- Opowiadanie: Dalibor - Korpus Zmartwychwstania

Korpus Zmartwychwstania

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Korpus Zmartwychwstania

Pociąg do Morloks zahamował z piskiem i trzęsąc się, niczym furmanka na bruku, wtoczył się na peron stacji jakiejś podrzędnej mieściny. Damms przytknął nos do brudnej szyby i odruchowo zmrużył oczy. Zza kotary deszczowego zmierzchu wyłoniła się tablica z napisem Kronnen oraz niewyraźny zarys trzech kobiecych sylwetek. Jedna z nich uściskała pozostałe i pobiegła w kierunku wejścia do wagonu. Holograficzny konduktor zagwizdał donośnie, po czym rozległ się trzask zamykanych drzwi. Pociąg ruszył niezwłocznie, pozostawiając za sobą cienie, machające rękami w geście pożegnania.

Siedział w przedziale sam i miał nadzieję, że nic w tym względzie się nie zmieni aż do stacji końcowej. Jednak chwilę później skrzydło drzwi zajęczało w prowadnicach i ze świstem przesunęło się do boku.

Stanęła w progu. Jarzeniowe światło opromieniło jej mokrą twarz, a krople deszczu, wsiąkające w jej ciemne, długie włosy, zaskrzyły niby cyrkonie. Zasunęła drzwi i usiadła naprzeciwko niego.

– Dobry wieczór, panie Damms – powiedziała z uśmiechem.

Kompletnie niewzruszony, skinął grzecznie głową. Widział ją po raz pierwszy, ale zupełnie nie zdziwił się, że kobieta zna jego nazwisko. Od blisko roku nie był anonimowy, a zdjęcia jego twarzy zdobiły niezliczone okładki gazet, chociaż do żadnego z nich nigdy nie pozował i nie wyrażał zgody na jego publikację. Nie miał jednak siły z tym walczyć. Chciał w spokoju przeżyć swoje ostatnie chwile, a te, z każdym kilometrem pokonywanym przez pociąg, zbliżały się nieuchronnie.

– Miałam nadzieję, że pana tu spotkam – zaczepiła go. – Codziennie jeżdżę na tej trasie, odkąd w Akos Info ogłosili, że ma pan się stawić przed Komisją Zdrowia w Morloks. – Jej mina zdradzała nieskrywaną fascynację jego osobą. – To będzie już ponad miesiąc – dorzuciła, z wciąż tym samym, szczerym uśmiechem.

– Jeśli jesteś z mediów i chcesz bym udzielił ci ostatniego wywiadu, to kategorycznie odmawiam – powiedział surowym, zmęczonym głosem i odwrócił głowę w stronę okna.

– Skądże znowu – zaoponowała. – Nie mam nic wspólnego z tymi hienami. Żadnych mikrofonów, żadnych urządzeń nagrywających, proszę tylko spojrzeć. – Wstała, uniosła do góry ręce i obróciła się wokół.

Damms przyjrzał się jej gruntownie. Dwuczęściowy, niebieski, półprzezroczysty trykot dokładnie opinał jej zgrabne ciało, uwydatniając przy tym wszelkie szczegóły anatomiczne. Gdyby znów miał trzydzieści lat, pewnie nie mógłby oderwać od niej wzroku. Miał jednak dziewięćdziesiąt i wszystko, co kiedyś go fascynowało, bezpowrotnie przestało go interesować.

– Nie jest ci zimno, dziecko? – zapytał troskliwie.

W odpowiedzi uśmiechnęła się jeszcze szerzej niż do tej pory, ukazując równe, białe zęby.

– To najnowsza termoaktywna tkanina. – Przeciągnęła dłonią po brzuchu i udzie. – Utrzymuje niezmienną temperaturę ciała, niezależnie od pory roku i warunków pogodowych. Powinien pan spróbować.

– Obawiam się, że moje stare, pomarszczone ciało nie wyglądałoby zbyt dobrze w tym czymś. Poza tym jestem tradycjonalistą – powiedział bez emocji.

– Da się to zauważyć – skwitowała. – Takiego stroju, jak pański, nie widziałam od lat.

Miał na sobie brązowy, wełniany garnitur, który zapewne pamiętał czasy zeszłego stulecia, oraz kremową, jedwabną koszulę w prążki. Całości archaicznego ubioru dopełniały skórzane mokasyny i zdobiąca szyję biała, zawiązana na supeł apaszka.

– Chciałem, żeby Komisja Zdrowia nie miała żadnych wątpliwości, że jestem reliktem bezpowrotnie minionej epoki. – Jego usta uformowały się w wymuszony uśmiech. – Chcę, żeby to się wreszcie skończyło.

– Zatem to pańska ostatnia podróż – powiedziała z powagą.

– Zdecydowanie – potwierdził. – Jadę do Morloks, żeby zgodnie z rozporządzeniem Komisji Zdrowia umrzeć i raz na zawsze rozwiązać problem starości. Nie kupiłem biletu powrotnego, a cały mój majątek podobno przekazałem na rzecz Resurrect Corp. Zresztą pewnie o tym słyszałaś w Akos Info – zażartował szyderczo, ale mimo tego twarz kobiety nie zmieniła swego poważnego wyrazu.

– Maria Grunnen – przedstawiła się niespodziewanie i wyciągnęła dłoń w jego kierunku. – Znałam pańskiego wnuka.

Starzec zamyślił się na chwilę, a jego oczy zaszły łzawą mgłą. Przetarł je rękawem marynarki, po czym niepewnie podał dłoń kobiecie. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz czuł ciepło ciała innego człowieka.

– Teodor Damms – odpowiedział drżącym głosem. – Najstarszy człowiek na Ziemi.

W ciszy trzymała go za rękę, wpatrując się w jego bladoniebieskie oczy. Zmarszczone, opadające powieki, pokryte gęstą siecią czarnych wybroczyn, zdradzały, że stan jego zdrowia nie jest najlepszy.

– Kiedy zażył pan ostatnią tabletkę? – zapytała zaciekawiona.

– Wczoraj minęło dziesięć lat i jedenaście miesięcy – odpowiedział szczerze. – Z każdym dniem czuję się coraz słabszy.

– Wierzę, że Komisja Zdrowia podejmie właściwą decyzję i poda panu kolejną dawkę – szepnęła z nadzieją w głosie. – Immortalol fumaryny działa cuda i po dwóch dniach będzie pan jak nowonarodzony.

– Chciałbym, żeby tak się stało, ale tylko wtedy, gdybym znów był młody – odparł chłodno. – Od siedemdziesięciu lat, żyję w ciele dziewięćdziesięciolatka i myślę, że tyle wystarczy. Starość jest trudna – dodał po chwili milczenia – zwłaszcza, gdy musisz się ukrywać.

– Teraz już pan nie musi – wtrąciła. – Przecież wszyscy pana znają.

– I to jest właśnie najgorsze – powiedział ze smutkiem. – Odkąd utraciłem swoją prywatność, każdego dnia próbuję ukryć się przed światem. Nawet nie wyobrażasz sobie, dziecko, jak ciężko być jedynym staruszkiem wśród miliardów trzydziestolatków. – Spojrzał głęboko w jej szare, okrągłe oczy i odniósł wrażenie, że chyba jednak skądś ją zna.

– Przynajmniej zachował pan indywidualność. – Puściła jego dłoń lekko speszona, a kąciki jej ust uniosły się delikatnie ku górze. – Ja od sześćdziesięciu siedmiu lat jestem biologiczną trzydziestolatką i chciałabym się zestarzeć choćby o miesiąc. Jestem jedną z wielu – dodała. – Przeklętym produktem Komisji Zdrowia. Pokoleniem Trzydzieści, które nigdy nie stanie się nawet o dzień starsze.

Nie znalazł odpowiedzi na jej słowa.

Siedzieli w milczeniu, to spoglądając w okno, to znów przyglądając się sobie nawzajem. Pociąg zatrzymał się na kolejnej stacji i Damms uświadomił sobie, że pozostały mu jeszcze tylko trzy przystanki. Nerwowo potarł nos grzbietem dłoni i spojrzał na Marię z nadzieją, że zanim dojadą do Morloks, zamienią jeszcze choćby dwa słowa. Kobieta, tak jakby wyczuwając jego obawy, przerwała ciszę.

– Berti zawsze powtarzał, że znajdzie sposób, żeby nie być częścią tego cyrku – powiedziała.

– Berti? – uśmiechnął się do niej. – Zatem naprawdę znałaś mojego wnuka. Byłaś jego przyjaciółką? – Spojrzał na nią, tak jakby nagle stała się najbliższą mu osobą na świecie, a ona nieśmiało skinęła głową. – Tak mówili do niego tylko przyjaciele – zapewnił. – Reszta znała go po prostu jako Roberta.

– Przyjaciółka, to może za dużo powiedziane – odparła. – Działaliśmy razem w Resurrect Corp. Myślałam, że będzie mnie pan pamiętał – szepnęła po chwili z nutą zawodu w głosie. – Byłam na pogrzebie Roberta, musi mnie pan pamiętać. To bardzo ważne.

Staruszek pogrążył się na moment w zamyśleniu, otwierając przy tym usta niczym dziecko wsłuchujące się w bajkę.

– Minęło już tyle lat – wyjąkał wreszcie. – Pamiętam, że była tam wtedy taka śliczna blondynka, strasznie rozpaczała i…

– Elena – przerwała mu. – Zemdlała na pogrzebie, a ja ją wtedy cuciłam.

– Niemożliwe, że to ty. Tamta kobieta wyglądała zupełnie inaczej. – Spojrzał na nią podejrzliwie. – Przypominam sobie, że miała taką długą szramę na przedramieniu.

Maria podwinęła rękaw i pokazała kilkunastocentymetrową bliznę pooparzeniową.

– Pamiątka po pierwszej nieudanej próbie z alkaloidem RC – uśmiechnęła się. – Naprawdę wtedy tam byłam, panie Damms.

– Alkaloid RC – parsknął pogardliwie. – Mrzonki, przez które Robert stracił życie. Cały ten wasz pieprzony Korpus Zmartwychwstania to jedna wielka mrzonka – uniósł się. – Jak można wierzyć, że człowiek jest w stanie stworzyć chemiczny koktajl, który przywróci go do życia po śmierci?

– Rzeczywiście, w tamtych czasach była to mrzonka – zgodziła się z nim. – Alkaloid miał wtedy wiele niedoskonałości i wszyscy odradzali Bertiemu testowanie go na sobie.

– Chcesz mi powiedzieć, dziecko, że od chwili, w której Robert wstrzyknął sobie ten specyfik, by zaraz później wbić sobie nóż w szyję i wykrwawić się na śmierć, cokolwiek się zmieniło? – zapytał zdenerwowany, jakby, mimo upływu siedemdziesięciu lat, śmierć jego wnuka była wciąż świeżą sprawą.

– Zmieniło się bardzo wiele, panie Damms. Minęło sporo czasu, a zespół Resurrect Corp z całą pewnością go nie przespał. Dziś mogę powiedzieć, że alkaloid RC działa.

Zaintrygowany, zerknął na nią przenikliwie, ale mimo wszystko złość wciąż w nim buzowała.

– Działa? – spytał z niedowierzaniem. – A ilu ludzi dzięki niemu zmartwychwstało? – dorzucił z drwiną.

– I dlatego chciałam pana spotkać – powiedziała, a jej twarz zmieniła wyraz na śmiertelnie poważny.

– Mniemam zatem, że żadna – zarechotał szyderczo.

– Od czasu śmierci Roberta nikt oficjalnie nie podjął się testowania leku, a że w Pokoleniu Trzydzieści śmiertelne choroby nie występują, to nie mamy też desperatów, którzy chcieliby go zażyć z własnej woli – zareagowała na jego śmiech.

– Lek – powtórzył za nią. – Dobre sobie. Lek na śmierć – skwitował.

– Lek na egzystencjalny ból – oznajmiła głosem, niczym z reklamy środków na przeziębienie. – Wszelkie symulacje komputerowe, jakie Korpus Zmartwychwstania przeprowadził w ostatnich pięciu latach, pokazały, że ten specyfik ma prawo działać. Potrzebujemy tylko kogoś, kto sprawdzi go w rzeczywistości…

– I właśnie ja mam być tym kimś – dokończył za nią, patrząc jak potakuje głową. – Czemu nie skorzystacie z pomocy jakiegoś samobójcy, albo nie podacie alkaloidu jakiemuś umierającemu w wyniku nieszczęśliwego wypadku? – zapytał z powagą. – Przecież śmierć to śmierć.

– Zbyt długo pan się ukrywał – orzekła, a on spojrzał na nią, ewidentnie nie rozumiejąc jej słów. – Syndrom samobójcy został skutecznie wyeliminowany jakieś pół wieku temu – wytłumaczyła. – Immortalol fumaryny efektywnie blokuje obszary mózgu, które odpowiedzialne są za depresje i wszelkiego rodzaju stany lękowe, popychające ludzi w stronę samobójstwa. Wolność człowieka została ograniczona przez Komisję Zdrowia do tego stopnia, że nie może on nawet zdecydować jak i kiedy chce umrzeć.

Damms tylko wzruszył ramionami.

– Śmiertelne wypadki natomiast się nie zdarzają – kontynuowała. – Odkąd za ludzi pracują maszyny, a wszelkie pojazdy prowadzone są przez autonomiczną sztuczną inteligencję, człowiekowi nic złego nie może się stać. „Życie ludzkie jest najwyższą wartością” – zacytowała prześmiewczo slogan Komisji Zdrowia, patrząc głęboko w jego zmęczone oczy. – Wiem, wiem, zapewne teraz zapyta pan o morderców i wszelkich innych zwyrodnialców, którzy mogliby sprawić, by ktoś umarł.

Starzec rozłożył ręce i pokiwał twierdząco głową.

– Odpowiedź jest ta sama – powiedziała znużona. – Immortalol fumaryny. Cudowny preparat, który sprawia, że ludzie się nie starzeją, ale pozbawia ich też wolnej woli. Zmienia ludzi w spokojne baranki, które egzystują bez głębszego celu.

– Skoro nikt nie może umrzeć, to po co komu ten wasz lek? – zadał najbardziej oczywiste pytanie, jakie przyszło mu do głowy. – Kogo Resurrect Corp chce przywracać do życia?

– Wszystkich, których wieczna młodość przestała bawić.

Zmrużył oczy i spojrzał na nią z powątpiewaniem. To co dla Marii było bezdyskusyjne, Dammsowi wydawało się kompletnie niepojęte. Nie rozumiał, jak szczęśliwe życie, bez chorób, zła i agresji może kogokolwiek znużyć. Chyba rzeczywiście zbyt długo ukrywał się przed światem.

– Załóżmy, że takich ludzi są tysiące – zastanowił się głośno – ale z tego co mówisz, dziecko, żaden z nich nie jest w stanie umrzeć… No chyba, że Resurrect Corp znalazł na to jakieś rozwiązanie.

– Alkaloid RC wywołuje nagły zespół paranoidalny i omamy – dopowiedziała. – Po jego zażyciu szansa, że w ciągu doby popełni się samobójstwo wynosi aż osiemdziesiąt siedem procent.

– Przeżyłem dziewięćdziesiąt lat, patrząc jak ludzki świat zmierza ku nieśmiertelności – oświadczył. – Kolejne siedemdziesiąt zapewnił mi immortalol fumaryny, epokowy wynalazek, który podany w młodości zapewnia wieczne życie bez chorób i lęku przed niespodziewaną śmiercią… I teraz, po tym wszystkim, miałbym popełnić samobójstwo? – zapytał z nutą oburzenia w głosie. – Przez ponad wiek, nie pomyślałem o tym nawet przez moment. Myślisz, że krótka rozmowa w pociągu z nieznajomą każe mi zmienić zdanie? – Prychnął zniesmaczony na samą myśl o tym, a Maria spojrzała na niego błagalnym wzrokiem.

– Lek na wieczną młodość pozbawił też ludzi odwagi – wyszeptała. – Szczęśliwe życie przestaje w końcu bawić i wiecznie młodzi ludzie chcieliby umrzeć – powiedziała ze smutkiem – ale nie na zawsze. Chcieliby zrobić sobie przerwę od życia, przestać istnieć, przestać czuć. Choć na chwilę ukoić egzystencjalny ból w zaświatach… a potem wrócić i żyć dalej. Alkaloid RC daję tę możliwość, ale nie ma odważnych, by spróbować, czy to naprawdę działa. Nikt nie chce umrzeć bezpowrotnie.

– Śmierć to naturalna kolej rzeczy – powiedział z wiarą w swoje słowa. – Nic, co umarło, nie powinno więcej żyć.

Maria poczuła, że zdanie wypowiedziane przez staruszka, definitywnie zakończyło ich rozmowę. Jej wszelkie nadzieje, że uda się nakłonić Dammsa do testu leku, prysnęły niczym bańka mydlana. Nie chcąc się ostatecznie poddać, wyciągnęła z kieszonki swojego trykotu wizytówkę i podała ją Teodorowi.

– Niech pan się jeszcze zastanowi – poprosiła go po raz ostatni. – Jeśli zmieni pan zdanie, proszę do mnie zadzwonić.

– Jutro z samego rana stanę przed Komisją Zdrowia – odpowiedział. – Ostatnią noc spędzę w hotelowym pokoju, wspominając moje długie życie, bez strachu przed śmiercią. Telefon do ciebie, drogie dziecko, nie mieści się w moich planach.

Maria wstała bez słowa i nie czekając na kolejny przystanek wyszła z przedziału. Damms tylko westchnął głęboko i spojrzał jak kobieta zasuwa za sobą drzwi. Zerknął na wizytówkę i z nieskrywaną pogardą odczytał ją na głos.

– Zakład Pogrzebowy Rezurekcja. – Nerwowo wypuścił powietrze nosem i schował wizytówkę do wewnętrznej kieszeni swojej wełnianej marynarki. Jeszcze jedna stacja – pomyślał.

 

***

 

Pikowany, welurowy fotel, ustawiony w narożniku hotelowego pokoju, umożliwiał siedzącemu jednoczesne podziwianie obrazów, rozwieszonych na wszystkich ścianach pomieszczenia. Damms rozsiadł się wygodnie i wzrokiem zaczął wodzić po klasycznych dwudziestowiecznych landszaftach. Nie wyobrażał sobie, żeby, jako były kustosz Muzeum Narodowego, mógł sobie odmówić obcowania ze sztuką w ostatnią noc swojego życia.

Każdy obraz przywoływał inne wspomnienia i w myślach stawał się tłem dla innej historii z jego życia. Wspominał biedne, ale szczęśliwe dzieciństwo, swoją pierwszą miłość, która okazała się być jedyną, narodziny córki, jej pierwsze kroki, słowa, gesty, sukcesy i porażki, swoją pracę, w której zawsze czuł się spełniony, śmierć żony, narodziny jedynego wnuka i przede wszystkim lata spędzone w ukryciu. Wspominał uczucie strachu, które towarzyszyło mu przez niemal połowę jego życia. Strachu przed tym, że ktoś z Komisji Zdrowia w końcu go znajdzie i najzwyczajniej w świecie każe mu umrzeć.

Teraz, gdy to wszystko miał już za sobą, czuł niewypowiedzianą ulgę. Przymknął zmęczone powieki i oddychając miarowo pogrążył się w płytkim śnie.

Obudziło go delikatne pukanie do drzwi.

– Proszę wejść – powiedział słabym głosem, nie podnosząc się z fotela.

Do pokoju wjechał wózek kelnerski, a za nim pojawiła się trzydziestolatka z obsługi hotelowej.

– Przywiozłam wino – powiedziała z wyuczoną uprzejmością.

– Ale ja niczego nie zamawiałem – zdziwił się.

– To prezent – oznajmiła grzecznie. – List wszystko panu wyjaśni – dodała, po czym lekko dygnęła i, nim Damms zdążył jakkolwiek zareagować, opuściła pokój.

Staruszek podniósł się ociężale i poczłapał w kierunku wózka. Wziął do ręki brązową butelkę z grubego szkła i obejrzał ją dokładnie z każdej strony. Na denku wygrawerowany był napis Joanna d’ARC. Damms na jego widok uśmiechnął się pod nosem. Dobrze wiedział, kto zrobił mu ten prezent, ale mimo wszystko postanowił przeczytać list.

 

Szanowny Panie Teodorze,

 

mam stuprocentową pewność, że Pan do mnie nie zadzwoni, ale skoro jest Pan naszą jedyną nadzieją na testy leku, to musiałam spróbować jeszcze raz.

W butelce znajduje się uwodniony roztwór alkaloidu RC – zapewne rozpoznał go Pan po nazwie – wystarczy, że wypije Pan jeden kieliszek. Korpus postarał się, by lek smakował jak najbardziej wytworne gronowe wino. Proszę wznieść toast za ostatni dzień swojego życia. Jeśli nie w imię nauki, to w imię pamięci Roberta. W imię miłości, którą zapewne Pan go darzył. Nic, co umarło, nie powinno więcej żyć, ale miłość zasługuje na życie wieczne.

 

Maria Grunnen.

 

Damms zgniótł kartkę w kulkę i rzucił nią w stronę stojącego przy drzwiach kosza. Odkorkował butelkę i okrężnym ruchem dłoni zagarnął powietrze znad szyjki w kierunku nosa. Uderzył go wyrazisty aromat dojrzałych winogron i intensywna nuta akacji. Zapach sprawił, że przez moment poczuł się jakby znów miał trzydzieści lat. Czy kiedykolwiek mógłbym być znów młody? – zastanowił się. W trakcie swojego długiego życia doczekał się leku hamującego procesy starzenia, a przed sobą miał produkt, który podobno przywracał martwych do życia. Jeśli pożyłby dłużej, może ktoś stworzyłby lek, który zwraca starcom utraconą młodość? Złudna nadzieja – pomyślał. Przecież jestem jedynym starcem.

Przechylił butelkę i nalał klarownego, czerwonego płynu do kryształowego kieliszka, po czym usadowił się w miękkim fotelu.

 

***

 

Na spotkanie z najstarszym człowiekiem na Ziemi, Komisja Zdrowia przybyła w pełnym składzie. Dwunastka trzydziestolatków siedziała na wysokich, dębowych krzesłach, rozmieszczonych wzdłuż masywnego stołu, przypominającego ławę sądową, a przed sobą miała grube tomy akt.

Okrągła aula, bogato zdobiona iluzjonistycznymi freskami i całym szpalerem luster, wywoływała u każdego, kto do niej wchodził uczucie osaczenia. Damms, ze spuszczonym wzrokiem, wyszedł na środek pomieszczenia, powłócząc nogami. Stanął za przygotowaną specjalnie dla niego mównicą i rozejrzał się wokół. W każdym z otaczających go szesnastu zwierciadeł zobaczył swoje odbicie i każde z nich wydawało mu się inne. Niektóre wyglądały zdecydowanie młodziej niż on w rzeczywistości, pozostałe wręcz przeciwnie, przedstawiały go starego niczym egipska mumia. Wiele z jego twarzy przypominało wyrzeźbione w kamieniu, lub ulepione z gliny i tylko jeden wizerunek wyglądał tak, jak ten, który Damms widział rano w hotelowym lustrze. Starzec, zerkając na niego, przygładził swoje rzadkie, siwe włosy i uśmiechnął się do siebie. Kieliszek Joanny d’ARC wypity zeszłej nocy ewidentnie zaczyna działać – pomyślał.

Przewodnicząca Komisji, rudowłosa kobieta z haczykowatym nosem, odchrząknęła znamiennie i rozpoczęła posiedzenie.

– To niewiarygodne, że przez siedemdziesiąt lat zwodził pan Komisję Zdrowia, a nikt nawet tego nie zauważył – powiedziała ze wzburzeniem w głosie. – Zakładam, że miał pan jakichś wspólników.

– Tylko przez pierwsze dwadzieścia trzy lata – odpowiedział spokojnie. – Pomagał mi zięć mojej przyjaciółki z młodości, ale później umarł i od tego czasu musiałem sobie radzić sam.

– Przez cały ten czas podszywał się pan pod swojego wnuka, Roberta Zicka, który zmarł przed swoimi trzydziestymi urodzinami, czyli przed zażyciem pierwszej dawki immortalolu.

– Zgadza się – potwierdził. – Robert popełnił samobójstwo dzień przed urodzinami, pozostawiając w moim domu siedem dawek immortalolu fumaryny, które tego samego dnia dostarczył mu kurier z Komisji Zdrowia.

– Dlaczego ich pan nie zwrócił do najbliższej placówki Komisji? – zapytała, wstając zza stołu i podchodząc do mównicy. – Wiedział pan przecież dobrze, że zgodnie z dekretem Rady Państwa, tabletki przeznaczone były tylko dla Pokolenia Trzydzieści.

Damms spojrzał na nią z bliska i zmrużył oczy, tak jakby patrzył wprost w słońce. Jej rude włosy zdawały się płonąć, a przenikliwy, świdrujący wzrok raził go ognistym blaskiem.

– Nie byłem gotowy na śmierć – odpowiedział szczerze. – Poza tym nie zgadzałem się z tym dekretem.

– Nie pan jest od oceniania postanowień Rady – wtrącił się jeden z dwunastki. – Każdy, kto ukończył trzydzieści lat przed wprowadzeniem w życie dekretu, ustanawiającego społeczność, znaną obecnie jako Pokolenie Trzydzieści, nie miał prawa do zażycia leku.

Teodor zerknął na mężczyznę, którego głowa z każdym wypowiadanym słowem stawała się większa i większa, a oczy coraz intensywniej zachodziły krwistą czerwienią.

– Dziejowa sprawiedliwość – podsumował Damms. – Starcy wychowali młodzież, która nakazała im umrzeć i odejść w niepamięć. Epokowy wynalazek potraktowała jako swoją własność, mimo że pracował nad nim cały przekrój społeczeństwa, od studentów po najstarszych profesorów.

– Dziś nie ma to najmniejszego znaczenia – przerwała mu przewodnicząca, a jej haczykowaty nos błysnął niczym ostrze z polerowanej stali.

– Oczywiście, że nie ma. – Damms powiedział ironicznie, a jego odbicia w lustrach uśmiechnęły się do niego złowieszczo. – Wszyscy, których mogłoby to dziś interesować, już dawno nie żyją. Byłem świadkiem, jak moi bliscy umierali z powodu chorób i starości, a wokół nieśmiertelni trzydziestolatkowie celebrowali życie w beztrosce i wiecznym zdrowiu.

– Dzisiejszy świat to Pokolenie Trzydzieści i nikt więcej – dorzucił z oburzeniem kolejny z dwunastki. – Nic nie jest w stanie tego zmienić.

– Dopóki żyję, dzisiejszy świat to Pokolenie Trzydzieści i ja – zaśmiał się głośno, a w jego uszach śmiech ten wybrzmiał niczym odgłos z piekieł. Spojrzał w lustro, a jedno z jego odbić rozdzierało właśnie na kawałki swoją glinianą twarz.

Kobieta pajęczym chodem podeszła do stołu i zaczęła wertować jeden z opasłych tomów.

– Z materiałów zebranych przez Komisję wynika, że Robert Zick współpracował ze zdelegalizowaną organizacją Resurrect Corp, która według pogłosek działa do dziś pod nazwą Korpus Zmartwychwstania – powiedziała powoli. – Czy może pan potwierdzić tę informację?

– Mogę, ale nie wiem, czy chcę – oznajmił przekornie.

– Niech pan się dobrze zastanowi – próbowała go przekonać. – Jeśli dzięki pana zeznaniom udałoby się namierzyć członków Korpusu, to dzisiejszy dzień nie musiałby być pańskim ostatnim.

– Komisja została upoważniona prze Radę Państwa do podania panu jednej dawki immortalolu, w zamian za rzetelną informację o Korpusie i jego obecnych działaniach – wtrąciła jedna z dwunastki. – Dla pana, to kolejne dziesięć lat życia.

– Nie nazywajmy tego życiem – zanegował jej słowa. – Byłyby to koszmarne lata, przepełnione wyrzutami, że zdradziłem jedynych ludzi, na których zależało mojemu wnukowi.

Przewodnicząca ujęła w drobne dłonie, które Dammsowi jawiły się niczym chaotycznie poskręcane szpony harpii, dwie kartki i pomachała nimi jak wachlarzem.

– Czekają na pana dwa różne protokoły zeznań – oznajmiła. – Od tego, który z nich pan podpisze zależy pańskie dalsze życie. Jeśli pójdzie pan na współpracę z Komisją Zdrowia, jeszcze dziś otrzyma pan lek. W przeciwnym razie zostanie panu podana surowica, wypłukująca z organizmu resztki immortalolu – uśmiechnęła się diabelsko, pokazując ostre i spiczaste zęby, a jej ruda czupryna buchnęła żywym ogniem. – Nie doczeka pan nawet północy.

Damms, jak na jawie, zobaczył swojego wnuka, trzymającego za ręce Elenę i Marię. Robert mrugnął do niego zaczepnie, jak miał to w zwyczaju i wraz z kobietami podszedł do mównicy. Cała trójka wyciągnęła z kieszeni długopisy i zaczęła dźgać nimi starca. Teodor upadł na podłogę i zaczął wić się w konwulsjach. Nierealny obraz zniknął równie szybko jak się pojawił i Damms zorientował się, że nadal stoi na środku auli i patrzy na machającą kartkami przewodniczącą.

– Kusząca wizja – powiedział. – Dziesięć lat w zamian za kilka słów, lub parę godzin w zamian za ciszę.

– Jaka jest pańska decyzja? – ponagliła go i odłożyła protokoły, przy których umieściła dwudziestowieczne pióro ze złotą stalówką.

Starzec milczał. Chybotliwym krokiem podszedł do stołu, za którym siedzieli członkowie Komisji i położył na nim wizytówkę Zakładu Pogrzebowego Rezurekcja.

– Zamówiłem już pochówek – powiedział spokojnie i ujął w dłoń pióro. – Zakład specjalizuje się w pogrzebach dużych zwierząt, więc z człowiekiem też powinien sobie poradzić – uśmiechnął się. – Proszę przekazać im moje ciało. – Zacisnął dłoń na oprawce i szybkim ruchem wbił sobie stalówkę w szyję.

Perlisty, czerwony strumień bryznął prosto w twarz przewodniczącej Komisji Zdrowia, gasząc przy tym pożar jej włosów. Damms poczuł, jak ciepła krew zalewa jego tchawicę. Odkaszlnął obficie i upadł na podłogę. Zamglonym wzrokiem ujrzał szesnaście własnych odbić, wznoszących ramiona w górę w geście zwycięstwa.

 

***

 

Czarna, autonomiczna furgonetka z dużym, złotym emblematem w kształcie serca na masce, zaparkowała na końcu wąskiej uliczki, tuż przy niewielkim, starym domu z czerwonej cegły. Czekający na podjeździe mężczyźni w niebieskich, dwuczęściowych trykotach wypakowali z samochodu szklaną, hermetycznie zamkniętą skrzynię, w której znajdowało się kredowobiałe ciało Teodora Dammsa. Jeden z nich pokwitował odbiór przesyłki, przykładając kciuk do czytnika, znajdującego się w kokpicie, po czym zaprogramował trasę powrotną. Auto wydało z siebie krótki sygnał dźwiękowy i odjechało w kierunku Morloks.

– Koniec legendy – powiedział smutno jeden z mężczyzn. – Najstarszy człowiek na świecie nie żyje.

– Szczerze powiem, że liczyłem na inne zakończenie tej historii – dodał drugi. – Damms miał przyjechać tu o własnych siłach i potwierdzić nam działanie alkaloidu RC. Tymczasem… – Zapukał w szklane wieko i przerwał przerażony. – Spójrz! – krzyknął i trącił kolegę w ramię.

Starzec otworzył powieki.

 

***

 

Wyciągnęli go ze skrzyni i ułożyli na wznak na podłodze salonu. Jego nieruchome źrenice wwiercały się w sufit pokryty mozaikową polichromią. Maria Grunnen pochyliła się nad nim i szarpnęła go za ramię.

– Panie Damms, jest pan z nami? – zapytała, ale starzec nie odpowiadał.

Słyszał jej głos, widział jej twarz, ale nie był już tym samym człowiekiem, którego pragnienie wiecznego życia popchnęło do samobójstwa. Nie oddychał, a jego serce nie tłoczyło krwi. Mimo tego jakaś tajemna siła, wbrew prawom natury, kazała mu żyć.

Istniał.

– Panie Damms! – Szarpnęła go ponownie.

Chciał odpowiedzieć, ale zamiast tego z jego gardła wydobył się charkot, a błędny wzrok błysnął złowróżbnie. Ociężale uniósł sztywne w stawach ręce i chwycił Marię za głowę. Próbowała się wyrwać, ale jego stalowy uścisk jej na to nie pozwolił. Z potworną siłą przyciągnął ją do siebie i zatopił zęby w jej miękkiej szyi.

Koniec

Komentarze

Ciężki klimat, ważkie pytania, tylko zakończenie jakoś z innego filmu. 

Sprawnie napisane, tylko dwa babolki znalazłem:

– “Całość archaicznego ubioru” – całości;

– “Z resztą” – zresztą.

 

Niestety, ogólnie jakoś mnie nie poruszyło.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nazwa Morloks tak mocno mi narzuciła Wellsa, że usiłowałam się doszukiwać jakichś skojarzeń (raczej z Ludzie jak bogowie, skądinąd), ale to chyba błędny trop, sądząc po zakończeniu, które zresztą jest bardzo rozczarowujące jako twist. Pomimo nadmiaru technobełkotu i infodumpu, czytałam z jakimś tam zainteresowaniem, co z tego będzie, ale w sumie się raczej rozczarowałam. Pomysł na antyutopię jest całkiem całkiem, na poruszenie ważkiego problemu też, ale coś nie wypaliło z wykonaniem, bo całość się trochę sypie, niezależnie od zakończenia. Najciekawsza, bo niebanalna, mimo że dość naturalna, jest motywacja głównego bohatera.

 

No i mam niejaki problem z następującym obrazem:

“jej ruda czupryna buchnęła żywym ogniem” – znaczy miała pożar na głowie, dosłownie? Potem krew “gasi pożar jej włosów”, więc albo ja nie ogarniam tej wyszukanej metafory, albo to dzieje się naprawdę, a wtedy nie rozumiem dlaczego ani po co.

 

Nie rozumiem też, o co chodzi z “kieliszkiem Joanny d’ARC” – kontekst przygładzania rzadkich siwych włosów podpowiadałby środek na porost włosów (wtedy ten pożar na głowie miałby nieco makabryczny wydźwięk), ale chyba jednak chodzi o co innego. Ale o co – nie jestem w stanie wymyślić, bo chyba nie o to, że on w każdym lustrze widzi inny obraz (czego, skądinąd, też nie bardzo rozumiem – dlaczego?)

 

Na wypisywanie błędów językowych chwilowo nie mam czasu, ale znalazłoby się parę.

 

http://altronapoleone.home.blog

@Staruch dzięki, poprawione.

 

@drakaina dziękuję za uwagi.

Trop z Wellsem jak najbardziej poprawny, z tym, że miała być to daleka analogia do Wehikułu czasu – zamiast podziałów rasowych na naziemnych i podziemnych, podział na szczęśliwych, wiecznie młodych i skazanych na wymarcie starych.

Wszystko, co dzieje się w auli, w tym wizje w lustrach, płonące włosy, krwiste oczy, puchnące głowy, to w zamiarach miało być odzwierciedlenie stanu głównego bohatera po spożyciu kieliszka Joanny d’ARC (wspominam o tym w tekście – paranoja i omamy, ale może nie nazbyt czytelnie).

 

Przeczytałam opowiadanie. Kwalifikuje się do konkursu.

 

Uwagi:

 

Dobry wieczór(+,) panie Damms

jak nowonarodzony(+.)

nie wyobrażasz sobie(+,) dziecko

z tego co mówisz(+,) dziecko

W liście, po Szanowny Panie Teodorze, kolejne zdanie z małej litery

ze wzrokiem spuszczonym w dół <– masło maślane, można spuścić oczy w górę?

 

Opinia o fabule po zakończeniu konkursu.

Życzę powodzenia :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Bardzo ciekawy koncept zniweczony dla mnie zakończeniem, które słusznie opisał Staruch: “jakby z innego filmu”. Przez cały tekst zadajesz ważkie pytania, fajnie pokazujesz charakter najstarszego człowieka na Ziemi. Choć opowiadanie to głównie dialogi, czytało mi się je dobrze. Zwłaszcza że podejmują ciekawą tematykę i pokazują spojrzenie z obu stron na problem nieśmiertelności. Czasem tylko lekko unosiłem brew, bo raczej nie wierzę, by nagle zlikwidowano wypadki, morderstwa itd, ale na potrzeby opowiadania jestem w stanie przyjąć taki stan rzeczy.

Na klika sobie zasłużyłeś, ale niestety cokolwiek więcej zniweczyło zakończenie. Oto niczym diabeł z pudełka wyskakuje wampir/zombie/inne monstrum. To jakby po spaleniu na stosie, Joanna D’Arc wstała jako Rycerz Jedi. No nie pasuje – nie taki klimat budowałeś przez cały tekst. Wywołałeś u mnie “WTF” zamiast oczekiwanego “o kurcze, ale to dobre”.

Podsumowując: masz klika za ciekawe rozważania i dialogi, ale boję się, że w pamięci tekst mi się zapisze głównie przez to nieszczęsne zaskoczenie. Szkoda.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Fajny pomysł, ładnie poprowadzony, tylko zakończenie zupełnie, ale to zupełnie niepasujące do reszty. Zostawiłeś mnie z pytaniem: ale o co chodzi? To niedobrze.

Nie do końca też rozumiem koncepcję pozbywania się starszych ludzi. Owszem, teraz ci, którzy przestali się starzeć w wieku trzydziestu lat są starsi, nabrali doświadczenia i tak dalej, ale tak się nie robi ;) To nie ma sensu.

Pomimo tego podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dodam jeszcze, że dla mnie opowiadanie mogłoby się skończyć na tym, że starzec otworzył oczy. I już. Owszem, można pociągnąć tę historię dalej, czy mu się spodobało, ale zasadniczo masz gotowe, zamykające zakończenie.

Przynoszę radość :)

Nieźle napisane i całkiem zajmujące opowiadanie, poruszające istotne problemy. Czytało się dobrze, liczyłam na zaskakujące zakończeni i finał rzeczywiście zaskoczył. Szkoda tylko, że in minus.

 

Nawet nie wy­obra­żasz sobie, dziec­ko, jak cięż­ko być je­dy­nym sta­rusz­kiem wśród mi­liar­dów trzy­dzie­sto­lat­ków. –> Raczej: …jak trudno być je­dy­nym sta­rusz­kiem…

 

Maria Grun­nen. –> Podpisawszy się na końcu listu, nie stawiamy kropki.

 

Za­mglo­nym wzro­kiem uj­rzał szes­na­ście wła­snych odbić, wzno­szą­cych ra­mio­na w górę w ge­ście zwy­cię­stwa. –> Masło maślane. Czy można wznieść ramiona w dół?

Wystarczy: …wzno­szą­cych ra­mio­na w ge­ście zwy­cię­stwa.

 

Miejscami nadużywasz zaimków.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dopiszę się do chóru: fajny pomysł, ciekawe socjologiczne rozważania i to wszystkie skiepszczone zakończeniem wyskakującym z czapy.

A co z ludźmi przed trzydziestką? Korpus nie mógł ich wykorzystać? Takim zdarza się popełniać samobójstwa i morderstwa.

Zainteresowałeś mnie, chciałam wiedzieć, jak się to skończy, co dziadek wybierze, czy się obudzi… Ale nie tak.

Bohaterowie ciekawi, wydaje mi się, że fajnie oddałeś kontrast między trzydziestolatkami i protagonistą.

Legendy jak dla mnie maławo. Żyjący facet to nie legenda. Niby ukrywanie pomaga, ale jeśli dobrze się ukrywał, to kto niby wiedział o legendzie?

Wykonanie przyzwoite, ale zostały sporadyczne zagubione podmioty i literówki, jakaś rozjechana konstrukcja zdania.

Babska logika rządzi!

Pisząc końcówkę miałem nieodparte wrażenie, że pierwszy komentarz, jaki się pojawi, będzie nawiązywał do słów z opowiadania: Szczerze powiem, że liczyłem na inne zakończenie tej historii.

Wiele się nie pomyliłem.

W pierwszej wersji opowiadanie zakończyłem, tak jak napisała to Anet, zdaniem: Starzec otworzył powieki. Dla mnie nie było to jednak satysfakcjonujące zakończenie. Niestety nie lubię, gdy opowieść nie ma wyraźnego finału. Stąd też dopisałem to nieszczęsne zakończenie, za które teraz mogę tylko grzecznie przeprosić wszystkich, którzy poczuli się rozczarowani.

W pierwszej wersji opowiadanie zakończyłem, tak jak napisała to Anet, zdaniem: Starzec otworzył powieki.

Ależ to by było rewelacyjne zakończenie. Takie, że dreszcz człowieka przechodzi na jego wspomnienie. To, co dopisałeś, jest jak ostatni monolog Deckarda w oryginalnym Blade Runnerze (wersji reżyserskiej jakoś ciągle nie widziałam, więc nie wiem, jak w niej to jest)

http://altronapoleone.home.blog

W pierwszej wersji opowiadanie zakończyłem, tak jak napisała to Anet, zdaniem: Starzec otworzył powieki.

I to też by nie było satysfakcjonujące zakończenie, bo powiek się nie otwiera ;)

 

Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać ;)

I nie przepraszaj, nigdy nie napiszesz opowiadania, którym wszyscy będą zachwyceni.

Przynoszę radość :)

Mnie też bardziej by się podobało zakończenie z otwarciem oczu.

Ale jak się nie przewrócisz, to się nie nauczysz. ;-)

Babska logika rządzi!

@Anet – jeśli coś można zamknąć, to zdecydowanie można to też otworzyć. Starzec zamknął powieki (to znaczy umarł), a następnie je otworzył (czyli ożył). Tak sobie to tłumaczę :)

Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać ;)

Nie przepraszaj, z kobiecą naturą nie wygrasz ;)

Umarł = zamknął oczy ;)

Nie walczę ze swoją naturą ;)

Przynoszę radość :)

Historia z przekazem, a na zakończenie wampir. Zgadzam się z przedpiścami, że wersja z “otworzył oczy” byłaby wspaniałym zamknięciem. Ma to taką siłę, że “kasuje” ciekawe przemyślenia oraz głównego bohatera. Szkoda, bo zapowiadało się na początku dobrze. 

 

Rzeczywiście. Dobrze napisane, umiejętnie skomponowane, oparte na znanym, ale interesującym pomyśle podanym w ciekawej formie. I wszystko zaprzepaszczone bezsensownym zakończeniem z d..py.

Troszkę się zagubiłem w tych zwodach, jakie wykonywał główny bohater – nie chciał popełnić samobójstwa, ale zamierzał dobrowolnie oddać się w ręce Komisji, co równało się śmierci. Nie chciał żyć w ciele 90-latka, ale jednak popełnił samobójstwo, które miało się zakończyć powrotem do życia itd.. Nie przekonała mnie też motywacja zwolenników alkaloidu RC, ten cały wywód o tym, że chcą „zrobić sobie przerwę od życia, przestać istnieć, przestać czuć. Choć na chwilę ukoić egzystencjalny ból w zaświatach… a potem wrócić i żyć dalej". Zdziwiły mnie też pewne elementy scenografii – pociągi ze zgrzytającymi drzwiami na szynach, perony, pióro do podpisywania papierowych dokumentów – to wszystko w świecie przyszłości wydało mi się w pewnym stopniu anachronizmem.

Ale same pytania, jakie zadajesz, świat przedstawiony, pomysł na bohatera i jego skomplikowana sytuacja oraz interesujący, dystopijny obraz społeczeństwa przyszłości – to wszystko zatrzymało przy lekturze i zaciekawiło. Pochwalić przy tym trzeba raz jeszcze warsztat i język – to też miało wpływ na przyjemność z lektury.

Należę jednak do grona czytelników, których rozczarowała puenta, wplątanie w to wszystko wampiryzmu. Trywializujące wymowę tekstu, sprowadzające poważne opowiadanie do kiczowatego horroru.

Powinniśmy się umówić – udajemy, że nie dopisałeś tego nieszczęsnego zakończenia. I wtedy opowiadanie naprawdę trafia do grupy mocnych tekstów w konkursie. Oczywiście takich zmian nie można wprowadzać teraz, ale jeśli kilka osób uda, że nie ma tego wampira, a dzięki ich głosom tekst trafi za swoje walory do pokonkursowej antologii, to ten wampir za zgodą redaktorów powinien wylecieć ;)

Mimo wszystko daję klika.

Ps. Ja nie miałem problemu z rozszyfrowaniem Joanny d'ARC [Alkaloid RC (Resurrect Cor)].

Po przeczytaniu spalić monitor.

Ps. Ja nie miałem problemu z rozszyfrowaniem Joanny d'ARC [Alkaloid RC (Resurrect Cor)].

OK, ja mam chyba odchylenie zawodowe, że jak mi się włączają skojarzenia historyczno-kulturowe, (zwłaszcza jakoś tam nieprzystające do tekstu)  to mi się wyłączają dosłowne, nawet jeśli wewnątrztekstowe ;) Dzięki.

http://altronapoleone.home.blog

Sam początek, wprowadzenie bohaterów, pomysł na nielegalnego starca bardzo mi się spodobały. Scenografia, z tym anachronicznym pociągiem, też klimatyczna, melancholijna, ciekawa. Problemy zaczęły się przy wprowadzenie alkaloidu RC. Dalszy ciąg tekstu wygląda, jakbyś po kolei zdawał sobie sprawę z dziur logicznych i próbował je na bieżąco łatać, wplatając pytania i odpowiedzi w dialog bohaterów. Niestety, nie zachowałeś przy tym konsekwencji np.:

Immortalol fumaryny efektywnie blokuje obszary mózgu, które odpowiedzialne są za depresje i wszelkiego rodzaju stany lękowe, popychające ludzi w stronę samobójstwa.

i kawałek dalej:

Szczęśliwe życie przestaje w końcu bawić i wiecznie młodzi ludzie chcieliby umrzeć

Później próbujesz to pogodzić w koncepcji “przerwy od życia”, ale w rezultacie problemowi brakuje sił, którą daje tylko prostota.

Scena w hotelu słaba, bohater zmienia swoją decyzję bez wyraźnie pokazanej przyczyny. Ale podobał mi się ten fragment:

Jeśli pożyłby dłużej, może ktoś stworzyłby lek, który zwraca starcom utraconą młodość? Złudna nadzieja – pomyślał. Przecież jestem jedynym starcem.

Technicznie przyzwoicie, bez większych wpadek. Pomysł z narkotycznymi wizjami w trakcie rozprawy przeszarżowany – nieuzasadniony, a przez to nieczytelny.

Za końcówkę już Ci się oberwało…

 

 

Spodobały mi się wizje starca w trakcie przesłuchania – zostały wprowadzone bardzo naturalnie, zupełnie jakby to było coś normalnego.

Nielegalny staruszek też fajny, aż chce się wiedzieć jakie były inne historie w trakcie wprowadzania immortcośtam – dzieci, które nie chciały się pogodzić ze śmiercią rodziców i takie tam.

 

Nie przekonuje mnie za to ta przerwa od życia (no muszą mieć dragi odpowiednie), nagła zmiana decyzji, parę razy powtarzany infodump na początku i zwampirzenie – choć ja bym to zostawiła tak:

 

Wyciągnęli go ze skrzyni i ułożyli na wznak na podłodze salonu. Jego nieruchome źrenice wwiercały się w sufit pokryty mozaikową polichromią. Maria Grunnen pochyliła się nad nim i szarpnęła go za ramię.

– Panie Damms, jest pan z nami? – zapytała, ale starzec nie odpowiadał.

Słyszał jej głos, widział jej twarz, ale nie był już tym samym człowiekiem, którego pragnienie wiecznego życia popchnęło do samobójstwa. Nie oddychał, a jego serce nie tłoczyło krwi. Mimo tego jakaś tajemna siła, wbrew prawom natury, kazała mu żyć.

Istniał.

I would prefer not to. // https://www.facebook.com/anmariwybraniec/

Fajny pomysł, prowokujący ważne i ciekawe kwestie. Szczególnie ten moment przejścia – pokolenie nieśmiertelnych, patrzące na śmierć tych, co byli nieco starsi. Jak napisała Wybranietz – aż chciałoby się poznać inne historie z tym związane.

Tekst napisany bardzo dobrze pod względem opisów – i te w pociągu i te na sali (sądowej?) są naprawdę niezłe. Trochę gorzej z upchaniem infodumpu w formę dialogu – to strasznie trudna rzecz, najczęściej wychodzi nieco sztucznie, jakby bohaterowie rozmawiali o oczywistych dla siebie rzeczach, tylko po to, by czytelnik mógł się czegoś dowiedzieć.

No i jak zapewne już wiesz, skiepściłeś zakończenie. Fakt, rzecz aż prosiła się o tłista, o walnięcie z ciężkiej armaty, ale nie takiej.

Cóż, tekstowi brakuje chyba klika do biblioteki. A na bibliotekę zasługuje.

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Jest to bez wątpienia jeden z najciekawszych pomysłów konkursu. 

Ale  historia już mu nie dorównuje. Przede wszystkim, główny bohater sprawia wrażenie, jakby przez te siedemdziesiąt lat ukrywania się spał. Nie wiedział nic. To jest sztuczne. Poza tym, czegoś mi zabrakło. Fabuła nie powala, a już tym bardziej nie wykorzystuje potencjału pomysłu. 

Zakończeniem chciałeś zaskoczyć. Tylko że nie na tym to polega. Zaskoczyć można zawsze. Równie dobrze mogłaś napisać, że wszystko było snem. Ale czy dodałoby to wartości opowiadaniu? 

Małe akurat forma mi się spodobała. Jestem fanem Tarantino i Jarmuscha, sam lubię pisać takie opowiadania (autopromocja – „Cogito ergo sum czyli Krótka historia o zabijaniu i sensie życia” ;)), więc tekst oparty na dobrych dialogach (a Twoje można takimi nazwać) zawsze chętnie przeczytam.

Pozdrawiam!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Nowa Fantastyka