- Opowiadanie: darkzaox - Człowiek musi umrzeć...

Człowiek musi umrzeć...

Cześć!
Niezmiernie mi miło, że mogę zaprezentować to opowiadanie. Już dawno zrezygnowałem z konkursów na rzecz pisania książek i przez ostatnie trzy lata trochę się ich namnożyło (mówię o książkach, w szufladach:P), ale dla tego jednego konkursu zrobiłem wyjątek. Powodem jest, mój dawny udział w “Dragogenezie 2014”, kiedy jeszcze nie do końca znałem się na pisarstwie. Hahaha. Tekst został dość wyśmiany (i dobrze!!), ale teraz przynoszę wam owoc ciężkiego kilkuletniego szlifowania warsztatu :) Mam nadzieję, że się spodoba. Jest kilka odnośników, które niewiele osób wyłapie, ale z chęcią je wyjaśnię, jeśli ktoś będzie zainteresowany :) 

Życzę miłej lektury,

Marcin Kowalski

 

P.S. Nie mogę wstawić fragmentu reprezentatywnego, gdyż wszystko jest ważne i każda rzecz wyjaśnia się po kolei. Jeśli wstawię owy, to zwyczajnie nie będzie miał takiego sensu, jaki miałby w całości :)

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Naz, Użytkownicy V

Oceny

Człowiek musi umrzeć...

 

Karczma o wdzięcznej nazwie: "Where the leg-ends" (na cześć właściciela z drewnianym kikutem w miejsce nogi) pękała w szwach w święto Pojednania. Ten wyjątkowy dzień zjednywał ludzi wszystkich klas we wspólnych hulankach oraz wszechobecnej idylli po zakończonej wojnie sprzed kilku lat. W oberży brakowało jedynie dzieci, ale starcy zapełniali tę lukę historiami, które zwykle umilały opalanie kiełbasy na ognisku. I może pomyśleliście, że takie uroczystości przebiegają w atmosferze tańców, zabaw i swawoli, jednak nieoficjalnie święto określano mianem "Festiwalu Picia", więc ludzie postawili sobie za punkt honoru obchodzić je adekwatnie do alternatywnej nazwy. Dlatego od wejścia uderzał w nozdrza zapach przetrawionej gorzałki, a lekko zwilgłe ściany z bali przesiąkły zapachem piwnicy pełnej beczek z winem. Mimo obezwładniającego wachlarza bodźców, krzyków, szumów oraz głośnych śmiechów, całe towarzystwo zamarło, gdy do środka wkroczył chudy mężczyzna. Na jego głowie widniała czapka z wetkniętym w nią piórem, co charakteryzowało poetów w królestwie. Krzyk wyrwał się mu z gardła:

– Wrócił!

Blada, wykrzywiona w przerażeniu twarz Morty'ego Kristena, nadwornego poety króla Vangelisa, sama udzielała odpowiedzi na pytanie: "o kim mówił?". Niemniej jednak znalazł się w karczmie jeden niedomyślny głupek, który zapewne codziennie mylił lewy but z prawym.

– Kto wrócił? – Jego głos potoczył się głucho po karczmie. Ludzie zwrócili się oburzeni ku pijanemu głupkowi, a tamten spłonął rumieńcem i uciekł spojrzeniem w dół, wbijając je w podziurawiony materiał butów.

– Killidan – szepnął do niego dryblas stojący obok. Z uwagi na grobową ciszę w karczmie, szept rozszedł się jak krzyk. Możliwe, że tego efektu dokonało samo imię, którego brzmienie dziesięć lat temu mroziło krew w żyłach.

– Diabeł z Vergerry – dodał inny pijaczyna, tak jakby ktoś do teraz nie zrozumiał o kim mowa. Słysząc to, niektórzy przełknęli głośno ślinę. Dwóch szlachciców pod ścianą poczęło szeptać modlitwę. Nic dziwnego, skoro ich warstwa społeczna znacznie uszczuplała po masakrze w Vergerze.

Dziki Henry jako pierwszy otrząsnął się z odrętwienia. Sięgnął po krzesło, postawił je obok bladego Morty'ego. Poeta opadł na nie niemalże bezwładnie.

– Mówże co się stało! – powiedział Henry i aby pobudzić jego umysł, profilaktycznie chlasnął go w gębę. Zadziałało, gdyż Kristen zatrzepotał powiekami, jakby dochodząc do siebie. Wskazał ręką na kontuar i rzekł słabo:

– D-d-d… da… – Ludzie czekali w jeszcze większym w napięciu, gdyż nadwornemu poecie nigdy nie zdarzało się jąkać. – D… dajcie… piwa.

Nagle wśród zgromadzonych rozszedł się głośny śmiech Tomasza Płatnerza, barczystego mężczyzny, który od codziennego bicia młotem mógł pochwalić się większym przedramieniem od bicepsów niejednego chłopa.

– Taką żeś sobie wymyślił historyję, ażeby darmowego napitku dostać, co? Kto by pomyślał, że akurat sobie Killidana wymarzysz. – Jego basowy śmiech powodował rozluźnienie u słuchaczy, podobnie jak pewność w głosie. Parę osób uniosło nerwowo kącik ust, a kilku – tych w stanie największej pijackiej obojętności – straciło zainteresowanie i wróciło na swoje miejsca.

– Wstrzym ryj! – odezwał się Henry do Tomasza, następnie wskazał palcem na poetę. – Czy on ci wygląda na kłamcę?

Jasnowłosy Morty nadal dyszał oraz wodził oczami, jakby w obłąkańczym szale, jednak Płatnerz nie wyglądał na przekonanego.

– Przecie poeci – zaczął Tomasz – to urodzeni bajkopisarze. Sam wiesz, że za darmowy trunek świniopas Pieter ustałby na głowie i polizał oba łokcie. Co temu – wskazał na Kristena – szkodzi przywoływać legendy do życia?

Henry ściągnął gniewnie brwi, gdyż odczuł, że ludzie w karczmie odetchnęli z ulgą na to tłumaczenie. Jednak nie dziwił im się, gdyż każdy wolałby uwierzyć we wszystko, nawet w wampiry, niż w to, że Killidan tak naprawdę wrócił i nie umarł w "Próżni".

Nagle ktoś przepchnął się przez tłum i Dziki Henry zobaczył podróżnika, a zarazem sławnego autora książek napisanych w trakcie owych podróży – Matthiasa Marcoux, ubranego jak zwykle wykwintnie i z narzuconą na wierzch czerwoną ferezją. Prawdziwy artysta, lekko rozczochrany i często zagubiony w labiryncie własnych myśli. Nikt nie mógł nie zauważyć pulsującej żyły na czole, a także grymasu złości, co gryzło się z łagodną twarzą. Niósł w ręku pełny kufel trunku. Spojrzał na Tomasza i powiedział:

– Poecie lepiej podać piwo, kiedy chce mówić za darmo. To mała cena, w porównaniu do tego, ile płacą za jego historie na dworze króla – skarcił Płatnerza, a poeta jakby odżył, widząc kogo ma za obrońcę. – Poza tym, jeśli zmyśla to wszyscy przynajmniej ubawimy się po pachy.

Podróżnik podszedł do Morty'ego, chcąc wręczyć mu wyproszony browar, jednak tamten powstrzymał go zdecydowanym ruchem ręki.

– Nie potrzebuję łaski tobie podobnych – rzekł, unosząc brodę.

Takie zachowanie zwyczajowo wzbudziłoby szok wśród zgromadzonej gawiedzi, gdyż w tych ciężkich czasach odmowa przyjęcia pomocy uznawana była za wyraz wielkiej pogardy. Ten gest jednak nikogo nie wzruszył, ponieważ waśnie obu mężów znane były całemu królestwu. Zapewne wiedział o nich nawet niedomyślny głupek, mylący buty. Niewiele osób jednakże miało pojęcie, gdzie rozpoczął się ich spór, ani kto zaatakował pierwszy – czy poeta swoim wierszem "Powsinoga", czy pisarz komentarzem w rozdziale swojej książki: "Odczuwanie bólu świata nawet w czasie defekacji".

– Jak nie, to nie – skwitował Matthias z uśmiechem, wzruszając ramionami, a następnie opróżnił cały kufel, co zajęło mu dobre kilkanaście sekund. Morty z każdym łykiem przechodził tortury, lecz tylko zaciśnięte mocno szczęki mogły zdradzić jego zdenerwowanie. W każdym razie złość skutecznie pokolorowała na czerwono blade policzki poety.

Podróżnik, gdy skończył, odetchnął głośno, wkładając w to zipnięcie jak najwięcej satysfakcji. Potem machnął wolną ręką i wysłał naczynie do Próżni. Innymi słowy, kufel zniknął, rozkładając się na energię w alternatywnym świecie, gdzie hulał tylko nieskoordynowany huragan mocy, z której ludzie czerpali do prostych zaklęć. Gdyby nie Próżnia oraz prosty do niej dostęp, środowisko dawno utonęłoby w śmieciach. Z energii głównie tworzono przedmioty użytku codziennego, choć czasem nagłe wyczarowanie noża myśliwskiego uratowało życie niejednej osobie. Przy okazji odbierając je innej. Ot, taki współczesny handel wymienny.

Oczywiście, przesłać przedmioty do Próżni to pestka, tak samo stworzyć niektóre z nich. Jednak wszystko, co żywe ginęło w jej wnętrzu rozkładane na energię pierwotną. Niektórzy mogli poprzez wychodzenie z ciała przenikać przez odmęty tej energii, jednak potrzebowali ogromnej siły woli, mocy oraz wiedzy, aby obronić duszę przed rozpadem. Dlatego dla chłopów grała jedynie rolę ogromnego wysypiska, podczas gdy dla uczonych i wielkich magów stanowiła niezmierzoną bibliotekę.

– Nigdy nie widziałem nikogo, kto z taką wyniosłością pije piwo.

Podróżnik zignorował przytyk Tomasza i zwrócił się do poety.

– Opowiadaj więc! Wszyscy czekamy, a ja w szczególności. – Oczy Marcoux płonęły żądzą oraz furią. Wyglądał niczym obłąkany.

Dziki Henry przełknął głośno ślinę, ponieważ dopiero teraz przypomniał sobie o obsesji Matthiasa oraz jego tragicznej historii. W przeszłości Killidan odwiedził dom podróżnika, co zaowocowało jedną ofiarą: żoną Matthiasa. Każdy w karczmie, w tym ci, którzy zdążyli powrócić do picia, nagle ponownie skupił się na tej rozmowie. Tak jakby wszyscy w tym samym momencie zrozumieli to samo, co Henry.

– Dobra, dobra już mówię – odparł poeta. Spotkało się z to z wielką aprobatą oraz posłuchem. Mortiemu nie można było odmówić zgryźliwości, a także czepialstwa, jednak jeśli chodziło o obycie, to górował nad nauczycielami etyki. Nigdy, nawet w trakcie najgorszych kłótni z podróżnikiem, słowem nie wspomniał o jego tragedii, nie chcąc bić poniżej pasa. – To wydarzyło się, jak szedłem poszukać natchnienia.

– Znaczy, za potrzebą – przerwał mu Matthias, a tamten zgromił go wzrokiem, lecz nie zaprzeczył.

– Poszedłem za stary dąb…

 

***

 

Poszedłem za stary dąb. Tam przy sadzie Marysieńki. Wiecie, ja, jak to poeta, głównie szukam inspiracji w naturze. Nic tak nie pobudza do myślenia jak szum drzew, śpiew ptaków, czy woń trawy mierzwionej wiatrem. Zresztą historia zna i taki przypadek, że nawet jabłko, spadając na głowę jednocześnie wbiło w nią genialną myśl.

Już streszczam, już streszczam! Tak więc szedłem i gdzieś przy starym dębie, wiecie panowie, ten co ma te wielkie, rozłożyste gałęzie i… Wybaczcie już idę do sedna, dla mnie wszystko jest ważne. Trudno pozbyć się przywar nabytych codzienną pracą.

Nagle usłyszałem krótki, stłumiony krzyk, choć wtedy brzmiał bardziej jak stęknięcie. Pomyślałem, że może jakiś zwierz, a że ciekawość to cnota pisarska…

Wychyliłem się zza dębu, bo w cieniu jego pnia to nawet trzech mężów mogłoby się schować, i gdy spostrzegłem, co się dzieję to krew mi ścięło w żyłach, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Panowie, nawet jak teraz o tym pomyślę ślina mi staje w gardle i dalej przejść nie chce. Cóż to było za okrucieństwo i ta krew. Aua! Com ja ci winien, Henry, że mnie po gębie lejesz, co? Ehh… Dobra na czym to ja? Aha… Ta krew… Od razu rozpoznałem ofiarę, ponieważ jedynie twarzy nie miała pokiereszowanej. Szlachcic Sępiwór, każdemu znany ze swego pohamowania w szczodrości. Niedobry mąż, ale o zmarłym nie chcę źle mówić. Pocięty wzdłuż ciała, niczym świńska skóra na pasy! Wzdłuż tych linii energetycznych w ciele, jak im tam było… wiecie… jasne, że wiecie! Meridianów.

Z wielką łatwością oraz niezmierną przyjemnością oderwałem wzrok od tej makabry, dostrzegając zakapturzoną postać, odzianą w płaszcz z herbem Czarnych Owiec z południa. Przez chwilę spanikowany, głupi umysł podsunął mi myśl, że jegomość się zgubił, ale jeśli o drogę pytał nożem, to nie chciałem stać się jego przewodnikiem. Spojrzeliśmy sobie w oczy, on zrzucił kaptur i uniósł rękę, w której błysnął sztylet.

Potem już panika opętała mnie jak diabeł złą duszę. Odwróciłem się na pięcie, chcąc uciec jak najszybciej. Jednakże przez opuszczone spodnie… Ekhm… znaczy się… kamień leżał na drodze i nie zauważyłem go. Wyłożyłem się jak długi, a w trakcie lotu przed oczami stanęła mi wizja śmierci jak żywa. O ile można tak to niezgrabnie ująć. Zerwałem się szybciej, niż jakbym usiadł na rozgrzane węgle i przybiegłem do was.

To, że przed wami stoję, znaczy siedzę…yyy jestem, zawdzięczam jedynie temu, że widocznie Killidan nie chciał mnie zabić.

 

***

 

– Pff… To wszystko?! – zaczął Tomasz Płatnerz, największy niedowiarek ze wszystkich zgromadzonych. – Skąd niby pewność, że to Killidan? Przecie ponoć nikt nie wie jak chłop wyglądał.

Komu jak komu, ale Tomaszowi nie można było odmówić posłuchu. Mimo, że dziś w karczmie zgromadzili się ludzie różnej maści i wykształcenia, to słowa Płatnerza cechowały się zdrowym rozsądkiem, który stanowił język uniwersalny. Poeta jednak nie dawał za wygraną:

– Sztylet! – zakrzyknął, unosząc palec ku górze. – To był Krwawy Świt.

Tłuszcza znów zamarła, a kilkoro gości powtórzyło szeptem nazwę oręża. Marcoux odniósł wrażenie, jakby w lokalu nagle zahulało echo.

– A skąd wiesz, że to Krwawy Świt? – wtrącił się Matthias, ściągając brwi i krzyżując ramiona.

– Świecił! Przysięgam, że ostrze mieniło się od mocy, niebieskimi liniami energii… – Morty, wymawiając te słowa, złożył ręce jak do modlitwy, upraszając tym samym o wiarę.

– Mimo, że całe było oblepione krwią? – Ton Tomasza wskazywał na niedowierzanie. Poeta gorączkowo pokiwał głową. – To oznacza jedynie, że w królestwie mamy jakiegoś naśladowcę, któremu zachciało się odrobinę splendoru i poszanowania. Przecież na ostrze też można nałożyć zaklęcie i będzie świecić jak głowa Jeana w słońcu.

Płatnerz wskazał na jednego z gości, którego z tłumu wyróżniała łysina, a teraz także rumieńce na policzkach. Wszakże trudno się nie zawstydzić, kiedy nagle dwudziestu ludzi wybucha ci śmiechem prosto w twarz. Dwóch z nich klepnęło Jeana po głowie. Ot, tak, żeby się nie martwił.

– Ale nie takim szafirowym blaskiem – odparł poeta, starając się przemówić ludziom do rozsądku, choć to trudne zadanie, gdy historia dotyczy ludzi powstających z dawno zakopanych grobów.

W ostatnich latach opowieści o Killidanie namnożyło się setki. Być może to, że zwano go również Epidemią, gdyż zabił więcej ludzi niż niejedna choroba, stanowiło podstawę do snucia tak wielu legend. Co prawda, niekiedy słychać było, że ktoś rozpoznał w zabójstwach rękę mistrza. Jednak najczęściej wystarczyło zadać maksimum dwa pytania, aby wywiedzieć się prawdy. Łatwiej zatuszować śmierć kasztelanów czy możnowładców zrzucając ją na barki owianego złą sławą Killidana, niż po prostu przyznać się, że to sprawka emisariusza z wioski objętej zbyt dużym podatkiem.

Tomasz kręcił głową, a pyszałkowaty uśmiech nie opuszczał jego ust. Dziki Henry wyglądał, jakby gorączkowo rozważał, czy wierzyć w tę opowieść, a Matthias Marcoux mimo pierwszego wybuchu złości, teraz oddychał miarowo i ważył całą sytuację. W końcu podróżnik podparł podbródek ręką i spytał:

– Czyli powiadasz, że widziałeś jego twarz, tak?

– Tak. Miał oliwkową cerę, łysy jak kolano… Jeana. – Wywołany podrapał się po łepetynie. – O głowę wyższy ode mnie, a na czole widziałem tatuaż, coś jak wianek, czy korona. Nie starczyło czasu na dokładną inspekcję…

Matthias kiwał głową w trakcie relacji tamtego i gdy poeta skończył opis, odwrócił się do tłumu i zakrzyknął:

– Dziś dowiemy się prawdy, czy legenda faktycznie przeżyła, czy nie! – Wycelował palec w przerażonego świadka. – A także czy pan Morty Kristen okaże się prawdomównym mężem, czy też zakłamanym szują!

– Jak to? – spytał Tomasz, nie dając poecie czasu na respons. Matthias przewrócił oczami, z uwagi na niedomyślność kolegi.

– Ponoć nikt nigdy nie widział twarzy Killidana, prawda? – spytał podróżnik, a większość ludzi pokiwała zgodnie głowami. – Nie sądzę, że jedynym tego powodem byłby brak świadków.

– C-co ma-ma-masz na myśli? – wyjąkał Morty. Tym razem zbladł jeszcze bardziej niż na początku, ponieważ domyślał się, jaką drogę obrały wywody pisarza.

– Spytaj tych, którzy musieli sprzątać ciała służby oraz pokojówek w pałacach zamordowanych szlachciców. – Marcoux spojrzał po tłumie. Ci bardziej prości lub wolniej myślący drapali się po głowach albo szukali wyjaśnienia wśród znajomych. Postanowił rozjaśnić to jeszcze bardziej. – Jeśli nie kłamiesz, to zapewne umrzesz zanim księżyc pojawi się nad naszym miasteczkiem.

Dopiero teraz większość zgromadzonych ludzi zaczęła panikować. Szlachcic Birrgo oraz jego trzej koledzy bez chwili zwłoki opuścili pomieszczenie, a za ich przykładem ruszyli inni. Właściciel, a zarazem karczmarz, próbował kurczowo powstrzymać ludzi przez wyjściem, lecz po pierwsze, na drewnianej nodze nie mógł się sprawnie poruszać pomiędzy nimi, oferując tańsze napitki, a po drugie, jeśli mowa o Diable z Vergerry, to ludzie odmówiliby sobie nawet darmowego piwa.

W ciągu dwóch minut liczba gości w karczmie uszczuplała o dobre trzy ćwiartki, na co Kulawy Jack wypuścił z siebie najdłuższą wiązankę przekleństw pod adresem poety oraz Marcouxa, jaką Matthias kiedykolwiek słyszał. A jak na podróżnika przystało był człowiekiem światowym. Karczmarz poszedł na zaplecze, nadal nie przerywając swojej arii.

– Po chuj żeś się odzywał, co? – Tomasz zaadresował te słowa do Marcouxa.

– Ja?! – spytał tamten zaskoczony. – Przecież przed chwilą sam wątpiłeś w słowa Morty'ego, a teraz nagle to ja tu jestem winien. Trzeba było tak biedaka nie naciskać, to nie zachciałoby mi się go bronić.

– Pieprzysz! – Płatnerz machnął ręką. – Wykorzystałeś sytuację, żeby mu dopiec i tyle. Teraz wygląda jakby ducha zobaczył.

Obaj spojrzeli na poetę i ten faktycznie nie wyglądał najlepiej. Podróżnik przy tym świetle powiedziałby, że Morty zzieleniał.

– Bo chyba faktycznie zobaczył – rzekł Dziki Henry, który teraz spoglądał w tę samą stronę, co przerażony świadek. Matthias odwrócił się do drzwi i natknął wzrokiem na stojącą w progu wysoką postać w czarnym płaszczu. Na piersi widniał wyhaftowany herb klanu Czarnej Owcy, żaden wymyślny, najbardziej dosłowny jaki można sobie wyobrazić – czarna owca na zielonym tle, przypominającym trawę. Ów klan słynął ze swoich filozofów, wynalazców oraz uczonych, co oznaczało, że osoba nosząca ich barwy nie mogła należeć do ludzi wolno myślących. Mężczyzna zdjął kaptur i oczom zgromadzonych ukazała się twarz o oliwkowej cerze, dokładnie takiej jaka charakteryzuje lud zza wielkiej wody, z kontynentu Quel. Na czole wytatuowany miał diadem pokryty runami oraz fioletowy kryształ ametystu na miejscu trzeciego oka. Zimne oczy przybysza omiotły pomieszczenie i zatrzymały się na poecie. Postawił pierwszy krok i nagle, jak za sprawą magicznej mocy, na środku karczmy pojawiło się przejście, szerokie na trzech mężów w pełnej zbroi prowadzących konie. Gawiedź o mało się nie zadeptała, aby go przepuścić.

– To ty nam żeś tego biedaczka tak wystraszył? – Oczywiście Tomasz jako jedyny stał twardo, nie ustępując miejsca. Stal w oczach przybysza zaczęła kroić Płatnerza. – Coś ty za jeden?

– Chyba nie muszę się przedstawiać? – odparł tamten. Jego twardy głos posiadał delikatne naleciałości północnego akcentu.

Światowiec – pomyślał Matthias, mierząc wzrokiem gościa od góry do dołu. – Owce to klan z południa…

– Chyba musisz, skoroś przyszedł niezapowiedziany – powiedział hardo Tomasz. Obaj mieli podobnie potężną posturę i teraz walczyli wzrokiem o dominację.

– Czy każdy, kto chciałby napić się piwa, musi od razu przechodzić przez takie gorzkie powitania? – spytał przybysz dyplomatycznie, lecz nieugięcie uczestniczył w wojnie na spojrzenia.

– Gówno się napijesz, jeśli zaraz nie powiesz kim jesteś i dlaczego zabiłeś Sępiwora.

– Rozumiem. Skoro takie stawiasz warunki. – Kiwnął głową przybysz i podszedł do Płatnerza. – Potraktuj to jak mój podpis.

Cały "podpis" trwał krócej, niż niejedna wykształcona osoba nakreśliłaby parafkę. Zabójca jednym nieprzerwanym ruchem ręki wyciągnął sztylet i wbił go w podbródek Tomasza, tak głęboko, że koniec ostrza wyszedł górą czaszki. Towarzyszyło temu dość głośne trzaśnięcie kości. Cała karczma zamarła, kiedy ciało Płatnerza uniosło się i wisiało jedynie na sztylecie, który teraz mienił się niebieskim światłem, tak jasnym, że widocznym nawet przez czaszkę martwego. Ciałem targnęły konwulsje i to jakby przypomniało zgromadzonym, że na nich już pora. Wszyscy tłumie ruszyli do wyjścia, o mało nie zadeptując łysego Jeana, który potknął się w ogólnym tłoku i chwilę leżał obolały na podłodze. Do jego oczu dotarło coś jeszcze gorszego – Killidan, bo już każdy wiedział, że to on, nagle jednym ruchem ręki posłał ciało w Próżnię.

– Matko Przenajświętsza – wyszeptał do siebie. – On jest przepotężny!

 Jean zerwał się z podłogi i wybiegł na zewnątrz, wykrzykując jak wielką moc ma Epidemia we własnej osobie. Dodał do tego parę ozdobników w postaci "zagłada", "koniec świata" oraz przez dość ograniczone słownictwo: "kurwa, zagłada!".

Na swoim miejscu pozostał poeta (poza tym, że spadł z krzesła na widok śmierci Tomasza), szukający zemsty Matthias, przeżywający wewnętrzną walkę, Dziki Henry oraz kilka innych osób, którym alkohol odebrał siły w nogach. Killidan szedł w stronę poety wolno, jakby napawał się tą chwilą, a przerażony Morty, z wlepionymi w zabójcę oczyma, cofał się, pracując rękami i nogami jak oszalały. W końcu uderzył mocno plecami w ścianę i zrozumiał, że nie ma ucieczki.

– Nie zabijaj mnie, błagam!! – Złożył ręce, a jego piękny głos zamienił się w roztrzęsiony pisk. – Dam ci wszystkie oszczędności! I dom oddam! Ale nie zabijaj!

Killidan przystanął nad nim i szybkim ruchem wyciągnął… rękę, aby pomóc poecie wstać. Morty zdezorientowany nadal wlepiał wzrok w mordercę, aż ten się nie odezwał:

– Nie przybyłem tu cię zabić. Przyszedłem się napić piwa, ale skoro już jesteś tak hojny, to wezmę te pieniądze, o których przed chwilą skrzeczałeś.

Kristen chwilę trawił to, co usłyszał. Jego wyraz twarzy przypominał teraz minę obwiesia, starającego się policzyć pole kwadratu.

– Ale… Ale… Tomasz…

– Ten co umarł? – spytał, a poeta pokiwał gorączkowo głową. – On zginął, dlatego że był głupi i musiał udowodnić swoje racje. Czasem lepiej stulić dziób.

Morty chyba zrozumiał, ponieważ jego policzki nabrały kolorów, a głos wrócił do normalnego, czarującego tembru.

– To może ugadalibyśmy się, co do tego złota, hm? – Chwycił rękę mężczyzny, a tamten pomógł mu wstać. – Może po prostu dzisiaj napitki na mój koszt, co?

Killidan zmrużył oczy, a w ich kącikach pojawiły się kurze łapki do połowy skroni.

– Pamiętaj, że Sępiwór grzeszył skąpstwem… – Poeta przełknął ślinę, słysząc tę groźbę.

– Nie zrozum mnie źle, panie. Ja po prostu wykrzyknąłem te obietnice w emocjach, chciałbym jeszcze się jutro obudzić i mieć na chleb. To może piwo, dwie dziewczynki na wieczór oraz kilka nocy w zajeździe, co? Dogadamy się?

Chwila, w której zabójca myślał przeciągała się w nieskończoność, ale w końcu zdobył się na najłagodniejszą minę jaką potrafił – która i tak wzbudziłaby strach nawet u rycerza – i powiedział:

– Póki co, piwo. Potem się zobaczy.

Poeta pobiegł po kulawego Jacka, a Killidan zajął puste miejsce przy jednym ze stołów. Dziki Henry oraz Matthias usiedli razem w przeciwległym rogu pomieszczenia. Morty, jak już obsłużył przybysza, dołączył do nich.

– Gorąco było – stwierdził Henry, widząc pot na czole poety. Tamten wyciągnął chustkę zza pazuchy i otarł nią twarz.

– Myślałem, że Killidan pochodził z naszego kontynentu, a nie od tamtych dzikusów – powiedział podróżnik.

– Wiesz jak to jest – odparł Henry. – Widzisz wiele morderstw u siebie to i sądzisz, że tutejszy.

– Serce mi wali jak koniowi po orce – wtrącił się poeta i teraz zwrócił się do Matthiasa: – Jak sądzisz, dlaczego odpuścił?

– Nie wiem. Bardziej mnie zastanawia, czemu się ujawnił? Całe życie miał cień za jedynego przyjaciela, a teraz nagle takie coś.

Matthias pokręcił głową, robiąc zamyśloną minę. Jego sędziwe, bo mało osób dożywało w tych czasach tego wieku, spojrzenie czterdziestotrzylatka dyskretnie badało zabójcę. Podróżnik nie potrafił ukryć pulsującej żyły na skroni. W końcu wstał bez żadnego uprzedzenia, a Dziki Henry złapał go za nadgarstek i powiedział ściszonym głosem:

– Nie rób nic głupiego…

– Spokojnie – odparł tamten. – Wydaje mi się, że póki co nasza legenda nie jest w humorze do zabijania. Można się go zapytać o to i owo. Dwa trunki i zostaniemy najlepszymi kolegami.

Henry chciał coś powiedzieć, ale słowa uwięzły mu w gardle, gdy zobaczył, że podróżnik ruszył do kontuaru i zamówił dwa kolejne piwa, a później powędrował do Killidana. Chwilę porozmawiali, po czym Marcoux zajął miejsce na przeciwko Diabła z Vergerry. Dziki Henry nie słyszał nic z tego, co mówili, ale pomodlił się w duchu, żeby obycie Matthiasa pomogło mu przeżyć tę rozmowę, bo dokonanie zemsty za śmierć żony podróżnika nie wchodziło w grę. Killidan był zbyt potężny…

 

*****

 

– Można się dosiąść? – uprzejmie spytał Marcoux i uniósł pełen kufel piwa. – Przyniosłem wkupne.

Killidan przebadał rozmówcę wzrokiem od stóp do głów i zanim się zgodził, spytał:

– Czego znany pisarz chciałby od tak niesławnej osoby jak ja? Wszakże już chyba wszystko posiadasz?

– Oj! Do stwórcy mi jeszcze daleko – odparł Matthias. – Po prostu rzadko uświadczysz tu kogoś na poziomie. Kogoś światowego.

– Czyli mam uwierzyć, że zwyczajna chęć rozmowy przyciągnęła cię do tego stołu? – spytał tamten jak już pociągnął duży łyk poprzedniego piwa i głośno odsapnął.

Matthias uśmiechnął się.

– Gdybym się z tobą zgodził, tym samym przyznałbym, że głupiś. Chęć rozmowy to raz, ale poza nią istnieje również ciekawość oraz mała przysługa, za którą jestem gotów słono zapłacić.

Killidan zmrużył oczy, ponownie otaksowując wzrokiem mężczyznę. Wzruszył ramionami, jakby stwierdził: "a co mi tam" i wskazał na kufel.

– Jaki browar? – spytał z zainteresowaniem.

– Najlepszy, Tyrreński.

Zabójca pokiwał głową z akceptacją, a na twarzy przez chwilę pojawił się wyraz zdumienia.

– Usiądź więc. – Wskazał miejsce naprzeciw. – Widzę, że nie tylko podróżnik, ale także prawdziwy znawca alkoholu.

– No cóż, żywot pisarza to nie wyłącznie pergamin i pióro, jak większość myśli – przyznał Marcoux i westchnął głęboko. – Czasem, aby wyciągnąć jakieś informacje do rękopisu, potrzebuję opróżnić sporo kufli. Rzadko w miłym towarzystwie.

– Kto by pomyślał, że pisarz będzie narzekał na picie. Przecież to przywara waszej profesji, nieprawdaż?

Jak na potwierdzenie stuknęli się naczyniami, a powszechnie wiadomo, że trzask szkła to najlepsza muzyka do picia. Kilka kropel spadło na blat, a potem pociągnęli parę solidnych łyków.

– Niby prawdaż, ale dla mnie to jedynie środek…

– Jak teraz? – Podejrzliwość w głosie Killidana przywróciła czujność Matthiasowi. Uznał, że zagra prawdą.

– Hmm… Po części.

– Dobrze. Czego w takim razie chcesz? – Mordercę rozbawiła szczerość Marcouxa, choć w jego głosie nie pojawiła się żadna ciepła nuta.

– A czegóż znamienity pisarz chciałby od takiej legendarnej persony, hm? Oczywiście, że wywiadu! Nie wybaczyłbym sobie, gdybym nie spróbował.

– Ach, tak. – Pokiwał głową Killidan, a jego wytatuowany na czole ametyst hipnotyzował wzrok. – Mogłem się domyślić. W sumie… Czemu nie?

Matthias wyciągnął zza pasa pergamin i pióro. Wsadził rękę w wewnętrzną kieszeń ferezji, którą wszył tam na różne potrzebne rzeczy, lecz tej najważniejszej nie odnalazł.

– Szlag by to trafił. – Poklepał się gorączkowo po całym ubiorze, aż w końcu zrezygnował. – Zgubiłem inkaust.

– Weź z Próżni. – Doradził Killidan zupełnie obojętnie, jednak pisarz przysunął się do mężczyzny i szepnął do niego:

– Nie potrafię. Natura obdarzyła mnie potężnym umysłem, ale jeśli chodzi o sprawy magiczne, to… – Pokazał kciuk w dół i skrzywił się.

Zabójca wyglądał na poważnie zaskoczonego, ponieważ w obecnych czasach nawet dziecko poradziłoby sobie ze stworzeniem takiej drobnostki.

– Ludzie nigdy nie przestaną mnie zaskakiwać – powiedział i po jego jednym ruchu dłoni na stole pojawiła się szklana buteleczka wypełniona czarnym atramentem. – Zaczynamy?

Marcoux odkręcił buteleczkę, zamoczył koniec pióra, napisał swoje imię i nazwisko, a potem pokiwał głową.

– Tak. Kim jesteś i skąd pochodzisz?

Mężczyzna pokręcił głową.

– Nie będziemy rozmawiać o moim pochodzeniu, zresztą sam powinieneś się domyślić, widząc moją cerę – powiedział sztywno. – Nie chcę, abyś pisał moją biografię. Dobrze wiem, co w życiu zrobiłem i cieszę się, że legendy przetrwały do dnia mojego powrotu. Możesz się z nimi zapoznać, jeśli cię to interesuje. Sądziłem, że chcesz powymieniać poglądy.

Podróżnik zrozumiał aluzję, więc totalnie zmienił styl prowadzenia tego wywiadu. Odłożył pióro.

– Dobrze więc, porozmawiamy. Potem zapiszę, co wyda mi się najciekawsze.

Killidan pochylił się nad blatem i niby przypadkowo odsunął połę płaszcza, tak aby Matthias dostrzegł sztylet za pasem. Pisarz jak na tak krótką chwilę, zdążył obejrzeć go dosyć dokładnie. Rękojeść broni pokrywały różne znaki mocy, z którymi podróżnik miał styczność w trakcie wypraw.

– Pamiętaj jedynie, aby napisać prawdę. Nie chciałbyś, abym cię odwiedził i zrobił korektę. Rozumiemy się?

Dla Marcouxa stanowiło to bardzo wymowną groźbę, także pokiwał głową, dbając, aby nie wyglądać na wystraszonego. Sięgnął po piwo. Killidan uśmiechnął się, schował sztylet, a następnie rozparł się na krześle.

– Piękny płaszcz – powiedział Matthias, aby ponownie przełamać lody. – Również skłonił mnie do podejścia do ciebie. Skradziony czy zasłużony?

Zabójcy błysnęły oczy, a cisza przez chwilę wypełniła przestrzeń pomiędzy mężami. Killidan uniósł w końcu kącik ust.

– Masz większe jaja od tego całego Płatnerza. Sam oceń czy poznanie Pięciu Sakralnych Sztuk w ich akademii klasyfikuje się na płaszcz czy powinienem nadal biegać w różowych pantalonach dla nowicjuszy.

Z tymi pantalonami żartował, ale o Pięciu Sakralnych Sztukach opowiadał każdy, kto wychodził spod opieki Akademii. Zresztą, osoby należące do tego elitarnego grona obecnie zajmowały wysokie stanowiska oraz władały potężną magią. Oczywiście Akademia regulowała przepisy oraz patrzyła na ich ruchy opiekuńczym okiem.

– A więc zasłużyłeś. Gratuluję. Czyli gdy zniknąłeś na te dziesięć lat, studiowałeś w Akademii?

– Dokładnie. Choć najpierw musiałem wrócić z niesławnej wyprawy do Quel.

– Zorganizowanej przez króla Vangelisa, aby skolonizować drugi kontynent? – upewnił się pisarz. Musiał czasem ustalić, które części historii są prawdziwe, a które zostały ubarwione przez czas oraz wyobraźnię ludzi.

– Tej samej.

– Właśnie to mnie bardzo interesuje: jak przeżyłeś ten skok do Próżni?

Killidan rozejrzał się dookoła i nachylił do pisarza:

– To, co teraz powiem, nie może znaleźć się w oficjalnym rękopisie. Nie skoczyłem do Próżni. Czekali z zasadzką… gdy nas ostrzelali, rzuciłem się za burtę, złapałem kawałek statku, a resztę zrobiły zaklęcia iluzoryczne.

Po tym przybysz odsunął się i powiedział głośno, tak, aby najbliżej zgromadzeni goście, choć zostało ich niewielu, usłyszeli:

– Jedynie człowiek z ogromną mocą może się poruszać po Próżni. – Mrugnął do pisarza. Zaimponował mu tym kłamstwem wymyślonym na poczekaniu.

– A skąd ta cała zasadzka? – spytał Matthias. – Niektórzy powiadają, że to sam król Vangelis wbił ci nóż w plecy, aby na zawsze pozbyć się wielkiego Killidana. – Marcoux po chwili otworzył szeroko oczy i zanim tamten odpowiedział, rzekł: – Wróciłeś, ponieważ chcesz zabić króla.

Bardziej stwierdził niż spytał.

– Nie, nie. – Morderca pokręcił głową rozbawiony reakcją pisarza. – Odpuściłem zemstę. Przeszedłem na emeryturę.

– Co? – spytał zdezorientowany podróżnik. – Czyli w pierwszy dzień odpoczynku zaserwowałeś sobie dwa trupy?

– To nie jest pierwszy dzień – poprawił go. – Poza tym, trzeba z czegoś żyć… Czasem biorę roboty na boku. Z przyzwyczajenia.

– I tak po prostu zrezygnowałeś z zemsty na Fargulhu? – Tym pytaniem Marcoux poczuł, że przeciągnął strunę. Mina zabójcy stężała.

Legendy mówiły, że cały rytuał cięcia ciał wzdłuż meridianów oraz na koniec wyrywania z ofiar serca, pojawił się w momencie, gdy żona zabójcy została w taki właśnie sposób zabita przez króla podziemia Fargulha, potężnego maga, który do teraz ukrywa się gdzieś na świecie. Od tamtej pory Killidan skupił się na wendecie oraz zabijaniu ludzi zepsutych do szpiku kości. Oczywiście sam zabójca nie był bez winy, ponieważ przyjął zlecenie na syna Fargulha, które doprowadził do końca. Nikt nie wiedział, w jaki sposób król podziemia odnalazł żonę Killidana, a przypuszczeń pojawiło się więcej, niż sępów przy martwym słoniu. Potęga Fargulha wystarczyła na rozwianie wszelkich wątpliwości i uznano, że jeśli ktoś miałby znaleźć zabójcę, to tylko on.

– Nie będziemy o tym rozmawiać – skwitował Diabeł z Vergerry, ale Matthias zauważył, że ręka zabójcy drgnęła w kierunku ostrza. Podróżnik postanowił to wykorzystać.

– Dlaczego nazwałeś sztylet "Krwawym Świtem"? – Killidana najwyraźniej zainteresowało to pytanie, ponieważ twarz mu złagodniała.

– Pierwszego członu chyba nie trzeba tłumaczyć.

– No nie – przyznał.

– Sam nie wiem. To było bardzo dawno temu. Wydaję mi się, że gdy bliscy znajdowali nad ranem ciała ofiar, witający ich dzień rozpoczynał się od "krwawego świtu".

– Rozumiem, a myślałeś kiedyś, żeby go nazwać "zmierzchem"? W końcu to ostatnie pożegnanie ze słońcem.

– Hmm… Podoba mi się. Krwawy Zmierzch.

Wywiad ciągnął się przez pół godziny, aż w końcu pisarz zdradził drugi powód, dla którego naciskał na rozmowę.

– Mam dla ciebie zlecenie – powiedział szeptem i przysunął się bardzo blisko zabójcy, który wyglądał na skonsternowanego. – Nawet pisarze mają swoją czarną listę…

Killidan spojrzał w kierunku Morty'ego i powiedział:

– Całe królestwo wie, kto znajduje się na twojej.

– I to ja będę się martwił konsekwencjami – odparł krótko. – Tak się składa, że pojutrze wyjeżdżam do Quel, aby zwiedzić ten odległy kontynent, więc nawet jeśliby wina spadła na skromnego pisarza to po mnie nie zostanie nawet ślad. Zanim jednak odpowiesz… – Marcoux przerwał i sięgnął do kieszeni w spodniach. Wyciągnął monetę. Nie byle jaką monetę, bo riverreński dublon. – Wierzę tylko w jedne legendy: te opisane na monetach.

Podał ją Killidanowi. Błysk w oku zdradził zainteresowanie. Riverra była starożytnym miastem odkrytym przez wielkiego archeologa Vitaxxa. Matthias miał szczęście, że znajdował się w ekspedycji, którą prowadził odkrywca i udało mu się stamtąd wynieść worek bezcennych monet.

– Dam ci cały worek, jeśli przyniesiesz mi głowę tego grafomana. – Podróżnik zastanowił się chwilę. – Chociaż nie. Chcę tam być i sam mu ją odciąć.

Killidan długo siedział w ciszy, kalkulując i bawiąc się monetą. Jego wzrok przenosił się z pieniążka na poetę, aż w końcu spoczął na Matthiasie.

– Jeżeli wypadnie rewers zgadzam się, a jeśli awers, nie możesz wydać rękopisu z tą rozmową, ok?

– Dlaczego ja też muszę ryzykować? – spytał pisarz zbity z tropu.

– Bo nie ma nic za darmo.

– Przecież ci zapłacę – zaperzył się, ale Killidan był spokojny jak woda w jeziorze w bezwietrzny dzień.

– Ale to cię tak nie zaboli, jak utrata wielkiej szansy. Nie zapominaj, że jestem na emeryturze… Mnie też nie odpowiada codzienne zabijanie.

Marcoux ważył, co mu się bardziej opłaca. Patrzył długo na zabójcę i powiedział:

– Zgoda, ale masz przytrzymać monetę palcem na stole w pionie i uderzyć w bok, żeby się zakręciła jak bąk. Nie mogę zaufać rzutowi osoby o tak zwinnych rękach.

– Zaimponowałeś mi – powiedział mężczyzna i bez przedłużania wykonał instrukcję pisarza. Moneta brzdęknęła, a potem kręciła się jak oszalała, robiąc bączki i zataczając okręgi. Jelita Matthiasa obwiązał zimny supeł, a pot przykleił koszulę do pleców. Moneta zatrzymała się na stronie, gdzie wybite było koryto rzeki i obaj jednocześnie unieśli dłonie w górę.

– Rewers – powiedział Marcoux.

– Awers! – Zganił go Killidan.

– Rzeka to rewers – powiedział Matthias. – Oczywiście niewiele osób może to wiedzieć, ale uznałem, że ty na pewno.

– Muszę cię zasmuć, ale głowa króla Themyra to rewers. Zawsze głowa króla to rewers. – Dodał głosem, jakby tłumaczył to dziecku.

– Czytałeś może "Dzieje Riverry"? – spytał pisarz, a Killidan pokręcił głową. – Tam stoi, że król Themyr przez swój kompleks niższości stworzył dekret, w którym zaznaczył, iż jego podobizna to awers. Postawił siebie ponad symbol Riverry, czyli życiodajną rzekę.

– Kto niby to może poświadczyć? – Zabójca skrzyżował ramiona na piersi.

– Morty! – wykrzyknął pisarz przez całe pomieszczenie, a poeta przybiegł w podskokach. Killidan rzucił mu monetę, a tamten złapał ją w locie jak pies kawał szynki. – Która strona to awers?

– Zastanów się dobrze, bo to sprawa życia i śmierci – powiedział chłodno zabójca, a Morty przełknął głośno ślinę.

– To riverreńska moneta?!

– Yhym.

– W takim razie, król to awers. Ale skąd macie taki skarb?

Killidan odpowiedział mu jedynie odprawiającym gestem ręki. Morty nie wiedział, że właśnie podpisał na siebie wyrok śmierci. Killidan wyciągnął rękę do pisarza, a tamten oddał uścisk.

– No to zawarłeś pakt z diabłem – powiedział morderca. – Widzimy się jutro trzy godziny po zmierzchu przed domem poety. Nie zapomnij dublonów.

Gdy skończył mówić, dopił resztę piwa jednym haustem, założył kaptur na głowę i zwyczajnie opuścił karczmę. Matthias odsapnął i zamówił jeszcze dwa kufle. Wypił je w samotności, wyobrażając sobie jutrzejszy wieczór.

 

***

 

– Letni, ciepły wieczór to najlepsza pora na mordowanie, powiadam ci. – Matthias ciągle nie mógł przyzwyczaić się do akcentu obcokrajowca, mimo że wczoraj odbył z nim bardzo długą rozmowę. Czekali właśnie na Morty'ego pod jego domem, ulokowanym przy wschodnim murze obronnym na dworze królewskim. Schowani w ciemnej uliczce, okryci czarnymi płaszczami, obserwowali drzwi wejściowe. Rzadko ktoś przechodził, z uwagi na znaczną odległość domu poety od burdeli, tawern oraz innych okolicznych centrów rozrywek.

– Muszę ci zaufać, bo dzisiaj to mój pierwszy raz – odparł pisarz.

– Masz tremę? – spytał morderca z poważną miną, lecz Marcoux usłyszał w jego głosie prześmiewczą nutę.

– Nie jest najgorzej.

– Widzę, że się cały trzęsiesz…

– Widocznie nienawiść do tego poeciny wychodzi na pierwszy plan – odparł podróżnik przez zęby.

– Czyli chcesz mu obciąć łeb, tak? – upewniał się zabójca. – Starczy ci na to odwagi?

Matthias pokiwał głową ze zdecydowaniem.

– Wziąłeś coś ze sobą? – Pisarz domyślił się, o co chodzi i wyjął worek z dublonami. – Nie, miałem na myśli coś ostrego.

– Ach – strzelił się ręką w czoło. Zza pasa wyciągnął broń i pokazał Killidanowi.

– A więc zdecydowałeś się na rzeźnicki tasak. No, no. Mało pisarski oręż.

– Twoim zdaniem powinienem odkroić mu głowę piórem? Najlepiej wcześniej zanurzonym w atramencie, co?

Killidan parsknął śmiechem.

– Skądże znowu. Chodziło mi po głowie coś na kształt szpady, albo floretu. Są dość, że tak powiem, dostojne.

– Widziałeś kiedykolwiek, żeby ktoś obcinał głowę szpadą? Jest to w ogóle możliwe? – Matthias dopiero teraz zrozumiał o czym rozmawiają i pokręcił głową. –  Nieważne. Sądzę, że Mortiemu to nie zrobi różnicy.

– Słusznie – podsumował Diabeł z Vergerry i nagle spoważniał. – Przyszedł.

Matthias zobaczył poetę, który lekko podchmielony przyprowadził ze sobą do domu kobietę. Jej mocny makijaż oraz skąpy ubiór świadczyły jednoznacznie o profesji, którą wykonywała.

– Ktoś z nim jest – powiedział pisarz.

– Dla mnie to nie stanowi problemu – rzekł Killidan. Chłód, z jakim to wypowiedział, świadczył, że nie cofnie się przed niczym. – Idę pierwszy. Robię swoje, a potem cię zawołam. – Spojrzał na tasak w ręku pisarza. – Abyś dopiął umowę do końca. Jesteś jakiś nieobecny. Czegoś nie zrozumiałeś?

– Wszystko jasne, tylko kiedy patrzę na twój klanowy płaszcz, świta mi sentencja jednego z filozofów z Czarnych Owiec.

– Naprawdę? – spytał tamten zaskoczony. – Teraz?

– Yhym.

– A dokładnie?

– No właśnie dokładnie nie pamiętam. To było jakoś… Człowiek musi umrzeć… i coś tam dalej…Eh! Uciekło mi! Może ty pamiętasz?

– Hmm… Nie kojarzę.

– Dobra, nieważne. – Matthias machnął ręką.

Killidan zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie wydarzyło. Czyżby zdenerwowanie wywróciło pisarzowi mózg na drugą stronę? Czasem można oszaleć, jeśli nie jest się przygotowanym do niesienia ciężkiego brzemienia. Wzruszył ramionami, odwrócił się i ruszył w stronę domu Mortiego. Krwawy Zmierzch pojawił się znikąd w jego dłoni.

 

***

 

Następny dzień nastał bardzo szybko, gdyż nocne wydarzenia nie pozwoliły na nudę. Matthias po wczorajszej przygodzie, choć nie do końca wiedział, czy można ją tak nazwać, pozbył się z życia jednego ze swoich problemów. Zakopał ciało niedaleko domu poety w sadzie Marysieńki, zresztą w tym samym miejscu, gdzie rozpoczęły się przedwczorajsze wydarzenia. Ludzie na szczęście nie przejęli się zbytnio śmiercią szlachcica Sępiwora, tym bardziej, że uznano to za robotę Killidana, więc nikt nie chciał drążyć. Rodzina zabrała ciało z sadu, a zła fama uchroniła pisarza od wzroku przypadkowych przechodniów.

Wrócił do swojej skromnej klitki, zakradając się tyłem przez ogród, aby nie testować ciekawości sąsiadów. Wysłał do Próżni pobrudzone krwią ubrania oraz dokładnie umył tasak. Działał jak w transie. Potem się wykąpał i padł na łoże.

Obudziło go mocne potrząśnięcie za ramiona. Odruchowo, po części bez świadomości i nadal z zamkniętymi oczami wystrzelił pięścią w powietrze i jak się okazało, trafił osobę prosto w twarz.

–  Aaaaa! –  Kiedy otworzył oczy, zobaczył Mortiego, który stał teraz zgięty w pół, trzymając się za nos. Krew przeciekała mu przez palce i kapała na drewnianą podłogę. –  Za co, kur…?

Słowa ugrzęzły w gardle. Być może dlatego, że nie przystoi poecie jego rangi używać wulgaryzmów.

–  Za to, że zakradasz mi się do domu i wyrywasz ze snu, jakby się paliło. Co ty tu robisz?

Tamten wyprostował się, sięgnął po szmatkę do podłóg, która leżała obok stołu i przyłożył sobie do nosa.

– Szczerze, to przyszedłem się pożegnać przed twoją kolejną wyprawą. – Jego głos zniekształcało ściskanie nosa, tak, że brzmiał niczym skrzecząca żaba. –  Spałeś jak zabity… Ja po powrocie Killidana mam oczy dookoła głowy, więc trochę się wystraszyłem.

 Ciekawe, że wczoraj w nocy, jakoś twoje oczy skupione były na cyckach damy z zamtuza – pomyślał Marcoux i spojrzał podejrzliwym wzrokiem na poetę. Marcoux skrzyżował ręce na piersi.

– Lepiej powiedz prawdę.

Morty spuścił wzrok.

– Przyszedłem ci podziękować, za to, że broniłeś mnie przed oskarżeniami Tomasza. – W tym momencie ciężko opadł na krzesło, a Matthias nie zdążył go powstrzymać. Tamten zerwał się w sekundę, ponieważ usiadł na czymś przez nieuwagę i gdy spojrzał na siedzenie, wykrzyknął – KRWAWY ŚWIT?!

Gdy jego wzrok wrócił do podróżnika, ten znajdował się już obok niego. Sięgnął po nóż i przyłożył poecie do gardła.

– Ani drgnij – zagroził.

Poeta przełknął ślinę, ale sztylet znajdował się tak blisko, że przesuwające się jabłko Adama prześlizgnęło się po ostrzu.

– Zabiłeś Killidana?! – spytał Morty, któremu szybko zmieniająca się sytuacja, wycisnęła całe powietrze z płuc.

Matthias Marcoux zagryzł wargi i nagle stał się nerwowy, choć ręka ze sztyletem nie drgnęła nawet o cal. Poeta widział, jak żyła na skroni podróżnika pulsuje, nadając rytm jego myślom. Matthias w końcu westchnął i powiedział:

– Ech… Gówno wszyscy wiecie. – Morty zmarszczył brwi, jednocześnie potwierdzając zdanie podróżnika. – To nie był Killidan. Zabiłem tylko jego marną podróbkę z Quel. Zresztą na usługach Fargulha.

– Ale, ale… Skąd to wiesz? – spytał tamten.

– Po samej rozmowie się można było domyślić. Mówił o Pięciu Sakralnych Sztukach z akademii Czarnych Owiec, ale wiesz… jest ich sześć. O ostatniej wiedzą tylko ci, którzy ją ukończyli. Tak można łatwo rozpoznać prawdziwych absolwentów. A to znaczy, że ukradł ten płaszcz.

Morty nie dawał za wygraną.

– Przecież widziałem na własne oczy: ciął po meridianach. Wysłał ciało w Próżnię, a dodatkowo sztylet. Przecież to musi być "Krwawy Świt"! Jego się nie da pomylić…

Matthias pokręcił głową załamany.

– To jest Krwawy Zmierzch – powiedział.

– Są dwa?

– Nie, imbecylu! Po prostu legendy, jak to legendy, potrafią przeinaczyć rzeczywistość. Tak stało się z nazwą tego sztyletu.

– A skąd możesz o tym wiedzieć? – Zaperzył się poeta, jakby zapomniał, że ma nóż na gardle.

– Nadal się nie domyśliłeś? – spytał podróżnik.

Oczy Mortiego o mało nie wyskoczyły z orbit.

– Ty jesteś prawdziwym Killidanem?! O, kurwa!

Jednak i poetom zdarza się zapomnieć o pięknym słownictwie – pomyślał Diabeł z Vergerry.

– Gratuluję. Przykrywka podróżnika oraz pisarza były idealne do takiej roboty. A im jesteś bardziej znany, świecisz autorytetem, tym bardziej nikt nie zauważa twojej mrocznej strony. Ludzie wybielają takich jak ja.

Mortiemu po głowie chodziło milion pytań, aż nie wiedział, które zadać i czy przypadkiem mu potem łepetyna z karku nie spadnie.

– Zginę tutaj? – Ostatecznie zaczął od najważniejszego.

Marcoux zmroził go wzrokiem. Oblizał wargi, a potem odsunął Krwawy Zmierzch od szyi poety. Usiadł na krześle i zaprosił gestem tamtego. Kristen niezbyt wiele mógł zrobić. Jego wybór sprowadzał się do posłuchu, albo śmierci, a więc wybrał to pierwsze.

– Uznałem, że lepiej ci powiedzieć prawdę, niż ryzykować, że do uszu Fargulha dojdzie informacja o śmierci jego podopiecznego. – Poeta odsapnął i trochę się rozluźnił. Wreszcie w pełni nabrał powietrza w płuca, gdyż do tej pory oddech miał płytki niczym woda w brodziku. – Ale przez to zobowiążesz się do milczenia, albo tu wrócę i poznasz mój sztylet nieco bardziej dogłębnie. Rozumiemy się?

Poeta gorączkowo pokiwał głową.

– Pewnie masz kilka pytań. Możesz zadać trzy, a potem ruszam.

– Dzięki za tę łaskę – odparł tamten. Killidan zdziwił się jak bardzo Morty zmienił do niego stosunek. W przeciągu kilku minut relacja dwóch wrogów zamieniła się w relację pan – sługa.

– Najbardziej zastanawia mnie, ile prawdy jest z tą twoją żoną. – Marcoux wyglądał jakby ktoś zdzielił byka pałką przez głowę. Poeta, widząc tę reakcję, zaczął gorączkowo się tłumaczyć. – Znaczy, każdy stąd pamięta Rosalię i to była cudowna kobieta, ale skoro ty jesteś Killidanem, to chyba sam jej nie zabiłeś, co?

– Nie. – Matthias chciał zrobić uskok i zwyczajnie nie odpowiedzieć, lub poprosić o kolejny zestaw pytań, lecz gdy na języku pojawiło się pierwsze słowo, reszta wypłynęła z siłą rwącej rzeki. Wystarczy mały przeciek, aby zburzyć wielką tamę. Zwłaszcza taką, która została zbudowana dawno temu i do tej pory nie wypuściła z siebie nawet kropli. – To nie tak… Moją żonę zabił Farguhl. Spieprzyłem zlecenie na jego syna. Znaczy się morderstwo pierwsza klasa i na amen, ale przez pośpiech oraz małą nutkę pychy, źle zatarłem ślady w Próżni. Przez co w przeciągu kilku godzin można było mnie odnaleźć. Mag posłał dwóch najlepszych ludzi. Stanęli na progu mojego domu, wyrwali serce Rosalii, kiedy ja się kąpałem. Ze mną nie poszło im tak łatwo. Zabiłem obu, więc nie zdążyli zdradzić szefowi mojej tożsamości.

– Ale przecież wszyscy w naszej mieścinie mówili, że Rosalię też pocięto po meridianach…

– Kiedyś ci utnę ten wścibski jęzor. – To nie zabrzmiało jak groźba, a raczej jak obietnica, która nie miała się spełnić. – Musiałem działać szybko. Sam ją pociąłem i upozorowałem w tym swoją rękę. To, że Killidan oszalał i morduje kogo popadnie rozeszło się samo.

– Ale za to ty miałeś idealne alibi.

– Dokładnie – potwierdził Marcoux.

– Czyli reszta tej historii to prawda? Że popłynąłeś na drugi kontynent, żeby znaleźć Farguhla?

– Tak. Król Vangelis wysłał monetę w Próżnię. – W taki sposób wzywało się Killidana, aby jego tożsamość pozostała ukryta. Upuszczało się swoją krew na monetę, przesyłało do Próżni, a potem zabójca, wychodząc z ciała, potrafił odnaleźć drogę do interesanta. – Później przedstawił mi wiadomości z Quel. W zamian za informacje robiłem w charakterze ochroniarza. Nałożyłem na siebie prostą iluzję, aby nie pokazywać twarzy i bez problemu mogłem się poruszać wśród załogi. Dalszą część historii znasz.

– Czyli ty naprawdę wskoczyłeś w Próżnię?! – Poeta nagle jakby zapomniał o bólu nosa, a na jego twarzy pojawiło się zdumienie.

– Tak, wskoczyłem. Nie miałem wyjścia. Z początku sądziłem, że to czysty przypadek, ale widok przybysza z Quel z moim sztyletem rozjaśnił wszystko. Król mnie zdradził.

– Dziwisz się? – Morty szybciej spytał, niż pomyślał o konsekwencjach. Na jego szczęście Killidan tylko pokręcił głową, a na twarzy zagościł smutek.

– Nie dziwię się. Nikt nie chciałby co chwilę dostawać wieści o śmierci kogoś ze szlachty, nawet jeśli to dla całego królestwa była dobra nowina. Brałem pod uwagę opcję zdrady przed wyruszeniem w podróż, ale sądziłem, że śmierć Farguhla okaże się dla króla ważniejsza niż moja.

– Może chciał upiec dwie świnie na jednym ruszcie?

– Może. – Podróżnik podrapał się po brodzie. – Nie przewidział jednak, że ruszt pęknie i nie opali żadnej. – Krótka chwila ciszy pozwoliła im obu na refleksję, aż przerwał ją Marcoux: – Zadałeś już wystarczająco wiele pytań.

Potem oparł dłonie o uda, chcąc wstać, lecz poeta powstrzymał go, mówiąc:

– Zaczekaj, jeszcze jedno. Obiecuję, że ostatnie.

Killidan zacisnął szczęki, ale zaraz rozluźnił się, jakby nagle przypomniał sobie, że stres nie wpływa dobrze na zdrowie.

– No dobrze, ale ja w międzyczasie zacznę pakować rynsztunek. – Wstał, następnie sięgnął po sztylet i wsadził go do pochwy przy bandolecie. Potem poszedł na drugą stronę pokoju, do skromnej biblioteczki. Dziwny to był widok, gdy najsłynniejszy zabójca, jakiego ujrzał świat, zaczynał pakowanie od książek.

– Jak przeżyłeś wejście w Próżnię? – spytał. – Przecież tam nic materialnego nie może nie zamienić się w energię.

Killidan zatrzymał się w połowie chowania "Sztuka pisarska. Antologia" do plecaka. Mógł powiedzieć prawdę, że po każdym zabójstwie, którego dokonał, ciął wzdłuż kanałów energetycznych, aby uwolnić z ciała jak najwięcej mocy, budując z niej pewnego rodzaju tunel w Próżni. Wyjście ewakuacyjne, cholernie ryzykowne, jednorazowe i bardziej kruche niż skorupka jajka, ale w najważniejszym momencie zadziałało, choć musiał po tej podróży dochodzić do siebie przez dobry miesiąc. Niestety przejście przez tunel wymagało pozostawienia sztyletu oraz innych rzeczy nasyconych mocą, gdyż ich potęga rozniosłaby przejście w drobny mak, a potem z Killidana zostałyby tylko legendy.

Mógł powiedzieć to wszystko, ale niektóre sekrety lepiej zachować dla siebie. Na szczęście z pomocą w odpowiedzi przyszła mu wczorajsza rozmowa z naśladowcą.

– Jestem na tyle potężny, że mogę podróżować zamieniając się w energię, a potem rekonstruować ciało, gdy skończę. – Zabójca był też wystarczająco mądry, żeby wiedzieć, że wykonanie takiej rzeczy jest niemożliwe. Jednak poeta nie posiadał takiej wiedzy jak on. Otworzył szeroko usta i w ciszy kręcił głową.

Niewiele brakuje, aby zaczął bić pokłony przed swoim nowym bogiem – pomyślał podróżnik bez cienia ironii.

– Dość tego wywiadu – podsumował w końcu Matthias, a tamten pokiwał głową z zapałem.

– To powodzenia. – Poeta już chciał odejść, ale Killidan raźnie podszedł do niego i złapał go mocno za nadgarstek, unieruchamiając Kristena w miejscu. Wyjął sztylet, a w oczach Mortiego pojawił się strach. – O-o-obiecałeś, że puścisz mnie żywego!

– Nic ci nie obiecałem. – Sztylet przeciął płytko skórę na dłoni poety, ale tamten o mało nie zemdlał. Zaciągnął Kristena pod ścianę i sięgnął fiolkę z szafki. Wpuścił do środka kilka kropel krwi, a następnie zakorkował, puszczając przegub. – To na zabezpieczenie.

– Co chcesz z tym zrobić?

– W razie jakby ci się zaczął rozplątywać język, to zawsze będę mógł cię odnaleźć. A podróż w Próżni trwa zaledwie kilka chwil. Zaufaj, lepiej nie ryzykować.

Poeta trzymał się za ranę i słuchał zabójcy niczym kaznodziei. Gdy tamten skończył,  Morty po prostu powiedział:

– Nie sprzedam cię.

– Za to możesz rozdmuchać tę historię z powrotem Killidana. Uśpi czujność moich przyszłych ofiar, nawet nie będą wiedzieli, co na nich spadło.

Pożegnali się dość typowo. Bez ekscytacji, ani pochlebstw. Poeta potem wyszedł, zresztą wyglądał jakby naprawdę mu się spieszyło. Killidan wziął się na poważnie za pakowanie. W trakcie rozmyślał, czy najpierw powinien zginąć król, czy lepiej poszukać Farguhla. Postawił na tego drugiego, gdyż śmierć władcy zaalarmowałaby maga i znów przepadłby jak kamień rzucony w wodospad. Z Vangelisem rozmówi się przy innej okazji.

Dokończył pakowanie, wyszedł z domu, zaczerpnął świeżego powietrza. Impostor Killidana twierdził, że ciepły letni wieczór to najlepsza chwila na mordowanie, jednak dla Matthiasa nie istniały złe momenty. Tylko dobry powód osładzał mu zabójstwa, a zemsta to ziarno, które w jego sercu kiełkuje już od lat. Lecz gdy w końcu wyda plon, słowo: "pomocy" wypłynie z gardeł winowajców jedynie przez ich otwartą tchawicę.

Przytwierdził dwa plecaki do juków arabskiej klaczy, Samanthy. W skrócie nazywał ją "Sam", a dbał o nią jak o psa, którego zawsze pragnął, ale nigdy nie miał. Wsiadł i odjechał na zachód, wprost do Quel, krainy ludzi spalonych słońcem.

 

 

…żeby przetrwała legenda.

 

Koniec

Komentarze

Mimo obezwładniającego kolarzu bodźców

Fuj!

Uff jeśli tylko jeden błąd to je­stem dumny…

Darkzaoksie, nie chcę uprzedzać faktów, ale może przygotuj się na konfrontację dumy z rzeczywistością. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, Darkzaoksie, nie wiem czy słusznie, ale od początku lektury miałam wrażenie, że zostałam wrzucona w sam środek jakiegoś świata, w którym nie bardzo umiałam się znaleźć. Świat ten zaludniłeś wieloma przeróżnymi postaciami, a ich mnogość również nie ułatwiała uważnego śledzenia fabuły. Na to wszystko nakładają się różne opowieści i rozmowy, co, moim zdaniem, jeszcze bardziej zaciemnia istotę opowiadania i sprawia, że staje się ono coraz bardziej chaotyczne – tak jakbyś chciał powiedzieć jak najwięcej, ale zostałeś zmuszony do upchnięcia całej historii w określonej liczbie znaków.

A może Człowiek musi umrzeć jest fragmentem większej opowieści, stąd moje zagubienie…

Nie wykluczam też, że skupiona na wyłapywaniu usterek mogłam nie dostrzec, że coś istotnego umyka mojej uwadze.

Dodam jeszcze, że w lekturze przeszkadzały mi pewne słowa i zwroty, m.in. – bar/ barman, ubawimy się po pachy, drinki na mój koszt, sięgnął po browar, boss podziemia, ok, kompleks niższości, stresować się, zrelaksować się, gumowa pałka, czy robiłem w charakterze ochroniarza, że na tym poprzestanę – które, jako zbyt współczesne, moim zdaniem, nie powinny znaleźć się w opowiadaniu fantasy.

 

Bar o wdzięcz­nej na­zwie… –> Skoro to fantasy, bar, moim zdaniem, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu. A może to była karczma/ oberża?

 

Mimo obez­wład­nia­ją­ce­go ko­la­rzu bodź­ców… –> Mimo obez­wład­nia­ją­ce­go ko­la­żu bodź­ców

Zarówno słowo kolarz, jaki i kolaż, nie maja racji bytu w tym opowiadaniu.

 

całe to­wa­rzy­stwo za­mar­ło w miej­scu, gdy do środ­ka wkro­czył chudy męż­czy­zna, ubra­ny w czap­kę z we­tknię­tym na sam czu­bek pió­rem… –> Rozumiem, że poza czapką nie miał na sobie nic więcej, stąd konsternacja towarzystwa.

 

Blada, wy­krzy­wio­na w prze­ra­że­niu mina Morty'ego Kri­ste­na… –> Blada i wykrzywiona może być twarz, ale nie mina.

 

imię, któ­re­go brzmie­nie dzie­sięć lat temu za­mie­nia­ło krew ży­łach w sople. –> W jaki sposób w żyłach mogły powstać sople? Literówka.

Może wystarczy: …imię, któ­re­go brzmie­nie dzie­sięć lat temu mroziło krew w ży­łach.

 

Dwóch szlach­ci­ców pod ścia­ną się prze­że­gna­ło… –> Chrześcijanie?

 

Się­gnął po krze­sło, po­sta­wił je obok bla­de­go Morty'ego i siłą na nim po­sa­dził. –> Kogo posadził?

 

– Wstrzym ryj! – Ode­zwał się Henry do To­ma­sza… –> – Wstrzym ryj! – ode­zwał się Henry do To­ma­sza

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się poradnik; http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Dziki Henry zo­ba­czył po­dróż­ni­ka oraz sław­ne­go au­to­ra ksią­żek na­pi­sa­nych w trak­cie owych po­dró­ży… –> Zdanie sugeruje, że zobaczył dwie osoby.

Proponuję: …Dziki Henry zo­ba­czył po­dróż­ni­ka, a zarazem sław­ne­go au­to­ra

 

rzekł, uno­sząc brodę ku górze. –> Masło maślane. Czy można unieść coś ku dołowi?

 

Nie­wie­le osób jed­nak­że po­sia­da­ło po­ję­cie… –> Nie­wie­le osób jed­nak­że miało po­ję­cie

 

Morty z każ­dym ły­kiem prze­cho­dził przez tor­tu­ry… –> Morty z każ­dym ły­kiem prze­cho­dził tor­tu­ry

 

Choć­by to, że zwano go rów­nież Epi­de­mią, gdyż zabił wię­cej ludzi niż nie jedna cho­ro­ba, było pod­sta­wą do  Co praw­da, nie­kie­dy sły­chać było, że ktoś roz­po­znał w za­bój­stwach rękę mi­strza. – Czy to ostateczna wersja zdania? Dlaczego w środku zdania jest wielka litera?

zabił wię­cej ludzi niż niejedna cho­ro­ba

 

A także czy pan Morty Kri­sten okaże się praw­do­mów­nym mężem czy też za­kła­ma­ną szują! –> Piszesz o mężczyźnie, więc: …czy też za­kła­ma­nym szują!

 

spo­glą­dał w tę samą stro­nę, co prze­ra­żo­ny świa­dek. Mat­thias od­wró­cił się w stro­nę drzwi… –> Powtórzenie.

 

Owy klan sły­nął ze swo­ich fi­lo­zo­fów… –> Ów klan sły­nął ze swo­ich fi­lo­zo­fów

 

osoba no­szą­ca ich barwy nie mogła na­le­żeć do ludzi wąsko my­ślą­cych. –> Można mieć np. wąskie zainteresowania, ale na czym polega wąskie myślenie?

 

sze­ro­kie na trzech mężów w peł­nej zbroi pro­wa­dzą­cych konia. –> Trzech mężów prowadzących jednego konia?

 

po­tknął się w ogól­nym tłoku i chwi­lę leżał obo­la­ły na ziemi. –> Rozumiem, że w tej karczmie podłogę zastępowało klepisko.

 

Morty z wle­pio­ny­mi w za­bój­cę oczy­ma, cofał się tyłem… –> Masło maślane. Czy istniała możliwość, aby cofał się przodem?

 

Mar­co­ux zajął miej­sce na prze­ciw­ko Dia­bła z Ver­ger­ry. –> …Mar­co­ux zajął miej­sce naprze­ciw­ko Dia­bła z Ver­ger­ry.

 

spy­tał Mar­co­ux i uniósł pełen kufel piwa w górę. –> Masło maślane.

 

po­wrzech­nie wia­do­mo, że trzask szkła… –> …po­wszech­nie wia­do­mo, że trzask szkła

 

Wsa­dził rękę w we­wnętrz­ne kie­sze­nie fe­re­zji… –> Jedną rękę w kilka kieszeni?

 

Zgu­bi­łem in­kaust. […]  na stole po­ja­wi­ła się szkla­na bu­te­lecz­ka wy­peł­nio­na czar­nym tu­szem. –> Inkaust to atrament, nie tusz.

 

Wy­da­ję mi się, że jak bli­scy znaj­do­wa­li ciała ofiar… –> Literówka.

 

Lu­dzie na szczę­ście nie prze­ję­li się zbyt­nio śmier­cią szlach­ty Sę­pi­wo­ra… –> Zrozumiałam, że zginął Sępiwór, a tu okazuje się, że także cała jego szlachta…

A może miało być: Lu­dzie na szczę­ście nie prze­ję­li się zbyt­nio śmier­cią szlach­cica Sę­pi­wo­ra

 

twoje oczy sku­pio­ne były na cyc­kach damy z za­mtu­zu… –> …twoje oczy sku­pio­ne były na cyc­kach damy z za­mtu­za

 

– Ale. ale… Skąd to wiesz? – spy­tał tam­ten. –> Zamiast pierwszej kropki miał być chyba przecinek.

 

Wresz­cie na­brał peł­ne­go po­wie­trza w płuca… –> Jaka jest różnica miedzy powietrzem pełnym i niepełnym?

 

Kil­li­dan za­ci­nął szczę­ki… –> Literówka.

 

aby za­czął bić po­kło­ny przed swoim nowym Bo­giem… –> …aby za­czął bić po­kło­ny przed swoim nowym Bo­giem przed swoim nowym bo­giem

 

… aby prze­trwa­ła le­gen­da. –> Zbędna spacja po wielokropku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hm… Może powiem, a raczej napiszę, tak: lubię taki klimat, postaci z charakterem, jedyne, co drażniło, to trafiające się tu i ówdzie błędy ortograficzne. Poza tym, naprawdę nieźle ;)

Spodobał mi się pomysł z Próżnią, z przechowywaniem w niej różnych przedmiotów, przesyłaniem itp. To było fajne.

Fabuła nieco gorsza – tekst bardzo wolno się rozkręca. W pierwszej scenie dowiadujemy się tylko, że poeta coś zobaczył. W drugiej, też niekrótkiej, facet opowiada, ale znacznie więcej mowy o trunkach i tym podobnym zapychaczach.

Bohaterowie nieźli, zwłaszcza pisarz. Ci drugoplanowi raczej mi się mylili – jak dla mnie zbyt wielu ich się pojawiło w tej zbiorówce.

Legenda jest i uparcie kręcisz się dookoła tego motywu.

Wykonanie słabe. Literówki, sporadycznie ortografy, interpunkcja kuleje, czasem coś jeszcze zazgrzyta…

Mimo obezwładniającego kolarzu bodźców,

O tym już wszyscy wspominali.

Owy klan słynął

“Ów” odmienia się inaczej niż sądzisz.

Tym pytaniem Marcoux poczuł, że przeciągnął strunę.

Można poczuć palcem albo językiem. Ale pytaniem?

Babska logika rządzi!

Poprawiłem, wspomniane wyżej błędy, jak już duma wypełniła mi kieszenie :) hehehe. Oczywiście z większością zgadzam się w stu procentach, jeśli mowa o literówkach oraz wymienionych błędach. Także dziękuję :) Znam zasady pisowni dialogu, co nie oznacza, że czasem ucieknie sprzed oczu jakaś sprytna źle zapisana literka ;) 

 

Regulatorzy – to nie jest część większej całości, wymyśliłem wszystko na potrzebę konkursu. Rozumiem, że nie przypadła Ci do gustu wielkość i mnogość świata. Ja jednak cieszę się, że udało mi się krótkim tekście zbudować duże i dość ciekawe zaplecze historyczne oraz przedstawić jakieś reguły rządzące opisywanym światem. Po prostu jak pisałem inne opowiadania to z kolei czasem opinie były odwrotne – czyli za dużo akcji, za mało opisów. Tu postawiłem wszystko, gdzieś po środku. Trochę narratora, trochę opowieść z ust ludzi, aby wprowadzić balans i uprzyjemnić poznawanie tamtejszych realiów.

 

Finkla – Dzięki za konstruktywną krytykę. Miło, że coś się też spodobało :) Co do fabuły i dialogów, to wolałem postawić na dość naturalne mechanizmy, ponieważ nikt na porządku dziennym nie przechodzi od razu do konkretów. Czasem trzeba porozmawiać o trunkach, zwłaszcza aby zachęcić legendarnego zabójcę do posłuchu :) 

Darkaoksie, to, że podczas lektury czułam się nieco zagubiona, nie znaczy wcale, że opowiadanie nie przypadło mi do gustu. Musiałam tylko szczególnie natężyć uwagę, aby nie pogubić się i spamiętać kto jest kim, co się z nim dzieje i jaki los mu zgotowałeś.

Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne i pozwolę sobie wyrazić nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą zajmujące i świetnie napisane, a ich lektura dostarczy mi wyłącznie przyjemności. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę Cię zmartwić, ale zapewne nie będzie kolejnych opowiadań ;) Tak jak napisałem, zrobiłem wyjątek na tę okazję i napisałem coś po kilku latach szlifowania warsztatu na książkach. Teraz już skupiam się wyłącznie na długich formach i będę próbował walki w wydawnictwach ;) Co prawda, moje książki to kryminały, ale me serce jako czytelnika zawsze będzie przy Fantasy :) hehe. Nie wykluczam jednak, że może za kilka lat znów najdzie mnie ochota na krótką formę :) 

Teraz poczekam na rozwiązanie konkursu :P 

Zrobienie pierwszego wyjątku może sprawić, że robienie kolejnych wejdzie w nawyk, szczególnie że konkursów ci u nas dostatek. ;)

Życzę sukcesów w nierównej walce z wydawnictwami. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję ;) Spokojnie jestem na tyle zdeterminowany, że głowa mi wytrzyma, a ściana pęknie ;)

 

Pozdrawiam :)

Nie wątpię, że z taką determinacją na pewno dopniesz swego. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawy pomysł, ale wykonanie średnie. Też zwróciłem uwagę na zbyt współczesne słownictwo. Cały początek w knajpie nic nie wnosi. Poza tym – co z trupem Płatnerza? Wszyscy piją piwo, jak gdyby nigdy nic, a trup (dosłownie) rozkłada się na środku izby?

Parę uwag:

– “przetrawionej gorzałki” – kurcze, po przetrawieniu wódka nie pachnie już wódką, jeno tym, na co się rozłożyła?;

– “zamarło w miejscu” – masło maślane;

– “skoro ich klasa znaczenie uszczuplała” – poza literówką – wszyscy szlachcice chodzili do tej samej klasy ;)?;

– “nie chcąc bić poniżej bandoletu” – pewnie miałeś na myśli “poniżej pasa”, ale bandolet to pas zarzucany na ramię, więc właściwie można uderzać tylko w głowę?;

– “który nie szczędzi w egoizmie” – tego nie rozumiem;

– “liczba gości w karczmie uszczuplała o dobre trzy ćwiartki” – ćwiartki czego? ułamki odnoszą się do jedności, którą w tym przypadku jest…?;

– “duży łyk poprzedniego piwa” – chyba “przedniego”?

 

Podobało mi się nieszczególnie, ale to pewnie dlatego, że nie lubię sztampowej fantasy.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ciało płatnerza zostało przesłane do próżni. Jest to zaznaczone w tekście ;) nie szczędzi w egoizmie oznacza że jest egoista :). Dopatrzylem że szlachta faktycznie nie była klasą a warstwą społeczną, choć zapewne nie dlatego zwróciłeś na to uwagę bo w Indiach nie wszyscy chodzą do tej samej klasy :p Poprzedniego piwa, gdyż wcześniej pił. Trzy ćwiartki z całości gości w karczmie, ale to doprecyzuję, skoro nie jest to jasne :) Resztę poprawię i dziękuję za opinię oraz poprawki :) życzę miłego weekendu :)

Ok, z Płatnerzem – mój błąd. Ale to właściwie nie zmienia sensu mojego pytania – na oczach piwoszy morduje się ich kolegę, a oni jak gdyby nigdy nic dopijają piwo? Coś tu nie gra.

 

EDIT: A Vangelis kojarzy się automatycznie z TYM

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Po tej scenie 3/4 ludzi opuściło lokal w dość dużym pośpiechu ;) sądzę że gdyby w tym barze pojawił się Caine z "bohaterowie umierają" reakcja byłaby podobna – nikt by na pewno nie wstawilby się za niego. A nikt tam nie dokanczal piwa poza zabójca. Reszta co została to już byli po dobrym spozyciu. Tak to sobie wyobrażam ;) wydaje mi się to najbardziej naturalne przy spotkaniu z postacią tego formatu i mocy ;) pomijam że kilku i tak by się znalazło, którym by ciekawość nie pozwoliła wyjść ;p

Przeczytałem i ogólny pomysł jest ciekawy. Motyw z Próżnią także interesujący. Są jednak rzeczy, które psują imersję – jak choćby nazwa karczmy z początku, niektóre słownictwo.

Czytało się jednak dobrze, nawet pomimo nie do końca dobrego technicznie tekstu.

Podsumowując: ciekawe pomysły, wykonanie jednak nie najlepsze. Było blisko klika, ale jeszcze nie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Dziękuję za opinię :) z nazwą karczmy chciałem się zabawić słowem legend ;) małe zaskoczenie na początku ;p haha. Mam takie pytanie, ponieważ nikt nie zwrócił na to uwagi – czy twist fabularny zaskoczył? ;)

Jeśli dobrze pamiętam, to spodziewałam się jakiegoś twistu, ale nie takiego, więc zaskoczył.

Babska logika rządzi!

Bardzo miło, darkzaoxie, że zrobiłeś dla tego konkursu wyjątek :) Przeczytałam opowiadanie i kwalifikuje się do konkursu.

 

Mam kilka uwag technicznych:

 

Na przerywniki wystarczą trzy gwiazdki ;)

Jego basowy śmiech oraz przekonanie z jakim się wysławiał, spowodowało trochę rozluźnienia. ← posypało się to zdanie. Może jakoś tak: jego basowy śmiech powodował rozluźnienie u słuchaczy, podobnie jak pewność w głosie?

Morty z każdym łykiem przechodził tortury, lecz tylko zaciśnięte mocno szczęki mogły zdradzić jego zdenerwowanie. ← ale on w tej chwili pije, więc jak może mieć zaciśnięte szczęki? Pije przez słomkę? ;>

Com ja ci winien(+,) Henry, że

nie szczędzi w egoizmie, zwłaszcza jeśli mowa o jego sakwie. ← niezręczne określenie, nie szczędzić w egoizmie, może jakoś inaczej?

Morty, wymawiając te słowa(+,) złożył ręce jak do modlitwy

tak wielu legend. Co prawda ← wkradły się dwie spacje

okaże się prawdomównym mężem czy też zakłamanym szują! ← za mało sobie skopiowałam do notatnika, jeśli w tym zdaniu wcześniej jest już “czy”, postaw przed drugim przecinek. 

Czy każdy, kto chciałby napić się piwa(+,) musi od razu przechodzić przez takie gorzkie powitania?

Matko pPrzenajświętsza

a przerażony Morty z wlepionymi w zabójcę oczyma, cofał się ← mam dylemat, albo bez żadnego przecinka, albo z drugim wstawionym po “Morty”

aż ten się nie odezwał.:

– Nie przybyłem tu cię zabić.

na najłagodniejszą minę jaką potrafił ← niezręczne, może dodać: jaką potrafił przybrać?

i powiedział ściszonym głosem.:

podróżnik ruszył do kontuaru i zamówił dwa kolejne piwa, a później ruszył do Killidana

Killidan zmarszczył oczy ← zmrużył oczy lub zmarszczył brwi

także pokiwał głową, dbając(+,) aby nie wyglądać na wystraszonego.

Wydaję mi się, że jak gdy bliscy znajdowali nad ranem ciała ofiar, to przeważnie witający ich dzień rozpoczynał się od "krwawego świtu".

Zanim jednak odpowiesz – Marcoux przerwał i sięgnął do kieszeni w spodniach. ← dodałabym kropkę lub trzy na końcu wypowiedzi, ponieważ czynność przerwania i sięgania do kieszeni nie dotyczy już wypowiadanej kwestii.

któremu szybko zmieniająca się sytuacja, wycisnęła całe powietrze z płuc. ← niezręczne

Nagle oczy Mortiego otworzyły się tak szeroko, iż Marcoux myślał, że oczodoły wciągnęły jego powieki do mózgu. ← :D Trzeba to wywalić.

Poeta, widząc tę reakcję(+,) zaczął gorączkowo się tłumaczyć.

Sam ją pociąłem i upozorowałem w tym swoją rękę. ← trudno uwierzyć, że pogrążony w rozpaczy człowiek szatkuje ciało żony

Nikt nie chciałby, co chwilę dostawać wieści

W trakcie rozmyślał, czy najpierw powinien zginąć król(+,) czy lepiej poszukać Farguhla.

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Super! Dziękuję za pomoc, tam tylko jedna jest uwaga o Mortym, że to ten drugi pił, dlatego tamten mógł mieć zacisniete szczęki ;) resztę poprawię z rana ;) W pierwszej wersji miałem trzy gwiazdki, ale postawiłem na pięć, nawet nie wiem czemu ;-) haha

A, to wybacz w sprawie szczęk, tak to bywa, jak człowiek czyta dużo tekstów na raz ;< 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Wiadomo ;) Zresztą, lepiej zawsze powiedzieć za dużo niż za mało ;) Wtedy mam możliwość przejrzeć wszystko jak należy i zdecydować czy coś się zgadza, czy nie =). Dzięki za rady, przydały się ;) 

Ciekawy pomysł na świat, choć nie do końca wiem, czy to ma być fantasy, czy post-apo (te imiona/nazwiska/przezwiska każde z innej bajki i języka)?

 

Uwaga szczegółowa:

– Dla­cze­go na­zwa­łeś szty­let "Krwa­wym Świ­tem"? – Kil­li­da­na naj­wy­raź­niej za­in­te­re­so­wa­ło to py­ta­nie, po­nie­waż twarz mu zła­god­nia­ła.

– Przed­rost­ka chyba nie muszę tłu­ma­czyć.

 

Jakiego przedrostka??? Rozumiem, że epitetu/przydawki/przymiotnika??

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Hmm… epitet nie jest przymiotnikiem, a z kolei jeśli użyję przydawkę lub przymiotnik , to zabrzmi dość “teraźniejszo” :P choć wiem, że zostało mi to wypomniane, że i tak tekst już brzmi w taki sposób :P Pomyślę, co z tym zrobić ;)

em, ja nie mam problemu z nowoczesnym brzmieniem, choć nadal nie wiem, czy to fantasy, czy post-apo, ale z tym, że “krwawy” nijak nie jest przedrostkiem. Co więcej, w tym pytaniu nie musi padać termin techniczny, przecież można po prostu “Krwawego” chyba nie muszę tłumaczyć (stylistycznie lepiej: Dlaczego Krwawy chyba nie muszę tłumaczyć?)

http://altronapoleone.home.blog

O! Super poprawka :) Jeszcze nie miałem kiedy usiąść, ale ekstra pomysł :) Skorzystam i poprawię od razu :) To jest Fantasy, ale specjalnie pomieszałem imiona z różnych kultur, aby niektóre zabrzmiały bardziej wzniośle, jak np. imię i nazwisko pisarza :) 

Pozdrawiam! :)

Poprawiłem na: – Pierwszego członu chyba nie trzeba tłumaczyć. :) Taki pytanie – ktoś wychwycił referencję do Bisza, filmu “Jestem Legendą” i Warcrafta <ta najprostsza xD> (wiem, że to dość duży rozstrzał zainteresowań, ale może się ktoś znajdzie z podobnymi do moich ) :)

Chowanie przedmiotów w próżni: "Zimne brzegi", Siergiej Łukjanienko.Wydane parę lat temu. W owej powieści Zbawiciel 2 tys lat temu schował w próżni, na hasło, CAŁE żelazo na Ziemi, w tym rudę, przez co rozwój cyilizacji potoczył się zupełnie inaczej. Mniej wojen, mniej ofiar, ekologia, wolniejszy rozwój itd. W próżni swoje schowki osobiste mieli tam prawie wszyscy… Zatem pomysł wtórny. Choć jako opowiadanie – broni się, czyta się itd.

 

U nas książkę Łukjanienki wydano w 2010, bodajże.

 

Nie mogę wstawić fragmentu reprezentatywnego, gdyż wszystko jest ważne i każda rzecz wyjaśnia się po kolei. Jeśli wstawię owy, to zwyczajnie nie będzie miał takiego sensu, jaki miałby w całości :)

W takim przypadku wstawia się zazwyczaj pierwsze zdania albo choćby zdanie. I takowy, nie owy.

http://altronapoleone.home.blog

Miło, że wpadłem na podobny pomysł, co Siergiej Łukjanienko :) Nie czytałem, niestety. Nie znam autora, ale przez to może sprawdzę :)

Heloł, przy kontroli opowiadania i poprawek znalazłam jeszcze kilka dialogów do poprawy:

 

– Awers! – Zzganił go Killidan.

– Ach(+.)sStrzelił się ręką w czoło.

– A skąd możesz o tym wiedzieć? – Zzaperzył się poeta

– Ach, tak. – Pokiwał głową Killidan ← zamień szyk, Killidian pokiwał głową

– Weź z Próżni. – Ddoradził Killidan

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nie jestem zachwycony :( 

Fabuła nie porwała. Nie szczególnie porywająca ani robiąca wrażenie. Podejście do tematu konkursu nie jest może szczególnie pomysłowe, ale tak je ubrałeś, że można je zaliczyć do plusów opowiadanie (szczególnie tytuł połączony z napisem na końcu – choć wolałbym “aby” zamiast “żeby”, ponieważ brzmi lepiej; ale to już Twoja decyzja, Ty jesteś autorem).

Pomimo kilku lat praktyki przed Tobą jeszcze dużo nauki. W opowiadaniu brakuje jakiejś naturalności, niektóre sceny i zachowania bohaterów lub ich wypowiedzi są po prostu sztuczne.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Co do tytułu i połączenia z końcem, to akurat jest cytat, więc musi pozostać “żeby”. Jesteś pierwszą osobą która tak odebrała fabułę ;P Raczej pomysł się podobał, a technika zawodziła ;)

 

Być może fantasy nie dla mnie, bo każda książka, którą napisałem, to był kryminał ;) 

 

Dziwi mnie argument ze sztucznością, ale to też pewnie kwestia gustu :) Jest, jak jest :P Już nic z tym nie zrobię, gdyż poprawiam książkę ;p 

Pozdrawiam :)

W takim razie, skąd pochodzi cytat?

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

BISZ – godzina zmierzchu . Klan czarnych owiec w zasadzie też od wyżej wymienionego artysty, gdyż jego nick kiedyś oznaczał Black Sheep. To taki drobny ukłon w stronę Bisza, którego bardzo szanuje :)

Szczerze mówiąc, to nie mam pojęcia, kim on jest…

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Kolejne bardzo przyzwoite opowiadanie konkursowe. Całkiem niezły ogólny poziom! 

A tutaj mamy ciekawy i bogaty świat oraz interesującą fabułę. Myślę, że całkiem dobrze sprawdziłbyś się w kryminałach. Styl masz bogaty, choć można podchodzić do tego dwojako – to bogactwo opiera się głównie na konstruowaniu skomplikowanych zdań i przekazywaniu całe masy informacji – jedni mogą uważać, że niepotrzebnie, że w ten sposób rozwadnia i niepotrzebnie gmatwa się historię, ale inni czytelnicy (w tym ja) stwierdzą, iż taki sposób pisana ma swój urok.

Tak czy owak, jest to satysfakcjonująca lektura. Nie wiem, jak tekst da sobie radę w konkursie, biorąc pod uwagę tak silną konkurencję, ale życzę powodzenia! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dziękuję za tak pozytywną opinię, Thargone :) 

Tak naprawdę to “Bogactwo”, o którym wspomniałeś, jest trochę na potrzebę opowiadania, gdyż jak zwykle tworzenie sytuacji i świata wykroczyło poza granice regulaminowe :P Przez to musiałem upychać :P To jest mój problem w opowiadaniach , choć jakbyś spytał moje Bety do książki, to pewnie usłyszałbyś, że lubię się porozwodzić :P hehe.

 Teraz pracuję nad “czyszczeniem” itd. :P

Odkąd tekst nie został zakwalifikowany do biblioteki, nawet przestałem się łudzić, że coś ugra w konkursie :) 

 

Niemniej jednak bardzo ucieszyłem się z tej opinii! To chyba jedyna, która jest w pełni pozytywna, a to zawsze podtrzymuje na duchu :) 

 

P.s. Mam już od ponad dwóch lat wymyśloną fabułę na całą trylogię fantasy, ale cały czas ociągam się, żeby mieć jak najlepszy styl, kiedy zacznę ją pisać :P Najpierw zrobię debiut w kryminale ;) 

Zauważyłam, że przedpiścy narzekali na błędy, ale widocznie już poprawiłeś, bo jakoś nic szczególnie nie rzuciło mi się w oczy. Czytałam ze sporym zainteresowaniem, bo i świat wykreowałeś ciekawy, a i bohaterom nie mam nic do zarzucenia. Fabuła niezła, legendę dostrzegłam, więc z czystym sumieniem pozwolę sobie kliknąć. :)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

Dzięki Akuku ^^

 

A zauważyłaś może referencję do filmu: “Jestem Legendą”? :) Lubię wrzucać takie drobne smaczki :)

 

P.S. Słowo “przedpiścy “ chwyciło mnie za serce ^^ hahaha

Pewnie wstyd się przyznać, ale nie widziałam tego filmu, w związku z tym raczej trudno mi było cokolwiek zauważyć. :(

Mnie również bardzo podoba się słowo “przedpiścy”, które jest dość często używane na portalu. ;)

"Fajne, a nawet jakby nie było fajne to i tak poszedłbym nominować, bo Drakaina powiedziała, że fajne". - MaSkrol

To żaden wstyd ;) 

W obecnym zalewie filmów, książek itd. trudno jest być na bieżąco ze wszystkim ;) Zwłaszcza, jeśli się poświęca dużo czasu na pisanie czy inne ważne rzeczy :) 

 

Dla przykładu, ja czytam praktycznie współczesną literaturę (minimum godzinę dziennie) przez co mam bardzo duże luki, jeśli chodzi o klasykę, którą znają wszyscy, bo często to były jakieś lektury itd. Co z tego, że zapewne czytam więcej od ludzi, którzy pewnie by mnie wyszydzili za to, że nigdy nie przeczytałem np. “Zbrodni i Kary” :P hahaha. Mi nie wstyd. I Tobie niech też nie będzie :) 

Podobał mi się twist. To naprawdę fajny twist ;) Doceniam też pomysł z tytułową klamrą.

Za pierwszym razem odbiłem się od początkowego akapitu. Ortografa poprawiłeś, ale wciąż zostało tam dużo dziwactw. Opowiadanie to forma zamknięta i uporządkowana – każdy motyw powinien czemuś służyć. U Ciebie pomysł na Święto Pojednania wydaje się zupełnie zbędny, nie tworzy dodatkowej scenografii (wieczór w knajpie, jak co dzień, wszyscy piją) ani kontekstu. Nie przekonuje mnie też fragment o tym, że każdy z wyjątkiem ostatniego idioty, w mig domyślił się tożsamości “tego, który wrócił”, skoro z dalszej części narracji wynika, że ten powrót wcale nie był taki spodziewany i oczywisty. Do tego rzuciły mi się w oczy (bo jestem bardzo uczulony na budowę, logikę i brzmienie pierwszych akapitów) te dwa zdania:

Ten wyjątkowy dzień zjednywał ludzi wszystkich klas

– „zjednywać” (komuś) znaczy co innego niż „jednoczyć” (kogoś) i żadna próba stylizacji tego nie zmieni.

W oberży brakowało jedynie dzieci, ale starcy zapełniali tę lukę historiami, które zwykle umilały opalanie kiełbasy na ognisku.

Co ma piernik do wiatraka, a historie przy kiełbasie do dzieci?

Potem jest lepiej, choć może trochę za bardzo eksponujesz postaci drugoplanowe (Tomasz, Henry) kosztem trójki protagonistów.

Końcówka znowu obniża loty. Pojawia się ten fragment o Sam – domyślam się, że chodzi o jakieś nawiązanie, ale ponieważ go nie łapię, to efekt jest przeciwny do zamierzonego. W opowiadaniu jak w życiu, lepiej opowiedzieć o jeden dowcip za mało, niż o jeden za dużo ;)

Trochę mi się ciągnęło czytanie, miałam problem z “wczytaniem się” w historię, ale pomysł magii w Twoim świecie ciekawy, ale wymaga większego rozwinięcia. Jakoś mi meridiany zgrzytnęły, bo jednak skojarzenie z chińską medycyną jest silne i nijak mój mózg nie chciał ich przyswoić bez dodatkowego kontekstu. Bo domyślam się, że tym się kierowałeś, a nie geografią czy astronomią ;)

Tak, meridiany są z medycyny chińskiej, kanały energetyczne ;) 

A Sam, tak to nawiązanie do filmu “Jestem Legendą” ;) Skoro zrozumiałeś, że to nawiązanie, to dobrze :) Nie zawsze każdy musi znać źródło, ale skoro napisałem to, w taki sposób, że jest to jawny odnośnik, to jeśli ktoś będzie chętny to sobie poszuka :) Najgorzej by było, gdyby ktoś pomyślał: “To nie ma sensu”, a sens faktycznie ma :P

Tekst rozkręca się powoli, dla mnie nieco zbyt powoli, ale, niestety, nie nadrabia tego fabułą. Strasznie się wynudziłem podczas czytania. Opko raczej nie zapadnie mi w pamięć. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Nowa Fantastyka