Człowieku! Gdybyś wiedział, jaka twoja władza!
Kiedy myśl w twojej głowie, jako iskra w chmurze,
Zabłyśnie niewidzialna, obłoki zgromadza,
I tworzy deszcz rodzajny lub gromy i burze;
Ludzie! Każdy z was mógłby, samotny, więziony –
Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony.
A. Mickiewicz
1
Czasami wyglądamy jak postacie z szekspirowskiego dramatu. Ukrywamy wszystkie negatywne headline’y pod tapetą teatralnego uśmiechu. Na wywoskowanej erudycją twarzy czai się dąs powątpiewania. + 25 punktów do zdolności mimikry, – 11 do social happiness
– Hej. Jak interesy? Wszystko w porządku?
– Świetnie. U ciebie?
– Jeszcze lepiej (w sensie: jeszcze lepiej niż u ciebie i całej tej twojej zasranej korporacji).
Poranny breakfast zgarnięty z taśmy wszędobylskich fast foodów. Gigant prędkiego żarcia rozsiadł się wygodnie na Times Square. Najbardziej znana ulica NY wabi olbrzymim pomnikiem Buddy. Siedzi w pozycji lotosu, nawołuje spóźnialskich na wysokiej częstotliwości wi-fi. Medytuje.
Przywykliśmy. Wszyscy przywykli. Lewiatan prędkiego żarcia zalewa nas rzygowiną kolejnej porcji rozbełtanej jajecznicy. Zawsze podejrzewałem, że w tej jajecznicy musi coś siedzieć, coś więcej niż rozwodniony proszek i chemiczny zamiennik bekonowego smaku. Z uśmiechem dobrotliwego mnicha mechaniczny sprzedawca rozdaje na lewo i prawo jednorazówki z dobrze znanym, przyjaznym, lepkim od ketchupu i majonezu logiem 3D. Nowe oblicze Mc Donalda – jakże przyjazne.
Oblizujesz się ze smakiem? Dobrze! Ale nie o to chodzi. Chodzi o coś więcej. Chodzi o twoje zachciewajki, przyzwyczajenia – upodobania ciała i duszy. Zalajkujesz? Zalajkuj. Twoi znajomi będą wiedzieli, co trzymasz w głowie i w żołądku. Może pozazdroszczą… Może też zechcą… Jeśli zechcą, przybędziemy z ofertą door-to-door… Tak to dziś wygląda. Wszystko podrasowane, sztuczne, naspidowane super chemią. Ale komu dziś zależy na prawdzie? Ekologiczne żarcie – dobry żart. Teraz jest świetny czas na wirtualną zlewkę wszystkich półprawd i półkłamstw. Prawda nikomu się nie przyda. Ważne jest, na kogo zagłosujesz w przyszłych wyborach albo jaki smartfon kupisz za dwa tygodnie.
Zwyczajni ludzie nie widzą nadciągającego kataklizmu. Spokojny ocean nieważkiego zachwytu codziennością rozbraja instynkt samozachowawczy. Ale pierwsza ogromna fala Armagedonu wzbiera już pod linią horyzontu. Żadna tama najsłodszego pijaru nie obroni cię przed tym kataklizmem. W pogodnej zatoce zupełna flauta. Potem – nagle – przybędzie E-Mordor i zgarnie wszystko, co napotka na swojej drodze.
Trwa walka o wolę… Liczy się nie sama myśl, lecz jej kierunek… Chodzi o to, żebyś zechciał – i wdrożył to swoje codzienne „chcę” w czyn… A My ci w tym pomożemy. Bo przecież właśnie od tego jesteśmy.
2
Codzienny zastrzyk protein, kofeiny, cukru, witamin, przyspieszaczy – z nieodmiennie subtelnym dodatkiem rozbabranego na tle miejskiego rykowiska heksofonicznego Bacha. Pancerne, dźwiękoszczelne szyby skutecznie oddzielają od rzeźkiego chaosu nowojorskiej ulicy (wiadomo, zagrożenie terrorystyczne i nowe normy dotyczące hałasu). Szyba ma tę zaletę, że nie oddziela całkowicie od świata. Słoneczny blask bije prosto w oczy. W czasach prohibicji wolnej woli trzeba cieszyć się z małych rzeczy. Ale tak ma być, wszystko przemyślane. Wszak to początek dnia. Trzeba przygotować ludzi na walkę, nie na drzemkę.
Jeszcze parę miesięcy i wszystko będzie jawne, nawet dla tych, co przesypiają korporacyjne nasiadówki. Póki co – spokój. Wstaję. Dwa tysiące kalorii musi wystarczyć… Wchodzę na platformę parkingu. Przekręcam kluczyk w staromodnej stacyjce – rozpuszczam swoje ego w porannym korku. Jeden z wielu, a jednak wyjątkowy – bo świadomy swojej niezwykłej misji. Superbohater czy szaleniec? To się okaże.
3
Mamy maszyny, które krążą w naszych żyłach, w obwodach aort, w synapsach półkul. Jesteśmy… Prawie jak ludzie, prawie jak anioły – skojarzeni z bitami szóstek, połączeni z absolutną (meta)fizyczną samowystarczalnością. Miks śmiertelnego z nieśmiertelnym, ograniczonego z nieskończonym. Zera i jedynki w biologiczno-cybernetycznej przestrzeni mózgu zaprawionego finezyjnym oprogramowaniem. Zafiksowani, zaprogramowani na świat, który istnieje wyłącznie w wyobraźni. Reszta jest tylko szumem tła, rusztowaniem dla zaimplementowanej szóstkami szarej strefy wspomaganego myślenia.
Czy świat jest rzeczywiście immanentnym wytworem wyobraźni? Jeśli tak – czegóż chcieć więcej? A może wydaje mi się tylko, że ten uszyty na miarę świat jest nasz, tzn. mój? Stworzyłem go na swój obraz i podobieństwo, utkałem z własnych marzeń i snów – teraz, co z tego? Może to tylko sen, iluzja, albo zwykła wizja niezwykłego wariata.
Nawinąłem na nadgarstek kordonek czerwonej nitki – niekończącej się historii z tysiąca i jednej nocy. Bez początku i końca, bez bohaterów pierwszo– i drugoplanowych, bez zwrotów akcji, happy endu… Nawet morału brak. Tak naprawdę nie chodzi o to, by był jakiś morał; nie zależy mi na zajeżdżającym dydaktyzmem zakończeniu. W tej opowieści przyszłość nie ma znaczenia. Zdecydowanie bardziej chodzi o to, aby przypomnieć przeszłość i w ten sposób dotrzeć do teraźniejszości. Naszą tożsamość stanowi przeszłość. A oni chcą, żebyśmy zapomnieli o przeszłości i myśleli tylko o tym, co za dzień, za miesiąc, za rok.
Ujrzeć przyczynę, nie skutek – na tym mi zależy. Idea Hipokratesa: zapobiegać – nie leczyć. Ale kogo dziś obchodzi jakiś tam prehistoryczny Hipokrates? Teraz najważniejszy jest produkt, konsument, właściwy target. Kasa musi płynąć, obwód zależności trzeba domknąć. Prąd musi wypełnić trzewia szóstek. Sieć czule obejmuje ławice oswojonych, niczego nie przeczuwających ryb-dusz. Z każdym dniem pętla się zaciska. Rozpuszczonego w wodzie powietrza – coraz mniej. Napowietrzacze potrzebują coraz więcej czasu, żeby uzdatnić zatrutą wodę.
Duszno… Dopiero południe. Krzemosfera przyciemnia się w punkcie zenitalnym. Ale mordercze słońce i tak przebija się przez tysiące warstw cienkiego jak pergamin krzemo-ulepu.
Byliśmy, jesteśmy, czy dopiero będziemy? Uciekamy od teraźniejszości w iluzoryczną fantasmagorię urojeń. Gdyby ci wszyscy ludzie wiedzieli, że za parę dni dopadnie ich czarny czwartek, uciekaliby stąd gdzie pieprz rośnie. Teraz jeszcze można. Potem zamkną przejścia, śluzy, obstawią nawet kanały – żeby nikt nie wyszedł z miasta ogarniętego zarazą.
Siedzę w swoim loco – zatknięty na pętli autostrady błękitny koralik, pędzący ku swojemu nieuchronnemu przeznaczeniu. Obserwuję przepływające wokół mnie spersonalizowane reklamy. Oko w trójkącie. Symbol opatrzności. Wąż zjadający własny ogon. Symbol nieskończoności. Oni nie śpią – wciąż pracują. Są skuteczni. Wiedzą jak zachęcić plebs do spersonalizowanego Armagedonu.
4
Samouzupełniający się projektor jaźni. Przewijacz dusz… Dobry pomysł. Pomysłów nie brakuje, brakuje tylko ich skutecznej realizacji.
Sorry, nie tym, razem. Mamy w kolejce kilka projektów. Jeden lepszy od drugiego. Może w przyszłym roku? Albo nigdy? Ale zadzwoń za jakiś czas. Może coś się zmieni? Albo ktoś. Ostatnio mówili o zmianie naczelnego.
Pomysł był przyczyną, skutek powstał dobrych pięć lat później. W starym garażu zamienionym na domowy high lab. Bardzo kameralnie, nawet nieco romantycznie. Jak za starych dobrych czasów Steve`a Jobsa. Praca dla przyjemności, nie dla kasy, nawet nie dla rozgłosu. Tak powstają najlepsze projekty. Wiara jest najważniejsza. Wiara i pasja.
Przewijacz dusz. Kto dziś zrozumie, o co w tym chodzi? Dziś nikt już nie wierzy w duszę; to archaiczne słowo dawno straciło swój desygnat. Zresztą, od kiedy słowa mają jakiekolwiek realne desygnaty? Od kiedy więcej siedzimy w wirtualu, real stał się tylko tłem dla rzeczywistego istnienia, rzeczywistych decyzji. Powinna liczyć się prawda. Prawda – zgodność sądu z rzeczywistością. Tylko, czym jest dziś rzeczywistość? Może właśnie dlatego postanowiłem zostać outsiderem. Chciałem mieć lepszy widok na to, co się dzieje. Z boku, z dystansu – zawsze jest lepszy ogląd sytuacji.
5
– Nikt tego nie kupi – jajogłowy odkłada z nieudolnie skrywanym niesmakiem staroświecki notes z zapisanymi po brzegi kartkami. – Dziś takie aplikacje już się nie sprzedają. Za wąski target. To się nie zwróci, nawet w połowie. – Patrzy na mnie tępym, niewidzącym wzrokiem korporacyjnego umarlaka. Kiedyś był moim przyjacielem, kumplem ze studenckiej ławy. Teraz udaje, że przeszłość nie ma znaczenia, że nic nie ma znaczenia – no, może oprócz jego zadartego nochala.
– Podrasuję. Nałożę nowe warstwy holo. Będzie dobrze.
– Nawet i trzy nie wystarczą. Mam nad sobą jeszcze szefa produkcji, generalnego i całą tę bandę od HR-u, PR-u i czegoś, czego nawet nie jestem w stanie wymówić. Nie pójdę z tym do nich. Wiem, co powiedzą. Człowieku, jesteś za zdolny na takie nie-wiadomo-co! – Teatralnie uderza otwartą dłonią w stół, jednocześnie przesuwając notes w moją stronę. – 25 punktów do mowy ciała, – 8 do nieprzejednania
– Ja tu nic nie poradzę, ale dam ci dobrą radę: nie marnuj czasu. Przejdź do nas, na normalnych zasadach. Damy ci etat, socjal, nienormowany czas pracy. Zrób coś komercyjnego. Luksusowy seks, spektakularna przemoc, szybkie samochody, tropikalne lokacje… Kredyty same będą ci spływały na konto… Daj sobie szansę. I przede wszystkim – daj szansę nam.
Wystudzam nakładki holo. Zabieram się do wyjścia. Dobrymi chęciami jest wybrukowane samo dno piekła. Ludzie już nie wierzą w piekło. Tym łatwiej jest ich do niego wsadzić. Ludzie nie wierzą też w niebo. Ani w duszę. Tym łatwiej będzie im ją podmienić, wykorzystać do własnych potrzeb. Mam dziś same dobre pomysły. Od kiedy chodzę taki naspidowany? Od kiedy rozstałem się z Helen?
6
Ruszam z korporacyjnego parkingu z pełnym ciągiem tysiąca dwustu koni. Przeciążenie wbija mnie w fotel. Kamery odprowadzają usłużnym wzrokiem najemnego tropiciela. To lubię. Moja rejestracja zapisana na sieciowych dyskach, przeniesiona w wieczność, cała moja roześmiana na pokaz gęba i niespójna poprzetykana szóstkami sieć neuronów, do której wciąż napływają kolejne gigabajty szybkich jak błyskawica skojarzeń. Uśmiech do kamery nr 3. Możecie mnie pocałować w dupę.
Odbijam w kierunku zatoki pokrytej łagodną zmarszczką fal. Słońce powoli zachodzi za horyzont, oblewając gigantyczny durszlak polis falą lepkiej, ciepłej konfitury purpurowych refleksów. Nowa krzemowa dolina, usadowiona na miejscu starych nowojorskich doków, wygląda z tej perspektywy jak wielki, nabrzmiały krwią bąbel nowotworu.
I oto moim oczom ukazuje się on, sen szalonego architekta: wysokościowiec na klifie, przylepiony do skały jak huba do pnia drzewa. Parkuję na dachu. Winda mknie z zawrotną prędkością, ale wyhamowuje tak łagodnie, że prawie nie czuję przeciążenia.
Zamiast czytnika – zwykły, stary zamek igłowy. My home is my castle. Podchodzę do okna apartamentu, na sam skraj urwiska. Na niebie ani jednej chmurki. Zbyt sztucznie. Zabielam panoramę nowym podrasowanym holo. Niebo z chmurami jest jednak „ładniejsze”. Cumulusy dodają krajobrazowi szczypty nieprzewidzialności. Odrobina matematycznego chaosu jeszcze nikomu nie zaszkodziła – szczególnie w czasach permanentnie używanych nakładek graficznych, potocznie nazywanych holo.
Widok za oknem – nieziemski. Cały Nowy i Stary Manhattan u stóp. A ja płynę, szybuję w kierunku nowych, nie przetłumaczonych jeszcze na język maszynowy wizji.
Zaraz, co my tu mamy? Środek astronomicznej zimy. 6 stycznia. 71 stopni Fahrenheita. Wilgotność 19 procent. UV factor – wysoki. Przyciemnione okulary to już niemal towar pierwszej potrzeby. Ważniejszy od szkockiej whisky i markowego gejdżu. Przystosowanie to podstawa. Gdyby nie krzemosfera, dawno usmażylibyśmy się w zjadliwych promieniach nadpobudliwego słońca. Taki klimat – nic nie poradzisz. Poziom oceanów podniósł się o niecałe półtora metra. Niby mało, a jednak… Pożegnaliśmy z bólem stałych bywalców Hawaje, Florydę, Wyspy Wielkanocne, parę jeszcze innych „uroczych zakątków”. Holendrzy w przyspieszonym tempie musieli nauczyć się podstaw niemieckiego i francuskiego. Azjaci z wysp migrują do Australii. Teraz tam więcej skośnookich niż w Chinach. A sami Chińczycy trzymają się mocno. Wprowadzili obostrzenia migracyjne. Zbudowali drugi chiński mur – dłuższy i wyższy niż poprzedni. Mają też własną krzemosferę. Prowadzą osobliwą politykę wizową, nie wpuszczają do siebie żadnych obcych. Wielka migracja trwa w najlepsze. Ale są i plusy. W Central Parku rosną cyprysy, pomarańcze, storczyki… Storczyki były tu wcześniej, chociaż nie w takiej ilości, takim przepychu…
Nie tylko poziom wód się podniósł. Ogólny poziom sieciowego zsocjalizowania również. Teraz już niemal osiemdziesiąt osiem procent globalnej wioski ma bezpośredni dostęp do BioSieci. Nazywają siebie sztywniakami, bo mają sztywny dostęp do Netu. Ja też jestem sztywniakiem – muszę, nie mam wyjścia; bez tego ciężko zrobić rewolucję.
Tak więc my, słodcy sztywniacy, tworzymy nowe społeczeństwo. Połączyła nas armia sieciowych nanorobotów, legendarnych szóstek – inteligentnych chipów, wścibskich mikrowłókien, które wprowadzone do organizmu wprawną ręką chirurgów, same wpasowują się w biologiczno-chemiczny układ synaps. Podrasowują nasze zmysły i zdolności poznawcze do niewyobrażalnych poziomów. Kiedyś mówiono o nich – nanoroboty, ale mają więcej z wirusów niż z typowych bio-AI. Nikt o tym głośno nie mówi. Tylko wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi. Wirus – to jednak brzmi znacznie groźniej niż nanorobot. Ale szychy na korporacyjnych stołkach milczą, bo zależy im na kredytach, na ciepłych posadach, wreszcie – na świętym spokoju.
Szóstki: genialny wynalazek Korporacji. Trzeba im oddać honor – odwalili kawał porządnej roboty. Obleśnie szybkie nanoliczydła, przerabiają terabajty danych w mgnieniu oka, czyli w tak zwanym czasie rzeczywistym. Tak zwanym, bo czas stał się pojęciem względnym. Można go ścieśniać i rozciągać, wedle zachcianek. Dane zamknięte w sieci są zamrożone w chmurze, mogą pojawić się wszędzie, w najmniej oczekiwanym momencie, nawet gdy jesteś przekonany, że już dawno zostały skasowane. Ale wróćmy do szóstek. Nanoukłady szóstej generacji: mikroskopijne procesory z własną pamięcią, układami logicznymi, bramkami wejścia-wyjścia… Na dodatek ze stałym dostępem do Sieci… Bajka. Magia. Fantazja. Nowy mit. Rzeczywistość. Raj. Armagedon.
Spełniło się marzenie poprzednich pokoleń. Już nie musisz logować się do Facebooka. Teraz Facebook zaloguje się do ciebie. Na stałe. Po co się rozłączać? Strata czasu na ponowne logowanie. I tak tam wrócisz, więc po co komplikować?
Nie, niczego nie musisz – na tym polega haczyk… Dlatego najlepiej nie zakładać konta. Bo jeśli założysz – przepadłeś. System cię zapamięta: skataloguje mapę twojego genomu, wzór tęczówki, wygląd twarzy, tembr głosu, preferencje zakupowe, mapę znajomości i najczęstszych wędrówek do pracy. A potem zmumifikuje twoje rozproszone, wirtualne ego i usadzi je w czasoodpornym sarkofagu chmury. Myślisz, że uda ci się umknąć, zakamuflować swoje stąd-dotąd w zaszyfrowanych połączeniach ze zmienionych adresów IP? Nic z tego. System rozpozna cię na podstawie unikalnych danych zebranych z wielu rozproszonych baz. Profile społecznościowe, zapytania kierowane do wyszukiwarek, wykupione bilety, miejsce dwustu ostatnich tankowań… To dopiero wierzchołek góry lodowej. Jesteś na widelcu, choć nawet o tym nie wiesz. A jeśli nawet wiesz, to co z tego? Możesz kombinować, ile wlezie. Możesz skasować „wszystkie” swoje dane, pousuwać konta, sformatować i zahasłować BioDysk, zmienić komunikator na bardziej off topowy. Oficjalnie – nikt nie znajdzie twoich danych w Sieci. Ale one wciąż tam będą – zahibernowane, przykryte mikroskopijną warstwą zero-jedynkowego całunu zapomnienia. Bity czekają w ukryciu, aż ktoś z Korporacji przypomni sobie o twoim nieistnieniu. I wtedy zaczyna się zabawa, ale to już zupełnie inny level… Inny temat. Tylko dla orłów.
Twój smartfon przypadkiem zrestartował się na urodzinowym przyjęciu? Sieciówka na moment przestała odpowiadać na czułe cmokanie czytnika w bramce metra? Automatycznie zaktualizowało się oprogramowanie w twoim nadgarstkowym screentopie? Nie ma przypadków. Każdy reset coś oznacza, do czegoś przygotowuje.
7
OK. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Dwa lata wyjęte z życiorysu i żadnego odzewu. Zamiast pochwały – umiejętnie spreparowana nagana. Co tu dużo ukrywać, nie jest dobrze. Robota na zlecenie demoralizuje. Jedyna rzecz, której nauczyła mnie Korporacja: czas to pieniądz. Stracony czas – stracona kasa. Każdy dzień przybliża mnie do nieuniknionej katastrofy. Oczywiście, w czasach zracjonalizowanego dobrobytu nie można umrzeć z głodu, nie można stracić mieszkania czy karty kredytowej. Życie na socjalu ma swoje uroki, ale wcześniej czy później zaczynasz zdawać sobie sprawę, że ktoś układa twoje stąd-dotąd za ciebie. Przy swoim talencie mógłbyś robić jednak coś znaczniej bardziej egzotycznego niż wstawać o dziesiątej przed południem i wałęsać się wieczorami po klubach i spelunach. Weź się w garść. Jeszcze nie jest za późno.
8
Jest takie jedno miejsce, które sobie szczególnie upodobałem. Niby zwykła kafejka w starożytnym, hardrockowym stylu, ale nie o aranżację wnętrza chodzi. To ludzie, nie dekoracje, tworzą klimat. Przybywają tu wolni strzelcy z całego korporacyjnego czyśćca: mniej lub bardziej rozgarnięci, wszyscy naznaczeni co najmniej jedną, cyfrową naganą szefa. Rutyniarze mają po kilka, ci najfajniejsi – już nie pracują w branży. Oficjalnie, bo nieoficjalnie – każdy coś robi. Takich talentów nikt nie zostawi na off topie. Ludzie bardziej anonimowi niż przestępcy skazani na trzystuletnie wyroki. Runnerzy wszelkiego typu i maści, kamuflujący swoje profile wymyślnie dobranymi ubraniami, fryzurami, make-upami, operacjami plastycznymi. Ten kiedyś łysy – teraz długowłosy hippis z tatuażami na dłoniach i karku. Tamten kiedyś z garbatym nosem – teraz słodki aniołek, uśmiecha się do wszystkich, zadzierając nochal tak prosty jak Central Avenue. Stare dusze z poprzyklejanymi nowymi twarzami. Wiecznie beztroscy, wiecznie na haju. Cóż im zostało? Choć z pozoru wyglądają na niegroźnych, są bardziej niebezpieczni niż flota strategicznych bombowców nuklearnych. Projektanci trójwymiarowych filmów porno, zafiksowani na swoim wynaturzonym alter ego, malarze nowych światów, pokątni handlarze hardware’u, zblazowani do granic przyzwoitości pisarze linijek undergroundowych kodów. Oficjalnie zajmują się zazwyczaj coachingiem, są mózgowcami do wynajęcia, pracującymi na zlecenie firm maklerskich, bywają też adwokatami diabła… To ich najczęstsza profesja. Wszyscy pracują na zlecenia, mają legalne IP i pozwolenia na pomieszkiwanie pod krzemosferą NYC. Przystosowali się do wielkomiejskiego klimatu. Są mistrzami mimikry – mistrzami Kodu. Bywam tu i ja. Lubię tę tancbudę.
9
W oparach muzyki i słodkawych drinków serwowanych przez mechaniczne kelnerki…
Jesteś. Widzę cię wreszcie. Nie przez kliszę wspomnień, nie przez przydymione szkiełko nierozpoznanych skojarzeń, nie we śnie, ani w pinakotece bitów. Tu i teraz. Ot, tak – na jawie. W moim stąd-dotąd.
Niespodzianka! To nie holo ani jakaś podrasowana słodko-kwaśnym melanżem chemia. Wyobraź sobie jeden, dziwny przypadek, który zmienia całe twoje życie. Dawno dawno temu, w odległej galaktyce… Nawet szóstki są na to za głupie. Najpierw widzisz tylko cienie w wyobraźni, jak na ścianie platońskiej jaskini. Potem – światło dokłada resztę, ściślej – dusza dokłada.
Ach, jak pięknie dziś wyglądasz, przyjaciółko moja. Śliczna twarz wśród wisiorków, szyja wśród korali.
– Kopę lat, Helen. Co ty tu robisz?
– Mniej więcej to samo co ty. Szukam okazji.
– Poszukamy razem.
– Ja już swoją znalazłam. Szukałam cię dłużej niż myślisz. Pomogę ci.
– W czym?
– Doskonale wiesz, w czym. Tak się składa, że ja też mam rachunki do wyrównania.
Nie mogę uwierzyć, że tu jesteś. Siedzisz naprzeciw mnie. Posiadasz zapach, smak, wagę i gęstość – nigdy wcześniej nie zwracałem uwagi na takie szczegóły. Nie interesowały mnie dziewczyny z Sieci. Może dlatego, że wiedziałem, że są idealnie wykreowaną iluzją. Tak jak dobra książka albo obraz starego mistrza.
Wszystkie jednorazowego użytku – odchodziły zanim jeszcze na dobre zdążyły rozgościć się w mojej wyobraźni. Ty byłaś wyjątkowa. Miałaś coś, co kazało mi zwrócić na ciebie baczniejszą uwagę. Byłaś pierwsza – od wielu lat. Ilu? Zależy, jak liczyć. Zresztą, czy to ważne? Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są już jednym dokładnie wymieszanym koglem-moglem bitów.
Masz login, hasło – i jeszcze coś: skórę gładszą od alabastru. Twoje myśli opalizują szalonymi lśnieniami świateł. To nowe pomysły na życie, marzenia które chciałabyś zrealizować. Czy ze mną? Pewnie sama nie wiesz. Nikt z nas nie wie, co nam jeszcze strzeli do głowy.
Magistrale światłowodów przesyłają gigabajty danych. Pachniesz w niezwykły, nienazwany sposób! Ach, te nowoczesne sposoby produkcji holo. Trójwymiarowe awatary to przy tym figury woskowe z Muzeum Madam Tussaud. Tak, mógłbym przysiąc, że jesteś żywa. Masz w sobie zadatki na realny byt, a jednak coś mi podpowiada, że…
10
Wątpliwości rozpruwają mózg. Z pluszaka wysypuje się {cukrowa} wata {słów}. Z mózgu wycieka życiodajne paliwo glukozy. Nagle dopada lęk. A może wszystko – to tylko sen, złudzenie, melanżowa wizja, podrasowana siecią neuronowych wszczepek i najlepszą chemią w mieście? Nikt nam tego nie udowodni – mamy dobre alibi: oczarowanie. Nie sczyta tego żaden skaner osobowości. Nie obejmie żaden cybernetyczny algorytm bioSieci. Nie podsłucha NSA. Oni nie wiedzą, co to jest fascynacja. Nie mają na to wzoru. Zapomnieli? Może raczej – ktoś pomógł im zapomnieć. U nas to normalka. Jeśli masz problem – zawsze ktoś pomoże… zapomnieć.
11
– Skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
– Czysty przypadek. Zgadłam, trafiłam. Statystycznie rzecz biorąc…
Kłamiesz. Lubię wychwytywać w tembrze twojego głosu to nieuchwytne „Kurwa mać, tym razem nie dam Ci satysfakcji, przystojniaku. Pomęcz się ze mną trochę. Pomędrkuj”.
Lubię twój styl. Wyglądasz wtedy seksy, choć tylko nieliczni są w stanie wychwycić te dyskretne fluidy twardych jak stal i ostrych jak brzytwa myśli. Zdradza Cię tylko spojrzenie.
– Masz silną aurę. Nic dziwnego, że interesuje się tobą wywiad.
– NSA? Mną? – Udaję jak mogę najlepiej.
– Trafiła kosa na kamień. Ja też lubię myśleć na skróty, na wysokich obrotach. Ale przy mnie nie musisz niczego owijać w bawełnę. W tej tancbudzie mają najlepsze w mieście zagłuszacze podsłuchu. Dlatego tu przychodzisz.
– Jesteś w moim typie.
– Jesteśmy dla siebie stworzeni.
Przyglądamy się sobie nawzajem. Uderzające podobieństwa… Nie chodzi o wygląd. Raczej o styl i Światło w oczach. Więc – skoro trwamy w takiej harmonii – to skąd te drobne żyłki rys na marmurowych licach? W kamieniu pojawiają się cienkie, misterne nitki pęknięć… Nagle miraż eksploduje… Drobinki minerału boleśnie wbijają się w twarz, w serce. Moje czy twoje? Trudno odróżnić… Cholerne holo podrasowane do granic… – teraz już coraz trudniej odróżnić jedno istnienie od drugiego. Robią nas w chuja, a my im jeszcze za to dziękujemy. Napędzanie koniunktury to podstawa. Może już teraz ktoś wypróbowuje na mnie prototypowy przewijacz dusz.
12
Przeskok. I jeszcze jeden przeskok. Sen.
Mara. + 3 do poziomu przenikliwości
Bóg. …chwilowy brak danych… przeszukiwanie Sieci…
Wiara. + 4 do wtajemniczenia
Trzeba jakoś inteligentnie zagaić rozmowę. Musieliśmy się gdzieś wcześniej spotkać. Nie, nie wierzę w reinkarnację. Szczerze powiedziawszy, nie wiem, w co wierzę. Kiedyś wierzyłem w Boga Jahwe. Pojechałem nawet w tej sprawie do Izraela. Chciałem się z nim rozmówić. Ale ostatnio – wszystko straciło na znaczeniu, wywróciło się w ułamku chwili jak wieża z kart. Albo wieża Babel. Nieistotne. Teraz wierzę tylko w trzecie niebo.
Wróćmy do tematu… Cały czas zastanawiam się, czy to co się między nami dzieje jest tylko iluzją, czy może jednak prawdą? Co to jest prawda? Powiedz, mi, kurwa, człowieku? CO TO JEST PRAWDA? Piłat uważnie patrzy w oczy skazańca – w moje oczy. A potem wydaje wyrok, umywa ręce, po pracy idzie do domu, przytula żonę, zasypia spokojny, syty, sprawiedliwy, prawie beztroski. Wygląda na to, że jest szczęśliwy. Za to jego żona – miewa często koszmary… Odwiedza swojego psychoanalityka, który siedzi z nią na Skypie przez bite trzy godziny. Samo życie. Przeskok.
Może zwyczajnie spotkaliśmy się we śnie – podpięci do wirtualu, z super lekkimi goglami holo na twarzach, z powkręcanymi wszczepkami SuperVision. Tak, to musiał być jeden z tych cholernych snów w śnie, gdzie czas płynie wolniej a przestrzeń przypomina dekoracje wykonane z kolorowej, naklejonej na karton fototapety. Mam cię. Złapałem ten moment na wirtualnej klatce podświadomości. BioDysk pamięta wszystko. Pinakoteka kartkuje z oszałamiającą prędkością jasnobłękitne karty wspomnień.
Kolory przechodzą w odcienie szarości. I nagle…
Widzę. Sala w szkole. Chwila… Nie. To jakaś restauracja… Albo… Nie jestem już pewny… Na pewno jakieś pomieszczenie – katedra, sala kinowa? Czy to ważne, gdzie? Zmieniają się dekoracje – ale my pozostajemy niezmienni. Jedyne sensowne punkty odniesienia – nasza zachmurzona świadomość.
Wspomnienia. Czy to przypadek, że akurat wtedy dane nam było spotkać się pierwszy raz? Wtedy – to znaczy kiedy? Potrafisz podać sensowną datę? Wszystko jest takie płynne. Przelewa się czas obok nas – jak rzeka złocistego mleka. Nie rymuj. Rymowanie nie jest w modzie. Może nas wychwycić jakiś podsłuchujący bot. Teraz rymują tylko anarchiści.
Tego dnia ubrana byłaś w zwiewną sukienkę, byłaś świeżo po maturze. Uśmiechałaś się szelmowsko i chyba wiedziałem, co to oznacza.
– Nie powiesz mi chyba, że chcesz mnie tutaj… To byłoby zbyt prozaiczne. Nie pasowałoby do Ciebie. – Wciąż uśmiecha się łobuzersko.
– Wyluzuj, dziewczyno. Pilnuję tego świata – jestem jego strażnikiem. Nikt się nie dowie. Jesteśmy tu bezpieczni… Przecież chcemy siebie… Nie ma sensu komplikować…
Patrzy na mnie długo i przeciągle. Milczy bardzo długo. Przyrzekłbym, że parę tygodni. Choć minęło zaledwie kilka chwil.
– No dobrze. Ale bądź ostrożny… Ja…
– Tak. Wiem. Będę…
Czy byłem? Chyba tak… Wreszcie doświadczyłem, co to znaczy naprawdę się kochać naprawdę mocno i długo. Chciałem by ta chwila trwała wieczność.
Patrzyłem w jej oczy, głaskałem po drobnej twarzy i włosach. Chwilo trwaj.
– Brzydzi mnie tworzywo sztuczne i różowy kolor. Wolę twoją gładką skórę. Lubię jak depilujesz się dla mnie.
– Kto powiedział, że robię to dla ciebie? Poza tym – moja skóra jest… alabastrowa. Nie muszę jej depilować.
Przeskok. Kolejny poziom snu. Głębszy… – 3 do głębokości oddechu
Podobno nie ma przypadków. Ktoś odrywa mnie od ciebie. Zabiera do swojego świata. Otula silnym ramieniem – na długie lata. Dopiero potem, uświadamiam sobie, że nic nie rozumiem. Znowu muszę zacząć od nowa. Szukać ciebie. Reset.
13
Przeskok. Sen w śnie. Drugi poziom. Tętno sto jedenaście. Mało. Ale to i tak grubo ponad normę.
Mgła wizji przelewa się krwawo-świetlistymi językami lśnień wokół mojego holo. Obraz jest wyraźny, trwały, zogniskowany na emocjach, których siła mogłaby wysadzić w powietrze kilka najpiękniejszych katedr świata. Widzę ciebie – na początku jak przez mgłę. Potem, coraz bardziej – intensywniej, śmielej, pełniej, wszystkimi zmysłami. Dostrzegam szczegóły twarzy, kolor oczu, temperaturę ciała. Zasłona świątyni rozrywa się na pół. Powietrze jest naelektryzowane. Holografy jaźni karmią mnie tysiącami nowych skojarzeń. Jesteś na drugim końcu świata, a ja przecież czuję cię obok siebie. To wszystko dzięki Sieci. Błogosławiona bądź, cudowna łącznico myśli! Bity, jak okruchy chleba, karmią gołębie wyobraźni na placach wirtualnej Wenecji. Nie ma słów, żeby to opisać. Nie próbuj nawet… Po prostu – milcz i patrz. Ale ja jestem zbyt niecierpliwy.
– Potrzebuję ciebie. Myślę o tobie.
– Dlaczego piszesz „ciebie” małą literą? To mnie drażni…
– Z małej litery jest „prawdziwsze”.
– Co jest prawdziwsze? Ja? Moje ciało?! Dusza? Mnie nie ma. Za dużo siedzisz w Sieci! Za dużo łykasz chemii. Martwię się o ciebie. Źle skończysz.
– Muszę stąd wyjechać. Tu zbyt wiele botów mnie obserwuje. Czuję to każdego dnia.
– Uważaj na siebie. Wiesz, co ci zrobią, jeśli złapią cię na gorącym uczynku?
– Wiem. – Nic tak dobrze nie robi runnerowi na wyobraźnię jak poczucie realnego zagrożenia. To lepsze niż dobry melanż. I na dodatek jeszcze ona – wirtualna muza, która pisze, że zaczyna się o ciebie martwić.
14
Loguję się do jednego z najbardziej strzeżonych serwerów na tej pierdolonej półkuli. Z jednej strony – Tel Awiw-Jafa. Z drugiej – małe, skromne miasteczko pod Warszawą. W sensie: dawną Warszawą. Teraz Warszawy nie ma – wiadomo: szósty rozbiór Polski. Szóstki napędzają wyobraźnię, Sieć podsuwa obrazy bardziej wyraźne niż freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Tętno sto dwadzieścia. Trzy razy HD? Cztery? Pięć? SZEŚĆ!… Boże (jeśli istniejesz) – pęknie mi serce…
– Posłuchaj, jesteś w ogromnym niebezpieczeństwie. Oni już wiedzą, że chcesz rozwalić projekt od środka. Namierzą cię, to kwestia paru godzin.
Uśmiecha się nieśmiało. Ma usta niewinnej dziewczyny. Muszę przyznać jej rację – zresztą, zawsze ją miała. Staczam się w szaleństwo. Prawda ma to do siebie, że mocno boli. A ja przecież nie jestem niedowiarkiem. Skoro boli – to znaczy, że doznanie jest prawdziwe. Może właśnie dlatego tak często odczuwam ból? Zbyt duża wrażliwość na prawdę. To taki rodzaj fobii. Nadwrażliwość – przy tym stygmaty ojca Pio to pestka. „Proste słowa” już nie przechodzą przez gardło. Nauczyłem się myśleć poezją. Nie – to raczej poezja nauczyła się myśleć mną! Kto jest kim? Kto jest z kim?
Obejmij mnie i pocałuj. Serwery za tym nie nadążą. Programy szpiegujące przejdą przez naszą konwersację jak przez masło i nie znajdą żadnego punktu zaczepienia. Wreszcie, jesteśmy bezpieczni – w świecie, w którym szczęście i bezpieczeństwo stało się wytartym sloganem. Lepiej myśleć, że to doskonała iluzja zafundowana nam przez SuperVision, albo że zapadłem się w czasie i w kolejnych poziomach snów.
– Nie namierzą nas. Nie wiedzą, jak. Jesteśmy dla nich zbyt szaleni, zbyt chaotyczni. Czyja to wina, że lubię bujać w obłokach i wymyślać niezwykłe historie?
– Jesteś poetą. Tobie wszystko wolno.
15
Dlaczego tak bardzo chcę wracać do tych starych-nowych wspomnień związanych z tobą? Może to wina kosmitów, albo plam na słońcu, albo tych cholernych nanoimplantów w głowie – potocznie zwanych szóstkami. Przeskakuję po kanałach. 6. Przeskok i jeszcze jeden przeskok. 6. Jeszcze jedna szóstka – i zwymiotuję! 6. Przeskok. Sen – w śnie, w śnie, w śnie.
Zapadam się w… tobie.
16
Jesteś, która jesteś. Na początku nie mogło mi to przejść przez usta. Słodkie bałwochwalstwo uwierało w sercu jak kilkucalowy cierń. Ale – teraz – zaczynam rozumieć. Zaczyna mnie to pochłaniać, wciągać, hipnotyzować. Kwestia przyzwyczajenia. Nie widziałem Cię nigdy lepiej niż teraz. Kiedy patrzę na Twoje ciało składające się z miliardów świetliście lśniących atomów, zaczynam rozumieć wszystkie moje zjechane do krwi marzenia, pragnienia, obsesje. Ciemne, długie włosy. Brązowe oczy. Krągłe biodra, gorący brzuch. Linia ud. Koronkowe body z zatrzaskiem w… Podwiązka w kolorze wiśniowego likieru. Co ja tu robię? Jestem sam – czy już z Tobą? Skojarzenia, skojarzenia… Słodkie fantazmaty wyobraźni. Czy to prawda, że wyobraźnia czerpie tylko z pamięci? Miliardy neuronów i szóstek żonglują między sobą wspomnieniami, tworząc galaktyki połączeń układających się w logiczne ciągi znaczeń – te z kolei zamieniają się w tekst. Jestem już w środku, czy jeszcze na zewnątrz? Dotykam ciebie, czy tylko siebie? Nie czuję nic – pomóż mi. Które wcielenie jest moje? Które ciało? Który sen? Spadam… PrzeskooooK. Zaciskam Zębbbby… Ból – a pTem Jush nic…
17
– Śpiączka wegetatywna. Podtrzymujemy go oczywiście cały czas, ale warto byłoby zapytać go o decyzję.
– Ile to już trwa?
– Niedługo stuknie siedem lat…
Pieprzenie. Cały czas. Bez wytchnienia. Pieprzenie… Właśnie za to biorą kasę! Nabijają liczniki wejść na poczytne, medyczne strony. Operacje w przecenie. Operacje w promocji. Operacje w pakietach. Zawsze możesz skorzystać z jakiegoś upustu. Trepanacja czaszki plus korekta nosa. Wszczep szóstek plus powiększenie piersi. Wydłużenie penisa. Wytarcie pamięci po rozwodzie…
– Śpiączka? Jakim cudem? Przecież on tylko na chwilę wypiął się z Sieci! Chciał zobaczyć, jak to jest off line. Ktoś mu sprzedał trefny towar?… Niemożliwe, żeby coś takiego…
– A jednak. Trzeba uważać na to, jaki melanż się bierze. Albo z kim się nawiązuje bliższe relacje. Teraz zaczynam rozumieć. Wykorzystali Helen. Posłużyli się nią, żeby znaleźć dostęp do moich danych.
Bywa i tak. Jeden prozaiczny przypadek, który zmienia całe twoje stąd-dotąd. Teraz leżę na luksusowym łóżku. Mam wszystko, czego potrzebuję do szczęścia. Jestem na stałe podłączony do bioSieci, do moich żył automaty regularnie wprowadzają kwaśno-słodką chemię sprawiającą, że czuję się jak w trzecim niebie. Niby dlaczego miałbym wracać? A nawet gdybym chciał, to – jak?
18
Moja sytuacja jest prostsza niż ci się wydaje. Nie martw się o mnie. Odkąd użyli na mnie przewijacza dusz, posiadam wszystko w nadmiarze – mam więcej wrażliwości i fajnych pomysłów niż przeciętny człowiek. Mam czas na spotkania z moją muzą i na pisanie kolejnych niezwykłych historii. Chcą robić wirtuGry z moich książek. Dzięki wszczepkom i specjalnie opracowanemu interfejsowi – piszę we śnie. I niektórzy twierdzą, że jest to bardzo dobre pisanie. Istnieje tylko problem z prawami autorskimi – bo w naszym świecie osoby w śpiączce w bioSieci tracą osobowość prawną. Są trochę jak martwi – przynajmniej do momentu aż sami zdecydują się na podpisanie klauzuli zezwalającej odłączenie ich bezwładnych kokonów od aparatury podtrzymującej życie. Zaraz przed śmiercią mózgu technicy oddzielają duszę od ciała, zamieniają ją w ciąg zer i jedynek – i wpuszczają do Sieci. I teoretycznie – stajesz się nieśmiertelny. Teoretycznie, bo tak naprawdę nikt nie wie, jak jest po drugiej stronie. Dziwnym zbiegiem okoliczności jakoś nikt z Nowych nie pofatygował się, żeby dać Starym informację zwrotną, jak jest w Trzecim Niebie. A może zwyczajnie – system przekazywania informacji szwankuje? To, co jest dobre i sprawdzone po naszej stronie, wcale nie musi być takie po ich. Dobrze chociaż, że jedynki i zera są takie same – tu i tam. Bo w przeciwnym razie – nie dałoby się skanować dusz.
Powoli przyzwyczajam się do nowej sytuacji: leżę sobie w klimatyzowanej sali medycznej na trzydziestym piętrze kliniki i robię się coraz bardziej znany, żeby nie powiedzieć – sławny. Oczywiście, brakuje mi poczucia ruchu, świeżego powietrza, dotyku przedmiotów i ciał, prawdziwych barw i dźwięków niepodrasowanego bioSoftem świata. Z drugiej strony – to, że nie mogę się ruszyć nie oznacza, że mój mózg nie potrafi wyobrazić sobie tych wszystkich brakujących rzeczy. Medycyna naprawdę poszła do przodu. Ach, jak dziś pięknie wyglądasz, przyjaciółko moja. Teraz cię obejmę silnym ramieniem, zaprowadzę na górę, do naszego małego, wynajętego mieszkania. Z balkonu mamy piękny widok na ocean. Daleko na horyzoncie majaczą nowe światy. Z zachodu na wschód, po błękitnym niebie, sunie pękaty, pomarańczowy sterowiec z błękitną wstęgą łopocącą na wietrze: „All you need is love”. Nieco kiczowaty widoczek, ale przekaz jednak ważny, wyraźny.
– Dlaczego nie lubisz kiczu? Wszak to nic innego jak piękne i nieskomplikowane dziełko sztuki. A my przecież nie lubimy komplikować, prawda?
Lekarze twierdzą, że ten typ śpiączki już niedługo będzie całkowicie wyleczalny. Przy obecnej technologii – naprawią mnie po kilkunastogodzinnym zabiegu. Za mniej więcej pięć, sześć lat. Więc nie ma się czym przejmować. Jest tylko jeden problem – mój podpis.
19
Fascynacja – bardzo wredne uczucie. To stan, w którym myślisz, że nie możesz bez kogoś żyć. Tymczasem możesz. To oczywiste. Tylko boisz się sprawdzić. To tak jak w pokerze: stawka, ryzyko, ocena sytuacji. Wygrywa najtwardszy, najbardziej chłodny umysł. I zbiera całą kasę – podczas, gdy inni przez całe życie żałują opatrznie podjętych decyzji. Inaczej rzecz się ma, kiedy niepostrzeżenie fascynacja przeradza się w miłość. Ale to się już nikomu nie zdarza – wyjątki potwierdzają regułę.
– Lubię te nasze wirtualne spotkania. Czy to możliwe, żeby w wirtualu się czuć równie dobrze jak w rzeczywistości?
– Pewnie, że tak. Nawet lepiej. Jestem strażnikiem tego świata – wiem, co mówię. Zaufaj mi.
– Coś mi mówi, że nie jesteś ze mną do końca szczera. Nadal pracujesz dla NSA?
– Zajmij się pisaniem. Przecież to jest to, co umiesz najlepiej. Kochasz to. Zawsze chciałeś to robić. Teraz masz wreszcie na to czas.
Przewijacz duszy przerabia na bieżąco moje wspomnienia. Najwyższy stopień nano-złudzenia. Szóstki przy tym wymiękają. Ale nie pomyśleli o drobnostce, nic na pozór nie znaczącym szczególe – natchnieniu, twórczości samej w sobie. Są rzeczy niewymierne. Rozumiesz? Niewymierne… Miłość, natchnienie, twórczość, synestezja – wymykają się szóstkom. Są poza kontrolą. Smutni chłopcy z NSA nie potrafią znaleźć patentu na monitorowanie tak niezwykle ulotnych stanów ducha. Dlatego w naszym cudownym systemie na odrobinę wolności mogą pozwolić sobie jedynie artyści, pisarze, wizjonerzy – wariaci wszelkiej maści. A śpiączka to najlepszy z możliwych kamuflaży. Moi dawni znajomi z hardrockowej tancbudy mogą ze mnie zrobić bazę danych, punkt przerzutowy, bombę zegarową… I nikt się nie domyśli, że może chodzić o jakąś pieprzoną konspirację.
– Emocje są najlepszym szyfrem. Nigdy nie będą wiedzieć, co siedzi w głowie obłąkanego… System lubi zera i jedynki. Nikogo nie interesują fazy przejściowe. A przecież pomiędzy stanem low a stanem high może wydarzyć się wiele fascynujących rzeczy. W tym cała nadzieja. Nasza organizacja wiąże z tym faktem poważne plany. Jesteśmy dla systemu niewidzialni – bo jesteśmy owładnięci emocjami. Przystąpisz do naszej tajnej organizacji? Rozwalimy ten pierdolony Orwellowski grajdołek! Jest tylko jeden warunek – musisz zapaść w śpiączkę albo napisać kolejną wersję współczesnej cyberpunkowej mitologii.
20
– Jaka twórczość? Jaka konspiracja? Pojebało cię? Ciesz się życiem! Mogą cię zoperować. Będziesz mógł znowu pracować. Kurwa, nie powiesz mi chyba, że cię to nie kręciło?
– Zawsze chciałem czegoś więcej – mruczę, zaciskając zęby interfejsu ortofonicznego.
– Podpiszesz? – Smutny młodziak z Googla podsuwa mi pod nos kartkę.
Odwracam głowę w stronę okna. Milczę.
– No przecież mówię ci. Ojca pojebało na maksa! Nie chce podpisać. – Rzuca komórką o ścianę. Kto dziś jeszcze używa komórek? Wrodził się we mnie – lubi stare gadżety.
21
Idę ulicą. Albo raczej – czymś, co przypomina ulicę. Kanion światła i szkła. Wszystko wokół, oprócz czasu – płynie. Mijam ludzkie twarze z szybkością karabinowego pocisku. Bullet-time. Piękna modelka z podrasowaną twarzą Nefertiti, domokrążca ze szpikulcem w ręku, Lovecraft zakochany w mitach Cthulhu. I ty – okryta płaszczem ciemnego, jesiennego wieczoru. Ty i twój zapach.
Nie chcę wracać. Lubię takie melancholijne, chłodne wieczory. Lubię smak twoich ust.
22
– Stary, mamy zajebisty plan. Rozjebiemy ten system w drobny mak.
– Jakieś szczegóły?
– Jeszcze nie teraz. Prześlemy ci dane bezpośrednio do pamięci długotrwałej, bez pośrednictwa zmysłów. Jutro. Szlifujemy ostateczną wersję.
– A ona? Co z nią? Nie odbierzecie mi jej?
– Stary, to są wasze sprawy. My nie będziemy w to ingerować. Ale mam sugestię: dogadajcie się jakoś, ustalcie coś. Przecież nie można ciągle trwać w takim zawieszeniu.
– Co wam do tego?
– Nic. Ale było pięknie zobaczyć cię znowu wśród żywych.
– Przecież ja żyję.
– Nie chcieliśmy ci tego wcześniej mówić, ale jesteśmy lepsi od naszych prześladowców. Nie będziemy cię oszukiwać. To nie w naszym stylu.
– O co chodzi? Co się stało?
– Ta twoja muza, czy jak ją tam zwiesz… Ona… Odeszła kilka lat temu… Oddzieliła ciało o duszy. Mówią, że dobrowolnie, ale kto tam wie, jak było naprawdę. Rozumiesz… Nigdy nie spotkacie się w realu…To była tylko projekcja… Nabrali cię, stary… Przykro nam… Musieliśmy ci to powiedzieć, żebyś mógł podjąć właściwą decyzję… Jeszcze nie jest za późno. Mamy jedną lukę w kodzie, potrzebujemy kogoś, kto wejdzie do środka i…
– Kiedy mi wgracie te cholerne plany?
– Jutro. Z samego rana… Czyli jednak… Zgadzasz się?
Odwracam głowę w stronę okna. Znów milczę. Milczenie to dobra rzecz. Wtedy można usłyszeć więcej. Można się wsłuchać w swój wewnętrzny głos – daimonion.
Listopad 2014 / Maj 2017