- Opowiadanie: Antyradek - Uniwersalny tort

Uniwersalny tort

W ob­ra­zach Dalíego lubię to, że czę­sto mają jakąś do­dat­ko­wą funk­cjo­nal­ność. Że cza­sa­mi są czymś wię­cej, jak tylko ob­ra­zem. Myślę, że wiele osób zgad­nie, o jaką gra­fi­kę tutaj cho­dzi i nie raz ją wi­dzia­ło.

Opo­wieść o tym, co się tanie, jeśli na we­se­lu znaj­dzie się prób­ka ma­te­rii, ła­mią­cej wszyst­kie prawa fi­zy­ki. Co jeśli lu­dzie za­czy­na­ją nagle wi­dzieć swoje naj­głęb­sze pra­gnie­nia? Roz­pa­tru­je, czym są ma­rze­nia i czy warto do nich dążyć.

Po­zo­sta­łe opo­wia­da­nia z tego uni­wer­sum i ładny plik PDF:

(http://antyradek.eu5.net/projects/quadreversum).

Wer­sja 1.0.0 – Umiesz­cze­nie na stro­nie.

Wer­sja 1.0.1 – Po­pra­wie­nie apo­stro­fo-cu­dzy­sło­wo-ak­cen­tów

Wer­sja 1.0.2 – Po­pra­wio­ne błędy, wy­tknię­te przez Re­gu­la­tor­kę

Wer­sja 1.0.3 – Chro­nos teraz sło­wo­two­rzy co dru­gie słowo

Wer­sja 1.0.4 – Wy­pro­du­ko­wa­łem ilu­stra­cję (ale gruba mi wy­szła)

Wer­sja 1.0.5 – Ko­lej­na po­pra­wa prze­cin­ków

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Biblioteka:

regulatorzy

Oceny

Uniwersalny tort

 

 We­se­le roz­krę­ci­ło się już na dobre. Pod­pi­ci go­ście po­wo­li prze­sta­li zwra­cać uwagę na dwie wiel­kie isto­ty z ko­smo­su, prze­my­ka­ją­ce zwin­nie mię­dzy sto­ła­mi. To był do­sko­na­ły czas na naj­waż­niej­sze wy­da­rze­nie wie­czo­ru – tort. Gi­gan­tycz­na góra lukru wje­cha­ła na śro­dek sali, w akom­pa­nia­men­cie fa­jer­wer­ków i gradu bro­ka­to­we­go kon­fet­ti. Ma­lo­wa­ny zło­tem lu­kier, po­kry­ty bro­ka­tem, mie­nił się w świe­tle świec, pół­prze­zro­czy­ste żelki roz­pra­sza­ły tę­czo­wo świa­tło, a w per­ło­wych szlacz­kach można się było przej­rzeć. Było to wszyst­ko na tyle mocno prze­sa­dzo­ne, że jedna z ra­kiet wpa­dła do tortu i wy­sa­dzi­ła w po­wie­trze ostat­nie, dzie­sią­te, pię­tro. Ma­lut­cy pan i panna młoda, ro­ze­rwa­ni, po­le­cie­li w czte­ry stro­ny świa­ta. Nie żeby ktoś to za­uwa­żył, lu­dzie byli za­ję­ci tra­to­wa­niem się aby do­rwać jak naj­wię­cej prze­pysz­ne­go de­se­ru. Po kilku chwi­lach zo­sta­ła już tylko wy­li­za­na pa­te­ra. To mu­siał być bar­dzo dobry tort.

Do czer­wo­ne­go ko­smi­ty mało osób się zbli­ża­ło, z wy­jąt­kiem panny mło­dej i jej sio­stry.

– Ty mu­sisz być jed­nym z tych sław­nych po­two­rów, tyle nam o was opo­wia­da­li, to za­szczyt was spo­tkać – sio­stra panny mło­dej za­ga­da­ła do Pyr­ro­qua. – Je­stem Magda, a to mój mały synek. Tymek.

– Miło mi po­znać ro­dzi­nę Ana­sta­zji. Je­stem… – Pyr­roq wydał z sie­bie nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny głos, przy­po­mi­na­ją­cy dźwięk eks­plo­du­ją­cej pla­ne­ty. Potem wy­szcze­rzył ostre ząbki i wy­cią­gnął pa­zu­rza­stą łapę, z któ­rej wy­su­nę­ły się trzy macki, chcą­ce uści­snąć rękę Mag­dzie. Od­ru­cho­wo cof­nę­ła wy­cią­gnię­tą pra­wi­cę.

Moj­mi­ra sto­ją­ca obok, wtrą­ci­ła się.

– Pyr­roq, na­zy­wa­my go Pyr­roq. Mu­sisz mu wy­ba­czyć, ma bar­dzo trud­ny i wred­ny cha­rak­ter, ale spo­koj­nie, nie jest groź­ny. Pyr­roq, prze­stań, pro­szę, być sobą, za­cho­wuj się po ludz­ku, nie rób mi wsty­du. – Uśmiech­nę­ła się. – Wy­bacz za to, ja je­stem Moj­mi­ra, przy­je­cha­łam tu z tymi dwoma po­two­ra­mi, pil­nu­ję ich, żeby nie zro­bi­li ni­cze­go głu­pie­go, jak teraz. A ten drugi, zie­lo­ny, co tak się trzy­ma z boku, to Chro­nos.

– Więc ty także je­steś spoza Ziemi? Miesz­kasz z nimi na ja­kiejś pla­ne­cie? – Magda za­py­ta­ła. – Nie prze­wi­dy­wa­łam, że ko­smi­ci będą tak po­dob­ni do ludzi.

– Do­brze prze­wi­dy­wa­łaś. – Moj­mi­ra się za­śmia­ła. – Ja się uro­dzi­łam na Tu­ran­dii, tej wy­sep­ce na Atlan­ty­ku. Je­stem w stu pro­cen­tach czło­wie­kiem i Zie­mia­ni­nem. – Za­uwa­ży­ła, że Magda wy­raź­nie się roz­luź­ni­ła. – W ko­smo­sie wcale nie ma tak wielu my­ślą­cych istot, jak to mówią filmy. Naj­bliż­sze nam, po­za­ziem­skie życie, jest bar­dzo da­le­ko, poza naszą gro­ma­dą ga­lak­tyk. A i tak, to ja­kieś nie­do­ro­bio­ne szczu­ro­po­dob­ne cosie, głup­sze od na­szych ziem­skich szczu­rów. Jed­nak nie­ste­ty, żadne isto­ty nie są zie­lo­ny­mi lu­dzi­ka­mi z wiel­ki­mi oczy­ma.

– Więc moja sio­stra, Ana­sta­zja, was za­pro­si­ła. Od jak dawna zna­cie się z panną młodą? Jak to się stało, że po­zna­ła tak eks­cen­trycz­ne oso­bi­sto­ści? Musi to być bar­dzo nie­ty­po­wa zna­jo­mość.

– Bar­dzo stan­dar­do­wo. Ura­to­wa­li­śmy jej życie z pło­ną­ce­go po­cią­gu, jak wielu innym oso­bom. Ci „obroń­cy”, jak sami sie­bie na­zy­wa­ją, we wła­snym ję­zy­ku, są do­sta­tecz­nie roz­wi­nię­ci tech­no­lo­gicz­nie i kul­tu­ro­wo, aby móc bez­pro­ble­mo­wo po­dró­żo­wać po wszyst­kich ga­lak­ty­kach. No i zda­rzy­ło się, że byli tu na Ziemi i aku­rat ura­to­wa­li two­jej sio­strze życie. A że wtedy i ja byłam z nimi, to panna młoda, wzię­ła sobie za ży­cio­wy cel mi się jakoś od­wdzię­czyć. I tak oto za­pro­si­ła mnie, Pyr­ro­qua i Chro­no­sa na swoje we­se­le, nie zwa­ża­jąc na nic, stra­sząc, przy oka­zji, więk­szość gości.

– Więc to wy ją ura­to­wa­li­ście? Nic mi nie mó­wi­ła.

– Ofi­cjal­na wer­sja to chyba wy­buch po­bli­skie­go wo­do­cią­gu, który zga­sił pożar. Zna­czy, wo­do­ciąg rze­czy­wi­ście zga­sił pożar, ale nie sam z sie­bie. – Moj­mi­ra wes­tchnę­ła. – Wiesz, co by się dzia­ło, gdyby tak po pro­stu wszyst­kim, nagle ob­ja­wić praw­dę. Cześć, je­ste­śmy po­tęż­ną, ludz­ko-po­two­ro­wą, or­ga­ni­za­cją ko­smi­tów, bę­dzie­my wam zwal­czać zło.

– To pew­nie dla­te­go Ana­sta­zja po­wie­dzia­ła go­ściom, że za­pro­si dwóch klau­nów w ko­stiu­mach. Cięż­ka dola su­per­bo­ha­te­rów. Ale nadal wam tro­chę za­zdrosz­czę.

– Je­stem taką samą su­per­bo­ha­ter­ką, jak ty. Wła­ści­wie, to w moim przy­pad­ku, sama przy­szłam do po­two­rów, a nie oni do mnie. Od­kry­łam, że Tu­ran­dia, to sztucz­na wyspa, osie­dli­li tam garst­kę ludzi w 1818 roku, sty­li­zu­jąc to na ka­ta­stro­fę stat­ku. Celem miało być stwo­rze­nie szczę­śli­wej cy­wi­li­za­cji od nowa. Moja wścib­skość, do­pro­wa­dzi­ła mnie do praw­dy i na­wią­za­łam z nimi kon­takt. Wy­szło na to, że ten eks­pe­ry­ment dawno był za­po­mnia­ny i od lat nikt się nim nie in­te­re­so­wał! Ale za­miast wy­czy­ścić mi mózg, po­gra­tu­lo­wa­li, i po­zwo­li­li do­łą­czyć. Oka­za­ło się, że w swoim świe­cie pro­wa­dzą całą aka­de­mię ludzi. Zrze­sza­ją wiele osób, po­dob­nych do mnie, bo po pro­stu chcie­li mieć pomoc i po­dzie­lić się po­tę­gą. Dali nam tech­no­lo­gię i ka­za­li razem ra­to­wać świa­ty. Cza­sa­mi wo­la­ła­bym nadal sie­dzieć z ro­dzi­ca­mi w chat­ce, na Tu­ran­dii.

Mały Tymek pod­szedł do Pyr­ro­qua. Miał małe, nie­bie­skie oczka, blond włosy i słod­ki gar­ni­tu­rek. Buzia uma­za­na tor­tem. W ręku trzy­mał wy­mię­ty ry­su­nek Pyr­ro­qua.

– Je­steś smo­kiem? – za­py­tał – weź­miesz mnie do na lot do smo­cze­go kró­le­stwa?

– Pew­nie. – Pyr­roq od­wró­cił się i na­chy­lił. – Wska­kuj.

Tymek spró­bo­wał wejść po jego kol­cach na grzbiet, ale jak tylko zła­pał się pół­ko­li­ste­go noża, zaraz prze­ciął sobie rącz­kę. Krew i łzy po­cie­kły na pod­ło­gę, a płacz po­szedł w nocne niebo.

– Co ty zro­bi­łeś mo­je­mu dziec­ku! – Magda do­pa­dła po­two­ra, żeby okła­dać go to­reb­ką, ale zaraz się cof­nę­ła ze stra­chu i zła­pa­ła pła­czą­ce­go synka.

– Ja? Nic. To twoja wina, że masz głu­pie dziec­ko, które na­zy­wa po­two­ra smo­kiem i łapie się jego ostrych kol­ców. I jesz­cze trak­tu­je mnie, jak ja­kie­goś konia, może spe­cjal­nie sio­dło mam za­ło­żyć?

Moj­mi­ra zła­pa­ła krwa­wią­cą rącz­kę Tymka, wy­cią­gnę­ła ka­mien­ną bu­te­lecz­kę i psik­nę­ła kilka razy na ranę, która zaraz znik­nę­ła.

– Uwierz mi, ale on nie jest aż taki zły, na ja­kie­go wy­glą­da. Jest tylko wred­ny. Nie za­bił­by two­je­go dziec­ka, przy­się­gam. – Moj­mi­ra uspo­ka­ja­ła Magdę i Tymka. – Wie­dział, że mam tro­chę an­ty­cza­su i zaraz ule­czę Tymka i nic się nie sta­nie, jak za­tnie się o kolce.

Magda jed­nak już za­po­mnia­ła, o cier­pie­niu swo­je­go dziec­ka, i utkwi­ła wzrok w ma­gicz­nie le­czą­cej rany, ka­mien­nej bu­te­lecz­ce.

– Co to za magia? Gdzie można to kupić? Tymek po­trze­bo­wał­by tego co­dzien­nie, to prze­bo­jo­we dziec­ko, a ja wy­da­ję for­tu­nę na pla­stry. Co tam, każdy tego po­trze­bo­wał­by, bę­dzie­cie to sprze­da­wać? Sprze­da­waj­cie.

– Tego nie można kupić, to trze­ba wy­two­rzyć. – Moj­mi­ra za­czę­ła tłu­ma­czyć. – To jest an­ty­czas. Śro­dek, który, gdy się go do­tknie, od­wra­ca upływ czasu. Tak na­praw­dę, to nie ule­czy­łam rany Tymka, a cof­nę­łam jego dłoń o kilka minut wstecz. Spo­koj­nie, to bar­dzo małe stę­że­nie. Po­wsta­je po­przez do­da­nie ja­kiejś an­ty­ma­te­rii, do do­dat­nie­go płyn­ne­go czasu, który z kolei po­sta­rza przed­mio­ty przy kon­tak­cie. Jest w ka­mien­nej bu­te­lecz­ce, wła­śnie dla­te­go, że ka­mień jest stary i długo może być od­mła­dza­ny, a szkla­na bu­tel­ka, zaraz za­mie­ni­ła­by się w pia­sek. A pew­nie za­py­tasz, jak po­wsta­je ten do­dat­ni, płyn­ny czas? – Od­wró­ci­ła się do Chro­no­sa, który za­ba­wiał ja­kichś gości, sta­niem na ogo­nie. – Każdy z po­two­rów ma jakąś moc, Pyr­roq po­tra­fi wy­two­rzyć bomby i zdal­nie je eks­plo­do­wać, a Chro­nos… cóż. Teo­re­tycz­nie po­tra­fi ste­ro­wać cza­sem. – Na­chy­li­ła się nad ucho Magdy. – A w prak­ty­ce jest tak prze­ra­żo­ny uży­wa­niem swo­jej mocy, że nigdy tego nie robi. Tyle się na­sły­szał o pa­ra­dok­sach, ro­ze­rwa­niach cza­so­prze­strze­ni, czar­nych dziu­rach, że jest spa­ra­li­żo­wa­ny tym kom­plet­nie. Teo­re­tycz­nie więc, naj­sil­niej­szy ze wszyst­kich, w prak­ty­ce, naj­słab­szy. Używa je­dy­nie stan­dar­do­wych mocy: la­se­ra i pola si­ło­we­go. Ale jak się go przy­mu­si, żeby jakoś spró­bo­wał ste­ro­wać cy­ka­niem ze­ga­ra, to po nie­uda­nych pró­bach, zo­sta­je taka zie­lo­na sub­stan­cja, płyn­ny czas.

– Czyli to jest taka jakby jego krew? Krew po­two­ra?

– Po­two­ry nie mają krwi, ani mózgu, ani żad­nych or­ga­nów we­wnętrz­nych. To taka żywa ma­te­ria. Bar­dziej to jako pot. Pot po­two­ra. Co się wy­krzy­wiasz, chcia­łaś wie­dzieć, to wy­ja­śniam. – Zwró­ci­ła się do Tymka. – A Chro­nos też po­tra­fi latać, jak nadal chcesz, to z chę­cią za­bie­rze cię, do kró­le­stwa smo­ków. I spe­cjal­nie za­ło­ży sio­dło.

– Zie­lo­ny smok, to nie smok, ja chcę czer­wo­ne­eeego­ooo.

 

Sala ban­kie­to­wa nie miała dachu, cie­pła noc, i lekki wia­te­rek, orzeź­wia­ły gości. Chmu­ry za­czę­ły się prze­rze­dzać i nie­dłu­go miał wyjść księ­życ. Moj­mi­ra, po spró­bo­wa­niu wszyst­kich dań za­czę­ła ża­ło­wać, że nie do­pcha­ła się do tortu, ale po­cie­sza­ła się tym, że na pewno nie był lep­szy, niż nie­któ­re ko­smicz­ne przy­sma­ki, jakie miała oka­zję skosz­to­wać, na swo­ich mi­sjach. Wtedy też za­uwa­ży­ła, jak lu­dzie za­czy­na­ją się dziw­nie roz­glą­dać na boki. Pod­szedł do niej Chro­nos.

– Moj­mi­ra, czy to nor­mal­ne u ludzi? Widzę, że wielu na sali, na­bra­ło ja­kichś nie­spo­koj­no­ści. Co się z wami dzie­je? Co to za anor­mal­ność? Wy­tłu­macz.

– Spo­koj­nie, w sumie. Na pewno nic groź­ne­go. Ja nie czuję nic dziw­ne­go. A czy ty coś czu­jesz?

– Wszyst­ko czuję. Patrz, po­ło­wa ludzi nie umie po­praw­nie tań­czyć, prze­cież dla ludzi tań­co­wal­ność, jest wbu­do­wa­na w mózg. To pewno owoce klonu, sprawdź, czy nie są ro­śli­na­mi, pod­szy­wa­ją­cy­mi się za ludzi…

– Skończ.

– Księ­życ wy­cho­dzi zza nie­bo­bru­dów, w te­le­po­go­do­prze­po­wia­dar­ce było to prze­po­wie­dzia­ne do­pie­ro na za dwie go­dzi­ny, czy to dla­te­go że, za ho­ry­zon­tem sza­le­je ja­kieś bu­rzo­dzi­wac­two, mo­dy­fi­ku­ją­ce po­go­dę? Mu­si­my to zwe­ry­fi­ko­wać.

– Pro­szę.

– Albo ce­lo­wo źle nam oznaj­mi­li po­go­dę, pew­nie mają w tym jakąś mor­do­chęć. Le­ci­my to po­twier­dzić.

– Prze­stań.

– Racja. Za dużo teo­rii spi­sko­wych. Pew­nie po pro­stu lu­dzio­pa­li­wo jest za­tru­te. Nie do­ty­ka­łaś, mam na­dzie­ję, ni­cze­go co leży na sto­łach? Ani nie wą­cha­łaś? Ani nawet nie pod­cho­dzi­łaś do nich? W ra­kie­cie mamy sporo bez­piecz­nych ludz­ko­gę­bow­kła­dów, spe­cjal­nie aby nie jeść nie­zwe­ry­fi­ko­wa­ne­go.

– Dość.

– No więc dla­cze­go po­sia­dasz brak wie­dzy, na temat tego co się tu ak­tu­al­nie dzie­je? Agent ALOPP musi być za­wsze czuj­ny, nie­spo­dzian­ko­śmierć czyha wszę­dzie. Może ktoś wy­pu­ścił coś do po­wie­trza?

– Je­dze­nie nie jest za­tru­te. Zja­dłam po tro­chu wszyst­kie­go, co tu leży i nic mi nie jest.

– To ko­niec. Tru­jo­ma­te­ria o zwol­nio­nym za­pło­nie, to ostat­nia go­dzi­na two­jej eg­zy­sten­cji, zaraz skró­cę ci męki, nad­staw tęt­ni­cę.

– Chro­nos! Ko­niec! Czemu ze wszyst­kich po­two­rów aku­rat wy dwaj, mu­sie­li­ście ją ura­to­wać? Nie mogę was znieść. Nic po­waż­ne­go się nie dzie­je. Jeden pa­ni­ku­je, drugi kroi dzie­ci. Lu­dzie są nie­spo­koj­ni, tak, ale prze­cież jedli to samo, co ja poza… – Moj­mi­ra od­wró­ci­ła się w kie­run­ku środ­ka sali – tor­tem.

– Za­tru­ty tort, kla­sycz­ne.

– Nie śmiej się, to po­waż­ne. To mo­gło­by się zda­rzyć, na sali jest wiele waż­nych oso­bi­sto­ści. Do­sko­na­łe miej­sce na za­mach.

– A dla­cze­go do­wia­du­je­my się tego go­dzi­nę po tym, jak ów tort znik­nął w je­dze­nio­wor­kach ludzi, któ­rych masz za za­da­nie chro­nić? Słu­cham? Czemu od po­cząt­ku nie spa­ce­ru­jesz z omni­me­trem, nie te­stu­jesz wszyst­kie­go, pod kątem każ­dej śmier­cio­no­śno­ści?

– Nie spo­dzie­wa­łam się, za­pro­si­li nas jako gości, uzna­łam, że wszyst­kie­go pil­nu­ją. Poza tym, ten tort tak szyb­ko znik­nął, nawet nie było się jak mu przyj­rzeć. I hej, je­stem od nie­daw­na w ALOPP, jesz­cze nie mam do­świad­cze­nia.

– Mu­si­my ewa­ku­ować ludzi, brud­ny tor­to­pod­pie­racz nadal ema­nu­je śmier­cią. To pew­nie tru­ci­zna lotna.

– To się na­zy­wa pa­te­ra. Naucz się pol­skie­go. Torty po­da­je się na pa­te­rach! Bycie kul­tu­ral­nym czło­wie­kiem, po­le­ga na roz­róż­nia­niu wszys…

– Pa­te­ra, cia­sto­ba­za, nóż­ko­ta­lerz, pod­cu­kro­grzy­bek, de­se­ro­trzy­ma­dło. Co za róż­ni­ca. Nie znam się na sztuć­co­lo­gii, po­two­ry nie uży­wa­ją pa­te­rów.

– Pa­te­rek.

– Idź już.

Moj­mi­ra wy­cią­gnę­ła omni­metr i jeź­dzi­ła nim po reszt­kach cia­sta, ale nie wy­krył on żad­nej tru­ci­zny, poza nie­praw­do­po­dob­ną ilo­ścią cukru. Jed­nak to, nie uspo­ko­iło wcale Chro­no­sa. I Pyr­roq się za­cie­ka­wił.

– Uni­wer­sal­ność. Spraw­dzaj za­wsze uni­wer­sal­ność. O ile tru­ci­zny są tylko na ludzi, to uni­wer­sal­ność jest ła­two­za­bi­ja­czem, dla całej Ziemi.

Wy­cią­gnę­ła mier­nik uni­wer­sal­no­ści i wy­pu­ści­ła zaraz z ręki, gdy wska­zał war­to­ści spoza skali.

– Uni­wer­sal­ność, więc tak zgi­nie­my. Za­wsze to po­dej­rze­wa­łem. To ko­niec. Nie. To go­rzej. Nie­pra­wi­dło­wo­ma­te­ria, spoza na­sze­go świa­ta, jest obok nas, i w lu­dziach wokół. Sztucz­ny wy­twór, ła­mią­cy do­wol­ne prawa fi­zy­ki, znowu tra­fił na Lu­dzio­ku­lę. Co­kol­wiek może się zda­rzyć, wy­ro­sną wszyst­kim do­dat­ko­we koń­czy­ny, a potem te koń­czy­ny, zmie­nią się w ko­ni­czy­ny, rzucą się na nas i przy­wo­ła­ją armię no­ży­czek, która wy­tnie wszyst­kie oko­licz­ne dro­go­po­ka­zy­wa­cze w śnie­żyn­ki. A te z kolei za­czną się ob­ra­cać, jak dys­ko­pi­ły, i za­ło­żą swój wła­sny biz­nes tar­ta­ków, znisz­czy on go­spo­dar­kę kraju i zmusi ludzi do rzu­ce­nia się z głodu w ocean, ale nie będą mogli wo­do­odetch­nąć, gdyż pod­mor­skie la­wa­plu­je, za­si­la­ne wia­trem z krów, które zja­dły za dużo ko­ni­czy­ny, pod­nio­są dno mor­skie i…

– Czy mo­żesz wresz­cie prze­stać?

– Prze­stać? Ale prze­cież tak wła­śnie dzia­ła uni­wer­sal­ność. Magia, do­wol­no­byt, nie­po­skro­mie­nie, ła­ma­nie praw fi­zy­ki. Wszyst­ko. Wszyst­ko. Wszyst­ko.

– Chro­nos ten jeden raz ma rację, Moj­mi­ro. – Pyr­roq był po­dej­rza­nie spo­koj­ny. – Uni­wer­sal­ność nie ma gra­nic. Żad­nych. Już po­mi­nę że, sam zja­dłem cał­kiem sporo tego tortu. Cóż, nie są­dzi­łem, że tak zginę. Ale uni­wer­sal­ność to nawet za­baw­na śmierć, nie boję się. A jak i tak wszy­scy zginą, to może, ach może, w końcu będę mógł bez­kar­nie mor­do­wać!

– Co oczo­ła­piesz? Po­wiedz! – Chro­nos po­trzą­sał Pyr­ro­qu­iem.

– Sam nie wiem, wy­da­wa­ło mi się, jakby lu­dziom roz­pra­sza­ło się lekko ubra­nie. A jak chcia­łem po­dejść, to wszyst­ko wra­ca­ło do normy. Panna młoda miała dłuż­szą suk­nię, tam­ten gość był jakiś więk­szy, a ten do­stał wi­sio­rek na szyi. To się dzia­ło przez chwi­lę, a potem znik­nę­ło. Le­piej sprawdź, tym mier­ni­kiem, co było źró­dłem. Może ktoś, cze­goś, w kuch­ni do­sy­pał? Ce­lo­wo, albo i nie.

Moj­mi­ra ma­cha­ła mier­ni­kiem na wszyst­kie stro­ny. W kuch­ni nie było ni­cze­go groź­ne­go. Był jed­nak cien­ki szla­czek na pod­ło­dze, który szedł do le­żą­ce­go pod sto­łem, ma­łe­go ka­mycz­ka.

– Och. Czy to moż­li­we? – Pyr­roq się za­sta­no­wił. – Pa­mię­ta­cie, jak do tortu, wpa­dła ra­kie­ta? To nie była ra­kie­ta, tylko me­te­oryt. Ten wła­śnie ka­my­czek, zna­la­złem go w swoim ka­wał­ku… zna­czy pię­trze i wy­rzu­ci­łem w cho­le­rę.

– Do­ty­ka­łeś uni­wer­sal­no­ści! Nie zbli­żaj się! – Chro­nos scho­wał się za Moj­mi­rę.

– Chodź­my na ze­wnątrz. – Moj­mi­ra ro­zej­rza­ła się po lu­dziach, któ­rzy przy­glą­da­li się, zwa­bie­ni ry­ka­mi Chro­no­sa. – Dla­cze­go nie po­wie­dzia­łeś? To nie­ty­po­we, me­te­ory­ty nie wpa­da­ją na Ziemi do tor­tów, jak muchy do zup.

– Nie? My­śla­łem, że jak la­ta­ją po ko­smo­sie, to tra­fia­ją w pla­ne­ty i nie za­wsze się palą w at­mos­fe­rze. Mogą wtedy wpa­dać w różne, dziw­ne miej­sca. I że to się zda­rza cały czas.

– To się zda­rza bar­dzo rzad­ko, a ich pręd­kość roz­wa­li­ła­by cały tort, razem z pa­te­rą, sto­li­kiem i ka­wał­kiem pod­ło­gi. Ale to uni­wer­sal­ność i nie musi słu­chać się fi­zy­ki.

Moj­mi­ra ukra­dła szczyp­ce z sa­łat­ki i pod­nio­sła nimi me­te­oryt. Wy­glą­dał, jak cał­ko­wi­cie nor­mal­ny ka­my­czek, z tym że sta­wiał dziw­ny opór w trak­cie ru­chów. Trze­ba bę­dzie go do­kład­nie zba­dać i wy­my­ślić spo­sób na neu­tra­li­za­cję.

 

Byli aku­rat na ze­wnątrz, nad sta­wem, i ob­ga­dy­wa­li plan dzia­ła­nia. Pyr­roq for­mo­wał pła­skie bomby, a potem pusz­czał nimi kacz­ki, po­ma­ga­jąc sobie mocą zdal­nej ma­ni­pu­la­cji. Na końcu eks­plo­do­wał je pod wodą, w ma­je­sta­tycz­nych wy­bu­chach.

Wtedy zza chmur wy­szedł księ­życ, w całej oka­za­ło­ści, razem z gwiaz­da­mi. Zbie­gło się to z krzy­ka­mi ludzi na we­se­lu. Uni­wer­sal­ność re­agu­ją­ca na świa­tło se­ro­ku­li? Chro­nos miał obawy. Lecz Moj­mi­ra stwier­dzi­ła, że rów­nie do­brze może być to za­leż­ne od fal gra­wi­ta­cyj­nych, po­wsta­łych przy zde­rze­niu się ja­kichś czar­nych dziur, aku­rat bę­dą­cych w pew­nej od­le­gło­ści lat świetl­nych, rów­nej licz­bie zia­re­nek pia­sku w do­nicz­ce, z tu­li­pa­nem, w ja­kimś domu, o ad­re­sie bę­dą­cym licz­bą pierw­szą i na ulicy pa­mię­ci czło­wie­ka, który umarł w 1966 roku. Chro­nos po­gra­tu­lo­wał Moj­mi­rze, że za­czy­na ro­zu­mieć, na czym po­le­ga uni­wer­sal­ność.

Szli szyb­ko, z po­wro­tem do drzwi, gdy wy­pa­dła z nich panna młoda, ści­ga­na przez mały tłu­mek.

– Pokaż tę suk­nię, jest taka pięk­na.

– Muszę się przyj­rzeć tym świe­cą­cym dia­men­tom.

– Czy to białe złoto, ople­cio­ne pla­ty­ną?

Aby ura­to­wać pannę młodą, Pyr­roq zro­bił to, w czym był naj­lep­szy. Tup­nął łapą, ryk­nął i wy­stra­szył wszyst­kich z po­wro­tem, aż jeden się prze­wró­cił.

– Nie pro­szę, nie zja­daj mnie! Nie na­dzie­waj mojej głowy, na swoje kolce! Nie chcę do­łą­czyć to two­jej ko­lek­cji! – krzy­czał.

– O czym ty mó­wisz? Prze­cież on nie mógł­by ni­cze­go bol­co­prze­bić na swoje ciało, bo ma pół­ko­li­ste kolce– zdzi­wio­ny Chro­nos od­po­wie­dział. – Zo­bacz, prze­cież nie ma żad­nej ko­lek­cji lu­dzio­mó­zgo­ku­lek.

– Czego? – Wy­stra­szo­ny gość wsta­wał. – Jak to nie ma tych głów! Jest wiel­ki, brud­ny i śmier­dzą­cy. Po­kry­ty za­schnię­tą krwią swo­ich ofiar. Ma wiel­kie szpi­kul­ce na całym ciele, na które po­wbi­jał głowy tych, któ­rych zjadł! Jeden, dwa, trzy… sześć wy­schnię­tych cza­szek, dzie­cię­cych. I ten błysk śmier­ci w oku. Za­bi­je mnie i całą moją ro­dzi­nę, w mę­czar­niach.

– Chyba za dużo wy­pi­łeś. Ja nie widzę w nim nic z tego, co opi­su­jesz. – Moj­mi­ra po­de­szła do niego, żeby pomóc mu wstać, ale sam się uwi­nął szyb­ciej i uciekł. – Czy ta uni­wer­sal­ność po­le­ga na tym że, lu­dzie widzą… Pyr­roq! – Moj­mi­ra aż się prze­wró­ci­ła w tył, tak samo jak gość. – On miał rację, pa­trząc stąd, je­steś prze­ra­ża­ją­cy! I obrzy­dli­wy.

– O co cho­dzi, ja nadal widzę go nor­mal­ne­go. – Chro­nos nie do­wie­rzał.

– Czyli ma to zwią­zek z od­le­gło­ścią?

Moj­mi­ra wsta­ła i za­czę­ła po­wo­li pod­cho­dzić do Pyr­ro­qua, któ­re­go kolce z każ­dym kro­kiem sta­wa­ły się coraz mniej­sze. Za­schnię­ta krew zni­ka­ła, a czasz­ki pa­ro­wa­ły. Będąc na wy­so­ko­ści Chro­no­sa, wi­dzia­ła już daw­ne­go po­two­ra. Ale po­sta­no­wi­ła iść dalej. Wtedy po­now­nie za­czął się zmie­niać. Tym razem po­rósł fu­trem, pół­ko­li­ste już kolce, zmie­ni­ły się z ostrych noży na plu­szo­we. W końcu go do­tknę­ła. Nie był twar­dy i kan­cia­sty, jak zwy­kle, a mięk­ki i przy­tu­la­śny, a do tego cie­pły, co było dziw­ne, gdyż po­two­ry są zmien­no­ciepl­ne. Ści­snę­ła go.

– Weź prze­stań. Nie je­stem plu­sza­kiem. – Pyr­roq za­czął ją de­li­kat­nie od­kle­jać od sie­bie. – Sama sły­sza­łaś, je­stem groź­ny i noszę czasz­ki zje­dzo­nych dzie­ci na kol­cach.

– Rze­czy­wi­ście, je­steś dzie­cio­ści­ska­kiem. – Chro­nos także pod­szedł do niego. – Moj­mi­ra, nie wtu­lo­ści­skaj się do uni­wer­sal­no­ści, na mi­łość Boską. To wy­glą­da na jakąś za­leż­ność od od­le­gło­ści, z któ­rej ak­tu­al­nie oczo­ła­pie­my. Ani ja, ani Moj­mi­ra, nie zje­dli­śmy tortu, ale nadal wi­dzi­my zmia­nę wy­glą­du Pyr­ro­qua, który ze­żarł cały tor­to­seg­ment.

– To nie tylko wy­gląd, ja czuję rze­czy­wi­ste futro. I czu­łam także jego smród z da­le­ka. A ty, Pyr­roq, wi­dzia­łeś jakąś zmia­nę w nas?

Pyr­roq za­prze­czył. A potem spoj­rzał na prze­stra­szo­ną pannę młodą, sto­ją­cą na małym pół­wy­spie. W tej nie­na­tu­ral­nie uni­wer­sal­nej sukni, wy­glą­da­ła ab­so­lut­nie ko­smicz­nie. W świe­tle księ­ży­ca, jej ubiór mie­nił się, pre­zen­tu­jąc wszyst­kie od­cie­nie bieli. Ty­sią­ce dia­men­tów, każdy do­kład­nie oszli­fo­wa­ny i wple­cio­ny w je­dwab­ne nici od je­dwab­ni­ków, kar­mio­nych je­dy­nie kwia­ta­mi pa­pro­ci. Na tle czar­nej wody, wy­glą­da­ła jak sło­wiań­ska bo­gi­ni. Jak za­klę­ty ła­będź, albo ta­jem­ni­cza zjawa. Jej welon, tar­ga­ny przez wiatr, ni­czym rosa na pa­ję­czy­nie, zo­sta­wiał w po­wie­trzu srebr­ny pył. Po­świa­ta sukni była tak jasna, że można było przy niej czy­tać. Od­bi­cie w wo­dzie wręcz prze­sta­ło się marsz­czyć, aby tylko nie ska­lać wy­glą­du po­sta­ci. Wokół la­ta­ły świe­tli­ki i do­peł­nia­ły wspa­nia­ło­ści.

Jed­nak Pyr­roq, Chro­nos i Moj­mi­ra wi­dzie­li wy­star­cza­ją­co dużo skar­bów wszech­świa­ta, żeby nie rzu­cać się bez­myśl­nie na białe złoto, opra­wio­ne pla­ty­ną, jak ro­bi­li to przed chwi­lą go­ście. Po­dob­nie jak to było z Pyr­ro­qu­iem, pod­cho­dzi­li do niej, a jej suk­nia gasła z każ­dym kro­kiem. Z bli­ska nie miała na sobie żad­nej sukni, a je­dy­nie pro­ste ubra­nie. Cał­ko­wi­cie nie­po­zor­na, szara mysz­ka.

– Czy ktoś mi wy­tłu­ma­czy, co tutaj się do cho­le­ry dzie­je? To wasza spraw­ka? – za­py­ta­ła.

– Nic szcze­gól­ne­go, je­dy­nie naj­groź­niej­sza forma ma­te­rii we wszech­świe­cie, przez przy­pa­dek wpa­dła do we­se­lo­cia­sta i za­tru­ła wszyst­kich gości, tak że widzą ilu­zjo­by­ty – Chro­nos od­po­wie­dział.

– Pró­bu­je­my ogar­nąć, jak dzia­ła. Sy­tu­acja jest po­waż­na, ale jesz­cze nikt nie umarł, więc mogło być go­rzej. – Moj­mi­ra pa­trzy­ła to na szarą mysz­kę, to na krwa­we­go mor­der­cę w od­da­li. – Wiemy że, pa­trząc na osobę, która zja­dła tro­chę tortu, widzi się trzy różne rze­czy. Pyr­roq z da­le­ka jest wście­kłym mor­der­cą, ze śred­niej od­le­gło­ści nor­mal­ny, a z bli­ska słod­kim kot­kiem. Ty na­to­miast, z da­le­ka no­sisz nie­praw­do­po­dob­ną, dia­men­to­wą suk­nię, ze śred­niej od­le­gło­ści, je­steś ubra­na w twoją zwy­czaj­ną suk­nię ślub­ną, a z bli­ska, no­sisz bar­dzo nie­po­zor­ne ubra­nie. Coś musi łą­czyć te trzy rze­czy.

– Pyr­roq, chodź tu i pomóż nam! – Chro­nos za­wo­łał. – Nie stój tam i nie ser­co­za­wa­łuj ludzi.

– Mnie nie prze­szka­dza. Jest do­brze. – Pa­trzył na lu­stra zdo­bią­ce ze­wnę­trze sali i robił groź­nie pozy. – Po­ra­dzi­cie sobie beze mnie. Na co wam bez­u­ży­tecz­ny ko­ciak. I za­wo­łaj­cie kilku gości, niech się prze­stra­szą.

– Byłam w sali ban­kie­to­wej, gdy to się za­czę­ło, lu­dzie otrzy­my­wa­li góry pie­nię­dzy, ko­bie­ty, sa­mo­cho­dy. Ale za­wsze, jak pod­cho­dzi­łam bli­żej, to wszyst­ko zni­ka­ło. Zmie­nia­ło się w coś od­wrot­ne­go. Te osoby, które do­brze zna­łam, one z bli­ska zmie­nia­ły się w… sie­bie? Praw­dzi­wych sie­bie. – Panna młoda wpa­try­wa­ła się w swoje od­bi­cie w wo­dzie. – Za­wsze chcia­łam mieć nie­wy­obra­żal­nie do­sko­na­łą suk­nię ślub­ną, ale w głębi duszy… chyba wła­śnie je­stem takim nikim. Trzy od­le­gło­ści. To jacy chce­my być, to ja­ki­mi widzą nas inni i to jacy je­ste­śmy we­wnątrz.

– Czy może być to aż tak pro­ste? – Moj­mi­ra się za­sta­no­wi­ła. – Wiem, że Pyr­roq chciał­by być taki, taki obrzy­dli­wy, bu­dzić po­strach. A jed­no­cze­śnie jest aż za dobry we­wnątrz i do końca nie skrzyw­dzi ni­ko­go. A to cał­kiem lo­gicz­ne, że chcąc mieć dia­men­to­wą suk­nię, we­wnątrz, wy­bacz mi, wcale nie je­steś dia­men­to­wa. Uni­wer­sal­no­ści po­ka­zu­ją­cej pra­gnie­nia i wy­gląd serc jesz­cze nie spo­tka­li­śmy.

– Wszyt­ko to nie­praw­da. To, jacy chce­my być, nie ma zna­cze­nia, bo i tak nigdy się to nie sta­nie. Nigdy nie będę mogła kupić ta­kiej wy­ma­rzo­nej sukni i nosić gi­gan­tycz­nych dia­men­tów, a prze­cież bied­na nie je­stem. Ma­rze­nia nie mogą przy­ćmić na­sze­go ak­tu­al­ne­go życia, gdyż nigdy nie ma­rzy­my o re­ali­stycz­nych rze­czach. Suk­nia, któ­rej nie da się wy­pro­du­ko­wać, sa­mo­cho­dy, nie­spa­la­ją­ce pa­li­wa, do­sko­na­łe żony i dy­plo­my uczel­ni, bez przy­kła­da­nia się do nauki, lu­dzie o tym marzą, lu­dzie tego nie mogą do­stać. – W od­bi­ciu lu­ster, jej suk­nia za­czę­ła mar­nieć i się roz­pa­dać.

– Ale nie tym razem – Chro­nos od­po­wie­dział – wszyst­ko to, się dzie­je na­praw­dę. Uni­wer­sal­ność rzą­dzi się wła­sny­mi pra­wa­mi. Tutaj wszyst­ko jest moż­li­we. Czu­jesz słod­ki za­pach śmier­ci Pyr­ro­qua? Zo­bacz, na tra­wie zo­stał jesz­cze srebr­ny pył, z two­jej wstąż­ko­czap­ki. Zdej­miesz suk­nię, przej­dziesz ka­wa­łek i nadal tam bę­dzie. – Chro­nos zdjął polem si­ło­wym czasz­kę z kolca Pyr­ro­qua i przy­cią­gnął ją do sie­bie. – Dziew­czyn­ka, pię­cio­let­nia, jesz­cze żyła, gdy prze­bi­ja­no jej głowę. Mo­żesz ją pal­co­kon­takt­nąć, mo­żesz jej do­świad­czyć, nie jest żadną ilu­zją. Poza tym. Czy nie da­ło­by się wy­pro­du­ko­wać ta­kiej sukni ato­mo­łą­cząc ją, w ja­kimś te­le­por­te­rze? Albo po­dob­nie, zmie­nić ci mó­zgo­ośmior­ni­ce w gło­wie, abyś zdo­by­ła po­trzeb­ną wie­dzę? To, co dziś wy­da­je się nie­moż­li­we, czę­sto może być uzy­ska­ne w przy­szło­ści. Za­pew­niam, że dawno temu lu­dzie, ma­rzy­li o nie­stwo­rzo­nych rze­czach, cał­ko­wi­cie nor­mal­nych dzi­siaj.

– No wła­śnie. Za­wsze ma­rzy­my o rze­czach, dla nas ak­tu­al­nie nie­osią­gal­nych. A kiedy jed­nak jest oka­zja do speł­nie­nia ar­cy­ma­rze­nia, to oka­zu­je się jakąś sztucz­ną uni­wer­sal­no­ścią. – Na te słowa panny mło­dej, Chro­nos wy­pu­ścił z rąk czasz­kę, przy­po­mi­na­jąc sobie swoją awer­sję do uni­wer­sal­no­ści. – Suk­nia może i bę­dzie mogła być ubra­na, ale co dalej? Jeśli aku­rat się zda­rzy, że nie bę­dzie po­wo­do­wa­ła ja­kichś klą­two­wych efek­tów, to co ze mną? Jeśli będę miała suk­nię, to bę­dzie ko­niec. Naj­więk­sze ma­rze­nie speł­nio­ne, pora umie­rać. To wła­śnie dą­że­nie do sukni, trzy­ma nas przy życiu. Speł­nie­nie naj­wyż­sze­go ma­rze­nia, ko­niec drogi. Na­cie­szysz się nim dzień, a potem ono uświa­do­mi cię, że nie masz już w życiu celu. We­se­le nie może wiecz­nie trwać, nie ma nie­skoń­czo­nej ilo­ści dróg, do jazdy su­per­sa­mo­cho­dem, a dy­plom nie służy do po­wie­sze­nia na ścia­nie. – Od­bi­cie w lu­strze przed­sta­wia­ło ma­ka­brycz­ną pannę w sukni zje­dzo­nej przez mole. Ale jej bli­ski wy­gląd wra­cał z sza­rej mysz­ki do nor­mal­no­ści.

– Ale jeśli nasze naj­wyż­sze ma­rze­nie, nie może być nigdy osią­gnię­te, to po co żyć? – Moj­mi­ra nie pła­ka­ła.

– Po to, żeby za­stę­po­wać je mniej­szy­mi. To nas po­cią­ga do dzia­ła­nia, nie sam głów­ny cel, ale po­mniej­sze. Nie można mieć dia­men­to­wej sukni, ale można mieć mniej ma­gicz­ną. Można mieć bar­dzo ładną, nor­mal­ną suk­nię. Taką, jak ta.

Dia­men­to­wa suk­nia w od­bi­ciu, roz­pa­dła się zu­peł­nie, a ubra­nie mysz­ki, ewo­lu­owa­ło do stan­dar­do­wej sukni, jaką panna młoda po­cząt­ko­wo no­si­ła. Moj­mi­ra przy­ło­ży­ła do panny mier­nik uni­wer­sal­no­ści, który teraz wska­zy­wał cał­ko­wi­te zero.

 

Już nikt nie krzy­czał. Lu­dzie stali w rów­nej od­le­gło­ści od sie­bie, pa­trzy­li w lu­stra i na sie­bie na­wza­jem, ro­biąc dziw­ne ruchy. Każdy po­dzi­wiał swoje od­bi­cie. Pa­ni­ka się skoń­czy­ła. Była je­dy­nie mar­twa cisza.

Nikt nie zwró­cił uwagi na pannę młodą, która była je­dy­ną ru­sza­ją­cą po sali po­sta­cią. Chro­nos i Moj­mi­ra pa­trzy­li z okna, jak jej idzie. Su­nę­ła w swo­jej sukni przez sur­re­ali­stycz­ne wi­do­ki nie­re­ali­stycz­nych po­sta­ci, ską­pa­nych w świe­tle księ­ży­ca. Wy­su­nę­ła się zza spor­tow­ca, ob­wie­szo­ne­go me­da­la­mi z olim­pia­dy ze wszyst­kich dzie­dzin, zwłasz­cza tych które od­by­wa­ły się jed­no­cze­śnie. Prze­je­cha­ła ręką po ka­ro­se­rii ter­mo­ją­dro­we­go sa­mo­cho­du spor­to­we­go, swo­je­go wujka. Do­szła do wiel­kiej góry mię­śni, która była bar­dziej szer­sza, niż wyż­sza i kil­ku­krot­nie więk­sza od po­two­ra. Wszy­scy bo­ha­te­ro­wie ko­mik­sów złą­cze­ni razem. Po­sta­no­wi­ła jed­nak przejść przez śro­dek. Mię­śniak roz­my­wał się pod jej obec­no­ścią, w cen­trum zo­ba­czy­ła chu­de­go pa­ty­cza­ka, nie roz­po­zna­ła, który to był z gości. Jej stryj sie­dział na kupie pa­pie­rów i coś pisał, wszyst­ko to były ba­da­nia me­dycz­ne i prze­pi­sy na le­kar­stwa, do le­cze­nia każ­dej cho­ro­by. W oczy rzu­cił jej się do­ku­ment na­pra­wia­ją­cy uni­wer­sal­ność, do­ku­ment na­pra­wia­ją­cy sa­me­go sie­bie. W końcu jej sio­stra Magda, z bli­ska nie wy­glą­da­ła nie­zwy­kle, ale panna wie­dzia­ła, jaka bę­dzie z da­le­ka. Od­cho­dzi­ła, a u stóp sio­stry wy­ra­sta­ła mów­ni­ca. Magda po­zdra­wia­ła swo­ich wy­bor­ców. Wi­dzia­ła swo­je­go ojca, jak ob­ra­ca jej no­we­go męża na rusz­cie nad ogni­skiem. Sama cza­sa­mi z chę­cią by to zro­bi­ła. Nagle z po­wie­trza wy­ło­nił się jej kuzyn. Ni­czym upiór z mgły. Ale gdy prze­szła bli­żej, znik­nął po­now­nie. De­pre­sja. Mały Tymek bawił się kloc­ka­mi i cał­ko­wi­cie nie zwa­żał na to, co się dzie­je wokół. W żaden spo­sób także nie zmie­niał się pod wpły­wem od­le­gło­ści. W końcu do­szła do końca sali. Pan młody spo­glą­dał na lu­stro. Zo­ba­czy­ła w nim samą sie­bie. Drugą sie­bie. We­szła w swoje od­bi­cie, a jej mąż od­wró­cił się i uśmiech­nął. Po­wie­dział, że szu­kał jej wszę­dzie, aż zo­ba­czył jej po­stać w lu­strze i nie mógł ode­rwać wzro­ku. A może nie­któ­re ma­rze­nia rze­czy­wi­ście mogą być praw­dzi­wie speł­nio­ne? Trzy osoby i po­twór, zo­sta­ła jesz­cze resz­ta gości i drugi po­twór.

Ana­sta­zja mio­ta­ła się po sali.

– Tego nie ma na­praw­dę, nie ist­nie­je. Nigdy nie wy­grasz całej olim­pia­dy, to nie­moż­li­we. A nawet jeśli byś wy­grał. Jakim wra­kiem czło­wie­ka się sta­niesz? Umrzesz rok póź­niej. – Me­da­le od­pa­dły i po­to­czy­ły się po pod­ło­dze. – Wujku, nigdy nie bę­dziesz mieć sa­mo­cho­du na wodę, a nawet jeśli. Ile by ważył? Gdzie byś go bez­piecz­nie par­ko­wał? Kto by go na­pra­wiał? Prze­cież nawet nie ma po­rząd­nej drogi z wa­sze­go domu do mia­sta. Gdzie byś nim po­je­chał, mając ra­dio­ak­tyw­ny to­ka­mak pod maską? Pew­nie pro­sto do kost­ni­cy, cięż­szy o całe mnó­stwo do­dat­ko­wych neu­tro­nów, prze­wo­zi­li­by cię w pudle do ra­dio­ak­tyw­nych od­pa­dów. – Wujek za­mru­gał, wy­pro­sto­wał się. Sa­mo­chód zmie­nił się w jego wła­sne­go po­lo­ne­za i znik­nął. Już sześć dusz. – Sio­stru­nio, wy­bacz. Ty aku­rat nigdy nie bę­dziesz rzą­dzić kra­jem. I nie dla­te­go, że nie bę­dziesz umia­ła, a dla­te­go, że lu­dzie są za głupi, aby za­ak­cep­to­wać twoje od­waż­ne zmia­ny. Jak my­ślisz, jak za­re­ago­wa­li­by wy­bor­cy na twój po­mysł tego dziw­ne­go, wspa­nia­łe­go prawa, o któ­rym mi cią­gle tyle opo­wia­dasz? – Mów­ni­ca prze­wró­ci­ła się z ło­sko­tem. Sie­dem. – Wasze ma­rze­nia nigdy się nie speł­nią, tak jak tego ocze­ku­je­cie. – Osiem. – Po speł­nie­niu ich i tak by­ście ża­ło­wa­li. – Dzie­więć. – Nie da się, nie mo­żesz, nie zro­bisz. – Wszy­scy. –

Moj­mi­ra i Chro­nos po­wo­li pod­cho­dzi­li do Pyr­ro­qua. Jego kolce zmniej­sza­ły się tak, jak wcze­śniej.

– Dla­cze­go uwa­żasz, że nie je­steś dość groź­ny? – Moj­mi­ra za­py­ta­ła.

– Bo cią­gle sły­szę, jak to mało spi­cza­sty je­stem. Małe dzie­ci wolą mieć na mnie prze­jażdż­kę, niż ucie­kać z krzy­kiem. „Ha, ha, Pyr­roq. Twoje kolce wy­glą­da­ją, jak noże do pizzy”. Ile razy to sły­sza­łem.

– I jak piz­zot­nar­ka­mi, je­steś wsta­nie nimi ob­ra­cać i ciąć wszyst­ko z chi­rur­gicz­ną do­sko­na­ło­ścią – Chro­nos opo­wia­dał. – A do tego jeź­dzić, jak na kół­ko­bu­tach. Każdy z nas jest w czymś lep­szy, a w czymś gor­szy. A ja? – Wes­tchnął. – Cią­gle mi dźwię­ko­prze­ka­zu­ją. „Je­steś naj­bar­dziej bez­u­ży­tecz­nym po­two­rem ze wszyst­kich”. „Jak można bać się uży­wać wła­snej mocy”? „Co to zna­czy, że nie umiesz cof­nąć czasu i ura­to­wać mu życia”? „Szko­dzisz nie tylko sobie sa­me­mu, ale nam wszyst­kim”. „Sam po­tra­fię bar­dziej na­giąć cza­so­prze­strzeń ma­gne­ty­zmem, niż ty de­dy­ko­wa­ną zdol­no­ścią”. „Wstyd, wstyd”. „Prę­dzej wy­naj­dzie­my we­hi­kuł czasu, niż ty sam na­uczysz się uży­wać wła­snej mocy”. Ile razy już to dźwię­ko­od­bie­ra­łem.

– Wi­dzisz? Obaj nie je­ste­ście do­sko­na­li i nigdy nie bę­dzie­cie do­kład­nie tacy, jacy chce­cie. – Moj­mi­ra jesz­cze bar­dziej się zbli­ży­ła. Spi­cza­ste kolce znik­nę­ły zu­peł­nie. – Ale czy to powód, żeby nie mieć w ogóle ma­rzeń? Za­pew­niam cię, Pyr­roq, że więk­szość ko­smi­tów trzę­sie się na wasz widok ze stra­chu. I nie ma zna­cze­nia wy­gląd, wasza zła sława nie­sie się wszę­dzie i dzia­ła znacz­nie po­tęż­niej, niż ja­kieś igły. Mniej­sze ma­rze­nia, Tymek nadal czeka na swo­je­go czer­wo­ne­go smoka. – Moj­mi­ra osta­tecz­nie ści­snę­ła Pyr­ro­qua. Był zimny, twar­dy i kan­cia­sty. Taki, jak zwy­kle.

Go­ście po tej przy­go­dzie, na pewno nie chcie­li kon­ty­nu­ować we­se­la. Wszy­scy, z wy­jąt­kiem naj­bliż­szej ro­dzi­ny Ana­sta­zji, pa­ko­wa­li się do od­jaz­du. Ale czy we­se­le oka­za­ło się klapą? Lu­dzie po­wy­cią­ga­li lek­cje z tej przy­go­dy, co jest znacz­nie waż­niej­sze, niż do­tań­cze­nie tańca do końca.

Koniec

Komentarze

Nie­źle po­je­cha­ny po­mysł. Po­win­szo­wać wy­obraź­ni.

Jak dla mnie, nieco za dużo ab­sur­du, ale w końcu jakoś łyk­nę­łam.

Nie wiem, o który obraz cho­dzi, ale po dro­dze mia­łam sko­ja­rze­nia z róż­ny­mi.

Ci "‘obroń­cy"’, jak sami sie­bie na­zy­wa­ją

Dla­cze­go po­dwój­ny cu­dzy­słów? Pro­blem po­wta­rza się w in­nych miej­scach.

Suk­nia może i bę­dzie mogła być ubra­na,

Nie bę­dzie. Ubrań się nie ubie­ra.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Moc co­fa­nia czasu przy­wio­dła mi na myśl “Prze­mi­ja­nie pa­mię­ci”, a stwier­dze­nie “wszy­scy bo­ha­te­ro­wie ko­mik­sów złą­cze­ni razem” przy­wio­dło mi na myśl “Po­ezję Ame­ry­ki”. Ale nie wiem czy je­stem na do­brym tro­pie, co do wy­bra­ne­go ob­ra­zu. 

Świet­ne opo­wia­da­nie ze zręcz­nie za­war­tym ży­cio­wym prze­sła­niem. Fajna fa­bu­ła i do­brze po­pro­wa­dzo­na. Wszyst­kie po­sta­cie od­po­wied­nio na­kre­ślo­ne, każda ma cha­rak­ter.

Da się znieść błędy. 

Z tego, co czy­tam, widzę, że kon­ku­ren­cja w “Pło­ną­cych ży­ra­fach” jest po­tęż­na:)

Po­zdra­wiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Prze­czy­ta­łam.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Jako pod­po­wiedź po­wiem, że obraz ten zo­stał stwo­rzo­ny przez Dalíego w dwóch eg­zem­pla­rzach.  Jeden wisi w jego mu­zeum pod Bar­ce­lo­ną, drugi w po­świę­co­nym mu mu­zeum na Flo­ry­dzie. Przed­sta­wia jego żonę Gaję, (we­wnętrz­nie je­dy­nie przed­sta­wia, ma­rze­niem ob­ra­zu jest przed­sta­wia­nie kogoś in­ne­go).

 

Po­czą­tek jest dość nud­na­wy i mało ważny dla fa­bu­ły. Głów­nie dla­te­go, że chcia­łem przed­sta­wić do­brze bo­ha­te­rów i wy­tłu­ma­czyć frag­men­ty uni­wer­sum, do któ­rych mam za­miar się od­no­sić w póź­niej­szych opo­wia­da­niach.

 

Po­dwój­ne cu­dzy­sło­wy zo­sta­ły po la­te­x2rtf, który nie in­ter­pre­tu­je wszyst­kie­go tak do­brze, jak pdfla­tex. A z PDFa nie do­brze się ko­piu­je czy­sty tekst.

An­ty­rad­ku, zer­k­nij jesz­cze raz do re­gu­la­mi­nu kon­kur­su ;)

Bar­dzo po­do­ba mi się po­ziom ab­sur­dal­no­ści w tej hi­sto­rii. Muszę przy­znać, że zro­bi­ło na mnie duże wra­że­nie. Rze­czy­wi­ście, po­czą­tek mógł znu­żyć, ale dał pod­sta­wy do dal­szej lek­tu­ry.

Z bli­ska mój ko­men­tarz za­pew­ne wy­glą­da jak zwy­kłe po­twier­dze­nie czy­ta­nia… ale z da­le­ka! Z da­le­ka, panie, to jest epo­pe­ja na po­trze­bę każ­dej ludz­kiej isto­ty!

;)

Istot­nie, po­czą­tek nie na­le­żał do po­ry­wa­ją­cych, ale po lek­tu­rze do­szłam do wnio­sku, że do­brze się stało, bo dzię­ki ta­kiej kon­struk­cji opo­wia­da­nie, choć mocno ab­sur­dal­ne, oka­za­ło się cał­kiem jasne i bar­dzo czy­tel­ne.

Nie­zmier­nie ża­łu­ję, An­ty­rad­ku, że za sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cą tre­ścią nie na­dą­ża wy­ko­na­nie. Chcia­ła­bym móc klik­nąć Bi­blio­te­kę, ale zro­bię to do­pie­ro wtedy, gdy po­pra­wisz uster­ki.

 

Gi­gan­tycz­na góra lukru wje­cha­ła na śro­dek sali w akom­pa­nia­men­cie fa­jer­wer­ków i kon­fet­ti.

A potem je­dzo­no tort ob­sy­pa­ny kon­fet­ti?

Fa­jer­wer­ki może jesz­cze, ale nie wy­da­je mi się, aby kon­fet­ti mogło akom­pa­nio­wać cze­mu­kol­wiek.

 

jedna z ra­kiet wpa­dła do tortu i eks­plo­do­wa­ła ostat­nie, dzie­sią­te pię­tro. – Ra­kie­ta mogła eks­plo­do­wać, ale ra­kie­ta nie mogła eks­plo­do­wać, czyli wy­buch­nąć tortu.

Może: …jedna z ra­kiet wpa­dła do tortu i spra­wi­ła, że eks­plo­do­wa­ło ostat­nie, dzie­sią­te pię­tro.

 

Ma­lut­cy pan i panna młoda po­le­cie­li, ro­ze­rwa­ni na czte­ry stro­ny świa­ta. – Co to zna­czy ro­ze­rwa­ni na czte­ry stro­ny świa­ta?

Pro­po­nu­ję: Ma­lut­cy pan i panna młoda, ro­ze­rwa­ni, po­le­cie­li na czte­ry stro­ny świa­ta.

 

Po kilku chwi­lach, zo­sta­ła już tylko wy­li­za­na pod­staw­ka. – Tort po­da­je się na pa­te­rze.

 

chcą­ce uści­snąć rękę Mag­dzie. Od­ru­cho­wo cof­nę­ła rękę. – Po­wtó­rze­nie.

 

żadna z istot nie jest zie­lo­ny­mi lud­ka­mi z wiel­ki­mi oczy­ma. – …żadna z istot nie jest zie­lo­ny­m lud­kie­m z wiel­ki­mi oczy­ma.

 

Tak na praw­dę, to nie ule­czy­łam rany Tymka… – Tak napraw­dę, to nie ule­czy­łam rany Tymka

 

ko­smicz­ne przy­sma­ki, któ­rych kie­dyś miała oka­zję po­sma­ko­wać. – Nie brzmi to naj­le­piej.

Może: …ko­smicz­ne przy­sma­ki, któ­rych kie­dyś miała oka­zję skosz­to­wać.

 

Pew­nie po pro­stu je­dze­nie jest za­tru­te. Nie ja­dłaś, mam na­dzie­ję, żad­ne­go je­dze­nia? W ra­kie­cie mamy dużo bez­piecz­ne­go je­dze­nia, spe­cjal­nie aby nie jeść nie­wia­do­me­go. – Nad­miar je­dze­nia.

 

nie było śladu w kuch­ni, za to był ślad po pod­ło­dze… – A co stało się z pod­ło­gą, że zo­stał po niej tylko ślad? ;-)

 

Moj­mi­ra pod­nio­sła ka­my­czek ob­cę­ga­mi do sa­łat­ki. – Ob­cę­gi do sa­łat­ki???

Pro­po­nu­ję: Moj­mi­ra pod­nio­sła ka­my­czek szczyp­ca­mi/ sztuć­ca­mi do sa­łat­ki.

 

A potem spoj­rzał się na prze­stra­szo­ną pannę młodą… – A potem spoj­rzał na prze­stra­szo­ną pannę młodą

Ten błąd po­ja­wia się kil­ka­krot­nie.

 

jej ubiór mie­nił się, na wszyst­kie od­cie­nie bieli. – …jej ubiór mie­nił się wszyst­kimi od­cie­niami bieli.

 

Te osoby, które do­brze zna­łam, one z bli­ska zmie­nia­ły się w… sie­bie? Praw­dzi­we­go sie­bie.Praw­dzi­wych sie­bie.

 

– Panna młoda spoj­rza­ła w od­bi­cie wody.– Panna młoda spoj­rza­ła na od­bi­cie w wo­dzie.

 

To, jakim chce­my być, to jakim widzą nas inni i to, jakim je­ste­śmy we­wnątrz. – To, jacy chce­my być, to, ja­ki­mi widzą nas inni i to, jacy je­ste­śmy we­wnątrz.

 

Naj­wyż­sze ma­rze­nie speł­nio­ne, pora umie­rać.Naj­więk­sze ma­rze­nie speł­nio­ne, pora umie­rać.

Ma­rze­nia nie mają wy­so­ko­ści.

 

To wła­śnie dą­że­nie do sukni trzy­ma nasz przy życiu. – Li­te­rów­ka.

 

Na­cie­szysz się dzień, a potem przy­po­mnisz, że nie masz już celu. – Ra­czej: Na­cie­szysz się dzień, a potem uświa­do­misz sobie, że nie masz już celu.

 

Nigdy nie wy­grasz całej olim­pia­dy, to nie moż­li­we.Nigdy nie wy­grasz całej olim­pia­dy, to niemoż­li­we.

 

Jak my­ślisz, za­re­ago­wa­li­by wy­bor­cy na twój po­mysł… – Pew­nie miało być: Jak my­ślisz, jak za­re­ago­wa­li­by wy­bor­cy na twój po­mysł

 

– Bo cią­gle sły­szę, jakie to mało spi­cza­sty je­stem. – Li­te­rów­ka.

 

„Je­steś naj­bar­dziej bez­u­ży­tecz­nym po­two­rem ze wszyst­kich.” – Krop­kę sta­wia­my po za­mknię­ciu cu­dzy­sło­wu. Ten błąd po­ja­wia się jesz­cze kil­ka­krot­nie.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Dzię­ku­ję za wy­kry­cie błę­dów. Od teraz kilka z nich będę mógł wy­kry­wać au­to­ma­tycz­nie.

Cie­szę się, An­ty­rad­ku, że uzna­łeś uwagi za przy­dat­ne. :)

Dodam tylko, że pa­te­ra jest ro­dza­ju żeń­skie­go, więc: Po kilku chwi­lach, zo­sta­ła już tylko wy­li­za­na pa­te­ra.

Zo­sta­ło jesz­cze jedna pod­staw­ka za­miast pa­te­ry: – Mu­si­my ewa­ku­ować ludzi, brud­na pod­staw­ka nadal ema­nu­je śmier­cią. – – Mu­si­my ewa­ku­ować ludzi, brud­na pa­te­ra nadal ema­nu­je śmier­cią.

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Przy­znam, że tą część ce­lo­wo opu­ści­łem. Prze­cież ko­smi­ci nie muszą wie­dzieć, że pa­te­ra to pa­te­ra.

I to mi dało po­mysł, żeby Chro­nos sło­wo­two­rzył co drugi li­te­ro­kla­ster. To nada mu po­za­ziem­skie­go cha­rak­te­ru kogoś, kto uczy się pol­skie­go, a jego ory­gi­nal­na mowa ma zu­peł­nie inną gra­ma­ty­kę.

No tak, jest to jakiś po­mysł. ;)

Gdyby ci, któ­rzy źle o mnie myślą, wie­dzie­li co ja o nich myślę, my­śle­li­by o mnie jesz­cze go­rzej.

Tu byłem.

Za­pi­sa­łam sobie nie­któ­re rze­czy pod­czas lek­tu­ry. Tylko nie­któ­re.

 

We­se­le roz­krę­ci­ło się już na dobre. Upici go­ście po­wo­li prze­sta­li zwra­cać uwagę na dwie, wiel­kie isto­ty z ko­smo­su ← nie­zgrab­nie brzmi “upici go­ście”, plus zbęd­ny prze­ci­nek.

Po kilku chwi­lach, zo­sta­ła już tylko wy­li­za­na pa­te­ra. 

Pyr­roq wydał z sie­bie nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ny dźwięk, przy­po­mi­na­ją­cy eks­plo­zję pla­ne­ty. ← gdyby wydał taki dźwięk, praw­do­po­dob­nie roz­wa­lił­by miej­sce, w któ­rym jest, i po­za­bi­jał isto­ty wokół. Za­sta­nów się, ja­kie­go ka­li­bru uży­łeś wobec zwy­kłe­go dźwię­ku z gar­dła.

Pyr­roq, prze­stań(+,) pro­szę(+,) być sobą, ← wtrą­ce­nie

A i tak to ja­kieś nie­do­ro­bio­ne szczu­ro­po­dob­ne cosie, głup­sze od tych ziem­skich szczu­rów. ← kiedy tylko można, wy­wa­laj to, tych, ten, tego…

Naj­bliż­sze od nas, po­za­ziem­skie życie, jest bar­dzo da­le­ko ← naj­bliż­sze od nas?  Może naj­bliż­sze nam? Źle to brzmi, w do­dat­ku całe zda­nie mało zgrab­ne

Ten tekst z po­ża­rem i wo­do­cią­giem zu­peł­nie mnie nie kupił.

Po­wsta­je po­przez do­da­nie an­ty­ma­te­rii do płyn­ne­go czasu, który z kolei po­sta­rza przed­mio­ty przy kon­tak­cie. ← brzmi to nieco… nie­pro­fe­sjo­nal­nie. Tzn., nie ro­zu­miem me­cha­ni­ki tego pro­ce­su, dla mnie po­wi­nien być le­piej wy­ja­śnio­ny, z opar­ciem w ko­smo­lo­gii, które mo­gła­bym przy­jąć.

Za­uwa­ży­łam, że di­da­ska­lia są bar­dzo ubo­gie.

Ro­bisz też wiel­kie in­fo­dum­py i bloki tek­stu, brak w tym dy­na­mi­ki.

 

Opo­wia­da­nie nie­ste­ty mi się nie po­do­ba, ale ja je­stem na ba­kier z takim ab­sur­dem. Wy­ko­na­nie nie po­mo­gło mi się prze­ko­nać. Wy­obraź­nia to wiel­ki plus tek­stu i nie mo­głam tego nie za­uwa­żyć ;) Są tu znacz­nie bar­dziej za­do­wo­le­ni od­bior­cy, więc może mój ko­men­tarz nie ze­psu­je ci sta­ty­styk.

"Po opa­no­wa­niu warsz­ta­tu na­le­ży go wy­rzu­cić przez okno". Vita i Vir­gi­nia

Dzię­ku­ję za pomoc. Spró­bo­wa­łem ogar­nąć prze­cin­ki, wsa­dza­jąc dużo no­wych (może nawet za dużo). Jed­nak zasad i wy­jąt­ków jest tyle, że nie da się tego po­pra­wie zro­bić bez spo­re­go do­świad­cze­nia.

 

 

Po­zo­sta­je zbie­rać do­świad­cze­nia. ;-)

Wy­dzie­la­my prze­cin­ka­mi wtrą­ce­nia (w tym wo­ła­cze i blu­zgi), za­zwy­czaj se­pa­ru­je­my prze­cin­ka­mi cza­sow­ni­ki. I już po­win­no być nie­źle.

Bab­ska lo­gi­ka rzą­dzi!

Nie po­rwa­ło. Po­cząt­ko­wo sko­ja­rzy­ło mi się z "We­se­lem w Ato­mi­cach", ale im dalej w tekst, tym dziw­niej, ale nie­ste­ty też nud­nej. Bo­ha­te­ro­wie cią­gle coś oma­wia­ją, a jak wy­stą­pi­ła akcja, to nie­ste­ty dosyć się dłu­ży­ła :( Tak więc pew­nie nie byłem ad­re­sa­tem tego tek­stu.

Na plus jed­nak fajny po­mysł na po­stać Chro­no­sa. Niby naj­po­tęż­niej­szy, ale tak się boi, że nie używa i przez to jest naj­słab­szym. Szko­da tylko, że nic cie­ka­we­go z tego nie wy­szło.

Pod­su­mo­wu­jąc: nie za­gra­ło i nie grzmot­nę­ło. De gu­sti­bus i te spra­wy.

Won't so­me­bo­dy tell me, an­swer if you can; I want so­me­one to tell me, what is the soul of a man?

Lek­kie, mo­men­ta­mi za­baw­ne i do tego o czymś. Fajny po­mysł na sce­ne­rię, fajne wy­ko­rzy­sta­nie tortu i gro­te­sko­wa kon­cep­cja uni­wer­sal­no­ści. Fak­tycz­nie, też mia­łem sko­ja­rze­nie z „We­se­lem w Ato­mi­cach” ;) Sam po­mysł na pro­blem, przed któ­rym stają bo­ha­te­ro­wie ory­gi­nal­ny, z prze­sła­niem, choć w swej sy­me­trii nieco po­zba­wio­ny fi­ne­zji.

Kulą u nogi opo­wia­da­nia są dia­lo­gi, prze­ła­do­wa­ne in­for­ma­cja­mi, nie­dy­na­micz­ne, nie­na­tu­ral­ne. Tym co je ra­tu­je są neo­lo­gi­zmy – przy wy­mie­nia­niu sy­no­ni­mów dla pa­te­ry po­je­cha­łeś na­praw­dę ostro!

Dzię­ku­ję za udział w kon­kur­sie.

Przy­znam, że czy­ta­jąc to mia­łam mie­sza­ne uczu­cia. Kon­cept "do­brych ob­cych" nie jest zły i w sumie wy­ja­śnia­nie go w ba­nal­nym dia­lo­gu wy­szło cał­kiem nie­źle, choć wy­da­je mi się, że można było wy­ci­snąć z tego wię­cej hu­mo­ru, skoro już po­sze­dłeś w "za­baw­ną" stro­nę. Po­mysł na uni­wer­sal­ność mnie za­chwy­cił, po­ja­wi­ło się mnó­stwo hu­mo­ru i ab­sur­du, cho­ciaż przy­znam, że do sporo do ży­cze­nia po­zo­sta­wia­ło wy­ko­na­nie. Nie prze­ko­nał mnie ten długi dia­log, w któ­rym bo­ha­te­ro­wie wy­ja­śnia­ją sobie na­wza­jem coś, co już wie­dzą. Ale za uni­wer­sal­ność duży plus. 

 

Póź­niej nie­ste­ty robi się dużo go­rzej, bo cały po­ten­cjał tego opo­wia­da­nia ginie przez wiel­kie spłasz­cze­nie. Po pierw­sze, oka­zu­je się, że ta naj­groź­niej­sza rzecz w ko­smo­sie wcale nie jest taka groź­na. Po dru­gie, zu­peł­nie nie uwzględ­niasz punk­tów wi­dze­nia – tego, że nie pa­trzy­my na świat wprost, ale "fil­tru­je­my" do­cie­ra­ją­ce do zmy­słów in­for­ma­cje, że ina­czej pannę młodą widzi ona sama, ina­czej jej sio­stra, ina­czej mąż. Nie ma cze­goś ta­kie­go jak "obiek­tyw­na praw­da" o oso­bie (zbli­że­nie trze­cie) ani tego, co "widzą wszy­scy" (zbli­że­nie dru­gie), choć­by przez to, że każdy na coś in­ne­go zwra­ca uwagę. Po trze­cie, za­rów­no treść, jak i pu­en­ta trącą ba­na­łem. Te roz­wa­ża­nia o nie­osią­gal­nych ma­rze­niach i ich roli są dla mnie zbyt pro­ste, a już roz­wią­za­nie tego pro­ble­mu – panna młoda mó­wią­ca wszyst­kim, że nie osią­gną tego, o czym marzą (a oni po jed­nym zda­niu dają się prze­ko­nać) kom­plet­nie zbiło mnie z tropu. Nie wiem, czy to miała być baśń, czy jakaś ni­by-fi­lo­zo­ficz­na opo­wiast­ka? Bo psy­cho­lo­gii tu nie ma za grosz. I jaka jest pu­en­ta, że nie warto ma­rzyć? Bra­ku­je tu wąt­pli­wo­ści, po­ka­zy­wa­nia pa­ra­dok­sów, bra­ku­je kon­kret­nej pu­en­ty. I za­sko­cze­nia.

The only excu­se for ma­king a use­less thing is that one ad­mi­res it in­ten­se­ly. All art is quite use­less. (Oscar Wilde)

Aka­pit roz­po­czy­na­ją­cy – zda­nie do­ty­czą­ce ko­smi­tów mię­dzy ko­ść­mi, tak bez­tro­sko wple­cio­ne mię­dzy nor­mal­ny ob­ra­zek, było zna­ko­mi­te. Szko­da, że po­cią­gną­łeś ten aka­pit na­zbyt długo i efekt się przez to de­li­kat­nie roz­ma­zał.

Póź­niej wpa­dły frag­men­ty dia­lo­gów pod sztan­da­rem „A teraz wy­ja­śni­my parę rze­czy. Tak, suche fakty i wy­da­rze­nia z prze­szło­ści po­da­ne na gołym ta­le­rzu.”. Jako czy­tel­nik, nie zno­szę ta­kich ma­new­rów. Bar­dzo to mę­czy­ło (zwłasz­cza w po­łą­cze­niu z ab­sur­dem – po­da­wa­ny w tej for­mie był nie­straw­ny), gdzieś do zda­nia chłop­ca o czer­wo­nym smoku.

A na­stęp­nie za­czę­ło się robić cał­kiem przy­jem­nie. Wciąż, były to przede wszyst­kim ol­brzy­mie bloki dia­lo­gów o spe­cy­fi­ce ab­sur­dal­nej, ale miej­sca­mi zda­rza­ły się sym­pa­tycz­ne wstaw­ki. Ope­ro­wa­ny ro­dzaj hu­mo­ru śred­nio do mnie prze­ma­wia, ale gdyby ca­łość pod­re­gu­lo­wać mocno pod bajkę dla dzie­ci, by­ło­by zna­ko­mi­cie. Trze­ba by wy­rzu­cić te dzie­cię­ce głów­ki (znam taką jedną osobę, co lubi prze­ła­mać kli­mat i robi to cał­kiem nie­źle, ale tutaj to była ostra prze­sa­da, nawet w osno­wie ab­sur­du), bar­dziej sku­pić się na fan­ta­stycz­nych ob­raz­kach i wy­wa­lić tonę zbęd­nych zdań i uwag.

To samo z frag­men­ta­mi wy­ja­śnia­ją­cy­mi krop­ka w krop­kę rolę ko­smi­tów, nie­po­trzeb­ne daty i ogól­ne w tej ma­te­rii prze­kom­bi­no­wa­nie. Sta­ra­łeś się do­kle­ić tutaj uni­wer­sum, które już wcze­śniej stwo­rzy­łeś (przed­mo­wa), kiedy było to za ko­new­kę po­trzeb­ne. Ba, za­szko­dzi­ło tek­sto­wi (tak to z re­gu­ły bywa).

Było sporo nie­zręcz­no­ści ję­zy­ko­wych, jakiś wujek za­mie­nił się w sa­mo­chód, ja­kieś po­prze­sta­wia­ne zda­nia, no i tro­chę zbyt dużo cha­osu w nie­któ­rych dia­lo­gach (przez co sa­me­mu zda­rza­ło Ci się zgu­bić). No i za­koń­cze­nie. W tej for­mie po­ko­pa­ło mnie w ra­czej mało po­zy­tyw­nym zna­cze­niu. Ostat­nie zda­nie jest tra­gicz­ne. Mo­ra­li­za­tor­ski motyw jest dobry, zwłasz­cza jeśli spoj­rzeć na ca­łość, jako coś dla dzie­ci (ale nad tym też trze­ba by mocno po­pra­co­wać), jed­nak w tej for­mie mało przy­jem­ne w od­bio­rze. Za­bra­kło chyba zde­cy­do­wa­nia, jaką formę opo­wia­da­nie po­win­no przy­jąć.

 

Więc, osta­tecz­nie – dużo wzlo­tów i dużo upad­ków. By­wa­ło faj­nie, ale na­zbyt nie­rów­no­mier­nie.

Nowa Fantastyka