- Opowiadanie: Shirru. - Berserk

Berserk

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Berserk

Ponure wycie rogu rozdarło noc, wzniosło się ponad korony drzew, wybudzając Uendelig z letargu. W oddali rozszczekały się psy. Ktoś ryknął, ktoś wrzasnął. Zapłonęły pochodnie, rozświetlając puszczę niczym gwiazdy nieboskłon. Za uciekinierem szła pogoń.

 Hallbjørn biegł, ile sił miał w nogach, lawirując pomiędzy gęsto rosnącymi świerkami i sosnami. Przeskakiwał zwalone pnie, kępy wysokich traw, krzewy i rozpadliny, szczególnie niebezpieczne dla nieuważnych wędrowców. Jeden niewłaściwy krok, chwila nieuwagi, zwykłe przeoczenie i można było żegnać się ze światem. Puszcza nie należała do miejsc bezpiecznych, Hallbjørn wiedział o tym doskonale – będąc dzieciakiem biegał po tych terenach, uczył się ich, poznawał. Jak każdy mieszkaniec Ravn, znał pobliskie bory niczym własną kieszeń.

 Zaklął pod nosem, gdy gdzieś nieopodal zawyły gończe psy, złapawszy trop. Słyszał, jak ujadanie zbliża się coraz bardziej i bardziej, jak szeleszczą chaszcze, które dopiero co zostawił za sobą.

 Zatrzymał się gwałtownie i obrócił. Topór zaświszczał, tnąc powietrze i z chrzęstem wbił się w pierś szybującego w skoku zwierzęcia. Konający kundel zaskowyczał i zwalił się na ściółkę. Hallbjørn wyrwał ostrze z ciała, zamachnął się po raz kolejny, skracając następnego psa o głowę. Trysnęła krew, cętkami barwiąc twarz. Wojownik zachłysnął się niemal, czując gorącą juchę na czole i policzkach. Oblizał usta skołowaciałym językiem i zaryczał nieludzko, szaleńczo, dziko.

 Zdając sobie sprawę, że ogarnia go szał, zacisnął dłonie mocniej na trzonku topora i… odpuścił. Nie próbował tłumić rosnącej furii – dał się bez reszty ponieść żądzy krwi i śmierci, kuszącej bardziej niż alkohol czy seks. Drąc się jak opętany, rąbał wszystko dookoła, aż sypały się wióry. Pnie drzew działały niczym blaty rzeźnicze, a zwierzęta, z myśliwych stając się ofiarami, ginęły, wyjąc i kwicząc, szlachtowane na kawałki.

 Hallbjørn widział zbliżające się pochodnie, pomimo swego głośnego, rzężącego oddechu, słyszał już krzyki i podniesione głosy. Mają mnie, pomyślał, dysząc. Dalsza ucieczka nie miała sensu, zdawał sobie z tego sprawę. Co prawda stracili psy, ale na pewno był wśród nich choć jeden tropiciel, a ci, jak głosiła plotka, wytropić umieli rybę w wodzie. Poza tym widzieli, w którą stronę biegł, nawet jeśli teraz zaniechaliby pościgu, nad ranem poszliby po śladach, zbyt świeżych, by mogły zostać niezauważone przez dobrego łowcę, i dopadliby go w biały dzień.

 – W potrzask, złodzieja! – krzyknął któryś, a reszta sprawnie rozciągnęła się, otaczając ściganego szerokim okręgiem.

 – Hallbjørnie Śmiały, synu Abjørna Szalonego, z woli jarla Haldriffa rozkazuję ci się poddać – rzekł brodaty mężczyzna znany jako Fridhleif. Hallbjørn kojarzył go nie tylko z widzenia, ale i ze słyszenia, był bowiem najlepszym łowcą w wiosce.

 – Jestem niewinny – wychrypiał Hallbjørn, z trudem powstrzymując się przed atakiem.

 – Nie nam to oceniać, nie tutaj i nie w tym gronie – odparł tropiciel, paląc spojrzeniem przygarbionego mężczyznę odzianego w niedźwiedzie skóry. – Udasz się z nami do Ravn i tam zostaniesz osądzony. Bądź zginiesz tutaj.

 – Niech więc bogowie orzekną, czym winny.

 – Wedle woli…

 – Ku chwale Freyji! – wrzasnął jasnowłosy młodzian, syn bednarza. Nie wiedzieć, ze zniecierpliwienia czy młodzieńczej głupoty, wyskoczył z szyku, nie zważając na krzyki dowodzącego Fridhleifa i rzucił się ku Hallbjørnowi, wyjąc jak opętany.

 Hallbjørn zareagował błyskawicznie. Wywinął się spod cięcia miecza i robiąc piruet, okrążył napastnika, by zamachnąć się toporzyskiem. Nim młodzik zdążył odskoczyć, ostrze spadło mu na bark, rozrąbując go niby pieniek, aż zachrupały łamane kości. Bryznęła krew. Bednarczyk zawył i padł twarzą w ściółkę.

 – Na niego! Zabić! Za jarla! Za Arne! – krzyknął Fridhleif, a reszta odpowiedziała chórem, skoczywszy ku Hallbjørnowi. Sytuacja nie wyglądała dobrze. Było ich zbyt wielu, a on liczyć mógł tylko na siebie. Z trudem robił uniki i odbijał ciosy gradem sypiące się zewsząd. Wiedział, że długo tak nie wytrzyma, że jeszcze trochę, a ranią go i zabiją. Nie mógł zwlekać.

 Krew zabuzowała mu w żyłach, uderzyła w skronie. Skóra zamrowiła przyjemnie, kości zaskrzypiały, mięśnie naciągnęły się boleśnie.

 Odskoczyli od niego niemal równocześnie, widząc, jak ten pada na czworaki, jak wygina się w łuk targany niewidzialną siłą. Na ich oczach całe ciało berserka pokryło się brunatną sierścią, twarz wydłużyła się w pysk najeżony kłami wielkości kciuków, a ręce i nogi przekształciły się w łapy uzbrojone w pazury – długie i ostre jak rzeźnickie noże.

 Hallbjørn widział ich dokładnie, słyszał przyspieszone bicia serc, nierówne oddechy i krew szumiącą w arteriach. Czuł zapach ich potu i zwątpienia, lecz jemu pewności nie brakowało. Stanął na tylnych łapach, napiął pierś i zaryczał, wkładając w to cały gniew i frustrację.

 Chwycili mocniej miecze, włócznie i berdysze i naraz, jak jeden mąż, rzucili się na niedźwiedzia. Ktoś zamachnął się toporem, lecz nie zdążył uderzyć – potężna łapa strąciła mu głowę z karku. Ciało pozbawione czerepu runęło pod nogi jednego z wojów, który w ciemnościach potknął się o nie i upadł. Hallbjørn nie zwrócił na niego uwagi, zajęty napastnikami atakującymi z przeciwnej strony. Cofnął się o krok, miażdżąc nieszczęśnika usiłującego wstać, po czym kłapnięciem zębów strzaskał drzewce sunącej ku niemu włóczni. Uderzeniem łapy zwalił włócznika z nóg, następnemu wytrącił miecz z dłoni i chwycił go za ramiona, by rozwarłszy szeroko paszczę, zmiażdżyć mu głowę niby nadgniły owoc.

 Niedźwiedź zaryczał z bólu i wściekłości, gdy ostrze ugodziło go poniżej łopatki. Padł ciężko na cztery łapy, obrócił się i poszedł w szarżę na dzierżącego berdysz wojaka, który zdążył cofnąć się na bezpieczną odległość. Gdy bestia dobiegła, ten dźgnął jeszcze raz, lecz tym razem broń rozleciała się w drzazgi pod uderzeniem łapy. Nord wrzasnął ze zgrozy. Pazury wbiły się w część czoła, skroń i policzek, po czym zdarły mu skórę z twarzy. Bryznęła jucha, skrapiając czerwonym kapuśniakiem pobliskie drzewa i krzewy.

 I wtedy kątem oka dostrzegł Fridhleifa, nadbiegającego z dwoma toporkami w dłoniach.

 Gdzieś w oddali zaskrzeczał drapieżny ptak. Niepokojąco znajomo. Hallbjørn warknął wściekle, rozumiejąc. Wysłał krogulca z wiadomością.

 Odwrócił się ku łowcy, gotów do obrony, i nagle zmartwiał. Widział już i wiedział, że tego ciosu nie zdoła sparować. Postać niedźwiedzia dawała wiele korzyści i przewag, lecz miała też swoje wady. Takie jak duża masa ciała czy toporność.

 Tropiciel z krzykiem wskoczył na zwalony pień, odbił się i zamachnął, atakując od góry i celując w odsłonięty kark zwierzęcia. Hallbjørn zaryczał, unosząc łeb. Palił spojrzeniem pobłyskujące ostrza, dostrzegł nawet uśmiech Fridhleifa i triumf w jego oczach, gdy nagle z zarośli wyskoczył wielki, ciemny kształt. W kilku susach dobiegł do walczących i z gardłowym warkotem skoczył na łowcę, całym impetem zwalając go na ziemię.

 Zdezorientowany Fridhleif podniósł oczy na bestię, przygważdżającą go do ziemi łapą i zaklął. Górował nad nim potężny, szary wilk.

 – Ulvi! Ty zdrajco! – krzyknął tropiciel. – Ty pieprzony zdrajco! Wiedziałem, że gdy co do czego przyjdzie, a poleziesz za tym wyrzutkiem! I proszę! Nie trzeba było długo czekać! Wszyscy berserkowie są tacy sami! Powinno przeganiać się was z wiosek, robić na was obławy i palić żywcem. Powinno…

 Wilk, widać niezainteresowany tym co jeszcze się powinno, chwycił go zębiskami za gardło i szarpnął gwałtownie. Łowca nie zdążył nawet jęknąć.

 Zapadła cisza. Obie bestie, stojąc wśród zmasakrowanych, stygnących już trupów, mierzyły się spojrzeniami. Niedźwiedź wydął wargi, pociągnął nosem raz, potem drugi. Wreszcie odwrócił się i zniknął w zaroślach, zostawiając za sobą pobojowisko. Wilk zastrzygł uszami, zniżył łeb, zawył krótko, a nie uzyskawszy żadnej odpowiedzi, ruszył w ślad za niedźwiedziem.

 Ognisko, które rozpalili dwie mile dalej, było małe i dawało niewiele ciepła, wystarczało jednak, by ogrzać zmarznięte dłonie i stopy. Trwał październik, o tej porze zwykle przychodziły zimne wiatry z północy i zaczynały się mrozy.

 – Jak rana? – spytał młody mężczyzna o jasnych włosach sięgających ramion i brodzie zaplecionej w warkoczyk. Jego niebieskie oczy paliły norda spojrzeniem, przeszywały na wylot.

 – Nic mi nie będzie – zgrzytnął zębami Hallbjørn. – Ty za to właśnie zmarnowałeś sobie życie, Ulvi.

 – Przestań, do cholery! – zirytował się Ulvi. – Jestem twoim druhem, nie dziw się więc, że przyszedłem ci z pomocą.

 – Za tę pomoc zapłacisz mianem zdrajcy, nie wspominając już o twoim rodzie, który wyklnie cię za zbratanie się z wrogiem.

 – Gówno dla mnie znaczą waśnie naszych rodów – prychnął tamten w odpowiedzi, okrywając się ciaśniej wilczym futrem. – Ulvanie czy bjørnivi, wielka mi różnica! Wszyscy jesteśmy berserkami, a to, czy zmieniamy się w wilki, czy niedźwiedzie, tworzymy watahy czy wiedziemy życie samotników, obchodzi mnie tyle, co królicze bobki z zeszłego roku. Jesteś moim przyjacielem, czy się to komuś podoba, czy nie.

 Hallbjørn westchnął i pokręcił głową, grzebiąc patykiem w palenisku.

 – Zawsze byłeś idiotą, ale żeby do tego stopnia…

 – Zwykłe „dziękuję” wystarczy.

 – Dziękuję.

 – Nie ma sprawy. – Ulvan wyszczerzył zęby iście po wilczemu.

 Milczeli czas jakiś, gapiąc się w płomienie. Puchacz siedzący na którymś z pobliskich konarów, pohukiwał głucho. Widząc, że nikt nie zwraca na niego uwagi, przestał. Wreszcie Ulvi zdecydował się przerwać milczenie, dając upust długo wstrzymywanej ciekawości.

 – I co teraz? Masz już jakiś plan? Jarl nad ranem wyśle kolejną grupę, tym razem większą. Piętnastu, może nawet dwudziestu mężczyzn z psami. Fridhleifa zagryzłem, ale w wiosce są jeszcze inni tropiciele. Nie darują nam ani tamtej rzezi, ani kradzieży Brisingamenu.

 – Nic nie ukradłem – warknął Hallbjørn, czując, jak wzbiera w nim gniew.

 – Wiem o tym, ale ci z wioski przekonani są, że to ty. Poza tym jesteś bjørnivem, a twój ojciec uchodził za szaleńca, krążą plotki, że ty, jako jego syn, też jesteś obłąkany, co oczywiście jest bzdurą. Ciężko będzie ich przekonać, tym bardziej, że jarl też za tobą nie przepada. Tak właściwie to myślę, że to wszystko jest mu na rękę. Nie zdziwiłbym się, gdyby to on gwizdnął Brisingamen, żeby się ciebie pozbyć. Nie mógł znaleźć pretekstu, to postanowił cię wrobić.

 – Pierdolę jarla, wioskę i cały ten Brisingamen.

 – Lepiej uważaj – mruknął Ulvi, krzywiąc się lekko. – Nie lekceważ bogów, druhu. Ani tym bardziej ich nie obrażaj. Możesz jeszcze potrzebować ich pomocy, wierz mi.

 Hallbjørn parsknął, ale nie skomentował. Wkrótce potem ognisko wygasło, a berserkowie usnęli niespokojnym snem. Tej nocy obaj śnili o pięknej kobiecie odzianej w szatę z sokolich piór, u boku której stał ogromny dzik imieniem Hildiswin.

 Wstali dość późno. Nie mitrężąc, ruszyli w dalszą drogę, w kierunku, który wskazała im nocą bogini Freyja – ku górom Jotunheimen, siedzibie olbrzymów.

 Szli tygodniami. Początkowo przedzierali się przez bory i lasy, unikając otwartego terenu. Dopiero gdy dotarli na skraj Midgaardu, wyszli z ostępów. Droga była trudna i mecząca. Bez przerwy brnęli pod górę, po stromych zboczach, zmuszani niekiedy nawet do wspinaczki. Do pokrytych wiecznym śniegiem terenów nie prowadził bowiem żaden szlak, nikt o zdrowych zmysłach nie wchodził na ziemie lodowych olbrzymów. Te budzące grozę stworzenia, pamiętające jeszcze zawarcie pokoju między wanami a asami, nienawidziły bogów równie mocno co samych midgaardczyków.

 – Wygląda na to, że jesteśmy – rzekł Ulvi po jakimś czasie. Silny podmuch zerwał mu kaptur z głowy, rozwiewając jasne włosy. Ulvan zaklął pod nosem, po czym naciągnął kaptur z powrotem.

 Miał rację. Przed nimi aż po horyzont rozpościerało się królestwo Utgardu. Wszędzie, jak okiem sięgnąć, ciągnęła się biel, z której miejscami wystawały skalne pagóry, ostańce i lodowe kolce, przypominające kły samego Fenrira, który według legendy, gdy otwierał paszczę, dolną jej częścią dotykał ziemi, a górną nieba.

 Początkowo brnęli przez zaspy, miejscami brodząc w śniegu po kolana. Wkrótce jednak nabrali tempa; śnieg, wcześniej sypki i trudny do pokonania, tu był zlodowaciały, dzięki czemu szli po nim, jak po zmarzniętej tafli jeziora.

 Wtem ziemia zatrzęsła się, wytrącając wędrowców z równowagi. Stanęli obaj na ugiętych nogach i, jak na komendę, dobyli broni – Hallbjørn swoje dwustronne toporzysko, Ulvi zaś niemal stuletni miecz rodowy. Wpatrywali się z napięciem w cień, który wyłonił się zza lodowo-śnieżnego pagóra, a w chwilę później ich oczom ukazał się olbrzym.

 Stwór robił niemałe wrażenie. Skórę miał błękitnawej barwy, paznokcie niby lodowe kry, a do samego pasa zwisała mu długa, biała broda zapleciona w dwa warkocze. Okrywała go kurta z niedźwiedzich skór, pierś natomiast zdobił prowizoryczny napierśnik z kawałka pogiętej blachy, noszący liczne dowody na to, iż niejednokrotnie spełnił swoje zadanie. Za pas gigant zatknięty miał nóż oraz morgensztern, przypominający maczugę najeżoną kolcami.

 Hallbjørna przeszedł dreszcz, gdy wyobraził sobie widok, jaki pozostawić po sobie mogło uderzenie tym straszliwym orężem.

 Jötun patrzył na nich, a z jego twarzy nie dało się odczytać zupełnie nic. Berserkowie odetchnęli ukradkiem. Gdyby od początku miał złe zamiary, już biegłby na nich, wymachując swą wielgaśną maczugą. On zaś stał i zdawał się na coś czekać. Hallbjørn i Ulvi też czekali, nie bardzo wiedząc na co.

 – Kto? – wychrypiał olbrzym z twardym, drażniącym uszy akcentem. – I po co?! Tu jest Utgard, nie Midgaard!

 – Wybacz, że bez zapowiedzi – rzekł Ulvi, nim bjørniv zdążył go powstrzymać. – Jesteśmy tu z woli bogów.

 Hallbjørn poczuł jak zimny pot spływa mu po plecach. Miał ochotę udusić przyjaciela gołymi rękoma, zacisnąć pięści na jego szyi i zdusić jak pisklę – przecież jötunowie nie znosili asów i wanów, prócz pewnych wyjątków, olbrzymy były zaprzysięgłymi wrogami bogów. Wiedział to każdy głupi, dziecko nawet!

 – Waszą krainę wskazała nam sama Freyja. Ktoś skradł Brisingamen z jej świątyni, co bardzo ją zasmuciło i rozgniewało. Jak się domyślasz, chce go z powrotem. Dlatego tu jesteśmy.

 Cofnęli się obaj, słysząc hałas przypominający huk gromów i skrobanie tępym nożem o dno rondla. Dopiero po chwili zrozumieli, że olbrzym zwyczajnie się roześmiał.

 – Co cię tak bawi? – Mięsień na twarzy Hallbjørna zadrgał nerwowo. Jak każdy nord miał swą dumę, a tak ostentacyjnych zniewag nie zwykł tolerować.

– To nie jest już jej własność! Brisingamen ma nowego pana!

 – O czym ty pie… – zaczął Ulvi, ale Hallbjørn wszedł mu w słowo.

 – Kto? Kto ma wisior?

 Olbrzym żachnął się. Zmarszczył brwi, sapnął, zatrząsł brodą.

 – Macie mnie, potężnego Ythnara, za głupca?! – ryknął, kładąc dłoń na trzonku maczugi. – Nic nie powiem!

 – A co powiesz na wyzwanie, o wielki Ythnarze? – wyrwał się Ulvi, ignorując głośne posykiwanie przyjaciela. Walka była nieunikniona, lecz gdyby jötun przystał na propozycję, mogliby wiele zyskać. – Pojedynek?

 – Hę?

 – Zmierzymy się. Jeśli ty wygrasz, będziesz mógł zrobić z nami co zechcesz, a jeśli to my cię pokonamy, powiesz nam kto i gdzie ukrył Brisingamen.

 – Weszliście do Utgardu, jużeście moi jeńcy, ludzie, a jeńcy nie mają propozycji!

 Bez ostrzeżenia skoczył do przodu, zdumiewając berserków szybkością i zwinnością, nie pasującą zupełnie do ogromnego cielska. W ostatniej chwili odskoczyli na boki, o włos unikając potężnego ciosu pięści.

 Hallbjørn zaklął plugawie, po czym ścisnął mocniej trzon toporzyska. Wyglądało na to, że miał do stoczenia najtrudniejszą walkę w życiu. Myśl ta podniecała go.  

 Ruszył wprost na jötuna, unosząc broń. Stwór usiłował właśnie zdeptać szybkiego jak pchła Ulviego, który przyskakiwał i odskakiwał od stóp Ythnara i raz po raz dźgał je mieczem. Wielkolud może i był nadzwyczaj szybki, ale pod tym względem nie mógł równać się z wilczym berserkiem.

 Hallbjørn uniósł toporzysko wysoko nad głowę i z dzikim rykiem uderzył. Ostrze wbiło się głęboko nieco ponad piętę olbrzyma, w miejsce, którego nie chronił prowizoryczny but.

 Ythnar wrzasnął, a bębenki w uszach nordów mało co nie popękały. Pokręcili obaj głowami, niczym ogłuszone zwierzęta, usiłując się otrząsnąć.

 Jötun odwrócił się ku Hallbjørnowi, a w jego oczach dostrzec można było wściekłość. Jeśli do tej pory stwór zachowywał względny spokój, teraz wpadł w prawdziwą furię. Zaryczał dziko i chwycił przytroczony do pasa kropacz. Zamachnął się, a następnie trzasnął w pobliski kieł lodowy, który w jednej chwili rozsypał się na tysiące kawałków.

 Berserkowie zasłonili głowy przed gradem pocisków. Freyja czuwała chyba nad nimi, bo nie licząc kilku zadrapań i płytkich rozcięć, prócz odzienia, poważniej nie ucierpiało nic.

 – Uważaj!

 Ulvi uniósł głowę i krzyknął. Skoczył w bok w ostatniej niemal chwili, ledwo unikając uderzenia morgenszternu. Grunt zatrząsnął im się pod nogami, a zmarznięta warstwa pękła od impetu uderzenia.

 – Zabiję! Zmiażdżę! – grzmiał Ythnar, wywijając maczugą.

 Jötun zamachnął się na wstającego z klęczek Ulviego. Nim najeżona kolcami maczuga spadła na nieszczęśnika, zza pleców olbrzyma rozległ się ryk niepodobny do tych, które słyszał wcześniej. Broń zawisła w powietrzu, a Ythnar obejrzał się przez ramię. Wśród bezkresnej bieli stał niedźwiedź. Co prawda gigant widywał niedźwiedzie w Utgardzie, jednak ten był niesłychanie wielki, a miast białego futra, pokryty był brunatną sierścią. Ythnar pierwszy raz w swym długim życiu widział podobną anomalię.

 Ulvi tymczasem, korzystając z okazji, zerwał się z ziemi i pognał w stronę najbliższego ostańca. Zarył kolanami w śnieg i wyszarpnął zza pleców łuk. Wyjął strzałę z kołczanu, a następnie dociągnął cięciwę do kącika ust. Mierzył krótką chwilę, celując w kark przeciwnika, by, wstrzymawszy oddech, delikatnie wypuścił cięciwę z palców.

 Strzała poszybowała po prostej, tnąc powietrze ze świstem. Berserkowi zdawało się, że słyszy, jak grot przebija skórę i zagłębia się w ciele przeciwnika, wiedział jednak, iż jest to zwyczajnie niemożliwe.

 Ythnar wrzasnął i odwrócił się, rozbieganym wzrokiem szukając atakującego, lecz ku własnemu zdumieniu, nie dostrzegł nikogo. Zaryczał, gdy coś rozdarło mu skórę lewej stopy, a po krótkiej chwili poczuł jak potężne szczęki zaciskają się nieco powyżej pięty, w miejscu, gdzie wcześniej zraniło go ostrze topora. Nim zdążył zareagować, niedźwiedź szarpnął łbem, odrywając kawał mięsa. Bryznęła jucha, a jötun zawył, nie wiedzieć – bardziej z bólu czy wściekłości.

 Uniósł zdrową stopę, by zdeptać zwierzę, gdy strzała znikąd świsnęła mu przy uchu, rozdzierając małżowinę. Zaraz nadleciała kolejna i następna, trafiając olbrzyma w ramię, potem udo i pod kolano.

 Ythnar sam już nie wiedział co robić – rzucać się na niedźwiedzia czy szukać łucznika. Obaj atakowali raz po raz, frustrując i dezorientując jötuna coraz bardziej.

 Olbrzym zdecydował – uniósł pięść i uderzył. Niedźwiedź w tym czasie stanął na tylnych łapach i, ku niedowierzaniu Ythnara, zdołał zatrzymać cios. Nie było jednak czasu na dziwienie się, strzały znikąd nie ustawały.

 Zamłynkował kropaczem nad głową z towarzyszącym temu dzikim hałłakowaniem, a następnie trzasnął bronią o ziemię, gdzie jeszcze przed chwilą stało zwierzę.

 Niedźwiedź przemknął mu pod nogami, a następnie wgryzł się w drugą nogę. Zgodnie z oczekiwaniami Hallbjørna, po zranieniu ścięgna olbrzym zaczął kuleć i poruszał się coraz wolniej. To była ich szansa.

 Ythnar zakrzyczał żałośnie, padłszy na kolano, a w oczach Hallbjørna błysnęła iskierka triumfu. Niestety, jak to zwykle bywa, szczęście nie dopisywało mu długo. Usłyszał krzyk Ulviego, odwrócił łeb i zawarczał wściekle. Jasnowłosy berserk wił się jak robak, w dłoni drugiego olbrzyma, który pojawił się nie wiadomo skąd.

 – Koniec zabawy! – wychrypiał Ythnar.

 Niedźwiedź nie zdążył się obrócić. Chwilę potem zapadła ciemność.  

 Hallbjørn nie potrafił stwierdzić jak długo był nieprzytomny. Gdy się ocknął, leżał już zamknięty w klatce przypominającej te, w których córki jarlów zwykły trzymać egzotyczne ptaki przywożone z rajdów przez ojców i kochanków.

 Mimo półmroku rozjaśnianego jedynie blaskiem nielicznych pochodni, w lot zorientował się, że jest w jaskini. Olbrzymy z Utgardu zwykle urządzały swe leża w górskich pieczarach i lodowych grotach.

 Rozejrzał się uważnie. Więzienie stało na kamiennym stole, usianym przedmiotami wzbudzającymi grozę nawet w Hallbjørnie. Widział ogromne młoty, dłuta, szpikulce, tasaki oraz noże rozmaitych rozmiarów. Nie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby blat stołu nie był czarny od zakrzepłej krwi, a w przeciwległej części jaskini nie leżała pokaźna kupa kości. Jeśli wyobraźnia nie płatała mu figli, dostrzegł w stercie również kilka korpusów, rąk i nóg w stanie zaawansowanego rozkładu. Pewnie stąd ten smród, pomyślał.

 Nieopodal, pod sufitem, wisiało więcej klatek. W jednej nawet coś leżało, ale nie wyglądało na żywe.

 Hallbjørn odwrócił wzrok. Wrócił wspomnieniami do ostatnich wydarzeń, które pamiętał i wtedy właśnie przypomniał sobie starcie z Ythnarem. W jednej chwili ogarnął go gniew. Zacisnął dłonie aż zbielały mu knykcie, a górna warga uniosła się, odsłaniając zęby. Prawie pokonali jotuna! Byli bliscy osiągnięcia tego, o czym nie śmiał marzyć żaden wojownik w Midgaardzie! Układanoby o nich pieśni i ballady, a dzień, w którym przytaszczyliby łeb stwora do wioski, zapisałby się w kartach historii i do końca świata bajanoby przy stołach biesiadnych i ogniskach o Hallbjørnie, synu Abjørna Szalonego i Ulvim z rodu Ulvanów, Pogromcach Olbrzyma. Przede wszystkim jednak zachwyciliby bogów, dokonując tego niewiarygodnego czynu – śmierć jednego z zaprzysiężonych wrogów Asgaardu z pewnością napełniłaby serca asów radością. Po wyzionięciu ducha zaś walkirie poprowadziłyby berserków przez bramy Walhalli, gdzie spotkaliby swych dawnych towarzyszy broni i krewnych. Piliby z nimi i samym Odynem, biesiadowali i walczyli, aż po sam Ragnarok. Gdyby nie nadejście drugiego jötuna…

 – Hallbjørn… Ej, Hallbjørn…

 Hallbjørn spojrzał na Ulviego pociemniałymi od gniewu oczami.

 – Weź się w garść, cholera! Jeszcze tego mi brakuje! Żebyś zamienił się w niedźwiedzia i zaślepiony szałem mnie pokiereszował!

 – Prawie go mieliśmy – sapnął. – Prawie wygraliśmy!

 – Daj sobie z tym spokój! Byle pierdoła i już piana w gębie! Ech, wszyscy bjørnivi są tacy sami. Przypominam, że przegrana jest teraz naszym najmniejszym zmartwieniem.

 Ulvi pokręcił głową, gdy niedźwiedzi berserk drgnął i zawarczał cicho na słowo „przegrana”.

 – Nie bądź dzieckiem – syknął, wstając przy tym sprężyście. – Nie przybyliśmy tu po chwałę, a po Brisingamen. Sama Freyja poleciła nam wedrzeć się do Utgardu i odnaleźć złodzieja… Tak właściwie zastanawia mnie, po co jötunom Brisingamen…

 – Głupiś jak cep. – Hallbjørn skrzywił się, napiął mięśnie, po czym zrezygnowany osunął się na ziemię i oparł plecami o pręty klatki. – Brisingamen to nie tylko błyskotka czy ozdóbka świątynna. To broń, potężna broń.

 – Co? O czym ty chrzanisz? Jak niby wisiorek ma być…?

 – Głupiś, mówię – powtórzył Hallbjørn. – Brisingamen, który bywał notorycznie wykradany przez Lokiego, nim ten został ostatecznie osadzony w świątyni Freyji, jest tak zwanym artefaktem.

 – Arfe… Artfe… Czym?

 – Artefaktem. Powiedział mi to pewien kapłan… – Berserk odchrząknął. – To znaczy z grubsza tyle, że to coś… rzadkiego i magicznego, coś posiadającego moc. A przynajmniej tak mi się wydaje.

 – I jaką niby moc ma to świecidełko?

 – Ponoć gdy Freyja go zakładała, żaden mąż nie mógł się jej oprzeć…

 Ulvi wybuchnął gromkim śmiechem, który odbił się echem po wnętrzu jaskini.

 – Co za zmyślny plan! Najpierw zauroczą asów, a potem ich wychędożą! No, no, tego w Asgaardzie na pewno się nie spodziewają!

 – Daj mi skończyć! – uniósł się berserk. – Wisior ma jeszcze inną moc. Przynosi zwycięstwo armii, która go posiada. Więc jeśli mają go jötunowie i zaatakują Asgaard…

 – Bogowie mogą przegrać – szepnął Ulvi, momentalnie poważniejąc. – Ale… Nie, to niemożliwe! To by znaczyło, że…

 – Musimy się stąd wydostać. To nie jest już tylko nasza sprawa, Ulvi, od tego, czy nam się powiedzie zależą losy nie tylko tego świata, ale i pozostałych ośmiu.

 – Co robić? Cholera, co robić? – powtarzał Ulvan, chodząc w kółko, na ile pozwalało mu żelazne więzienie.

 – Cicho! – syknął nagle Hallbjørn. – Czekaj… Słyszysz?

 Zamarli obaj w bezruchu, nadstawiając uszu. Jeśli słuch ich nie mylił, gdzieś z zewnątrz, ze śnieżnej zamieci, dobiegał śpiew. Początkowo był cichy i niewyraźny, ale z każdą chwilą przybierał na sile. W pewnym momencie mogli nawet rozróżnić poszczególne słowa.

 Popatrzyli po sobie znacząco – pieśń była w języku jötunów.

 Nie czekali długo. Wkrótce ich oczom ukazała się wysoka postać. Obcy był kobietą, co do tego nie mieli wątpliwości. Długie, białe włosy kontrastowały się z błękitną skórą olbrzymki. Choć nie widzieli jej najlepiej, z miejsca wiedzieli, że jest piękna, przez co przypominała bardziej boginkę niż jötuna. Spod futra z niedźwiedzia polarnego, w świetle pochodni, połyskiwał srebrny napierśnik. W dłoni ściskała cudnej roboty łuk z wielorybich kości, pod pachą zaś trzymała narty.

 – Niemożliwe! – sapnął Ulvi, przywierając do krat. – To niemożliwe! Ty jesteś…!

 – Skadi, Córka Thjaziego, olbrzyma wichru i burzy – przedstawiła się nieznajoma. – Opiekunka gór i bogini zimy.

 Podeszła do stołu, na którym stała klatka. Berserkowie mogli przysiąc, że gdy bogini się poruszała, zostawiała za sobą mroźną mgłę, a ziemię pod jej stopami natychmiastowo skuwał lód.

 – Przysyła mnie Freyja. Pragnie, bym wam pomogła. – Po tych słowach uśmiechnęła się smutno, a jej błękitne oczy skryły się za kurtyną rzęs oprószonych płatkami śniegu. – Ale wiedzcie, że jestem tu też z własnej woli.

 Ujęła w dłoń kłódkę i wyciągnęła strzałę z kołczanu. Mrucząc coś pod nosem, wsadziła grot w dziurkę od klucza, po czym przekręciła nim kilkukrotnie.

 Ku wielkiemu zdziwieniu obu mężczyzn, mechanizm puścił, a drzwiczki klatki otworzyły się z jękiem.

 – Złodziejem jest Thrym, król jötunów – oznajmiła Skadi, zestawiając ludzi na ziemię. Nie była tak wysoka jak Ythnar i jego towarzysz, lecz obaj nordowie wciąż mieścili się w jej dłoniach.

 – Skoro wiesz, kto za tym stoi, czemu sama nie odzyskasz zguby? Albo nie zrobią tego Asowie?

 – Jestem jötunem, ani ja, ani żaden inny olbrzym czy bóg nie przedostanie się niezauważony do serca twierdzy. Potrzeba kogoś małego i zwinnego, kogoś, kogo łatwo przeoczyć…

 – Zaraz, przecież Loki, żeby daleko nie szukać, potrafił zmienić postać i z tego co wiem, nie tylko on. Czyżby legendy były kłamstwem?

 – Oczywiście, że nie, lecz twierdza obłożona jest potężną blokadą antymagiczną, będącą zabezpieczeniem przez Asami. Nawet sam Odyn nie dałby rady jej sforsować.

 – A więc czekają nas odwiedziny samego Jotunheimu. – Stwierdził Ulvi, idąc tunelem ku ziejącemu palącą bielą wyjściu z jaskini. – Pomijając, że nie znamy drogi, a podróż w tych warunkach zajmie nam mnóstwo czasu, co czeka nas dalej? Mamy zabić Thryma? I wszystkie olbrzymy, jakie napatoczą się po drodze?

 Ulvi zamilkł pod ciężkim spojrzeniem Hallbjørna. Skadi nie przejęła się złością ani kpiną w głosie norda. Można było nawet powiedzieć, że go zignorowała.

 – Zakazuje się wam walki z Thrymem, nie zdołacie go pokonać. Jeśli zginiecie, wszystko przepadnie. Thrym wypowie wojnę Asgardowi i z mocą Brisingamenu pokona Asów, rozpoczynając nadejście Ragnaroku. Musicie wykraść Brisingamen za wszelką cenę i nie pozwolić, by trafił w ręce olbrzymów i tym samym zapobiec przegranej wojnie. Triumf jötunów to nasza śmierć, pojmujecie?

 Berserkowie zgodnie skinęli głowami.

 – On natomiast zaniesie was na miejsce.

 Podążyli wzrokiem za palcem olbrzymki. Na czubku ostańca siedział sokół, czyszcząc sobie pióra dziobem. Był nienaturalnie wielki i dziwny, jego pierze było jasne i niemal zlewało się ze śniegiem. Oczy miał zielone i mądre, a na szyi połyskiwał mu klejnot podobny do tego, który zdobił Brisingamen.

 – To sokół należący do Freyji. Pomoże wam dotrzeć bezpiecznie do siedziby Thryma.

 – Dzięki, pani – rzekł Hallbjørn po raz pierwszy od pojawienia się olbrzymki. – Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju… gdy już zdobędziemy wisior, jak mamy wrócić? I co z nim zrobić?

 – Tego nie wiem – odparła. – Nie lękajcie się jednak, Freyja nad wami czuwa.

 Nie zdążyli powiedzieć nic więcej – Skadi rozpłynęła się w powietrzu w jednej chwili, zupełnie jakby rozwiał ją podmuch wiatru.

 Przez kilka uderzeń serca stali w bezruchu, nie mogąc wyjść z osłupienia.

 – Co jest?! – krzyknął Ulvi. – Dopiero co tu była! Stała przed nami! Ona…!

 – Nie nam pojmować takie sprawy. – Bjørniv położył przyjacielowi rękę na ramieniu, po czym ścisnął je mocno. – Nie ma się czemu dziwować, nie po tym co przeszliśmy. Ruszajmy.

 Najpierw, gdy pokonali strach, nie mogli przestać zachwycać się lotem. Pomimo wiejącego silnie wiatru i śniegu sypiącego w twarz, spoglądali co chwila w dół, wyjąc przy tym niby wilki. To było wspaniałe przeżycie. Jeśli wyjdą z tego cało, będą mieli co opowiadać.

 Podróż trwała długo. Po nocy, z niemałym trudem walczyli z ociężałymi powiekami. Morzył ich sen, a zmęczenie dawało o sobie znać, potęgowane bólem stale napiętych mięśni, dzięki którym mogli utrzymać się na ptasim grzbiecie. Szybko zatęsknili za ziemią i stabilnym lądem. Nie było jednak rady, musieli być silni. I cierpliwi.

 Trzeciego dnia dotarli na miejsce. Wicher wciąż szalał, ciskając śniegiem we wszystkie kierunki, a niebo okrył całun mroku. Zapowiadało się na burzę.

 Początkowo nie widzieli niczego, zaalarmował ich jedynie obniżający się lot. Wkrótce jednak dostrzegli majaczącą wśród zamieci twierdzę Jotunheim.

 Budowla z ciemnego kamienia, niby huba przyklejona do zbocza potężnej góry, której wierzchołek niknął gdzieś za chmurami, robiła wrażenie. I nie dziwota, była to wszak najsłynniejsza twierdza w Utgardzie, siedziba samego Thryma.

 U podnóża góry wznosiły się ogromne wrota, przed którymi rozpościerała się równina zapełniona dziwacznymi wzniesieniami. Hallbjørn domyślał się, że tym, co skrywało się pod warstwami śniegu, były kości. Nie musiał widzieć, wiedział to. Każdy znał legendy.

 Sokół skierował się ku ziejącemu mrokiem okienku jednej z wież. Zeskoczyli obaj z ptasiego grzbietu i niemal od razu padli jak dłudzy.

 – Co, do cholery?! – syknął Ulvi, wierzchem dłoni ścierając strużkę krwi spod rozkwaszonego nosa.

 – Jak to co – odwarknął bjørniv. – Nogi odmówiły nam posłuszeństwa!

 Usiedli obaj i rozmasowali zdrętwiałe kończyny. Siedzieli w jednej pozycji dwa dni, nic dziwnego, że teraz nie mogli ustać. Gdy wreszcie udało im się rozruszać mięśnie, sokoła już nie było.

 Pod ścianą, na drewnianym krześle, drzemał strażnik. Nie chrapał, więc jego obecność zaskoczyła ich. Po cichu ześlizgnęli się po jednym z sopli zwisających z parapetu, po czym ruszyli w dół po krętych schodach. Nie było to proste – każdy stopień oznaczał ryzyko, wystarczył jeden nieostrożny ruch, by spaść lub wylądować nie tak jak trzeba i połamać sobie kości.

 Pokonawszy wreszcie schody, dotarli do długiego korytarza. Ruszyli w głąb, nadstawiając przy tym uszu.

 Wszystko szło gładko, prócz śpiącego wartownika nie spotkali po drodze żadnego jötuna. To właśnie najbardziej niepokoiło Hallbjørna. Spojrzeli po sobie, wyłapując zbliżające się kroki.

 – Szlag – szepnął Ulvi, na co bjørniv chwycił go za ramię i pociągnął za sobą. Ruszyli pędem, przeklinając w myślach, że broń zapodziała się gdzieś w trakcie rozróby z olbrzymami.

 – Biegniemy nie w tę stronę! – syknął ulvan, mimowolnie podążając za przyjacielem.

 – Cicho!

 – Ale…

 – Biegnij!

 Olbrzym był już niedaleko, bo grunt drżał ledwo wyczuwalnie. Po chwili dostrzegli rosnący cień, który wyłonił się zza zakrętu.

 – Już po nas – jęknął Ulvi i o mało nie krzyknął, bo Hallbjørn chwycił go silnie za rękę i pociągnął w bok.

 Rozglądnął się, nie do końca rozumiejąc, gdzie się znalazł. Pojąwszy, palnął się dłonią w czoło. Że też wcześniej nie zauważył szczeliny w skale!  

 Czekali w milczeniu, niby myszy pod miotłą. Gdy tylko strażnik minął ich kryjówkę, Hallbjørn wyjrzał ostrożnie. Wielkolud przemierzył korytarz, by następnie odbić w bok, ku schodom, którymi kilka minut temu schodzili.

 Odetchnął, nie wierząc we własne szczęście.

 – Idziemy – zakomenderował.

 Gdy tylko skręcili za róg, dobiegło ich echo niskich, gardłowych głosów. Przed nimi wznosiło się duże pomieszczenie, w którym zbiegały się wszystkie chyba korytarze. Z jednego z nich wyszło dwóch strażników. Gawędzili o czymś, kiwając co chwilę głowami.

 – Ja pierdolę – warknął cicho bjørniv, gdy ci zatrzymali się pośrodku sali.

 – I co teraz?

 Hallbjørn zmarszczył brwi i rozmasował skronie. Nie mogli zaatakować – z jednym olbrzymem mieli szansę, ale z dwoma już niekoniecznie, tym bardziej, że nie mieli broni. Musieli odwrócić ich uwagę…

 – Zrobimy tak – zaczął berserk, po czym wyjaśnił plan.

 – Całkiem niezły – stwierdził Ulvi, klepiąc przyjaciela po ramieniu. – Ale mam lepszy. Wykorzystamy to, że właśnie sobie idą.

 Ulvan miał rację. Jötunowie rzucili coś do siebie na odchodnym, po czym każdy ruszył w swoją stronę.

 – Słyszałeś?!

 – Co?  

 – Jeden powiedział „naszyjnik” i wymówił imię Thryma – wyjaśnił Hallbjørn, a oczy mu rozbłysły. – Musimy iść za nim. Chodź, nie mamy czasu.

 Przemierzyli halę i zniknęli zaraz w jednym z tuneli.

 – Nie wiedziałem, że znasz język olbrzymów – rzucił Ulvi, nie zwalniając tempa.

 – Bo nie znam. Mam po prostu dobre ucho. Ich „halskjedur” brzmi prawie jak nasze „halskjede”. Może się mylę, ale i tak nie mamy innego tropu.

 Zatrzymali się, gdy na końcu korytarza dostrzegli wrota. Nie łudzili się nawet, że zdołają je otworzyć. Oczywistym było, że nie mają tyle siły. Ulvi jednak nie stracił ducha i widocznie wpadł na pewien pomysł, bo bez słowa pobiegł ku drzwiom. Gdy dotarł na miejsce, gestem przywołał towarzysza, który został z tyłu.

 – Możemy się prześlizgnąć szparą – wyjaśnił Ulvi z dumą. – Geniusz ze mnie, co?

 – Ta – mruknął Hallbjørn. Widząc skwaszoną minę przyjaciela, westchnął. – Tak, to dobry pomysł.

 Przeturlali się pod drzwiami, a następnie przywarli do ściany i szybko skryli się w cieniu. Pomieszczenie było ogromne i, w przeciwieństwie do reszty surowej twierdzy, okazałe. Miast pochodni, salę rozświetlały dwa ogromne paleniska, z których buchały metrowe płomienie. Pod jedną ze ścian piętrzyły się skarby – od monet i złotej zastawy, po brylanty i biżuterię. Ściany przyozdobione były zwierzęcymi skórami oraz łańcuchami z rzemieni i kości. Różnych kości, w tym ludzkich. Na samym końcu sali, na podwyższeniu, stał tron. Wyściełały go niedźwiedzie skóry, a wysokie oparcie zdobiły poroża.

 Na tronie siedział olbrzym. Był większy od Ythnara i jego towarzysza, od Skadi, śpiącego wartownika i strażników. W białą brodę wplecione miał liczne świecidełka, na głowie zaś łebkę wysadzaną klejnotami. Pancerze pozostałych gigantów nie umywały się do tego, który miał na sobie król Jotunheimu. Srebrny i ozdobiony drogimi kamieniami sprawiał wrażenie boskiego reliktu.

 Ruszyli wzdłuż jednej ze ścian, wciąż trzymając się cienia. Thrym zdawał się drzemać, a po strażniku, co dziwne, nie było śladu. Dopiero po chwili dostrzegli łuk przejścia do wąskiego korytarzyka, nieopodal tronu.

 – Musimy się dostać na górę – szepnął bjørniv najciszej jak umiał. – Na pewno ma Brisingamen przy sobie.

 – Ja pójdę, jestem sprawniejszy od ciebie.

 Nie czekając na zgodę, wlazł na podwyższenie. Wspiął się zwinnie po meblu, chwytając wszelkich nierówności, drzazg i sęków nieobrobionego drewna. Gdy dotarł na podłokietnik, zdenerwowanie nie zmalało. Przeszedł pod ramieniem Thryma i zaklął w myślach. Brisingamen tkwił na małym palcu jötuna, wrzynając się w błękitną skórę.

 Ulvi wyjął z cholewy nóż i ostrożnie przeciął złoty rzemień. Zdziwił się, bo początkowo cięcie nie dawało efektów, przypomniał sobie jednak, że zgodnie ze słowami Hallbjørna, był to boski artfe… arftrefakt. Wyszarpnął spod palucha dolny fragment rzemienia, a Thrym zachrapał głośno. Ulvanowi mało co nie stanęło serce. Złodziejaszek schował Brisingamen do kieszeni, po czym najszybciej jak potrafił zszedł na dół.

 – Mam go – uprzedził pytanie przyjaciela. – Wracajmy co rychlej!

 Ruszyli w stronę wrót, kiedy te rozwarły się nagle. Bjørniv poczuł, jak przyjaciel wpycha mu coś do ręki.

 – Schowaj to i uciekaj – powiedział, nie patrząc na niego.

 – O czym ty pieprzysz?! – zdenerwował się Hallbjørn.

 – Odwrócę ich uwagę, a ty biegnij. Musisz wynieść stąd wisior, inaczej wszystko przepadnie.

 – Nie zostawię cię, jesteś mi druhem, a druhów nie zo…

 – Idź!

 – Intruzi! – krzyknął jeden z wchodzących strażników, wskazując palcem berserków.

 Thrym otworzył oczy, zbudzony nagłym rumorem. Spojrzał na nordów, potem na goły palec i zaryczał, aż zadrżała ziemia.

 – Łapać! Złodzieje! Ukradli! Ukradli Kamień Halflingów!

 – Ulvi!

 – Zawsze kochałem cię, bracie – szepnął, ścisnąwszy silnie ramię przyjaciela. Zaraz puścił je jednak, a Hallbjørn zrozumiał, że było to pożegnanie. Nim zdążył powiedzieć cokolwiek, Ulvi ruszył na jötunów z rykiem. W chwilę potem na strażników szarżował wielki, szary wilk.

 Bjørniv puścił się pędem w boczny korytarz. Tunel szedł ku górze, co znacznie utrudniało bieg. Nie zwracał jednak na to uwagi, myślami był w sali tronowej, z której dobiegały odgłosy walki. Powinien być tam, razem z nim, nie tutaj! Powinni razem uciec bądź zginąć, nie tak to miało wyglądać! Jak miał sobie to niby wybaczyć?

 W pewnym momencie dostrzegł przed sobą wyłom w murze, zabity niedbale deskami. W tym miejscu korytarz zakręcał. Nie wiedział, co zastanie za rogiem, ale nie miał wyjścia. Musiał się przekonać.

 Oczy zapiekły go nagle, a woda, nie wiedzieć czemu, spłynęła mu strugami po policzkach, gdy twierdzę wypełniło przeraźliwe, wilcze wycie. Ulvi.

 A zaraz potem ruszył pościg.

 Biegł, usiłując nie zważać na targającą sercem rozpacz. Przez całe życie nie doświadczył czegoś podobnego – bywał zły, bywał smutny i nieszczęśliwy, ale takiej mieszanki negatywnych uczuć nie czuł jeszcze nigdy. Miał wrażenie, że ktoś szarpie jego duszę rozgrzanymi obcęgami, że jeszcze chwila i sam umrze z żalu i rozgoryczenia.

 – Stać! – Rozległ się ryk zza jego pleców.

 Oglądnął się i z niepokojem zdał sobie sprawę, że są bliżej, niż myślał. Raz jeszcze zmusił się do nadludzkiego wysiłku i przyspieszył. Dla Ulviego.

 Wtem coś dużego świsnęło mu nad uchem i zmiotło wiszącą nieopodal pochodnię. Kolejny pocisk omal nie trafił go w ramię, a następny poszybował mu nad głową i roztrzaskał deski zakrywające wyrwę w murze.

 Deptali mu po piętach, słyszał już nawet ich rzężące oddechy. Obejrzał się przez ramię i zaklął – ogromna, niebieska łapa była tuż-tuż. Z dzikim rykiem odbił się od ziemi i w ostatniej chwili wyskoczył.

Burzowe niebo rozświetlił zygzak błyskawicy. To Thor, pomyślał, spadając ku falom, uderzającym wściekle o ścianę klifu. Thor jest ze mną…

 Wiatr szarpnął włosami norda, na krótką chwilę pozbawiając go oddechu. Berserk ścisnął wisior mocniej, przyciskając go do piersi.

 A więc to koniec? Przeszliśmy przez to wszystko, żeby zginąć? To bez sensu, przecież Freyja miała nas prowadzić, przecież… Nie… Tak musiało się stać, dzień naszej śmierci już dawno został przesądzony, dotarcie tutaj było naszym przeznaczeniem.

 Rozwarł ramiona i spojrzał w niebo. Nie czuł strachu ani smutku, był… zrezygnowany.

– Idę do ciebie, Odynie – szepnął.

 Tak, bez żalu opuszczę ten świat, bowiem nie trzyma mnie w nim już nic. Jestem gotów w towarzystwie walkirii wkroczyć do Walhalli… A gdy już tam będę, zwrócę Brisingamen Freyji i znów się spotkamy, Ulvi. Będziemy pić z rogów i walczyć aż po sam Ragnarok…

 Zamknął oczy, uśmiechając się przy tym do własnych myśli. Nim ucichł huk gromu, czarna toń zamknęła się nad nim.

 

Koniec

Komentarze

Ha! Wyprzedziłam Starucha. ;-)

Tym razem skandynawskie legendy. OK, może być.

Początkowo jak na mój gust było za dużo naparzania, ale potem historia nabrała wymiarów. Jest zadanie, i to ważne, są nadnaturalni pomocnicy i wrogowie.

Bohaterowie szału nie robią – ot, połączenie wilko-/ niedźwiedziołaka z wojownikiem. Ale przynajmniej nietuzinkowi. Chociaż, pewnie dałoby się ich wzbogacić.

Plus za egzotykę.

Wykonanie przyzwoite, ale masz trochę literówek. Czasami przecinka braknie. Nie zaszkodziłoby, gdyby ten długi tekst podzielić na części. Jak dla mnie – za dużo patosu, ale to kwestia gustu.

by rozwarłwszy szeroko paszczę, niesamowitą siłą szczęki, zmiażdżyć mu głowę niby arbuza.

Jakoś mi słabo pasują arbuzy do skandynawskich klimatów. BTW, literówka.

Droga była trudna i mecząca.

Tu też. Ta jest wyjątkowo zabawna.

Berserkowi się, że słyszy, jak grot przebija skórę

A tu czegoś zabrakło.

Babska logika rządzi!

Klasyczna naparzanka. Wyłącznie dla zagorzałych amatorów takich klimatów. Dzieci płci męskiej będą zachwycone, choć istnieje obawa, że nie zrozumieją wielu trudnych dla nich słów;)

Sagi o wikingach wchodzą do walki w konkursie.

Kompletnie nie moje klimaty. Sztampowa fantasy, jakiej najbardziej nie lubię. Acz wprawność w pisaniu jest.

I uwagi:

– “pada na czworaka” – na czworaki;

– “łapa zdarła mu głowę z karku” – zedrzeć można skórę, głowę z karku – strącić;

– “by rozwarłwszy szeroko paszczę, niesamowitą siłą szczęki” – rozwarłszy i szczęk;

– “Padł ciężko na cztery łapy, obórcił się i poszedł w szarżę na dzierżącego berdysz wojaka, który zdążył cofnąć się na bezpieczną odległość. Gdy bestia dobiegła, dźgnął jeszcze raz, lecz tym razem broń rozleciała się w drzazgi pod uderzeniem łapy” – kto tu jest podmiotem?;

– “mozolność” – jako cecha nie bardzo pasuje;

– “Wiedziałem, że co do czego przyjdzie, a poleziesz za tym wyrzutkiem” – brakuje “gdy”;

– “waśnie naszych radów” – rodów;

– “zmarznięte królestwo Utgardu” i “zmarzniętej tafli jeziora” – zamarznięte;

– “kropacz” – co to jest kropacz?;

– “Boginii” – bogini;

– “Na sam przód” – nasamprzód, a “najpierw” nie lepiej tu brzmi?;

– “z jednym olbrzymem mieli szansę” – teraz, bez broni, mieli szansę? a na wolnej przestrzeni wcześniej nie? zaiste, lot sokołem dodaje +10 do pewności siebie;

– “parcie zdobiły poraża” – poroża;

– “wżynając się w błękitną skórę” – wrzynając.

Zdecyduj się też na pisownię imienia bogini, bo masz w trzech wersjach: Freyja, Freya, Freja.

 

BTW: Finklo – człowiek nie wielbłąd, napić się musi ;). I wczoraj byłem AFK. Ale już nadrabiam!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, ja Ci napoju nie żałuję. Zwyczajnie się ucieszyłam, że na moment wyszłam na prowadzenie. ;-)

Babska logika rządzi!

Doceniam pomysł I niewątpliwe umiejętności, ale wyznaję z przykrością, że historia odzyskania naszyjnika, okraszona ciągłymi potyczkami, dla mnie, niestety, okazała się niezbyt interesująca. Cóż, to nie moja bajka.

Choć wykonanie jest całkiem przyzwoite, to tu i ówdzie trafiają się błędy i potknięcia.

 

na­piął pierś i za­ry­czał, wkła­da­jąc weń cały gniew i fru­stra­cję. –> W kogo włożył gniew i frustrację?

Proponuję: …na­piął pierś i za­ry­czał, wkła­da­jąc w to cały gniew i fru­stra­cję.

Za SJP PWN: weń «w niego»

 

Padł cięż­ko na czte­ry łapy, obór­cił się… –> Literówka.

 

Bry­znę­ła jucha, skra­pia­jąc czer­wo­nym ka­pu­śnia­kiem po­bli­skie drze­wa i krze­wy. –> Ujrzałam drzewo zbryzgane zupą z kapusty z koncentratem pomidorowym.

Domyślam się, że miałeś na myśli drobną mżawkę, tyle że na tę mówi się kapuśniaczek.

 

Wie­dzia­łem, że co do czego przyj­dzie, a po­le­ziesz za tym wy­rzut­kiem! –> Przypuszczam że miało być: Wie­dzia­łem, że jak/ gdy/ kiedy co do czego przyj­dzie, to po­le­ziesz za tym wy­rzut­kiem!

 

– Za pomoc za­pła­cisz mia­nem zdraj­cy… –> – Za pomoc za­pła­cisz mia­nem zdraj­cy

 

Wpa­try­wa­li się z na­pię­ciem na cień… –> Wpa­try­wa­li się z na­pię­ciem w cień

Wpatrujemy się w coś, nie na coś.

 

Zmarsz­czył brwi, sap­nął, za­trzą­snął brodą. –> Zmarsz­czył brwi, sap­nął, za­trzą­sł brodą.

 

ledwo uni­ka­jąc ude­rze­nia mor­gensz­ter­na. –> …ledwo uni­ka­jąc ude­rze­nia mor­gensz­ter­nem.

Bo nie przypuszczam, aby to morgensztern uderzał.

 

Co praw­da gi­gant wi­dy­wał niedź­wi­dzie w Utgar­dzie… –> Literówka.

 

Ber­ser­ko­wi się, że sły­szy, jak grot prze­bi­ja skórę… –> Pewnie miało być: Ber­ser­ko­wi zdawało się, że sły­szy, jak grot prze­bi­ja skórę

 

Niedź­wiedź w tym cza­sie sta­nął na tyl­nich ła­pach… –> Niedź­wiedź w tym cza­sie sta­nął na tyl­nych ła­pach

 

który po­ja­wił się nie­wia­do­mo skąd. –> …który po­ja­wił się nie­ wia­do­mo skąd.

 

W chwi­lę potem za­pa­dła ciem­ność. –> Wystarczy: Chwi­lę potem za­pa­dła ciem­ność.

 

Chodź nie wi­dzie­li jej naj­le­piej… –> Choć nie wi­dzie­li jej naj­le­piej

Sprawdź znaczenie słów chodźchoć.

 

że gdy bo­gi­nii się po­ru­sza­ła… –> …że gdy bo­gi­ni się po­ru­sza­ła

 

Po­dą­ży­li wzro­kiem za pal­cem obrzym­ki. –> Literówka.

 

– Dzię­ki, Pani – rzekł Hal­lbjørn… –>  – Dzię­ki, pani – rzekł Hal­lbjørn

Formy grzecznościowe piszmy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

roz­po­ście­ra­ła się rów­ni­na za­peł­nio­na dzi­wacz­ny­mi wznie­sie­nia­mi. –> Skoro teren zapełniały wzniesienia, to czy na pewno był równiną?

 

Sokół skie­ro­wał się ku zie­ją­ce­mu mro­kiem okien­ka jed­nej z wież. –> Sokół skie­ro­wał się ku zie­ją­ce­mu mro­kiem okien­ku jed­nej z wież.

 

Wy­ście­ła­ły go niedź­wie­dzie skóry, a wy­so­kie opar­cie zdo­bi­ły po­ra­ża. –> Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Finklo, bardzo dziękuję za komentarz. Pierwotnie pomysł na opowiadanie był zdecydowanie rozleglejszy, jednak przez limity musiałam go bardzo okroić. Wchodziło w grę np. skorzystanie z motywu drzewa światów (Yggdrasil), zaś bohaterowie musieliby odwiedzić każdy ze światów (ognistych olbrzymów, elfów, trolli, krasnoludów itp) prowadząc dochodzenie w sprawie zaginionego artefaktu. Oczywiście, wtedy Skadi nie powiedziała im wprost o sprawcy, co było w tym przypadku rozwiązaniem zastępczym. No i wówczas naparzanie, o którym wspomniałaś, nie wysuwałoby się na pierwszy plan. Mimo wszystko cieszę się, że czytanie nie było katorgą i jako tako tekst zaakceptowałaś :)

Wszelkie literówki poprawione ;) Pozdrawiam cieplutko.

 

rybaku, bardzo nie lubię, gdy ktoś ocenia coś przez pryzmat własnych przekonań i upodobań, uznając swoje zdanie za zdanie ogółu – to, że Ty nie gustujesz w podobnych klimatach i opowiadanie Ci się nie podobało rozumiem i akceptuję, nie bronię się tutaj w żaden sposób, w końcu to normalne, że coś komuś leży, a coś nie, ale nie znaczy to, że uważa tak reszta świata i możesz z góry zakładać, że tekst podejdzie tylko "amatorom i dzieciom". Dla mnie to przejaw arogancji. Każdy może ręczyć tylko za siebie i na tym zakończmy. Dziękuję za komentarz i pozdrawiam.

 

Staruchu, to był z mojej strony eksperyment, nigdy wcześniej nie pisałam w klimatach skandynawskich, widać, nie jest to moja mocna strona. Mam nadzieję, że następne opowiadanie, który być może kiedyś tu zagości, bardziej wpasuje się w Twój gust i odnajdziesz w czytaniu przyjemność :)

Bardzo dziękuję za komentarz i wskazanie literówek, wszystko poprawione :)

ps. kropacz to słowo zamienne dla morgenszternu.

 

regulatorzy, tak jak pisałam powyżej, opowiadanie jest bardzo okrojone, bo ogólny pomysł w 100% nie zmieściłby się w limicie. Szczególnie, że docelowo miał być to tekst na inny konkurs, który miał limit, o ile dobrze pamiętam, chyba 40k znaków i i tak musiałam poucinać zdania, sporo poskracać. Ale masz rację, jak tak trzeźwym okiem spojrzeć historia mogła nie być najbardziej porywająca.

Dziękuję za ciepłe słowo odnośnie wykonania i umiejętności, to dla mnie najważniejsze – w końcu historię zawsze można zmienić lub wymyślić nową, a umiejętności już na pstryknięcie palców się nie poprawi. No i oczywiście dziękuję za poświęcenie czasu na wypisanie błędów i literówek. Byłam zaskoczona, że tyle się ich wkradło, ale musiałam chyba wkleić tekst ze starszej wersji, bez naniesionych ostatecznych poprawek :/

W każdym razie, wszystko już naniesione. Pozdrawiam ciepło ;)

 

 

 

Shirru, jestem tak stary, że stać mnie na nieowijanie w sreberka. Doceń to :)

 

rybaku, szczerość doceniam zawsze i wszędzie, ale nie akceptuję podejścia “myślę tak ja, więc myślą tak wszyscy”. Ludzie potrafią sami się wypowiedzieć, ocenić według własnych upodobań i kryteriów, także wyręczanie ich nie jest potrzebne ;)

 

 

Całkiem niezłe czytadło w klimatach wikingów i ich legend. Historia idzie gładko, nie jest za odkrywcza, ale też nie odrzuca. Walki napisane nieźle – czasem zaskrzypiało jakieś jedno gubiące rytm zdanie. Tak samo przy dialogach – gdzieniegdzie wybijały mnie teksty tłumaczące bohaterom to, co wiedzą, ale czego nie wie czytelnik.

Podsumowując: koncert wart Biblioteki za dobrą formę i przyzwoitą opowieść. Nic odkrywczego, ale czyta się przyjemnie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Shirru., bardzo się cieszę, że uwagi okazały się przydatne. Jestem przekonana, że Twoje kolejne opowiadania będą zajmujące i świetnie napisane. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“…wbił się w pierś szybującego w skoku zwierzęcia”. – no nie, albo się skacze, albo szybuje.

W sumie przyzwoicie napisane, ale… Problem z mitologicznymi opowiadaniami, przynajmniej dla mnie, jest taki, że nie działają na emocje, nie sposób się utożsamić z bohaterami, a ich cele i motywy są równie obojętne. Również to, czy zginą, czy nie, czy co się tam z nimi stanie.

Lubię takie klimaty. Zima, heroic fantasy, to coś dla mnie. Podoba mi się świat i postacie, ładnie i plastycznie opisujesz konfrontacje. Warsztatowo też jest dobrze, a to tylko dodało przyjemności z lektury.

Jednak fabuła jest dla mnie zbyt prosta, wręcz jak w amerykańskich filmach. Ja lubię proste historie, nie powiem, ale pędzisz tutaj, jak koń w galopie. Łapu, capu i już kilkanaście trupów, a bohaterowie siedzą sobie przy ognisku. Swoją drogą za duża ta przemoc na wstępie, nieuzasadniona. Wiesz, ja lubię książki Brandona Sandersona, on też ma ciężkie klimaty, dużo krwi się leje, ale jego światy to uzasadniają, wręcz spodziewasz się tylko morza krwi. U Ciebie jest zbyt sielsko, zabijamy kilkanaście zwierząt i osób, odpoczywamy przy ogniu, a za niewielki, malutki akapicik, jesteśmy już kilka tygodni dalej w krainie olbrzymów. Więc mówię, hola, hola, po co tak prędko? Żadnego dylematu, tylko wszystko w biegu i akcja, a później rąbanka (fajnie, że dobra ;) ).

Poza tym, są tam jakieś błędy logiczne. Jeden z bohaterów mówi o artefakcie “wisiorek” i ten wisiorek w sumie mu lata. Więc pytam się, skąd u niego ta chęć ratowania świata i ryzykowania życia? Bo miał sen? Chyba niewiele wniósł ten sen, skoro nadal miał w głowie ot wisiorek.

Pędzisz w swojej opowieści, a tłumaczenia o limicie nie kupuję. :) Zostało Ci jeszcze 20 tys. znaków i można na tym zbudować całkiem solidne podwaliny barbarzyńskiego świata i głębsze portrety psychologiczne bohaterów.

Co nie zmienia faktu, że to całkiem dobra lektura.

 

NoWhereMan, bardzo dziękuję za czas poświęcony opowiadaniu i komentarz. Cieszy mnie niezmiernie, że odnalazłeś przyjemność w czytaniu, bo to przecież jest chyba najważniejsze. Hmm, ekspozycja, fakt, czasem mi się zdarza, choć z nią walczę – będę się miała bardziej na baczności ;)

Raz jeszcze dzięki, pozdrawiam ;)

 

regulatorzy, każdy uwaga jest przydatna, bo dzięki nim idziemy na przód, także ludzi tacy jak Ty odwalają kawał dobrej roboty, którą należy docenić. Dzięki za wiarę i mam nadzieję, że nie zawiodę ;)

 

Agroeling, tu miałam na myśli, że ten pies skoczył i był akurat w powietrzu, kiedy to coś (już zapomniałam co, pewnie jakieś ostrze) wbiło mu się w pierś. Nie miałam pojęcia, jak to inaczej zapisać, może masz pomysł?

Rozumiem, cóż, myślę, że już raczej nie będę się porywać na mitologię, a przynajmniej nie bezpośrednio :)

Dzięki za miłe słowo i sam komentarz, pozdrawiam ;)

 

Darcon, bardzo się cieszę, że opowiadanie odebrałeś pozytywnie i potrafisz odnaleźć w nim tyle plusów, co, ku mojemu zadowoleniu, przeczy czyjemuś przekonaniu, że opowiadanie może spodobać się tylko zupełnym amatorom i dzieciakom.

Tak, tak, zdaję sobie sprawę z prostoty fabuły. W sumie dopiero po wstawieniu tekstu tutaj, zrozumiałam, jak bardzo jest schematyczna. Ale to dobrze… Znaczy – nie, że jest schematyczna, a że to dostrzegłam. Będę się teraz tego wystrzegać :)

Świat, w którym osadziłam akcję jest brutalny i podobna przemoc jest tu normą, ale zgodzę się z tym, że opowiadanie może nie dawać czytelnikowi poznać świata na tyle, by to wyłapać. No i trzeba pamiętać, że to jednak berserkowie, a oni, już z samej definicji, walczą, jak zwierzęta pogrążone w szale – chciałam to ukazać początkową sceną.

A jeśli o limit chodzi – nie mówiłam o limicie tego konkursu, gdyż docelowo opowiadanie zostało napisane na inny konkurs, którego górną granicą było 40k znaków. Stąd ten pęd. Pamiętam, że gdy skończyłam pisać, bardzo uważając, by nie przesadzić, miałam nadmiar 4k znaków, także sporo zostało wycięte, z wielu pomysłów wówczas zrezygnowałam. Tekst odleżał trochę w szufladzie, z pół roku, może rok, i gdy wróciłam do niego po tym czasie, żeby pchnąć go tu, nie potrafiłam tego rozwinąć, nie czułam tego po prostu, dlatego wstawiłam go w pierwotnej wersji. Może akurat taki dziwny “bezwład” mam teraz, nie wiem, po prostu nie czułam się na siłach.

Nie wiem, o którym fragmencie dokładnie mówisz, ale najprawdopodobniej forma “wisiorek” została użyta ironicznie, a jeśli powiedział to Ulvi, to już na stówę – to typ takiego lekkoducha, także to wynikać mogło po prostu z jego podejścia do życia, jego charakteru, sposobu bycia i wysławiania się. Nie o sam sen chodzi, a o boginię, która mu się we śnie ukazała – wikingowie, na których wzorowałam bohaterów, byli cholernie religijni, bogowie i ich wola, była dla nich wszystkim, a że obaj przyśnili ten sam sen, uznali, że nie mógł być to przypadek.

Bardzo Ci dziękuję za wyczerpujący komentarz, który już samą objętością mnie uradował :) Cieszę się, że tekst, pomimo niedociągnięć i wad, czytało się przyjemnie i wpasował się w Twoje klimaty. Mam nadzieję, że następnym razem przynajmniej część z zarzutów nie znajdzie w tekście odzwierciedlenia ;)

Pozdrawiam ciepło

 

 

EDIT: jestem tu świeżak i dopiero zauważyłam, gdzie widać kto przyznał, nie wiem nawet co to, punkty? Nominacje do biblioteki? W każdym razie bardzo, bardzo dziękuję :)

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

Shirru, pięć punktów od uprawnionych Użytkowników sprawi, że zawędrujesz do Biblioteki ;) To pierwszy stopień wyróżnienia na portalu. Są też nominacje w wątku nominacji w danym miesiącu i piórka od Loży.

 

Niewiele udało mi się wyłapać jakichś technicznych uwag:

 

białe włosy kontrastowały się z błękitną skórą ← to ciekawe, zawsze myślałam, że w takim zdaniu będzie “kontrastowały”, bez się, a jednak są takie przykłady użycia. Nie mogę jednak znaleźć jakiejś zasady pisowni.

– Co(+,) do cholery?! – syknął Ulvi

– Idę do ciebie(+,) Odynie – szepnął.

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przeczytałem z prawdziwą przyjemnością. Klasyczna opowieść, udana stylizacja i umiejętne rysowanie obrazów, wydarzeń. Klimat skandynawskich legend oddany znakomicie. Jestem naprawdę pod wrażeniem, szczególnie wykonania. Opisy walki, choć chyba stanowią troszkę zbyt dużą część opowiadania, czyta się szybko i dobrze.

Ale… tak, zawsze musi być jakieś ale. Liczyłem na coś bardziej oryginalnego i interesującego, szczególnie mam na myśli końcówkę. Odniosłem wrażenie, że kradzież artefaktu poszła zbyt szybko i gładko, a dwójka bohaterów miała za dużo szczęścia. Czytałoby się lepiej, gdyby zaprezentowali kilka interesujących pomysłów i sprytnym sposobem osiągnęli cel.

Ale cóż, i tak jest dobrze. Gdyby w tekście pojawiło się mniej schematów, a więcej świeżości, kto wie… Moze myślałbym o „Berserku” jako jednym z kandydatów do zakręcenia się w konkursowej czołówce.

 

– A co powiesz na wyzywanie, o wielki Ythnarze?

Nie powinno być „wyzwanie”?

 

Oczywistym było, że nie mają tyle siły. Ulvi jednak nie stracił ducha i widocznie wpadł na pewien pomysł, bo bez słowa pobiegł ku drzwiom,. Gdy dotarł na miejsce,

Wkradł się niepotrzebny przecinek.

 

ale takiej mieszanki negatywnych uczuć nie czuł jeszcze nigdy.

Czuć uczucia? Jakoś mi to zazgrzytało.

Podpisuję się pod zdaniem przedmówców (tych którym się podobało;). Skandynawia jak najbardziej na topie i czasem fajnie zasiąść do mroźnej opowieści (szczególnie jak na zewnątrz, już niedługo, ponad 30 stopni w cieniu, a osobiście wolę zmarznąć jak się spocić ;)

Przypomniało mi się przy Twoim tekście Shirru stare opowiadanko Howarda z Conanem w roli głównej, nie to żebym coś chciał porównywać, bo do mistrza to jeszcze Ci trochę brakuje, ale ten klimat…

I faktycznie miejscami niepotrzebnie za bardzo popędziłaś trochę akcję. Przez to fragmentami brakuje motywacji. Brak rozwiązań trochę innych niż pojawienie bogów i pokierowanie postępowaniem bohaterów. Ale za to sceny walki całkiem fajne. Pozdrawiam.

 

Naz, dzięki za rozjaśnienie sprawy. A, jeśli mogę spytać, czym są piórka oraz nominacje? I nominacje do czego? Albo gdzie mogłabym znaleźć wątek z wyjaśnionymi tego typu kwestiami?

Mi się wydaje, że “kontrastowały” powinny zwierać “się”, ale to tylko moje przeczucie, ręki sobie nie dam uciąć, tym bardziej, że, tak jak Ty, reguły żadnej nie mogę znaleźć.

Rozumiem, w takim razie czekam niecierpliwie :) Dzięki za czas poświęcony opowiadaniu i komentarz ;)

 

Perrux, wskazane kleksy poprawione. Co do prostoty fabuły, przyznaję się bez bicia, taka jest w istocie. Jak już pisałam wcześniej, to opowiadanie napisane zostało w ramach innego konkursu, którego górnym limitem było 40k znaków łącznie ze spacjami. Choć plan opowiadania i jego fabuła były bardziej rozbudowane, musiałam je przyciąć, zostawić samą esencję, zrezygnować z niektórych pomysłów, scen i rozwiązań i pójść najprostszą drogą. A i tak sporo zdań musiałam wyrzucić w diabły, bo limit był nieubłagany. Dodając opowiadanie tu, chciałam je odrestaurować, rozbudować, dodać coś nowego, ale po tym roku od jego powstania, jakoś tak nie mogłam się w nie ponownie wbić i zostało wstawione w swej pierwotnej wersji.

Bardzo Ci dziękuję za komentarz i ciepłe słowa, naprawdę, zrobiło mi się bardzo miło :) Twój komentarz jest dla mnie swego rodzaju kopem, motywatorem do dalszej pracy, dzięki Ci za to wielkie :)

Pozdrawiam serdecznie :)

 

enderek, i bardzo, ale to bardzo mnie to cieszy :) Tak, dokładnie! Uwielbiam obrazek mroźnych gór, bezkresnych zimowych krain w połączeniu ze skandynawskim elementem! To była moja pierwsza próba pisania w tych (skandynawskich) klimatach i dobrze się przy tym bawiłam. Myślę, że gdyby nie ta prosta fabuła, efekt i wrażenie byłby lepsze, dlatego w przyszłości pomyślę może nad napisaniem czegoś w podobnych klimatach, ale bez żadnych limitów, co na pewno wpłynie pozytywnie na fabułę ;)

Bardzo dziękuję za komentarz, przychylną opinię i pozdrawiam cieplutko.

 

 

 

 

 

W każdym miesiącu pojawia się wątek z najlepszymi opowiadaniami. Użytkownicy mogą podrzucić Loży tekst, jak i sama Loża może nominować. Znajdziesz zasady w wątku danego miesiąca w hydeparku ;) Teksty nominowane Loża czyta i ocenia, i przegłosowuje. Jeśli większość jest na tak, dany tekst otrzymuje brązowe piórko. Wtedy przypinają ci je do profilu, dostajesz prawo klikania Biblioteki, przychodzi też ktoś z redakcji NF, żeby przeczytać i skomentować wyróżnione opko ;) Gdyby wyjątkowo się spodobało, może dostać srebrne piórko, a ty zaproszenie do publikacji w NF (tego ze srebrem nie gwarantuję ci na sto, bo w ostatnim roku były zmiany). Złote piórko jest dla tych, którzy już w czasopiśmie coś opublikowali. 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dobre to. Jeśli to Twoja pierwsza wizyta w świecie skandynawskiej mitologii, to należy się pochwała za niezły research. Jest też w tej opowieści odpowiednia doza nieprawdopodobieństw, ale i uproszczeń fabularnych specyficzne dla tych mitów. W pewnym stopniu udało Ci się również oddać ich klimat. Oczywiście fabuła opowiadania nie zaskakuje oryginalnością, ale bardzo sprawnie wpisuje się schematy i ramy mitu o bohaterach. I zręcznie wykorzystuje obowiązkowe elementy takiej opowieści. Mamy dzielnych berserkerów, zimę i lodowych olbrzymów, mamy skandynawskich bogów, niezwykle ważną misję odzyskania artefaktu bogów, dużo walki i finałową śmierć – najlepsze co może spotkać wojownika z Północy. Trzeba dodać, że w tekście znalazła się także odpowiednia dawka patosu.

Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić to do pewnego braku równowagi kompozycyjnej. W pierwszej części bardzo dokładnie i długo opisujesz walkę głównego bohatera ze ścigającymi go wikingami, a nie jest to przecież główny wątek fabularny (jest tam taki moment, gdy tropiciel skacze na bohatera przemienionego w niedźwiedzia, chcąc zadać cios, na który berserk wie, że nie zdąży zareagować, a tymczasem w tym jednym ułamku chwili drugi berserk zdążył wyskoczyć z krzaków, oddać kilka susów i skoczyć na tropiciela – nierealne) Dopiero druga część stanowi właściwą opowieść, a w niej zdarzają się dla odmiany spore skróty fabularne. Wydaje mi się, że to zachwianie kompozycji wynika ze wspomnianych przez Ciebie cięć czy może zmiany i skrócenia planu akcji.

Druga sprawa, która rzuciła mi się w oczy to wrzucone od czasu do czasu zwroty, które nie pasują mi troszkę do świata przedstawionego. Pomijam przekleństwa, dosyć częste, wikingowie na pewno bluzgali, czy akurat tak jak Ty to przedstawiasz? Nie wiem. Troszkę mi te "pierdol..ie i piepr.e" zgrzytało w wikińskiej sadze o bohaterach. Ale bardziej rzucały się w oczy słowa jak "negatywne" czy "nie umywały się". Było ich chyba jeszcze kilka.

Ostatnia sprawa. W kilku miejscach zmylasz czytelnika odnośnie podmiotu, czy raczej postaci, która wykonuje jakąś czynność. Podam przykład:

 

– Łapać! Złodzieje! Ukradli! Ukradli Kamień Halflingów!

– Ulvi!

– Zawsze kochałem cię, bracie – szepnął, ścisnąwszy silnie ramię przyjaciela. Zaraz puścił je jednak, a Hallbjorn zrozumiał, że było to pożegnanie.

 

Takich momentów jest kilka. Co? Kto? Hallbjorn krzyczy: “Ulvi”. Potem Ulvi szepcze. Skąd ten przeskok? Kto tu jest głównym bohaterem? Zazwyczaj towarzyszymy Hallbjormowi, tutaj chyba Ulviemu.

Albo tutaj:

 

Hallbjorn spojrzał na Ulviego pociemniałymi od gniewu oczami.

– Weź się w garść, cholera! Jeszcze tego mi brakuje! Żebyś zamienił się w niedźwiedzia i zaślepiony szałem mnie pokiereszował!

– Prawie go mieliśmy – sapnął. – Prawie wygraliśmy!

 

Kto sapnął? Wychodzi że Ulvi. Ale nie to ten drugi. Skąd ta wątpliwość? Bo Hallbjorn spojrzał, ale to Ulvi gada, a potem ktoś sapie i sobie zgaduj czytelniku kto. Ale to powinno być zaznaczone! Czytelnik śledzi od początku Hallbjorna na pierwszym planie. Jak piszesz samo "sapnąl" to automatycznie myśli, że chodzi o tego, kogo wymieniasz ostatniego.

Poza tym od strony technicznej całkiem całkiem. Warsztatu nie ma się co wstydzić, czyta się dobrze, lekka stylizacja udana.

Merytorycznie przyczepiłbym się do systemu metrycznego, jednak stopy czy łokcie lepiej by w tym świecie wyglądały. Poza tym, podczas wizyty w zamku króla olbrzymów wspominasz o metrowych płomieniach w paleniskach. Co to za liche i lipne paleniska były skoro bohaterowie mieścili się na dłoni olbrzyma, a mieli pewnie pod dwa metry wzrostu.

Podsumowując. Całkiem udane opowiadanie z odrobinę zbyt wielką dawką naparzanki.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Na początku pragnę zaznaczyć, że z wrodzonego lenistwa nie przeczytałem komentarzy, wybacz więc, że prawdopodobnie będziesz musiała po raz kolejny czytać to samo ;-) 

Zatem – pierwsza, krwawa i znakomicie przedstawiona nawalanka zdecydowanie przykuła moją uwagę. Świetna robota, to się nazywa zacząć od solidnego łupnięcia! Potem napięcie jakby spada, starcie z olbrzymem wydało mi się nieco przekombinowane i przydługie. A finałowa wizyta w twierdzy, z kolei zbyt szybka, łatwa i prosta. Cierpi tu kompozycja. I muszę przyznać, że brakuje mi tu trochę bardziej złożonej, nie tak jednowymiarowej historii. W ogóle mam wrażenie, że tekst padł ofiarą jakiejś radykalnej wycinki, że oryginalny pomysł zawierał znacznie więcej niuansów, nadających historii charakter, a fabuła była bogatsza. Tutaj zostało praktycznie samo mięsko, co z jednej strony nie jest złe, jednak z drugiej, opowiadanie traci na różnorodności, staje się płaskie.

Mimo to, czytało się bardzo dobrze. Fajne, skandynawskie klimaty, poparte niezłym riserczem. Lubię nawalanki, więc nie będę za bardzo narzekać. Ale muszę przyznać, że bardzo chętnie przeczytał bym pełną wersję! 

Pozdrawiam! 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Opisy nawalanek fajne, ale reszta fabuły wydaje się tylko wypełnieniem, które ma usprawiedliwić kolejne nawalanki, jak styropian. Ja akurat lubię, jak jest na odwrót – nawalanki są tłem dla fabuły.

 

Parę drobiazgów, które rzuciły mi się w oczy:

Trysnęła krew, cętkami barwiąc twarz. Wojownik zachłysnął się niemal, czując gorącą juchę na czole i policzkach.

Albo są cętki albo jucha sika.

Trwał październik,

Nie był?

 

Widział ogromne młoty, dłuta, szpikulce, tasaki oraz noże rozmaitych rozmiarów. Nie byłoby w tym może nic niezwykłego, gdyby blat stołu nie był czarny od zakrzepłej krwi, a w przeciwległej części jaskini nie leżała pokaźna kupa kości.

No jak dla mnie to w tym nie ma nic niezwykłego, że koło juchy są tasaki?

 

Pancerze pozostałych gigantów nie umywały się do tego, który miał na sobie król Jotunheimu.

Trochę nie ten rejestr.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Mordobitki jak najbardziej na plus, fajnie je opisałaś, ale warstwa fabularna mnie nie przekonała. Nie przepadam za takim typowym, sztampowym fantasy. Przeczytałem bez bólu, ale i bez większej przyjemności. 

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Bardzo porządne sceny walki, zwłaszcza ta początkowa. Bardzo z kolei słabe sceny wędrówki, ubawiły mnie dwa kolejne akapity zaczynające się od:

Szli tygodniami.

– Wygląda na to, że jesteśmy – rzekł Ulvi po jakimś czasie.

Rozumiesz – poświęcasz kilka tysięcy znaków jednej, kilkuminutowej potyczce, a wielotygodniową podróż streszczasz jednym akapitem i podsumowujesz jak wyżej.

Musze pochwalić za rozeznanie w temacie mitologii skandynawskiej, przyznam, że nie wiedziałem, ze berserkowie dzielili się na niedźwiedzie i wilki.

Wyłapałem manierę powtarzania parami słów oznaczających prawie to samo, np.:

Uczył się i poznawał

Widział już i wiedział

korzyści i przewag

Paliły spojrzeniem, przeszywały na wylot

Bory i lasy

Udusić i zdusić

 

 

Lubię takie klimaty. Interesuje mnie mitologia nordycka, a obecnie jestem w trakcie czytania drugie tomu “Pana Lodowego Ogrodu” Grzędowicza. Co nie zmienia faktu, że opowiadanie nie spodobało mi się.

Historia jest sztampowa i przeszedłem obok niej dość obojętnie. Dramatyczne momenty też wydawały mi się sztuczne i wzbudzały silne deja vu. Rozumiem, że opowiadanie zostało osadzone w realiach mitologii, ale uważam, że przesadziłaś z deus  ex machina.

Mialem wrażenie, że relacja między bohaterami miała być elektryzująca. Chyba mieli być typowym duetem, który ciągle obrzuca się ciętymi ripostami, ale w ostateczności sobie i tak pomaga. To zawsze jest fajne, ale tu nie wyszło – daleko temu do “Zabójczej broni".

Nie piszesz w porywający sposób. Twój styl nie powala ani nie robi większego wrażenia. Miałem też momentami wrażenie, że niektóre słowa powinny być napisane z wielkiej litery – np. Wanowie i Asowie.

Wiem, wiem, za bardzo marudzę, ale staram się być szczery i krytykować konstruktywnie. Po prostu nie tym razem ;)

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Wątki mitologiczne uwielbiam, ale Skandynawii jest za dużo. Nie w tym nic złego i całkiem dobrze wypadasz, ale to nie dla mnie. Miałam też wrażenie, że idziemy od walki do walki, a fabuła zeszła na drugi plan. Zakończenia też nie kupuję.

Finklo, skandynawska mitologia to egzotyka? Nie wierzę ;)

No, w porównaniu z polskimi realiami albo amerykańskimi…

Babska logika rządzi!

To tak, bo ja myślałam z kolei, że przecież mitologia skandynawska jest przerabiana w fantasy na wszystkie, możliwe sposoby ;)

No, niby jest. Ale i tak wolę skandynawskie przeróbki niż elfowo-krasnoludową sztampę bez żadnych cech szczególnych.

Babska logika rządzi!

Naz, dziękuję pięknie za cierpliwie wprowadzenie mnie w szczegóły :)

 

mr.maras, cieszę się, że opowiadanie odebrałeś pozytywnie. Tak jak napisałeś to mój pierwszy bezpośredni kontakt z mitologią skandynawską (czy jakąkolwiek), tym bardziej jestem rada z Twoich słów. Cóż, masz zupełną rację. Kompozycja jest kompletnie zaburzona. Odpowiedzialny jest za to limit znaków. Nie wiem czy czytałeś wcześniejsze komentarze, ale wspominałam w nich, że opowiadanie to zostało napisane na inny konkurs, w którym limit wynosił chyba 40k znaków ze spacjami. Ruszyłam z kopyta, miałam całą pierwszą scenę, po czym wklejam ją do licznika, tak kontrolnie, i co? Chyba 1/3 limitu była już za mną. A że scena mi się podobała, nie chciałam jej wyrzucać. Okroiłam trochę opisy, usunęłam kilka niepotrzebnych zdań i ze spięty pośladami, jak najoszczędniej, poszłam z historią dalej. A limit kurczył się nieubłaganie :( I tak się wszystko posypało. Akcja pędziła na łeb na szyję, podróż bohaterów została zamknięta w zdaniu czy dwóch, i tak dalej, i tak dalej. Takie bardzo nierównomierne. Gdybym tylko miała wówczas wolną rękę opowiadanie (tak mi się wydaje) miałoby potencjał. Przez trzymanie się limitu opowiadanie zostało zwyczajnie skiepszczone. Nie ukrywam.

Co do “pieprzenia” i temu podobnych przekleństw, została mi ta naleciałość po Wiedźminie :D

Bardzo Ci dziękuję za tak rozległy komentarz, za czas i pracę w niego włożony. Pozdrawiam cieplutko ;)

 

thargone, o ile nie byłby to dla Ciebie problem bardzo bym prosiła, żebyś przeczytał powyższą wypowiedź – tam wyjaśniłam skąd wynika to zaburzenie kompozycyjne i nieregularność opowiadania.

Bardzo się cieszę, że mimo wszystko opowiadanie się podobało :) Trochę żałuję, że je tu wrzuciłam, bo dopiero teraz zwróciłam uwagę jak bardzo tą nieregularność widać. Z drugiej strony – gdyby nie to, być może nadal żyłabym w błogiej nieświadomości. Bardzo Ci dziękuję za komentarz, pokrzepiające słowa, docenienie “riserczu” i mam nadzieję, że wkrótce trafisz na jakieś moje aktualniejsze opowiadanie, nie okaleczone limitem ;)

 

wybranietz, tak jak pisałam powyżej – opowiadanie z innego konkursu, a za wszystko odpowiadał limit, przez który zmuszona byłam do strasznych cięć, spłycania fabuły i drogi na skróty. Bardzo dziękuję za komentarz i uwagi. Naniosę poprawki, gdy tylko znajdę wolną chwilę ;)

 

soku1403, niespójność kompozycyjna to główny zarzut dla tego opowiadania i trochę mi głupio każdemu odpisywać to samo. Najłatwiej byłoby kopiować odpowiedź i każdemu wklejać xd Nie będę więc tego robić i podpowiem, że wyjaśnienie problemu znajduje się wyżej. Dzięki za komentarz, pozdrawiam ;)

 

cobold, pozwolę sobie zacytować to, co napisałam powyżej, bo każdy zarzuca mi to samo i już ciężko mi wymyślić w jaki sposób napisać to samo inaczej, żeby się w 100% nie powtarzać: ompozycja jest kompletnie zaburzona. Odpowiedzialny jest za to limit znaków. Nie wiem czy czytałeś wcześniejsze komentarze, ale wspominałam w nich, że opowiadanie to zostało napisane na inny konkurs, w którym limit wynosił chyba 40k znaków ze spacjami. Ruszyłam z kopyta, miałam całą pierwszą scenę, po czym wklejam ją do licznika, tak kontrolnie, i co? Chyba 1/3 limitu była już za mną. A że scena mi się podobała, nie chciałam jej wyrzucać. Okroiłam trochę opisy, usunęłam kilka niepotrzebnych zdań i ze spięty pośladami, jak najoszczędniej, poszłam z historią dalej. A limit kurczył się nieubłaganie :( I tak się wszystko posypało. Akcja pędziła na łeb na szyję, podróż bohaterów została zamknięta w zdaniu czy dwóch, i tak dalej, i tak dalej. Takie bardzo nierównomierne. Gdybym tylko miała wówczas wolną rękę opowiadanie (tak mi się wydaje) miałoby potencjał. Przez trzymanie się limitu opowiadanie zostało zwyczajnie skiepszczone. Nie ukrywam.

Dziękuję za komentarz, czas poświęcony opowiadaniu i wskazane błędy – poprawię je, gdy tylko znajdę trochę wolnego czasu. Pozdrawiam ciepło :)

 

Pietrek Lecter, Pan lodowego ogrodu to świetna seria, gorąco polecam, ale skoro jesteś już na drugim tomie to w sumie nie muszę – teraz i tak pewnie nie odpuścisz ;)

Wyjaśnienia na Twoje zarzuty znajdziesz powyżej. Cóż – jednym się podobało, innym nie, każdy ma do tego prawo :)

Dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;)

 

Deirdriu, osobiście czytałam tylko dwie serie nawiązujące do mitologia skandynawskiej, więc nie zdążyłam odczuć by było jej pełno. Ale być może masz rację :) Powtórzę się – opowiadanie z innego konkursu, a za wszystko odpowiadał limit, przez który zmuszona byłam do strasznych cięć, spłycania fabuły i drogi na skróty. Dokładne przedstawienie sytuacji znajduje się powyżej :)

Dziękuję za komentarz i Twoją opinię. Pozdrawiam :)

Nowa Fantastyka