- Opowiadanie: Wicked G - Tańcz, niech twa dusza ogniem żywym płonie

Tańcz, niech twa dusza ogniem żywym płonie

Ogromne podziękowania dla Kam_Mod, wilka-zimowego i Huberta Olkowskiego za korektę/betę oraz dla Emiliana Sornata, Michała Podłubnego i Jacka Małasa za wrażenia z lektury.

 

Ostatnio pod moim opowiadaniem wywiązała się dyskusja o sugerowanej muzyce do opowiadań. Opinie były różne, ale pomyślałem jak to – tekst o muzyce bez sugerowanej muzyki? Macie tu playlistę, starałam się, by nastrój poszczególnych piosenek odzwierciedlał klimat poszczególnych części opowiadania:

https://www.youtube.com/playlist?list=PL8EMUvZHlU0ERzpDXeoQxk321WrLJVIQp 

 

Ilustracje mojego autorstwa.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Tańcz, niech twa dusza ogniem żywym płonie

Z ulgą weszłam na klatkę schodową. Wracając z pracy, prze­mar­z­łam na kość i ma­rzy­łam tylko o tym, by jak naj­szyb­ciej wypić kubek cie­płej her­ba­ty, wskoczyć pod ko­c i uciąć sobie eska­pi­stycz­ną drzem­kę – na­gro­dę po stre­su­ją­cym dniu. Jed­nak tknięta silnym, jakby wdzierającym się do głowy przeczuciem, przy­sta­nę­łam jesz­cze na chwi­lę, żeby wyjąć pocz­tę.

We­wnątrz bla­sza­nej prze­gro­dy cze­ka­ła tylko jedna ko­per­ta. Czar­na. Bez nadaw­cy, za to za­pie­czę­to­wa­na wo­skiem. Wy­tło­czo­no w nim skom­pli­ko­wa­ny wzór skła­da­ją­cy się z kilku pier­ście­ni oto­czo­nych cią­ga­mi nie­zro­zu­mia­łych zna­ków.

Kompletnie mnie to zaskoczyło. Stwier­dzi­łam, że to dość oso­bli­wa ulot­ka re­kla­mo­wa. Na pewno nie list. Zna­jo­mi i ro­dzi­na nie trosz­czy­li się o mnie tak mocno jak przedsiębiorstwa o po­ten­cjal­ną klient­kę.

Wsu­nę­łam ko­per­tę do kie­sze­ni i po­biegłam na czwar­te pię­tro, do wy­naj­mo­wa­nej ka­wa­ler­ki. Zziajana wczłapałam do mieszkania, po czym zła­ma­łam pie­częć ta­jem­ni­czej prze­sył­ki. Opar­łam się o brudną ladę kuchenną i wy­ję­łam z ko­per­ty kart­kę ko­lo­ru węgla z tek­stem za­pi­sa­nym złotą, sty­li­zo­wa­ną na ka­li­gra­fo­wa­ne pismo czcion­ką.

Intuicja mnie nie my­li­ła, to była re­kla­ma. Dość oso­bli­wa i za­ra­zem trochę nie­po­ko­ją­ca, zwa­żyw­szy na treść.

 „Anno,

wiemy, że uwiel­biasz dobrą za­ba­wę przy ryt­mach mu­zy­ki. Ob­ser­wu­je­my Cię od dłuż­sze­go czasu. Kró­lu­jesz na zdję­ciach i re­la­cjach wideo z naj­go­ręt­szych im­prez w oko­li­cy. Gdy tań­czysz, roz­pę­tu­jesz praw­dzi­we sza­leń­stwo. W związ­ku z tym przy­go­to­wa­li­śmy dla Cie­bie spe­cjal­ną ofer­tę.

Z oka­zji otwar­cia no­we­go klubu Re­ne­ga­de or­ga­ni­zu­je­my event, na który za­pra­sza­my tylko naj­lep­szych im­pre­zo­wi­czów z oko­li­cy. Wstęp wolny, dla pań pierw­szy drink w barze na koszt firmy. Li­ne-up to nie­spo­dzian­ka, jed­nak za­pew­nia­my, że wy­stą­pią świetni DJ-e, ofe­ru­ją­cy cały wa­chlarz ga­tun­ków mu­zy­ki elek­tro­nicz­nej, od mi­ni­mal tech­no przez glitch hop po sam­bass.

Przyjdź w pią­tek 15.02 o 20:00 na Ka­mien­ną 38. Dress code nie obo­wią­zu­je. Dla nas liczy się ta­niec i za­ba­wa, nie wy­gląd.

Do zo­ba­cze­nia na par­kie­cie”

Poczułam się co najmniej dziwnie. Zastanawiałam się, w jaki sposób mnie wyśledzili, lecz po chwili zdałam sobie sprawę, że w epoce portali społecznościowych zbieranie informacji to żaden problem.

Mimo wszystko zostałam mile zaskoczona. Tak czy inaczej w ten weekend wylądowałabym w klubie, a impreza z darmową wejściówką ulży mojemu skromnemu budżetowi. Co wię­cej, wymagane za­pro­sze­nie najpewniej okaże się sku­tecz­ną za­po­rą dla osie­dlo­wych pa­tu­sów zarywających do wszyst­kich lasek. Do­sko­na­le. O ile oczywiście ten list nie był sprytnym oszustwem i ktoś nie czyhał na moją nerkę…

Się­gnę­łam do kie­sze­ni, palce namacały chłodną obudowę smart­fo­na. W wyszukiwarkę wpi­sa­łam nazwę klubu. Mapy Go­ogle'a rze­czy­wi­ście po­ka­zy­wa­ły, że w tym miej­scu znaj­du­je się dys­ko­te­ka. Ofi­cjal­na wi­try­na lo­ka­lu wy­świe­tla­ła je­dy­nie napis „Co­ming soon” na tle za­pę­tlo­ne­go filmu z ludź­mi tań­czą­cy­mi wśród dymu i bły­ska­ją­cych świa­teł. W stop­ce po­da­no krótką notkę informacyjną wraz z danymi kon­tak­to­wymi. Uzna­łam, że wy­glą­da to do­sta­tecz­nie wia­ry­god­nie.

Scho­wa­łam za­pro­sze­nie do komody, po czym wró­ci­łam do kuch­ni zro­bić her­ba­tę. Mo­ment póź­niej usia­dłam na ka­na­pie, by zaspokoić wołanie zmęczonych nóg o odpoczynek. Dopadł mnie dziwnie refleksyjny nastrój.

Może prze­ma­wia­ła przez to pycha, któ­rą ego ła­ta­ło rany po ży­cio­wych porażkach, ale na­praw­dę uwa­ża­łam się za le­gen­dę par­kie­tu. Pod­czas im­prez lu­dzie za­cze­pia­li mnie, by zbić piątkę i docenić moje zdol­no­ści ta­necz­ne. Na fo­rach o mu­zy­ce klu­bo­wej czę­sto wspo­mi­na­no o ostrzy­żo­nej na krót­ko dziew­czy­nie w spor­to­wych ciu­chach, rozkręcającej za­ba­wę już od wy­stę­pów pierw­szych DJ-ei – oczy­wi­ście zawsze cho­dzi­ło o mnie.

Poza tym – krótko rzecz ujmując, lipa. Skoń­czy­łam stu­dia na prze­cięt­nej uczel­ni, pracę zmie­nia­łam śred­nio co pół roku. Nie cho­dzi­ło o to, że bra­ko­wa­ło mi in­te­li­gen­cji czy kwa­li­fi­ka­cji. Po pro­stu nie wy­trzy­my­wa­łam stre­su, biu­ro­kra­cji, wy­gó­ro­wa­nych ocze­ki­wań sze­fów. Za­miast pójść do psy­chia­try po pro­zac albo inny syf, za­czę­łam roz­bi­jać się po mniej wy­ma­ga­ją­cych sta­no­wi­skach. Ro­dzi­na nie chcia­ła utrzy­my­wać ze mną kon­tak­tu, nigdy nie we­szłam w trwa­ły zwią­zek. 

Za to gdy sły­sza­łam mu­zy­kę, ule­ga­łam prze­mia­nie w wi­ru­ją­cy totem eks­ta­zy, płyn­nie falującą ma­ni­fe­sta­cję ra­do­ści i za­ba­wy. Stopy i wer­ble pod­ry­wa­ły me ciało do wy­ra­ża­nia sie­bie w spo­sób, któ­re­mu mało kto po­tra­fił do­rów­nać. Kiedy tań­czy­łam, za­po­mi­na­łam o doczesnych tro­skach. Li­czy­ły się tylko dźwię­ki pły­ną­ce z gło­śni­ków i ja jako część ko­lek­tyw­nej świa­do­mo­ści ze­spo­lo­nej mi­ło­ścią do mu­zy­ki.

Dla więk­szo­ści ludzi, po­waż­nych oby­wa­te­li lub obywatelek z dzieć­mi, oglą­da­ją­cych świat zza szyb wie­żow­ców albo toyot wzię­tych w leasingu, była to godna po­ża­ło­wa­nia po­sta­wa de­ka­dent­ki otu­ma­nio­nej hip­pi­sow­ski­mi bzdu­ra­mi Leary’ego czy Wat­t­sa. Lecz ja przy­ję­łam ją za wy­tycz­ną. Za styl życia, o którym dziw­nym zwy­cza­jem cza­sa­mi opowiadałam we wła­snej gło­wie z ze­wnętrz­nej per­spek­ty­wy. Mózg wtedy jakby przeskakiwał w inny tryb działania, neuronalne tryby zgrzytały, zmieniając bieg. Chyba w ten spo­sób umysł ma­ni­fe­sto­wał de­per­so­na­li­za­cję oraz de­re­ali­za­cję, swo­iste ode­rwa­nie od świa­ta. Wy­obra­ża­łam sobie, że ktoś two­rzy książ­kę i opi­su­je moje czyny i od­czu­cia.

.

..

Do­kład­nie w taki spo­sób.

Anna od­sta­wi­ła pusty kubek na odrapany sto­lik z IKEA. Ziewając, po­łożyła się i przykryła puchatym kocem. Za­czę­ła prze­glą­dać por­ta­le spo­łecz­no­ścio­we na te­le­fo­nie, za­la­ne set­ka­mi zdjęć i hasz­ta­gów. Kto próż­no szu­kał wa­li­da­cji wła­snej faj­no­ści, a kto je­dy­nie chciał się po­dzie­lić prze­ży­cia­mi z bli­ski­mi – mogła je­dy­nie snuć przy­pusz­cze­nia. Tak czy ina­czej, każdy z użyt­kow­ni­ków two­rzył własny, cyfrowy pomnik.

Sieć była gąszczem ta­kich mo­nu­men­tów, które nie­rzad­ko przy­pra­wia­ły Annę o za­zdrość i tę­sk­no­tę za „nor­mal­ną” egzystencją. Mimo tego nie po­tra­fi­ła się od nich ode­rwać. Być może przez to, że dzięki życiu cudzym życiem sa­mot­ność nie do­skwie­ra­ła tak mocno…

Nagle smart­fon za­wi­bro­wał. Do­sta­ła po­wia­do­mie­nie z grupy zrze­sza­ją­cej oko­licz­nych fanów mu­zy­ki klu­bo­wej. Nie­ja­ki Mar­cin Za­blow­ski – stu­den­ciak z bo­ga­tej ro­dzi­ny, cza­sa­mi wi­dy­wa­ła go na im­pre­zach w cen­trum – dodał nowy wpis.

Mar­cin pytał, czy ktoś jesz­cze do­stał za­pro­sze­nie na im­pre­zę w Re­ne­ga­de. Pod po­stem zgło­si­ło się parę osób, w tym kilku zna­jo­mych Anny. Ona też naskrobała krótki komentarz i leniwym ruchem odłożyła komórkę na blat. Zamknęła oczy, zmę­cze­nie spo­wi­ło jej umysł przy­jem­ną mgłą zo­bo­jęt­nie­nia na świat i za­snę­ła.

 

***

 

Pią­tek był do­praw­dy sza­lo­nym dniem, nawet jak na moje stan­dar­dy.

Po drzemce wsta­łam strasz­nie za­mu­lo­na. Przez resz­tę dnia ro­bi­łam głu­po­ty pokroju oglądania filmików na Youtube, ale wykroiłam też chwilę na sprzątnięcie bajzlu w kuchni. W nocy za­bra­łam się za lek­tu­rę kry­mi­na­łu od Nesbø. Książ­ka bar­dzo mnie wcią­gnę­ła, więc sie­dzia­łam do trze­ciej nad ranem.

Oczy­wi­ście na­za­jutrz mu­sia­łam gonić autobus, żeby nie spóź­nić się do ro­bo­ty. Cała spo­co­na, z po­draż­nio­nym od smogu gar­dłem, za­sia­dłam za kasą, by od razu do­stać opier­nicz od pod­sta­rza­łe­go, śmierdzącego klien­ta za cenę ja­błek na pa­ra­go­nie nie zga­dzającą się z tą na półce. Póź­niej la­wi­ro­wa­nie z pa­le­cia­kiem peł­nym to­wa­ru po­mię­dzy tłu­ma­mi ku­pu­ją­cych, sprzą­ta­nie jajek roz­bi­tych przez roz­wrzesz­cza­ne­go ba­cho­ra i tak dalej. Ot, uroki pracy w han­dlu. Przy­naj­mniej nie mu­sia­łam pisać idio­tycz­nych ra­por­tów kwar­tal­nych.

Cudem prze­trwa­łam do końca zmia­ny. Wró­ci­łam do domu, wzię­łam prysz­nic i po­ło­ży­łam się na krót­ką drzem­kę, żeby zre­ge­ne­ro­wać siły przed nocą. Przez długi czas rozmyślałam nad do­bo­rem ubio­ru. Osta­tecz­nie sta­nę­ło na czarnych dre­sach Pumy, obcisłym, zielonym topie, blu­zie z na­dru­ko­wa­nym skrzydlatym wil­kiem na ple­cach i air­ma­ksach w khaki.

Za­ło­ży­łam jesz­cze pu­cho­wą kurt­kę i ruszyłam na miasto, podekscytowana nadchodzącą piekielną masakrą w tańcu. Po dro­dze ku­pi­łam pusz­kę red bulla. Na moc­niej­sze­go po­bu­dza­cza nie mo­głam sobie po­zwo­lić. Wszyscy dilerzy, których znałam, wylądowali niedawno w pace po serii policyjnych nalotów. Trochę się tym przejęłam, ale bez przesady, bo choć lu­bi­łam za­ba­wę na cięż­szej fazie, nie na­le­ża­łam do grona ludzi, któ­rzy bez dwóch kre­sek amfy albo por­cji MDMA nawet nie spo­glą­da­li w stro­nę par­kie­tu.

Do­tar­łam na pomazany markerami przy­sta­nek. Padający śnieg topniał na popękanym chodniku, co nie wróżyło dobrze moim butom. Na domiar złego tramwaj się spóźnił.

Osta­tecz­nie przy­by­łam na Ka­mien­ną o dwu­dzie­stej dwa­dzie­ścia, prze­mo­czo­na i roz­złosz­czo­na ko­niecz­no­ścią po­dró­żo­wa­nia w wa­go­nie peł­nym spo­co­nych ludzi. Zna­le­zie­nie klubu przy­spo­rzy­ło mi pro­ble­mów. Wej­ście znaj­do­wa­ło się z tyłu bu­dyn­ku, przy dość ob­skur­nym po­dwór­ku wyznaczonym przez ka­mie­ni­ce z od­pa­da­ją­cym tyn­kiem. Szyld był le­d­wie wi­docz­ny, a nazwę klubu za­pi­sa­no go­tyc­ką czcion­ką sty­li­zo­wa­ną na ście­ka­ją­ce graf­fi­ti.

.

..

Chwy­ci­łam za mo­sięż­ną klam­kę w kształ­cie li­ścia, go­to­wa na prze­ży­cie epic­kiej, noc­nej przy­go­dy.

Annę owiał przy­jem­ny po­dmuch go­rą­ce­go po­wie­trza. Jej stopy zatupotały miarowo na czarnych kafelkach. Na końcu pomalowanego skrzącą, złotą farbą przedsionka, tuż przed pro­wa­dzą­cy­mi w dół scho­da­mi, stało dwóch bram­ka­rzy. Jak przy­sta­ło na po­rząd­ny klub, ochroniarze byli wy­so­cy i umię­śnie­ni. Nie wy­glą­da­li jed­nak na prze­cięt­nych bru­ta­li, w mnie­ma­niu Anny raczej na gorące ciacha. Ich ubiór również nie­ pasował do ste­reo­ty­po­wej ukła­dan­ki. Ten po lewej, równo przy­strzy­żo­ny blon­dyn, miał na sobie dżin­sy i szarą po­lów­kę z lo­giem prze­sta­wia­ją­cym węża owi­nię­te­go wokół sztan­da­ru i lancy. Drugi, o czar­nych, kręconych włosach, nosił krwi­ście czer­wo­ny gar­ni­tur.

– Wi­ta­my w na­szych skrom­nych pro­gach – rzekł jasnowłosy siłacz. – Anna Ma­lew­ska, tak?

– Zga­dza się – od­par­ła zaskoczona. Przez mo­ment mil­cza­ła, nie wie­dząc, jak za­re­ago­wać. – Skąd pa­no­wie mnie znają? Mam poka­zać za­pro­sze­nie?

– To nie bę­dzie ko­niecz­ne – stwierdził ten odzia­ny w gar­ni­tur. – Jesz­cze tylko ru­ty­no­wa kon­tro­la i droga do klubu wolna. W za­sa­dzie nie mu­sie­li­by­śmy tego robić, ale pro­ce­du­ry, pro­ce­du­ry…

Anna podniosła ręce i po­de­szła bli­żej z uśmiechem na ustach. Wykidajło w po­lów­ce de­li­kat­nie okle­pał ją po kie­sze­niach. Le­d­wie czuła jego dotyk na ciele. Sub­tel­ność nie­spo­ty­ka­na w tym za­wo­dzie. Skoń­czyw­szy kon­tro­lę, ge­stem dłoni za­pro­sił do zej­ścia na dół, ży­cząc miłej za­ba­wy.

Już kilka stop­ni niżej wy­czuła za­pach ma­ri­hu­any i usły­szała stłu­mio­ną linię ba­so­wą house’owej pio­sen­ki. Znajome klimaty, niczym w drugim domu.

Ma­lut­kie po­chod­nie osadzone w ścianach jaśniały żółtym blaskiem. Na końcu scho­dów przy­wi­tał ją bar z pod­świe­tlo­nym na fioletowo kon­tu­arem, przy któ­rym stała ko­lej­ka ro­ze­śmia­nych ludzi w naj­prze­róż­niej­szych stro­jach: od cza­pek z dasz­kiem i spodniach moro z ni­skim kro­kiem po ko­szu­le od Tommy'ego Hil­fi­ge­ra i błysz­czą­ce, skó­rza­ne buty.

Po­miesz­cze­nie przy­po­mi­na­ło pałac z eklektycznym wystrojem. Całe ocie­ka­ło zło­tem, pur­pu­rą i kar­ma­zy­nem. Krzy­żo­wo-że­bro­we skle­pie­nie wi­sia­ło nisko nad gło­wa­mi imprezowiczów. Nie­któ­rzy spo­czy­wa­li na krze­słach z pi­ko­wa­ny­mi obi­cia­mi, paląc jo­in­ty lub są­cząc drin­ki przez krę­co­ne słom­ki.

Anna pomyślała, że musi zrzucić trochę ciuchów, panował tam niezły ukrop. Znalazła szatnię w nie­wiel­kiej nawie. Ob­słu­gi­wał ją kur­du­plo­wa­ty gość z czupryną o mor­skim kolorze. Prze­ja­wiał rów­nie nie­na­gan­ne ma­nie­ry co ochro­nia­rze. Anna uznała, że to najbardziej nietypowy klub, jaki kie­dy­kol­wiek od­wie­dzi­ła.

Z ulgą po­zbyw­szy się kurt­ki i bluzy, skie­ro­wa­ła się w stronę baru, aby ode­brać dar­mo­we­go drin­ka. Nim jed­nak zdą­ży­ła dojść na ko­niec ko­lej­ki, usły­sza­ła zna­jo­mo brzmią­cy krzyk.

– An­ka­aa!

Mo­ment póź­niej na jej szyi za­wi­sła nieco tęż­sza i niż­sza od niej bru­net­ka, ro­ze­śmia­na od ucha do ucha.

– Siem­ka, Kornelia! Jak tam biba? – zapytała Ma­lew­ska.

– Dopiero niedawno wbiłam – od­par­ła jej ko­le­żan­ka ze stu­diów. – W sumie to trochę last mi­nu­te. Rano źle się czułam, nie wiedziałam, czy w ogóle iść na balety. Ale już jest okej.

– I tak przy­szłaś szyb­ciej ode mnie. Pie­przo­ne tram­wa­je. – Anna pokręciła głową z grymasem irytacji na twarzy. – Strasznie tu dziw­nie – do­da­ła pół­gło­sem, który nie­omal prze­padł w pa­nu­ją­cej do­oko­ła wrza­wie. – Skąd oni wy­trza­snę­li taką ob­słu­gę? No i te wszyst­kie meble, wy­glą­da­ją jak au­ten­tycz­ne za­byt­ki.

– Racja, mocno od­je­cha­na miej­sców­ka – przy­tak­nę­ła Kornelia. – Drin­ki mają prze­ko­zac­kie, zwłasz­cza mo­ji­to.

Anna oce­ni­ła po sta­nie zna­jo­mej, że ta wychyliła już co naj­mniej dwie albo trzy ko­lej­ki. Cóż, Kornelia nigdy nie na­le­ża­ła do wy­le­wa­ją­cych za koł­nierz.

– Chęt­na na jed­ne­go? – za­pro­po­no­wa­ła. Przy­pusz­cza­ła, że je­że­li dalej tak pój­dzie, za ja­kieś dwie go­dzi­ny bę­dzie mu­sia­ła trzy­mać włosy to­wa­rzysz­ki nad ki­blem, ale co tam, w końcu jest pią­tek.

– No pew­nie! – od­krzyk­nę­ła wesoło Nela, zacierając dłonie.

– Cze­kaj – Annę za­in­try­go­wa­ły rytmy do­bie­ga­ją­ce z niż­sze­go pię­tra – sły­szysz tę pio­sen­kę?

– Czy to Da­nism i Rae? – Jej kumpela nadstawiła uszu. – Tak, teraz po­zna­ję.

– Chodź, le­ci­my na par­kiet, al­ko­hol po­cze­ka! – za­ko­men­de­ro­wa­ła Malewska i po­bie­gła w kie­run­ku pro­wa­dzą­cych na dół scho­dów, cią­gnąc chi­cho­czą­cą Kornelię za rękę.

To wła­śnie ko­cha­ła w im­pre­zach. Pełną spon­ta­nicz­ność, pod­da­nie się mu­zy­ce, nie­skrę­po­wa­ne wy­ra­ża­nie emo­cji.

Salę ta­necz­ną rów­nież za­pro­jek­to­wa­no, wzo­ru­jąc się na mie­szan­ce daw­nych sty­lów ar­chi­tek­to­nicz­nych. Skle­pie­nie było tu nieco wyż­sze, po­kry­to je fre­ska­mi przy­po­mi­na­ją­cy­mi kla­sycz­ne ar­cy­dzie­ła sztu­ki po­łą­czo­ne z psy­cho­de­licz­ny­mi wi­zja­mi – fi­lo­zo­fo­m ubra­nym w zwiew­ne togi wyrastały frak­ta­le za­miast głów, drze­wa i pa­gór­ki w scen­kach ro­dza­jo­wych ły­pa­ły troj­giem oczu na ob­ser­wu­ją­cych. Tyle przy­naj­mniej zdo­ła­ła wy­pa­trzyć Anna w bły­skach stro­bo­sko­pu. Po­mię­dzy żło­bio­ny­mi ko­lum­na­mi snuły się kłęby sztucz­ne­go dymu, w któ­rych tań­czy­ły kilkuosobowe grupki. Wsko­czy­ła w jedną z nich, tar­ga­jąc Nelę za sobą.

Mu­zy­ka cał­ko­wi­cie ją po­chło­nę­ła. Po­ru­sza­ła się płyn­nie, fru­wa­ła na fa­lach dźwię­ko­wych. Ota­cza­ją­cy ją im­pre­zo­wi­cze wzno­si­li ręce do góry i krzy­cze­li ra­do­śnie. Szczę­ście udzie­la­ło się wszyst­kim do­oko­ła. Tu, w świą­ty­ni nie­zo­bo­wią­zu­ją­cej za­ba­wy, lu­dzie po­wra­ca­li do pier­wot­nej, przed­ma­te­rial­nej jed­no­ści, do cza­sów sprzed sztucz­nych po­dzia­łów i ety­kiet po­wsta­łych w trak­cie roz­wo­ju cy­wi­li­za­cji. Nad­cho­dzi­ły chwi­le ce­le­bra­cji po­czu­cia wspól­no­ty, czę­sto wzmoc­nio­ne przez em­pa­to­ge­ny. Tań­cem wy­ra­ża­li sprze­ciw wobec zim­nej obo­jęt­no­ści świa­ta, spopielali smu­tek w roz­pa­lo­nym na par­kie­cie ogniu.

Za kon­so­le­tą stała młoda ko­bie­ta o ciem­nej kar­na­cji i kręconych włosach. Wle­pia­ła wzrok w gra­mo­fo­ny, miała sku­pio­ny, wręcz nieco groź­ny wyraz twa­rzy. Kręciła delikatnie gałkami przy mikserze.

Nagle au­to­mat od sztucz­ne­go dymu wy­pluł nowe kłęby sza­rych chmur, za­kry­wa­jąc budkę di­dże­ja. Anna po­sta­no­wi­ła za­mknąć oczy, aby cał­ko­wi­cie wczuć się w pły­ną­ce z moc­ne­go so­und­sys­te­mu rytmy. Koń­czy­ło się spo­koj­ne in­ter­lu­dium pio­sen­ki, nagle z gło­śni­ków huk­nął po­tęż­ny, wi­bru­ją­cy bas, po­prze­dzo­ny sam­plo­wa­nym wo­ka­lem.

.

..

Do­ty­kasz głębi mo­je­go wnę­trza.

Do­tknęło mnie na tyle głę­bo­ko, że zostałam wyrwana z my­śle­nia w trze­ciej oso­bie. Mu­zy­ka mnie zatopiła, pochłonęła. Po­wi­do­ki z lamp dys­ko­te­ko­wych za­czę­ły ukła­dać się we wzory geo­me­trycz­ne i za­ry­sy po­sta­ci. Z po­cząt­ku nie­wy­raź­ne, stop­nio­wo coraz bar­dziej szcze­gó­ło­we, w końcu wręcz hi­per­re­ali­stycz­ne. Tań­czy­łam wśród neo­no­wych ludzi z gło­wa­mi byków i ogo­na­mi węży. Nad nimi wi­ro­wa­ły wie­lo­bo­ki fo­rem­ne i fru­wa­ły smoki z roz­ga­łę­zio­ny­mi ro­ga­mi.

Każdy roz­błysk ko­lo­ro­we­go świa­tła przy­no­sił nową wizję. Zda­wa­ło mi się, że plą­sam wśród je­le­ni w wą­wo­zie ogra­ni­czo­nym wa­pien­ny­mi ska­ła­mi, chwi­lę póź­niej wylądowałam w fu­tu­ry­stycz­nym mieście peł­nym ro­bo­tów przypominających motyle. Po­dró­żo­wa­łam przez różne świa­ty, prak­tycz­nie nie opusz­cza­jąc miej­sca, w któ­rym sta­łam.

Prze­cież byłam zu­peł­nie trzeź­wa. Świa­do­mość tego faktu do­tar­ła do mnie po dłuż­szej chwi­li. Wy­pi­łam jed­ne­go ener­ge­ty­ka. Nie­moż­li­we, żeby tylko ko­fe­ina i mu­zy­ka wpły­nę­ły na mnie w taki spo­sób… Ra­czej nie roz­py­la­li tu ha­lu­cy­no­ge­nów, to zbyt nierozsądne. Zresz­tą, ten stan nie przy­po­mi­nał haju po żad­nej sub­stan­cji, którą bra­łam wcze­śniej, a tro­chę się ich prze­wi­nę­ło. Czu­łam, że mogę w każ­dej chwi­li prze­rwać, a mimo to nie chcia­łam otwie­rać oczu, jakby usi­dlo­na abs­trak­cyj­ną roz­ko­szą.

Zło­żo­ne ze świa­tła byty ota­cza­ły mnie cia­snym krę­giem, ob­le­pia­ły moją skórę, przy­pra­wia­jąc o przy­jem­ne, de­li­kat­ne mro­wie­nie. Wsłu­chi­wa­łam się w pio­sen­kę płyn­nie prze­cho­dzą­cą w na­stęp­ny utwór. Dźwię­ki omy­wa­ły moje uszy, szep­ta­ły za­ko­do­wa­ną w drga­niach po­wie­trza hi­sto­rię, którą mózg od­twa­rzał pod po­sta­cią scen utka­nych z ko­lo­ro­wych smug.

Nagle coś pękło. Pry­sła my­dla­na bańka szczę­ścia. Isto­tom ze świa­tła wy­ro­sły kolce draż­nią­ce moją siat­ków­kę. Znie­kształ­ce­ni lu­dzie za­czę­li przy­po­mi­nać de­mo­ny szcze­rzą­ce ogrom­ne, pełne za­krzy­wio­nych kłów pasz­cze. Ich dotyk stał się śli­ski. Prze­czu­wa­łam, że zaraz mnie pożrą. Nie mo­głam otwo­rzyć po­wiek, jakby spa­ja­ła je lepka maź. Krzyk­nę­łam w prze­stra­chu. Wtem ktoś szar­pnął mnie za rękę.

Wy­rwa­na z transu, ock­nę­łam się pod ścia­ną sali. Tuż przy mnie stała Kornelia, po­kle­pu­jąc mnie po barku.

– Wszyst­ko okej? – za­py­ta­ła za­tro­ska­nym gło­sem. – Nagle prze­sta­łaś tań­czyć. Wy­glą­dasz nie ­naj­le­piej.

– Trochę mnie zmuliło. Chyba przez te opary z ja­ra­nia przy barze – od­par­łam, ba­ga­te­li­zu­jąc spra­wę.

– To do­pie­ro po­czą­tek. Mu­sisz przy­go­to­wać się na gor­sze rze­czy.

– Co? – Od­nio­słam wra­że­nie, że się prze­sły­sza­łam.

– Chodź­my na górę, tam po­ga­da­my spo­koj­nie – za­or­dy­no­wa­ła Kornelia.

Ruszyłyśmy w kierunku schodów, to­ru­jąc sobie drogę przez coraz liczniejszy tłum na par­kie­cie. Co­kol­wiek wy­wo­ła­ło u mnie ha­lu­cy­na­cje, nadal mu­sia­ło dzia­łać. Byłam świę­cie prze­ko­na­na, że mi­nę­łam czło­wie­ka ze skrzy­dła­mi anio­ła i głową kruka, zaraz za któ­rym szedł typ z naj­praw­dziw­szym łu­kiem i koł­cza­nem peł­nym strzał na ple­cach. Nie zaliczyłabym tego wra­że­nia do kategorii miłych. Ra­dość z prze­by­wa­nia na im­pre­zie gdzieś prze­pa­dła. Po moim umyśle po­wo­li peł­zła pa­ra­no­ja.

Gdy do­tar­ły­śmy na wyż­sze pię­tro, Kornelia od razu po­de­szła do kon­tu­aru. Pew­nie tro­chę ze­szła z fazy i mu­sia­ła znowu za­tan­ko­wać. Nie było ko­lej­ki, prak­tycz­nie wszy­scy po­le­cie­li na dół.

– Ha­agen­ti, dwa razy San­gre de Toro – rze­kła do bar­ma­na, który po chwi­li znik­nął na za­ple­czu.

– Jak go na­zwa­łaś? – zdzi­wi­łam się. – Poza tym, dla­cze­go aku­rat to wino? Nie cier­pię wy­traw­ne­go. Zresz­tą, chyba nie mam ocho­ty na al­ko­hol. Źle się czuje.

– To nie to San­gre de Toro, o któ­rym my­ślisz. Wypij, le­piej znie­siesz pa­nu­ją­cą tu at­mos­fe­rę. Mu­sisz… dać sobie tro­chę pomóc, bez tego mo­żesz nie prze­trwać tej nocy.

– O czym ty pie­przysz? – Za­zwy­czaj gdy Nela była wsta­wio­na i roz­e­mo­cjo­no­wa­na baletami, mie­wa­ła pro­ble­my ze zło­że­niem po­praw­ne­go gra­ma­tycz­nie zda­nia, a teraz wy­ska­ki­wa­ła z ta­ki­mi ta­jem­ni­czy­mi de­klaracjami. – Co się z tobą dzie­je?

– Ze mną? Nic. – Kornelia nonszalancko spojrzała na paznokcie. – Za to twoja ko­le­żan­ka od­pa­dła dość szyb­ko, jesz­cze zanim przy­szłaś. Wy­bacz, że wy­ko­rzy­sta­łem jej ciało. Przy­by­łem do was dość późno, po­trze­bo­wa­łem się osa­dzić. Poza tym chcia­łem, żebyś za­po­zna­ła się ze mną w płyn­ny spo­sób.

– Co…

– Uprze­dza­jąc py­ta­nie: mar­kiz Mar­cho­sjas. Wi­ta­my na im­pre­zie w pie­kle. Wła­ści­wie to po­wi­nie­nem po­wie­dzieć: „Wi­ta­my na im­pre­zie u de­mo­nów”. W końcu cała ta pla­ne­ta jest pie­kłem.

Kom­plet­nie mnie sfa­zo­wa­ło.

.

..

Znów nie byłam sobą, sta­łam się bo­ha­ter­ką ja­kiejś cho­rej opo­wie­ści.

Anna ner­wo­wo omiotła wzrokiem pomieszczenie. Ze­sko­czy­ła ze stoł­ka ba­ro­we­go i za­czę­ła po­wo­li cofać się w kie­run­ku wyj­ścia. Jej od­dech uległ spły­ce­niu, ręce dygotały. Miała wra­że­nie, że zaraz zwa­riu­je.

Nagle z za­ple­cza wró­cił bar­man, tym razem jako chodzący na dwóch nogach byk ze skrzy­dła­mi gryfa i chwytnymi dłońmi, w całości pokryty ciemnobrązową sierścią. Po­sta­wił na kon­tu­arze dwa kie­li­chy, po czym wyjął zza pa­zu­chy nóż i roz­ciął sobie żyłę w pra­wym przed­ra­mie­niu, od nad­garst­ka aż po ło­kieć. Jego krew ska­py­wa­ła do na­czyń szerokimi strugami.

To wy­star­czy­ło, by Ma­lew­ska wpa­dła w to­tal­ną pa­ni­kę. Na­wdy­cha­ła się cze­goś albo za­tru­ła je­dze­niem i ma ha­lu­cy­na­cje, nie wi­dzia­ła in­ne­go ra­cjo­nal­ne­go wy­tłu­ma­cze­nia. Nie chcia­ła tutaj wię­cej prze­by­wać…

Pobiegła do wyj­ścia, nawet nie zwa­ża­jąc na po­zo­sta­wio­ne w szat­ni ubra­nia. Sa­dzi­ła ko­lej­ne susy, zbli­ża­jąc się do par­te­ru, jed­nak piąty z dłu­gich kro­ków tra­fił je­dy­nie na pustą prze­strzeń. Klat­ka scho­do­wa po pro­stu się wy­gię­ła; nie pro­wa­dzi­ła już w górę, lecz w dół. Miej­sce stop­ni za­ję­ła ide­al­nie gład­ka, me­ta­lo­wa po­wierzch­nia. Po­de­szwa air­ma­ksa nie zła­pa­ła przy­czep­no­ści i Anna wy­lą­do­wa­ła na ple­cach. Gra­wi­ta­cja ścią­gnę­ła Malewską na dół nie­spo­dzie­wa­nej śli­zgaw­ki.

Na ko­pu­la­stym su­fi­cie wid­niał skomplikowany wzór uło­żo­ny z ośmio­ką­tów i kwa­dra­tów, od którego wirowało jej w głowie. Mo­ment póź­niej prze­sło­ni­ła go głowa wilka, szcze­rzą­ce­go ogrom­ne, czar­ne kły.

– Przy­kro mi, uciecz­ka nie wcho­dzi w ra­chu­bę – rzekł zwierz.

Wrza­snę­ła w prze­stra­chu. Chcia­ła ze­rwać się na równe nogi, lecz lęk ją pa­ra­li­żo­wał. Miała wra­że­nie, jakby po­wo­li to­nę­ła w świe­żym be­to­nie.

– Bez­sen­sow­ne sza­mo­ta­nie w ni­czym ci nie po­mo­że – kon­ty­nu­ował Mar­cho­sjas. Choć mówił po cichu, nie­mal wręcz szep­tał, jego słowa do­sko­na­le prze­bi­ja­ły się przez dud­nią­ce dźwięki bęb­nów do­bie­ga­ją­ce gdzieś zza ścia­ny. – Le­piej za­ak­cep­tuj za­ist­nia­łą sy­tu­ację.

– Co to… wszyst­ko ma zna­czyć? – wy­du­ka­ła przez łzy Anna.

– Prze­cież już o tym wspo­mi­na­łem. Przy­by­łaś na przy­ję­cie or­ga­ni­zo­wa­ne przez nad­na­tu­ral­ne isto­ty, które nie­ko­niecz­nie są dobre, je­że­li roz­pa­try­wać to w ludz­kich ka­te­go­riach. Mo­głaś zwró­cić wię­cej uwagi na tę ulot­kę. Nie wy­da­wa­ło cię się to po­dej­rza­ne? Zresz­tą, w tych cza­sach dar­mo­wy wstęp na im­pre­zę i drink sku­si­ły­by każ­de­go.

Umysł Anny spo­wi­ła chmu­ra żalu. Skon­fun­do­wa­na im­pre­zo­wicz­ka nadal nie była w sta­nie lo­gicz­nie upo­rząd­ko­wać wy­da­rzeń, które przed chwi­lą jej się przy­tra­fi­ły. Świa­do­mość tego, że wpadła w to bagno przez pochopną decyzję, przy­bi­ła ją jesz­cze bar­dziej.

– Prze­stań się mazać i wsta­waj – po­le­cił, a wnio­sku­jąc po tonie wy­po­wie­dzi, wręcz roz­ka­zał Mar­cho­sjas.

Ma­lew­ska po­słusz­nie pod­nio­sła się z zim­nej po­sadz­ki i spoj­rza­ła na de­mo­na. Był dość spory jak na wilka. Z grzbie­tu wy­ra­sta­ła mu para skrzy­deł opie­rzo­na sze­ro­ki­mi lot­ka­mi o bar­wie ochry, zaś krę­go­słup zwień­czał wę­żo­wy, po­ły­sku­ją­cy w świe­tle po­chod­ni ogon. Od­dech be­stii pach­niał ba­gnem.

– Gdzie jest Kornelia? – Anna za­żą­da­ła wy­ja­śnień.

– Nie żyje. Przed im­pre­zą wzię­ła pi­guł­ki re­kla­mo­wa­ne przez di­le­ra jako MDMA. W rze­czy­wi­sto­ści pro­du­cent wsy­pał tam nową, nie­prze­ba­da­ną sub­stan­cję. Serce twej ko­le­żan­ki zaniemogło, gdy tań­czy­ły­ście. Pierw­szy zgon tej nocy, ale z pew­no­ścią nie ostat­ni. Po jej śmier­ci prze­ją­łem na chwi­lę jesz­cze świe­że ciało, żeby zy­skać tro­chę sił i zła­pać lep­szy kon­takt z fi­zycz­nym świa­tem. Chcia­łem mieć oko na moich to­wa­rzy­szy i na to, co wy­pra­wia­ją. Poza tym, muszę ci pomóc. W końcu mnie we­zwa­łaś.

– Ale jak? – zdzi­wi­ła się Ma­lew­ska. – Nic nie zrobi…

– Bluza z wi­ze­run­kiem wilka ze skrzy­dła­mi – wtrącił Mar­cho­sjas. – Ta, która wisi w szat­ni. Logo na pier­si to moja pie­częć. Masz też srebr­ny wi­sio­rek na szyi. Tyle wy­star­czy­ło.

Anna za­czę­ła ner­wo­wo krę­cić głową w lewo i w prawo, pró­bu­jąc zrozumieć sy­tu­ację. Na środ­ku spo­rej, oświetlonej niemal oślepiająco jasnymi pochodniami sali znaj­do­wał się bar, okrą­gła wyspa oto­czo­na garst­ka­mi ludzi pi­ją­cy­mi alkohol. Część uczest­ni­ków im­pre­zy spo­czy­wa­ła na po­roz­rzu­ca­nych do­oko­ła skó­rza­nych wor­kach z mięk­kim wy­peł­nie­niem. Jedni zdawali się cał­kiem trzeź­wi, inni na dość spo­nie­wie­ra­ni przez etanol, THC czy ja­ką­kol­wiek inną sub­stan­cję psy­cho­ak­tyw­ną.

Wy­glą­da­ło­by to na naj­zwy­czaj­niej­szy pią­tek wie­czór w klu­bie, gdyby nie to, że część zgro­ma­dzo­nych była po­two­ra­mi. Po­kracz­ny­mi ludz­ko-zwie­rzę­cy­mi hy­bry­da­mi, zja­wa­mi utka­ny­mi z czar­ne­go, ete­rycz­ne­go ma­te­ria­łu czy be­stia­mi o na­gich szkie­le­tach. Mimo to prze­cięt­ne osoby zu­peł­nie nie zwra­cały na to uwagi.

Ma­lew­ska nigdy nie wy­zna­wa­ła kon­kret­nej wiary, wy­cho­wy­wa­no ją po świecku. Dzięki horrorom, które czasem oglądała na wagarach w kinie, zaznajomiła się z tematem demonicznych opętań. Uważała jednak, że ist­nie­je ra­cjo­nal­ne wy­tłu­ma­cze­nie tego fe­no­me­nu. Owo prze­ko­na­nie legło w gruzach, gdy oso­bi­ście za­zna­ła wpły­wu nad­na­tu­ral­nych sił.

Po­pchnię­ta przez bez­sil­ność i strach, za­czę­ła zma­wiać nie­wer­bal­ne, cha­otycz­ne mo­dli­twy.

– Je­dy­ną wyż­szą isto­tą, która w tej chwi­li sły­szy twe bła­ga­nia, je­stem ja – prze­rwał jej Mar­cho­sjas, który nagle przy­jął ludz­ką po­stać. Był teraz męż­czy­zną koło trzy­dziest­ki, o szpa­ko­wa­tych wło­sach i krót­kim za­ro­ście. – Sam chciał­bym, żeby nad wszech­świa­tem sprawował pieczę ktoś po­tęż­niej­szy ode mnie. My, de­mo­ny, też czujemy się za­gu­bione.

– Dla­cze­go to ro­bi­cie? Dla­cze­go nie chce­cie mnie wy­pu­ścić? – Anna za­sy­py­wa­ła mar­ki­za gra­dem pytań. – Gdzie jest ciało Kornelii? Muszę za­dzwo­nić na po­li­cję!

.

..

Kurwa mać.

Wy­cią­gnę­łam z kie­sze­ni te­le­fon. Ochło­nę­łam na tyle, by wy­rwać swój umysł z trze­cio­oso­bo­wej se­pa­ra­cji. W głębi duszy prze­ko­ny­wa­łam sie­bie, że może to tylko złu­dze­nia, że na pewno jest ja­kieś wyj­ście i uda mi się we­zwać pomoc…

Gówno. Brak za­się­gu na obu kar­tach SIM.

– Py­tasz: dla­cze­go? – ode­zwał się nagle Mar­cho­sjas. – Pro­sta od­po­wiedź, dla za­ba­wy. Więk­szość z nas jest bez­na­dziej­nie znu­dzo­na ist­nie­niem. Cze­kaj, cze­kaj. – Uniósł palec do góry, wi­dząc, że otwie­ram usta. – Zanim osą­dzisz, że to ka­ry­god­ne, po­patrz na wła­sny ga­tu­nek. Wy też wy­ko­rzy­stu­je­cie mniej in­te­li­gent­ne isto­ty, czę­sto w okrut­ny spo­sób. Ból i cier­pie­nie dla człowieka też są roz­ryw­ką, jeśli nie do­ty­czą go bez­po­śred­nio. Książ­ki, filmy, gry, spor­ty walki… Dia­bły nie róż­nią się od ludzi, wy­jąw­szy więk­sze umie­jęt­no­ści w pew­nych dzie­dzi­nach.

– Mó­wi­łeś, że mo­żesz mi pomóc. – Spoj­rza­łam bła­gal­nym wzro­kiem na de­mo­na i skró­ci­ła dzie­lą­cy nas dy­stans. – Wy­puść mnie, pro­szę!

– Gdyby to za­le­ża­ło wy­łącz­nie ode mnie, nikt nie sie­dział­by w tej spe­lu­nie – wy­znał Mar­cho­sjas. – Choć je­stem po­tęż­nym wo­jow­ni­kiem, nie mogę sprze­ci­wić się więk­szo­ści du­chów pie­kiel­nych, to skut­ko­wa­ło­by nie­przy­jem­ny­mi kon­se­kwen­cja­mi. Amay­mon, Be­leth i Asta­roth za­rzą­dzi­li, iż nikt nie ma prawa wyjść stąd przed dwu­na­stą. Skoro już mu­sisz tu tkwić, czemu nie wy­ko­rzy­stasz oka­zji do za­ba­wy? Chodź, na­pi­je­my się.

Mar­cho­sjas po­drep­tał w kie­run­ku baru, a ja po­dą­ży­łam za nim, nie od­pusz­cza­jąc nawet na krok. Kim­kol­wiek był ten diabeł, spra­wiał wra­że­nie dość przy­ja­zne­go. W życiu nie po­my­śla­ła­bym, że bluza ku­pi­ona na pro­mo­cji okaże się tak przy­dat­na. Mimo wszystko podchodziłam do demona z pewną dozą nieufności.

Pra­gnę­łam, aby za chwi­lę zna­leźć się na kanapie w kawalerce i móc z wes­tchnie­niem po­że­gnać ten kosz­mar, lecz nawet się nie łudziłam. Nigdy nie miałam tak szczegółowych snów. Usia­dłam na obi­tym we­lu­rem stoł­ku ba­ro­wym, tuż obok Mar­cho­sja­sa. Nagle, po dru­giej stro­nie kon­tu­aru, zni­kąd po­ja­wił się byk-bar­man z kie­li­cha­mi peł­ny­mi krwi. Nie miał śladu po na­cię­ciu na przed­ra­mie­niu. Nie wiedziałam, dla­cze­go mnie to jesz­cze dzi­wi­ło.

– Szu­ka­łem was wszę­dzie – po­wie­dział Ha­agen­ti. – Pro­szę, oto wasze na­po­je.

Mar­cho­sjas wziął do ręki na­czy­nie i spoj­rzał na mnie za­chę­ca­ją­cym wzro­kiem. Bałam się tego pić, lecz jeszcze bardziej przerażała mnie wizja rozgniewania diabła nieposłuszeństwem. Nie­pew­nie się­gnę­łam po San­gre de Toro. Stuk­nę­li­śmy się kie­li­cha­mi i upi­li­śmy łyk lep­kiej, de­mo­nicz­nej juchy.

Sma­ko­wa­ła nad­zwy­czaj pysz­nie, ni­czym bar­dzo słod­ki sok wi­no­gro­no­wy z nutą gra­na­tu. Czu­łam, jak cie­pło roz­le­wa się po prze­ły­ku, póź­niej żo­łąd­ku i w końcu całym ciele. To było… dobre. Znowu prze­chy­li­łam pu­char. Obraz na­brał nie­by­wa­łej ostro­ści, a ko­lo­ry zy­ska­ły na in­ten­syw­no­ści. Po­czu­łam też dziw­ny dreszcz eks­cy­ta­cji.

– Wi­dzisz? – ode­zwał się Mar­cho­sjas, roz­pi­na­jąc guzik przy koł­nie­rzy­ku ko­szu­li. Na jego twa­rzy za­go­ścił de­li­kat­ny uśmiech. – Mó­wi­łem, że po­mo­że. A ty wo­la­łaś ucie­kać.

– Dla­cze­go nikt nie zwra­ca uwagi na to, co tu się dzie­je? – Po­sta­no­wi­łam zmie­nić temat.

– Są ślepi i głusi. Nie wyczuwają nad­na­tu­ral­ne­go aspek­tu ist­nie­nia – wy­ja­śnił Ha­agen­ti, opie­ra­jąc się łok­cia­mi o kon­tu­ar. – Dla więk­szo­ści z nich to nadal zwy­kła im­pre­za. Je­steś pierw­szą osobą zdającą sobie spra­wę z mistyfikacji. Czyż­by adept­ka sztuk ta­jem­nych? Dla­cze­go zatem tak spa­ni­ko­wa­łaś?

– By­naj­mniej – rzekł Mar­cho­sjas, zanim zdo­ła­łam od­po­wie­dzieć. – Sam wy­rwa­łem jej umysł z ilu­zji snutej przez inne de­mo­ny. To tylko młoda ko­bie­ta, która przy­pad­kiem speł­ni­ła wa­run­ki przy­zy­wa­nia. Co praw­da w dość na­gię­ty spo­sób, ale mimo wszyst­ko po­sta­no­wi­łem pomóc. Spodo­ba­ła mi się jej oso­bo­wość. Patrzy na świat inaczej niż większość ludzi…

W tam­tym mo­men­cie chyba spa­li­łam bu­ra­ka. Teraz mo­głam wpi­sać do CV zdo­by­cie wzglę­dów de­mo­na. Cie­ka­we, czy dzię­ki temu zyskałabym szczery szacunek pracodawcy. Ro­ze­śmia­łam się gło­śno. Nagle w mych oczach wszyst­ko wy­da­wa­ło się ab­sur­dal­ne i we­so­łe, pew­nie przez wpływ San­gre de Toro. Sie­dzia­łam w przy­po­mi­na­ją­cej wnę­trze Pan­te­onu sali ba­ro­wej, roz­ma­wia­łam z by­kiem cho­dzą­cym na dwóch no­gach i ko­le­siem, który przed chwi­lą był wil­kiem, a jesz­cze wcze­śniej prze­jął ciało mojej zmarłej w wyniku zatrucia dragami kum­pe­li. Chore, a jed­no­cze­śnie za­baw­ne, jak w jed­nym z tych memów prze­kra­cza­ją­cych wszel­kie gra­ni­ce do­bre­go smaku.

– Nie poj­mu­ję, dla­cze­go więk­szość z nas wciąż re­spek­tu­je ry­tu­ały z Le­me­ge­to­nu – żach­nął się Ha­agen­ti. – To miał być tylko fi­giel spła­ta­ny Sa­lo­mo­no­wi, żart z czło­wie­cze­go za­mi­ło­wa­nia do sym­bo­li.

– Cóż, je­ste­śmy bar­dziej po­dob­ni do ludzi, niż ci się wy­da­je, drogi byku. Lu­bi­my te­atra­li­zo­wać wła­sną eg­zy­sten­cję w ten sam spo­sób co śmier­tel­ni­cy. Choć przy­znam, że z cza­sem za­czą­łem pod­cho­dzić do tego nieco luź­niej.

Do­koń­czy­łam San­gre de Toro i od­sta­wi­łam po­zła­ca­ny kie­lich na mar­mu­ro­wy blat.

– To co, na­stęp­na ko­lej­ka? – za­py­tał Ha­agen­ti, wy­gi­na­jąc pysk w gry­mas przy­po­mi­na­ją­cy uśmiech. – Tylko uwa­żaj, żeby nie prze­sa­dzić. Ina­czej skoń­czysz go­rzej niż twoja ko­le­żan­ka. Albo i le­piej, pa­trząc na to z innej stro­ny.

Roz­ocho­co­na dzia­ła­niem by­czej krwi ski­nę­łam głową w od­po­wie­dzi, lecz po chwi­li Mar­cho­sjas rzu­cił w moją stro­nę zna­czą­ce spoj­rze­nie. Stwier­dzi­łam, że naj­wy­żej nie wy­pi­ję tej por­cji. Ha­agen­ti już się­gał po przy­tro­czo­ny do pasa nóż, gdy nagle wilczy markiz wy­strze­lił pal­cem wska­zu­ją­cym przed sie­bie.

– Pa­trz­cie, znowu jakaś za­wie­ru­cha. To chyba jeden z przy­bocz­nych Asta­ro­tha.

Ob­ró­ci­łam głowę w prawo. Obok jed­ne­go ze sto­li­ków ta­rzał się jakiś koleś, de­spe­rac­ko pró­bu­jąc zła­pać od­dech. Po do­kład­niej­szym spoj­rze­niu stwier­dzi­łam, że to Mar­cin Za­blew­ski. Są­dząc po po­roz­rzu­ca­nych wszę­dzie na­cho­sach, pew­nie za­dła­wił się je­dze­niem. Stał przy nim czort przy­po­mi­na­ją­cy oży­wio­ny, ludz­ki szkie­let z czte­re­ma rę­ko­ma i czasz­ką ja­kiejś be­stii, chyba smoka. Tuż obok dwie laski w prze­sad­nym ma­ki­ja­żu i ce­ki­no­wych bluz­kach na­gry­wa­ły zaj­ście smart­fo­na­mi, re­cho­cząc do roz­pu­ku.

Nie wie­dzia­łam, czy ich za­cho­wa­nie było spo­wo­do­wa­ne na­ćpa­niem, de­mo­nicz­nym wpły­wem, czy po pro­stu znie­czu­li­cą, ale nie­mi­ło­sier­nie mnie to roz­ju­szy­ło.

.

..

Do­tknię­ta pier­wot­nym in­stynk­tem dba­nia o wła­sny ga­tu­nek, ru­szy­łam stu­den­to­wi na pomoc, znowu sta­jąc się bo­ha­ter­ką pie­śni wła­sne­go życia.

– Za­cze­kaj, nie idź tam! – krzy­czał Mar­cho­sjas, lecz na próż­no.

Wściekłość Anny sprawiła, że pozostawała głucha na komendy. Wilczy markiz ru­szył za Ma­lew­ską, ale po chwi­li inny z dia­błów od­cią­gnął go na stro­nę.

Ko­bie­ta żwawo kro­czy­ła w kie­run­ku si­ne­go z nie­do­tle­nie­nia Mar­ci­na. Rzu­ci­ła wią­zan­kę prze­kleństw, ru­ga­ją­c obo­jęt­ne im­pre­zo­wicz­ki z te­le­fo­na­mi, tym samym przy­ku­wa­jąc ich uwagę. Ko­ści­sty demon rów­nież się od­wró­cił. Zło­wiesz­czo roz­dzia­wił szczę­ki i uniósł otwar­tą dłoń.

Anna nagle przysta­nę­ła. Koń­czy­ny prze­sta­ły słu­chać wy­sy­ła­nych przez mózg roz­ka­zów. Mogła je­dy­nie tkwić w miej­scu ni­czym słup soli.

Z fru­stra­cji klęła w duchu, pró­bu­jąc ru­szyć się choć­by o cen­ty­metr. Ko­bie­ty wró­ci­ły do wy­śmie­wa­nia nie­szczę­śni­ka, zaś demon za­ło­żył ręce i oparł się o ścia­nę, by spo­koj­nie oglą­dać de­spe­rac­ką walkę Za­blew­skie­go o od­dech. Diabeł emanował nie­mal na­ma­cal­ną aurą za­do­wo­le­nia.

Czło­wiek umie­rał w ża­ło­sny spo­sób, a Anna nie była w sta­nie mu pomóc. Do oczu na­pły­nę­ły jej łzy. Emo­cje spra­wi­ły, że pra­wie cał­ko­wi­cie wy­trzeź­wia­ła od by­czej krwi. Znów miała dość prze­by­wa­nia na tej cho­rej, sza­lo­nej im­pre­zie. Chcia­ło jej się wy­mio­to­wać z żalu.

Stu­dentem wstrząsneły ostatnie drgawkami. Umarł, udu­szo­ny przez ku­ku­ry­dzia­ne chip­sy.

Pa­ra­liż ustą­pił, lecz szok spra­wił, że Anna nadal trwała w stu­po­rze. Miała ocho­tę roz­szar­pać de­mo­na i te tępe biur­wy na strzę­py, jed­nak wie­dzia­ła, że jest zbyt słaba, by im za­gro­zić. W oczy spoj­rzał jej strach. Wy­glą­da­ła Mar­cho­sja­sa, lecz mar­kiz prze­padł bez śladu. Nagle na ra­mie­niu po­czu­ła czy­jąś dłoń.

– Nie przej­muj się tymi sa­dy­sta­mi. – Do uszu Anny do­tarł słod­ki, wręcz ob­le­pia­ją­cy mózg głos. – Nie mo­głaś ich po­wstrzy­mać.

Ma­lew­ska zwró­ci­ła wzrok w kie­run­ku nie­zna­jo­mej, która za­ga­iła rozmowę. Chcia­ła coś od­po­wie­dzieć, lecz onie­mia­ła z wra­że­nia.

W życiu nie wi­dzia­ła tak pięk­nej ko­bie­ty. Jej uroda prze­kra­cza­ła wsze­la­kie stan­dar­dy. Ide­al­nie gład­ka, po­zba­wio­na nawet naj­mniej­szych nie­do­sko­na­ło­ści cera. He­te­ro­chro­micz­ne tę­czów­ki, z ja­de­itu płyn­nie prze­cho­dzą­ce w tur­kus. Per­fek­cyj­ne pro­por­cje twa­rzy i ciała. Cien­kie brwi. Pu­szy­ste, mio­do­we włosy.

Czło­wiek chyba nie mógł­by po­szczy­cić się tak do­sko­na­łą fi­zjo­no­mią. Wy­glą­da­ła jak bo­gi­ni pięk­na, lecz naj­pew­niej była de­mo­nem.

– Nikt nie może po­wstrzy­mać cier­pie­nia – kon­ty­nu­owa­ła nie­zna­jo­ma isto­ta. – Za­wsze spo­tkasz na swo­jej dro­dze okrut­ni­ków i psy­cho­pa­tów. De­ge­ne­ra­cja jest wpi­sa­na w na­tu­rę wszech­świa­ta, ale nie mu­sisz się tym mar­twić. Ce­le­bruj życie. Ce­le­bruj mi­łość.

De­li­kat­nie prze­cią­gnę­ła opusz­ka­mi pal­ców po twa­rzy Anny, wy­wo­łu­jąc przy­jem­ne, nieco pod­nie­ca­ją­ce wra­że­nie. Za­zwy­czaj widok ta­kich ko­biet bu­dził u Ma­lew­skiej za­zdrość, teraz jed­nak czuła wy­łącz­nie głę­bo­ką fa­scy­na­cję.

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła Anna.

– Sitri, pra­łat pie­kła – od­po­wie­działa. Każde słowo brzmia­ło ni­czym ko­lej­ny akord w hip­no­ty­zu­ją­cej pio­sen­ce. – Wasze księ­gi twier­dzą, że po­tra­fię roz­pa­lić mi­łość męż­czy­zny do ko­bie­ty i vice versa… Och, jak bar­dzo ogra­ni­cze­ni byli ci pi­sa­rze! Mogę wzbu­dzić uczu­cia ca­łe­go wszech­świa­ta, po­wiązać każdą jed­nost­kę z do­wol­ną inną jed­nost­ką. Je­stem ucie­le­śnie­niem po­żą­da­nia.

Ocza­ro­wa­na Anna mil­cza­ła, wpa­tru­jąc się w oczy de­mo­na, dwie ko­lo­ro­we ot­chła­nie po­śród ja­śnie­ją­ce­go ob­li­cza. Do­pie­ro po chwi­li zwró­ci­ła uwagę, że są one je­dy­nym sta­łym punk­tem apa­ry­cji de­mo­na. Pra­łat nie­ustan­nie zmie­niał swą płeć, wiek, kolor skóry i wło­sów, płyn­nie prze­cho­dząc z jed­nej toż­sa­mo­ści do dru­giej. Za każ­dym razem był jed­nak tak samo pięk­ny i po­cią­ga­ją­cy.

– Chcesz za­tań­czyć? – za­pro­po­no­wał Sitri, wy­cią­ga­jąc rękę w kie­run­ku Ma­lew­skiej.

Anna ski­nę­ła głową i chwy­ci­ła dłoń de­mo­na. Po­pę­dzi­li razem do jed­ne­go z por­ta­li wy­cho­dzą­cych z sali ba­ro­wej, za któ­rym kryły się krę­co­ne scho­dy. Zbie­gli na dół i wy­sko­czy­li na par­kiet, pro­sto w śro­dek młyna plą­sa­ją­cych ludzi. DJ pusz­czał aku­rat jakieś dy­na­micz­ne, ciężkie techno.

.

..

Sitri, Sitri, Sitri…

Dla mnie wtedy był całym świa­tem. A może była? Było? Pie­przyć ro­dza­je i koń­ców­ki flek­syj­ne, stan, w któ­rym się znaj­do­wa­łam, prze­kra­czał wszel­kie ludz­kie normy. Znów czu­łam się sil­nie zwią­za­na z wła­sną jaź­nią i na do­da­tek pło­nę­łam mi­ło­ścią. Ni­czym w pio­sen­ce Kultu, oczy Si­trie­go spa­la­ły mnie jak ogień, pie­kiel­ny ogień.

Nasze ciała wręcz prze­ni­ka­ły przez sie­bie, nie dzie­lił nas żaden dy­stans. Po­ru­sza­li­śmy się w ide­al­nej syn­chro­ni­za­cji. By­ły­śmy dwie­ma isto­ta­mi ze­spo­lo­ny­mi przez ta­niec. Pra­gnę­łam cały czas trwać przy nim, chcia­łam słu­chać jej pięk­nych słów. Ko­cha­łam każde jego wcie­le­nie, chcia­łam od­da­wać za nią życie…

Pod­czas pie­kiel­nej im­pre­zy prze­ży­wa­łam emo­cjo­nal­ny rol­ler­co­aster. Po­pa­da­łam w czar­ną roz­pacz, by za chwi­lę uno­sić się na fa­lach eks­ta­zy. Sitri mó­wi­ła do mnie, że tak wła­śnie wy­glą­da ist­nie­nie. Ły­ka­nie na prze­mian gorz­kich pi­gu­łek i szkla­nic am­bro­zji.

Na chwi­lę do mojej świa­do­mo­ści prze­bił się żal za Kornelią i Mar­ci­nem, lecz pręd­ko zgasł. Nie chcia­łam, nawet nie mo­głam o tym my­śleć, do­zna­jąc tak in­ten­syw­nej ra­do­ści. Mój mózg tonął w do­pa­mi­nie. Sta­łam na szczy­cie wszyst­kich szczy­tów…

I wtedy przez mu­zy­kę prze­bił się prze­ra­ża­ją­cy, roz­dzie­ra­ją­cy bę­ben­ki krzyk.

Jed­ność po­mię­dzy mną a Si­trim zo­sta­ła prze­rwa­na. Spoj­rza­łam w kie­run­ku źró­dła ha­ła­su. Na par­kie­cie, tuż obok mnie, leżał wysportowany koleś w bia­łym pod­ko­szul­ku. Trzy­mał się za rękę, w któ­rej miał dwie dziu­ry wiel­ko­ści śliw­ki. Wy­cie­ka­ła z nich ropa i zda­wa­ły się jakby drżeć. Ko­lej­ny błysk stro­bo­sko­pu ujaw­nił, że są całe ob­le­zio­ne drob­ny­mi, bia­ły­mi czer­wia­mi. Po chwi­li do moich noz­drzy do­tarł okrop­ny fetor.

Roz­le­ga­ły się ko­lej­ne krzy­ki do­tknię­tych po­dob­ną przy­pa­dło­ścią. Doj­rza­łam, że spro­wa­dzał je demon z głową lwa, odzia­ny w kol­czu­gę. Ciała osób, które splugawił swymi szpo­na­mi, po­kry­wa­ły się pa­skud­ny­mi ra­na­mi. Więk­szość ofiar pa­da­ła na pod­ło­gę i wrzesz­cza­ła wnie­bo­gło­sy z bólu, jed­nak część poszkodowanych dalej tań­czy­ła w opę­tań­czym szale.

– Do dia­ska z tym Sab­na­chem – rzekł Sitri. – Za­wsze psuje za­ba­wę w naj­lep­szym mo­men­cie. No ale cóż, ro­ba­ki też trze­ba ko­chać… – Schy­li­ła się i pod­niósł z po­sadz­ki wi­ją­cą się gli­stę, po czym wpa­ko­wał ją do ust.

Żo­łą­dek mi sta­nął dęba. Cof­nę­łam się kilka kro­ków, byle dalej od tych prze­klę­tych de­mo­nów. W końcu nie wy­trzy­ma­łam i pu­ści­łam wod­ni­ste­go bełta, który wy­mie­szał się z ka­łu­żą krwi na par­kie­cie. W życiu nie czu­łam tak okrop­ne­go, du­szą­ce­go smro­du. Za­czę­łam to­ro­wać sobie drogę do wyj­ścia z sali, lecz mia­łam pro­ble­my ze zła­pa­niem tchu przez ten za­pach. Po­wo­li opa­da­łam z sił. Nie mo­głam jed­nak nic zro­bić, tłum był zbyt gęsty.

.

..

Tru­ją­ce wy­zie­wy z ran w końcu mnie obez­wład­ni­ły i osu­nę­łam się na pod­ło­gę, pra­wie tra­cąc świa­do­mość.

Gdzieś w la­bi­ryn­cie nóg do­strze­gła błysk żół­tych ślepi. Potem coś szarp­nę­ło ją za no­gaw­kę. Nie wal­czy­ła, po­zwo­li­ła swo­bod­nie cią­gnąć sie­bie po gład­kim be­to­nie. Prze­śli­zgnąw­szy się po­mię­dzy ludź­mi, wy­lą­do­wa­ła u pod­nó­ży scho­dów. Skrzy­dla­ty wilk, nieco mniej­szy niż wcze­śniej, przy­brał po­stać czło­wie­ka i po­sta­wił Ma­lew­ską do pionu.

– Dzię­ki – wy­dy­sza­ła, gdy za­czę­li wspi­nać się na wyż­sze pię­tro. – Ma­sa­kra. Pra­wie zgi­nę­łam w mę­czar­niach. Tamci lu­dzie… Nie, to nie może dziać się na­praw­dę.

– Spo­koj­nie – po­wie­dział Mar­cho­sjas. – Od­dy­chaj. Idzie­my do bar­dziej przy­ja­zne­go miej­sca.

– Bła­gam, niech to się wresz­cie skoń­czy… – Po po­licz­kach Ma­lew­skiej po­pły­nę­ły łzy.

Roz­pacz ogar­nę­ła jej umysł. Chcia­ła tylko spę­dzić piąt­ko­wą noc na za­ba­wie, a stała się bo­ha­ter­ką hor­ro­ru. Je­dy­ną na­dzie­ją na prze­trwa­nie był wil­czy mar­kiz. Po­sta­no­wi­ła, że od tej pory nie od­stą­pi go na krok.

Do­tar­li do drzwi zbi­tych z ja­snych, nie­po­la­kie­ro­wa­nych desek. Mar­cho­sjas chwy­cił za mo­sięż­ną klam­kę. Przez szpa­rę wy­le­cia­ły chmu­ry dymu o przy­jem­nym za­pa­chu, przy­po­mi­na­ją­cym cze­ko­la­dę wy­mie­sza­ną z po­ma­rań­czą. Miła od­mia­na po wcześniejszym smro­dzie.

W środ­ku znaj­do­wa­ło się sporo kanap wyłożonych puszystymi futrami. Sku­pio­no je wokół sto­li­ków z so­sno­we­go drew­na, zastawionych szi­szami, bongami i po­piel­nicz­kami. 

Mar­cho­sjas po­pro­wa­dził Annę do rogu pa­lar­ni. W pomieszczeniu było niemal pusto, siedział tam wyłącznie jeden gość. Za­ję­li miej­sca na­prze­ciw niego. Miał na sobie fla­ne­lo­wą ko­szu­lę i sztruk­so­we spodnie, lecz nie tylko tym wy­róż­niał się spo­śród resz­ty im­pre­zo­wi­czów. Jego twarz przy­po­mi­na­ła pysk lwa, zaś wokół pra­wej ręki miał owi­nię­tą żmiję zyg­za­ko­wa­tą, która zda­wa­ła się spać lub nawet nie żyć.

– Witaj, Pur­so­nie – rzekł Mar­cho­sjas. – Ty tutaj? My­śla­łem, że cie­bie też nie in­te­re­su­je tor­tu­ro­wa­nie śmier­tel­ni­ków.

– Zatem co ty tu ro­bisz, skoro tak bar­dzo brzy­dzisz się cier­pie­niem? – Pur­son odbił py­ta­nie.

– Z początku myślałem, że uda mi się powstrzymać to szaleństwo, ale jestem zbyt słaby. Teraz po­ma­gam oso­bie, która mnie we­zwa­ła. – Wska­zał dło­nią na Annę. – Choć, prawdę mówiąc, przed przyj­ściem tutaj nie wie­dzia­ła o moim ist­nie­niu.

– Ech, Mar­cho­sja­sie, nie­wie­le zmie­ni­łeś się od cza­sów, gdy wszy­scy jesz­cze wie­rzy­li­śmy w Dobro – stwier­dził Pur­son. – Wra­ca­jąc do po­wo­du, dla któ­re­go tu przy­sze­dłem: li­czy­łem na spo­tka­nie kogoś cie­ka­we­go. My­śla­łem, że nasi po­bra­tym­cy ścią­gną tu in­te­li­gent­ów chęt­nych na po­zna­nie ta­jem­nych sztuk i se­kre­tów rze­czy­wi­sto­ści… Za­miast tego przy­pro­wa­dzi­li prze­cięt­nych ple­be­ju­szy na trwa­łe za­ko­rze­nio­nych w płyt­kim po­strze­ga­niu świa­ta. Już nie jest tak jak daw­niej. Amay­mo­no­wi i reszcie za­le­ży tylko na bez­sen­sow­nej siecz­ce. Coraz czę­ściej trak­tu­ją ludzi wy­łącz­nie jako za­baw­ki, a nie wier­nych part­ne­rów.

Anna przy­ję­ła nieco wy­god­niej­szą po­zy­cję, opie­ra­jąc ręce o kra­wędź ka­na­py. Serce wa­li­ło jej szyb­ko, wciąż prze­czu­wa­ła nad­cho­dzą­cą za­gła­dę. Uno­szą­ce się w pa­lar­ni opary spra­wi­ły, że stała się nieco otę­pia­ła, lecz słowa Pur­so­na za­in­try­go­wa­ły ją na tyle, by dalej sku­piała uwagę na roz­mo­wie.

– To mnie prze­ra­ża – wy­znał Mar­cho­sjas, opie­ra­jąc ręce na ko­la­nach i spla­ta­jąc palce. – Je­że­li się roz­zu­chwa­lą, Zie­mia, jaką znamy, może prze­paść bez­pow­rot­nie.

– Cze­kaj­cie – wtrą­ci­ła się Anna. – Czy to zna­czy, że świa­tem rzą­dzą sza­ta­ni? Nie ma… żad­ne­go Boga, żad­nej naj­wyż­szej Siły, nic?

– Mó­wi­łem ci prze­cież, że chciał­bym, żeby nad świa­tem czu­wał ktoś moc­niej­szy ode mnie – wspo­mniał Mar­cho­sjas. – Jak do tej pory nie spo­tka­łem żad­ne­go bytu, który speł­nia te wy­ma­ga­nia. To, co wy­pra­wia­ją Asta­roth, Asmo­de­usz i inni moc­niej­si ode mnie, trud­no na­zwać opie­ką.

– Zaraz, skąd zatem wzię­ły się de­mo­ny? – zdzi­wi­ła się Ma­lew­ska. – Prze­cież ponoć je­ste­ście upa­dły­mi…

– Anio­ła­mi? – do­koń­czył Pur­son. – Zin­ter­pre­to­wa­li­ście to w dość dziw­ny spo­sób. Ow­szem, kie­dyś wy­zna­wa­li­śmy za­sa­dy, które lu­dzie uzna­li­by za prawe. Wszech­świat jest jed­nak zimny, prę­dzej czy póź­niej każ­de­go przy­pra­wi o cy­nizm i ka­mien­ne serce… Nawet nie znamy swego Stwór­cy, o ile w ogóle można mówić o ja­kim­kol­wiek Kre­ato­rze. Wy­ło­ni­li­śmy się z cha­osu eony przed wami, lecz do­kład­na na­tu­ra na­sze­go bytu wciąż pozostaje tajemnicą. Albo je­ste­śmy du­cha­mi po­tęż­niej­szy­mi od was, albo pro­gra­ma­mi z więk­szą licz­bą upraw­nień, je­że­li wszech­świat to sy­mu­la­cja. Po­twier­dzi­li­śmy tylko jeden fakt. Na ze­wnątrz tego uni­wer­sum kryje się coś jesz­cze, choć żaden z nas nie ma po­ję­cia, co do­kład­nie.

Więc do­praw­dy byli rów­nie za­gu­bie­ni jak lu­dzie, po­my­śla­ła Anna. To wcale nie spra­wi­ło, że po­czu­ła ulgę. Na tej cho­rej pla­ne­cie było już dosyć po­two­rów z ga­tun­ku homo sa­piens, gwał­cą­cych, tor­tu­ru­ją­cych, zsy­ła­ją­cych desz­cze ra­kiet na mia­sta i wio­ski. Teraz mu­sia­ła jesz­cze żyć ze świa­do­mo­ścią, iż ponad nimi znaj­du­ją się praw­dzi­we de­mo­ny.

Chcia­ła stąd wyjść. Udać się do­kąd­kol­wiek, byle nie sie­dzieć w tej prze­klę­tej spe­lu­nie. Od­su­nę­ła zamek kie­sze­ni i wy­ję­ła smart­fon. Była dwu­dzie­sta trze­cia trzy­dzie­ści trzy. Zdzi­wi­ło ją to. Go­dzi­ny spę­dzo­ne na par­kie­cie wy­da­wa­ły się chwi­la­mi. Wi­docz­nie w klu­bie Re­ne­ga­de dia­bły za­krzy­wi­ły nie tylko prze­strzeń, ale rów­nież i czas.

Za­czę­ła za­sta­na­wiać się, czy to, że wróci do domu, położy kres kłopotom. Nie uciek­nie prze­cież przed trau­ma­tycz­ny­mi wspo­mnie­nia­mi z tej im­pre­zy, nie uciek­nie przed de­mo­na­mi… Przez głowę przemknęła jej myśl o ostatecznym wyjściu.

– Mogę za­py­tać o coś jesz­cze, Pur­so­nie? – Sta­rzec o twa­rzy lwa kiw­nął głową w od­po­wie­dzi. – Co się dzie­je z ludź­mi po śmier­ci?

– To za­le­ży. Cza­sa­mi in­for­ma­cja o oso­bo­wości jest za­cho­wy­wa­na, a cza­sa­mi uty­li­zo­wa­na i przy­wra­ca­na w zmie­nio­nej for­mie…

Drzwi otwo­rzy­ły się z hu­kiem. Do pa­lar­ni wpa­dła zgra­ja de­mo­nów, wśród nich kilka tych, któ­re Ma­lew­ska wi­dzia­ła już wcze­śniej. Na ich czele szedł ubra­ny na zie­lo­no gość z łu­kiem w dłoni. Z szyb­ko­ścią nie­osią­gal­ną dla czło­wie­ka się­gnął do koł­cza­nu. Uła­mek se­kun­dy póź­niej w kie­run­ku głowy Anny le­cia­ł roz­pę­dzo­ny, stalowy szpic.

Wi­dzia­ła nie­uchron­ną śmierć. Potem grot tkwią­cy w bez­ru­chu cen­ty­metr przed jej nosem i dłoń Mar­cho­sja­sa za­ci­śnię­tą na drzew­cu.

– Nie tym razem, Le­ra­je – po­wie­dział wil­czy mar­kiz, od­rzu­ca­jąc strzałę na bok.

– Och, znowu ba­wisz się w opie­kuń­cze­go ducha, kun­dlu? – za­drwił łucz­nik, gdy tylko grup­ka zbli­ży­ła się do sto­li­ka na od­le­głość dwóch kro­ków. – Oddaj ją nam. Na czym ci tak za­le­ży?

Mar­cho­sjas wstał i za­sło­nił Annę cia­łem. Pur­son pa­trzył na wszyst­ko z obo­jęt­nym wy­ra­zem twa­rzy.

– Je­ste­ście ża­ło­śni – wark­nął Mar­cho­sjas. – Ty­tu­łu­je­cie się po­tęż­ny­mi i mą­dry­mi, a bawi was pry­mi­tyw­ne znisz­cze­nie.

– I co z tego? – ode­zwał się Sab­nach, któ­re­go smród przy­ćmił opary fajek. – Je­stem de­mo­nem, mogę robić co chcę. A pra­gnę siać ter­ror, bo tylko to jesz­cze grze­je me serce w tym bez­sen­sow­nym świe­cie.

– Ach, moi bra­cia, je­ste­ście tak ma­łost­ko­wi… To nie tylko im­pre­za – po­wie­dział demon z trze­ma gło­wa­mi, w tym jedną kocią i jedną wę­żo­wą – to także test. Czło­wiek, który go prze­trwa, zyska wiecz­ną sławę. Zo­sta­nie bo­ha­te­rem wła­snej hi­sto­rii, he­ro­sem wy­snu­tej przez nas epo­pei. O ile w ogóle kto­kol­wiek prze­ży­je. Nad­szedł czas na osta­tecz­ną próbę. Twoja pod­opiecz­na do tej pory ra­dzi­ła sobie wy­śmie­ni­cie. Zo­ba­czy­my, czy da radę bez cie­bie.

Sitri i Sab­nach zbli­ży­li się do Mar­cho­sja­sa z wy­cią­gnię­ty­mi dłoń­mi, aby go po­chwy­cić.

– To zbęd­ne – za­pew­nił wil­czy mar­kiz. – Nie je­stem głup­cem, do­brze znam układ sił. Nie będę się wtrą­cał.

– Wie­rzę w czy­stość twych in­ten­cji – od­parł Le­ra­je. – Aim, spal tę budę.

Trój­gło­wy demon spra­wił, że głow­nia mie­cza, który trzy­mał w dłoni, roz­grza­ła się do bia­ło­ści. Przy­tknął ją do jed­nej z kanap i za mo­ment na futrze za­tań­czy­ły ję­zo­ry ognia. Anna spoj­rza­ła na Mar­cho­sja­sa. Jego wzrok mówił jedno.

.

..

Ucie­kaj, ile sił w no­gach.

Otrzeź­wio­na i wy­rwa­na z dy­so­cja­cji stra­chem przed śmier­cią w mę­czar­niach, roz­po­czę­łam sza­leń­czy bieg. Prze­sko­czy­łam nad sto­li­kiem i sofą, żeby omi­nąć de­mo­ny. Pło­mie­nie roz­prze­strze­nia­ły się w za­bój­czym tem­pie, wiły ni­czym czar­na mamba ści­ga­ją­ca ofia­rę. Do­pa­dłam do drzwi i ru­szy­łam w dół scho­dów. Pie­kiel­ny ogień tra­wił wszyst­ko na swo­jej dro­dze, włącz­nie z me­ta­la­mi i ka­mie­nia­mi. Od temperatury i zmę­cze­nia w ciągu se­kund cała z­la­łam się potem.

Salę ta­necz­ną wy­ście­lał dy­wa­n zma­sa­kro­wa­nych i zbez­czesz­czo­nych tru­pów, próż­no było szu­kać ko­go­kol­wiek ży­we­go. Sa­dzi­łam susy po­mię­dzy cia­ła­mi, roz­chla­pu­jąc krew wszę­dzie do­oko­ła. Nie oglą­da­łam się za sie­bie, ale po okrop­nym za­pa­chu po­zna­łam, że pożoga chwy­ciła już nie­bosz­czy­ków na dobre.

Mia­łam wra­że­nie, że mię­śnie moich ud zaraz ro­ze­rwą się na strzę­py, lecz krze­sa­łam z sie­bie reszt­ki sił. Do­tar­łam do scho­dów pro­wa­dzą­cych na wyż­sze pię­tro, tych, któ­ry­mi ze­szłam na par­kiet po raz pierw­szy. Po­pę­dzi­łam do góry, lecz za­miast do sali ba­ro­wej tra­fi­łam do wy­drą­żo­ne­go w skale tu­ne­lu. Nie wie­dzia­łam, dokąd on pro­wa­dzi, lecz od­wro­tu nie było, ogień dep­tał mi po pię­tach.

Bie­głam coraz wol­niej, bra­ko­wa­ło mi tchu. Czu­łam żar na ple­cach. Wi­dzia­łam już sie­bie sto­ją­cą w pło­mie­niach i zdzie­ra­ją­cą gar­dło przez ago­nal­ne cier­pie­nia.

Nagle coś huk­nę­ło. Pękła kro­kiew pod­trzy­mu­ją­ca strop. Wy­lą­do­wa­łam na ziemi, przy zde­rze­niu roz­ci­na­jąc wargę. Spoj­rza­łam do tyłu. Tunel się za­wa­lił, od­ci­na­jąc mnie od pożaru. Na miej­sce roz­wią­za­ne­go pro­ble­mu wsko­czył jed­nak nowy.

Moja prawa stopa le­ża­ła przy­gnie­cio­na ster­tą spo­rych gła­zów. Nie mo­głam ru­szyć nią ani o cen­ty­metr.

Wyłam z bólu, do oczu na­pły­wa­ły mi łzy. W akcie de­spe­ra­cji wy­cią­gnę­łam te­le­fon, li­cząc, że tym razem może zła­pie za­sięg, jed­nak roz­trza­skał się pod­czas upad­ku. Byłam sama i bez­rad­na. Cze­ka­ła mnie po­wol­na śmierć przez wy­krwa­wie­nie.

– Bied­na, efe­me­rycz­na istot­ka. – Nagle usły­sza­łam męski głos. Sta­nął nade mną wy­so­ki gość w po­pie­la­tej sza­cie, spod któ­rej wy­sta­wał mu długi, wę­żo­wy ogon. – Nie przejmuj się, Aim też mi czasem dokucza. Chyba je­stem w sta­nie pomóc. Ba­thin, ksią­żę pie­kła. – Demon ukło­nił się nisko. – Mogę cię stąd za­brać. Ale mu­sisz czymś za­pła­cić. Po­wiedz­my, że stopa wy­star­czy… I tak nic już z niej nie bę­dzie.

Ba­thin się­gnął po przy­tro­czo­ny do pasa miecz.

Mój na­sta­wio­ny wy­łącz­nie na prze­trwa­nie umysł był go­to­wy do wsze­la­kich po­świę­ceń.

– Tnij – po­wie­dzia­łam z tru­dem.

Klin­ga bły­snę­ła, a po chwi­li mym cia­łem wstrzą­snę­ły ko­lej­ne fale bólu.

Stra­ci­łam przy­tom­ność na mo­ment. Demon ocu­cił mnie i ob­da­rzył nieco szy­der­czym uśmie­chem, po czym zniknął. Zdałam sobie sprawę, że leżę przy drzwiach wej­ścio­wych. Reszt­ką sił dźwi­gnę­łam się i otwo­rzy­łam je. Wy­peł­złam na ze­wnątrz, gdzie cze­ka­ły mnie bły­ski ko­gu­tów i ryk syren stra­żac­kich.

 

***

 

Kaj­dan­ki mocno uwie­ra­ły nad­garst­ki, lecz mimo tego uśmiech nie zni­kał z jej twa­rzy. Nieco ner­wo­wo maj­ta­ła ki­ku­tem, sie­dząc na wózku in­wa­lidz­kim, z rę­ka­mi przy­ku­ty­mi do rury przy­krę­co­nej do stołu.

– Mogę wie­dzieć, dla­cze­go wyciągnęliście mnie ze szpitala? – za­py­ta­ła Ma­lew­ska. – I dlaczego prze­słu­cha­nie nie jest prze­pro­wa­dza­ne w obec­no­ści psy­chia­try? Mam stwier­dzo­ny ze­spół stre­su po­ura­zo­we­go. Chyba przy­słu­gu­je mi ja­kieś wspar­cie?

– Nie ty je­steś tutaj od wy­zna­cza­nia pro­ce­dur – od­burk­nął po­li­cjant. – Po­sta­wię spra­wę jasno. W wyjątkowych przypadkach prawa podejrzanych schodzą na dalszy plan, a twój kazus to ma­te­riał rodem z miej­skich le­gend. Im­pre­za zor­ga­ni­zo­wa­na przez ta­jem­ni­czą firmę, która oka­zu­je się być sztucz­ną fi­gu­rą w re­je­strach, za­ło­żo­ną na nie­ist­nie­ją­ce osoby. Klub zo­sta­je do­szczęt­nie spa­lo­ny w po­ża­rze nie­wia­do­me­go po­cho­dze­nia. Prze­ży­wa tylko jedna kobieta, oku­pu­jąc to ka­lec­twem. Chore, co nie, lala? Parę rzeczy tu nie gra… Ma­te­ria­li­ści mogą wie­rzyć w twoje bzdurne zeznania. Na szczęście ist­nie­ją jeszcze grupy wpły­wo­wych, uduchowionych ludzi. Mamy pełną świa­do­mość tego, co nie­czy­ste moce robią ze światem. Byłem na miej­scu zda­rze­nia. Smród de­mo­nów dało się wy­czuć z da­le­ka. Po­wiesz mi, kto je spro­wa­dził?

– Zatem od­kry­łeś praw­dę… – po­wie­dzia­ła Ma­lew­ska. – Miło, że wresz­cie nie muszę uda­wać. Gdy­bym opo­wie­dzia­ła innym au­ten­tycz­ną historię, wy­pi­sa­li­by mi jesz­cze wię­cej żół­tych pa­pie­rów. Nikt nie spro­wa­dził dia­błów. One same to zor­ga­ni­zo­wa­ły.

– Skąd to wiesz? – Po­li­cjant wstał i się­gnął po tonfę. Do dru­giej dłoni wziął pi­sto­let. – Też je czcisz? Nie czuj się bez­piecz­na, szatańska kurewko. Kie­dyś oczy­ści­my tę pla­ne­tę z wszyst­kich plu­gastw. Spra­wie­dli­wość do­się­gnie i cie­bie. Choć­by teraz.

Anna uśmiech­nę­ła się. Ku prze­ra­że­niu po­li­cjan­ta, kaj­dan­ki po­pę­ka­ły i roz­kru­szy­ły się ni­czym szklan­ka upa­da­ją­ca na beton. Spoj­rza­ła pod stół. Le­żą­cy tuż przy niej skrzy­dla­ty wilk bacz­nie ob­ser­wo­wał gli­nia­rza.

– Ja nie czczę de­mo­nów – wy­zna­ła Ma­lew­ska, spoglądając na funkcjonariusza. Czuła, jak Mar­cho­sjas wstę­pu­je w jej ciało. – Po pro­stu jeden mnie po­lu­bił. Po­zwo­lisz mi odejść w spo­ko­ju?

Po­li­cjant bez słowa wy­ce­lo­wał w prze­słu­chi­wa­ną i oddał strzał. Tor lotu po­ci­sku prze­biegł jed­nak wprost przez jego czasz­kę, o co za­dbał markiz. Gli­niarz osu­nął się na pod­ło­gę z dziu­rą na środ­ku czoła.

– Uznam to za prze­czą­cą od­po­wiedź.

Anna wsta­ła, pod­pie­ra­jąc się wóz­kiem. Ścia­na tuż za nią roz­stą­pi­ła się z woli de­mo­na, od­sła­nia­jąc pa­no­ra­mę mia­sta. Z ple­ców ko­bie­ty wy­ro­sła para skrzy­deł o pió­rach o ochro­wej bar­wie, prze­bi­ja­jąc ubra­nia. Wy­sko­czy­ła na ze­wnątrz bu­dyn­ku, by wzbić się wy­so­ko w prze­stwo­rza. Mur za­su­nął się tuż za nią.

– Dokąd chcesz po­le­cieć? – za­py­tał Mar­cho­sjas.

– Do­kąd­kol­wiek, gdzie nie będę mu­sia­ła pa­trzeć na cier­pie­nie – od­par­ła Anna. – Może na Księ­życ, może na Słoń­ce. Byle dalej od ludzi i de­mo­nów, nie li­cząc cie­bie. 

– W po­rząd­ku. Znam jedno piękne miejsce. Inni ra­czej nie po­win­ni cię tam drę­czyć. Prze­ży­łaś im­pre­zę, więc uzna­li, że twoja rola zo­sta­ła speł­nio­na. Muszę jednak jakoś odwdzięczyć się Ba­thi­no­wi za ratunek, choć mógł zrobić to w mniej brutalny sposób.

– Po­wiedz, dla­cze­go mi po­ma­gasz? Prze­cież je­stem dla cie­bie ni­czym. Prze­cięt­ną ko­bie­tą bez wy­bit­nych zdol­no­ści.

– Wiesz, co? – Mar­cho­sjas na chwilę zawiesił głos. – Zgubiłem się w świe­cie tak jak i ty. Chyba to nas po­łą­czy­ło. Tę­sk­nię za cza­sa­mi, kiedy wszyst­ko było jasne i pro­ste. Kiedy nie za­sta­na­wia­łem się tyle nad na­tu­rą wszech­świa­ta. Całe te re­flek­sje i lo­gi­ka do­pro­wa­dzi­ły tylko do tego, że po­dob­ne mi duchy stra­ci­ły wiarę we wszyst­ko, stały się zu­peł­ny­mi ni­hi­li­sta­mi. Mierzi mnie już to. Pra­gnę po­dą­żać za uczu­cia­mi, jak­kol­wiek ir­ra­cjo­nal­ne by nie były. Dla­te­go wciąż trwam przy tobie.

 

***

 

– …ko­lej­ne szo­ku­ją­ce wia­do­mo­ści w spra­wie po­ża­ru klubu przy ulicy Ka­mien­nej trzy­dzie­ści trzy. Je­dy­na osoba oca­la­ła z tra­ge­dii, dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nia Anna M., znik­nę­ła bez śladu pod­czas prze­słu­cha­nia na Ko­men­dzie Miej­skiej. Za­alar­mo­wa­ni hukiem broni palnej funk­cjo­na­riu­sze wtar­gnę­li do po­ko­ju, w któ­rym znaj­do­wa­ła się po­dej­rza­na, jed­nak­że zna­leź­li tam je­dy­nie ciało swo­je­go ko­le­gi Ma­te­usza R., zmar­łe­go od po­strza­łu w głowę. Tuż przed zaj­ściem ka­me­ry mo­ni­to­rin­go­we w całym bu­dyn­ku prze­sta­ły dzia­łać w wy­ni­ku…

 

Notka od autora:

Zsamplowany wokal wspomniany w tekście to fragment utworu Danism & Rae – “Sirens” w tłumaczeniu własnym.

Koniec

Komentarze

Napisane bardzo dobrze. Dynamiczne, logiczne, ale… Właściwie od momentu otrzymania przez bohaterkę koperty, znałem finał. I nie zawiodłem się;). Rzeź satanistyczno-narkotyczna. Po drugie, mie wiem za bardzo, gdzie tu legenda,samo chwilowe wyjście cało z takiej impry, nie przekonało do końca. I, psiakość, najgorsza sprawa: cały czas, czytając, jawiły mi się przed oczyna kadry z takiego horroru b-klasy, kultowego, a jakże: Meksyk, knajpa przydrożba, nocna impreza, seksowne barmanki i artystki, i nagle zmieniają się w stado wampirów, a jedyna ocalała po wschodzie słońca i łubudu osoba, ucieka w pustynię , podczas gdy rzut oka na knajpę z góry ujawnia , że to jedynie wejście do prekolumbijskiej piramidy. Tu mi tej "piramidy" tylko do kompletu zabrakło. No i bohaterka… Naprawdę młode kobiety w Polsce dziś to aż takie pustaki? Niczym egzaminowana z Kabaretu Hrabi?:))). Plusa nie dam tylko dlatego, że wręcz patologicznie, od młodości, nie cierpię clubbingu. Fakt, że przeczytałem w całości, jest tym bardziej dla tekstu pozytywny.:). Pozdr.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Rybaku!

Fajnie, że spodobało się pod względem stylu, mocno nad tym pracowałem z betującymi.

 

Racja, postawiłem na klimat niż na zaskakującą fabułę. Trochę oparłem się na znanym z horrorów motywie “final girl”. “Od zmierzchu do świtu” nie oglądałem, kojarzyłem tylko zarys, ale porównanie do dzieła Tarantino odbieram raczej jako komplement :D Wzorowałem się na własnych przeżyciach z klubów (które uwielbiam :D) i na Lemegetonie, który bardzo lubię jako dzieło literackie.

 

Co do legendy – jest ona tu bardziej zaowalowana. Jak wspomina policjant przy końcu, to miejska legenda, niewiarygodna historia rodem z jakiegoś obskurnego bloga o zjawiskach paranormalnych. Do tego chciałem przedstawić z pozoru zwyczajne życie każdego z nas jako legendę, której wyróżnikiem nie muszą być jakieś heroiczne czyny, a wręcz prozaiczne rzeczy, jak choćby taniec w przypadku bohaterki.

 

Właśnie, odnośnie bohaterki, uznałbym ją za pustka, ale raczej “egzystencjalnego”, niż mentalno-kognitywnego :) Czyta książki, nie podchodzi bezkrytycznie do rzeczywistości, ale z drugiej strony jest dość lekkoduszna i porywcza.

 

Pozdrawiam :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

patologicznie, od młodości, nie cierpię clubbingu. Fakt, że przeczytałem w całości, jest dla tekstu pozytywny.

Mam dokładnie tak samo, co utrudniało mi lekturę. Na dodatek pogubiłam się w nadmiarze postaci, ale to może cecha immanentna narracji klubowej ;) Podoba mi się głównie zakończenie. Bohaterka jest okropnie irytująca, choć z ostatniej wypowiedzi autora wnioskuję, że być może celowo?

 

Ale za to garść uwag bardziej konkretnych:

 

[na samym początku] kompanie → firmy (?)

 

“pobiegłam na czwarte piętro, do wynajmowanej kawalerki. Wczłapałam do mieszkania…”

Najpierw biegła, a potem wczłapała – skąd ta zmiana tempa? Jeśli celowa, warto dać powód, jeśli nie – zmienić czasownik.

 

“Mimo wszystko mile się zaskoczyłam.“

Mimo wszystko mile mnie to zaskoczyło / zostałam mile zaskoczona. Nie zaskoczyła przecież sama siebie, na dodatek niepoprawnie gramatycznie

 

zbić piątkę → przybić piątkę (sprawdziłam w internetach i wersja alternatywna najwyraźniej nie jest w użytku, chyba że coś przegapiłam)

 

IKEI – norma językowa każe nie odmieniać. Tak, też nie lubię tej normy językowej. Może gdyby napisać ikei (lub Ikei?), byłoby to jakimś obejściem, trochę (choć niezupełnie) jak adidasy w rozumieniu buty sportowe, a nie konkretna marka – tu niby chodzi o konkret, ale też o pewien styl czy zakres budżetowy. W sumie ikei małymi literami jest też po prostu jak z języka mówionego, więc chyba najsensowniejsze. Z kolei dalej dresach pumy chyba jednak Pumy. Kochamy cię, języku polski, ale to wbrew pozorom jest o dziwo logiczne.

 

“– Siemka, Kornelia! Jak tam biba? – zapytała Malewska.”

Nie gra mi to, że ona jest Anka lub Anna, a sporadycznie – i raczej chaotycznie – Malewska. Ponieważ tu jest kilka zróżnicowanych narracji, ale (chyba) wszystkie z punktu widzenia bohaterki, można by to pomiędzy nie rozdzielić – że w różnych stanach umysłu ona różnie o sobie myśli. Jak dla mnie takie zmiany są bardzo znaczące i kiedy w tekście jest to wymieszane bez ładu i składu, zaczynam zupełnie niepotrzebnie tropić celowość.

 

“Istotom ze światła wyrosły kolce drażniące siatkówkę.“

Coś mi zgrzyta stylistycznie w tym zdaniu, drażniące wzrok chyba by wystarczyło.

 

nienajlepiej → nie najlepiej

 

“tym razem pod postacią antropomorficznego byka“

To dla mnie bardzo techniczne określenie, znam je po prawdzie chyba tylko z numizmatyki, choć poprawniej jest np. byk z ludzką głową, bo wtedy wiadomo, o co konkretnie chodzi, tzn. jakie to cechy ludzkie ma ten byk. Na dodatek dalszy ciąg sugeruje nie ten zestaw, który najczęściej jest tak określany (ciało byka, głowa ludzka), ale odwrotny – czyli minotaura, bo inaczej miałby nieco kłopotów ze stawianiem czegokolwiek na kontuarze, nie mówiąc już o sięganiu za pazuchę, nie miałby też nadgarstka ani łokcia, ani przedramienia ;)

 

“Sala taneczna była wyścielona dywanem zmasakrowanych i zbezczeszczonych trupów, próżno szukać kogokolwiek żywego.“

Dywan trupów wyścielających salę – nie. Elizja w drugim zdaniu współrzędnym – też nie.

 

Osobistym tłumaczeniu → tłumaczeniu własnym

 

 

 

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Póki co tylko klik, klik.

Wrócę z solidniejszym komentarzem później.

www.instagram.com/mika.modrzynska.pisarka/

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Drakaino!

 

Błędy poprawiłem. Co do “zbicia piątki”, ta forma również funkcjonuje w języku potocznym. 

 

Ja wchodzę na blok, słyszę yoł biorę głowę na bok

Zbijam pionę z ziomem, za projekt biorę props

VNM – Talent z Bloku

 

Płonie bongo i zielono tu jak w Kongo,

Przejmujemy twoje konto, pionę zbijam swoim ziomkom

Ganja Mafia – Mój Ziomek

 

Co do antropomorficznego byka – miałem na myśli istotę będącą “punktem środkowym” pomiędzy bykiem a człowiekiem, zamieniłem ten epitet na bardziej sugestywny opis:

 

Nagle z zaplecza wrócił barman, tym razem pod postacią byka ze skrzydłami gryfa i chwytnymi dłońmi, chodzącego na dwóch nogach oraz w całości pokrytego ciemnobrązową sierścią.

Co do Malewskiej w didaskaliach – chyba muszę zwrócić honor Hubertowi, bo ciągle mi mówił, żebym to poprawił, a ja twardo obstawałem przy swoim. Uznałem, że takie żonglowanie imię/nazwisko będzie lepsze niż ciągłe powtarzanie “Anny” lub “Anki” albo wymyślanie jakichś przekombinowanych, opisowych podmiotów.

 

Zaś skoro odebrałaś postać za irytującą, to myślę, że udała mi się kreacja bohaterki, a przynajmniej częściowo, bo chciałem przedstawić ją jako quasi-pariasa, trochę z podejściem w stylu “pieprzyć konsekwencje” i niewpasowującą się w społeczne normy, ale umotywowaną spleenem i zmęczeniem otaczającym ją światem.

 

Edit: Dzięki za biblio, Kam_mod, zauważyłem dopiero po dodaniu swojego komentarza :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nagle z zaplecza wrócił barman, tym razem pod postacią byka ze skrzydłami gryfa i chwytnymi dłońmi, chodzącego na dwóch nogach oraz w całości pokrytego ciemnobrązową sierścią.

Z tego opisu można wnioskować, że teraz to on z bykiem ma już wspólny głównie łeb, bo w zasadzie cała opisana reszta jest niebycza, a to się w lekturze narzuca. A chyba ma mieć też byczy zad i tylne nogi? Może: “Tym razem jako chodzący na dwóch nogach byk ze skrzydłami gryfa i chwytnymi dłońmi, w całości pokryty ciemnobrązową sierścią.”?

 

Zbicie piątki występuje w tekstach tak skrajnie odległych od mojego doświadczenia , że nic dziwnego, że ich nie znam, ale nie znają ich też gugle po wpisaniu takiej frazy, więc chyba to jednak wciąż dość niszowe. Nie chcę tu wyrokować, bo clubbing, jego kultura i ten typ muzyki to kompletnie nie moja bajka, więc może dla docelowego odbiorcy to sformułowanie będzie czytelne. Zasygnalizowałam tylko, że z ogólnojęzykowego punktu widzenia wygląda na bardzo typowy błąd (znam go zwłaszcza z krótkiego czasu, kiedy uczyłam obcokrajowców polskiego: trudność z zastosowaniem odpowiedniego przedrostka przyimkowego: dojechać, wjechać, zajechać, przyjechać i tym podobne przyjemności języka polskiego). Ale tu zostawiam to twojemu wyczuciu docelowego czytelnika i jego znajomości tego konkretnego kodu kulturowego. (Aha, ciekawe w sumie, czy te zespoły biorą to z zasłyszanego języka potocznego, którego internety jeszcze nie odnotowały – nie wiem nawet, z kiedy są te teksty :D – czy też jest na odwrót: to się w końcu upowszechni dzięki nim.)

 

Edit: ciekawostka. Najwyraźniej coś się zdążyło zmienić w pozycjonowaniu, bo już dziś na pierwszej stronie gugli coś tam zabłysło ze zbijaniem piątki, podczas gdy wczoraj do strony trzeciej nie miałam nic :)

http://altronapoleone.home.blog

Poprawiłem zgodnie z sugestią.

 

Jeszcze odnośnie tego zbicia, ja generalnie lubię uzusy i potocyzmy, no i słucham sporo rapu, gdzie to zbicie jest prewalentne, może stąd ta wersja wydostała się z mojej głowy na klawiaturę :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Intrygujące i świetnie napisane (ciekawy zabieg z opowiadaniem i w pierwszej, i w trzeciej osobie).

Natomiast – kompletnie nie moja bajka. Ani clubbing, ani muzyka, ani problemy bohaterki. Czuję się jak po wizycie w muzeum sztuki współczesnej – obiektywnie wiem, że to sztuka, ale subiektywnie – zupełnie do mnie nie przemawia.

Kilka czepialskich uwag:

– “ktoś nie czychał na moją nerkę” – czyhał;

– “styranych nóg” – raczej steranych, ale w tym kontekście i “sterane” nie bardzo pasują;

– “czarnych dresach pumy” – chodzi o firmę, czyli “Pumy”;

– “wylądowali w niedawno pace” – szyk pomylony;

– “co nie wróżyło dobrze dla moich butów” – “wróżyło (…) moim butom”;

– “Sale taneczną” – salę;

– “przybierający na liczności tłum” – to brzmi niezgrabnie; “liczebnie” może?;

– “Bynajmniej miłe wrażenie” – zdaje mi się, że tutaj “bynajmniej” nie znaczy tego, co znaczy;

– “byk (…) w całości pokrytego ciemnobrązową sierścią” – w całości pokryty;

– “bestiami złożonymi z nagich szkieletów” – szkielety jak klocki LEGO składały się w bestie?;

– “w kierunku nieznajomej, która ją zagaiła” – tu też słowa “zagaić” używasz, moim zdaniem, niezgodnie ze znaczeniem;

– “zdawały się jakby drzeć” – drżeć;

– “a twój to materiał rodem z miejskich legend” – twój co?

 

Subiektywnie – bardzo fajnie napisane opowiadanie, które mija się z moimi gustami tak, jak muzyka klubowa.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Właśnie, ten zabieg z narracją pierwszo– i trzecioosobową jest super i rozdzielenie Anna/Anka doskonale by do niego pasowało. Można by też nieco bardziej, wyraźniej zróżnicować styl narracji w obu, np. na bardziej i mniej emocjonalny.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Staruchu. Błędy poprawiłem, nie zgodzę się tylko w dwóch przypadkach:

 

Bynajmniej miłe wrażenie – “bynajmniej” znaczy tu “wcale” lub “ani trochę”, więc wg mnie jest użyte poprawnie

 

przybierający na liczności tłum – liczność jest jakąś cechą zbioru, więc tak samo, jak można przyjmować na masie tak wg mnie można przyjmować na liczności

 

“a twój to materiał rodem z miejskich legend” – tu był podmiot domyślny, ale dopisałem ”kazus”, żeby było jaśniej.

 

Fajnie, że eksperyment ze zmianami osoby narracji się udał. Odnotowałem uwagi, w przyszłości może go jeszcze wykorzystam :)

 

Pisząc o clubbingu, miałem świadomość, że zawężam sobie target. To dość bliska mi kultura, stąd pomysł na przedstawienie jej aspektów w opowiadaniu.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

@bynajmniej – celowo użyte w niepoprawnym znaczeniu? (jak w piosence Młynarskiego?)

SJP PWN:

bynajmniej I «partykuła wzmacniająca przeczenie zawarte w wypowiedzi, np. Nie twierdzę bynajmniej, że jest to jedyne rozwiązanie.»

bynajmniej II «wykrzyknik będący przeczącą odpowiedzią na pytanie, np. Czy to wszystko? – Bynajmniej.»

http://altronapoleone.home.blog

Gdy zobaczyłem w przedmowie, że tekst o muzyce, to mordka mi się uśmiechnęła. Bo jeśli o muzyce, to kto, jak nie Wicked? Nawet jeśli sam za muzykę uważam coś zupełnie innego :-) 

No i się nie zawiodłem bo istotnie, warstwa muzyczna, jej opisy, opisy wrażeń i doznań związanych z nią i tańcem wyszły znakomicie. Podobnie sam klub, przedstawiony szczegółowo, obrazowo, a jednocześnie klimatycznie. Moja wyobraźnia nie miała najmniejszych problemów z wsiąknięciem w atmosferę przedziwnej imprezy.

Co do treści, to rzeczywiście, nie odbiega za bardzo od filmowych horrorów – demony z jakichś powodów postanowiły urządzić sobie rozpierduchę i zabawić się, jakby nie mogły wyszaleć się gdzieś indziej, w sposób mniej demonstracyjny i rzucający się w oczy. Nie widzę w tym celowego i logicznego działania, ale z drugiej strony, kto by tam nadążył za demoniczną logiką ;-) Na plus z pewnością różnice i brak jedności wśród diabelskich imprezowiczów, jak i metafizyczne wtręty o naturze zaświatów i demonicznego wymiaru.

Bohaterka jak najbardziej w porządku – nie zgodzę się, że pusta, jest raczej zwykła, typowa, normalna, a jednocześnie potrafiąca znaleźć w sobie dość siły i charakteru, by zwrócić na siebie uwagę demona i przeżyć. Cała jej postać jest zresztą zbudowana porządnie, konsekwentnie i całkiem dogłębnie, w czym mocno pomagały (fajny zabieg) zmiany perspektywy narracji.

Nie mogę powiedzieć, że fabuła mnie zachwyciła, zaskoczyła, czy też spowodowała choć drobną refleksję, ale też nie tego oczekiwałem. Spodziewałem się klimatu, i to właśnie otrzymałem. Również za sprawą soundtracku oraz ilustracji w prymitywno – szamańskim stylu.

Ogólnie – fajny, udany tekst.

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz, Thargone :)

Wcześniej pisałem o Bogu, który jest DJem, to teraz przyszła kolej na demony :D Fajnie, że udzielił się klimat.

Bonusowo dorzucam ilustracje w innych wersjach kolorystycznych i jedną, która nie załapała się do końcowego produktu:

 

 

http://www.fantastyka.pl/upload/1524596970marchosjas1.jpg

http://www.fantastyka.pl/upload/1524596994marchosjas2.jpg

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ja też mam niewiele wspólnego z tematyką opowiadania.

Znowu łączysz dragi z religią? ;-)

Fabuła mocno przewidywalna, aż momentami mi się dłużyło. Skoro i tak wiadomo, jak to się musi skończyć, po co ładować kolejny opis ludzików podrygujących na parkiecie?

Bohaterka totalnie nie w moim typie, trudno mi było ją zrozumieć albo szukać wspólnego języka. Już demony wydają się mieć ciekawsze osobowości.

Za to ciekawe opisy, plastyczne, poszalałeś z wyglądem demonów. To na plus.

Legendy trochę mało. Laska dobrze tańczy i sądzi, że to wystarczy do legendarności. Słowa policjanta też mnie jakoś specjalnie nie przekonują.

Jeśli chodzi o warsztat, czasami coś mi zgrzytało. Jak na przykład to nieszczęsne bynajmniej.

Babska logika rządzi!

Ilustracje :) Fajna jest ta, co się nie załapała, może szkoda?

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję za komentarz i bibliotekę, Finklo!

 

Znowu łączysz dragi z religią? ;-)

A no znowu, choć tym razem dragi tylko przewijają się w tle, głównej bohaterce specjalnie zaaplikowałem tylko Red Bulla, żeby podkreślić, że to czego doznała, wydarzyło się naprawdę :)

 

po co ładować kolejny opis ludzików podrygujących na parkiecie?

Opowiadanie miało być takim slow-rollerem, z dużym naciskiem położonym na detale. Kam_mod i Hubert sugerowali cięcia, więc zostało dość mocno odchudzone względem pierwotnej, która była jeszcze trochę dłuższa.

 

poszalałeś z wyglądem demonów. To na plus.

W większości przypadków wzorowałem się na Lemegetonie. W tekście oprócz demonów wymienionych z imienia poukrywanych jest jeszcze kilka innych z Mniejszego Kluczu Salomona, ciekawe, czy ktoś je wyłapie :)

 

Legendy trochę mało. Laska dobrze tańczy i sądzi, że to wystarczy do legendarności. Słowa policjanta też mnie jakoś specjalnie nie przekonują.

Ująłem legendę w bardziej współczesnym znaczeniu. Sprowadziłem ją do opowieści powtarzanej na mieście przez chłopaków siedzących na ławkach przed blokiem przy słoneczniku i szlugach. Cała historia mogłaby być tylko plotką o pożarze w klubie, która urosła do rozmiarów podania o demonicznej interwencji na Ziemi. Tajemnice i tragedie budzą wyobraźnie u ludzi, lokalna społeczność emocjonuje się tym i tworzy memetyczną, ewoluującą opowieść, która w końcu wkracza w obszar nierzeczywistości wspólny dla wszystkich legend.

 

Fajna jest ta, co się nie załapała, może szkoda?

Kam_mod akurat się nie podobała :D Stwierdziłem, że ta z wilkiem ujętym w profilu wygląda lepiej, a nie chciałem wrzucać ich za dużo.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Po pierwsze – ​fajne rysunki, zwłaszcza ten pierwszy, ma w sobie coś mrocznego i demonicznego…

 

Po drugie – ​tak sobie czytam i zaczęło mi się przypominać, że jak jeszcze byłam młoda, za czasów studenckich miałam taki okres, że co piątek biegałam na rockoteki wystrojona w czarną sukienkę, glany, z ciemnym makijażem, a raz nawet z okazji Halloween przebrałam się za wampira… :)

 

I po trzecie – tekst, mimo iż mnie nie zaskoczył, przeczytałam z przyjemnością. Główna bohaterka, może nie do końca nadaje się do polubienia, ale myślę, że została nakreślona dosyć wiarygodnie i demony też wszyły bardzo ciekawie. I moim zdaniem tekst jak najbardziej wpisuje się w gatunek miejskiej legendy…

 

Klikam i życzę powodzenia w konkursie.

Dziękuję za przeczytanie i bibliotekę, Katio :) Fajnie, że się spodobało, zwłaszcza rysunki. Za dzieciaka bardzo lubiłem szkicować, niedawno wróciłem do tego po latach i mam taką samą satysfakcję z bazgrania ołówkiem jak kiedyś :D Co do zaskoczenia, ostatnio na Conworldawce otrzymałem komentarz o moim innym tekście, z którego wywnioskowałem, że w epoce powszechnych plottwistów i postaci ginacych w niespodziewanych momentach *ukradkowe spojrzenie w stronę GRRM* sam brak zaskoczenia staje się zaskoczeniem :) P.S Zmieniłem to nieszczęsne "bynajmniej" na inną konstrukcję.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No tak, ludność może sobie powtarzać plotki, które z czasem mogą przerodzić się w legendę. Ale gliny nie zajmują się legendami. O pożarze opowiadają im strażacy, technicy i raporty z laboratorium. A jeśli nawet któryś policjant potrafi wyczuć zapach demonów, to dla niego byty nadnaturalne będą świętą prawdą, a nie legendą.

Babska logika rządzi!

Policjant też jest bohaterem legendy. Dopiero dziennikarka z ostatniego akapitu ma już zewnętrzną perspektywę. Gliniarz, mówiąc o miejskiej legendzie, przedstawiał punkt widzenia przeciętnych ludzi, raczej materialistów. Dopiero pod koniec wypowiedzi opowiada o swojej mistycznej perspektywie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Świetnie mi się czytało. Zabiegi z narracją udane. Bohaterka wiarygodnie nakreślona psychologicznie, czyli zwyczajna dziewczyna z przeciętnym hobby, a te bezustanne zmiany pracy – skąd my je znamy ;) Historia wywołała u mnie uczucia nostalgiczne z okresu przedemigracyjnego i przeddzieciowego. Fanką clubbingu nie zostałam, ale mam kilka przyjemnych wspomnień… i kilka niepokojących. I właśnie tę ekscytującą ale i niepokojącą atmosferę zabawy w klubie udało Ci się fajnie – bo dosłownie – nakreślić. Historia, niby przewidywalna, ale nie do końca, czyli właściwie wiedziałam, co się zdarzy, ale nie wiedziałam jak. Jak to zwykle ja, cięłabym, szczególnie w drugiej połowie, ale mnie to zawsze się łatwo wycina z cudzych tekstów, gorzej z własnymi ;) Przykuwający uwagę tytuł. Dorzucam punkt.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dziękuję za przeczytanie i bibliotekę, Fleur!

 

Ja też mam różne wspomnienia z klubów i imprez w plenerze, dominują te pozytywne, ale zdarzyły się też nieciekawe sytuacje. Przez opisy z punktu widzenia Anny chciałem opowiedzieć trochę o etosie muzyki elektronicznej, który niekoniecznie redukuje się do spizgania się i tańczenia niczym zombie. Dla wielu eventy taneczne to wręcz mistyczne przeżycia, ja sam mogę powiedzieć to o niektórych unoszących ducha chwilach, których doznałem na parkiecie.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Motyw “diabelskiego klubu” był jednym z pierwszych, jaki mi przyszedł do głowy, więc i zaskoczenia przy ujawnieniu nie było. Same opisy przeżyć ciekawe, fajny mistycyzm wydobywasz z mieszanki tańca i muzyki.

Sami bohaterowie i fabuła ni ziębią, ni grzeją. Ale to po prostu nie mój rodzaj fantastyki.

Ogólnie przeczytałem bez problemu, choć poruszana fantastyka do mojej ulubionej nie należy. Ale klik za wykonanie, zabawę narracją i ogólny pomysł się należy.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za przeczytanie i bibliotekę, NoWhereManie :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Anet :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

 

odrapany stolik z IKEA ← wydawało mi się, że dość swobodnie odmienia się tę nazwę. Poczytałam o tym w słowniku, faktycznie Szwedzi obstają przy nieodmienianiu, jednak ja bym tu napisała “z Ikei” (pan Bańko zaleca tym, których – tak jak mnie – razi nieodmieniana IKEA). Ale twój wybór.

Dźwięki omywały me uszy ← o ile demony jeszcze mogą tak mówić, tak “me” u twojej bohaterki brzmi nienaturalnie

próbując rozeznać sytuację. ← czy nie powinno być rozeznać się w?

Cóż, jesteśmy bardziej podobny do ludzi ← literówka

Rzuciła wiązankę przekleństw(+,) rugających obojętne imprezowiczki z telefonami

stanęła jak wryta. Kończyny przestały słuchać wysyłanych przez mózg rozkazów. Mogła jedynie tkwić w miejscu niczym słup soli. ← za dużo określeń na jedno i to samo

byle nie siedzieć w tym przeklętej spelunie. ← sam się domyślisz

Sala taneczną wyścielał dywan ← literówka

co nieczyste moce robią z światem. ← ze światem?

Mierzi już mnie to. ← nienaturalnie brzmi, zmieniłabym szyk: Mierzi mnie już to.

Do palarni wpadła zgraja demonów, wśród nich kilka tych, których Malewska widziała już wcześniej ← zastanawiam się, czy nie “które”, ale nie jestem od tego specką.

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za przeczytanie i łapankę, Naz. Błędy poprawiłem. IKEA zostawiłem w nieodmienionej formie.

próbując rozeznać sytuację. ← czy nie powinno być rozeznać się w?

Ten zwrot jest raczej prawidłowy, stosują go w prasie i książkach:

http://www.dzieje.pl/dziedzictwo-kulturowe/hanna-chrzanowska-uczy-nas-wyczulenia-na-drugiego-czlowieka

https://books.google.pl/books?id=pBB7CwAAQBAJ&pg=PT69&lpg=PT69&dq=%22rozezna%C4%87+sytuacj%C4%99%22&source=bl&ots=1p3pbBRAvm&sig=h7d2nEqzSNZiQH7t6EIS60aFPcY&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwiri_b1h9_aAhVEL1AKHWpuAA4Q6AEIPjAE#v=onepage&q=%22rozezna%C4%87%20sytuacj%C4%99%22&f=false

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ok, chyba oba zwroty są prawidłowe (zarówno "rozeznać" i "rozeznać się" są w słowniku i znaczą to samo).

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Ten pierwszy moim zdaniem lepszy, bo nie ma tego przeklętego zaimka zwrotnego :D Muszę postawić kam_mod piwo za to, że wymęczyła u mnie zmianę tytułu, bo jednak ten polskojęzyczny bardziej się spodobał :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A jaki był pierwotny?

Babska logika rządzi!

Hellraver, w nawiązaniu do słynnego Hellraisera.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

No to obecny o wiele lepszy.

Babska logika rządzi!

No cóż, Wickedzie, to była trudna lektura, albowiem opowiadanie traktuje o sprawach pozostających całkowicie poza moimi zainteresowaniami, jednakowoż doceniam pomysł i wysiłek włożony w opisanie całej historii. Podobają mi się ilustracje. ;)

 

ma­rzy­łam tylko o tym, by jak naj­szyb­ciej wypić kubek cie­płej her­ba­ty, wsko­czyć pod ko­c i udać na eska­pi­stycz­ną drzem­kę… –> W drzemkę można zapaść, drzemkę można sobie uciąć, ale nie wydaje mi się, aby można udać na nią

 

Za­miast pójść do psy­chia­try po Pro­zac … –> Za­miast pójść do psy­chia­try po pro­zac

Nazwy leków piszemy małą literą. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Za styl życia, które dziw­nym zwy­cza­jem cza­sa­mi opo­wia­da­łam we wła­snej gło­wie z ze­wnętrz­nej per­spek­ty­wy. –> Chyba: Za styl życia, o którym,  dziw­nym zwy­cza­jem, czasami…

 

Kto próż­nie szu­kał wa­li­da­cji wła­snej faj­no­ści… –> Co to znaczy próżnie szukać? A może miało być: Kto próż­no szu­kał wa­li­da­cji wła­snej faj­no­ści

 

Przez długi czas dy­wa­go­wa­łam nad do­bo­rem ubio­ru. –> Czy na pewno dywagowała? Może raczej: Przez długi czas zastanawiałam się nad do­bo­rem ubio­ru/ w co się ubrać.

 

Po dro­dze ku­pi­łam pusz­kę Red Bulla. –> Po dro­dze ku­pi­łam pusz­kę red bulla

 

Do­tar­łam na za­ba­zgra­ny mar­ke­ra­mi przy­sta­nek. –> Jak można zabazgrać przystanek?

 

Z ulgą po­zbyw­szy się kurt­ki i bluzy, skie­ro­wa­ła się w kie­run­ku baru… –> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: …skie­ro­wa­ła się w stronę baru… Lub: …udała się w kie­run­ku baru

 

spa­la­li smu­tek w roz­pa­lo­nym na par­kie­cie ogniu. –> Nie brzmi to najlepiej.

 

Po­dą­ży­łam za nią, to­ru­jąc drogę przez przy­bie­ra­ją­cy na licz­no­ści tłum na par­kie­cie. –> Skoro Anna szła za Kornelią, drogę torowała Kornelia.

Proponuję: Ruszyłyśmy, to­ru­jąc sobie drogę przez coraz liczniejszy tłum na par­kie­cie.

 

Kor­ne­lia non­szalc­ko spoj­rza­ła na pa­znok­cie. –> Kor­ne­lia non­szalanc­ko spoj­rza­ła na pa­znok­cie.

 

Jego krew ska­py­wa­ła do na­czyń sze­ro­ki­mi struż­ka­mi. –> Jeśli strużkami, to chyba nie szerokimi, strużka jest bowiem wąska z definicji.

 

– Bluza z wi­ze­run­kem wilka ze skrzy­dła­mi… –> Literówka.

 

Anna za­czę­ła ner­wo­wo krę­cić głową w lewo i w prawo, pró­bu­jąc ro­ze­znać sy­tu­ację. –> Obawiam się, że kręcąc głową, raczej nie rozezna się sytuacji.

Proponuję: Anna za­czę­ła ner­wo­wo krę­cić głową w lewo i w prawo, pró­bu­jąc zrozumieć sy­tu­ację.

 

Jedni zda­wa­li się cał­kiem trzeź­wi, inni na dość spo­nie­wie­ra­ni przez eta­nol… –> Zbędny grzybek w barszczyku.

 

Spoj­rza­łam bła­gal­nym wzro­kiem na de­mo­na i skró­ci­ła dzie­lą­cy nas dy­stans. –> Literówka.

 

a ja po­dą­ży­łam za nim, nie od­pusz­cza­jąc nawet na krok. –> Raczej: …a ja po­dą­ży­łam za nim, nie odstępując nawet na krok.

 

W tam­tym mo­men­cie chyba spa­li­łam bu­ra­ka. –> Można spiec raczka/ raka, ale nie można spalić buraka.

 

Stu­dent wydał z sie­bie ostat­nie po­dry­gi i umarł… –> Podrygów nie wydaje się z siebie.

Proponuję: Stu­dent, wstrząsany ostatnimi drgawkami, umarł… Lub: Student, wstrząsany drgawkami, wydał z siebie ostatnie tchnienie.

 

lecz szok spra­wił, że Anna nadal tkwi­ła w stu­po­rze. –> Raczej: …lecz szok spra­wił, że Anna nadal trwała w stu­po­rze.

 

DJ pusz­czał aku­rat jakaś dy­na­micz­ne, cięż­kie tech­no. –> Literówka.

 

W po­miesz­cze­niu było cał­kiem pusto, sie­dział tam wy­łącz­nie jeden gość. –> Skoro był tam jeden gość, to nie było całkiem pusto.

 

Ech, Mar­cho­sja­sie, nie­wie­le zmie­ni­łeś się od cza­su, gdy wszy­scy jesz­cze wie­rzy­li­śmy w Dobro. – stwier­dził Pur­son. –> Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Mogę wie­dzieć, dla­cze­go wy­cią­gne­li­ście mnie ze szpi­ta­la? –> Literówka?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za przeczytanie i łapankę, Reg! Fajnie, że ilustracje się spodobały. Błędy poprawiłem, nie zgodzę się tylko co do “udania na drzemkę”, to określenie występuje w artykułach prasowych i literaturze:

https://ciekawe.org/2015/07/06/cale-stado-lwow-postanowilo-udac-sie-na-drzemke-na-jednym-drzewie-w-parku-narodowym-serengeti-tanzania-naliczono-15-lwow/

https://books.google.pl/books?id=TXttGhi9OZkC&pg=PA37&lpg=PA37&dq=uda%C4%87+si%C4%99+na+drzemk%C4%99&source=bl&ots=BukgpS0ir9&sig=wFOXXtK2xrSiQcNPX8C9FxGXNJg&hl=pl&sa=X&ved=0ahUKEwjdrffagOLaAhXP-qQKHRKYCGgQ6AEISTAG#v=onepage&q=uda%C4%87%20si%C4%99%20na%20drzemk%C4%99&f=false

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wickedzie, cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne. ;)

 

Co do udania się na drzemkę, rozumiem ten zwrot tak, jak czyjeś oświadczenie, że udaje się do sypialni, albo idzie się położyć. Lwy udały się do miejsca, w którym miały zamiar odbyć drzemkę. Drugi z podanych przez Ciebie przykładów zaleca udanie się na drzemkę poobiednią, co dla mnie jest równoznaczne z oddaleniem się do miejsca, w którym będzie można położyć się i zdrzemnąć. Dzieci w przedszkolu, też śpią po obiedzie, ale nie przy stole, tylko udają się na drzemkę.

Twoja bohaterka – zgodnie z tym, co jej się marzy – w momencie kiedy będzie pod kocem, już nie musi się nigdzie udawać by zażyć snu, albowiem już leży pod kocem i zaraz zapadnie w drzemkę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rozumiem, to ma sens. Zmieniłem na “uciąć sobie eskapistyczną drzemkę”.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo mi miło, Wickedzie, że zechciałeś przychylić się do moich wynurzeń. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, podobało mi się.

Chociaż trudno było mi odnaleźć się w klimacie opowieści, to szybko się wciągnęłam. Może to niezupełnie moja bajka, jednak opowiadanie przypadło mi do gustu. Powodzenia w konkursie. :)

 

„‬Człowiek, który potrafi druzgotać iluzje jest zarazem bestią i powodzią. Iluzje są tym dla duszy, czym atmosfera dla planety." - V. Woolf

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Rosso!

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wyrazy współczucia Wicked G za temat opowiadania ;))) Chciałeś poruszyć clubbingiem mole książkowe? Przecież oni siedzą po nocach, czytają, komentują, knują i traktują te stronki jak młodzi fejsa ;)))

A opowiadanko może być. Coś tam mi zgrzytało, bo w sumie główna bohaterka przeżyła imprezę tylko dzięki temu że miała na bluzie symbol jakiegoś demona i red bull dodał jej skrzydeł ;) ale co tam.

Miejskie legendy w reżyserii Tarantino też musiały trafić do legend NF. Różnorodność jak najbardziej wskazana.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Enderku!

Czy ja wiem, czy temat aż tak obcy forumowiczom… Znam tu parę osób, które jednak są zaznajomione z podobnymi klimatami ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Jak się domyślasz Wickedzie, ja z tych, co o clubbingu nie mają specjalnego pojęcia. Dlatego dziękuję Ci serdecznie, że zabrałeś mnie w tę wycieczkę. Widać, że wiesz o czym piszesz, narracja, generalnie porządna, nabiera w pewnych momentach dodatkowych rumieńców. Jakie to momenty, lepiej nie będę analizował ;)

Plusy za nawiązania do klasycznej demonologii, imiona demonów, scenę z Sitri i samą postać Marchosjasa – polubiłem gościa.

Ciekawy pomysł z dwojaką narracją, moim zdaniem nie do końca uzasadniony – nie wykorzystujesz specyfiki obu sposobów opowiadania, właściwie można by te fragmenty pozamieniać między sobą. Zdarzają się np. wtręty bardzo intymne w narracji trzecioosobowej, jak tutaj:

– Bła­gam, niech to się wresz­cie skoń­czy… – Po po­licz­kach Ma­lew­skiej po­pły­nę­ły łzy.

Roz­pacz ogar­nę­ła jej umysł.

a z drugiej strony fragmenty pierwszoosobowe, po prostu chłodno opisujące otoczenie czy zdarzenia.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Coboldzie! Cieszę się, że mogłem zabrać Twoją wyobraźnię na wyprawę :D

Cieszę się, że wyszła mi inspiracja klasyczna demonologią, bo zazwyczaj nawiązania historyczno-kulturowe nie były moją mocną stroną.

Zaś co do narracji – narrator pierwszo– i trzeciosobowy są w zasadzie istotowo zjednoczeni, więc pewne wtręty emocjonalne w “trójce” wynikają z niepełnej dysocjacji, śladowej obecności jaźni Anny w zewnętrznym obserwatorze. Aczkolwiek zgodzę się, że ten zabieg mógłby być wykorzystany lepiej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

O matulu, Wicked G, ależ mam mieszane uczucia. 

Z jednej strony – muszę przyznać, że czytało się bardzo dobrze, wręcz płynęłam przez tekst. O clubbingu również nie mam pojęcia, ale to mi nie przeszkadzało, bo fajnie było podróżować po nieznanych rejonach, a Twoje opisy są sugestywne.

Z drugiej strony… Demoniczna dyskoteka, hm… Pewnie to było zamierzone, ale przerysowanie, horror klasy B, jak już ktoś zauważył – to mnie nie przekonało specjalnie, bo trochę za poważnie napisany ten tekst, żebym miała to brać na poważnie. Jeśli to ma dla Ciebie jakikolwiek sens.

Co do bohaterki – nie jestem pewna, jak ją sobie wymyśliłeś. Z jednej strony wrażliwa, oczytana, niegłupia. Z drugiej – sorry, ale jej niemal kompletny brak zainteresowania formą zaproszenia (ktoś mnie obserwuje, a cholera z tym!), a potem faktem, że ochroniarze znają jej personalia – no, niestety, to sprawia, że uważam ją za kompletnie bezmyślną. I nie, epoka mediów społecznościowych wszystkiego moim zdaniem nie wyjaśnia.

Ale, jak już wspomniałam, czytało się bardzo dobrze. Na bibliotekę na pewno bym kliknęła.

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Ocho!

Co do brania tekstu na poważnie, to pozwolisz, że przekleję interpretację, którą napisałem kilka komentarzy wyżej:

Ująłem legendę w bardziej współczesnym znaczeniu. Sprowadziłem ją do opowieści powtarzanej na mieście przez chłopaków siedzących na ławkach przed blokiem przy słoneczniku i szlugach. Cała historia mogłaby być tylko plotką o pożarze w klubie, która urosła do rozmiarów podania o demonicznej interwencji na Ziemi. Tajemnice i tragedie budzą wyobraźnie u ludzi, lokalna społeczność emocjonuje się tym i tworzy memetyczną, ewoluującą opowieść, która w końcu wkracza w obszar nierzeczywistości wspólny dla wszystkich legend.

Stąd przerysowanie i horrorowość klasy B. To miejska legenda, ale opowiadana z perspektywy jej bohatera.

Zaś co do Anny… Wiedza i wrażliwość nie wyklucza lekkomyślności i podejmowania pochopnych decyzji pod wpływem emocji. Dużo reprezentantów współczesnej generacji dwudziestokilkulatków bardzo lubi być chwalonym i docenianym, przyzwyczaiła ich (właściwie to nas, bo też do niej należę) do tego kultura internetu, gdzie to dzieje się szybko i w dużej skali. Przez schlebianie łatwo kogoś kupić, a osobiste zaproszenie z adresem to jest jednak bardziej poważna niż reklama pop-up o treści “Wygrałeś iPada!”. Trochę zaowalowałem tutaj żart z rozdmuchanych umów licencyjnych, których nikt nie czyta – Anna sprawdziła, co to za klub, ale tylko pobieżnie, bo jej się nie chciało, i tym samym wpadła w pułapkę.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ja również miałam skojarzenia z “Od zmierzchu do świtu”, chociaż również tego filmu nie widziałam :P Ciekawie pokazałeś klubowy klimat. Nigdy nie byłam jakąś wielką imprezowiczką ale nie będę udawać, że nie zdarzało mi się chodzić potańczyć, również do klubów z muzyką elektroniczną. 

 

Bardzo interesujący zabieg z mieszaną narracją. Momentami miałam wrażenie, że zbyt słabo umotywowany, choć pod tym względem im dalej, tym lepiej. Jak na osobę, która po godzinach śpi albo imprezuje to dziewczyna posługuje się bardzo skomplikowanymi terminami (depersonalizacja chociażby) – to w narracji pierwszoosobowej. Ale ta przeplatanka pierwszo– i trzecioosobowa wzbogaca tekst, a zmiany mają jak rozumiem wyznaczać ważne momenty historii. Fajne.

 

Bohaterka w moim odczuciu trochę nijaka. Rozumiem jej wyjątkowość na parkiecie, ale ten motyw został w samym opowiadaniu słabo wykorzystany. Wstawiłeś kilka opisów tańca po czym summa summarum taniec w ogóle nie był szczególnie istotny. Demon wybrał Annę z innych powodów, uratowała się dzięki biegowi. No chyba, że przyjmiemy, że od tańczenia miała dobrą kondycję ;) Anna jest oczywiście niegłupia, ma jakieś przemyślenia egzystencjalne no i tendencję do patrzenia na siebie z dystansu (zmiana narracji), ale nie wiem, dlaczego staremu demonowi wydawało się to tak wyjątkowe. Przecież mógł poznać największe umysły wszech czasów ;)

 

Szalenie podobała mi się koncepcja “ateistycznych demonów”, zagubionych tak samo, jak ludzie. Ta filozoficzno-religioznawcza warstwa to najmocniejszy punkt tego tekstu. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Bardzo dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz, Mirabell!

 

Fajnie, że eksperyment z przeplataną narracją okazał się dla ciebie udany. Cieszy mnie również fakt, że dobrze skonstruowałem warstwę filozoficzno-religijną :)

 

No chyba, że przyjmiemy, że od tańczenia miała dobrą kondycję ;)

Można uznać to za oficjalną wersję ;)

 

Anna jest oczywiście niegłupia, ma jakieś przemyślenia egzystencjalne no i tendencję do patrzenia na siebie z dystansu (zmiana narracji), ale nie wiem, dlaczego staremu demonowi wydawało się to tak wyjątkowe.

Powiedzmy, że miłość jest ślepa tak samo u demonów, jak i u ludzi. Marchosjasowi u Anny spodobała się też trochę właśnie jej zwyczajność, jej poczucie osamotnienia i zagubienia w świecie: 

“– Powiedz, dlaczego mi pomagasz? Przecież jestem dla ciebie niczym. Przeciętną kobietą bez wybitnych zdolności.

– Wiesz, co? – Marchosjas na chwilę zawiesił głos. – Zgubiłem się w świecie tak jak i ty. Chyba to nas połączyło.”

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

A mnie się podobało :) Opowiadanie czynią świetne pomysły. Przywołanie demona logiem bluzy. Prowadzenie akcji w dwóch osobach, niczym u Grzędowicza. Śmierć pierwszej osoby przez udławienie – nie było robiącego wrażenie okrucieństwa, tylko czerpanie sadystycznej przyjemności z prozaicznego zgonu. Demony potrzebujące Boga – zastanowienie nad religijnością.

Sama historia przypomina film “Od zmierzchu do świtu”. W filmie Rodrigueza i Tarantino bohaterowie muszą przetrwać noc w klubie pełnym wampirów, a u Ciebie bohaterka musi przeżyć noc w klubie pełnym demonów. Podobieństwo przypadkowe czy film stanowił inspirację?

Skoro już jestem przy kinie… Czytając opowiadanie, miałem wrażenie podobne do tego z czytania Grzędowicza. To jest napisane niczym pod film. Sceny są opisane w sposób jakby gotowy do scenariusz. Akcję można wyobrazić sobie niczym przy seansie kinowym.

Moze fabuła nie jest zaskakująca ani odkrywcza, ale podobała mi się. To taka dobra fantastyka rozrywkowa. Nie spodobała mi się tylko jedna z ostatnich scen. Książę Piekieł, który w nagrodę bierze sobie tylko nogę. Mało to przekonujące. Do reszty chyba nie będę się przyczepiał ;)

Co do stylu… Napisałem już, że podoba mi się filmowa formuła. Ale mam też uwagi. Używasz momentami karygodnych kolokwializmów. Szanuję autorską swobodę, ale zastępowanie “wymiocin” sformułowaniem “wodny bełt” jest już przesadą.

To chyba tyle. Powodzenie na konkursie i pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, Pietrku!

Fajnie, że opowiadanie się spodobało i okazało dość “filmowe” – wygląda na to, że udało mi się precyzyjnie odwzorować te sceny, które miałem w głowie przy tworzeniu tekstu.

Podobieństwo do dzieła Tarantino przypadkowe. Nie oglądałem “Od zmierzchu do świtu”.

Jeżeli zaś chodzi o tę nogę… Niektóre demony nie wymagają ogromnych ofiar ;) Na kolokwializmy zwracał mi już uwagę Wilk Zimowy. Cóż, o “bełtach” rozumianych jako wymioty czasem słyszę w rozmowach. Z drugiej strony nie chciałem też przesadzać ze zbytnią kolokwializacją, żeby tekst nie miał całkowicie osiedlowo-luźnego klimatu, ale też trochę okultystycznej wzniosłości.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Ja o bełtach nigdy nie słyszałem… A co do okultystycznej wzniosłości, to nie wiem, czy udało się ją osiągnąć.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

“Bełt” może mieć takie znaczenie. Funkcjonuje również jako czasownik – “zbełtać się”. Ale kolokwialne jak cholera.

Babska logika rządzi!

Może i kolokwialny, ale do poezji śpiewanej trafił:

A kiedy przyjdzie także po mnie,

Zegarmistrz Światła purpurowy,

by mi zabełtać błękit w głowie,

To będę jasny i gotowy

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Zawsze wiedziałam, że interpretowanie wierszy to jakaś wyższa szkoła… ;-)

Babska logika rządzi!

Tekst zainteresował mnie od samego początku. Bohaterka otrzymuje tajemniczy list z zaproszeniem do tajemniczego klubu, więc jest intrygująco. Co prawda spodziewałem się czegoś bardziej enigmatycznego niż rzeźni demonów, ale nie czuję się zawiedziony, gdyż całkiem udanie poprowadziłeś tę historię. Tylko motywacje niektórych szatańskich istot uważam za nieco błahe, nie wiem, czy był to celowy zabieg. Ale jako że uwielbiam takie klimaty, to opko przypadło mi do gustu. Jeden z lepszych konkursowych tekstów moim zdaniem, przynajmniej jak na razie :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Soku! Fajnie, że opowiadanie ci się spodobało i wyróżniło się na tle innych zgłoszonych do konkursu :) Jeśli chodzi o motywacje demonów, to rzeczywiście niektóre z nich celowo były ukazane jako błahe i płytkie, żeby przedstawić ich w nieco nihilistycznym świetle.

 

Ech, ja sobie to bełtanie w głowie przez Zegarmistrza trochę inaczej wyobrażałem XD Ciekawe, czy ten błękit to przez Blue Curacao, czy może jakiś denaturat, który zgubił trochę czerwieni z fioletu przeszedł w niebieski :D

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Tekst odbieram jak hołd konwencjom horroru. Jest prosty początek, który aż się prosi o słabe przemyślenie głównej bohaterki, a potem tylko w dół, na mrocznej imprezie. Jest to fajne dzięki prostym zabiegom, żadnego przekombinowania, ale przy tym, udało Ci się przemycić nieco filozofii. Może być to dla wielu kontrowersyjne, jednak mi pasuje.

Mam tylko malutki problem z umiejscowieniem historii w czasie. Prozac nie jest zbytnio popularny w Polsce, w każdym razie, nie narosło tyle mitu wokół tego preparatu, co w Stanach. Leary – też raczej mało znany. Ale nie zmienia to faktu, że mogę czegoś nie wiedzieć. W każdym razie, nie wiem czy zamierzone, ale dla mnie trochę trąciło myszką, ale w bardzo pozytywnym sensie.

I po prostu, dobrze się czytało Twoje opowiadanie Wickedzie. Świetny jest też zabieg w narracji. Dodało to sporo dynamizmu.

Dzięki za przeczytanie i komentarz, Deirdriu!

 

Rzeczywiście, trochę zagrałem na motywach znanych z horrorów, właściwie to głównie na tzw. “final girl”. Pierwotny tytuł opowiadania (”Hellraver”) był nawiązaniem do kultowego (’Hellraisera”), ale ostatecznie zdecydowałem się go zmienić za namową bety. Fajnie, że kombinacja horroru z filozofią i refleksami ci się spodobała, bo jeszcze pewnie nie raz wykorzystam ją w przyszłości ;)

 

Hmm, wydaje mi się, że prozac jest dość zakorzeniony w polskiej świadomości jako modelowy antydepresant/lek psychotropowy, chociażby ze względu na słynną scenę z “Dnia Świra”. Był też wspomniany w niedawnym hicie rapera Palucha – “Gdybyś kiedyś” . Co do Leary’ego, to rzeczywiście w Polsce jest mniej znany, aczkolwiek większość osób związanych z “subkulturą” psychodeli i alternatywnych stanów świadomości kojarzy go niezależnie od kraju pochodzenia – w tych kręgach jest to bowiem postać ikoniczna.

 

Trącenie myszką jak najbardziej na miejscu, w końcu najlepsze rave’y urządzano w latach 80-tych i 90-tych :D

 

Fajnie, że kolejny czytelnik jest zadowolony z mieszanej narracji.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Dzięki Wicked za odpowiedź. I nie domyśliłam się, że przecież to okres 80-tych i 90-tych lat :D Tego typu sprawy w ogóle mnie interesowały, ani nigdy po klubach nie biegałam, ale fascynują mnie różne subkultury, więc tym bardziej, Twój tekst mnie przyciągnął. Parę słów od Ciebie dodało kolejny wymiar do lektury, więc na drugi dzień jestem jeszcze bardziej kontent :D

“Hellraver” – super tytuł. Sugerujący, ale co tam. Pasuje w konwencję ;)

Za jakiś czas biorę na tapetę biografię Leary’ego. Podczytywałam jego twórczość i zdążyłam znaleźć fragment jak z kumplem (nie jestem pewna, ale chyba z Robertem Antonem Wilsonem), wylały się ich specyfiki na biały garnitur podczas przeprawy celnej na lotnisku. Jak chcieli mieć psychodeliczne podróże, musieli go lizać. Strasznie mnie to rozbawiło i od razu mogłam to sobie wyobrazić.

Klubowość narracji i schizofreniczność sytuacji fajne oddane, tak samo jak tańczenie.

Nie wiem czy widziałeś Devilman Crybaby, jak nie – to zobacz sobie pierwszy odcinek (albo drugi) tam jest bardzo podobna scena klubowa, a animowana przepięknie ;)

 

Tylko mam straszny problem z mieszaniem rejestrów: tuż obok zaspokajania zmęczonych nóg piszesz o osiedlowych patolach zarywających do lasek, wirujące totemy ekstazy obok rozbijania się po innych stanowiskach – jakby to było podzielone na perspektywy, to by nie raziło, a tak – to czułam się jak na rollercoasterze. Ale to chyba tylko ja, bo nikt inny o tym nie pisał ;P

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Dzięki, za przeczytanie i komentarz, Wybranietz!

 

Anime nie znam, dopiszę do listy do obejrzenia, która robi się niemiłosiernie długa :D

 

Nie ty jedna zwróciłaś uwagę na brak spójności stylu w narracjach, w komentarzu pisał też o tym Cobold. Przypuszczam, że wynika to z mojej osobistej maniery komunikowania się, bo sam często mieszam dość wysublimowane zwroty z kolokwializmami i wulgaryzmami przy codziennych konwersacjach.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Przeczytałam twoje opowiadanie już dawno, Wicked, i to w całości, wywarło na mnie wrażenie, ale zapomniałam skomentować, więc nadrabiam. 

Jak widzisz nie jestem już “na świeżo” po lekturze, ale wciąż wszystko pamiętam i wciąż mi się podoba. I to bardzo. To już mówi wszystko ;)

Przyćmiłeś mi inne opowiadania w dość prosty sposób – użyłeś muzyki. Nie chodzi mi już o samą dołączoną składankę (która swoją drogą jest super mega ekstra, choć normalnie słucham kompletnie innej muzyki), ale oto, że opowiadanie się wokół niej kręci. Daleko mi do klubowicza, ale zatraciłam się wraz z Anką. Czułam to podskórne drganie, łomot serca, zapach spoconych ciał. Nie przyszło mi to z trudem, jako że żyję muzyką i nie potrafię bez niej żyć. Dlatego właśnie kupiłeś mnie tym tekstem. 

Co do samej historii – jest pomysł i to ciekawy. Co prawda miałam nadzieję, że inaczej się potoczy, ale nie rozczarowałeś mnie. Jakoś tak nie mogłam przestać myśleć o Mistrzu i Małgorzacie. Zakończenie mogłoby być bardziej przewrotne, ale daje radę. 

Oprócz zakończenia żaden inny zarzut nie przychodzi mi do głowy. Czytało się lekko i przyjemnie, tak trochę filmowo. Zostawiłeś mnie z poczuciem dobrze spęczonego czasu. 

Świetny pomysł na zmianę perspektywy, tak swoją drogą. 

 

Powodzenia w konkursie! ;)

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, LanoVallen, jak również za punkty w głosowaniu.

Cieszę się, że lektura okazała się dobrze spędzonym czasem, no i że udało mi się zabrać Twą wyobraźnię na “wycieczkę” :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Moja decyzja o ustaleniu sobie rankingu na początku głosowania spowodowała, że dostałeś ode mnie tylko pół punktu; gdybym dobierała typy na końcu, zapewne wypchnęłabym cię trochę w górę, ale nawet wtedy nie wskórałabym wiele. Żałuję, że nie podbito twojego tekstu, ponieważ to jeden z najoryginalniejszych w konkursie, a jego psychodeliczna atmosfera nadal jest żywa w mojej pamięci. Wrócę z obszerniejszym komentarzem, na razie spieszę się na wyniki.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz, będę czekał na szerszy komentarz, na razie cieszę się, że spodobała się atmosfera tekstu :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka