Ech…
Jeden plus pisania tego komentarza jest taki, że najprawdopodobniej doskonale wiesz, czego się po nim spodziewać, może wręcz tego oczekujesz (choćby jako gwarancji, że świat dalej kręci się we właściwym kierunku ;), więc mogę wyjść naprzeciw tym Twoim oczekiwaniom z jakby nieco lżejszym sercem. Niemniej wciąż nie mam ochoty pisać tego, co napisać muszę. Ale że muszę, to piszę:
Tym razem dałeś popis wiedźmińskiego wręcz kunsztu w rozmijaniu się z moim gustem.
Przez cały tekst miałem wrażenie – zdecydowanie nieprzyjemne – że mam do czynienia z przerysowaną Mariolką z kabaretu… Jezu, nawet nie kojarzę już teraz ich nazwy. W każdym razie chodzi o tego gościa, co zakłada perukę i wciela się w postać rasowej blondyny z kawałów, i nawija, bodajże do telefonu, rzekomo śmieszne teksty przez cały skecz. A nawet skecze. Nie widziałem wielu jego występów w tej roli, bo mnie to bardziej męczy i irytuje niż cokolwiek innego, jednak czasem, nie ukrywam, też i rozbawi. Twojej Wanesie – przerysowanej wersji przerysowanej blondyny z przerysowanych skeczów parodiujących przerysowane kawały o blondynkach – się to jednak nie udało. Nie no, dobra, dwa czy trzy teksty były fajne, ale to raczej na zasadzie inteligentnej gry słów niż zabawnego dowcipu (co jednak jest tu komplementem), jednak cała reszta – no nie, nie mój typ humoru. Poza tym jakoś tak nie polubiłem bohaterki.
Forma opowiadania też wzbudziła moją niechęć. Monolog, niech tam, jeszcze strawię jakoś (choć nie bez zgagi i wydzielania toksyn przyczyniających się do gazów cieplarnianych), ale te puszczane w przestrzeń pytania (Że niby dlaczego gadam do siebie?/Kto to jest Pulpecik?, etc), będące niejako echem czy wręcz – zezewierzęcając nieco język – papugowaniem pytań zadanych przez hipotetycznego rozmówcę, jako forma swoistego lenistwa narracyjnego (bo po co prowadzić monolog tak, by czytelnik sam się domyślił, jak powinno brzmieć pytanie, na które właśnie narrator udziela odpowiedzi, skoro można to pytanie po prostu zadać, niejako – i znów zezwierzęcamy – małpując kogoś z tła, i lecieć z koksem dalej?), najzwyczajniej w świecie mnie odrzuca. Zabiegi w tym guście to ścisła czołówka tego, czego w literaturze (i niektórych skeczach, skoro już zahaczyliśmy o kabaret) nie lubię najbardziej.
Kolejną są infodumpy, od których i niniejszy tekst wolny nie jest. Zasadniczo mam tu na myśli głównie relacje ze zmian społeczno-politycznych; relację dla zrozumienia tekstu niezbędną, w to nie wątpię (choć, generalnie, i tak tego opowiadania nie rozumiem – ale o tym za chwilę), co jednak nie zmienia faktu, że, mimo niemal przekonującego uzasadnienia tego zabiegu (”dla moich biografów”), całość brzmi mi po prostu sztucznie jak niejakiego Kwiatkowskiego cover utworu “Jak zapomnieć” zespołu Jeden Osiem L.
Nie, no przegłem, i to srogo, a w dodatku na dwa sposoby: powiedzieć, że ten cover brzmiał sztucznie, to jak powiedzieć o ostatnich filmowych adaptacjach z DC, że są po prostu denne. A poza tym nic nie jest tak – przepraszam za język – chujowe, jak ten akt profanacji, nawet infodumpy.
Niemniej, jeśli przyjmiemy, że rzekomi biografowie Wanesy nie pochodzą z przeszłości tak zamierzchłej, że współczesnej nam tu zgromadzonym, to wyłuszczanie im (a nie nam) raczej szeroko znanej historii tego kraju bidnego, biednego i popadającego w wieloraką nędzę, nie jest zbyt dobrym pomysłem na prowadzenie fabuły. Ja, w każdym razie, entuzjastą tego typu pomysłów nie jestem.
Co dalej? Jak już wspomniałem, nie wiem, o czym ten tekst zasadniczo jest. Pomijam już zbyt szczegółowe wgłębianie się w niuanse świata przedstawionego, który dla mnie, jako człowieka – chwalę sobie – myślącego (na wszelki wypadek nie wgłębiajmy się jednak w detale typu: o czym, o kim i dlaczego tak powoli ;), jest zbyt absurdalny, by mógł bawić, poruszać, szokować czy interesować (niemniej w jakiś sposób skłania do refleksji nad tym, ile z przedstawionych tutaj niedorzeczności byłoby/jest/będzie faktycznie dopuszczalnych w zliberalizowanym, chorym na poprawność polityczną świecie – a zmuszanie do rozkmin zawsze na propsie), ale szczątkowa fabuła, która najwyraźniej miała zaprowadzić mnie w jakiś konkret związany z Wanesą i jej defekcikiem, koniec końców wywiodła jednak na meandry, manowce, okolice Płocka – nie wiem, dlaczego akurat Płocka – i inne zadupia. Słowem lub kilkoma – zawartej w opowiadaniu historii nie skumałem Ci ja. Choć to może dlatego, że miałem pewne – niezbyt poważne, ale jednak – problemy z zachowaniem koncentracji i skupieniem uwagi na opowiadaniu.
Mamy więc irytującą bohaterkę, która w mało zabawny i niezbyt zajmujący sposób przegaduje świat zbyt irracjonalny, by mnie zainteresować, co w rezultacie prowadzi mnie… w sumie, to nie wiem gdzie; do jakiegoś zupełnie niezrozumiałego finału, który zapewne miał coś wspólnego z motywem konkursowym, lecz szczegóły, niestety, uciekły mi na wszystkie strony.
Pozostaję więc z takim trochę wrażeniem, że ten tekst miał na celu głównie zrobienie sobie jakiegoś dziwnego rajdu po wszelkiej maści parafiliach i dewiacjach, którego racji bytu nawet nie próbuję się domyślać.
Staruchu, mam szczerą nadzieję, że ta (uwaga, eufemizm!) dosyć nieprzyjemna recenzja – dla mnie pewnie nie aż tak bardzo jak dla Ciebie, ale jednak – w żadnym wypadku nie zostanie odebrana jako akt niczym nieuzasadnionej złośliwości, trollingu i takiesysństwa, choć, przyznaję, że pisząc ją, tak się właśnie czułem: jak złośliwy, trollujący dupek.
Peace!
"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/