Wybudował pomnik...
Wybudował pomnik...
Zamknął oczy, nie chcąc widzieć okolicznego brudu. Pragnął się odciąć, odgrodzić. Nie było to proste. Drewniany podkład kolejowy odciskał mu się na plecach, a głowa obleczona turbanem cierpiała od oparcia z metalowej szyny. Piach walił po nieosłoniętych częściach twarzy co chwila, smyrając, szarpiąc i szczypiąc w usilnej próbie dostania się pod powieki. Nieco milszych wrażeń dostarczała mu bandanka – troskliwie otulała nos i uszy, muskając przy tym usta zgodnie z rytmem wiatru. Jeszcze moment i mógłby poczuć się całkiem przyjemnie, lub chociaż zacząć udawać. Mimo całej niekompetentności łóżka, odpoczynek na torach potrafił dać zapomnienie, jeśli bardzo tego chciał. Bardzo chciał.
Nie tylko warunki otoczenia utrudniały mu oddanie się marzeniom o wielkich, cywilizowanych i bezpiecznych metropoliach. Nagle poczuł się… dziwnie. Miał wrażenie, że wnętrzności zaczęły mu się skręcać, wywijać jakby z pragnienia wydostania się na zewnątrz, leżał jednak dalej niczym jedna z belek pod nim, może nawet tak samo sztywno. Rozluźnił się tak szybko, jak fala mdłości odpuściła, ale tylko na moment, krótki momencik. Zaraz targnął się na bok, wstrząśnięty drżeniem całego ciała. Z trudem odnalazł kraniec chusty owijającej twarz i odsłonił spierzchnięte usta niemal w ostatniej chwili, gdy wszystko zbliżyło się dostatecznie do gardła. Już nie było sensu ani możliwości powstrzymywania kaszlu. Wraz z charkotem poczuł na języku rozpraszający się, żelazisty smak krwi doprawiony goryczą żółci.
Bandanka z powrotem musnęła wargi, odgradzając nos od ziemistego zapachu pustkowi, karmiąc go jego własnym, ostrym. Atak minął, jakby wyplucie samego siebie było najlepszym lekarstwem. Uchylił powieki, a oczy zaprotestowały suchym szczypaniem. Pierwsze co zobaczył, to ciemnoczerwona plama na tle brązowawych – starych i wyschniętych – nałożone na spróchniałą deskę. Tak, dość często miewał problemy nad ranem. Także po południu, wieczorem, nocą. Uśmiechnął się kwaśno przewracając się na drugi bok.
– Czasami marzę, byś mogła ruszyć.–Gwizdowi i turkotowi kół z jego marzeń towarzyszył odgłos łamanych kości. Jego własnych.
Lokomotywa nie odpowiedziała na delikatnie przytłumiony materiałem głos żadnym świstem, buchnięciem pary, niczym. Sam jej przerdzewiały wygląd również nie dawał nadziei na jakąkolwiek użyteczność. Większość wiązarów pierwotnie łączących koła spoczywała na ziemi przykryta kołderką pyłu. Brakowało też niektórych części: wodzideł, drzwi do kabiny maszynisty, z pewnością wielu śrub. Jeszcze mniej ciekawie prezentowało się kilka dalszych wagonów, chociaż mężczyzna musiał przyznać, że zrobił co mógł przy amatorskiej konserwacji oraz przerabianiu maszyny parowej na własne korzyści.
Ciągła praca, stres i osłabiony organizm nie pozwalały mu nabrać ciała, choć ubiór z wielu luźno połączonych warstw mógł wywoływać odmienne wrażenie. Przetarł zaczerwienione oczy i natychmiast pomyślał o goglach, jako o brakującej części stroju. Miał nadzieję zdobyć je już wieczorem.
Niemalże poczuł przez rękawiczkę ciepło szyny, o którą się podparłszy, wstał. Wiedział, że jakieś kilkadziesiąt metrów dalej torowisko urywa się, zatopione w piasku bądź rozkradzione. Czasami gdy tak patrzył w odległą fatamorganę – zawsze świadomy, że to nieprawdziwy widok – dostrzegał całe miasteczko zbudowane z pociągów. Wyobrażenie połączone ze zwidami tworzyły tak rzeczywisty obraz, że zaczynał święcie wierzyć w istnienie takiego miejsca. Ale nie tam. Tam jedynie ćwierć dnia drogi dalej znajdowała się mieścinka, bardzo poukładana i podejrzanie dobrze zorganizowana, jak na szaleństwo budzące się w całej reszcie ludzkości. Tak poukładana, by wyrzucić ze swojej społeczności nie tyle sprawcę zbrodni, a współwinnego za eksperyment, wybuch i tylko jedną ofiarę śmiertelną. Może dlatego, że to sprawca był ofiarą.
Mężczyzna skierował wzrok ku Ostoi. Zdecydowanie, jej mieszkańcy byli zbyt zasadniczy. Pozostały rodzaj ludzi lubił zwać Hienami – przecież charakterystyka tych legendarnych stworzeń z książek idealnie do nich pasowała. Tak, też miał im podobnych za sąsiadów. Swojego czasu chował się przed rabusiami w tylnych wagonach, podczas gdy ci przeprowadzali demontaż jego królestwa. Kiedy zaczęli pojawiać się coraz częściej, jemu akurat kończyły się zapasy i chcąc przetrwać musiał postawić wszystko na ostatnią kartę. Od tamtego dnia Jego Hieny bardzo się zmieniły. Wszyscy się zmienili. Wszystko. Jedynie przeklęte przez bogów pustkowie pozostawało takie samo. Nie mógł nawet udawać, że nad nim również przejął kontrolę.
Ruszył wzdłuż parowozu, wzniecając poszarpanymi buciorami pył identyczny do tego, który spadał mu z ubrania przy każdym, najdrobniejszym ruchu. Ciężkie okrycie połączone z żarem słonecznym sprawiało, że spacer wzdłuż kolejnych członów pociągu był koszmarem, bardziej niż przegrzania bał się jednak poparzeń. Przy trzecim wagonie z wyrwaną niemal całą ścianą boczną, włosy pod turbanem miał już praktycznie całkowicie przepocone. Wiedział, że poranne spacery – kiedy to i tak panował największy ,,chłód” – stanowiły dla niego wysiłek, na jaki nie powinien pozwalać sobie ktoś troszczący się o własne życie. A jednak nie potrafił ich sobie odmówić. Był to jego rytuał, utrzymujący psychikę w zdrowiu.
Wspiął się po schodach utworzonych z wyrwanych krzeseł, pozostałości blachy z otuliny i innych rupieci, do wagonu z którego tak niewiele zostało. Po części był to wynik pracy pomagierów-Hien, jego pierwszych niewolników i głosicieli ,,kultury”. Po części naturalny w świecie pech, jaki musiał dawniej dotknąć maszynę. Lubił wyobrażać sobie wybuch, który doprowadził pociąg do ruiny. Patrząc na to, że reszta domostwa jeszcze nie posypała mu się na głowę, domniemał, że ów pojazd masowego użytku miał pecha mniej więcej w tym samym czasie co reszta świata, choć został zniszczony przez inne okoliczności. W zasadzie nie wiedział co dokładnie zepsuło środowisko, mówiło się różne rzeczy. Nie wierzył w Boga, bogów czy przeznaczenie, bał się fanatyków wołających o karze, rozumiał za to mądrych bełkoczących coś o uszkodzeniu atmosfery. A przynajmniej uznawał ich gadanie za najbardziej sensowne. Świat został dotknięty przez pech. Pech, że ludzkość biegła w tę stronę, a nie inną.
Przemierzał zniszczony wagon, kontemplując, a za jedynego towarzysza rozmyślań miał zawodzenie pustyni – ciche i niepokojące. Po stronie jego lewej ręki – tam gdzie była zniszczona ściana – pousuwano dosłownie wszystko, każde krzesło, każdą przegrodę między przedziałami. Prawa została jedynie nadgryziona kłem czasu. Nie było potrzeby jej rozbierać – zbyt dobrze się trzymała, poza tym tyle miejsca ile miał, wystarczyło do wystawiania przedstawień.
Dotarłszy do drzwi na końcu wagonu otworzył je i przeszedł do kolejnego przez mostek. Otoczono go z obu stron barierką, która nie uległa zniszczeniu, chociaż jej użyteczność już dawno minęła – nikt przecież nie spadnie podczas szalonego pędu maszyny parowej uziemionej na wieki. Mężczyzna uznał ten stan rzeczy za potwierdzenie ślepoty losu.
Za wejściem czekał go inny świat. Świat ojca.
Ciemność rozświetlały nieliczne szparki w ścianach i promienie słoneczne rozpraszające się o brudne od piachu i kurzu szyby. Wiązki światła muskały dziesiątki karłowatych sylwetek o karykaturalnie wykrzywionych twarzach wyrytych w zbyt dużych głowach. Pasażerowie spoczywali na poprzecieranych siedzeniach krwawiących materiałem, nie mogąc cieszyć się luksusem intymnych przedziałów, gdyż w takowe nie było wyposażone wnętrze. Żaden się nie poruszył i nie przywitał nowo przybyłego, nie wzdrygnął się, nie mrugnął. Po prostu trwali, wlepiając martwe, szklane oczy w przestrzeń i racząc ją obrzydliwymi uśmiechami-grymasami.
Rezydentowi maszyny parowej od małości nie podobały się kukły ojca, innych jednak nie miał, a brakowało mu odpowiednich sprzętów do zrobienia nowych, tak samo profesjonalnych. Musiał pogodzić się z ich przykrą współpracą.
Oddalił się od drzwi, gdzie obok wciąż leżały dawne zabezpieczenia – dechy i przywleczona nie wiadomo skąd torba wypchana po brzegi jak najcięższymi śmieciami. Kilkukrotnie uratowały go one przed łupieżcami nie posiadającymi odpowiedniego wyposażenia do wyważenia – lub wysadzenia – wrót do azylu lalkarza. Zablokowane wejście swojego czasu wzbudzało duże zainteresowanie i zawoalowany mężczyzna uświadamiał sobie, że należało jak najszybciej wybrnąć z sytuacji bez wyjścia. Nawet w tak obrzydliwy sposób.
,,Udało się. Przynajmniej po części” pomyślał. Dowodem zwycięstwa mogłyby być zabezpieczenia potulnie leżące przy drzwiach, już niepotrzebne. Dowodem porażki – krew pozostawiana na torach każdego dnia. Lalki zajmujące co poniektóre fotele nie raczyły zabrać głosu w tej sprawie.
Mężczyzna przypomniał sobie, jak jego ojciec rozmawiał z tymi karykaturalnymi postaciami, nadając każdej imię. Nie lubili ich tak samo, prawda, i właśnie to stanowiło początkowo główny napęd jednostronnych konwersacji, które z czasem stawały się coraz poważniejsze. I chociaż był moment, w którym widząc szaleństwo rodziciela syn chciał wszystko porzucić, to ostatecznie uznał takie oddanie się sztuce za… sztukę. Pokręcił głową na myśl, co zrobił ze spadkobierczym dziełem i zaraz pożałował, czując potężny zawrót głowy. Zatoczył się. Nie dał rady zachować równowagi, jednakże chwyciwszy się oparcia jednego z siedzeń zdołał upaść na nie, miast na podłogę. Gdy uczucie kołowania minęło, podniósł wzrok na miejsce obok. Kukiełka-sąsiadka nie raczyła zwrócić na niego uwagi. Jej sztywne, nieproporcjonalne ciałko błyszczało miejscami od farby, a miejscami straszyło przeżarte rdzą. Zniszczenia najmocniej dotknęły strefę pod jej prawym okiem, sięgając w dół, aż do zębów zaciśniętych jakby w strachu, że to na nią mógł spaść. Mimo wszystkich starań brakowało mu materiałów do lepszego dbania o swoich podopiecznych. Spojrzał przeciągle na twarz stężałą w odwiecznym szczękościsku, na liczne otworki w ciele i szpary mówiące o lokalizacji ukrytych szufladek lub stanowiące ujście dla pary.
– Twojego imienia też nie pamiętam.
Zostawił ją samą, acz nie do końca, miała przecież wielu towarzyszy podróży, uwięzionych w niej od długiego czasu. Roku? Nikt nie liczył.
Podczas gdy lalkarz wychodził na krótki mostek prowadzący do ostatniego już wagonu – pomijając ten wywrócony – rozmyślał, czy nie nadać nowych imion brzydkim współpracownikom.
Tym razem przeszedł od światła do ciemności, choć niezupełnych. Przedziwnie urządzona była owa część jego domostwa. Przez pozbawione szyb, pozabijane dechami okna świszczał przeciąg, pozwalający wywiać z wnętrza słodkawo-mdły zapach, chociaż w niewystarczającym stopniu. Nieliczne wiązki światła odbijały się od wielu szklanych naczyń, garnków i kolb nieraz połączonych rureczkami w misterną sieć. Niegdysiejszy przedział restauracyjny dalej służył do przyrządzania dobrodziejstw, przynajmniej tak mógł sądzić na początku, tak mogliby twierdzić nieświadomi niewolnicy, których stworzył. Z czasem ,,kuchnia” stała się obosieczną bronią.
Główne palenisko zajęte przez wielki gar (to od niego zaczynał się proces gotowania) nie grzało, lalkarz wytworzył już dostateczną ilość eliksiru, musiał jedynie uważać, by zbyt wiele go nie odparowało. Teoretycznie nie miał o co się martwić – zgromadził całkiem sporo składników potrzebnych do ponownej syntezy. Maszyna parowa okazała się być świetnym magazynem. Gdy tylko tu przybył, zebrał wiele smarów, olejów i innych produktów, tylko czekających na wyodrębnienie z nich tego, co wartościowe. Pociąg krył również pokaźną ilość wody, choć nie zawsze nadającej się do picia. O jej zasobność mężczyzna przestał się jednak martwić, odkąd został mianowany ,,mesjaszem kultury” i ,,pamięcią po zamierzchłej cywilizacji”, mimo że wcale a wcale takowej nie znał.
Tak czy inaczej, wolał oszczędzać. Skądś – nie wiedział skąd – brał siłę do rozwagi, która utrzymywała go przy niesatysfakcjonującym życiu.
,,Kuchnia” mimo braku zagrożenia pozostawała porządnie zabezpieczona – tylne drzwi trwały potężnie zaryglowane, a i te bliżej ,,lalkarni” zatrzasnął za pomocą deski. Sekret kariery musiał pozostać sekretem.
Lalkarz skierował krok ku blatowi, który ongiś zajmowały rarytasy zachęcające podróżników do podejścia. Teraz wystarczyła ku temu manierka z wodą. Towarzyszył jej zestaw paczuszek z suszonym i wędzonym jadłem, które coraz trudniej było mu tknąć; oraz cały komplet narzędzi kucharskich, gotowych do dalszego wytwarzania ,,sztuki”. Obrazu dopełniała maska gazowa, niestety, uszkodzona. Ściągnął, czy raczej zszarpał turban z głowy i podobnie agresywnie traktując bandankę, sięgnął po manierkę, szybko przykładając ją do ust. Nie oderwał się od niej póki głośno nie przełknął ostatniej kropli. Woda wydawała się jakby przesiąkać mdłym oparem, chociaż prędzej uwierzyłby, że to zmysły płatają mu figle. Niezbyt przejęty, napełnił naczyńko cieczą ze stojącego obok, szczelnie zamkniętego szybkowaru i mimochodem zastanowił się, co by się stało, gdyby pomylił wodę z wytwarzanym przez siebie naparem. Myśl wydała mu się kusząca, nie skorzystał jednak. Zamknął jak zwykle szczelnie naczynie zawierające życiodajny płyn, jakby w czystej manifestacji wewnętrznej hipokryzji. Odłożył manierkę na miejsce, biorąc w zamian maskę gazową. Gumowa powłoka okleiła mu twarz i mimo że oddychało się ciężko, to przynajmniej mógł częściowo odgrodzić się od przyjemnego – zbyt przyjemnego – zapachu. Tylko częściowo, gdyż filtry od dawna nie działały.
Wiedział, że jeżeli wieczorem wszystko ma pójść dobrze, musi zabrać się do pracy. Ruszył wzdłuż rozlicznych blatów z naczyniami, zerkając do niektórych i kontrolując ilość oraz kolor zawartości. Patrzył w mętne ciecze, a niema fascynacja zaczynała go oplatać coraz ściślej. Czemu w ogóle założył tę maskę? Czemu walczył z pragnieniem? Zacisnął mocno zęby, jakby chcąc odgryźć głowę niesfornym bożkom kuszącym go nieustannie.
Kontrola przebiegła pomyślnie, nastała więc pora pracy nad głównym bohaterem występu. Leżał on na wznak na jednym z blatów. Z powyciąganymi szufladkami, otwartą, nieskrywającą serca klatką piersiową oraz z rozkręconym kilkoma trybikami nie wyglądał tak przerażająco jak jego współbracia. Twarz miał pozbawioną ust, oczu, wszystkiego czym twarz się charakteryzowała.
– Twarz bez twarzy – wychrypiał zza maski.– Nazwałbym cię Ni…
Nikt. Nie był w stanie dokończyć, poczuł się jak fałszerz. Był tylko odtwórcą roli artysty, nieudanym plagiatem. Nie czuł się na siłach udawać. W celu odciągnięcia się od niechcianych myśli sięgnął po węgiel kamienny z lnianego wora, leżącego nieopodal i zaczął go rozdrabniać na mniejsze fragmenty, tak by zmieściły się do szufladki nieco przypominającej konstrukcją grill. Zapełnił ją i zaraz umieścił w odpowiednim miejscu, w kukle. Za pomocą śrubokrętu dokręcił i sprawdził wszystkie śrubki, oraz trybiki, upewnił się czy nic nie pomylił. Następnie ustawił lalkę do pionu i wyjął z jej trzewi coś na wzór szklanki. Uzupełnił ją wydobytym z wielkiego gara eliksirem, który zdawał się pragnąć trafić do wnętrzności lalkarza, a nie lalki. Postanowił znowu zagrać wbrew sobie, po czym zamknął drzwiczki od zawartości kukiełki. Jako że została wyczyszczona już wcześniej wystarczyło rozżarzyć węgielki, by była gotowa do pracy. To właśnie zabawka bez twarzy uratowała mu życie przed dwiema Hienami, które niegdyś zbyt natarczywie kręciły się wokół jego domu. Miał szczęście, że rabusie nie zastrzelili lub po prostu nie zatłukli go od razu, gdy tylko go zobaczyli – dziwnego, zawoalowanego osobnika z jeszcze dziwniejszą kukiełką pod pachą. Widocznie mieli ochotę na trochę rozrywki, toteż ze złowieszczym śmiechem zgodzili się popatrzeć na sztukę, co było ostatnim życzeniem lalkarza. Nie pożałowali, chociaż powinni. Kiedy tylko para wprawiła trybiki w ruch, kukła zaczęła niezgrabny taniec, a jej władca snucie opowieści zgodnej z choreografią. Kiedy sceptycznie rozbawione oczy pustelniczych łowców chłonęły przedstawienie, do ich receptorów wraz z rozpylaną parą trafiały cząsteczki narkotyku. Rezydent pociągu, dawny mieszkaniec Ostoi, syn naukowca i artysty w jednym miał świadomość, że po ukazaniu samej sztuki zostałby zabity, a dobytek ojca rozkradziony. Miał świadomość, że podzielenie się jedynie narkotykiem skończyłoby się zrabowaniem go i prawdopodobnie niewolniczą pracą przy dalszej produkcji. Lub śmiercią, gdyby bandyci okazali się zbyt pochopni. A tak… Występ został zwieńczony szlochem dwóch osiłków, którzy w ekstazie zaczęli wierzyć, że to ,,kultura” ich zbawiła. A lalkarz był jej nosicielem. Wygrał.
Przegrał.
Mógł umrzeć w imię jakiejś wartości, a nie żyć wbrew niej. Dodatkowo zbrodnia mężczyzny na tym się nie kończyła – nie tylko zdradził sztukę, ale i zaczął wypaczać jej obraz w oczach ludzkości.
Dalsza praca polegała na przygotowywaniu kolejnych kukiełek do występu: czyszczeniu, reperowaniu i wypełnianiu ich. Kiedy wybrał i doprowadził do użytku wszystkich bohaterów zbliżającego się wieczoru, wrócił do na wpół zdewastowanego wagonu stanowiącego scenę i zaczął rozkładać lalki w odpowiednich miejscach. Nie obawiał się, że ktoś je ukradnie, czy za bardzo zainteresuje się ich konstrukcją – zbyt go szanowali. ,,Mesjasz” zaśmiał się pod nosem. ,,Złodziej” poprawił tytuł, zastanawiając się nawet jakie przedmioty chciałby skraść tego dnia. ,,Jeszcze trochę wody, gogle, może porządniejszą maskę gazową – jeśli mam całkowicie oddać się degeneracji, to mógłbym przynajmniej porzucić samobójcze myśli i zadbać wreszcie o zdrowie”. Chociaż myśl ta była krótka i sarkastyczna, szybko poczuł obrzydzenie do części siebie, która się z nią utożsamiała.
Przygotowania wycieńczały go całkowicie, jednakże pocieszył się myślą o nagrodzie – przez następne dwa dni będzie mógł leżeć bez przerwy, bądź nawet gnić.
Pierwsi widzowie pojawili się, zajmując miejsca jak najbliżej sceny. Lalkarz zabrał z kuchni dwie rozżarzone i parujące kadzielnice, następnie wywiesił je nad sceną na fragmentach blachy stanowiących pozostałość dawnej otuliny. Chciał rozbudzić odpowiedni nastrój w zgromadzonych – w większości przedstawicieli Hien – aby się nie zniechęcili oczekiwaniem.
Stwierdziwszy, że przygotował już wszystko, stanął na scenie naprzeciwko niekompletnej widowni i zaczął wraz z kukłami wpatrywać się w swoich gości. Widział zza maski gazowej, jak garstka zgromadzonych przystosowuje się mentalnie do przyjęcia dawki ,,kultury”. Na początku byli może trochę podekscytowani, pokazywali między sobą jakie dary przynieśli, z czasem jednak cichli coraz bardziej. W końcu całkowicie zamilkli i stanęli sztywno, solidarni wobec swojego guru.
Świat jakby przyciemniał, słońce zaczęło chować się za pociągiem i horyzontem, za plecami lalkarza. Chociaż sam nie mógł zobaczyć zachodu znienawidzonej tarczy, wiedział, że doskonale widzą owe zjawisko jego niewolnicy. To mu wystarczyło. Robił odpowiednie wrażenie, skoro przyćmiewał nawet ognistego olbrzyma.
Gromada powiększała się, aż nadeszła cała, kilkunastoosobowa grupa z Ostoi. Wyraźnie różnili się od Hien. Ubiór tych drugich był zbieraniną różnorodnej zawartości szaf z ruin zeszłego świata – wyblakły acz niepozbawiony kolorów. Zaś obywatele miasteczka mieli zarzucone na barki długie, zazwyczaj białe szaty. Posiadali tkaczy w swej mizernej społeczności i tylko nieliczni przedstawiciele nosili jakieś kolorowe oznaczenia. Rezydent maszyny parowej wzdrygnął się na wspomnienie, jak został obdarty z własnej, rodzimej płachty. Wydawało mu się jednak, że nie odczuwał już urazy do byłych współobywateli. Co innego do świata.
Musiał przed sobą przyznać, że cała ta zbieranina napawała go w pewnym sensie nadzieją. Nadzieją, że coś może się zmienić. Oto mnoga część przedstawicieli Ostoi opuściła swoją ziemię, osłabiając ją, a ramię w ramię stali rabusie, którzy w normalnej sytuacji powinni wykorzystać moment niemocy drugiej społeczności. Coś ich połączyło. Szkoda tylko, że ułuda i mistyfikacja, chciałby wyrzec lalkarz, lecz nie zdobył się na równie odważną szczerość.
Zlustrował zebranych, których napięcie w normach trzymały chyba tylko rozpylane w powietrzu wonie. Nie wykonał w ich stronę żadnego gestu – jeszcze – tylko wyciągnął zapałki i niby pokorny sługa zaczął podchodzić do kukiełek, umieszczając w odpowiednich otworkach każdej po kilka zapalonych pałeczek. Dokładnie pilnował kolejności – lalki miały różne role oraz inny czas potrzebny do zainicjowania ruchu, więc chwila, w której rozpoczynało się ogrzewanie pary była kluczowa dla przebiegu przedstawienia.
Widownia śledziła poczynania cudotwórcy w niemym zachwycie, czekając, aż to czego tak bardzo im brakowało wypełni na nowo ich umysły. I ciała.
Pierwsze, na razie niewielkie obłoczki pary zaczęły ulatniać się znad kukiełki bez twarzy. Zakończywszy ożywianie martwych postaci lalkarz stanął nad głównym bohaterem i wciągnął mocno powietrze przez zepsute filtry, jakby w chęci, by narkotyk odurzył najsampierw jego. Zawiódł się, pary było jeszcze zbyt mało. Marionetka zaczęła lekko podrygiwać. Wskazał na nią oburącz.
– Oto. Jestem.–Z drugim słowem zbliżył gwałtownie ręce do maski zniekształcającej jego głos.–Ja!
Zastanowił się kogo ujrzeli, gdy odsłonił twarz. Zwykłego, zmęczonego i spoconego człowieczka? A może ,,mesjasza”, ,,świadectwo minionej kultury”, mędrca nad mędrcami, starego młodzieńca mającego przypomnieć im dawną świetność? Odrzucił maskę za siebie. Kukiełka uniosła ręce, a lalkarz postąpił w ślad za nią. Scenę pokrywało coraz więcej pary, która zaczęła wydobywać się także z sąsiednich aktorów.
– Oto. Jesteś. Ty!
Lalka i jej władca jednocześnie wskazali na widownię. Niektórych ten gest wyraźnie poruszył, inni czekali zniecierpliwieni.
– Błąkasz się po świecie i widzisz tobie podobnych. Patrzysz na cudy świata, cud stworzenia, z matki na córę przekazywany.–Faktycznie kukła bez twarzy podreptała na prawo, gdzie spotkała się z dwójką kobiet, jedną wyższą od drugiej. Wykonywały gesty jakby podczas rozmowy. Nienazwany Nikim odwrócił się od nich szybko i zaczął dreptać w przeciwnym kierunku.– Czy to cud warty walki, nie wiesz. Odpowiedzi dalej szukasz. Mija czas, zmieniasz miejsca i cele, rzucany przez los gdziekolwiek. Tylko bratnia dusza jest w stanie cię zatrzymać. Jednak nawet jak już się natykasz na drugiego podróżnika, targają tobą wątpliwości. Brat twój czy wróg? Obawy są nieuzasadnione, podróżujecie przez jakiś czas razem, jednak to ty postanawiasz go zdradzić, porzucić.
Poczuł niemą satysfakcję, widząc jak postać opuszczonego towarzysza podróży upadła niby martwa z samotności, kiedy kukła bez twarzy pozostawiła ją w tyle. Co uważniejsi widzowie również to dostrzegli, mógł to rozpoznać po ich mimice.
Wraz z tym co mówił, bohater-każdy i jego sceniczni bracia potwierdzali wszystkie słowa, bądź stanowili tło wydarzeń. Coraz większa liczba lalek działała, prężnie produkując parę, która zdążyła zadymić całą scenę i część widowni okazującej większe i większe zachwycenie widowiskiem. Przez świadomość mężczyzny przemknęła krótka, bolesna myśl, że unoszą się pod wpływem nie tej twórczości, której powinni. Szybko powrócił uwagą do przedstawienia, starając się zbytnio nie ponieść przez uderzający również o jego neurony specyfik. Dla sztuki.
Dla sztuki.
Władał kukłami, władał ludźmi. Mimo że nie doszedł jeszcze do punktu kulminacyjnego kilka osób zaczęło płakać. Jedna się śmiała. Pozostali byli niby zahipnotyzowani.
Nagle lalkarz rozkasłał się, przerywając swoją kwestię i plując krwią na kukłę bez twarzy, czemu zawtórowały zadziwione westchnięcia dobiegające z widowni. ,,Gdybym padł na scenie, to dopiero by się im spodobało. Wniebowstąpienie niemalże. To byłoby… piękne”. Jeszcze nie dziś miały nastąpić te mary. Kontynuował opowieść, choć już improwizując, zgubił w końcu fragment roli. Bohater-każdy stał się tragicznym, splamionym krwią, która spadła na niego z góry, mimo że plamić się nie chciał.
Podczas krótkiej przerwy między kwestiami, kiedy zimny pot zalał mu oczy, otarł je i spojrzał na swoje kukły. Nie te sceniczne. Te stanowiące widownię. Zobaczył gdzieś z tyłu, jakby przez mgnienie, maskę gazową, dopiero później sylwetkę osoby, która ją nosiła. Powrócił do swych tańczących lalek mimo myśli, które nagle uderzyły go z wielką siłą. Nie obawiał się, że filtry tajemniczego osobnika mogły działać poprawnie. Nie obawiał się, że narkotyk na niego nie podziała i że obcy przejrzy co się kryje za mgłą okrywającą scenę. Miał nadzieję, że ów nieznajomy będzie w stanie oglądać przedstawienie na trzeźwo. Że je doceni. I że nie jest tylko ułudą, wyimaginowanym marzeniem. Halucynacją. Że pochodzi z metropolii podobnej jego domowi. Metropolii z maszyn parowych.
Oczy zza maski gazowej śledziły taniec lalek. Także tej, która pociągała za sznurki.
Czy “dechy budujące tory” to czasem nie podkłady kolejowe? Brak informacji, co mu się na tych plecach odbiło, powoduje u mnie niedosyt i nie pozwala skupić się na dalszej części tekstu ;)
Macit, dziękuję ci, faktycznie to było bardzo nieścisłe określenie, umknęło mi podczas poprawiania tekstu. Już sprecyzowałam, chociaż niezbyt subtelnie ^^’. Tak, chodziło o podkłady kolejowe.
Coś mi tu “Syberią “ pachnie :).
Opowiadanie całkiem, całkiem. Może trochę przegadane, może trochę za mało o świecie – ale ma klimat, ma pomysł (trochę co prawda nienajświeższy), napisane też w miarę zgrabnie. Minusy – chrupiący czasem język i dość stereotypowe zakończenie.
Chrupki :):
– “Dechy stanowiące podkład kolejowy” – miałem styczność :) – zapewniam, że podkładów nie robi się z desek; muszą być z jednorodnego kawałka drewna, bo przenoszą paskudne obciążenia;
– “Ciągła praca, stres i osłabiony organizm naraz nie pozwalały mu przybrać ciała” nabrać ciała;
– “mógł przyprawić całkiem inną opinię” – wywołać całkiem inne wrażenie;
– “nie raczyły zabrać zdania” – zabrać głosu albo mieć zdania;
– “karykaturalnymi postaciami, nadając każdemu imię” – skoro postacie, to każdej;
– “pomijając ten przewalony” – wywrócony;
– “zatrząsnął za sobą” – zatrzasnął;
– “skierował krok ku blatu, na którym ongiś rarytasy zachęcały podróżników do podejścia” – “ku blatowi” i ta druga część zdania brzmi jakoś dziwnie;
– “paczuszek z suszonym, marynowanym i wędzonym jadłem” – marynuje się w płynie, płyn ciężko utrzymać w paczuszce;
– “Obraz dopełniała maska gazowa” – obrazu;
– “puki nie przełknął ostatniej kropli z głośnym akcentem” – brrr, ort – póki; i jak się przełyka z akcentem?;
– “trafić do wnętrzności lalkarz, a nie lalki” – lalkarza;
– “wystarczyło rozżarzyć węgliki” – węgliki to nie to samo, co węgielki;
– “mógł umrzeć w imię jakiejś wartości, a nie żyć wbrew im i wypaczać ich obraz w oczach ludzkości” – skoro “wartość”, to “wbrew niej” i “wypaczać jej obraz”;
– “będzie mógł w rekompensacie leżeć bez przerwy” – w rekompensacie? “w zamian” może?;
– “Pierwsi widzowie pojawili się, zajmując miejsce” – zajmując miejsca;
– “co by się nie zniechęcili” – “co by”? raczej żeby, aby.
Jest potencjał, jest klimat, brakuje szlifu i jakiejś iskierki. W każdym razie – porządne rzemiosło.
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Staruchu, dziękuję ci bardzo za opinię i cenne wskazówki. Wprowadziłam większość poprawek, nie mogę się jednak przekonać do pozbycia się słowa ,,rekompensata” – moim zdaniem dość dobrze oddaje podejście głównego bohatera. Uważasz, że jest niewłaściwie użyte? Będę wdzięczna za wyjaśnienia.
Wybacz ilość błędów, które musiały trochę przeszkadzać w czytaniu – faktycznie podeszłam do poprawek zbyt ,,po łebkach”. Tym bardziej jestem wdzięczna za twoją pomoc.
Cieszę się, że w miarę się podobało :). Nawiązanie do Syberii przypadkowe, chociaż faktycznie – na tyle, na ile znam tę produkcję – te lalki mogą się mocno kojarzyć.
Hmm, co do zakończenia, możliwe że w jakimś zakresie wieje sztampą, ale jest nie do ruszenia. Mimo wszystko musi pozostać właśnie takie, bo jest kluczowe dla przesłania (przynajmniej tego, które miałam na myśli pisząc ten tekst).
No więc ja miałam spory problem z dobrnięciem do końca przez język tego opowiadania. Pomysł jest fajny, zakończenie niezłe, ale wykonanie… Staruch wypisał sporo językowych baboli, dorzucam parę innych, ale to raptem część. Dla mnie ten tekst jest miejscami kompletnie nie po polsku, a nadmiar nieudanych metafor przytłacza.
“głowa obleczona turbanem cierpiała od oparcia z metalowej szyny“ – co?
“Bandanka ściśle owiązująca nos i uszy masowała usta zgodnie z rytmem wiatru“ – masowała?? Masaż wymaga nacisku, a nie muskania
“Wyniszczenie organizmu musiało o sobie przypominać, inaczej nie byłoby tak wyniszczające.” – mózg mi się zawiesza
“Przygotowania wycieńczały go całkowicie, jednakże pocieszył się, że przez następne dwa dni będzie mógł w rekompensacie leżeć bez przerwy“ – w rekompensacie?? Nie (przeczytałam komentarz powyżej), to niczego nie oddaje, językowo to jest bełkot.
Bandanka z powrotem musnęła wargi odcinając nos od ziemistego zapachu pustkowi, karmiąc go jego własnym, ostrym. – odcinając nos od zapachu?
Atak minął, jakby wyplucie siebie samego było najlepszym lekarstwem. – Nawet rozumiem to uczucie po ostatniej grypie, ale nie jestem przekonana do jego literackiego ujęcia
dawki ,,kultury” → cudzysłów kompletnie zbędny
Uchylił oczy, które zaprotestowały suchym szczypaniem. – uchylić oczy???
dwoma Hienami, które → dwiema (skoro które). Wielka litera sugeruje, że chodzi nie o zwierzęta, tylko jakiś gang czy cokolwiek, o którym czytelnik poza tym nic nie wie?
“Nie wiedział skąd brał chęci do tej całej rozwagi, która zatrzymywała go w kontynuacji bolesnego życia.” – czyli po prostu nie wiedział, co trzymało go wciąż przy życiu, pomimo cierpień?
Brakujących przecinków nie wskazuję, bo jest ich za dużo.
http://altronapoleone.home.blog
drakaina, dziękuję za komentarz i uwagi. Jest w tym wszystkim coś pocieszającego – skoro pomysł się podoba, to i warsztat może kiedyś też zdobędę.
Część poprawek wprowadziłam, nad resztą muszę posiedzieć, jak i nad całym tekstem. Chciałam, żeby był napisany dość ciężkim, nieprzystępnym językiem, w założeniu miało to tworzyć klimat. Nie zamierzam się kłócić o pewne językowe oczywistości, tutaj niestety jest sporo błędów. A jeśli całe zdania są, jak to się mówi, nie po polsku – wtedy cały koncept jest do wyrzucenia.
Co do zarzutu o Hienach – z tego co widzę, wcześniej w tekście jest wytłumaczenia kim są i skąd podobne określenie się wzięło.
OK, pierwsze wystąpienie Hien mi umknęło, zgoda, ale dotarłam do końca dopiero za drugim podejściem, zachęcona opinią Starucha – za pierwszym styl mnie przytłoczył. Niestety zamiast ciężaru i nieprzystępności wyszła nieporadność na granicy niezamierzonej groteski, więc to bezwzględnie musisz przepracować. Mam skądinąd wrażenie, że ponieważ powoli, drobiazgowo opisujesz kolejne czynności, to w zupełności wystarczy, nawet opisane całkowicie zwyczajnym językiem, żeby dać klimat, którego tu chcesz.
PS. Skąd takie (nie: podobne) określenie się wzięło.
http://altronapoleone.home.blog
Hmm. Nie uwiodło.
Fabuły praktycznie nie ma, bardzo statyczny tekst, mający chyba skłaniać do refleksji.
Bohater nieźle zbudowany, ale nie w moim typie. Nawet nie marudzi, tylko marudnie myśli, że nic mu się nie podoba.
Legendy w ogóle nie widzę.
Styl jeszcze nie wyrobiony, często coś mi zgrzytało w zdaniach. Trafiają się powtórzenia, słowa użyte niezupełnie zgodnie z przeznaczeniem. Na przykład “maszyna parowa”. Dla mnie to rodzaj silnika. A Ty wydajesz się ją traktować jak synonim parowozu albo pociągu.
Babska logika rządzi!
Drewniany podkład kolejowy odciskały mu się na plecach,
Skoro jeden podkład, to odciskał się.
Niektóre zdania/sfomułowania są… dziwne, na przykład:
głowa obleczona turbanem cierpiała od oparcia z metalowej szyny
Piach walił po nieosłoniętych częściach twarzy co chwila, smyrając, szarpiąc i szczypiąc w usilnej próbie dostania się pod powieki.
Mimo całej niekompetentności łóżka
Wyniszczenie organizmu musiało o sobie przypominać, inaczej nie byłoby tak wyniszczające.
Takie rzeczy mnie zatrzymują, bo muszę się zastanawiać, o co chodzi.
Dość ciężki tekst.
Przynoszę radość :)
Finkla, Anet dziękuję wam za przeczytanie tekstu i komentarz.
Finkla, bohatera sama nie lubię, w założeniu miał przedstawiać sobą pewną postawę. Jeśli chodzi o Legendę, pierwszą wskazówką było nawiązanie do Horacego w opisie nad tekstem, kolejnymi – to do jakiej rangi urósł lalkarz w oczach społeczności. Możliwe, że nie takiej interpretacji oczekuje się od tego konkursu – mówi się trudno.
Anet, pochylę się nad zdaniami, które wymieniłaś. Ten ciężar miał być celowy, jednak z tego co widzę dla większości jest niezjadliwy. Zaczekam na więcej opinii, o ile jeszcze ktoś się skusi.
Może pozostali nie będą mieć z tym problemu ;)
Przynoszę radość :)
Potok świadomości – z pomysłem, ale niestety raczej mnie zmęczył niż zabawił. Doceniam świat i bohatera, ale po prostu nie trafiło w gust. Bywa.
Co do wykonania, to mogłoby być lepsze. Chwytaj przydatne linki:
Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794
Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112
Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego
Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:
http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850
Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:
http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133
Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676
Powodzenia!
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
NoWhereMan, dziękuję za komentarz i garść przydatnych linków. Poczułam nad sobą taką opiekuńczą rękę, to bardzo miłe. Nawet nie wiesz jak pokrzepia mnie ta delikatna pochwała pomysłu – szkoda tylko, że nie trafił on w twoje gusta. Tym bardziej jestem wdzięczna za porady.
Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.
Uwagi:
Pozwolę sobie na sugestię, mam nadzieję, przydatną. Nadal możesz przez dwa dni wygładzać tekst. Momentami zdaniom i obrazom nic nie można zarzucić i bardzo dobrze ukazują twoją wizję, a za chwilę przejrzystość znika. Nie wahaj się poucinać to, co brzmi tak sobie, a dopisać gdzieś jakieś krótkie zdania umacniające konkrety twojego świata.
Zamknął oczy(+,) nie chcąc widzieć okolicznego brudu.
Nauczył się znajdować osłony dla części ciała, które nie miały naturalnych. ← nie rozumiem.
Od tamtego dnia Jjego Hieny
pomagierów-Hien ← pomagierów Hien
Pasażerowie spoczywali na siedzeniach krwawiących materiałem ← tego też nie rozumiem
musiał jedynie uważać(+,) by zbyt wiele go nie odparowało
sięgnął po manierkę(+,) szybko przykładając ją do ust.
a jej władca snucie powieści zgodnej ← raczej opowieści?
będzie leżeć bez przerwy, bądź nawet zgnić.
Nadzieją(+,) że coś może się zmienić.
Szkoda tylko, że ułuda i mistyfikacja(+,) chciałby wyrzec lalkarz
jakby chcąc(+,) by narkotyk odurzył najsampierw jego.
– Oto. Jestem.– Z drugim słowem zbliżył gwałtownie ręce do maski zniekształcającej jego głos.– Ja!
z matki na córę przekazywany.– Faktycznie ← potrzebujesz dwóch spacji przy półpauzach dialogowych
Coraz większa ilość lalek działała ← liczba
dopiero później sylwetkę(+,) na której głowie ona wisiała.
Miał nadzieje ← nadzieję
Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.
Życzę powodzenia :)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Naz, dziękuję ci za komentarz. Uwagi bardzo cenne, zaraz zacznę wygładzać tekst – zbyt wiele osób wytknęło mi brak wyszlifowania tekstu, bym mogła to zignorować. Dziękuję też za wskazanie konkretnych błędów!
Z niecierpliwością czekam na opinię dotyczącą fabuły :).
Nie wiem, czy opublikowanie dwóch komentarzy pod rząd to duże faux pas na tym portalu – jeśli tak, niech ktoś da znać i zaraz to poprawię. Chciałam się odnieść do kilku wcześniejszych uwag, także tych sprzed wielu dni.
Jeszcze raz dziękuję wszystkim za porady. Poczyniłam pewne poprawki, możliwe że rychło w czas, gdyż większość osób wyrobiła sobie już pewnie zdanie o tym opowiadaniu. Nie chcę jednak przesadnie sobie pluć w brodę – gdyby nie wy, wielu błędów bym nie dostrzegła, zbyt zaślepiona myślą, że ma być jak jest i kropka.
Niektórych fraz zamierzam jednak dalej bronić, możliwe że niesłusznie – jeśli ktoś i w tym miejscu zwróci mi uwagę na wyraźny błąd, będę bardzo wdzięczna i przyjmę to z pokorą.
,,Atak minął, jakby wyplucie siebie samego było najlepszym lekarstwem” – możliwe że nie brzmi to najlepiej, jednak miała być też to metafora odnośnie stanu umysłu bohatera. Możliwe że jest zbyt niezgrabna na tym etapie tekstu, jednak chciałam by stanowiła pewnego rodzaju wprowadzenie do jego depresyjnej aury. Na razie ją pozostawię.
Pozostawiłam też zapis ,,kultura” w tej formie – chociaż czytelnik w początkowym etapie nie wie, czym zajmuje się bohater, to ten cudzysłów wskazuje, że jego działania nie są oczywiste/czyste. Przynajmniej chciałam by tak było.
Wiele powtórzeń poprawiłam, ale nie wszystkie – niektóre są celowe - jeśli coś dalej źle brzmi, bardzo chętnie przyjmę dalszą krytykę.
,,Jego Hien” – to miała być trochę taka nazwa własna, jednocześnie wskazująca na moc uzależnienia Hien od głównego bohatera, niemalże boską. Jeśli jest to jednak bardzo niepoprawne, to zmienię.
,,Pasażerowie spoczywali na siedzeniach krwawiących materiałem” dodałam ,,poszarpanych” przed ,,siedzeniami”, jednak nie jestem pewna czy rozwiązuje to problem zrozumiałości zdania. Będę wdzięczna za opinię.
,,pomagierów-Hien” myślnik miał wskazywać, że to Hieny są pomagierami. Ktoś spoza portalu zarzucał mi, że bez niego zaczął sobie wyobrażać, że to Hieny mają pomagierów.
Starałam się wygładzić zdania, niektórych jednak chyba nie potrafię – na przykład te z początku wymienione przez Anet.
W każdym razie jeszcze raz dziękuję za pomoc. Mam nadzieję, że ktoś jeszcze skusi się do czytania i że wrażenia będą nieco, hmm… gładsze.
Tam jedynie ćwierć dnia drogi dalej znajdowała się mieścinka, bardzo poukładana i podejrzanie dobrze zorganizowana, jak na szaleństwo budzące się w całej reszcie ludzkości. Na tyle poukładana, by wyrzucić ze swojej społeczności nie tyle sprawcę zbrodni, a współwinnego za eksperyment, wybuch i tylko jedną ofiarę śmiertelną.
Kawał dobrego tekstu. To, co większość uznała z problem – brak akcji, ja w przypadku wymowy tego opowiadania uznaję za dobre posunięcie. A jako, że jestem fanem koncepcji, bardziej niż wzorowego wykonania, to dam klika na zachętę do dalszych portalowych popisów :)
A czy wymowa tekstu spełnia warunki konkursu? Nie uczestniczę, więc wypowiem się tajemniczo. Nawiązanie do legendy jest, ale czy stanowi to oś/sedno opowiadania? ;)
Pozdrawia Czwartkowy Dyżurny
Katk, nie wiem, co zrobić z początkiem.
Zastanów się, czy łóżko może być kompetentne.
A tu może wystarczy tak:
Wyniszczenie organizmu musiało o sobie przypominać
, inaczej nie byłoby tak wyniszczające.
Przynoszę radość :)
Przy czytaniu stawały mi przed oczami sceny ze starych Mad Maksów, nieźle Ci się udało odmalować obraz postapo. Błędy Ci wyłapują moi poprzednicy, ale jeszcze trochę ich się trafia. Faktycznie niektóre zdania nieprzyjemnie zgrzytają, ale please, nie zmuszaj mnie do ich wskazania. Spanie na torach wydaje mi się niespecjalnie wygodne gdy ma się lokomotywę i wagony. Ponadto zamknięcie się na noc jest bezpieczniejsze. Szalony lalkarz? Coś mi się kojarzy, nie Blade runner?
Całkiem interesujące, niespieszne opowiadanie, jak kroki starego, chorego człowieka. Trochę sekretów, niedopowiedzeń, generalnie ok. Wrażenia raczej pozytywne ;)
Blactom, Anet, enderek, dziękuję wam za komentarze :).
Blactom, klik jest bardzo miłą niespodzianką, dziękuję. Cieszę się, że tekst przypadł ci do gustu. Co do samego tematu ,,Jestem Legendą” masz rację, nie jest on sednem mojego opowiadani, niemniej uważam, że w pewien sposób do niego pasuje – ta fraza może być sarkastycznym podejściem do głównego bohatera, bądź do legend(sław) jako takich. Chciałam to ugryźć z nieco innej, nie tak oczywistej strony.
Dziękuję za wskazanie powtórzenia. Z tego co pamiętam, zostawiłam je celowo, ale słowa występują chyba w zbyt dużej odległości od siebie i nie brzmi to najlepiej. Naprawię to, gdy tylko skończy się konkurs.
Anet, zdanie z ,,wyniszczeniem” na razie usunęłam, ale jak już konkurs minie, wstawię zaproponowaną przez ciebie poprawkę na stare miejsce. Póki co muszę się wstrzymać, by zachować się zgodnie z zasadami. Ta ,,kompetentność” miała być personifikacją, ale po przeczytaniu całkowitej definicji, muszę ci przyznać, że jest to personifikacja na wyrost. Pomyślę i popracuję nad tym, gdy już będę mogła. W każdym razie bardzo ci dziękuję, za pomoc w szlifowaniu tekstu. To bardzo miłe i pomocne :).
enderek, cieszę się, że ogólne wrażenia są pozytywne. Do całkowitego wyszlifowania ,,Władcy…” czeka mnie jeszcze pewnie długa droga, ale kiedyś się uda. A z tym spaniem na torach to trochę taka moja wpadka, teraz to widzę. W mojej wizji on wcale na nich nie sypia, tylko co rano się tam przechadza – gdzieś tam w opku pojawiło się zdanie, że to jego poranny rytuał, ale faktycznie chyba zbyt zdawkowo to opisałam i czytelnik nie wie o co chodzi. Dobrze, że o tym wspomniałeś, dziękuję. A podobieństwo do Blade runnera jak jest to przypadkowe i mam nadzieję, że nie jakoś bardzo rzucające się ;).
No cóż, historia bohatera i jego lalek na parę, niestety, niespecjalnie przypadła mi do gustu. Mogę docenić pomysł, tudzież nieźle opisaną, klaustrofobiczną przestrzeń zrujnowanego pociągu, ale jednocześnie muszę wyznać, że zupełnie nie podoba mi się sposób, w jaki ta historia została opowiedziana.
W jednym z komentarzy mówisz o tekście: Chciałam, żeby był napisany dość ciężkim, nieprzystępnym językiem, w założeniu miało to tworzyć klimat. Owszem, klimat w jakimś stopniu udało Ci się stworzyć, ale ów ciężki i nieprzystępny język sprawił, ze chyba sama sobie rzuciłaś kłody pod nogi, skutkiem czego wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia, a lektury Władcy marionetek nie mogę uznać za satysfakcjonującą.
…a głowa obleczona turbanem cierpiała od oparcia z metalowej szyny. –> Raczej: …a głowa owinięta turbanem cierpiała, oparta o szynę.
Czy ta szyna mogła być inna, nie metalowa?
Można cierpieć z jakiegoś powodu, ale chyba nie można cierpieć od czegoś.
Mimo całej niekompetentności łóżka, odpoczynek na torach potrafił dać zapomnienie, jeśli bardzo tego chciał. –> CZEGO łóżka???
Czy Autorka byłaby uprzejma wyjaśnić, jakie kompetencje ma łóżko?
Rozluźnił się tak szybko, jak fala mdłości odpuściła… –> A jak szybko odpuściła fala mdłości?
Wraz z charkotem poczuł na języku rozpraszający się, żelazisty smak krwi doprawiony goryczą żółci. – Czy to znaczy, że poczuł charkot na języku?
Także popołudniu, wieczorem, nocą. –> Także po południu, wieczorem, nocą. Lub: Także popołudniem, wieczorem, nocą.
– Czasami marzę, byś mogła ruszyć.– Gwizdowi… –> Brak spacji po kropce.
Niewiele tu dialogów, a i tak nie zawsze są zapisane poprawnie. Powinnaś skorzystać z poradnika, do którego link podał NWM.
…zrobił co mógł przy amatorskiej konserwacji oraz przerabianiu maszyny parowej na własne korzyści. –> Co to znaczy przerabiać maszynę parową na własne korzyści?
Na tyle poukładana, by wyrzucić ze swojej społeczności nie tyle sprawcę zbrodni… –> Czy to celowe powtórzenie?
…musiał postawić wszystko na ostatnią kartę. –> Stawia się coś na jedna kartę, nie na ostatnią.
Od tamtego dnia Jego Hieny bardzo się zmieniły. –> Dlaczego wielka litera?
…który spadał mu z ubrań przy każdym, najdrobniejszym ruchu. –> …który spadał mu z ubrania przy każdym, najdrobniejszym ruchu.
Ubrania wiszą w szafie, leżą w szufladach i na półkach. Odzież, którą mamy na sobie, to ubranie.
Wspiął się po schodach utworzonych z wyrwanych krzeseł, pozostałości blachy z otuliny i innych rupieci do wagonu… –> Co to są rupiecie do wagonu?
Przemierzał wyniszczony wagon… –> Przemierzał zniszczony wagon…
Prawa została jedynie nadgryziona kłem czasu. –> Prawa została jedynie nadgryziona zębem czasu.
…wystarczyło do wystawiania przedstawień. –> Nie brzmi to najlepiej.
…i zawoalowany mężczyzna uświadamiał sobie… –> Na czym polegało zawoalowanie mężczyzny?
Zniszczenia najmocniej dotknęły strefę pod jej prawym okiem, sięgając w dół, aż do zębów zaciśniętych jakby w strachu, że to na nią mógł spaść. –> Nie rozumiem zdania.
Spojrzał przeciągle na twarz stężoną w odwiecznym szczękościsku… –> Spojrzał przeciągle na twarz stężałą w odwiecznym szczękościsku…
Niegdysiejszy przedział restauracyjny dalej służył do przyrządzania dobrodziejstw… –> Na czym polega przyrządzanie dobrodziejstw?
…te bliżej „lalkarni” zatrząsnął za pomocą deski. –> Literówka.
…z suszonym i wędzonym jadłem, które coraz ciężej było mu tknąć… –> …z suszonym i wędzonym jadłem, które coraz trudniej było mu tknąć…
…napełnił naczyńko cieczą z pobliskiego, szczelnie zamkniętego szybkowaru… –> …napełnił naczyńko cieczą z blisko stojącego/ stojącego obok, szczelnie zamkniętego szybkowaru…
Pobliskie jest coś, co znajduje się niedaleko, np. sklep, ale nie stojący obok garnek.
Używając pobliskiego śrubokrętu, dokręcił i sprawdził wszystkie śrubki i trybiki… –> Używając śrubokrętu, dokręcił i sprawdził wszystkie śrubki i trybiki…
…po czym zamknął drzwiczki od zawartości kukiełki. –> Mogą być drzwi do pomieszczenia, czy drzwiczki od szafki, ale co to są drzwiczki od zawartości?
Kiedy sceptycznie rozbawione oczy pustelniczych łowców… –> Na czym polega sceptyczne rozbawienie?
…na urywkach blachy stanowiących pozostałość dawnej otuliny. –> …na fragmentach blachy, stanowiących pozostałość dawnej otuliny.
Sprawdź znaczenie słowa urywek.
…aż nadeszła cała, kilkunastoosobowa karawana z Ostoi. –> Czy to na pewno była karawana?
Posiadali tkaczy w swej mizernej społeczności i tylko nieliczni przedstawiciele nosili jakieś kolorowe odznaczenia. –> Na pewno odznaczenia?
…wzdrygnął się na wspomnienie, jak został obdarty z własnej, rodzimej płachty. –> Na czy polega rodzimość płachty?
…z matki na córę przekazywany.– Faktycznie… –> Brak spacji po kropce.
…że unoszą się pod wpływem nie tej twórczości, którą powinni. –> …że unoszą się pod wpływem nie tej twórczości, której powinni.
Szybko powrócił uwagą do przedstawieniu… –> Literówka.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Regulatorzy, dziękuję za komentarz i uwagi. Uf, trochę tego jest. Ciężki język na pewno jest kłodą pod nogi, i dla mnie, i dla czytelnika. Nie zamierzam go zbytnio upraszczać, bo musiałabym się całkowicie odciąć od pierwotnych założeń tego opowiadania, ale w przyszłości dołożę starań, żeby było to napisane bardziej poprawną polszczyzną. Dziękuję jeszcze raz za wskazanie konkretnych miejsc, gdzie coś zgrzyta/jest otwarcie niepoprawne, na pewno mi to pomoże w pracy nad tekstem.
Odniosę się do kilku błędów/zgrzytnięć.
Co do tej nieszczęsnej ,,kompetencji”: tak, dość gruba personifikacja, w której dobre łóżko ma kompetencje do bycia dobrym łóżkiem, a jako że tory (na których odpoczywał bohater) są niewygodne, to są niekompetentnym łóżkiem. Uf, tak pogmatwane, pewnie niepoprawne – jak pisałam wcześniej, popracuję nad tym.
Niepoprawnie użyte słowa: ,,urywki” z pewnością, słowo ,,karawana” sprawdzałam i uznałam, że mogę go użyć, zakładając że można uogólnić to pierwsze znaczenie i że będzie ono zrozumiałe. No, możliwe że nie można. ,,Odznaczenia” miały być ,,odznaczeniami” – w Ostoi kolorowe naszywki miały swoje odzwierciedlenie w hierarchii. Nie wytłumaczyłam tego, myśląc, że samo to słowo wystarczy.
Wielką literę przy ,,Jego Hienach” już próbowałam tłumaczyć, chciałam aby była to nazwa własna. Miało być to takie wybijające się z tekstu, wyraźnie zaznaczone, wskazujące na moc uzależnienia Hien od bohatera.
Co to zapisu dialogów pracowałam nad tym ostatnio, ale nie zrozumiałam chyba wcześniejszych uwag Naz, a przeglądając na szybko poradnik nie znalazłam tych zasad. Widocznie zrobiłam to po łebkach, za co przepraszam. Jak tylko skończy się moja historia z tym konkursem, poprawię i to.
Z resztą uwag się zgadzam, albo jeszcze nad nimi myślę. W każdym razie jeszcze raz dziękuję za pomoc :).
Katk, bardzo się cieszę, że uznałaś uwagi za przydatne. ;)
Co do tej nieszczęsnej ,,kompetencji”: tak, dość gruba personifikacja, w której dobre łóżko ma kompetencje do bycia dobrym łóżkiem, a jako że tory (na których odpoczywał bohater) są niewygodne, to są niekompetentnym łóżkiem. Uf, tak pogmatwane, pewnie niepoprawne – jak pisałam wcześniej, popracuję nad tym.
No cóż, staram się zrozumieć Twoje wyjaśnienie, niestety, nie trafia ono do mnie. Spania na torach, moim zdaniem, żadną miarą nie można porównywać do noclegu w nawet najmarniejszym łóżku, o jego kompetencji nie wspominając. A gdybyś, zamiast owej niekompetencyjności, użyła zdecydowanie właściwszego słowa – dyskomfort? Z określenia lóżko, też bym zrezygnowała. Wtedy zdanie mogłoby brzmieć: Mimo całego dyskomfortu legowiska, odpoczynek na torach potrafił dać zapomnienie, jeśli bardzo tego chciał.
…słowo ,,karawana” sprawdzałam i uznałam, że mogę go użyć, zakładając że można uogólnić to pierwsze znaczenie i że będzie ono zrozumiałe.
To słowo jest zrozumiałe, ale nadal uważam, że w tym przypadku raczej nie jest najwłaściwszym określeniem kilkunastu przybyłych osób. Proponuję: …aż nadeszła cała, kilkunastoosobowa grupa/ gromada/ ekipa z Ostoi.
,,Odznaczenia” miały być ,,odznaczeniami” – w Ostoi kolorowe naszywki miały swoje odzwierciedlenie w hierarchii. Nie wytłumaczyłam tego, myśląc, że samo to słowo wystarczy.
A gdybyś, zamiast odznaczeń, użyła słowa oznaczenia?
Zapisywanie dialogów – może pomocny okaże się ten poradnik: http://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/zapis-partii-dialogowych;13842.html
Życzę powodzenia w dalszej pracy twórczej. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Mam problem z tym opowiadaniem. Za niezrozumienie uwag przepraszam, w dialogu chodziło mi tylko o to, że brakuje ci spacji:
– Czasami marzę, byś mogła ruszyć.– Gwizdowi i turkotowi ← tutaj brak spacji oddzielającej kropkę od półpauzy
– Oto. Jestem.– Z drugim słowem zbliżył gwałtownie ręce do maski zniekształcającej jego głos.– Ja! ← tu w dwóch miejscach
W opowiadaniu brakuje trochę przecinków. Dodatkowo jeszcze znalazłam:
Mężczyzna skierował wzrok ku Ostoi. Zdecydowanie, byli zbyt zasadniczy. ← brakuje podmiotu, kto był zasadniczy
nowoprzybyłego ← czy na pewno tak powinno być to zapisane?
niestety dla rezydenta pociągu, uszkodzona.
więc chwila, w której ogrzewanie pary zostawało rozpoczęte była kluczowa ← w której rozpoczynało się ogrzewanie pary
Szybko powrócił uwagą do przedstawieniu ← myślami do przedstawienia, ewentualnie uwagą do przedstawienia
maskę gazową, dopiero później sylwetkę, na której głowie ona wisiała. ← maska wisi na haku, ale na twarz jest nałożona, nie powieszona
Literówki wypisane przez Reg powinny zniknąć ;) Nie mówię, żebyś się zgadzała ze wszystkim, ale kto jak kto, Reg potrafi wskazać źle użyte słowa/literówki. Czemu ja ich nie zauważyłam – podejrzewam, że zamaskowały się w twojej osobliwej stylistyce i umknęły mi podczas lektury na telefonie. Ani mnie to nie usprawiedliwia, ani też nie oskarża, bo nie muszę wypisywać wszystkich błędów. Ale powinnam, żeby tekstowi pomóc.
Opowiadanie ma dyskusyjną stylistykę, na granicy poprawności, ale tego się nie czepiam. Jest trochę błędów na te 25K znaków, to już do doczepienia się. Moje uwagi wprowadziłaś lub się wytłumaczyłaś z zapisów. Fabuła jest niewątpliwie oryginalna. Po zsumowaniu za i przeciw tylko w niewielkim stopniu szala przechyla się na dopuszczenie do głosowania.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Regulatorzy, dziękuję, te poprawki które teraz zaproponowałaś całkowicie mnie przekonują – pasują do stylu i rozwiązują kwestię niezrozumiałości tych fragmentów. Tak przynajmniej mi się wydaję. Jeszcze raz dziękuję.
A tak jeszcze przez ciekawość spytam – odpowiedz oczywiście tylko jeśli będziesz miała czas i ochotę. Pisałaś, że nie podoba ci się to w jaki sposób przedstawiłam historię – chodziło ci właśnie o toporny styl tekstu, czy też o coś bardziej ogólnego (np: przez przedstawianie historii w zastosowanej przeze mnie chronologii, nacisk na jakieś rzeczy)?
Naz, bardzo ci dziękuję, że ostatecznie zdecydowałaś się dopuścić mój tekst do głosowania – szczerze mówiąc, po ilości błędów, które regulatorzy mi jeszcze znalazła, szczerze wątpiłam w trwałość swojej kwalifikacji. Cieszę się, że dałaś mi szansę. Z tego co czytałam, mogę chyba jeszcze poprawić literówki i przecinki, prawda? Ale czy mogę też pozamieniać źle użyte słowa i nowe, wskazane przez ciebie błędy, czy zostawić to już jak jest na czas trwania konkursu?
Tak, Katk, właśnie przez to, co założyłaś sobie, że będzie zaletą tekstu – ów ciężki, nieprzystępny język, a dodatkowo nie zawsze poprawne i czytelne sformułowania, tudzież liczne usterki – to wszystko sprawiło, że nie była to najłatwiejsza lektura.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Tytuł kojarzy mi się jednoznacznie z powieścią Heinleina, ale to taka dygresja. Tego skojarzenia nigdy się nie pozbędę – zresztą, to tytuł płyty Metalliki oraz film.
Przebrnęłam przez tekst, ale z trudem. Doceniam Twoją konsekwencję, ale to nie dla mnie.
Literówki, przecinki, duża/mała litera, źle użyte/odmienione słowa, drobne powtórzenia – można, a nawet trzeba poprawiać. Nie można nic dopisywać, ucinać, zmieniać fabuły itp.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Ciężki w lekturze tekst. Rzeczywiście jest tu pewien strumień świadomości (nie pojmuje, po co tak rozwleczony wstęp o leżeniu i wstawaniu z torów) i nadmiar opisów oraz nie zawsze udane konstrukcje zdań, nie zawsze trafione metafory. Żeby pisać takie opowiadania i nie odrzucić (ewentualnie nie znużyć) odbiorcy trzeba naprawdę pisać na najwyższym poziomie. Przede wszystkim warsztatowym. Takich asów jest na portalu niewiele, jeśli w ogóle są. Przez ten chroboczący miejscami język, zgrzyty stylistyczne i zawiłe zdania opisujące proste czynności i okoliczności, miałem poważne problemy z doczytaniem do końca. Na koniec zaś jeszcze doszedł kłopot z odczytaniem puenty czy raczej wymowy tekstu (wyraźnej puenty zbrakło). Spodziewałem się jakiegoś szokującego finału, np. o tym, że główny bohater sam okaże się lalką (no właśnie, takie lalki napędzane parą to chyba nie marionetki?), ale nie. W zakończeniu chodzi chyba tylko o to, że bohater chciałby, żeby doceniono jego sztukę bez pomocy środków odurzających. Jest to zatem prawdopodobnie opowieść o niespełnionym artyście, który na dodatek żyje w cieniu osiągnięć ojca w postapokaliptycznym, alternatywnym świecie rozwiniętym w steampunkowej wersji.
Na plus na pewno scenografia, pomysł na fabułę i postać główną. A przede wszystkim klimat. Jednak osiągnęłaś ten klimat, autorko, bardzo ciężkimi środkami i nie jestem przekonany czy w ostatecznym rozrachunku taki manewr był opłacalny. Na razie. Uważam bowiem, że najlepsze dopiero przed Tobą. Że popełniając takie utwory, niedoskonałe, niewyważone odpowiednio i obarczone zbyt ambitnymi jak na obecny poziom Twojego warsztatu próbami dodania językowi poetyckości, zaimponowania gęstością porównań i ozdobników, w końcu znajdziesz złoty środek i wszystkich tu zachwycisz. Bo masz zadatki, umiesz znaleźć oryginalną perspektywę i nie idziesz na łatwiznę w tematyce. Poza tym widać, że masz sporo pomysłów, stworzyłaś kilka udanych metafor i przede wszystkim wiesz, o co chodzi w pisaniu. Reszta to kwestia wyrobienia, wprawy i okiełznania rozbuchanego stylu.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Regulatorzy, dziękuję za odpowiedź. Prawdopodobnie mr.maras ma rację i jeszcze mój warsztat nie był na tyle wyćwiczony, bym mogła pisać w tym stylu.
Deirdriu, dziękuję za komentarz. Tytuł wieje trochę powtarzalnością, ale mam do niego sentyment ze względu na jego genezę. Przykro mi, że tekst nastręczył ci nieprzyjemności podczas czytania – niestety tak jak większość tu wspomina, nie jest on najprzyjaźniejszy dla czytelnika.
Mr.maras, dziękuję ci za kompleksową opinię, krytykę i pochwały. Co do ,,marionetek”, pojawiają się one chyba tylko w tytule (jeśli to słowo jest gdzieś w tekście, to mój błąd) i zostawię je tam ze względu na to, że ,,Władca marionetek” to dość oklepany zwrot i niejako narzuca tekstowi pewną wymowę/przekaz (może i ,,Władca lalek” nie zaburzyłby go zbytnio, ale wolę obecną wersję). I w tym przekazie chodziło mi o pewne bardziej ogólnie prawidło, nie tyczące się tylko sztuki. W sumie to, o czym według ciebie jest tekst oczywiście nie odbiega od prawdy, ale nie jest moim głównym założeniem, sednem, chociaż możliwe że rozwijając swoją myśl, mógłbyś do niego dojść. Możliwe, że dawałam zbyt słabe wskazówki, albo że to mój ciężki język zniechęca do rozważań.
Mam nadzieję, że twoje przewidywania nie okażą się mylne. Tak właściwie nie jest to moje najświeższe opowiadanie i zastanawiam się, w którym miejscu teraz stoję. Podejrzewam jednak, że skoro przy poprawianiu pominęłam wiele błędów i uznałam styl za wystarczający, by go tutaj zaprezentować, jeszcze przede mną daleka droga. Dziękuję za wszystkie podpowiedzi, z pewnością bardzo mi pomogą w literackich wojażach ;).
Pomimo intrygującego pomysłu i sztafażu (bo jest i steampunk i kolej), bardzo trudno mi się czytało. Odnoszę wrażenie, że niepotrzebnie siliłaś się na oryginalność w konstruowaniu zdań – wyszło nieporadnie. Choćby wspominana wyżej niekompetentność (niekompetencja?) łóżka – no nie pasuje! Niefunkcjonalność, niepraktyczność – OK, nieefektywność – od biedy, jeśli już chcesz temu łóżku nadać odrobinę żywotności, ale kompetencja – nie da rady. Tak sobie myślę, że łącząc słowa w nowe związki frazeologiczne lepiej posługiwać się słowami potocznymi; sięgając do słownika wyrazów obcych narażasz się na podejrzenie posługiwania się słowami, których znaczenia nie rozumiesz. Skoneczny miał kiedyś w opowiadaniu “krnąbrne krzesło” – brzmi o wiele lepiej niż “niekompetentność łóżka”.
Dziwnie konstruujesz zdania dotyczące związku przyczynowo-skutkowego, np.: “głowa (…) cierpiała od oparcia z metalowej szyny”, “wnętrzności zaczęły mu się skręcać, wywijać jakby z pragnienia wydostania się”.
No i “maska gazowa”. Nie istnieje coś takiego. Mam nadzieję.
Dużo czytaj.
Jeśli czytasz dużo – czytaj więcej ;)
Trudno mi jednoznacznie ocenić ten tekst. Bo z jednej strony nie sposób nie docenić oryginalnego, zwłaszcza jak na postapo, pomysłu i ponurego, ciężkiego klimatu. Rzecz w tym, że klimat ów został osiągnięty przy pomocy nieco męczącego stylu, nieco przekombinowanych zdań, które nie są nieczytelne, ale często brakuje im pewnej zręczności konstrukcyjnej; czytelnik zaczyna się zastanawiać – ale po co tak? Nie lepiej byłoby prościej?
Oczywiście nie ma tragedii, bo najczęściej nawet trudno podać konkretne przykłady tego, co jest nie tak, bardziej chodzi o jakieś ogólne wrażenie. Po prostu, żeby bawić się słowem i stylem, trzeba mieć nieliche doświadczenie. Nie mam co prawda pojęcia jak długo już piszesz, może to Twój setny tekst. Tyle, że jedni potrzebują mniej, inni więcej czasu i pracy na osiągnięcie tego poziomu kunsztu, który pozwala na pełną kontrolę nad słowem, zabawę w kombinowanie przy strukturze zdań i stylistyczne wygibasy. Póki co, najlepiej pisać prosto.
Tak czy owak niezły tekst, głownie ze względu na pomysł. Mimo praktycznego braku akcji, czytałem z zainteresowaniem, chciałem się dowiedzieć o co chodzi. Znaczy – wciągnęło. A to spory plus.
Pozdrawiam!
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Cobold, dziękuję za komentarz i opinie. O tej ,,niekompeteności” już dużo było mówione, tłumaczyłam genezę tego sformułowania, ale rozumiem też, że trzeba je zmienić, tak samo jak niektóre konstrukcje zdań (zaczekam z tym jednak do końca konkursu). Częściowo jest to stylizacja, ale zbyt nieporadna, jak mówisz – być może nawet ten tekst potrzebuje ponownego napisania od początku. Dziękuję za porady, staram się nadrabiać książkowe zaległości na tyle, na ile czas mi pozwala. Co do maski gazowej, fakt, gafa, bardzo nieładna naleciałość z języka potocznego. Dzięki za zwrócenie mi na to uwagi.
Thargone, dziękuję za komentarz i cieszę się niezmiernie, że opowiadanie zdołało cię on wciągnąć mimo swojej ciężkości. Stu tekstów nie mam jeszcze na koncie i czuję, że sporo czasu przede mną, by taki wynik osiągnąć – piszę bardzo nieregularnie i tylko wtedy, kiedy mam jakiś (według mnie) solidny koncept. Przyznaję, że popełniłam ten tekst jakiś czas temu, a moim głównymi głównymi założeniami było dokształcenie się w opisywaniu wrażeń zmysłowych i stworzenie konkretnego, ciężkiego klimatu. Jakby nie patrzeć, nawet się udało, chociaż w przyszłości muszę uważać by nie powtórzyć błędów związanych ze stylistyką tekstu. Przyznam szczerze, osobiście nie przepadam za bardzo prosto napisanymi tekstami i stąd wynika moja nadmierna chęć urozmaicania języka. Jednak wiado trzeba znać umiar i dziękuję bardzo za uwagi, które pomogą mi w przyszłości trochę się opanować/opamiętać. :)
Stephen King w swojej książce “Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika” (którą przytaczam często) opisał pewną metodę. Polecił otworzyć przypadkową książkę na losowej stronie i sprawdzić jak długie są akapity. To nam powie, czy tekst będzie się dobrze czytało. A akapity we “Władcy marionetek” są przez cały czas monstrualnie długie, przez co opowiadanie jest niezgrabne i powolne.
Niewiele się tu dzieje, dlatego historia w ogóle nie porywa. Opis budowania lalki przywodzi na myśl “Akademię Pana Kleksa” (to dobrze). Są tu pomysły, z których nie wynika żadna ciekawa akcja. Mogłoby być lepiej, ale nie jest. Zakończenie również nie robi wrażenia.
“Władca marionetek” byłby może fajny jako film krótkometrażowy w reżyserii Tomasza Bagińskiego. Ale w obecnej formie niestety jest raczej słaby. Trzeba dzwonić do Tomka ;)
Pozdrawiam!
https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/
Męczyłem się z tym opkiem dość długo, głównie ze względu na te bloki tekstu. Pomysł niby jakiś tam jest, może nie jakiś przełomowy, ale na pewno ciekawy, ale trudno mi było go docenić przez niezbyt dobrze obraną formę. Dodatkowo mało jest tutaj jakichś interesujących wydarzeń, więcej opisywania niż fabuły. No, nie przekonało.
Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!