Lubię takie chwile, gdy patrzę w czerń wszechświata rozświetloną białymi kropkami gwiazd. Wszystko wydaje się takie jasne i proste jak ten czarno-biały świat na zewnątrz statku. Moja flotylla dopiero wyszła z punktu skoku. Okręty poprawiają szyk. Zwykła rzecz po wyjściu z tunelu nadprzestrzennego. Spętane grawitacją gwiazdy tworzące serce tego układu są maleńkie jak piłeczki pingpongowe. Jestem tu aby zabezpieczyć imperialną kolonię przed zagrożeniem ze strony Mongów. Mam też list staromodnie napisany czarnym tuszem na białym papierze. To on mnie tu tak naprawdę sprowadził, i to jego treść będzie determinować moje działania. Porucznik Witt składa mi rutynowy meldunek.
– Admirale, wchodzimy w system dwa tysiące siedemset jedenaście, szyk alfa, kurs na drugi księżyc Rani, prędkość zero koma trzy świetlnej, brak oznak obecności nieprzyjaciela.
– Utrzymać formację i kurs. Co wiemy o tutejszych siłach?
– Centrum dowodzenia kolonii znajduje się dwie godziny świetlne od nas. Wedle posiadanych informacji na orbicie księżycowej zgromadzono też flotę. Możemy użyć łączności nadprzestrzennej i skontaktować się natychmiast.
– Nie warto. Wyślijcie radiem standardowe powitanie.
– Tak jest.
Gwiazdy rosną, przybierając czerwony kolor. Mijana planeta, demonstruje paletę sinych błękitów typowych dla gazowych olbrzymów. Oglądam to wszystko stojąc na pomoście bojowym. Chcę poczuć ten system, swoimi zmysłami, Stworzyć w podświadomości jego mapę, zanim utonę w danych systemów bojowych, setkach kolorowych trajektorii, dziesiątkach oznaczeń.
– Panie admirale, mamy meldunek grupy bojowej chroniącej ten system.
– Status?
– Dysponują tu pancernikiem, trzema stacjami orbitalnymi, dwunastoma krążownikami i sześcioma eskadrami po pięć eskortowców każda.
– Wszystkie z drugiego rodu?
– Tak jest.
Rody są podstawą naszego Imperium. Jest ich siedem. Do pierwszego należą systemy wewnętrzne, tam panuje od wieków pokój. Nie ma on rodowej armii, a jedynie jednostki o charakterze policyjnym. Mimo to go szanujemy. Wielu jego członków wiedzionych patriotyzmem, żądzą zysków lub przygody służy w armii i flocie rodów stanowiących miecz i tarczę imperium. Te są cztery i noszą numery czwarty, piąty, szósty i siódmy. Do tego ostatniego należy moja flota. Chronimy rubieże, a jak się da poszerzamy granice. Nasze życie jest podporządkowane wojnie. Rody drugi i trzeci, kontrolują wiele układów gwiezdnych pomiędzy bezpiecznym centrum a systemami zewnętrznymi. Zapracowali sobie na kiepską opinię zarówno na rubieżach jak i w sercu imperium.
– Panie admirale, zbliża się do nas grupa okrętów lokalnej floty – melduje wachtowy.
– Dystans?
– Osiem minut świetlnych.
– Nawiązać łączność audio.
– Tak jest.
Zasiadam w fotelu admiralskim, poprawiam płaszcz z futra czarnego wilka, tak by zasłonić nim mój własny herb noszony na lewej piersi. Obcy na razie powinni widzieć jedynie nieskazitelnie biały pancerz, na nim grafitowy symbol siódmego rodu, oraz płaszcz noszony jedynie przez weteranów.
– Zespół w paśmie wiązki kierunkowej – melduje wachtowy.
– Hakelber Anatidae admirał siódmego rodu dowódca wydzielonej flotylli zadaniowej siedem tysięcy piętnaście wita przedstawicieli drugiego rodu. – Czekam ponad kwadrans zanim przybywa odpowiedź.
– Walerian Gel skarbnik piątej rangi rodu drugiego. – Holograficzna postać ubrana jest w szaty o barwie złota. – Proszę o podanie informacji, kiedy przybędą główne siły waszej floty?
– Cała wydzielona flotylla rodu siódmego w składzie liniowiec, cztery krążowniki, dziesięć eskortowców, statek baza pułku myśliwskiego oraz klucz jednostek kurierskich jest już w systemie.
– To kpina! Obiecaliście nam pomoc! – Twarz mojego rozmówcy przybrała barwę czerwonego złota.
– Nasza flotylla jest adekwatna do postawionego przed nią zadania. – Czekając na odpowiedź zastanawiam się czy Walerian już ochłonął?
– Adekwatna! Przecież to ledwie garstka okrętów nic nie znacząca przeciw ławicy Mongów! – Jednak nie ochłonął.
– Pragnę zauważyć, że każdy mój eskortowiec ma siłę ognia większą od waszego krążownika. Liniowiec, na pokładzie którego jestem, bez większego ryzyka mógłby prowadzić bój jednocześnie ze wszystkimi jednostkami jakie tu zgromadziliście. Wasze okręty mają imponujący tonaż, ale pancerze i uzbrojenie daleko poniżej naszego standardu. Tworzono je do walk z piratami i przewozu cennych ładunków. Moje stworzono z myślą o walce z silnym i przeważającym liczebnie przeciwnikiem. Ja nie rzucam słów w próżnię, jeśli mówię, że mam wystarczające siły, to znaczy, że tak jest.
– Pańskie słowa zweryfikuje czas.
Na mostku połyskuje holograficzna mapa obszaru, dwie gwiazdy w centrum, siedemnaście obiegających je planet. Wchodzimy na orbitę ósmej z nich, Rani, gazowego giganta. Drugi ród otoczył tę planetę siecią orbitalnych stacji pozyskujących surowce wprost z atmosfery olbrzyma. Wybór był nieprzypadkowy, zadecydowały o nim zalety Gerdy, drugiego księżyca okrążającego planetę: grawitacja wynosząca jeden koma trzy standardowej, oceany wody pod pokrywą lodu, oraz pasma gór ze złożami metali. Powstało tam kilkanaście dużych i dość bogatych miast. Do pełni szczęścia kolonia potrzebowała jeszcze tylko żywności. Tę produkowano w stacjach-ogrodach zawieszonych w ekosferze układu gwiezdnego kończącej się jakieś siedem minut świetlnych od Rani. Jest tu jeszcze jedna zamieszkała planeta zwana Przedpieklem. Znajduje się na niej pokryte kopułą miasto, kilkadziesiąt kopalni i hut metali. Posiadająca rzadką atmosferę skała, gdzie w dzień temperatury dochodziły do dziewięćdziesięciu stopni Celsjusza, a nocami spadały niemal do minus siedemdziesięciu. Osiedlono się tam tylko dla tego, że posiadała złoża skandu, lantanu, ceru, dysprozu i neodymu.
Zaproszono mnie do bojowej stacji orbitalnej, stanowiącej centrum dowodzenia. Sala gdzie zgromadzili się wszyscy dowódcy eskadr i liczne grono lokalnych urzędników drugiego rodu, robiła wrażenie swymi rozmiarami i olbrzymim panoramicznym oknem. Gubernator systemu rozpoczął nudną przemowę, słuchałem go grzecznie, acz niespecjalnie uważnie. W końcu przeszedł do konkretów.
– Defensorze, jak widzisz nasza sytuację? – spytał dowódcę obrony.
– Z militarnego punktu widzenia, system jest stosunkowo łatwy do obrony. Niemal wszystkie jego instalacje są blisko skupione. Dystans mniej niż dziesięciu minut świetlnych, pozwala na koncentrację statków. Potrzebujemy jednak więcej jednostek, by zapewnić nam skuteczną ochronę przed Mongami. Niestety posiłki z siódmego rodu są niewielkie. – Patrzył na mnie z wyrzutem.
– Pozwolę się nie zgodzić z przedstawioną opinią – rzekłem spokojnie. – Po pierwsze w układzie jest dostatecznie dużo jednostek, by powstrzymać Mongów, są one jednak źle rozmieszczone.
– Admirale Hakelber, co nam pan insynuuje! – defensor wyraźnie nie panował nad nerwami.
– Wszystkie jednostki są skoncentrowane na orbicie Rani, brak choćby jednego wydzielonego zespołu do obrony Przedpiekla. Tymczasem tamta planeta jest od nas odległa o czterdzieści trzy minuty świetlne. W razie ataku nie zdążymy przyjść jej z pomocą. Można by to zaakceptować, gdyby z tamtejszych instalacji ewakuowano pracowników. Tymczasem nie zrobiono tego. Nie mogę też znaleźć raportu potwierdzającego spełnienie paragrafu siódmego Kodeksu Wojennego Imperium nakazującego pobranie materiału DNA i zapisów pamięci od wszystkich zagrożonych śmiercią podczas działań bojowych oraz umieszczeniu tych materiałów w bezpiecznym miejscu.
– Ewakuacja Przedpiekla jest planowana. Na tamtejszym kosmodromie czeka odpowiednio pojemny frachtowiec. – Dowódca obrony starał się mnie uspokoić – Jednakże tak długo, jak nie wystąpi bezpośrednie zagrożenie, nie możemy sobie pozwolić na unieruchomienie tamtejszych kopalni i hut.
– Dlaczego?
– To wygenerowałoby gigantyczne koszty?
– Kodeks czarno na białym stawia wymagania i należy je bezwzględnie spełniać.
– Czasem potrzeba odrobiny elastyczności – rzekł gubernator.– W tej chwili nie posiadamy w rejonie odpowiedniej jednostki do wypełnienia tego zadania.
– Nie szkodzi, wyślę skoczka z mojej flotylli.
– Co pan wyśle? – Urzędnik nie rozumiał, co do niego mówię.
– Szybką jednostkę kurierską mogącą w razie zagrożenia samodzielnie opuścić system.
– Ten kurier niewiele pomieści – rzucił któryś z wojskowych drugiego rodu.
– Próbki DNA i kryształy pamięci pięciu tysięcy mieszkańców górniczej kolonii nie zajmują wiele miejsca.
– Czy siódmy ród poniesie koszty tej operacji?
– Oczywiście.
– W takim razie nie widzę przeszkód.
– Proponuję też wydzielić zespół jednostek do ochrony tamtych instalacji.
– To zbędne. – Defensor był nieugięty. – Mongowie nie interesują się skalistymi planetami.
– Za to interesują ich niektóre minerały wydobywane w kopalniach Przedpiekla.
– Gdyby pan admirał przyprowadził choć pięć pancerników i stosowną do tego eskortę, można by o tym myśleć. Jednakże w zaistniałej sytuacji to niemożliwe.
– Obawiam się, że będziemy tego żałować.
Trzy godziny później statek kurierski zameldował wykonie zadania. Na pokładzie mojego okrętu flagowego zameldował się, Syriusz la Fortunato oficer łącznikowy drugiego rodu. W ciągu kolejnej godziny pojawili się też Mongowie. Szybko obliczyliśmy kurs ich ławicy, zgodnie z moimi przypuszczeniami skierowali się wprost na Przedpiekle. Nie czekając na dyspozycje lokalnego defensora moja flotylla ruszyła w odsieczą. Mongowie korzystając ze swoich zdolności tworzenia tuneli nadprzestrzennych, wskoczyli do układu w odległości ledwie dwunastych minut świetlnych od Przedpiekla. Choć w normalnej przestrzeni są wolniejsi od moich statków, to biorąc poprawkę na prawie godzinne opóźnienie, z jakim światło przyniosło informacje o ich pojawieniu się, nie było szans by zdążyć. Ciągle przyspieszaliśmy, patrząc jak ławica sunie w stronę skalistej planety.
Mongowie są fascynujący, wyewoluowali w atmosferze gazowych gigantów, stąd też ich kształt będący skrzyżowaniem meduzy z balonem. Ich ramiona ciągną się za nimi na niemal sto dwadzieścia metrów. Podróżują przez kosmos bez statków, bo sami nimi są. Do skoków nadprzestrzennych nie potrzebują żadnych urządzeń. Zdaniem naszych naukowców, to najbardziej zaawansowane genetycznie istoty w znanym wszechświecie. Równocześnie ich struktura społeczna jest na poziomie wędrownego stada. Przemierzają kosmos ignorując granice, biorą to czego aktualnie potrzebują z mijanych planet i ruszają dalej. Wyglądają na delikatnych i wiotkich, ale są śmiertelnie niebezpieczni. Walczą miotając mikroosobliwości kwantowe, zdolne rozerwać na strzępy nawet pancernik. Dobrze więc, że daje się z nimi negocjować.
– Czy ewakuowano już cywili z Przedpiekla? – pytam oficera łącznikowego.
– Brak potwierdzenia – odpowiada mi drżącym głosem. Spoglądam na niego ze zdumieniem.
– Przecież oni tam powinni dostrzec Mongów niecały kwadrans po ich wejściu w system, a nie po godzinie jak my.
– Może ewakuacja się przeciągnęła? – Raczej pyta niż stwierdza.
– Co widać na skanerach? – zwracam się do wachtowego ?
– Frachtowiec klasy Dromader opuszcza orbitę czwartej.
– Zdążą uciec?
– Jeśli wycisną z tego gruchota maksymalne przyspieszenie, a Mongowie się nimi nie zainteresują, powinno się udać.
– Proszę mnie informować na bieżąco o sytuacji.
– Tak jest.
Minuty wloką się wyjątkowo powoli. Moje jednostki ustawiają się w szyku bitewnym delta. Liniowiec, krążowniki i eskortowce tworzą coś na kształt zwróconej w stronę Przedpiekla tarczy, za którą sunie statek baza pułku myśliwskiego. Wszyscy moi żołnierze są na swoich stanowiskach. Fortunato wydaje się wyraźnie niespokojny.
– Czy aby na pewno powinniśmy tak szarżować? – pyta w końcu. – Przecież reszta jednostek została na orbicie Rani.
– I pewnie się stamtąd nie ruszy – dopowiadam. – My sami zrobimy co trzeba.
– Byłem na Onyksie. Widziałem jak o połowę mniejsza ławica rozbiła naszą flotę, choć mieliśmy tam kilka pancerników i trzykrotnie więcej krążowników niż pan ma we flotylli. – W jego oczach widzę strach będący echem tamtego pogromu.
– Przy odrobinie szczęście może obejdzie się bez walki.
– Panie admirale, ławica się dzieli. Większość zbliża się do planety, ale kilkadziesiąt osobników rusza na przechwycenie frachtowca – melduje wachtowy.
– Szlag by to trafił! Osłonimy go zanim go dopadną?
– Nie. On porusza się wyjątkowo wolno, jakby rozpędzał się z pełnymi ładowniami.
– Możliwe – stwierdza Fortunato
– Przecież miał ewakuować mieszkańców.
– To prawda ale nie było pewności czy Mongowie zaatakują Przedpiekle, więc poza ładownią przeznaczoną do ewakuacji, odbywał się normalny załadunek surowców.
– To niewiarygodna nieodpowiedzialność.
– Standardowa procedura, ograniczamy w ten sposób straty.
– Kiedy Mongowie dopadną tego Dromadera?
– W przeciągu najwyżej szesnastu minut.
– Jak długo nam zajmie dolecenie do niego?
– Minimum dwadzieścia trzy minuty.
– Odpalić salwę długich lanc ze wszystkich krążowników i zniszczyć frachtowiec.
– Tak jest.
– Co wy wyprawiacie! – krzyczy przedstawiciel drugiego rodu.
– Wykonujemy zapisy paragrafu dziewięćdziesiątego dziewiątego Kodeksu Wojennego Imperium. Zapisano w nim czarno na białym, że nie wolno dopuszczać do sytuacji, aby obywatele Imperium trafili w ręce wroga.
– Jesteście nienormalni. Z kontekstu wynika, że tamten punkt dotyczył walk z Szarymi, znanymi jako złodzieje dusz.
– Kodeks nie ogranicza swych paragrafów do określonych ras.
– Zabijecie swoich, przecież robotnicy w kopalniach byli ze wszystkich rodów, również z waszego.
– W paragrafie setnym, czarno na białym zapisano, iż zabitych w wyniku działań wojennych należy sklonować, zaszczepiając im wspomnienia z kryształów pamięci. De facto za jakieś pół roku, będą żywi, w pełni sprawni i świadomi.
– Czy dla was wszystko jest takie czarno–białe.
– Taki jest kodeks wojenny, który reguluje całe nasze życie.
Fortunato milczy. Długie lance roznoszą frachtowiec na strzępy. W przestrzeni powstała chmura neodymu, skandu i ceru. Część ławicy ścigająca Dromadera w przelocie na pełnej prędkości wyłapuje interesujące ich minerały, po czym zmieniają kurs, schodząc z drogi mojej flotylli.
– Panie admirale Mongowie nadają glify – melduje wachtowy. Na powiększeniu widać czarne symbole pojawiające się na ciałach tych istot.
– Co nam komunikują?
– Wkrótce opuszczą ten układ, jeśli nie będziemy z nimi walczyć.
– Przekazać, że rozumiemy i akceptujemy, po czym rozpocząć procedurę hamowania.
– Tak jest.
– Nie atakujecie ich? – Syriusz był w szoku.
– To zbędne, zaraz sami się stąd wyniosą.
– Po co zniszczyliście frachtowiec? Gdzie w tym sens?
– Wbrew pozorom jest to bardzo proste. Gdyby Dromader zdążył znaleźć się pod osłoną mojej flotylli, walczyłby do ostatniej kropli krwi żeby zabezpieczyć jego odwrót. Tak nakazuje honor i Kodeks Wojenny Imperialny. Walczyłem a nawet umierałem nie raz i nie dwa w takich akcjach. Tym razem nie było szansy na zapewnienie mu ochrony, więc wypełniłem inny stosowny do sytuacji paragraf kodeksu.
– Nie rozumiem was. – Zrezygnowany Fortunato kręcił głową.
– Spójrz więc na to, jak na najtańsze rozwiązanie.
– Najtańsze? – Jego oczy zabłysły zainteresowaniem.
– Popełniono błędy, a to zawsze kosztuje. Kolonia górnicza na Przedpieklu została pozostawiona bez osłony floty. W efekcie musieliśmy zniszczyć ten frachtowiec. W innym przypadku Mongowie by go zdobyli. Mieliby nie tylko surowce z ładowni, ale i dostęp do bazy nawigacyjnej z komputerów pokładowych. Jak myślisz, w jaki sposób ta ławica wykorzystałaby informacje o instalacjach, do których woził on urobek?
– Oni mogą coś takiego zrobić? Przecież to niemal zwierzęta.
– Pozory mylą, Mongowie są bardzo inteligentni i wierz mi, doskonale dają sobie radę z odczytywaniem nawet zaszyfrowanych danych.
– Teraz rozumiem. Mając dane nawigacyjne polecieliby śladem surowców do innych naszych układów.
– Skoro już ustaliliśmy kwestię frachtowca, przejdźmy do twojego pytania, czy ich zaatakujemy? Możemy to zrobić. Jestem pewny, że wygralibyśmy bitwę. Niestety straty byłyby dużo większe niż jeden statek.
– Źle pana oceniłem admirale. Wydaje się pan taki prostolinijny, a tak naprawdę uwzględnia pan wszystko.
– Jestem taki, jak wymaga tego kodeks – rzucam dumnie.
Dwa dni później opuściliśmy system dwa tysiące siedemset jedenaście. Zanim weszliśmy do punktu skoku, znów przez chwilę byłem w moim raju czerni kosmosu i białych kropli gwiazd. Jestem zadowolony, ponieważ zrealizowałem mój prawdziwy cel. Klonowanie i związane z tym, długie życie sprawia, że mam bardzo liczne rodziny. Wśród robotników na Przedpieklu była moja praprawnuczka. Jakiś czas temu otrzymałem od niej list z prośbą o pomoc. Naiwnie podpisała długoterminowy kontrakt o pracę z drugim rodem. Liczyła na świetne zarobki, a została czymś w rodzaju niewolnika. Warunki pracy były koszmarne, a zerwanie umowy obarczono karami umownymi wielokrotnie przewyższającymi wszystko, co mogła zarobić.
Była na Dromaderze. Zgodnie z Kodeksem Wojennym Imperium jej kontrakt w chwili śmierci został rozwiązany, a jej jako ofierze działań wojennych należy się odszkodowanie. Po sklonowaniu znów będzie żyć, mając na starcie całkiem przyzwoity kapitał. Może nie było to z mojej strony najbardziej eleganckie zagranie, ale razem z nią podobny los spotkał prawie cztery tysiące ludzi należących do siódmego rodu, harujących za psi pieniądz na Przedpieklu. Nasi patriarchowie dali mi wolną rękę w wykonaniu tej misji.
Jaki jest więc mój świat? Szlachetny, rycerski, czarno-biały a może podstępny, pokrętny, szary? No cóż, czasem to co wydaje się szare, z innej perspektyw staje się białe lub czarne. Czym bowiem jest szarość, jeśli nie wymieszonymi cząsteczkami bieli i czerni.
Hmmm. Bardzo długo nie mogłam się wgryźć w ten tekst. Jakiś taki mało interesujący się wydawał, a infodumpy nic a nic nie pomagały. Dopiero od rozmów żołnierzy z tubylcami zaczęło robić się ciekawie.
Interpunkcja szwankuje.
grawitacja wynosząca jeden koma trzy standardowej,
A standardowa to jaka? Czy w Twoim uniwersum stała grawitacji jest jakaś inna? Może miało być ciążenie? A i wtedy warto jakoś zdefiniować to standardowe.
Babska logika rządzi!
Przyjmijmy, że standardowa grawitacja rozumiana jako ciążenie jest równa Ziemskiej.
Czasem tak mam, że łatwiej mi wymyślić jakiś świat, niż dobrze go sprzedać.
Choć początek nie był zbyt zajmujący, cierpliwie czytałam, mimo że nie najlepsza interpunkcja niczego nie ułatwiała. Na szczęście innych usterek nie było zbyt wiele, więc dotrwałam do końca, a ten okazał się całkiem satysfakcjonujący. ;)
– Centrum dowodzenia koloni znajduje się… – – Centrum dowodzenia kolonii znajduje się…
Rody są podstawą naszego Imperium. Jest ich siedem. […] Jest ich cztery i noszą numery czwarty, piąty, szósty i siódmy. – Piszesz o rodach, więc w ostatnim zdaniu: Są cztery i noszą numery czwarty, piąty, szósty i siódmy.
Ja nie rzucam słów na próżnię… – Ja nie rzucam słów na próżno/ na wiatr/ w próżnię…
Osiedlono się tam tylko dla tego, że posiadała złoża skandu, latanu, ceru, dysprozu i neodymu. – Osiedlono się tam tylko dlatego, że posiadała złoża skandu, lantanu, ceru, dysprozu i neodymu.
Czy dla was wszystko jest takie czarno – białe. – Czy dla was wszystko jest takie czarno-białe?
Nasi patriarchowie dali mi wolna rękę w wykonaniu tej misji. – Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tekst miał dużo infodumpów i sztuczności, przez co ciężko się go czytało. Kosmiczne robaki są dość ograne, a kodeks wydawał mi się mocno nienaturalny.
Ale mimo wszystko mi się podobało. Szału nie ma, ale podobało mi się. Była bitwa kosmiczna, galaktyczne robaki – zjadaki, niesnaski dowódców, ukryty cel admirała, słowem dużo fajnych motywów, które zatrzymały mnie przy lekturze.
Chciałbym się jednak pochylić nad problemem przedłużania życia przez klonowanie. Wydaje mi się, że wszyscy bohaterowie przyjmowali go zbyt lekko, to przecież bardzo poważne zagadnienie. Czy klonowanie przedłuża życie? Nie wydaje mi się.
Przy “nie rzucam słów na próżnię” to było zamierzone, parafrazowałem powiedzenie “nie rzucam słów na wiatr”. No wiecie kosmos, statki ze sztuczną atmosferą itd. Latający tam ludzie w moim zamyśle mieli w ten sposób podkreślać, że ich deklaracje są na poważnie.
Podobało mi się :)
Przynoszę radość :)
Melduję, że przeczytałam.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Dziękuję za opinię.
Co do klonowania. Admirał Hakelber stwierdza, że umierał nie raz w walce, dla niego klonowanie i przeniesienie w klona pamięci to zwykła operacja. Coś takiego, jak dla nas współczesnych np. operacja wszczepienia zastawek. Jeszcze sto lat temu serce traktowano jako siedzibę duszy, dla nas jest bardziej pompą tłocząca krew. Seryjność i powszechność odarła klonowanie jako takie z otoczki filozoficznej.
Klonowanie z opowiadania jest pewną formą obchodzenia śmierci. Ludzie giną, ale jeśli klon ma ich pamięć i od razu jest pełnoletni to w pewien sposób żyją nadal, więc teoretycznie klonowanie przedłuża życie.
Anonimie, powiedzenie: rzucać słowa na wiatr jest związkiem frazeologicznym, czyli formą ustabilizowaną, utrwaloną zwyczajowo, której nie korygujemy, nie dostosowujemy do współczesnych norm językowych, nie parafrazujemy, nie adaptujemy do aktualnych potrzeb piszącego/ mówiącego.
Frazeologizmy, że powtórzę za Witoldem Doroszewskim, są „ustabilizowanym w danym języku związkiem wyrazowym”.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Zasadniczo związków frazeologicznych się nie rusza, ale dałabym trochę wolności Autorom pod tym względem. Mają prawo do neologizmów, a od neofrazeologizmów wara?
Tym chętniej bym pozwoliła twórcom na odrobinę szaleństwa, że sama lubię dostosować jakieś przysłowie do świata.
Babska logika rządzi!
Może się mylę, ale rzucanie czegoś na próżnię, moim zdaniem, brzmi fatalnie. :(
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Może zamienię to na “rzucanie słow w próżnię”? Będzie brzmiało lepiej?
Moim zdaniem, Anonimie, zdecydowanie lepiej. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
poprawione :)
OK. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
No. W próżnię lepiej. I powiedzonko nabiera nowego, ciekawego znaczenia – próżnia wszak nie przewodzi dźwięków, więc i wrzucanie tam słów mija się z celem. :-)
Babska logika rządzi!
Załóżmy taką sytuację: statek admirała wybucha, wszyscy mają go za zmarłego. Tworzą klona na jego miejsce. Okazuje się jednak, że admirał jakimś cudem przeżył. Lekarze przywracają go do zdrowia. I co teraz? Dwaj admirałowie się spotykają. Który jest tym właściwym? Na pewno nie obaj. Ten pierwszy? Chyba tak. Ale widać wyraźnie, że proces klonowania nie przedłużył mu życia. Jedynie stworzył inną osobę, mającą jego osobowość i wspomnienia.
Dlatego wydaje mi się niewiarygodne, że klonowanie może stać się powszechne i naturalne.
Rody 4, 5, 6 i 7 siódmy, to wojownicy, więc problem podwojonego przez klonowanie admirała, mogliby rozstrzygnąć za pomocą pojedynku. Przeżył by go najlepszy z nich. To dość ekstremalne rozwiązanie ale na pewno eliminujące tą niedogodność.
W pozostałych przypadkach klon mający wspomnienia tego kogo DNA wykorzystano do jego stworzenia byłby kontynuacją a więc miałby wrażenie dłuższego życia.
Jeśli świat który opisuje byłby dość wojowniczy to klonowanie prędzej czy później uznano by za jakąś formę uzupełnienia strat w sile żywej. Z czasem przeszłoby to do cywila, jako metoda przedłużania sobie życia. W końcu wspomnienia byłyby kontynuowane.
Lem filozofował na ten temat. Ale nie mogę sobie przypomnieć, w jakim opowiadaniu. Jakaś podróż Tichego?
Babska logika rządzi!
Czy rozwiążą to pojedynkiem na miecze czy w bierki jest nieistotne.
Istotne jest to, że klonowanie nie przedłuża życia. Tworzy osobę skrajnie podobną do oryginalnej, ale niestety posiadającą osobny, niezależny byt. Równie dobrze można stworzyć drugiego, trzeciego i piątego admirała już za życia pierwszego, prawda? I nie sądzę żeby ktokolwiek o zdrowych zmysłach uznał to za przedłużenie życia skoro widać wyraźnie, że to po prostu dwie, trzy czy cztery inne osoby. Jeśli oryginał zginie to zginie. Dlatego powinien mieć do śmierci taki sam stosunek jak każdy normalny człowiek. W klonowaniu nie ma żadnego pocieszenia ani ratunku.
Lem filozofował o tym w dialogach. To wiem na pewno, ale możliwe, że jeszcze w jakichś innych tytułach.
Było jakieś opowiadanko o planecie, której mieszkańcy nagminnie korzystali z tworzenia własnych kopii – dla skrócenia oczekiwania, przy podróżowaniu…
Babska logika rządzi!
Tego nie czytałem.
Ze względu na fakt, że opowiadanie poruszyło ciekawą strunę, chciałbym nominować je do Biblioteki.
Panie Łukaszu z filozoficznego i etycznego punktu widzenia ma pan rację. Spójrzmy jednak na ten problem z punktu widzenia ekonomii.
Czym jest człowiek z ekonomicznego punktu widzenia? Wiedzą, siłą nabywczą, pracą.
Klon ma wiedzę dawcy DNA, może świadczyć tą samą pracę, będzie wiec miał tą samą siłę nabywczą. Na dodatek daje gigantyczne oszczędności roboczogodzin, bo np edukacja od zerówki po studia to jakieś 18 lat
Owszem, dawca DNA umiera, ale co to oznacza dla klona? Dla niego to tylko jedno z wielu doświadczeń jakie ma już na starcie.
Ładne opowiadanie, ale dla mnie nie wychodziło poza standard militarnej fantastyki naukowej. Fajne opisy planet, systemów i społeczeństwa, choć w formie męczących na dłuższa metę infodumpów. Mam jednak na nie sporą odporność :) Spodobał mi się opis kodeksu i niemal prawnicze do niego podejście.
Podsumowując: standard, ale przyjemnie napisany.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Kosmiczna opowieść, która, nie wiem czemu, przywodziła mi na myśl Żołnierzy kosmosu. Są tu pewne elementy ciekawe (jest bitwa, imperium, obcy wcale w nie takiej złej odsłonie), ale są też elementy, które nie do końca satysfakcjonują. Admirał jest do przesytu sztywny jak dla mnie. Jego odwołania do kodeksu powodowały u mnie dreszcze. W końcówce na szczęście nieco jego sztywny wizerunek nieco się rozjaśnił i ocieplił, gdy pokazałeś, że jednak nie jest on jednak taki stricte zero jedynkowy w swoim postępowaniu.
Pisanie to latanie we śnie - N.G.
Co jak co ale system zero jedynkowy jest na swój sposób biało czarny ;)
Z tego co pamiętam w “Żołnierzach kosmosu” klonowania nie było. Ponadto obcy byli stosunkowo prymitywni (książka) i maksymalnie prymitywni (pierwszy film). Nota bene w porównaniu z książką ludzie też zostali pozbawieni większości wyposażenia. Kolejne filmy nie miały nic wspólnego książkowym oryginałem i w połowie dwójki sobie odpuściłem.
Co do obcych, równie dużo zawdzięczają jakiemuś programowi o potencjalnej ewolucji na gazowych olbrzymach (kształt), co serii afer z polskimi sędziami kradnącym np pendrive’a w supermarkecie (branie tego co im potrzebne nie przejmując się niczym i nikim) :D