- Opowiadanie: Obsydianna - Ja, czarownica

Ja, czarownica

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Ja, czarownica

Mam na­dzie­ję, że nie za­wio­dę. Sły­sza­łam, że na Dres­den Flu­gha­fen od czasu ostat­nich za­ma­chów mocno za­ostrzy­li pro­ce­du­ry. O iro­nio!

I co re­cho­czesz, małpo jedna? Przy­go­tuj się na za­cho­wa­nie po­ke­ro­wej twa­rzy. To już za kil­ka­na­ście go­dzin, wy­pa­da­ło­by się w końcu spa­ko­wać.

Wy­cią­gam sczy­ta­ną do cna książ­kę. Roz­miar ide­al­ny. Tylko zanim ją znisz­czę, może po­że­gnal­ny frag­men­cik na chy­bił tra­fił?

Na po­cząt­ku roku 1968 grupa opty­ków, wśród któ­rych był także Billy, za­mó­wi­ła spe­cjal­ny sa­mo­lot, aby udać się z Ilium na mię­dzy­na­ro­do­wą kon­fe­ren­cję opty­ków w Mont­re­alu. Sa­mo­lot ten roz­bił się o szczyt góry Su­gar­bush w sta­nie Ver­mont. Wszy­scy prócz Billy'ego zgi­nę­li. Zda­rza się.

Pod­czas gdy Billy wra­cał do zdro­wia w szpi­ta­lu w Ver­mont, jego żona zmar­ła wsku­tek przy­pad­ko­we­go za­tru­cia tlen­kiem węgla. Zda­rza się i tak.

[Kurt Von­ne­gut “Rzeź­nia numer pięć”]

Tak, on wie­dział, że na­stą­pi ka­ta­stro­fa, od istot z ko­smo­su. Ja w sumie też, bo czym innym jest Pra­mat­ka Zie­mia?

 

Lu­dzie, któ­rzy się na­czy­ta­li ksią­żek fan­ta­sy czę­sto wzdy­cha­ją „Och, wiedź­mą być! Jak cu­dow­nie by­ło­by mieć takie moce!”. Guzik praw­da.

Po pierw­sze, wcale tych mocy nie po­sia­da­my, tylko tak jakby dzier­ża­wi­my. No, z wy­jąt­kiem in­te­li­gen­cji i wie­dzy. Czego się na­uczy­my o lu­dziach, mi­ne­ra­łach czy zio­łach, to nasze. Pra­mat­ka sama de­cy­du­je, kiedy spe­cjal­ne umie­jęt­no­ści się nam przy­da­dzą i wtedy po­zwa­la ich użyć. Oczy­wi­ście, ma to swoją cenę. Si­wie­je­my koło dwu­dziest­ki piąt­ki i czę­sto, choć nie za­wsze, umie­ra­my na bia­łacz­kę przed sześć­dzie­siąt­ką. Jeśli nie zgi­nie­my z po­wo­dów patrz punkt trze­ci. Tak więc, wspo­mi­na­ne w baj­kach cza­row­ni­ce, które mają po sto i wię­cej lat, to albo kom­plet­ne bzdu­ry, albo nie­wy­obra­żal­ne szczę­ścia­ry. Po­dob­no może się tak stać, gdy któ­raś jest wy­jąt­ko­wo przy­dat­na dla Pra­mat­ki. Sama ta­kiej ma­tu­za­lem­ki nigdy nie spo­tka­łam, więc nie mnie oce­niać praw­dzi­wość tam­tych opo­wie­ści.

Po dru­gie, nasze dzia­ła­nia wcale nie są spek­ta­ku­lar­ne. OK, te­le­ki­ne­za. Lecz prze­cież rów­nież pod wa­run­kiem patrz punkt pierw­szy. W do­dat­ku jest cho­ler­nie mę­czą­ca. Co do mik­stur, każdy mógł­by je przy­go­to­wać. Wy­star­czy­ło­by mieć od­po­wied­nią wie­dzę z dzie­dzi­ny kryp­to­lo­gii (A co, ktoś my­ślał, że tak ważne in­for­ma­cje nie są za­szy­fro­wa­ne? Cały dow­cip po­le­ga wła­śnie na tym, że wy­glą­da­ją na na­pi­sa­ne otwar­tym tek­stem, tylko po pro­stu ab­sur­dal­ne!) i che­mii. Ja­sno­wi­dze­nie to tak na­praw­dę prze­ka­zy od Pra­mat­ki, gdy mu­sisz wie­dzieć, co bę­dzie, by le­piej wy­ko­nać Jej po­le­ce­nia. Te­le­pa­tia ze zwie­rzę­ta­mi wy­ma­ga tylko nie­wiel­kie­go wzmoc­nie­nia fal mó­zgo­wych i wy­kształ­ce­nia ośrod­ka, który kon­wer­tu­je jeden ich ro­dzaj na inne. Trans­for­ma­cje są idio­tycz­nym wy­my­słem po­stron­nych, któ­rzy się na­wdy­cha­li ha­lu­cy­no­gen­nych opa­rów. La­ta­nie? Jutro zro­bię to pierw­szy raz w życiu, by­naj­mniej nie za po­mo­cą mio­tły.

Po trze­cie i naj­bar­dziej oczy­wi­ste, w spo­łe­czeń­stwie mamy, de­li­kat­nie mó­wiąc, nieco pod górkę. Wiem co mówię. Że niby mamy XX wiek? Pro­szę to po­wie­dzieć tym, przed któ­ry­mi ucie­kłam. Je­stem ra­czej zim­no­lub­na, nie prze­pa­dam za pa­le­niem na sto­sie. Za pomoc w za­ry­bie­niu stawu! Wy­star­czy­ło tylko dodać do wody śro­dek, który zwie­lo­krot­nił ilość pro­du­ko­wa­nej ikry i mle­cza, bo kar­pie sami skom­bi­no­wa­li. Jesz­cze wy­sta­wi­li pa­tro­le gra­nicz­ne. Mu­sia­łam ukry­wać się w la­sach przez kilka mie­się­cy, zanim się znu­dzi­li. Wła­ści­wie, gdyby nie cią­gły, doj­mu­ją­cy strach przed wy­kry­ciem, mo­gła­bym to po­wtó­rzyć. W pusz­czy przy­naj­mniej nic nie jest za­kła­ma­ne, bez­u­ży­tecz­ne ani okrut­ne bez po­wo­du.

 

Ech, trze­ba uwa­żać, czego czło­wiek sobie życzy. Znów muszę się wy­no­sić. Tam ka­to­li­cy, tu mu­zuł­ma­nie, a od czasu ma­sa­kry w Hümmel (ba­war­skie bu­czy­ny były cał­kiem nie­złą kry­jów­ką, gdy ro­bi­ło się go­rą­co) po­li­cja przy­my­ka oczy.

Naj­pierw po­miesz­kam w An­twer­pii u brata, sam mnie za­pro­sił. Ma dom i pra­cow­nię strze­żo­ne jak Fort Knox, więc ra­czej się żaden fa­na­tyk nie prze­śli­zgnie. Tak, Szy­mon zaj­mu­je się kształ­to­wa­niem i szli­fo­wa­niem naj­tward­szych dzie­ci Pra­mat­ki, by po­do­ba­ły się lu­dziom. Cał­kiem nie­źle mu idzie, zdą­żył się po­rząd­nie do­ro­bić. Miał na to czas. Jest ode mnie dwa­dzie­ścia lat star­szy.

Cho­ciaż tro­chę nie­zręcz­nie być na czy­imś utrzy­ma­niu. Dla­te­go mam po­mysł na in­te­res: zajmę się pro­duk­cją ta­nich, bez­bo­le­snych tru­cizn. Prze­mysł eu­ta­na­zji czeka! Co bę­dzie póź­niej, zo­ba­czy­my. Może za­cznę od­kła­dać na bilet w jedną stro­nę do Ka­na­dy. Cisza, spo­kój i pusz­cza, w któ­rej nikt mnie nie znaj­dzie, jeśli tego nie ze­chcę. W do­dat­ku będę miała do dys­po­zy­cji takie bo­gac­two su­row­ców!

Naj­pierw jed­nak muszę do­ko­nać cze­goś prze­ra­ża­ją­ce­go.

 

Nie­du­ży, na­ostrzo­ny w miarę moż­li­wo­ści szty­let z ob­sy­dia­nu. Krzy­wię się na jego widok, po raz nie wiem który. Dia­ment byłby o wiele lep­szy. Już by mi Szy­mon ufor­mo­wał… Nie, Pra­mat­ka wie, co robi. Tak wiel­ki ka­wa­łek kry­sta­licz­ne­go węgla byłby zbyt­nią po­ku­są dla stu­dent­ki. Ob­sy­dian to nadal sześć w skali Mohsa i nie za­wie­ra me­ta­li. Po­win­no wy­star­czać, jeśli nic nie schrza­nię. Ska­ne­ry kształ­tów za­war­to­ści ba­ga­ży mają ludz­ka ob­słu­gę, można nieco za­mą­cić im w gło­wie.

Skle­jam pra­wie wszyst­kie kart­ki książ­ki, z wy­jąt­kiem pierw­szych kil­ku­na­stu, dla ka­mu­fla­żu. Wy­ci­nam do­pa­so­wa­ny do kształ­tu broni otwór. Wkła­dam. Z ze­wnątrz nie widać nic po­dej­rza­ne­go. I o to cho­dzi!

 

Może za­miast tru­ci­zna­mi po­win­nam zająć się prze­my­tem. Albo dzia­łać in­ter­dy­scy­pli­nar­nie i szmu­glo­wać tru­ci­zny. Nic przy mnie nie zna­leź­li. Wła­ści­wie po­dob­no dzi­siaj nikt nic po­dej­rza­ne­go nie prze­wo­ził. Co za par­ta­cze z tych cel­ni­ków! Po­rząd­nie spraw­dza­ją wła­ści­wie wy­łącz­nie ciem­no­skó­rych i wsty­dli­wie ubra­ne ko­bie­ty. Aż mam ocho­tę wrza­snąć na cały głos, co sądzę o ich nie­kom­pe­ten­cji. Gdyby bar­dziej się przy­kła­da­li do swo­jej pracy, Pra­mat­ka nie zle­ci­ła­by mi nie­zro­zu­mia­łej misji. Jeden za­mach mniej czy wię­cej, co to za róż­ni­ca?

Zna­la­złam swoje miej­sce. Przy­naj­mniej panie zaj­mu­ją­ce się re­zer­wa­cją mają coś pod czasz­ką. Jest przy przej­ściu, jak chcia­łam. Lot numer pięć re­la­cji Dre­zno-Am­ster­dam ma wy­star­to­wać pünktlich za kwa­drans. Ojej, ale mam in­for­ma­cję, że przy lą­do­wa­niu bę­dzie etwas bespätet. Bu­ha­ha­ha!

Po­zo­sta­je cze­kać. W ra­mach szy­ko­wa­nia się dys­kret­nie prze­no­szę fant z dziu­ry w książ­ce pod sze­ro­kie ra­miącz­ko spor­to­we­go sta­ni­ka. Tak bę­dzie ła­twiej się­gnąć. Szko­da, że nie mogę za­trzy­mać na co dzień zdol­no­ści wy­ko­ny­wa­nia ta­kich ko­cich ru­chów.

Cie­ka­we, kto wy­stą­pi w roli an­ta­go­ni­sty lub an­ta­go­ni­stów. Już mam kil­ko­ro kan­dy­da­tów, ale nie mogę kie­ro­wać się nie­uza­sad­nio­ną opi­nią. Muszę być czuj­na wobec wszyst­kich.

 

W każ­dej sy­tu­acji miło wie­dzieć, że się miało rację, pierw­sze wra­że­nie było traf­ne. Za­ma­chow­ca­mi oka­za­ła się parka, która od razu wpa­dła mi w oko. Wy­ko­rzy­sta­li tur­bu­len­cje, by za­sko­czyć wszyst­kich. Żą­da­ją mi­lio­na do­la­rów, au­stra­lij­skich wiz na fał­szy­we na­zwi­ska i ob­ni­że­nia cen masła na świa­to­wych ryn­kach. Cóż, do­brze, że przy­naj­mniej tym razem nic do­ty­czą­ce­go mnie i moich ko­le­ża­nek po fachu. Ko­bie­ta sie­dzi w ka­bi­nie pi­lo­tów i gro­żąc im uży­ciem sa­ri­nu, każe kie­ro­wać się nad Morze Pół­noc­ne, a męż­czy­zna cho­dzi po prze­dzia­le pa­sa­żer­skim, że­by­śmy nie ro­bi­li nu­me­rów. Ama­to­rzy. Nie wie­dzą, z kim będą mieć do czy­nie­nia ani tym bar­dziej, kto za tym kimś stoi. (Na szczę­ście jesz­cze nie osi­wia­łam i mogę być in­co­gni­to. Czy wspo­mnia­łam, że czu­pry­ny cza­row­nic są od­por­ne na wszel­kie typy farb?)

W tę i z po­wro­tem, w tę i z po­wro­tem… Serio, on ma gip­so­wą ka­mi­zel­kę? Prze­ce­nia­łam prze­ciw­ni­ka. Chyba Pra­mat­ka spe­cjal­nie do­bra­ła mi naj­ła­twiej­szy cel.

Po mniej wię­cej sied­miu po­wtó­rze­niach danej czyn­no­ści mózg wpada w ru­ty­nę. Teraz!

Szyb­ki rzut cia­łem. Znów czuję w sobie tamtą nie­na­tu­ral­ną zręcz­ność. Ce­lu­ję w szyję. Jakim trze­ba być idio­tą, żeby nie mieć jej osło­nię­tej! Na­le­ża­ło się mu, cho­ciaż­by za bez­myśl­ność.

Z babsz­ty­lem go­rzej. Może mnie otruć. Trze­ba sko­rzy­stać z mocy.

Kie­ru­ję szty­let przez szpa­rę pod drzwia­mi do oku­po­wa­ne­go po­miesz­cze­nia. Po chwi­li sły­chać prze­raź­li­wy, ko­bie­cy wrzask. Udało się?

Nie­wąt­pli­wie, co widać od razu po wej­ściu do ka­bi­ny pi­lo­tów. Są chyba nie mniej prze­stra­sze­ni, niż po­zo­sta­ła setka pa­sa­że­rów, zwłasz­cza gdy za­krwa­wio­ne na­rzę­dzie mordu samo wpada do mojej dłoni.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Nie roz­py­li­ła tego?– Wska­zu­ję na pla­sti­ko­wą pusz­kę, z ety­kie­tą do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cą tą od pa­lusz­ków kra­bo­wych, w po­szat­ko­wa­nej dłoni. Sam po­jem­nik jest nie­na­ru­szo­ny. Grzecz­ny ob­sy­dia­nek, łap swoją kość!

– Nie, nie.

– W po­rząd­ku. Je­ste­ście wolni, mo­że­cie to po­wie­dzieć wieży. Leć­cie do Am­ster­da­mu, tak jak było w pla­nie.

– Ale… Czego pani żąda?

– Ni­cze­go. Żyj i po­zwól żyć innym, to moje motto. Cho­ciaż to, co dzi­siaj… zda­rza się.

 

Gdyby ta cała hi­sto­ria mogła się teraz skoń­czyć! Nie­ste­ty, to do­pie­ro po­czą­tek. Do celu do­le­cie­li­śmy bez dal­szych pro­ble­mów, ale na lot­ni­sku oczy­wi­ście cze­kał od­dział po­li­cji, woj­ska i ja­kichś taj­nia­ków. Trud­no, jeśli cho­dzi o mnie, mu­sie­li mnie stąd wy­wlec. Nie żebym sta­wia­ła opór czy coś, ale te­le­ki­ne­za zżera masę ener­gii.

I się nie pa­tycz­ko­wa­li. Wszy­scy wska­za­li, że to ja zli­kwi­do­wa­łam tam­tych dwoje, więc od razu mnie aresz­to­wa­li. Dzia­ła­łam w obro­nie wła­snej i cu­dzej, za­rzu­tu za­bój­stwa nie mogą mi po­sta­wić, ale cho­dzi o coś po­waż­niej­sze­go. Chcą spraw­dzić, czy nie współ­pra­co­wa­łam z or­ga­ni­za­cją ter­ro­ry­stycz­ną albo z ich kon­ku­ren­cją. Naj­bar­dziej się cze­pia­ją tego szcze­gó­li­ku, że byłam przy­go­to­wa­na za­wcza­su na misję godną Won­der Woman.

– Ależ pa­no­wie, już mó­wi­łam dla­cze­go. O wiedź­mach nie sły­sze­li­ście? Teraz do go­rą­cy temat.

Cho­ler­ne nie­do­wiar­ki! Mu­sia­łam im te­le­ki­ne­tycz­nie po­przew­ra­cać pół sali prze­słu­chań i do­pro­wa­dzić się na skraj śmier­ci z wy­czer­pa­nia, żeby przy­ję­li moje wy­ja­śnie­nie za dobrą mo­ne­tę.

 

Trzy­ma­li mnie chyba z ty­dzień, zanim po­zwo­li­li wy­ko­nać jeden te­le­fon. Wy­bra­łam numer Szy­mo­na.

– Han­nah, co ty wy­pra­wiasz? Zgry­wasz się na su­per­bo­ha­ter­kę? Co się z tobą ogóle teraz dzie­je?– Na­praw­dę jest wy­stra­szo­ny

– Och, nic ta­kie­go, Mo­niecz­ku. Tych dwoje to byli kom­plet­ni kre­ty­ni. Zero ry­zy­ka. Nawet ty byś sobie z nimi po­ra­dził.

– Nie mów do mnie „Mo­niecz­ku”!

– Prze­sta­nę, gdy za­czniesz mnie na­zy­wać Anią, tak jak cię od lat pro­si­łam. Nie moja wina, że ro­dzi­ce mi dali takie głu­pie imię.

– Wiesz, tym razem pa­su­je. Han­nah zna­czy, jak mówi słow­nik, „łaska”, a na pewno nią byłaś dla resz­ty pa­sa­że­rów.

– Jasne, jasne, a teraz sie­dzę za to w aresz­cie w Am­ster­da­mie. Chcą, żebyś po mnie przy­je­chał, po­rę­czył i ekhem, za­pła­cił kau­cję. Po­dob­no nie­dłu­go mnie wy­pusz­czą, ale będę mu­sia­ła im po­ma­gać w śledz­twie z wol­nej stopy. Cho­ciaż nie wiem po co, opo­wia­da­łam im już setki razy wszyst­ko, co wiem. Nawet ja­kie­go ko­lo­ru miał tam­ten facet brud w uszach.

– Hm, ja­kie­go?

– Mo­nie­czek, skup się! Sie­dzę na Lijn­ba­angs­gracht 219. Zresz­tą, będą cię do­kład­nie na­kie­ro­wy­wać. Mówią, że masz przy­je­chać po­ju­trze, o pół­no­cy. Sam. I uwa­żaj, żeby nie ścią­gnąć na sie­bie hien.

– Czego?

– Ojej­ku, dzien­ni­ka­rzy.

 

Nie da się ukryć jed­nej do­brej stro­ny tego ga­li­ma­tia­su. Nie muszę je­chać do An­twer­pii busem ani po­cią­giem, tylko ja­gu­arem ko­cha­ne­go bra­cisz­ka.

Kiedy mnie zo­ba­czył, chciał urzą­dzić po­li­cji nie­złą awan­tu­rę, co oni ze mną zro­bi­li. Bo je­stem chuda jak patyk, mam znisz­czo­ne ciu­chy i pra­wie zu­peł­nie białe włosy. Co się od­wle­ka­ło, to nie ucie­kło.

– Daj spo­kój, w aucie ci wszyst­ko wy­ja­śnię. To nie jest tak jak my­ślisz.

– Może mi jesz­cze na­kła­miesz, że to taka moda?!

– Po­wie­dzia­łam, wy­ja­śnię ci! Chodź­my już, albo cie­bie też za­mkną, za ob­ra­zę funk­cjo­na­riu­sza pu­blicz­ne­go, jeśli mają tu taki pa­ra­graf.

 

Nie bar­dzo chce uwie­rzyć. Ani w to, że mnie nie tor­tu­ro­wa­li, ani tym bar­dziej w magię. Cho­ciaż nie po­tra­fi przed­sta­wić al­ter­na­tyw­ne­go tłu­ma­cze­nia wspól­ne­go dla sy­tu­acji, które przed­sta­wiam jako ar­gu­men­ty. Takie jak:

– A pa­mię­tasz opo­wie­ści o pra­pra­bab­ce? O cza­sie, gdy się ukry­wa­ła? I jak oto­czy­li jej zie­mian­kę, to we wszyst­kich Niem­ców i szmal­cow­ni­ka Ma­la­nia­ka jed­no­cze­śnie pio­ru­ny strze­li­ły? Albo jak już po woj­nie, od­wa­la­ła ro­bo­tę za tego za­pi­ja­czo­ne­go ko­no­wa­ła Ru­biń­skie­go i mieli naj­niż­sze sta­ty­sty­ki zgo­nów w całym wo­je­wódz­twie?

– Czyli to dzie­dzicz­ne? Za­kła­da­jąc oczy­wi­ście, że mnie prze­ko­na­łaś?

– Nie wiem, może. Jeśli tak, to chyba re­ce­syw­nie, bo w in­nych ro­dzi­nach też się ujaw­nia co kilka– kil­ka­na­ście po­ko­leń. Cho­ciaż ra­czej cho­dzi o przy­mio­ty ciała i cha­rak­te­ru, które zwra­ca­ją na cie­bie uwagę Pra­mat­ki. To ona wy­łącz­nie dys­po­nu­je mo­ca­mi.

– Wszyst­ko, co mó­wisz o cza­rach, Pra­mat­ce, mi­sjach nawet jest we­wnętrz­nie spój­ne, za bar­dzo jak na ba­jecz­kę. Ale ob­sy­dian? Dziec­ko, jak dzia­łać to w do­brym stylu i w miarę bez­piecz­nie. Dia­ment byłby o wiele lep­szy! Nie mo­gła­byś się do mnie zwró­cić o su­ro­wiec i wy­ko­na­nie? Tak, wiem, chcesz być sa­mo­dziel­na, ale mo­głaś po­trak­to­wać to jako pre­zent na uro­dzi­ny. Nie­daw­no prze­cież mia­łaś okrą­głe. Które wła­ści­wie? Trzy­dzie­ste?

– Dwu­dzie­ste.

– Ach, rze­czy­wi­ście. Prze­pra­szam, to te włosy…

Przez resz­tę drogi mil­cze­li­śmy. Każdy facet, gdy pal­nie gafę do­ty­czą­cą wieku ko­bie­ty, nawet wła­snej sio­stry, traci na roz­mow­no­ści, a mi się coraz bar­dziej chcia­ło spać.

Bez słowa we­szli­śmy do jego domu i on po­ka­zał mi mój nowy pokój.

 

Wszedł do mnie rano z ko­mór­ką w dłoni.

– Han­nah, do cie­bie. – Ziew­nął. – Dzwo­ni szef ochro­ny. Mówi, że przed bramą za­my­ka­ją­cą ulicę ko­czu­je horda dzien­ni­ka­rzy. Nie od­pusz­czą, mają nie­zły żer, to pierw­sze oby­wa­tel­skie obez­wład­nie­nie ter­ro­ry­sty od pra­wie pół wieku. Zo­sta­łaś w krót­kim cza­sie le­gen­dą. Pyta czy chcia­ła­byś, aby ich wpu­ścić. Kto w ogóle pra­cu­je o tak nie­ludz­kiej porze?

– Rol­ni­cy, do­zor­cy, pi­sma­ki, or­ni­to­lo­dzy i cza­row­ni­ce. Wcale nie jest tak wcze­śnie, już siód­ma. Przy­go­to­wa­łam się na wy­stą­pie­nie. Wpusz­czaj, tylko nie do domu. Za­ło­żę się, że mię­dzy nimi znaj­du­je się przy­naj­mniej jeden wy­ko­rzy­stu­ją­cy za­gęsz­cze­nie tłumu zło­dziej.

 

Las mi­kro­fo­nów. Uśmie­cham się pod nosem. Chyba mam po­mysł, jak wy­ko­rzy­stać wynik misji i po­pu­lar­ność. Pró­bo­wa­łam złą­czyć swój umysł z Zie­mią, żeby spy­tać o po­zwo­le­nie, nada­rem­no. Zatem przyj­mij­my, że mil­cze­nie ozna­cza zgodę. Głę­bo­ki wdech i do dzie­ła. To nie może być gor­sze niż rzeź­nia w sa­mo­lo­cie.

– Je­stem wiedź­mą. Wła­śnie dzię­ki temu mo­głam za­re­ago­wać. Cho­ciaż to nie jest pra­wi­dło­we słowo, bo o przy­szłym ataku wie­dzia­łam wcze­śniej. Nie­ste­ty, ma­gicz­ne wizje nie są przyj­mo­wa­ne jako wia­ry­god­ne do­nie­sie­nia, dla­te­go nie dało się dzia­łać pro­fi­lak­tycz­nie. Nie wspo­mi­na­jąc o tym, że ktoś mógł­by takie wraż­li­we dane o mnie wy­ko­rzy­stać.

Tak, trze­ba to gło­śno po­wie­dzieć: lin­cze i in­kwi­zy­cja to nie tylko czar­na karta śre­dnio­wie­cza. Te po­twor­no­ści dzie­ją się teraz, nawet w tej chwi­li. Wszyst­kie ważne re­li­gie już ty­sią­ce lat temu uzna­ły nas za per­so­nae non gra­tae. Mimo roz­wo­ju nauki i ra­cjo­nal­ne­go my­śle­nia, nadal wła­dzę nad ludź­mi spra­wu­ją uprze­dze­nia i prze­są­dy. Po­my­śl­cie ilu nie­szczę­ściom nie za­po­bie­żo­no, po­nie­waż mo­gą­ca pomóc cza­row­ni­ca bała się ujaw­nić albo już nie żyła. Ile ta­kich sy­tu­acji jak dziś mo­gło­by się wy­da­rzyć. Ilu ludzi zgi­nę­ło nie­po­trzeb­nie. Ilu nie zo­sta­ło uzdro­wio­nych. Ile klęsk ży­wio­ło­wych mo­gło­by być prze­zwy­cię­żo­ne gdyby nie ciem­no­ta i okru­cień­stwo.

Je­ste­śmy szy­ka­no­wa­ne, tro­pio­ne, za­stra­sza­ne, gwał­co­ne, a w nie­któ­rych kra­jach za mniej­szym lub więk­szym ofi­cjal­nym przy­zwo­le­niem tor­tu­ro­wa­ne i za­bi­ja­ne. Trak­tu­je się nas jak­by­śmy na­le­ża­ły do od­ręb­ne­go, ucie­mię­żo­ne­go z racji swo­jej niż­szo­ści ga­tun­ku. Krążą wie­lo­krot­nie wy­ol­brzy­mio­ne, pod­sy­ca­ją­ce ir­ra­cjo­nal­ny lęk po­gło­ski.

W rze­czy­wi­sto­ści je­ste­śmy tylko i aż ludź­mi. Nasze ma­gicz­ne moce są dość skrom­ne, w do­dat­ku nie za­wsze dzia­ła­ją. Nad­ra­bia­my in­te­li­gen­cją, od­wa­gą i zręcz­no­ścią, które prze­cież są ce­cha­mi po­żą­da­ny­mi. Mówię w imie­niu wszyst­kich wiedźm na świe­cie. Chce­my, by uzna­no nas za rów­no­upraw­nio­ne wzglę­dem po­zo­sta­łych ludzi, by anu­lo­wa­no opre­syj­ne prawa, a eg­ze­kwo­wa­no dobre, hu­ma­ni­tar­ne.

Oczy­wi­ście, są wśród nas czar­ne owce. Jak w każ­dej gru­pie, czy będą to męż­czyź­ni po pięć­dzie­siąt­ce, czy człon­ki­nie sto­wa­rzy­sze­nia ho­dow­ców pe­lar­go­nii, czy ucznio­wie li­ceum. Jed­nak w swo­jej masie je­ste­śmy pełne do­brych chęci i chce­my po pro­stu wto­pić się w spo­łe­czeń­stwo, wno­sząc na­szy­mi ta­len­ta­mi wkład w jego funk­cjo­no­wa­nie.

Zo­ba­czy­cie, życie sta­nie się lep­sze, jeśli za­miast walki z wia­tra­ka­mi skie­ru­je­cie swoją ak­tyw­ność na roz­wią­zy­wa­nie bar­dziej na­glą­cych pro­ble­mów. W czym mo­że­my wam pomóc, jeśli pozwolicie nam dzia­ła­ć jaw­nie i bez stra­chu.

 

Prze­mó­wie­nie po­dob­no trans­mi­to­wa­ło trzy­sta sta­cji te­le­wi­zyj­nych i ra­dio­wych.

 

Post­scrip­tum: Nie wie­dzia­łam, że sława po­tra­fi otwo­rzyć aż tak wiele drzwi. I że zda­nie zna­nych osób jest aż tak ważne. Do­cho­dzą do mnie wia­do­mo­ści, że przy­naj­mniej w pań­stwach teo­re­tycz­nie la­ic­kich na­resz­cie wzię­to po­waż­nie za­pi­sy o rów­no­ści i pra­wie do ochro­ny ab­so­lut­nie wszyst­kich oby­wa­te­li, w tym cza­row­nic. A teo­kra­cje? Cóż, toczą się mniej lub bar­dziej ukry­te dys­ku­sje o nas, do­szło już nawet do dwóch za­ma­chów stanu na tym tle.

Post­po­st­scrip­tum: Do­sta­łam od Szy­mo­na nowy szty­let. Tak jak na­po­mknął, dia­men­to­wy. Po­wie­dział, żebym się nie przej­mo­wa­ła kosz­ta­mi, bo to i tak był odpad nie na bi­żu­te­rię. Zresz­tą, za­koń­czył, jest mi coś wi­nien za wszyst­kie moje za­le­głe uro­dzi­ny.

 

Han­nah to wspa­nia­ła służ­ka. Prze­ja­wia ini­cja­ty­wę, ale za­wsze zgod­ną z moim za­my­słem. Gdy służ­ki prze­sta­ną być prze­śla­do­wa­ne, można przejść do etapu dru­gie­go. Wszy­scy za­czną dzia­łać tak, jak ja roz­ka­żę. Skoń­czy się zbęd­ne wy­ci­na­nie lasów, za­tru­wa­nie po­wie­trza, prze­ra­bia­nie moich dzie­ci na fi­dry­gał­ki. Zaś gdy od­ro­sną pusz­cze, a ludzi po­zba­wię wy­bu­ja­łej agre­sji i pędu do eks­pan­sji, wrócę do zdro­wia. W pusz­czy nic nie jest za­kła­ma­ne, bez­u­ży­tecz­ne ani okrut­ne bez po­wo­du.

Koniec

Komentarze

Kawałek porządnej roboty, forma dorównuje treści, legenda taka bardziej głównego nurtu, ale jak byk;), no i mogny wątek eko. Przeczytałem, podobało mi sie, pewnie dłużej nie zapamiętam, ale wśród kilkudziesięciu propozycji opko wyróżnia się na plus wewnętrzną dyscypliną i staranną kompozycją i nie nudzi;).

Pozdr.

p.s. no i kupy się trzyma jak nalezy, a to wcale nie takie częste tu! :D. Jedno ale – szkło i rentgen. Bo obsydian to prawie czyste szkło. Lotniskowe skanery nowej generacji wykrywają je. Nie wiem, jak jest z diamentem, ale szkło prawie na pewno. By nie weszła na pokład, chyba żeby zahipnotyzowała obsługę skanera…

Nieźle napisane, fajny styl i pomysł, całość klei się fabularnie, ale realia lotniskowe mnie nie przekonują. Na skanerach widać kształty przedmiotów z materiałów nie uważanych za groźne, więc coś w kształcie sztyletu raczej zwróci uwagę, a książka nie zaekranuje, jak mniemam – ale niech ktoś sprostuje, jeśli się mylę. Takoż jak przy obecnych procedurach zamachowczyni dostała się do kabiny pilotów?

http://altronapoleone.home.blog

A co, Hannah Montana zapadek w zamku nie telekinezuje?;) . Pan pikuś, gorzej ten nóż, sprawdziłem, obecnie racej jednak nie przejdzie.

Dziękuję za uwagi. Spróbuję jakoś przerobić tamtą nieścisłość. Z hipnozą oklepane, ale chyba najbardziej będzie pasowało do całości.

W każdej sytuacji miło jest wiedzieć, ze się miało rację, pierwsze wrażenie było trafne. Zamachowcami jest parka, która od razu wpadła mi w oko. Wykorzystali turbulencje, by zaskoczyć wszystkich.

Za bardzo żonglujesz czasami. Niechlujnie to wygląda.

 

Nie wiedzą, z kim będą mieć do czynienia[+,] ani tym bardziej kto za tym kimś stoi.

 

Ależ panowie, już mówiłam, dlaczego.

Drugi przecinek raczej zbędny.

 

Mówią, że masz przyjechać pojutrze, o trzeciej [+po?] północy.

Dobrą stroną tego galimatiasu, w który się wplątałam, jest to, że nie muszę jechać do Antwerpii busem ani pociągiem, tylko jaguarem kochanego braciszka.

Zaznaczony przeze mnie fragment przedstawia oczywistość wynikającą z poprzednich wydarzeń, stąd jest tylko zapychaczem znaków. Do tego aż tak wielokrotnie złożone zdanie nie wygląda najlepiej.

 

Kiedy mnie zobaczył, chciał urządzić policji niezłą awanturę, [+o to,] co oni ze mną zrobili.

 

Ani w to, że mnie nie torturowali, tylko po prostu przez parę lat nie miałam zbyt wiele pieniędzy (chyba już mówiłam, że nie jestem zwolenniczką życia na cudzym garnuszku) i niewymieniana garderoba w końcu się rozleciała, ani tym bardziej w magię.

Przez dygresję od dygresji od dygresji, fragment po drugim “ani” jest kompletnie niezrozumiały. Zdanie do generalnego remontu.

 

Chyba mam pomysł, jak wykorzystać wynik swojej misji i popularność. Próbowałam złączyć swój umysł z Ziemią,

 

Błędnie zapisujesz dialogi.

Lekko i konsekwentnie napisane. Miejscami zabawne, miejscami mniej zabawne. Prosty, ale ciekawy pomysł na magię. Historyjka na kolana nie rzuca, ponadto zabrakło mi na przykład motywacji głównej bohaterki – dlaczego postanowiła powstrzymać zamachowców? Pramatka jej kazała?

Przeczytałem bez przykrości, ale i bez zachwytów.

Pozdrawiam!

Wstrząsający reportaż penetrujący “Z życia prześladowanych legend-bohaterek” ;). Czyli – Rainbow Warrior + Szakal + Bond + Chmielewska +…

Z jajem napisane, prawdziwy oddech po śmiertelnie poważnych opkach konkursowych. Jakiejś olbrzymiej głębi nie ma, ale za to – jak się czyta.

I tylko jedna rzecz – obsydianowy sztylet mieści się za ramiączkiem stanika? Nie żebym był ekspertem ;).

Dwa babolki zauważyłem:

– “Jak by było cudownie” – Jakby;

– “najmniejsze statystyki zgonów” – najniższe.

 

Humoreska na dużą miseczkę duży plus!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie musi się mieścić cały, chodzi tylko o wyważenie, by się trzymał. winkBluzka resztę zasłoni. A babolki poprawiłam, chociaż to pierwsze nie jestem taka pewna, czy to błąd. Dlatego przekształciłam na wersję kompromisową. Jeszcze raz dziękuję za tropienie potknięć. Wiecie, z boku łatwiej o chłodne, konsekwentne spojrzenie.

Wiecie :).

Bluzka resztę zasłoni

Albo ten nóż taki mikry, albo pani jest postury herkulesowej. Inaczej tego nie widzę ;).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Można schować wzdłuż. Albo miks obu Twoich opcji, nóż nie za duży, a pani nie za mała. Do wyboru :)

Bardzo fajnie ujęłaś problemy wiedźm. Zabawny ton i lekkość sprawia, że czyta się szybko i z przyjemnością.

Mam wrażenie, że nóż oprócz długości i szerokości ma jeszcze grubość. To obfita bluzka musi być ;)

http://altronapoleone.home.blog

Całość może nie wyszła jakoś szczególnie oryginalnie i wybitnie literacko, ale w mojej opinii tekst jest po prostu udany. Interesujący pomysł na przedstawienie czarownic w nowym świetle, swobodny styl, kilka smaczków wplecionych w treść. No i opowiadanie miejscami jest zabawne. Na pewno przyjemnie spędzona chwila na lekturze.

Tekst przydałoby się przejrzeć jeszcze w celu eliminacji usterek. Choć jest napisany nieźle, co jakiś czas pojawiają się drobne usterki, m. in. interpunkcyjne czy literówki. Niektóre dialogi wydały mi się też mniej wiarygodne od innych. Kilka propozycji ode mnie:

 

Po pierwsze, wcale tych mocy nie posiadamy, tylko tak jakby dzierżawimy. No, z wyjątkiem inteligencji i wiedzy, czego się nauczymy o ludziach, minerałach czy ziołach, to nasze.

Drugie zdanie należy do tych trudniejszych do czytania. Ja bym dał kropkę po „wiedzy”.

 

Aż mam ochotę wrzasnąć cały głos, co sądzę o ich niekompetencji.

Na cały głos.

 

Niewątpliwie, o czym przekonałam się, gdy weszłam do kabiny pilotów.

Czasami zmieniasz czas na przeszły bez szczególnego powodu (przynajmniej tak mi się wydaję). W niektórych miejscach dostajemy trochę niepotrzebną mieszankę teraźniejszego i przeszłego.

W kwestii mieszanki czasów, zamysł był taki: opowieść toczy się na bieżąco. Każdy fragment oddzielony podwójnymi enterami dzieje się w nieco innym, kolejnym momencie. Użyty czas określa, czy opisane nim wydarzenie jest dla danej chwili przeszłością, czy teraźniejszością. Czyli to nie był dobry pomysł?

Nie chodzi mi o samo założenie. Ogólnie nie mam nic przeciwko użyciu czasów zgodnie z tym, co sobie autor wymyśli. Bardziej przeszkodziło mi po prostu kilka fragmentów, w których odniosłem wrażenie, że czasy zbyt często się mieszają. Na przykład:

 

Gdyby ta cała historia mogła się teraz skończyć! Niestety, wiem, że to dopiero początek. Do celu dolecieliśmy bez dalszych problemów, ale na lotnisku oczywiście czeka oddział policji, wojska i jakichś tajniaków. Trudno, jeśli chodzi o mnie, będą musieli mnie stąd wywlec. Nie żebym stawiała opór czy coś, ale telekineza zżera masę energii.

I się nie patyczkowali.

 

EDIT:

Albo tutaj:

 

Niewątpliwie, co widać od razu po wejściu do kabiny pilotów.  chyba nie mniej przestraszeni, niż pozostała setka pasażerów, zwłaszcza gdy zakrwawione narzędzie mordu samo wpadło do mojej dłoni.

 

Są przestraszeni, kiedy wpadło? Ja bym napisał albo “są przestraszeni, kiedy wpada”, albo “byli przestraszeni, kiedy wpadło”:

 

Mam podobne odczucia, jak Drakaina. Tak, doceniam lekki i prześmiewczy styl. Ta nuta ironii, sarkazmu i dystansu do samej siebie (wiedźmy) całkiem dobrze się sprawdziła. Akurat na załapanie się z limitem w konkursie.

Jednak mam wrażenie, że cała otoczka, fabuła, pomysł z akcją w samolocie to tylko (doskwierający) wypełniacz. Coś, po coś, aby przedstawić samą wiedźmę, sposób na nią, nowe pomysły “jak to jest z wiedźmami”, a przede wszystkim jej charakter i sposób bycia. Opko powinno mieć tytuł “Ja, wiedźma”, a nie “Lot numer pięć”, Obsydianno. Przecież oboje wiemy, że fabuła jest tu tylko na doczepkę. ;)

Podsumowując, ciekawy portret wiedźmy, choć zabrakło mi do niej bardziej wymagającej historii.

Pozdrawiam serdecznie.

Bardzo sympatyczny tekst. Lekki styl.

W temacie przemytu w książkach. Może trochę ekranują. Przynajmniej kiedyś, jak leciałam do koleżanki i wiozłam jej w podręcznym kilka książek po polsku (w domu tego nie ma, biedactwo), to celnicy kazali mi je wyjąć z plecaka i rzucili okiem. Ale niewykluczone, że one były zapakowane w metalizowany papier i to on przeszkadzał skanerom, nie pamiętam. Za to płynów praktycznie nie wolno wnosić na pokład, więc z tą colą mógłby być problem. A gdyby sobie ten sztylecik od razu wetknęła za gors? Wykrywacz metalu by nie piszczał.

Fabuła interesująca, śledziłam z zainteresowaniem.

Bohaterka nie jest jakoś mocno rozbudowana. Przynajmniej autoironia przemawia na jej korzyść.

Legendy trochę mało jak dla mnie. Ale niezbędne minimum jest.

Wykonanie bardzo przyzwoite, acz raz czy dwa coś tam mi zgrzytnęło.

Wypadałoby podać, że cytujesz Vonneguta. Nawiązanie zgrabne.

Babska logika rządzi!

Jeszcze drobiazg, który jakoś przeoczyłam, bo należy do tych najbardziej przeoczalnych: Flughafen, nie Flughaffen (jedno f, nie dwa)

http://altronapoleone.home.blog

A to ciekawe, wyszło na jaw, że facetka od niemieckiego zawsze przeoczała mój błąd. ;) Zmieniłam colę na paluszki krabowe, może być? Gdy znajomi latali samolotami, jedzenie zazwyczaj spokojnie przechodziło.

Poza tym, zamachowczyni miała jeszcze plan B, chociaż nie wspomniałam o tym w opowiadaniu, bo nie było takiej potrzeby. Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości na temat jej bagażu, atak przeprowadziłaby już na lotnisku.

Ha. Żeby było zabawniej, mój niemiecki zasadniczo mocno kuleje ;) Ale za to jestem radykalnym wzrokowcem i słowo Flughafen znam z drogowskazów i pamiętam przez jedno f (ale dodatkowo sprawdziłam).

 

Tak skądinąd w sumie ona tę akcję mogłaby przeprowadzić równie dobrze w klubie, na stadionie itd. Czy wyjaśniło się, jak zamachowczyni dostała się do kabiny pilotów?

http://altronapoleone.home.blog

Chodziło o to, żeby akcja była jak najbardziej efektowna. Poza tym, po prześlizgnięciu się przez zabezpieczenia lotniska, na pokładzie była większa szansa powodzenia.

Jak dokładnie się przedostała tam, cóż… Może ukradła klucze? Tak, wiem, prymitywny pomysł. Może wstawię, że nieco wcześniej związała podobną do siebie stewardessę, zabrała mundurek i wykorzystała element zaskoczenia (podwójny, bo jeszcze turbulencje)?

Bohaterka też mogła mieć nakazane zrobić z zamachowcami to, co z obsługą skanerów: namieszać nieco w głowie, wystarczyło np. otumanić ich, że toaleta to kabina pilotów, albo wymazać wiedzę, jak przeprowadzić akcję. Również chodziło efektowność. Dlaczego, mam nadzieję, że wyjaśniłam w zakończeniu. Wszystko było ukartowane przez Pramatkę Ziemię.

Em. Zaczynam trochę się gubić. Myślałam, że to opowiadanie jednak ma jednak mieć warstwę realistyczną, jak to urban fantasy: zwykły świat, w którym funkcjonują też istoty nadprzyrodzone. Ale ten zwykły świat działa jak zwykły, rzeczywisty świat. I myślałam, że poziom histerycznych wręcz zabezpieczeń lotów jest każdemu dobrze znany, lata dużo czy nie lata. Po 11 września wejście do kabiny pilotów jest jedną z najbardziej niemożliwych rzeczy na świecie. Taka historyjka może by przeszła, gdyby się działa w XX wieku. W XXI – nie ma szans.

http://altronapoleone.home.blog

Jak nie przejdzie, to nie przejdzie. Trudno, cofam licznik czasu, jak Janusz w Passacie. Poza tym to mimo wszystko rzeczywistość alternatywna, nawet jeśli podobna. Kurczę, dlaczego pomysł nie może się zrealizować sam, bez przyprawiających o rumieńce potknięć? :(

Typowe rozrywkowe opowiadanie na luzie. Z wszystkimi zaletami (rozrywka, zabawna bohaterka) i wadami (brak większego osadzenia w realności). Czego chcieć więcej?

Zobaczyłem ten koncert fajerwerków, zostawiam klika, bo mi się i forma i treść podobały. Jednak większych wrażeń na dłużej raczej nie będzie.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

 

czy nie współpracowałam z organizacją terrorystyczną, albo z ich konkurencją.

Chodźmy już, albo ciebie też zamkną ← dobra, sprawdziłam sobie zasadę i ten przecinek chyba może tu zostać (jako wprowadzający dopowiedzenie). 

– Hannah, do ciebie. – Ziewnął(+.) – Dzwoni

chcemy po prostu wtopić się w społeczeństwo(+,) wnosząc naszymi talentami

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Nie, Pramatka wie[+,] co robi.

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Opowiadanko całkiem przyjemne w dotyku, nie przegadane i rozluźniające po strasznie nadętych “legendach”. 

Ja tam się do obsydianu w staniku czepiać nie będę tym bardziej że Zalth nie takie rzeczy w staniku nosi ;))) (a to takie małe nawiązanko do shoutboxa, sorki Zalth ;)))

Ale… Ta Twoja wiedźma to taka bardziej czarodziejka z księżyca. Jak linie lotnicze sięgną po czarownice do ochrony samolotów, to po co sięgną terroryści? Tam na bliskim wschodzie mają całą masę magów, dżinnów i innych ifrytów. A potem podlatuje taki z bazooką na latającym dywanie i po ptakach;)

A wiesz ile jest lotów na świecie? Podobno na lotniskach nie ma tyle miejsca żeby wszystkie samoloty w jednym momencie mogły wylądować. To ile tych wiedźm by musiało być do obsługi. To już chyba lepiej niech sobie czarownice siedzą na mokradłach i knują, od czasu do czasu balując na sabatach.

Przeglądam jeszcze opowiadania i znalazłam do kosmetyki:

 

Wystarczyłoby mieć wystarczającą wiedzę

on pokazał mi mój od dziś pokój. ← pokazał mój nowy pokój

to nie czarna karta średniowiecza. ← to czarna karta nie tylko średniowiecza, choć i tak brzmi niezręcznie, trudne zdanie

już działając jawnie i bez strachu. ← hm, już teraz działając…? działając odtąd? Sama wiesz lepiej.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Intrygujący pomysł, ale jakoś nie mogłam się wczuć w historię. Jest to moje subiektywne odczucie – po prostu mi jakoś nie kliknęło z Twoim tekstem. Świat przedstawiony nie przekonał mnie.

Choć to opowiastka lekkie i w założeniu chyba mająca być zabawna, to jakoś nie mogę powiedzieć, że specjalnie mi się spodobała. Może dlatego, że raczej z trudem trawię pomieszczenie czarownictwa w czasach współczesnych, może dlatego, że końcowy wykład wygląda jak kawa wyłożona na ławę, a może dlatego, że bohaterka, moim zdaniem, za dużo mówi…

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Lot numer pięć re­la­cji Dre­zno-Am­ster­dam… –> Lot numer pięć re­la­cji Dre­zno – Am­ster­dam

W tego typu połączeniach używamy półpauzy ze spacjami, nie dywizu.

 

– Wszyst­ko w po­rząd­ku? Nie roz­py­li­ła tego?– Wska­zu­ję… –> Brak spacji po pytajniku.

 

z ety­kie­tą do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cą od pa­lusz­ków kra­bo­wych… –> …z ety­kie­tą do złu­dze­nia przy­po­mi­na­ją­cą od pa­lusz­ków kra­bo­wych

 

O wiedź­mach nie sły­sze­li­ście? Teraz do go­rą­cy temat. –> Teraz to go­rą­cy temat.

 

Co się z tobą ogóle teraz dzie­je?– Na­praw­dę jest wy­stra­szo­ny –> Brak spacji po pytajniku. Brak kropki po didaskaliach.

 

– Mo­nie­czek, skup się! Sie­dzę na Lijn­ba­angs­gracht 219. –> – Mo­nie­czek, skup się! Sie­dzę na Lijn­ba­angs­gracht dwieście dziewiętnaście.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach!

 

w in­nych ro­dzi­nach też się ujaw­nia co kilka– kil­ka­na­ście po­ko­leń. –> …w in­nych ro­dzi­nach też się ujaw­nia co kilka, kil­ka­na­ście po­ko­leń.

 

mi się coraz bar­dziej chcia­ło spać. –> …mnie się coraz bar­dziej chcia­ło spać.

 

Bez słowa we­szli­śmy do jego domu i on po­ka­zał mi mój nowy pokój. –> Czy to znaczy, że wcześniej miała w tym domu stary pokój?

 

przed bramą za­my­ka­ją­cą ulicę ko­czu­je horda dzien­ni­ka­rzy. –> Czym jest brama zamykając ulicę?

 

Ile klęsk ży­wio­ło­wych mo­gło­by być prze­zwy­cię­żo­ne… –> Ile klęsk ży­wio­ło­wych mo­gło­by być prze­zwy­cię­żo­nych

 

jeśli za­miast walki z wia­tra­ka­mi skie­ru­je­cie swoją ak­tyw­ność na roz­wią­zy­wa­nie bar­dziej na­glą­cych pro­ble­mów. –> …jeśli, za­miast walczyć z wia­tra­ka­mi, skie­ru­je­cie swoją ak­tyw­ność

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niestety nie porwało. Styl, język, pośpiech fabularny – to wszystko przywodzi na myśl opowiadanie dla młodzieży pisane przez kogoś równie młodego. Trochę grypsów, luzackie wstawki, istny miszmasz pomysłów (ekologia, Pramatka, cytat z Vonneguta, wiedźma, terroryści, diamenty, babcia z Polski itd.) wrzuconych do jednego kociołka na 17 tys. znaków. Akcja jakby szarpana, nie zmierza do jakiegoś nadrzędnego celu i myśli. Po drodze co chwila dorzucasz jakieś pomysły, które nie zawsze są potrzebne i nie zawsze współgrają z resztą.

Na pewno jest intryga, kilka ciekawych detali i ozdobników (wstawki językowe, lokacje itp.), ale całość sprawia wrażenie, jakby pisana była w galopie, na jednym tchu. Sednem opowiadania jest łopatologiczny wykład skierowany pozornie do dziennikarzy, a w rzeczywistości do czytelnika. Jakbyś chciała opisać w pospiechu swoje poglądy lub przedstawić łopatologicznie swój świat pod kolejne opowiadania. Opowiadanie jest niestety lekko przegadane. Sporo opowiadasz ustami bohaterki, mało pokazujesz.

Jest w tym potencjał. Naprawdę można z tego zrobić interesujące, przygodowe opowiadanie z ekologicznym przesłaniem. Ale tak mniej więcej na 50 tys. znaków ;). Przede wszystkim uspokajając narrację, pogłębiając wątki i używając bardziej literackiego języka. No i ta wstawka Pramatki na końcu zupełnie niepotrzebna moim zdaniem.

 

Zdarzyły się sformułowania i zwroty, które zazgrzytały. Przykłady:

 

Tak, on wiedział, że nastąpi katastrofa, od istot z kosmosu. (katastrofa od istot?)

 

Przemysł eutanazji czeka! (przemysł eutanazji?)

 

Skanery kształtów zawartości bagaży mają ludzka obsługę, można nieco zamącić im w głowie. (skanery kształtów zawartości bagażu – nie można krócej? Literówka w ludzką)

 

W ramach szykowania się dyskretnie przenoszę… (w ramach szykowania się?)

 

Podsumowując. Hmm. Widocznie za stary jestem na takie opowiadania. Zbyt chaotyczne jak dla mnie. Najprawdopodobniej mój taki, a nie inny odbiór tekstu wynika też z tego, że nie jestem targetem. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Jak dla mnie, bez szału.

Jest jeden fajny twist, z akcją na pokładzie samolotu, a potem tekst niestety siada. Powinno się wydarzyć coś więcej, a nie dzieje się już nic. Przyjeżdża brat, który nawet nie pamięta ile siostra ma z grubsza lat, jakby nigdy nic zabiera bohaterkę z aresztu, jadą sobie samochodem do domku, wysłuchujemy odezwy o równouprawnieniu wiedźm i okazuje się, że co najmniej kilkunastocentymetrowej długości kawał diamentu może być bezwartościowym odpadem.

Technicznie tak sobie, mignęły mi jakieś literówki i “do złudzenia przypominającą ”.

 

Fabuła niestety raczej szczątkowa. Historia czarownicy niestety mnie nie zaciekawiła.

„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota

Jest fajnie, na luzie i zupełnie przyjemnie się czytało. Lubię czarownictwo w dzisiejszych czasach, więc generalnie tekst do mnie trafia. Choć co do fabuły, to muszę podzielić opinię wielu przedpiśców – w pewnym momencie wszystko siada, a łopatologiczna końcówka psuje efekt. 

Ale ogólnie – całkiem całkiem. 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Całkiem przyjemne opowiadanie, luźne, ale raczej do zapomnienia, bo fabuła jakoś szczególnie nie przekonuje. Ale jest potencjał :)

Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!

Raczej stanę po stronie bardziej negatywnej :(

Nie lubię takiego stylu. Lecisz przez historię, nie opisując nic. Wszystko jest opowiadane pobieżnie. Nie da się w to wczuć. Ja lubię historie odgrywające się sytuacja po sytuacji, a nie zapisane w formie streszczenia.

Jak już wspomniano, tekst jest dość młodzieżowy. Wskazuje na typowy dla takich dzieł humor, który mnie niestety nie przyprawił o ani cień uśmiechu :( 

Fabuła jest prosta, ale próbująca byc oryginalna. Niestety jej nie wyszło. Nic mnie w niej nie kupiło.

Sama przemowa wiedźmy również nie sprawia wrażenia autentycznej. Tak po prostu wyszła i powiedziała, a cały świat od razu uwierzył. Armia sceptyków od razu wszystko by wytłumaczyła. Do tego potrzeba lat wypełnionych nadnaturalnymi wydarzeniami na masową skalę.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Oczywiście, ma to swoją cenę. Siwiejemy koło dwudziestki piątki

Moja matka zaczęła siwieć w wieku dziewiętnastu lat, u siebie też zaczynam dostrzegać siwe włosy… powinienem się bać? :O

 

Niedawno przecież miałaś okrągłe. Które właściwie? Trzydzieste?

Rozumiem, że zmyliły go włosy… ale to przecież jednak jej brat :P Zapomniał, ile siostra ma lat? Dziwne.

 

No cóż… Opowiadanie nie należy może do najbardziej porywających, ale czytało się szybko i przyjemnie. Tylko wydaje mi się dziwne, że tak mało znaczący incydent doprowadził do takiej rewolucji… Trzysta stacji telewizyjnych i radiowych? I wszyscy uwierzyli zwyczajnej, dwudziestoletniej dziewczynie (białe włosy mogły wyglądać niepokojąco, ale okazuje się, że w dzisiejszych czasach fioletowe i zielone włosy nie są niczym niezwykłym), która twierdzi, że ma nadprzyrodzone moce – bez żadnego dowodu? Jest nawet wyraźnie powiedziane, że Pramatka milczała, gdy Hannah pytała o zgodę – dlaczego zdecydowała się ujawnić coś, co trzymano w sekrecie od wieków, albo i tysiącleci?

Niemniej, styl jest niezły, podejście do pisania dość oryginalne, a jeśli to debiut, to całkiem udany.

 

Pozdrawiam!

 

Precz z sygnaturkami.

Fajnie skomponowane, z przesłaniem i napisane ładnym językiem. Polecam :)

 

 

 

 

 

 

 

Nowa Fantastyka