Zaczęło się niewinnie niczym ruch płatka śniegu po górskim zboczu, od rozmowy, jednej róży i kilku uśmiechów. Wielu by nie uwierzyło, iż Hakelber Anatidae, admirał floty gwiezdnej siódmego rodu, zwany przez propagandę Mieczem Imperium, a przez wrogów Rzeźnikiem, budzący strach wrogów i szacunek sojuszników, mający do dyspozycji nie tylko potężne imperialne floty ale i prywatne eskadry okrętów wojennych, właściciel prywatnych planet, może być tak delikatny. Potem płatek zmienił się w niewielką kulę, kolacja przy świecach, wycieczka na Afrodytę, planetę piękną i będąca prywatną własnością Hakelbera. Nie trzeba było wiele czasu, aby wszystko ruszyło dalej zgodnie z logiką lawiny, w każdym razie od momentu, kiedy Anatidae się oświadczył. Pierścionek zaręczynowy, który wręczył, był jeszcze w miarę skromny, oczywiście jak na kogoś o tej pozycji. Wybrał syntetyczny diament, nie szlifowany, ale układany w siatkę warstwa po warstwie, tak precyzyjnie, że dające mu fantazyjny czerwony kolor domieszki cząsteczek tritlenku diglinu tworzyły powtarzające się napisy „kocham cię”, i łańcuszki serduszek. Co prawda dało się to dostrzec dopiero pod solidnym mikroskopem elektronowym, ale chodziło o przekaz. Diament ten został oprawiony w czyste złoto. Pierścionek pierścionkiem, ale Hakelber od razu zamówił pasującą do tego kolię, bransoletkę i kolczyki. Łączna wartość tej biżuterii porównywalna była mniej więcej z kosztem zakupu średniej klasy jachtu gwiezdnego.
Aveline Min'Saibh, jego wybranka, oczywiście się zgodziła. Wiele wskazywało, iż zrobiła to z miłości, a nie jak sugerowali złośliwi, w celu ocalenia rodzinnej planety przed gniewem porywczego admirała. Tajne służby podległe Hakelberowi oczywiście reagowały i w części przypadków wybijano złośliwcom tego typu koncepcje z głowy. Najczęściej w bardzo dosłowny sposób. Wybranka Anatidae, również nie tolerowała tego typu sugestii i ochrona jej firmy sumiennie wspierała ludzi admirała w dziele tłumaczenia wszystkim, jak szczere uczucie łączy ją z admirałem. Można więc było rozpocząć przygotowania do ślubu. Tego typu imprezy miały i mają ustalony od wieków harmonogram.
Należało określić miejsce, gdzie odbędzie się wesele. Hakelber jako posiadacz kilku planet i licznych instalacji orbitalnych, miał w czym wybierać. Z miejsca odpadły gazowe olbrzymy i stacje orbitalne. Anatidae, choć spędzał w kosmosie mnóstwo czasu, lubił czuć pod nogami powierzchnię planety i marzyła mu się impreza plenerowa. Kolejną wyeliminowaną opcją była Skwarka z systemu 7956. Temperatura trzystu stopni Celsjusza, panująca na jej powierzchni skutecznie zniechęcała do robienia tam imprez. Jej przeciwieństwem była Skadi, krążąca wokół czerwonego karła z systemu 7641. Średnia temperatura na jej równiku oscylowała wokół minus dziesięciu stopni, co znakomicie ułatwiałoby utrzymanie serwowanych alkoholi w optymalnej temperaturze. Argument ten miał dla Hakelbera duże znaczenie i był gotów poprzeć tę lokalizację. Wotum zgłosiła jednak Aveline'a.
– Hakusiu, ty mnie chyba już nie kochasz.
– Słoneczko moje kochane, jak to nie kocham? Przecież wesele nam szykuję.
– Bo ty chcesz żebym na naszym weselu wyglądała grubo?
– Czyli będzie nas troje? – Hakelber starał się być domyślny.
– Żadne troje. – Mina Aveliny wskazywała irytację brakiem zrozumienia. – Chcesz zrobić wesele w tej lodowni i całe miałabym spędzić w grubym futrze i kombinezonie.
– Wszyscy będą w futrach, rozpalimy wielkie ogniska, na solidnych rożnach będziemy piec całe prosiaki, dziki, woły. Super, no nie?
– Nie ma mowy! – Aveline'a tupnęła nogą i zmarszczyła brwi. – Wesele może być w plenerze, pod warunkiem, że wszyscy będą mogli podziwiać moja lekką i zwiewną sukienkę. Zrobimy je na Afrodycie, a twoje satelity meteo zadbają o ładną pogodę. Zrozumiano!
– Dobrze kochanie, zrobimy je na Afrodycie – zgodził się Hakelber.
W ten to sposób, Miecz Imperium, postrach kosmosu, zdecydował o lokalizacji imprezy weselnej. Teraz można było ruszyć z zapraszaniem gości. Logistycznie było to odrobinę skomplikowane, ponieważ ze skrupulatnych szacunków wynikało, iż minimalna liczba tych, których Hakelber i Avelina zaproszą na wesele wynosi drobne sto osiemdziesiąt cztery tysiące pięćdziesiąt dwie pary. Z uwagi na fakt, iż potencjalni goście znajdowali się na niemal wszystkich zamieszkałych układach gwiezdnych imperium oraz wielu światach sojuszniczych, osobiste rozwiezienie zaproszeń zajęłoby jakieś pięćdziesiąt standardowych lat. Sprawę rozwiązano za pomocą flotylli statków kurierskich i zaproszenia w postaci nagrania holograficznego szóstej generacji. Wzmożony ruch jednostek kurierskich, w końcu oprócz zaproszeń wożono też potwierdzenia przybycia, nie wszędzie został odpowiednio zrozumiany.
Planeta centralna, siedziba Najwyższego Intelektu, Emanacji Mądrości, Cywilizacji Yunkrów.
Peegi, najważniejsza z oświeconych rozparła na wyłożonej błotem wannie swe ciało, sprawdziła czy na stoliku obok ma niezbędne elementy edukowania podwładnych, uniosła nieco głowę i gestem dała znak, by wpuszczono nadkomisarza departamentu wywiadu na obszar imperium.
– Pani. – Padł w pokłonie. – Jestem na twe wezwanie.
– Co się dzieje w imperium? Mam mnóstwo niepokojących informacji o wzmożonej aktywności przeklętego Hakelbera Anatidae.
– Wedle naszych agentów ten admirał siódmego rodu wkrótce się ożeni.
– Bzdura! – Pejcz spadł na grzbiet podwładnego. – Z powodu związania się z samicą nie uruchomiłby przecież ponad setki statków kurierskich.
– Oczywiście ekscelencjo.
– To musi być przygotowanie do wielkiej wojny. Jego wysłannicy odwiedzają patriarchów imperialnych rodów, generałów, oficerów, żołnierzy, którzy brali udział pod jego rozkazami w zniszczeniu Czancych, wszelkich sojuszników.
– Nie stwierdzono za to ruchów flot wojennych – nieśmiało nadmienił nadkomisarz.
– Bo to jeszcze nie ten etap. – Pejcz znów zaświstał.
– Cóż mamy robić.
– Prześlij ostrzeżenie Złodziejom Dusz, ja zaś postawię w stan najwyższej gotowości nasze siły obronne.
– Tak pani.
Nadkomisarz wycofywał się tyłem zadowolony, iż dziś skończyło się tylko na paru batach, zostawiając za sobą radośnie chrumkają Peegi.
Przy planowanej ilości gości, logistyka przedsięwzięcia mogłaby się wydawać rzeczą wybitnie skomplikowaną. Jednak nie dla Haklebera dysponującego prywatną flotę gwiezdną. Oprogramowanie wykorzystywane do zaopatrywania floty pozwoliło ustalić ilości potrzebnych wiktuałów. Wystarczyło parę nakładek na programy szpiegowskie i w oparciu o badanie preferencji z sieci społecznościowych ustalono optymalne rozmieszczenie gości przy stołach. Wywiad ustalił klasy jednostek, którymi przybędą najbogatsi weselnicy, a programy wspomagania taktycznego, wykonały projekty parkowania na orbicie. Opracowano równiejszy marszruty statków transportowych, które miały przywieźć tych, których nie stać na własne jachty gwiezdne. Tysiące transportowców przywoziły modułowe instalacje, które odpowiednio rozstawione miały zapewnić gościom noclegi, wikt i opierunek. Kuchnie polowe zajmowały strategiczne pozycje, w mobilnych chłodniach mrożono wiktuały, a pod setkami destylatorów wesoło buzował ogień, by gościom nie zabrakło niezbędnego podczas tego typu uroczystości bimbrusa maksimusa.
Powierzchnia Afrodyty zaczęła w tym czasie przybierać coś na kształt placu budowy pod wielką bazę wojskową. W mrówczym trudzie, w dymie destylarni, oparach bimbrusa tysiące robotników szykowało najważniejsze wydarzenie towarzyskie galaktyki. Radość mąciły jedynie doniesienia imperialnego wywiadu, który co rusz był alarmowany, iż wrogowie siedmiu rodów odbierają przygotowania do uroczystości jako kamuflaż wielkiej wyprawy wojennej.
Zwyczajem przyjętym w imperium było, iż wyboru muzyków na wesele dokonywał pan młody. Hakelber nie mógł się jednak zdecydować. Gwiazdy imperialnej estrady nie gwarantowały, że wszyscy goście będą bawić się dobrze. Na dodatek żądały horrendalnych honorariów. Miecz imperium był już w desperacji, kiedy to jeden z poruczników zaprezentował mu pewne nagranie.
– Słabe to – rzekł Hakelber po jego odsłuchaniu.
– Panie Admirale, proszę je przesłuchać po setce bimbrusa.
– Faktycznie brzmi jakoś lepiej – Hakelber sięgnął po kolejny kieliszek.
– Po wypiciu pół litra decyzja była podjęta.
– Biorę ich! Gdzie mam wysłać statek kurierski.
– Tu jest pewien problem szefie?
– Czyli?
– Ja to nagrałem, jak miałem zmianę na tajnej stacji Nawia w systemie dziewięć tysięcy trzysta pięćdziesiąt siedem. To będą jakieś trzy standardowe miesiące lotu.
– Faktycznie to może być problem, bo do wesela został mi tylko miesiąc – stwierdził oczywistość admirał. – Chyba, że polecimy skrótem przez system osiem tysięcy trzysta piętnaście zet, wtedy obróci się w obie strony poniżej miesiąca.
– To obrzeża terytoriów Złodziei Dusz – przypomniał porucznik.
– Wiem – odrzekł Hakelber. – Polecimy tam szybkim liniowcem. Na orbicie Afrodyty parkuje „Piorun”. Przygotujcie mi go do lotu, ale to na wczoraj.
– Tak jest.
Admirał był mistrzem działań wyprzedzających, toteż przewidując reakcję Aveliny, o wyprawie po muzyków, poinformował ją tuż przed wejściem w tunel nadprzestrzenny. Podróż do rodzinnej planety wybranego przez Hakelbera zespołu muzycznego przebiegła sprawnie i szybko. W systemie 8315 Z, nie było żadnych okrętów Złodziei Dusz. System 9359 leżał na uboczu. Na mocy starego traktatu pierwszej fali kolonizacji był niezależny. „Piorun” wszedł do niego w pełnym kamuflażu, to pozwalało uniknąć niepotrzebnej sensacji wśród miejscowych.
Lądownik admirała natychmiast wyruszył na zamieszkałą planetę. Hakelber wykorzystał sieć agentów siódmego rodu po to, by umówić spotkanie z menadżerem i liderem zespołu. Przebrnąwszy przez zwyczajowe konwenanse przeszedł do konkretów.
– Pragnę, aby wasz zespół zagrał na moim weselu.
– To oczywiście możliwe, zaraz sprawdzę, kiedy mamy najbliższy wolny termin. – menadżer sięgnął po notebooka.
– Niech pan się nie trudzi. Wynająłbym was na najbliższe półtora miesiąca.
– To absolutnie niemożliwe, mamy trasę i…
– Pokryję ewentualne straty. – Hakelber położył na stole kilogramową sztabkę złota.
– Yyyyy … – menadżer zawiesił się niczym przeciążany komputer.
– Pan jest bardzo konkretnym człowiekiem – spokojnie stwierdził wokalista. – Jakie będzie nasze wynagrodzenie?
– Kolejna taka sztabka.
– Brzmi dobrze. – Muzyk uśmiechnął się lekko, przeliczając w myślach zyski. – Chciałbym jednak wiedzieć, czemuż wynajmuje nas pan na miesiąc z okładem? Jestem pewien, że wesele nie potrwa dłużej niż parę dni.
– Powiedzmy, że mieszkam kawał drogi stąd.
– Złoto zamiast przelewu, długa droga, to sugeruje … – wokalista zawiesił głos na chwilę – potrzebę dyskrecji.
– A ta kosztuje. – Hakleber domyślnie położył na stole kolejną sztabkę złota.
– Co oprócz instrumentów mamy wziąć na ten wyjazd?
– Transport w obie strony, wikt podczas drogi biorę na siebie, więc…
– Wchodzę w to. – Muzyk wyciągnął rękę.
– No to jesteśmy umówieni. – Admirał podał mu swoją.
– Rozumiem, że mamy być gotowi do wyjazdu na wczoraj.
– Powiedzmy jutro o trzeciej po południu przyślę po was podwózkę.
– Będziemy gotowi
„Piorun” wychodził właśnie z tunelu nadprzestrzennego w systemie 8315 Z, a na jego pokładzie w najlepsze trwał wieczór kawalerski Hakelbera. Zakładano optymistycznie, iż zgodnie z imperialnymi zwyczajami zakończy się on na pięć dni przed ślubem, czyli za jakieś dwanaście godzin. Aktualnie impreza osiągała właśnie apogeum i na pokładzie trudno było znaleźć kogoś trzeźwego. Niemal wszyscy, którzy byli w stanie utrzymać się na nogach, zgromadzili się w hangarze myśliwskim. Oficer taktyczna szwadronu, brodząc w pianie, ubrana jedynie w słuchawki, tańczyła na grzbiecie gwiezdnego myśliwca. Hakelber właśnie obstawiał, czy w ciągu najbliższych trzydziestu sekund tańcząca poślizgnie się i spadnie, czy też nie, gdy rozbrzmiał sygnał alarmu bojowego. Wpajana latami dyscyplina sprawiła, że załoga mimo ewidentnych problemów z przemieszczaniem się ruszyła na stanowiska bojowe.
– Co się dzieje? – Lekko zataczający się admirał zajął swój fotel na mostku.
– W systemie jest kilka jednostek Złodziei Dusz – odpowiedziała Arretea, okrętowa kapłanka boga wojny, i prawdopodobnie jedyna trzeźwa osoba na pokładzie.
– Wachtowy, lokalizacja wroga – Hakelber starał się trzeźwo analizować sytuację.
– Cztery ciężkie krążowniki poruszają się po eliptycznych orbitach przy tunelu alfa, czyli bliższym punkcie skoku. Pancernik w dryfie idealne na wlocie tunelu beta, tym wejściu w nadprzestrzeń, co jest w polu asteroid.
– Kurs na betę! Maksymalna prędkość! Skoczymy za sześć godzin!
– Tak jest!
– Dlaczego nie przebijamy się przez te krążowniki? – Arretea była mocno zdziwiona.
– Bo tam będzie trudniej.
– Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie. „Piorun” na pełnej prędkości wyminie bez problemu te okręty i skoczy. Zniekształcenia relatywistyczne sprawią, że oni będą mieli problemy, by do niego wycelować. Przy becie będziemy musieli wyhamować, przed pasem asteroid, co pozwoli pancernikowi na dokładny ostrzał. Na dodatek tamte skały są od lat minowane przez nas i Złodziei Dusz, pozwalają też na ukrycie lekkich jednostek. Trzeba będzie poderwać myśliwce, o ile znajdziemy pilotów na chodzie. – Arretea pozwoliła sobie na odrobinkę sarkazmu.
– Ja znam ten szyk. – Admirał minę miał dość dziwną. – Te krążowniki są w ruchu po to, by nasze skanery zaburzeń grawitacyjnych nie wykryły pól minowych na wektorze podejścia do tamtego tunelu.
– Skąd ta pewność?
– To ulubiona pułapka Belli. Muszę się napić.
Hakelber ruszył do butelki stojącej pomiędzy wachtowymi. Kapłanka, szybko skojarzyła imię. Bella była ukochaną admirała. Kobietą, która dzieliła z nim łoże, władzę, myśli i marzenia. Czancy podstępem ją schwytali i przekazali Złodziejom Dusz, a ci podali “szarą istotę” zmieniając w jedną ze swoich. W odwecie admirał wybił czterorękich niemal do nogi. Jeśli tymi jednostkami faktycznie ona dowodzi… Arretea zaczęła się modlić do boga wojny gorliwie jak nigdy wcześniej.
Do przewidywanego czasu starcia było około sześciuset sekund. „Piorun” szedł kursem prosto na wrogi pancernik, mając kilka minut świetlnych za sobą cztery ciężkie krążowniki Złodziei Dusz. Hakelber właśnie skończył przygotowywać koordynaty dla ostrzału, gdy niezupełnie trzeźwy oficer taktyczny zaproponował.
– Panie admirale powinniśmy rozpocząć hamowanie i poderwać pokładowe myśliwce by oczyściły trasę z ewentualnych min i pułapek.
– Nie.
– Ale…
– Po pierwsze, piloci są w sztok pijani, nie ma opcji by poszli w bój. Po drugie, myśliwce są zalane pianą gaśniczą, a mechanicy bimbrem, więc byłyby problemy z przygotowaniem maszyn do startu. Po trzecie, zanim oczyszczą przejście i wrócą na pokład, to dociągną tu ścigające nas krążowniki. Wówczas na spółkę z tym pancernikiem rozwalą nas na amen i nie zdążę na własne wesele.
– Panie admirale, wroga jednostka nadaje do nas na ogólnym kanale łączności – zameldował wachtowy.
– Audio, wideo, czy holo?
– Holo panie admirale.
– Ekranuj stanowiska poza moim fotelem i daj połączenie.
– Tak jest.
Holograficzna postać pojawiła się na mostku „Pioruna” niemal natychmiast. Hakelber patrzył na nią, jak na upiora z przeszłości. Zgrabna szatynka w obcisłym stroju poprawiła zalotnie swoje włosy, uśmiechnęła się i powiedziała.
– Cześć misiu.
– Witaj Bello. – Hakelber nie wydawał się specjalnie szczęśliwy.
– Słyszałam, że się żenisz?
– A co, jesteś zazdrosna?
– Pytanie. Przecież znam ciebie lepiej niż ktokolwiek inny. Tak na marginesie spóźniasz się z poderwaniem myśliwców.
– Jesteś eks, już cię nie kocham. – Hakelber nie był przekonywający gdy to mówił. Sięgnął nerwowo po piersiówkę.
– Czuję się, obrażona. Gdybym była ci obojętna, nie wytłukłbyś Czancych. To powinno być nasze wesele. – Dziewczyna zdawał się być urażona.
– Może kiedyś, jak zrobię porządek ze “szarą istotą” i Złodziejami Dusz.
– Może staniesz się jednym z nas? – Bella uśmiechnęła się zachęcająco.
– Nigdy – Hakelber rzucił w hologram piersiówką.
– Jesteś taki słodki jak się złościsz. Tak na marginesie, idziesz za szybko i jak nic rozbijesz się o asteroidy. Widzisz, nawet teraz dbam o ciebie. – Tym, razem zdawała się patrzyć z troską.
– Nie musisz, bo za chwilę cię zniszczę. Wedle koordynat, ognia! – Anatidae wykrzyczał rozkaz.
– Alkohol ci nie służy. Strzelasz za wcześnie. – Bella zdawał się być rozbawiona, ale jej hologram znikł.
„Piorun” lekko drżał prowadząc wściekły ostrzał ze wszystkich rodzajów posiadanego uzbrojenia. Pancernik wykonał zgrabny unik. Strumienie plazmy, rakiety i torpedy przecięły próżnię. Chwilę później trafiły w asteroidy, dawne i nowe miny, zamaskowane samobieżne torpedy, ukryte ścigacze Złodziei Dusz. Wszystko pochłonęła rozszerzająca się kula ognia. Liniowiec Hakelbera nadal prowadził ogień czyszcząc sobie drogę do punktu skoku. Tarcze energetyczne błyszczały, bez większego problemu rozgarniając drobne kosmiczne śmieci. Bella zrozumiała, że Anatidae ma szanse wymknąć się z pułapki. Pancernik rozpoczął ostrzał. Wydawało się, iż miał szczęście i trafił „Pioruna”. Liniowiec wyłączył główny napęd, opadły tarcze, a jego pancerz pokryły skalne krople z pozostałości asteroid. Przekoziołkował obracając się rufą do kierunku lotu, odpalił salwę rakiet i dział plazmowych w stronę pancernika. Osłony olbrzyma zamigotały, ale wytrzymały. Bella była pewna triumfu. Pancernik może wytrzymać nawet silniejszy ostrzał, za to jeśli ona trafi, to z okrętu Hakelbera nic nie zostanie. Zanim jednak okręt Złodziei Dusz zdążył wystrzelić, liniowiec znikł w nadprzestrzeni.
Aeveline była wściekła, przy czym ten stan nasilał od chwili, kiedy to jej oblubieniec znikł zostawiając jedynie krótką wiadomość, iż leci zaangażować muzyków na wesele. Machina przygotowań była już rozkręcona na wysokie obroty i zdawała się działać automatycznie, ale jedynie mężczyzna mógłby uznać, iż wszystko może poprawnie działać bez osobistego nadzoru. Logistycy z prywatnej floty Hakelbera, tworzyli wszystko zgodnie z wojskowymi standardami. Świetnym przykładem były miasteczka namiotowe dla gości. Powstawały sprawnie, tyle że wedle jednakowego schematu, stworzonego dla planetarnych korpusów ekspedycyjnych. Zupełnie nie uwzględniały piękna krajobrazów. Ileż się ona musiała z nimi namęczyć, zanim wymusiła ustawienie części namiotów tak by zamiast standardowych prostokątów stworzyć szerokie aleje prowadzące nad ciepłe morze, ile by było mniej siatek maskujących, a więcej kwiatów, ile by gości rozmieszczać nie w porządku alfabetycznym ale wedle stopnia zażyłości.
Na dwa dni przed uroczystością w zasadzie wszystko było już gotowe, brakowało tylko pana młodego. Aeveline była pewna, iż jeśli dał się zabić, to osobiście go zamorduje. Oczywiście po sklonowaniu. Wreszcie otrzymała wiadomość, od samego Hakelbera właśnie wyszedł z punktu skoku i leci w stronę Afrodyty. Admirał wspomniał o sukcesie misji, mimo drobnych komplikacji. Szybko to sprawdziła. „Piorun” szedł na pełnej prędkości, ale jego pancerz wyglądał dziwnie z przyklejonymi skalnymi rozbryzgami. Nie miało to znaczenia, liczyło się tylko to, że zdąży na wesele i dowiezie muzyków.
Ślub był piękny, na śnieżnobiałym marmurowym podwyższeniu, wśród kwiatów, motyli i kolibrów wybranych z najpiękniejszych gatunków całej galaktyki, tęczy wykonanej przez satelity pogodowe, wiwatów zaproszonych gości.
Wieczorem na przygotowanych parkietach dziesiątki tysięcy par bawiły przy bliżej im nieznanych utworach o tytułach „Żono moja, szczęście moje”, „Moja mała blondyneczko”, „Jesteś szalona” i wielu innych, które trudno było spamiętać z uwagi na obfitość bimbrusa maksimusa. Goście bawili się w tym lepiej im więcej przelano alkoholu, tylko menadżerowie imperialnych gwiazd estrady narzekali na niskie gusta muzyczne admirała.