jesteś specem w rzeczonych dziedzinach, błagam, zrób coś! Kraj się wali! – rozwaliłaś mnie swoim komentarzem, gęba mi się śmieje
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Obawiam się, że z tym to już się nic nie da zrobić, ale mamy wprawę w powstawaniu z popiołów… ;)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Ja jestem stolarzem. Jakby co znajdę deski i gwoździe. Choć z krajem nie jest najgorzej, według gwidona.
Masz rację, Enazet, tyle że teraz trzeba wywołać jakieś pospolite ruszenie, znaleźć wspólnego wroga – potem już pójdzie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Bemiku, ogromnie się cieszę, że napisałam coś, co Cię rozbawiło. ;-D
Obawiam się, że z tym to już się nic nie da zrobić, ale mamy wprawę w powstawaniu z popiołów… ;)
Enazet, nasze powstawanie z popiołów raczej czarno widzę. Wszak nie feniksem, a pawiem narodów i papugą byliśmy… :-(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Oj, bo zaraz wybuchnie dyskurs patriotyczny! :D (I akurat w tej kwestii zgodziłabym się z Enazetką ;) )
...Pan muzyk? Żebym zryżał!
Ja jakiejś ideologii czy filozofii doszukiwać się nie będę. Ot dobrze napisana, ciepła bajka z dobrym zakończeniem i wioskowym klimatem w stylu Brzezińskiej i jej Babuni Jagódki. Mi tam się podobało :)
Dzięki, o to chodziło.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Uwaga cytuję żonę: “śliczne”. Mnie też się podobało – takie bemikowe :)
F.S
Foloinie, bardzo dziękuję Tobie i żonie.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Ryba poleca “Zmorkulę” – na uśmiech, albo i dwa!
GWIDON
Ja jestem stolarzem. Jakby co znajdę deski i gwoździe.
Ukrzyżujesz nam tu kogoś? Pliz pliz pliz… 400+ łotrów na Wiejskiej i ostatnia kaczuszka hrabiego Barry’ego Kenta czekają na swoja Golgotę… ;-D
Po pierwsze, ja jestem zdziwiony, że ten tekst nie trafił jeszcze do Biblioteki. Bo:
– ma konsekwentnie poprowadzoną, nieco baśniową, fabułę
– jest napisany ładną polszczyzną, poprawnie
– zawiera plastyczne opisy
– zawiere sugestie erotyczne! Jeszcze trochę, a momenty będą! ;-D
– ma krzepiący happy end, gdy dobro jest wynagradzane (psią miłością), a zwykły odruch serca nie sprowadza na bohaterkę serii nieszczęść wynikających z cynicznego pragmatyzmu otoczenia
– tytuł i jedna z postaci to taki ładny neologizm
Słowem, kufa, niby nic, a czyta się na jeden raz, z uśmiechem. Ta Bemik…
Ja to sobie wyrozumiałem tak:
Macieja zmorkula zabawami conocnymi męczyła – nie miał kiedy odespać, to i było mu coraz gorzej. Gwidon, jesteś ojcem, pamiętasz może niedosypianie po kilka tygodni z rzędu, przy chorobach lub za małego, kilkumiesięcznego bajtla? Nie byłeś wtedy cieniem siebie? Wiesz, ja przerabiam właśnie maluszkowe zapalenie oskrzeli (a bakcyl ze żłobka rozłożył wszystkich domowników, chociaż nie tak poważnie) i już tydzień sypiania po cztery godziny na dobę daje efekty podobne do tego, jakie opisała Bemik u Macieja…
A rozwiązanie finalnego problemu zmorkuli – przeurocze. Mi sie spodobało bardzo. Taka bajka dla nieco większych dzieci, ale i niejeden dorosły, ukradkiem lub całkiem jawnie, sobie chętnie poczyta.
Przy okazji, mam wrażenie, że się tutaj niepotrzebnie wszyscy na siebie unosili i dzięki wszystkim bogom, że Regulatorzy wyregulowała dystans żarcikiem ;-) Ja odczytałem tak: Enazet tylko prostowała sformułowanie bemik (nieprecyzyjne, ale to też przyczynek do innej dyskusji: detaliczna doktryna teologiczna KK, a to, co ludziom się wpaja, czyli teologia uproszczona/stosowana), a tu ni z gruchy ni z pietruchy zaczęły się dziewczyny okładać jakimś średniowiecznym ustrojstwem… Ech, te żarzące się paleniska charakterków… ;-D
Wiem, nie powinienem już komentować dyskusji, ale mam akurat dużo kisielu, chciałem nagotowac i spozytkować w jakimś zbożnym, a najlepiej nieprzyzwoitym celu i liczyłem, że może tutaj basenik do damskich zapasów postawiłbym… :-D
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Rybeńko najdroższa, bardzo Ci dziękuję za taaaaki komentarz, za obronę tekstu, za polecankę i za to, że chciało Ci się czytać trochę nerwową, ale też bezcelową dyskusję. Ja miałam trochę zły humor, Enazet dorobiła teorię filozoficzną do prościutkiego opowiadanka, inni się troszkę wtrącili i konflikt gotowy. Na szczęście minęło i jest ok.
A opowiadanie rzeczywiście nie miało mieć zadęcia na coś wielgachnego, mądrego i z filozofią w tle. Miało tylko troszkę rozerwać!
No i niektórych rozerwało: jednych na strzępy, a innym pozwoliło na uśmiech po dniu pracy.
I dzięki za punkcik!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Dmucham basen i wstawiam wodę na kisiel! ;-D
"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)
Ale pamiętaj, żeby kisiel nie był za gorący, chyba że będziesz dmuchał
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Czy zmorkuka to demon z mitologii, czy wymyślony do opowiadania?
Opis przyrody jako początek nie musi być zły, a tu jest wręcz przeciwnie. Ogólnie lubię taką scenerię, więc fajnie czyta się nawet opowieści obyczajowe, tym bardziej wsparte dawką nienachalnego humoru.
Zmorkula to mój wymyślony na potrzeby opowiadania demonek. Dziękuję Vedyminie za wizytę.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
O, Anet, jak miło że wpadłaś. Cieszę się, że Ci się podobało.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Zdecydowanie powinno trafić do biblioteki : ).
W wolnej chwili napiszę dlaczego, bo teraz padam na pysk.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Dzięki!
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
Hmm… Zapoznałem się pobieżnie z dyskusją pod tekstem i stwierdzam, że będę dla Ciebie dobrym odbiorcą, jeśli zamierzasz skupić się na tego rodzaju tekstach ^ ^. To znaczy – chwytam w locie proste przesłanie, cieszę się z historii takiej, jaka jest i nie dokopuję się do drugiego dna.
Nie jestem pasjonatem “tekstu wiejskiego”, ale uważam, że stylizacja wyszła Ci bardzo zgrabnie. Podobnie charaktery małżonków. Niekoniecznie poczułem się rozbawiony w ścisłym tego słowa znaczeniu, ale poczułem pewną emanację pozytywnej aury ;). Mógłbym się podpisać pod tym, co napisał Blackburn, choć musiałbym odrobinę przykręcić entuzjazm.
Jestem Ci również wdzięczny za piękną wizualizację słonecznego, zimowego dnia. Przez moment zapomniałem nawet, że to w związku z twoim opowiadaniem, ale to właśnie Ty mnie tam przeniosłaś. W zasadzie nie byłoby źle przenosić się z lata wprost do zimy, z pominięciem listopada ;). Choć jesiennych liści nie mógłbym sobie darować.
Jeśli chodzi o ewentualne minusy, pozwolę sobie zacytować:
Napisałam sobie bajkę, bez specjalnego zadęcia, bez specjalnego przesłania
Zgadzam się. I niech te słowa starczą za (samo)krytykę : >.
Czyli cztery litery pozostają na swoim miejscu, nieurwane, ale tekst niezły.
Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem
Dzięki, Nevazie, bardzo cieszy mnie właśnie : chwytam w locie proste przesłanie, cieszę się z historii takiej, jaka jest i nie dokopuję się do drugiego dna.
Nie zamierzam skupiać się na takich tekstach, ale od czasu do czasu potrzebuję odskoczni od tych z głębią i dem. A że sama się przy tym dobrze bawiłam ( nie, nie rżałam ze śmiechu, ale miałam uśmiech na twarzy), więc miałam też nadzieję, że inni też się uśmiechnę.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.
I nic głośno nie mów, żeby zmorkuli nie wypłoszyć. Bo pójdzie na chwilę i zaraz wróci, jeszcze gorsza niż przedtem. I pamiętaj, żeby na kolację czosnek albo cebulę w dużych ilościach jeść.
– To zmorkulę odstraszy? – ucieszyła się Marcysia.
– Nie, ale ty za chwilę gorączki i kataru dostaniesz, a czosnek na to pomaga.
Cudne, od razu uśmiech na gębę wylazł. Całość frajdę sprawiła. Muszę sobie bemikowe teksty dawkować, bo nie zechcę innych czytać. I zazdrość innych autorów weźmie. ;)
Miło takie coś usłyszeć.
"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.