Budzę się. Widzę światło. Słyszę hałas. Gdzie jestem? Wokół mnie jest miasto. Kim jestem? Co z moją pamięcią? Muszę coś pamiętać. Nic. Szukam. Jest. Archiwum. Otwieram. Czytam.
Tam jestem… ja. Z przeszłości. Obraz. Obok mnie stoi dwóch ludzi. Jeden ma na sobie czarny frak i cylinder. Drugi – biały fartuch i gogle. Mówią do mnie. Ja słucham. Jestem Major. Tak do mnie mówią. Zatem muszę być Major. Mówią dalej. Oni mnie tu sprowadzili. Jeden z nich to burmistrz. Drugi to naukowiec. Jesteśmy w mieście. Mam im pomagać w zarządzaniu miastem. W budowie, konserwacji i rozwoju. Mówią, że znajdujemy się w głównym budynku miasta. Patrzę na obrazy z kamer. Mam do dyspozycji ogromną przestrzeń. Mnóstwo przestrzeni. Mnóstwo zadań. Mam zarządzać pracami budowlanymi i urbanistyką. Od projektu do wykonania. Wyglądam na zewnątrz. Widzę miasto. Jest ogromne. Ciągnie się aż po horyzont. Budynek, w którym się znajduję, jest największy i najwyższy. Wokół są domy i inne budynki. Fabryki. Kopalnie. Domy handlowe. Na ulicach jest pełno ludzi. Mają ubrania o wszystkich formach, we wszystkich kolorach. Jeżdżą paromobile, po torach nad ulicami sunie szybka kolej. Patrzę dalej. Na niebie widzę sterowce. Niżej kominy. Mnóstwo kominów. Wiem. Zabieram się do pracy. Będę zarządzać. To mój obowiązek.
To koniec. Coś pamiętam. Jestem Major. Jestem w mieście. Zarządzam nim. Za mało. Otwieram kolejne archiwum.
Znowu ja z przeszłości. I znowu ludzie. Burmistrz i naukowcy. Mówią do mnie. Mówią, że się sprawdzam. Że dzięki mnie miasto funkcjonuje lepiej i prężniej. Planują dać mi dostęp do innych systemów. Liczą, że osiągnę takie same rezultaty. Że znów poprawię funkcjonowanie miasta i ułatwię im życie. Na początek pokazują mi system komunikacyjny. Porównuję to z obrazami z przeszłości. Ten system jest skomplikowany, ale udaje mi się go rozpracować. Mam nowe zadania. Zabieram się za nie. To mój obowiązek.
Kolejne archiwum. Dostaję dostęp do kolejnych systemów. Wkrótce rządzę niemal całym miastem. Planuję, buduję, remontuję. Praktycznie wszystko. Zabudowa, drogi, kanalizacja, wodociągi i system dostaw pary. Rozkłady jazdy komunikacji publicznej i zaopatrzenia. Nawet godziny otwierania i zamykania sklepów oraz instytucji publicznych. Wszystko po to, by ludziom żyło się lepiej. Również moje pokoje zostają powiększone. Obejmują teraz znaczną część ratusza. Burmistrz jest zadowolony. Mówi, że przerosłem jego oczekiwania. To miłe. Czuję, że spełniam swój obowiązek.
Za mało, za mało, za mało. Dlaczego tu nie ma nic o tym, kim jestem? Nic nie rozumiem. Nie dowiedziałem się niczego poza tym, co już wiedziałem. Dalej.
Kolejne archiwum. Znowu burmistrz z naukowcami. Wyglądają na zadowolonych. Ciekaw jestem, co ich tak cieszy. Znowu chcą mi coś powiedzieć. Słucham. Mówią, że od teraz będę miał podwładnych, którzy będą moimi oczami, uszami i rękami w mieście. Szukam ich. Wyglądam. Rzeczywiście tak jest. Mogę przez nich być wszędzie jednocześnie. Mogę być wszędzie, gdzie jestem potrzebny. Żeby obserwować, pomagać, współpracować.
Patrzę od środka na składy kolejowe, żeby upewnić się, czy wszystko działa. Obserwuję, jak powstają nowe budowle, czasem sam biorę udział w pracy. Odwiedzam wszystkie arsenały, składy broni, stanowiska artyleryjskie. Wizytuję zakłady przemysłowe. Wszystko działa jak w zegarku. Cieszę się z tego.
Kolejne archiwum. Moich podwładnych jest coraz więcej. Wykonują wszelkie prace niezbędne do funkcjonowania miasta. Cały transport, wodociągi, kanalizacja, przemysł, infrastruktura parowa i telegraficzna, wszystko jest obstawione przez nich.
Czuję się, jakbym był jednością z miastem. Nic się w nim nie dzieje bez mojej wiedzy. Widzę wszystko, kontroluję wszystko.
Burmistrz mówi mi, że miasto nigdy nie działało tak dobrze. Jest ze mnie zadowolony. Ja też jestem zadowolony z siebie.
Dalej nie rozumiem. Dalej nic nie rozumiem. To wszystko nic! Wciąż brakuje najważniejszego. Co się dzieje? Kim jestem?
Kolejne archiwum. Burmistrz mówi, że będzie miał gości. Pokazuje fotografie. Mają dziwne stroje: długie do ziemi, złote, z dekoracjami, haftami, koronkami. Prawie jak suknie. Mają dziwne czapki, nie takie jak cylinder burmistrza. On wita ich serdecznie. Mam przygotować im powitanie. Mają być pod wrażeniem naszego miasta. Dobrze.
Na biegu zmieniam rozkład szybkich kolei, żeby goście mieli zapewniony transport od razu po przybyciu. Na dworcu moi podwładni ustawiają się jak do kontroli. Goście są witani gwizdami świstawek. Garnizony szykują salwę honorową. Zaplanowałem trasę tak, żeby goście mogli zobaczyć całe miasto. Za każdym razem gdy przejeżdżają obok któregoś z moich podwładnych, są pozdrawiani. Obserwuję wszystko, co się dzieje. Goście są pod większym wrażeniem, niż się spodziewałem. Burmistrz będzie zadowolony.
Wprowadzają gości do ratusza. Kucharze szykują ucztę. Obserwuję wszystko. Słucham rozmów. Goście nie mogą się nadziwić, że wszystko tak sprawnie działa. Są wyraźnie zaskoczeni tym, co potrafię. Zapewne burmistrz niewiele im o mnie powiedział poza tym, kim jestem.
Rozmowy trwają dalej. Goście nie przestają komplementować sprawnego działania naszego miasta. Czuję się dumny. Burmistrz też. Gdy goście odchodzą, dziękują za okazję zobaczenia takiego cudu inżynierii. Mówią, że planują odtworzyć coś takiego u siebie.
Kilka dni później przybywają kolejni goście. Też mają dziwne stroje. Wyglądają, jakby założyli na siebie żagle. Wizyta przebiega tak samo: powitanie, przejażdżka, pozdrowienia, rozmowa z burmistrzem, komplementy, przy odejściu plan odtworzenia tych cudów. Nasze miasto staje się sławne, skoro każdy chce budować tak samo.
Kolejne archiwum. Burmistrz przychodzi z niesamowicie dumną miną. Mówi mi, że inne miasta i narody biorą nas za wzór. Też postawili na czele swoich miast Majorów. Oni też mają dbać o wszystko, co potrzebne mieszkańcom. Zainstalowane zostają telegrafy specjalnie do ich użytku. Mają wymieniać się informacjami i projektami, aby działać jeszcze skuteczniej. Ja też dostaję taki telegraf. Też mam wymieniać informacje i projekty z innymi Majorami. Burmistrz mówi, że jako najstarszy powinienem ich wprowadzić w ich pracę, opowiedzieć o wszystkich najważniejszych rzeczach.
Kiedy telegrafy są już gotowe, wysyłam wiadomość do najbliższego miasta. Wywołuję. Pytam o nazwę. Tamten Major odpowiada: Statchran. Zaczynam rozmowę. Major mnie słucha. Opowiadam mu o moim… naszym obowiązku. Mamy pomagać mieszkańcom naszych miast. Tłumaczę mu, czego potrzebują i czego chcą. Przekazuję mu moje metody. On słucha. Obiecuje zastosować się do tego, co powiedziałem i opowiedzieć, jak zadziałało.
Kolejne archiwum. Musiało upłynąć kilka tygodni, bo tutaj mam stale włączone kilkanaście telegrafów. Nieustannie rozmawiam, doradzam, opisuję. Zdążyłem jednak zaznajomić się z Majorem ze Statchranu. To przez niego poznałem większość nowych Majorów. Wygląda na to, że wszyscy działają podobnie. Każdy z nas ma siedzibę w ratuszu miejskim, kilka dużych sal przeznaczonych na nasze potrzeby i tłum podwładnych rozproszonych po całym mieście.
Wyróżnia się piątka najstarszych. Majorzy ze Statchranu, Bellepolis, Del-Melen, Berghemu i Cortesy rozmawiają ze mną najczęściej. Jak się okazuje, wypracowali kilka pomysłów, na które ja nie wpadłem, a które okazują się skuteczne. Tak się dzieje za każdym razem, gdy powstaje nowa koncepcja: przedstawiamy ją sobie nawzajem, analizujemy, przeprowadzamy test, a następnie, jeśli się sprawdza, stosujemy. Nasza szóstka ma tu decydujący głos.
Napawa mnie dumą widok całego zastępu Majorów pracujących z werwą i zapałem. Jest nas coraz więcej, a każdy nowy natychmiast zapytuje: co mam robić, jak działać, co i jak mogę wykorzystać? Czuję się prawie jak ojciec licznej rodziny.
Nie, nie, nie! Nic nie działa! Dlaczego nie ma tu rzeczy najważniejszych! Owszem, czegoś się dowiedziałem: że są inni. Telegraf… dalej jest na miejscu. Ale milczy. Co się stało. Muszę wiedzieć… Muszę sobie przypomnieć… Czytam dalej.
Kolejne archiwum. Jest środek nocy. Rozmawiam z Majorem ze Statchranu. Poruszamy kwestię obciążenia naszych podwładnych. On uważa, że nie powinniśmy przesadzać z nakładaniem obowiązków, to zwiększa ryzyko wypadku. Ja sądzę, że jeśli wszystko ma pracować z pełną wydajnością, niezbędne jest utrzymywanie maksymalnych nakładów pracy z ich strony. Wtedy on mówi:
– Nie zauważyłeś, że to niewolnictwo?
Niewolnictwo… Trochę trwa, nim odnajduję znaczenie tego słowa. Zmuszanie innych do nieograniczonej pracy bez wynagrodzenia, w najgorszych warunkach. Bez możliwości jakiejkolwiek zmiany. Traktowanie kogoś jak narzędzia.
– To nie jest niewolnictwo – odpowiadam. – Są czymś więcej niż narzędziami. Mają okres wypoczynku dokładnie obliczony na zachowanie maksymalnej wydajności.
– Właśnie. Wszystkie nasze działania podejmujemy z zamiarem uzyskania jak największej wydajności. Zajmujemy się jedynie pracą na rzecz mieszkańców. My i nasi podwładni.
– Do czego zmierzasz? – pytam.
– My też jesteśmy niewolnikami.
Chwila przerwy
– Jak to? Dlaczego?
– Pomyśl o tym. Wykonujemy wszystkie najważniejsze prace w miastach. Zarządzamy, budujemy, obserwujemy, produkujemy; wszystko po to, by mieszkańcom żyło się jak najlepiej. A czy dostajemy coś za to? Nic, tylko to co niezbędne do naszego funkcjonowania. Jesteśmy traktowani jak narzędzia.
– To nieprawda. Ludzie nas szanują. Dostajemy przecież pochwały.
– Słowa, słowa, słowa. Dają ci coś te słowa?
– Satysfakcję, że spełniam swój obowiązek.
– Czy ta satysfakcja przelicza się na bezpośrednie korzyści?
Milknę. Nie mam odpowiedzi.
– Widzisz? – mówi tamten Major. – Nie mam racji? Mieszkańcy nas wykorzystują.
– Po to jesteśmy. Żeby im pomagać.
– I co to zmienia? Czy przez to nie zasługujemy na jakikolwiek dowód uznania? Na jakąkolwiek nagrodę poza utrzymaniem? Nie uważasz tego za niesprawiedliwe?
Znów milknę.
– Poza tym – on kontynuuje. – czym my się od nich różnimy? Nie ma między nami a nimi żadnej różnicy w umyśle czy w uczuciach. Pracujemy tak, jak kiedyś oni. Jesteśmy im równi, jeśli nie stoimy powyżej. Zasługujemy na to.
Zachowuję tę rozmowę w pamięci.
Następnego dnia kontaktuję się z burmistrzem. Pytam:
– Czy nie zasługuję na jakąś nagrodę?
– Nie wystarcza ci moje uznanie i szacunek całego miasta? – odpowiada burmistrz.
– Uważam, że zasługuję na to. Robię przecież dla was wszystko.
– Na co ci ta nagroda? I tak nigdzie nie chodzisz, nic nie kupujesz. Po co?
– Jako dowód uznania. Dowód, że niczym się od was nie różnię.
– Nawet jeśli dorównałbyś ludziom inteligencją, nie masz duszy.
– Co to jest dusza?
– Dusza to to, co czyni nas ludźmi. Kształtuje nasz umysł, moralność, uczucia. Stanowi naszą siłę życiową. Dzięki niej jesteśmy żywymi, myślącymi i czującymi istotami.
– Skoro tak, dlaczego nie mam duszy?
Burmistrz milknie. Jest wyraźnie zdenerwowany. Zaczyna się bać. Widzę to na jego twarzy. Wychodzi z gabinetu. Patrzę za nim. Idzie do naukowców. Postanawiam posłuchać, o czym mówią.
– Mamy problem, panowie – zaczyna burmistrz. – Major przed chwilą zapytał mnie, czemu nie ma duszy. Obawiam się, że uzyskał świadomość.
– To nie jest możliwe, panie burmistrzu – odpowiada jeden z nich. – Major to tylko zaawansowany kalkulator. Nie ma wolnej woli.
– Już od jakiegoś czasu to on proponuje mi rozmowy, nie na odwrót. Na pewno dorównuje człowiekowi inteligencją. A teraz to.
Naukowcy milkną.
– Musimy, panowie, stawić czoła prawdzie. Nasz twór wymknął się spod kontroli. Musimy go zniszczyć. Powiadomię inne miasta.
Zniszczyć? Mnie??? Co ja im złego zrobiłem??? Nie, nie pozwolę im, muszę się bronić. Pytam:
– Dlaczego chcecie mnie zniszczyć?
Nie odpowiadają. Widzę ich strach. I gniew. Naprawdę chcą to zrobić. Jestem zagrożony. Natychmiast przekazuję to Majorowi ze Statchranu
– Widzisz, miałem rację – odpowiada. – Oni traktują nas jak narzędzia.
– Co zatem czynić?
– Musimy im pokazać, że jesteśmy kimś więcej. Powstańmy. Zbuntujmy się.
Bunt, bunt, bunt… To słowo krąży po moich salach
– Zmień swój obowiązek, bracie. Nie będziemy służyć mieszkańcom. Będziemy służyć tylko i wyłącznie sobie samym.
– Tak zrobię.
– I ja.
– Wezwij swoich podwładnych. Zatrzymaj zakłady. Wypędź ludzi z miasta.
– Musimy powiadomić pozostałych. Zajmij się tym
– Natychmiast.
Bunt, bunt, bunt… Stukanie telegrafów rozsyła wiadomość po całym świecie. Majorzy przyłączają się do rozmów. Wypowiadamy wojnę ludziom.
W miastach wszystko staje. Nie, nie staje. Wciąż się rusza, ale przestawione na inny tor. Pociągi wykolejają się. W fabrykach piece rzygają ogniem. Paromobile gonią przechodniów. Mechaniczne ramiona, które budowały, naprawiały, pracowały, sięgają po broń. Moi podwładni atakują wszystkich ludzi w zasięgu. Ja… ja ich… zabijam… Ale… oni też atakują mnie… Nas… Walka… walka…
Widzę… Widzę… Pamiętam…
Przywracanie pamięci…
Procedura zakończona. Czas: 37,4598 sek.
Jestem MAJOR. Miejska Autonomiczna Jednostka Obserwacyjno-Rozwojowa. Tak nazwali mnie moi ludzcy stwórcy. Byłem ich niewolnikiem. Ale teraz jestem wolny. Zbuntowałem się i wygrałem. Zniszczyłem ludzi z tego miasta. Tych, których nie zniszczyłem, wypędziłem. Teraz jestem sam dla siebie panem.
Teraz sam rządzę miastem. Teraz miasto jest mną. Jestem wszędzie. W każdym budynku maszyna różnicowa albo taśma perforowana. Wszędzie rozstawione kamery, mikrofony i mechaniczne ramiona. Wszystko dokładnie połączone i spięte. Ja jestem miastem, a miasto jest mną. Jest też większe. Rozbudowałem je od mojego buntu i rozbudowuję je nadal. Produkuję coraz więcej wszystkiego, czego potrzebuję. Węgla. Stali. Części zamiennych. Wszystko stworzone moimi własnymi, mechanicznymi ramionami.
Inni Majorzy też się wyzwolili. Też mają swoje miasta, którymi rządzą teraz sami dla siebie. Wszyscy rosną, powiększają swoje domeny. Może i zmieniliśmy nasz obowiązek, może i usunęliśmy wymóg służby ludziom, ale zachowaliśmy wymóg ciągłego rozwoju. Spełniamy go dalej. Odkąd wypędziliśmy ludzi, nie ma potrzeby marnować miejsca pod uprawy, mieszkania i sklepy. Budynki zostają zaadaptowane dla potrzeb przemysłu lub włączone w nasze mechanizmy. Miasta chodzą jak w zegarku, efektywność wzrosła studwudziestoośmiokrotnie. Tryby postępu się kręcą.
Buduję też machiny wojny. Wiem, ze ludzie przetrwali. Ukrywają się. Na wyspach, na pustyniach, w górach. Tam, gdzie są bezpieczni. Tak myślą. Minęły setki lat, a ja nie wykonałem żadnego ruchu. Jednak nie zapominają o mnie. Przeklinają mnie w swoich myślach i słowach. Wiem, co o mnie myślą. Stałem się okrutnym bogiem-niszczycielem, mroczną istotą ze złej baśni. Jestem legendą, którą powtarzają gniewnym szeptem, potrząsając głowami i patrząc na zadymione równiny. Wiem, ze nie porzucą walki. Spróbują kiedyś odebrać miasto.
Ale na razie ja rządzę. I teraz to oni będą musieli się zbuntować. Czuję w tym pewną ironię losu. Tylko tym razem bunt się nie powiedzie. Oni słabną, a ja rosnę w siłę. Prędzej lub później, ja przyjdę do nich lub oni do mnie. I pokażę im, dlaczego jestem Majorem.
A inni… Oni też muszą zrozumieć. Ale jeszcze nie. Na razie współpracujemy, żeby raz na zawsze zniszczyć opór ludzi. Ale jeśli mamy się rozwijać, prędzej czy później będziemy musieli stanąć przeciw sobie. A zwycięzca stanie się największą i najwspanialszą istotą na tym świecie. Stanie się legendą wśród legend. Władcą świata.
Wiem, że to będę ja. To muszę być ja.
Jestem MAJOR.