Mam nadzieję, że nie zawiodę. Słyszałam, że na Dresden Flughafen od czasu ostatnich zamachów mocno zaostrzyli procedury. O ironio!
I co rechoczesz, małpo jedna? Przygotuj się na zachowanie pokerowej twarzy. To już za kilkanaście godzin, wypadałoby się w końcu spakować.
Wyciągam sczytaną do cna książkę. Rozmiar idealny. Tylko zanim ją zniszczę, może pożegnalny fragmencik na chybił trafił?
Na początku roku 1968 grupa optyków, wśród których był także Billy, zamówiła specjalny samolot, aby udać się z Ilium na międzynarodową konferencję optyków w Montrealu. Samolot ten rozbił się o szczyt góry Sugarbush w stanie Vermont. Wszyscy prócz Billy'ego zginęli. Zdarza się.
Podczas gdy Billy wracał do zdrowia w szpitalu w Vermont, jego żona zmarła wskutek przypadkowego zatrucia tlenkiem węgla. Zdarza się i tak.
[Kurt Vonnegut “Rzeźnia numer pięć”]
Tak, on wiedział, że nastąpi katastrofa, od istot z kosmosu. Ja w sumie też, bo czym innym jest Pramatka Ziemia?
Ludzie, którzy się naczytali książek fantasy często wzdychają „Och, wiedźmą być! Jak cudownie byłoby mieć takie moce!”. Guzik prawda.
Po pierwsze, wcale tych mocy nie posiadamy, tylko tak jakby dzierżawimy. No, z wyjątkiem inteligencji i wiedzy. Czego się nauczymy o ludziach, minerałach czy ziołach, to nasze. Pramatka sama decyduje, kiedy specjalne umiejętności się nam przydadzą i wtedy pozwala ich użyć. Oczywiście, ma to swoją cenę. Siwiejemy koło dwudziestki piątki i często, choć nie zawsze, umieramy na białaczkę przed sześćdziesiątką. Jeśli nie zginiemy z powodów patrz punkt trzeci. Tak więc, wspominane w bajkach czarownice, które mają po sto i więcej lat, to albo kompletne bzdury, albo niewyobrażalne szczęściary. Podobno może się tak stać, gdy któraś jest wyjątkowo przydatna dla Pramatki. Sama takiej matuzalemki nigdy nie spotkałam, więc nie mnie oceniać prawdziwość tamtych opowieści.
Po drugie, nasze działania wcale nie są spektakularne. OK, telekineza. Lecz przecież również pod warunkiem patrz punkt pierwszy. W dodatku jest cholernie męcząca. Co do mikstur, każdy mógłby je przygotować. Wystarczyłoby mieć odpowiednią wiedzę z dziedziny kryptologii (A co, ktoś myślał, że tak ważne informacje nie są zaszyfrowane? Cały dowcip polega właśnie na tym, że wyglądają na napisane otwartym tekstem, tylko po prostu absurdalne!) i chemii. Jasnowidzenie to tak naprawdę przekazy od Pramatki, gdy musisz wiedzieć, co będzie, by lepiej wykonać Jej polecenia. Telepatia ze zwierzętami wymaga tylko niewielkiego wzmocnienia fal mózgowych i wykształcenia ośrodka, który konwertuje jeden ich rodzaj na inne. Transformacje są idiotycznym wymysłem postronnych, którzy się nawdychali halucynogennych oparów. Latanie? Jutro zrobię to pierwszy raz w życiu, bynajmniej nie za pomocą miotły.
Po trzecie i najbardziej oczywiste, w społeczeństwie mamy, delikatnie mówiąc, nieco pod górkę. Wiem co mówię. Że niby mamy XX wiek? Proszę to powiedzieć tym, przed którymi uciekłam. Jestem raczej zimnolubna, nie przepadam za paleniem na stosie. Za pomoc w zarybieniu stawu! Wystarczyło tylko dodać do wody środek, który zwielokrotnił ilość produkowanej ikry i mlecza, bo karpie sami skombinowali. Jeszcze wystawili patrole graniczne. Musiałam ukrywać się w lasach przez kilka miesięcy, zanim się znudzili. Właściwie, gdyby nie ciągły, dojmujący strach przed wykryciem, mogłabym to powtórzyć. W puszczy przynajmniej nic nie jest zakłamane, bezużyteczne ani okrutne bez powodu.
Ech, trzeba uważać, czego człowiek sobie życzy. Znów muszę się wynosić. Tam katolicy, tu muzułmanie, a od czasu masakry w Hümmel (bawarskie buczyny były całkiem niezłą kryjówką, gdy robiło się gorąco) policja przymyka oczy.
Najpierw pomieszkam w Antwerpii u brata, sam mnie zaprosił. Ma dom i pracownię strzeżone jak Fort Knox, więc raczej się żaden fanatyk nie prześlizgnie. Tak, Szymon zajmuje się kształtowaniem i szlifowaniem najtwardszych dzieci Pramatki, by podobały się ludziom. Całkiem nieźle mu idzie, zdążył się porządnie dorobić. Miał na to czas. Jest ode mnie dwadzieścia lat starszy.
Chociaż trochę niezręcznie być na czyimś utrzymaniu. Dlatego mam pomysł na interes: zajmę się produkcją tanich, bezbolesnych trucizn. Przemysł eutanazji czeka! Co będzie później, zobaczymy. Może zacznę odkładać na bilet w jedną stronę do Kanady. Cisza, spokój i puszcza, w której nikt mnie nie znajdzie, jeśli tego nie zechcę. W dodatku będę miała do dyspozycji takie bogactwo surowców!
Najpierw jednak muszę dokonać czegoś przerażającego.
Nieduży, naostrzony w miarę możliwości sztylet z obsydianu. Krzywię się na jego widok, po raz nie wiem który. Diament byłby o wiele lepszy. Już by mi Szymon uformował… Nie, Pramatka wie, co robi. Tak wielki kawałek krystalicznego węgla byłby zbytnią pokusą dla studentki. Obsydian to nadal sześć w skali Mohsa i nie zawiera metali. Powinno wystarczać, jeśli nic nie schrzanię. Skanery kształtów zawartości bagaży mają ludzka obsługę, można nieco zamącić im w głowie.
Sklejam prawie wszystkie kartki książki, z wyjątkiem pierwszych kilkunastu, dla kamuflażu. Wycinam dopasowany do kształtu broni otwór. Wkładam. Z zewnątrz nie widać nic podejrzanego. I o to chodzi!
Może zamiast truciznami powinnam zająć się przemytem. Albo działać interdyscyplinarnie i szmuglować trucizny. Nic przy mnie nie znaleźli. Właściwie podobno dzisiaj nikt nic podejrzanego nie przewoził. Co za partacze z tych celników! Porządnie sprawdzają właściwie wyłącznie ciemnoskórych i wstydliwie ubrane kobiety. Aż mam ochotę wrzasnąć na cały głos, co sądzę o ich niekompetencji. Gdyby bardziej się przykładali do swojej pracy, Pramatka nie zleciłaby mi niezrozumiałej misji. Jeden zamach mniej czy więcej, co to za różnica?
Znalazłam swoje miejsce. Przynajmniej panie zajmujące się rezerwacją mają coś pod czaszką. Jest przy przejściu, jak chciałam. Lot numer pięć relacji Drezno-Amsterdam ma wystartować pünktlich za kwadrans. Ojej, ale mam informację, że przy lądowaniu będzie etwas bespätet. Buhahaha!
Pozostaje czekać. W ramach szykowania się dyskretnie przenoszę fant z dziury w książce pod szerokie ramiączko sportowego stanika. Tak będzie łatwiej sięgnąć. Szkoda, że nie mogę zatrzymać na co dzień zdolności wykonywania takich kocich ruchów.
Ciekawe, kto wystąpi w roli antagonisty lub antagonistów. Już mam kilkoro kandydatów, ale nie mogę kierować się nieuzasadnioną opinią. Muszę być czujna wobec wszystkich.
W każdej sytuacji miło wiedzieć, że się miało rację, pierwsze wrażenie było trafne. Zamachowcami okazała się parka, która od razu wpadła mi w oko. Wykorzystali turbulencje, by zaskoczyć wszystkich. Żądają miliona dolarów, australijskich wiz na fałszywe nazwiska i obniżenia cen masła na światowych rynkach. Cóż, dobrze, że przynajmniej tym razem nic dotyczącego mnie i moich koleżanek po fachu. Kobieta siedzi w kabinie pilotów i grożąc im użyciem sarinu, każe kierować się nad Morze Północne, a mężczyzna chodzi po przedziale pasażerskim, żebyśmy nie robili numerów. Amatorzy. Nie wiedzą, z kim będą mieć do czynienia ani tym bardziej, kto za tym kimś stoi. (Na szczęście jeszcze nie osiwiałam i mogę być incognito. Czy wspomniałam, że czupryny czarownic są odporne na wszelkie typy farb?)
W tę i z powrotem, w tę i z powrotem… Serio, on ma gipsową kamizelkę? Przeceniałam przeciwnika. Chyba Pramatka specjalnie dobrała mi najłatwiejszy cel.
Po mniej więcej siedmiu powtórzeniach danej czynności mózg wpada w rutynę. Teraz!
Szybki rzut ciałem. Znów czuję w sobie tamtą nienaturalną zręczność. Celuję w szyję. Jakim trzeba być idiotą, żeby nie mieć jej osłoniętej! Należało się mu, chociażby za bezmyślność.
Z babsztylem gorzej. Może mnie otruć. Trzeba skorzystać z mocy.
Kieruję sztylet przez szparę pod drzwiami do okupowanego pomieszczenia. Po chwili słychać przeraźliwy, kobiecy wrzask. Udało się?
Niewątpliwie, co widać od razu po wejściu do kabiny pilotów. Są chyba nie mniej przestraszeni, niż pozostała setka pasażerów, zwłaszcza gdy zakrwawione narzędzie mordu samo wpada do mojej dłoni.
– Wszystko w porządku? Nie rozpyliła tego?– Wskazuję na plastikową puszkę, z etykietą do złudzenia przypominającą tą od paluszków krabowych, w poszatkowanej dłoni. Sam pojemnik jest nienaruszony. Grzeczny obsydianek, łap swoją kość!
– Nie, nie.
– W porządku. Jesteście wolni, możecie to powiedzieć wieży. Lećcie do Amsterdamu, tak jak było w planie.
– Ale… Czego pani żąda?
– Niczego. Żyj i pozwól żyć innym, to moje motto. Chociaż to, co dzisiaj… zdarza się.
Gdyby ta cała historia mogła się teraz skończyć! Niestety, to dopiero początek. Do celu dolecieliśmy bez dalszych problemów, ale na lotnisku oczywiście czekał oddział policji, wojska i jakichś tajniaków. Trudno, jeśli chodzi o mnie, musieli mnie stąd wywlec. Nie żebym stawiała opór czy coś, ale telekineza zżera masę energii.
I się nie patyczkowali. Wszyscy wskazali, że to ja zlikwidowałam tamtych dwoje, więc od razu mnie aresztowali. Działałam w obronie własnej i cudzej, zarzutu zabójstwa nie mogą mi postawić, ale chodzi o coś poważniejszego. Chcą sprawdzić, czy nie współpracowałam z organizacją terrorystyczną albo z ich konkurencją. Najbardziej się czepiają tego szczególiku, że byłam przygotowana zawczasu na misję godną Wonder Woman.
– Ależ panowie, już mówiłam dlaczego. O wiedźmach nie słyszeliście? Teraz do gorący temat.
Cholerne niedowiarki! Musiałam im telekinetycznie poprzewracać pół sali przesłuchań i doprowadzić się na skraj śmierci z wyczerpania, żeby przyjęli moje wyjaśnienie za dobrą monetę.
Trzymali mnie chyba z tydzień, zanim pozwolili wykonać jeden telefon. Wybrałam numer Szymona.
– Hannah, co ty wyprawiasz? Zgrywasz się na superbohaterkę? Co się z tobą ogóle teraz dzieje?– Naprawdę jest wystraszony
– Och, nic takiego, Monieczku. Tych dwoje to byli kompletni kretyni. Zero ryzyka. Nawet ty byś sobie z nimi poradził.
– Nie mów do mnie „Monieczku”!
– Przestanę, gdy zaczniesz mnie nazywać Anią, tak jak cię od lat prosiłam. Nie moja wina, że rodzice mi dali takie głupie imię.
– Wiesz, tym razem pasuje. Hannah znaczy, jak mówi słownik, „łaska”, a na pewno nią byłaś dla reszty pasażerów.
– Jasne, jasne, a teraz siedzę za to w areszcie w Amsterdamie. Chcą, żebyś po mnie przyjechał, poręczył i ekhem, zapłacił kaucję. Podobno niedługo mnie wypuszczą, ale będę musiała im pomagać w śledztwie z wolnej stopy. Chociaż nie wiem po co, opowiadałam im już setki razy wszystko, co wiem. Nawet jakiego koloru miał tamten facet brud w uszach.
– Hm, jakiego?
– Monieczek, skup się! Siedzę na Lijnbaangsgracht 219. Zresztą, będą cię dokładnie nakierowywać. Mówią, że masz przyjechać pojutrze, o północy. Sam. I uważaj, żeby nie ściągnąć na siebie hien.
– Czego?
– Ojejku, dziennikarzy.
Nie da się ukryć jednej dobrej strony tego galimatiasu. Nie muszę jechać do Antwerpii busem ani pociągiem, tylko jaguarem kochanego braciszka.
Kiedy mnie zobaczył, chciał urządzić policji niezłą awanturę, co oni ze mną zrobili. Bo jestem chuda jak patyk, mam zniszczone ciuchy i prawie zupełnie białe włosy. Co się odwlekało, to nie uciekło.
– Daj spokój, w aucie ci wszystko wyjaśnię. To nie jest tak jak myślisz.
– Może mi jeszcze nakłamiesz, że to taka moda?!
– Powiedziałam, wyjaśnię ci! Chodźmy już, albo ciebie też zamkną, za obrazę funkcjonariusza publicznego, jeśli mają tu taki paragraf.
Nie bardzo chce uwierzyć. Ani w to, że mnie nie torturowali, ani tym bardziej w magię. Chociaż nie potrafi przedstawić alternatywnego tłumaczenia wspólnego dla sytuacji, które przedstawiam jako argumenty. Takie jak:
– A pamiętasz opowieści o praprababce? O czasie, gdy się ukrywała? I jak otoczyli jej ziemiankę, to we wszystkich Niemców i szmalcownika Malaniaka jednocześnie pioruny strzeliły? Albo jak już po wojnie, odwalała robotę za tego zapijaczonego konowała Rubińskiego i mieli najniższe statystyki zgonów w całym województwie?
– Czyli to dziedziczne? Zakładając oczywiście, że mnie przekonałaś?
– Nie wiem, może. Jeśli tak, to chyba recesywnie, bo w innych rodzinach też się ujawnia co kilka– kilkanaście pokoleń. Chociaż raczej chodzi o przymioty ciała i charakteru, które zwracają na ciebie uwagę Pramatki. To ona wyłącznie dysponuje mocami.
– Wszystko, co mówisz o czarach, Pramatce, misjach nawet jest wewnętrznie spójne, za bardzo jak na bajeczkę. Ale obsydian? Dziecko, jak działać to w dobrym stylu i w miarę bezpiecznie. Diament byłby o wiele lepszy! Nie mogłabyś się do mnie zwrócić o surowiec i wykonanie? Tak, wiem, chcesz być samodzielna, ale mogłaś potraktować to jako prezent na urodziny. Niedawno przecież miałaś okrągłe. Które właściwie? Trzydzieste?
– Dwudzieste.
– Ach, rzeczywiście. Przepraszam, to te włosy…
Przez resztę drogi milczeliśmy. Każdy facet, gdy palnie gafę dotyczącą wieku kobiety, nawet własnej siostry, traci na rozmowności, a mi się coraz bardziej chciało spać.
Bez słowa weszliśmy do jego domu i on pokazał mi mój nowy pokój.
Wszedł do mnie rano z komórką w dłoni.
– Hannah, do ciebie. – Ziewnął. – Dzwoni szef ochrony. Mówi, że przed bramą zamykającą ulicę koczuje horda dziennikarzy. Nie odpuszczą, mają niezły żer, to pierwsze obywatelskie obezwładnienie terrorysty od prawie pół wieku. Zostałaś w krótkim czasie legendą. Pyta czy chciałabyś, aby ich wpuścić. Kto w ogóle pracuje o tak nieludzkiej porze?
– Rolnicy, dozorcy, pismaki, ornitolodzy i czarownice. Wcale nie jest tak wcześnie, już siódma. Przygotowałam się na wystąpienie. Wpuszczaj, tylko nie do domu. Założę się, że między nimi znajduje się przynajmniej jeden wykorzystujący zagęszczenie tłumu złodziej.
Las mikrofonów. Uśmiecham się pod nosem. Chyba mam pomysł, jak wykorzystać wynik misji i popularność. Próbowałam złączyć swój umysł z Ziemią, żeby spytać o pozwolenie, nadaremno. Zatem przyjmijmy, że milczenie oznacza zgodę. Głęboki wdech i do dzieła. To nie może być gorsze niż rzeźnia w samolocie.
– Jestem wiedźmą. Właśnie dzięki temu mogłam zareagować. Chociaż to nie jest prawidłowe słowo, bo o przyszłym ataku wiedziałam wcześniej. Niestety, magiczne wizje nie są przyjmowane jako wiarygodne doniesienia, dlatego nie dało się działać profilaktycznie. Nie wspominając o tym, że ktoś mógłby takie wrażliwe dane o mnie wykorzystać.
Tak, trzeba to głośno powiedzieć: lincze i inkwizycja to nie tylko czarna karta średniowiecza. Te potworności dzieją się teraz, nawet w tej chwili. Wszystkie ważne religie już tysiące lat temu uznały nas za personae non gratae. Mimo rozwoju nauki i racjonalnego myślenia, nadal władzę nad ludźmi sprawują uprzedzenia i przesądy. Pomyślcie ilu nieszczęściom nie zapobieżono, ponieważ mogąca pomóc czarownica bała się ujawnić albo już nie żyła. Ile takich sytuacji jak dziś mogłoby się wydarzyć. Ilu ludzi zginęło niepotrzebnie. Ilu nie zostało uzdrowionych. Ile klęsk żywiołowych mogłoby być przezwyciężone gdyby nie ciemnota i okrucieństwo.
Jesteśmy szykanowane, tropione, zastraszane, gwałcone, a w niektórych krajach za mniejszym lub większym oficjalnym przyzwoleniem torturowane i zabijane. Traktuje się nas jakbyśmy należały do odrębnego, uciemiężonego z racji swojej niższości gatunku. Krążą wielokrotnie wyolbrzymione, podsycające irracjonalny lęk pogłoski.
W rzeczywistości jesteśmy tylko i aż ludźmi. Nasze magiczne moce są dość skromne, w dodatku nie zawsze działają. Nadrabiamy inteligencją, odwagą i zręcznością, które przecież są cechami pożądanymi. Mówię w imieniu wszystkich wiedźm na świecie. Chcemy, by uznano nas za równouprawnione względem pozostałych ludzi, by anulowano opresyjne prawa, a egzekwowano dobre, humanitarne.
Oczywiście, są wśród nas czarne owce. Jak w każdej grupie, czy będą to mężczyźni po pięćdziesiątce, czy członkinie stowarzyszenia hodowców pelargonii, czy uczniowie liceum. Jednak w swojej masie jesteśmy pełne dobrych chęci i chcemy po prostu wtopić się w społeczeństwo, wnosząc naszymi talentami wkład w jego funkcjonowanie.
Zobaczycie, życie stanie się lepsze, jeśli zamiast walki z wiatrakami skierujecie swoją aktywność na rozwiązywanie bardziej naglących problemów. W czym możemy wam pomóc, jeśli pozwolicie nam działać jawnie i bez strachu.
Przemówienie podobno transmitowało trzysta stacji telewizyjnych i radiowych.
Postscriptum: Nie wiedziałam, że sława potrafi otworzyć aż tak wiele drzwi. I że zdanie znanych osób jest aż tak ważne. Dochodzą do mnie wiadomości, że przynajmniej w państwach teoretycznie laickich nareszcie wzięto poważnie zapisy o równości i prawie do ochrony absolutnie wszystkich obywateli, w tym czarownic. A teokracje? Cóż, toczą się mniej lub bardziej ukryte dyskusje o nas, doszło już nawet do dwóch zamachów stanu na tym tle.
Postpostscriptum: Dostałam od Szymona nowy sztylet. Tak jak napomknął, diamentowy. Powiedział, żebym się nie przejmowała kosztami, bo to i tak był odpad nie na biżuterię. Zresztą, zakończył, jest mi coś winien za wszystkie moje zaległe urodziny.
Hannah to wspaniała służka. Przejawia inicjatywę, ale zawsze zgodną z moim zamysłem. Gdy służki przestaną być prześladowane, można przejść do etapu drugiego. Wszyscy zaczną działać tak, jak ja rozkażę. Skończy się zbędne wycinanie lasów, zatruwanie powietrza, przerabianie moich dzieci na fidrygałki. Zaś gdy odrosną puszcze, a ludzi pozbawię wybujałej agresji i pędu do ekspansji, wrócę do zdrowia. W puszczy nic nie jest zakłamane, bezużyteczne ani okrutne bez powodu.
Kawałek porządnej roboty, forma dorównuje treści, legenda taka bardziej głównego nurtu, ale jak byk;), no i mogny wątek eko. Przeczytałem, podobało mi sie, pewnie dłużej nie zapamiętam, ale wśród kilkudziesięciu propozycji opko wyróżnia się na plus wewnętrzną dyscypliną i staranną kompozycją i nie nudzi;).
Pozdr.
p.s. no i kupy się trzyma jak nalezy, a to wcale nie takie częste tu! :D. Jedno ale – szkło i rentgen. Bo obsydian to prawie czyste szkło. Lotniskowe skanery nowej generacji wykrywają je. Nie wiem, jak jest z diamentem, ale szkło prawie na pewno. By nie weszła na pokład, chyba żeby zahipnotyzowała obsługę skanera…
Nieźle napisane, fajny styl i pomysł, całość klei się fabularnie, ale realia lotniskowe mnie nie przekonują. Na skanerach widać kształty przedmiotów z materiałów nie uważanych za groźne, więc coś w kształcie sztyletu raczej zwróci uwagę, a książka nie zaekranuje, jak mniemam – ale niech ktoś sprostuje, jeśli się mylę. Takoż jak przy obecnych procedurach zamachowczyni dostała się do kabiny pilotów?
http://altronapoleone.home.blog
A co, Hannah Montana zapadek w zamku nie telekinezuje?;) . Pan pikuś, gorzej ten nóż, sprawdziłem, obecnie racej jednak nie przejdzie.
Dziękuję za uwagi. Spróbuję jakoś przerobić tamtą nieścisłość. Z hipnozą oklepane, ale chyba najbardziej będzie pasowało do całości.
W każdej sytuacji miło jest wiedzieć, ze się miało rację, pierwsze wrażenie było trafne. Zamachowcami jest parka, która od razu wpadła mi w oko. Wykorzystali turbulencje, by zaskoczyć wszystkich.
Za bardzo żonglujesz czasami. Niechlujnie to wygląda.
Nie wiedzą, z kim będą mieć do czynienia[+,] ani tym bardziej kto za tym kimś stoi.
Ależ panowie, już mówiłam, dlaczego.
Drugi przecinek raczej zbędny.
Mówią, że masz przyjechać pojutrze, o trzeciej [+po?] północy.
Dobrą stroną tego galimatiasu,
w który się wplątałam,jest to, że nie muszę jechać do Antwerpii busem ani pociągiem, tylko jaguarem kochanego braciszka.
Zaznaczony przeze mnie fragment przedstawia oczywistość wynikającą z poprzednich wydarzeń, stąd jest tylko zapychaczem znaków. Do tego aż tak wielokrotnie złożone zdanie nie wygląda najlepiej.
Kiedy mnie zobaczył, chciał urządzić policji niezłą awanturę, [+o to,] co oni ze mną zrobili.
Ani w to, że mnie nie torturowali, tylko po prostu przez parę lat nie miałam zbyt wiele pieniędzy (chyba już mówiłam, że nie jestem zwolenniczką życia na cudzym garnuszku) i niewymieniana garderoba w końcu się rozleciała, ani tym bardziej w magię.
Przez dygresję od dygresji od dygresji, fragment po drugim “ani” jest kompletnie niezrozumiały. Zdanie do generalnego remontu.
Chyba mam pomysł, jak wykorzystać wynik swojej misji i popularność. Próbowałam złączyć swój umysł z Ziemią,
Błędnie zapisujesz dialogi.
Lekko i konsekwentnie napisane. Miejscami zabawne, miejscami mniej zabawne. Prosty, ale ciekawy pomysł na magię. Historyjka na kolana nie rzuca, ponadto zabrakło mi na przykład motywacji głównej bohaterki – dlaczego postanowiła powstrzymać zamachowców? Pramatka jej kazała?
Przeczytałem bez przykrości, ale i bez zachwytów.
Pozdrawiam!
Wstrząsający reportaż penetrujący “Z życia prześladowanych legend-bohaterek” ;). Czyli – Rainbow Warrior + Szakal + Bond + Chmielewska +…
Z jajem napisane, prawdziwy oddech po śmiertelnie poważnych opkach konkursowych. Jakiejś olbrzymiej głębi nie ma, ale za to – jak się czyta.
I tylko jedna rzecz – obsydianowy sztylet mieści się za ramiączkiem stanika? Nie żebym był ekspertem ;).
Dwa babolki zauważyłem:
– “Jak by było cudownie” – Jakby;
– “najmniejsze statystyki zgonów” – najniższe.
Humoreska na dużą miseczkę duży plus!
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Nie musi się mieścić cały, chodzi tylko o wyważenie, by się trzymał. Bluzka resztę zasłoni. A babolki poprawiłam, chociaż to pierwsze nie jestem taka pewna, czy to błąd. Dlatego przekształciłam na wersję kompromisową. Jeszcze raz dziękuję za tropienie potknięć. Wiecie, z boku łatwiej o chłodne, konsekwentne spojrzenie.
Wiecie :).
Bluzka resztę zasłoni
Albo ten nóż taki mikry, albo pani jest postury herkulesowej. Inaczej tego nie widzę ;).
Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.
Można schować wzdłuż. Albo miks obu Twoich opcji, nóż nie za duży, a pani nie za mała. Do wyboru :)
Bardzo fajnie ujęłaś problemy wiedźm. Zabawny ton i lekkość sprawia, że czyta się szybko i z przyjemnością.
Mam wrażenie, że nóż oprócz długości i szerokości ma jeszcze grubość. To obfita bluzka musi być ;)
http://altronapoleone.home.blog
Całość może nie wyszła jakoś szczególnie oryginalnie i wybitnie literacko, ale w mojej opinii tekst jest po prostu udany. Interesujący pomysł na przedstawienie czarownic w nowym świetle, swobodny styl, kilka smaczków wplecionych w treść. No i opowiadanie miejscami jest zabawne. Na pewno przyjemnie spędzona chwila na lekturze.
Tekst przydałoby się przejrzeć jeszcze w celu eliminacji usterek. Choć jest napisany nieźle, co jakiś czas pojawiają się drobne usterki, m. in. interpunkcyjne czy literówki. Niektóre dialogi wydały mi się też mniej wiarygodne od innych. Kilka propozycji ode mnie:
Po pierwsze, wcale tych mocy nie posiadamy, tylko tak jakby dzierżawimy. No, z wyjątkiem inteligencji i wiedzy, czego się nauczymy o ludziach, minerałach czy ziołach, to nasze.
Drugie zdanie należy do tych trudniejszych do czytania. Ja bym dał kropkę po „wiedzy”.
Aż mam ochotę wrzasnąć cały głos, co sądzę o ich niekompetencji.
Na cały głos.
Niewątpliwie, o czym przekonałam się, gdy weszłam do kabiny pilotów.
Czasami zmieniasz czas na przeszły bez szczególnego powodu (przynajmniej tak mi się wydaję). W niektórych miejscach dostajemy trochę niepotrzebną mieszankę teraźniejszego i przeszłego.
W kwestii mieszanki czasów, zamysł był taki: opowieść toczy się na bieżąco. Każdy fragment oddzielony podwójnymi enterami dzieje się w nieco innym, kolejnym momencie. Użyty czas określa, czy opisane nim wydarzenie jest dla danej chwili przeszłością, czy teraźniejszością. Czyli to nie był dobry pomysł?
Nie chodzi mi o samo założenie. Ogólnie nie mam nic przeciwko użyciu czasów zgodnie z tym, co sobie autor wymyśli. Bardziej przeszkodziło mi po prostu kilka fragmentów, w których odniosłem wrażenie, że czasy zbyt często się mieszają. Na przykład:
Gdyby ta cała historia mogła się teraz skończyć! Niestety, wiem, że to dopiero początek. Do celu dolecieliśmy bez dalszych problemów, ale na lotnisku oczywiście czeka oddział policji, wojska i jakichś tajniaków. Trudno, jeśli chodzi o mnie, będą musieli mnie stąd wywlec. Nie żebym stawiała opór czy coś, ale telekineza zżera masę energii.
I się nie patyczkowali.
EDIT:
Albo tutaj:
Niewątpliwie, co widać od razu po wejściu do kabiny pilotów. Są chyba nie mniej przestraszeni, niż pozostała setka pasażerów, zwłaszcza gdy zakrwawione narzędzie mordu samo wpadło do mojej dłoni.
Są przestraszeni, kiedy wpadło? Ja bym napisał albo “są przestraszeni, kiedy wpada”, albo “byli przestraszeni, kiedy wpadło”:
Mam podobne odczucia, jak Drakaina. Tak, doceniam lekki i prześmiewczy styl. Ta nuta ironii, sarkazmu i dystansu do samej siebie (wiedźmy) całkiem dobrze się sprawdziła. Akurat na załapanie się z limitem w konkursie.
Jednak mam wrażenie, że cała otoczka, fabuła, pomysł z akcją w samolocie to tylko (doskwierający) wypełniacz. Coś, po coś, aby przedstawić samą wiedźmę, sposób na nią, nowe pomysły “jak to jest z wiedźmami”, a przede wszystkim jej charakter i sposób bycia. Opko powinno mieć tytuł “Ja, wiedźma”, a nie “Lot numer pięć”, Obsydianno. Przecież oboje wiemy, że fabuła jest tu tylko na doczepkę. ;)
Podsumowując, ciekawy portret wiedźmy, choć zabrakło mi do niej bardziej wymagającej historii.
Pozdrawiam serdecznie.
Bardzo sympatyczny tekst. Lekki styl.
W temacie przemytu w książkach. Może trochę ekranują. Przynajmniej kiedyś, jak leciałam do koleżanki i wiozłam jej w podręcznym kilka książek po polsku (w domu tego nie ma, biedactwo), to celnicy kazali mi je wyjąć z plecaka i rzucili okiem. Ale niewykluczone, że one były zapakowane w metalizowany papier i to on przeszkadzał skanerom, nie pamiętam. Za to płynów praktycznie nie wolno wnosić na pokład, więc z tą colą mógłby być problem. A gdyby sobie ten sztylecik od razu wetknęła za gors? Wykrywacz metalu by nie piszczał.
Fabuła interesująca, śledziłam z zainteresowaniem.
Bohaterka nie jest jakoś mocno rozbudowana. Przynajmniej autoironia przemawia na jej korzyść.
Legendy trochę mało jak dla mnie. Ale niezbędne minimum jest.
Wykonanie bardzo przyzwoite, acz raz czy dwa coś tam mi zgrzytnęło.
Wypadałoby podać, że cytujesz Vonneguta. Nawiązanie zgrabne.
Babska logika rządzi!
Jeszcze drobiazg, który jakoś przeoczyłam, bo należy do tych najbardziej przeoczalnych: Flughafen, nie Flughaffen (jedno f, nie dwa)
http://altronapoleone.home.blog
A to ciekawe, wyszło na jaw, że facetka od niemieckiego zawsze przeoczała mój błąd. ;) Zmieniłam colę na paluszki krabowe, może być? Gdy znajomi latali samolotami, jedzenie zazwyczaj spokojnie przechodziło.
Poza tym, zamachowczyni miała jeszcze plan B, chociaż nie wspomniałam o tym w opowiadaniu, bo nie było takiej potrzeby. Gdyby były jakiekolwiek wątpliwości na temat jej bagażu, atak przeprowadziłaby już na lotnisku.
Ha. Żeby było zabawniej, mój niemiecki zasadniczo mocno kuleje ;) Ale za to jestem radykalnym wzrokowcem i słowo Flughafen znam z drogowskazów i pamiętam przez jedno f (ale dodatkowo sprawdziłam).
Tak skądinąd w sumie ona tę akcję mogłaby przeprowadzić równie dobrze w klubie, na stadionie itd. Czy wyjaśniło się, jak zamachowczyni dostała się do kabiny pilotów?
http://altronapoleone.home.blog
Chodziło o to, żeby akcja była jak najbardziej efektowna. Poza tym, po prześlizgnięciu się przez zabezpieczenia lotniska, na pokładzie była większa szansa powodzenia.
Jak dokładnie się przedostała tam, cóż… Może ukradła klucze? Tak, wiem, prymitywny pomysł. Może wstawię, że nieco wcześniej związała podobną do siebie stewardessę, zabrała mundurek i wykorzystała element zaskoczenia (podwójny, bo jeszcze turbulencje)?
Bohaterka też mogła mieć nakazane zrobić z zamachowcami to, co z obsługą skanerów: namieszać nieco w głowie, wystarczyło np. otumanić ich, że toaleta to kabina pilotów, albo wymazać wiedzę, jak przeprowadzić akcję. Również chodziło efektowność. Dlaczego, mam nadzieję, że wyjaśniłam w zakończeniu. Wszystko było ukartowane przez Pramatkę Ziemię.
Em. Zaczynam trochę się gubić. Myślałam, że to opowiadanie jednak ma jednak mieć warstwę realistyczną, jak to urban fantasy: zwykły świat, w którym funkcjonują też istoty nadprzyrodzone. Ale ten zwykły świat działa jak zwykły, rzeczywisty świat. I myślałam, że poziom histerycznych wręcz zabezpieczeń lotów jest każdemu dobrze znany, lata dużo czy nie lata. Po 11 września wejście do kabiny pilotów jest jedną z najbardziej niemożliwych rzeczy na świecie. Taka historyjka może by przeszła, gdyby się działa w XX wieku. W XXI – nie ma szans.
http://altronapoleone.home.blog
Jak nie przejdzie, to nie przejdzie. Trudno, cofam licznik czasu, jak Janusz w Passacie. Poza tym to mimo wszystko rzeczywistość alternatywna, nawet jeśli podobna. Kurczę, dlaczego pomysł nie może się zrealizować sam, bez przyprawiających o rumieńce potknięć? :(
Typowe rozrywkowe opowiadanie na luzie. Z wszystkimi zaletami (rozrywka, zabawna bohaterka) i wadami (brak większego osadzenia w realności). Czego chcieć więcej?
Zobaczyłem ten koncert fajerwerków, zostawiam klika, bo mi się i forma i treść podobały. Jednak większych wrażeń na dłużej raczej nie będzie.
Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?
Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.
Uwagi:
czy nie współpracowałam z organizacją terrorystyczną, albo z ich konkurencją.
Chodźmy już, albo ciebie też zamkną ← dobra, sprawdziłam sobie zasadę i ten przecinek chyba może tu zostać (jako wprowadzający dopowiedzenie).
– Hannah, do ciebie. – Ziewnął(+.) – Dzwoni
chcemy po prostu wtopić się w społeczeństwo(+,) wnosząc naszymi talentami
Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.
Życzę powodzenia :)
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Nie, Pramatka wie[+,] co robi.
Przyjemne :)
Przynoszę radość :)
Opowiadanko całkiem przyjemne w dotyku, nie przegadane i rozluźniające po strasznie nadętych “legendach”.
Ja tam się do obsydianu w staniku czepiać nie będę tym bardziej że Zalth nie takie rzeczy w staniku nosi ;))) (a to takie małe nawiązanko do shoutboxa, sorki Zalth ;)))
Ale… Ta Twoja wiedźma to taka bardziej czarodziejka z księżyca. Jak linie lotnicze sięgną po czarownice do ochrony samolotów, to po co sięgną terroryści? Tam na bliskim wschodzie mają całą masę magów, dżinnów i innych ifrytów. A potem podlatuje taki z bazooką na latającym dywanie i po ptakach;)
A wiesz ile jest lotów na świecie? Podobno na lotniskach nie ma tyle miejsca żeby wszystkie samoloty w jednym momencie mogły wylądować. To ile tych wiedźm by musiało być do obsługi. To już chyba lepiej niech sobie czarownice siedzą na mokradłach i knują, od czasu do czasu balując na sabatach.
Przeglądam jeszcze opowiadania i znalazłam do kosmetyki:
Wystarczyłoby mieć wystarczającą wiedzę
on pokazał mi mój od dziś pokój. ← pokazał mój nowy pokój
to nie czarna karta średniowiecza. ← to czarna karta nie tylko średniowiecza, choć i tak brzmi niezręcznie, trudne zdanie
już działając jawnie i bez strachu. ← hm, już teraz działając…? działając odtąd? Sama wiesz lepiej.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Intrygujący pomysł, ale jakoś nie mogłam się wczuć w historię. Jest to moje subiektywne odczucie – po prostu mi jakoś nie kliknęło z Twoim tekstem. Świat przedstawiony nie przekonał mnie.
Choć to opowiastka lekkie i w założeniu chyba mająca być zabawna, to jakoś nie mogę powiedzieć, że specjalnie mi się spodobała. Może dlatego, że raczej z trudem trawię pomieszczenie czarownictwa w czasach współczesnych, może dlatego, że końcowy wykład wygląda jak kawa wyłożona na ławę, a może dlatego, że bohaterka, moim zdaniem, za dużo mówi…
Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.
Lot numer pięć relacji Drezno-Amsterdam… –> Lot numer pięć relacji Drezno – Amsterdam…
W tego typu połączeniach używamy półpauzy ze spacjami, nie dywizu.
– Wszystko w porządku? Nie rozpyliła tego?– Wskazuję… –> Brak spacji po pytajniku.
…z etykietą do złudzenia przypominającą tą od paluszków krabowych… –> …z etykietą do złudzenia przypominającą tę od paluszków krabowych…
O wiedźmach nie słyszeliście? Teraz do gorący temat. –> Teraz to gorący temat.
Co się z tobą ogóle teraz dzieje?– Naprawdę jest wystraszony –> Brak spacji po pytajniku. Brak kropki po didaskaliach.
– Monieczek, skup się! Siedzę na Lijnbaangsgracht 219. –> – Monieczek, skup się! Siedzę na Lijnbaangsgracht dwieście dziewiętnaście.
Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach!
…w innych rodzinach też się ujawnia co kilka– kilkanaście pokoleń. –> …w innych rodzinach też się ujawnia co kilka, kilkanaście pokoleń.
…a mi się coraz bardziej chciało spać. –> …a mnie się coraz bardziej chciało spać.
Bez słowa weszliśmy do jego domu i on pokazał mi mój nowy pokój. –> Czy to znaczy, że wcześniej miała w tym domu stary pokój?
…przed bramą zamykającą ulicę koczuje horda dziennikarzy. –> Czym jest brama zamykając ulicę?
Ile klęsk żywiołowych mogłoby być przezwyciężone… –> Ile klęsk żywiołowych mogłoby być przezwyciężonych…
…jeśli zamiast walki z wiatrakami skierujecie swoją aktywność na rozwiązywanie bardziej naglących problemów. –> …jeśli, zamiast walczyć z wiatrakami, skierujecie swoją aktywność…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Niestety nie porwało. Styl, język, pośpiech fabularny – to wszystko przywodzi na myśl opowiadanie dla młodzieży pisane przez kogoś równie młodego. Trochę grypsów, luzackie wstawki, istny miszmasz pomysłów (ekologia, Pramatka, cytat z Vonneguta, wiedźma, terroryści, diamenty, babcia z Polski itd.) wrzuconych do jednego kociołka na 17 tys. znaków. Akcja jakby szarpana, nie zmierza do jakiegoś nadrzędnego celu i myśli. Po drodze co chwila dorzucasz jakieś pomysły, które nie zawsze są potrzebne i nie zawsze współgrają z resztą.
Na pewno jest intryga, kilka ciekawych detali i ozdobników (wstawki językowe, lokacje itp.), ale całość sprawia wrażenie, jakby pisana była w galopie, na jednym tchu. Sednem opowiadania jest łopatologiczny wykład skierowany pozornie do dziennikarzy, a w rzeczywistości do czytelnika. Jakbyś chciała opisać w pospiechu swoje poglądy lub przedstawić łopatologicznie swój świat pod kolejne opowiadania. Opowiadanie jest niestety lekko przegadane. Sporo opowiadasz ustami bohaterki, mało pokazujesz.
Jest w tym potencjał. Naprawdę można z tego zrobić interesujące, przygodowe opowiadanie z ekologicznym przesłaniem. Ale tak mniej więcej na 50 tys. znaków ;). Przede wszystkim uspokajając narrację, pogłębiając wątki i używając bardziej literackiego języka. No i ta wstawka Pramatki na końcu zupełnie niepotrzebna moim zdaniem.
Zdarzyły się sformułowania i zwroty, które zazgrzytały. Przykłady:
Tak, on wiedział, że nastąpi katastrofa, od istot z kosmosu. (katastrofa od istot?)
Przemysł eutanazji czeka! (przemysł eutanazji?)
Skanery kształtów zawartości bagaży mają ludzka obsługę, można nieco zamącić im w głowie. (skanery kształtów zawartości bagażu – nie można krócej? Literówka w ludzką)
W ramach szykowania się dyskretnie przenoszę… (w ramach szykowania się?)
Podsumowując. Hmm. Widocznie za stary jestem na takie opowiadania. Zbyt chaotyczne jak dla mnie. Najprawdopodobniej mój taki, a nie inny odbiór tekstu wynika też z tego, że nie jestem targetem.
Po przeczytaniu spalić monitor.
Jak dla mnie, bez szału.
Jest jeden fajny twist, z akcją na pokładzie samolotu, a potem tekst niestety siada. Powinno się wydarzyć coś więcej, a nie dzieje się już nic. Przyjeżdża brat, który nawet nie pamięta ile siostra ma z grubsza lat, jakby nigdy nic zabiera bohaterkę z aresztu, jadą sobie samochodem do domku, wysłuchujemy odezwy o równouprawnieniu wiedźm i okazuje się, że co najmniej kilkunastocentymetrowej długości kawał diamentu może być bezwartościowym odpadem.
Technicznie tak sobie, mignęły mi jakieś literówki i “do złudzenia przypominającą tą”.
Fabuła niestety raczej szczątkowa. Historia czarownicy niestety mnie nie zaciekawiła.
„Często słyszymy, że matematyka sprowadza się głównie do «dowodzenia twierdzeń». Czy praca pisarza sprowadza się głównie do «pisania zdań»?” Gian-Carlo Rota
Jest fajnie, na luzie i zupełnie przyjemnie się czytało. Lubię czarownictwo w dzisiejszych czasach, więc generalnie tekst do mnie trafia. Choć co do fabuły, to muszę podzielić opinię wielu przedpiśców – w pewnym momencie wszystko siada, a łopatologiczna końcówka psuje efekt.
Ale ogólnie – całkiem całkiem.
Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!
Całkiem przyjemne opowiadanie, luźne, ale raczej do zapomnienia, bo fabuła jakoś szczególnie nie przekonuje. Ale jest potencjał :)
Przede mną ugnie się każdy smok, bo w moich żyłach pomarańczowy sok!
Raczej stanę po stronie bardziej negatywnej :(
Nie lubię takiego stylu. Lecisz przez historię, nie opisując nic. Wszystko jest opowiadane pobieżnie. Nie da się w to wczuć. Ja lubię historie odgrywające się sytuacja po sytuacji, a nie zapisane w formie streszczenia.
Jak już wspomniano, tekst jest dość młodzieżowy. Wskazuje na typowy dla takich dzieł humor, który mnie niestety nie przyprawił o ani cień uśmiechu :(
Fabuła jest prosta, ale próbująca byc oryginalna. Niestety jej nie wyszło. Nic mnie w niej nie kupiło.
Sama przemowa wiedźmy również nie sprawia wrażenia autentycznej. Tak po prostu wyszła i powiedziała, a cały świat od razu uwierzył. Armia sceptyków od razu wszystko by wytłumaczyła. Do tego potrzeba lat wypełnionych nadnaturalnymi wydarzeniami na masową skalę.
Pozdrawiam!
https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/
Oczywiście, ma to swoją cenę. Siwiejemy koło dwudziestki piątki
Moja matka zaczęła siwieć w wieku dziewiętnastu lat, u siebie też zaczynam dostrzegać siwe włosy… powinienem się bać? :O
Niedawno przecież miałaś okrągłe. Które właściwie? Trzydzieste?
Rozumiem, że zmyliły go włosy… ale to przecież jednak jej brat :P Zapomniał, ile siostra ma lat? Dziwne.
No cóż… Opowiadanie nie należy może do najbardziej porywających, ale czytało się szybko i przyjemnie. Tylko wydaje mi się dziwne, że tak mało znaczący incydent doprowadził do takiej rewolucji… Trzysta stacji telewizyjnych i radiowych? I wszyscy uwierzyli zwyczajnej, dwudziestoletniej dziewczynie (białe włosy mogły wyglądać niepokojąco, ale okazuje się, że w dzisiejszych czasach fioletowe i zielone włosy nie są niczym niezwykłym), która twierdzi, że ma nadprzyrodzone moce – bez żadnego dowodu? Jest nawet wyraźnie powiedziane, że Pramatka milczała, gdy Hannah pytała o zgodę – dlaczego zdecydowała się ujawnić coś, co trzymano w sekrecie od wieków, albo i tysiącleci?
Niemniej, styl jest niezły, podejście do pisania dość oryginalne, a jeśli to debiut, to całkiem udany.
Pozdrawiam!
Precz z sygnaturkami.
Fajnie skomponowane, z przesłaniem i napisane ładnym językiem. Polecam :)