Odwróciłam się niechętnie. Miałam po osadki czułek tego pierdolenia. W kółko ta sama śpiewka. Że też im się to nie znudzi.
– Barman! Jeszcze raz to samo – zwróciłam się do perfekcyjnie nijakiego gościa, przecierającego blat ścierką.
– Chcesz o tym pogadać? – Spytał, patrząc na mnie poważnie, po czym zaczął wprawnie nalewać wysokoprocentowy strumień danych. Na jego twarzy odbijała się szczera troska, dyskrecja i pełen profesjonalizm. Każdy by się przed nim otworzył, no nie?
– Daj spokój – odparłam tylko. Przez chwilę taktownie dawał mi czas do namysłu. Potem jednak zorientował się, że mówię serio, więc wzruszył ramionami i wrócił do czyszczenia kufli. Zera i jedynki zamigotały przede mną w trójkątnym kieliszku na cienkiej nóżce. Wysunęłam ssawkę i zaczęłam sączyć dane. A potem podniesione głosy i salwy śmiechu sprawiły, że znowu spojrzałam w kąt sali.
Tłumek otaczający Kanapkę Która Nie Leżała Pięciu Sekund jeszcze zgęstniał. Banda fałszywych kretynów. Żłopali… co tam kto żłopał, i rechotali głupkowato po każdym jej tandetnym, zużytym żarcie. „Och, doprawdy wyborne, Kanapko!” , „Ka-pi-ta-lne! Po prostu ka-pi-ta-lne!”, „<<Przepraszam za najście!>> Haha! Doskonałe! Koniecznie muszę to powtórzyć Mike’owi!”. Rzygać mi się chce.
Rozejrzałam się po całej sali. Zauważyłam całkiem sporo takich grupek – w centrum każdej jakiś nadęty bubek, który myśli, że jest królem świata. Albo chociaż królem najbliższej okolicy. Dostrzegłam Czarne Końcówki Bananów całe rozchichotane, bo ktoś ciągle stawiał im kolejkę. Brzytwiarza, Morderczą Niańkę i Psychopatę z Hakiem przy wspólnym stole, wraz z grupką przyjaciół rozprawiających przy czystej whisky o swoich wyczynach. Mój wzrok prześlizgnął się po jakimś młodym facecie i staruszce, którzy zdawali się nie tyle zażarcie kłócić, co dramatycznie wymieniać okrągłe frazy – coś jakbym oglądała tragedię grecką albo niezbyt udany stand-up. Po każdej dłuższej pauzie z siedzącego wokół nich tłumku chwilowych przyjaciół wstawał gość ze słuchawką na uchu, ubrany w błękitną koszulę i granatową kamizelkę, i entuzjastycznie klaskał.
Żałosne. Wydaje im się, że są coś warci, ale ledwie minie ich pora, natychmiast wszyscy o nich zapomną. Skoro nawet mój czas minął… A przecież mnie bał się cały świat! Ja trzęsłam całą planetą, a nie tylko jakimś zasranym grajdołkiem! I co z tego? Przewróciłam oczami, kiedy Kierowca Autobusu po raz kolejny wstał i zaczął klaskać. Co mi po tym teraz? Kończy się twoja pora, i tyle, game over, wynocha. Wszystkich ich to czeka, prędzej czy później. Skończy się klepanie po pleckach (czy po czym tam kto ma). I wtedy dopiero zobaczymy, kto jest cokolwiek wart, kto potrafi przetrwać – na pewno nie te ciastowate, wątłe humanoidy – na tę myśl po raz pierwszy uśmiechnęłam się z satysfakcją. Wyobraziłam sobie ich zapadnięte z głodu policzki, wychudzone ręce, żebrzące o odrobinę uwagi. Nawet tę cholerną Kanapkę w końcu zje pleśń… Poczułam się nieco lepiej.
A potem bar, przy którym siedziałam, zatrząsł się od kolejnej salwy śmiechu, wywołanej przez jakiś bardzo-śmieszny-dowcip któregoś z tych idiotów. Zera i jedynki zadrżały na dnie kieliszka. Dopiłam jednym haustem i wróciłam do swoich rozmyślań. Barman bez słowa nalał mi znowu do pełna. Skinęłam mu tylko nieznacznie, z aprobatą. Czy to możliwe, że to ten hałas obudził mnie z hibernacji? W pierwszej chwili zdawało mi się to niemal oczywiste – huk głosów zaraz po przebudzeniu ogłuszał mnie kompletnie. Ale im dłużej siedziałam tu i piłam, tym wyraźniej docierało do mnie, że tutaj zawsze było tak głośno. Gdyby miało mnie to obudzić, to dlaczego akurat dzisiaj, czemu nie kiedykolwiek indziej podczas ostatnich…
– Hej – zwróciłam się do barmana. – Ile właściwie czasu mnie nie było?
Facet spojrzał na mnie, kończąc nalewać drugie piwo. Podał je Jaszczuroludziowi, który upewnił się jeszcze raz, które jest koszerne, podziękował uprzejmie, wziął obie szklanki i wrócił do swojego towarzysza przy stoliku. Barman poskrobał się za uchem.
– Dobre kilkanaście lat… Może nawet dwadzieścia? Nie, już wiem, osiemnaście.
Wbiłam wzrok w swój kieliszek. Osiemnaście lat… Cholerny kawał czasu. Całe pokolenie. Czy to możliwe, żeby ktoś…?
– Te, lalunia, masz dosyć picia na swój koszt?
– A ty czego ode mnie chcesz? – Zdziwiłam się na widok Gołębia Kebabowego, który przyfrunął właśnie z ciemnego kąta sali i wpatrywał się teraz we mnie głodnym wzrokiem.
– Osobiście wolałbym cię zeżreć, ale zdaje się, że wpadłaś w oko tamtemu staruchowi. Kazał postawić ci drinka i zaprosić do siebie. – Wskazał niedbale skrzydłem.
– Odkąd niby robisz za pager? Myślałam, że to robota dla Gołębi Pocztowych?
– Pager? Lalunia, gdzieś ty się chowała?
Zignorowałam go i spojrzałam w kierunku końca sali, gdzie przy okrągłym stoliku siedział łysy gość z kozią bródką.
– Mówił coś jeszcze?
– Tylko tyle, że wie, gdzie znaleźć najsmaczniejsze robale – zarechotał Gołąb. – Ale to chyba cię nie interesuje, co?
– I ja niby miałabym do niego pójść? Czy tobie odkroili już nie ten kawałek co trzeba?
Gołąb żachnął się urażony.
– Ja mam same najlepsze kawałki! Nie to, co te głupie szczury.
Westchnęłam i przewróciłam oczami.
– Spływaj stąd – rzuciłam zniecierpliwiona. Gołąb dopił swoją porcję wody z rynny i wzbił się w powietrze.
– Jak se chcesz. A, było jeszcze coś o budzeniu z hibernacji – gruchnął od niechcenia – ale jak cię nie przekonał darmowy drink… – I odleciał.
Mimowolnie zastrzygłam czułkami, ale nie odwróciłam się i nie zatrzymałam go. Nawet nie uniosłam głowy – wbiłam wzrok w swój kieliszek. No brzmiało to idiotycznie. Serio, jakiś staruch handluje robalami i myśli, że przybiegnę do niego w podskokach, bo postawi mi drinka i wspomni coś o budzeniu z hibernacji? I co, może frytki do tego? Gorszej bzdury od dawna nie słyszałam. Właściwie to od…jak on powiedział? Osiemnastu lat? Ech…Z drugiej strony Gołąb mógł sobie gadać co chciał, i tak by mnie nie zjadł – za dużo krzemu (i na pewno za dużo informacji na jego ptasi móżdżek). Ciekawe, czy ten facet o tym wiedział? Jeśli nie, można by pójść i go wybadać – jak spróbuje mnie capnąć na karmę dla gołębi, to się chłopak zdziwi. Ale jeśli wiedział, kim jestem, to czego mógł ode mnie chcieć? Spóźniony fan?
Westchnęłam ciężko, rzuciłam zapłatę barmanowi i zwinnie zbiegłam z baru na podłogę. Z dołu nieco trudniej było wypatrzeć łysego faceta, podążyłam jednak w z grubsza znanym kierunku. Nie witały mnie już okrzyki grozy pomieszanej z zachwytem, pełnego szacunku przerażenia – te czasy bezpowrotnie się skończyły. Teraz musiałam raczej walczyć o to, żeby w ogóle zostać zauważona i żeby któraś z mijających mnie par nóg nie postanowiła zrobić jakiegoś niebacznego kroku, który skończyłby się dla obu stron bardzo nieprzyjemnie. Chociaż, nie oszukujmy się, na skali nieprzyjemności zeskrobywanie pluskwy z podeszwy (nawet bardzo dużej) było raczej daleko od bycia zeskrobywaną.
W końcu dostrzegłam parę wysłużonych lakierków, ustawionych niezwykle symetrycznie pod okrągłym stolikiem. Wyżej nogi obleczone były w szare, uprasowane w kant spodnie od garnituru, który zdaje się pamiętał lepsze czasy (chyba, że to tylko taka stylówka, kto to dzisiaj zrozumie tych wszystkich, jak im tam, hipsterów?). Łydki tworzyły z udami idealny kąt prosty, a palce żadnej ze stóp nie wystawały ani na milimetr przed drugą. Zastanawiałam się przez chwilę, czy ten człowiek jest naprawdę żywy. Wspięłam się po nodze stolika, przebiegłam po blacie od spodu, żeby w końcu wynurzyć się na górze, naprzeciwko mężczyzny. Spodziewałam się tego, a jednak i tak zaskoczyło mnie, jak sztywno siedział – z obiema rękami ułożonymi idealnie równo na stole, wyprostowany jak struna. Przed nim stał malutki kieliszek pełen przezroczystego płynu. Drugi, taki sam, znajdował się teraz tuż obok mnie. Poza tym, na stoliku nie było niczego.
Facet przeniósł szklisty wzrok na mnie, po raz pierwszy nieznacznie poruszając głową. Wzdrygnęłam się.
– Cieszę się, że zdecydowałaś się przyłączyć – głos mężczyzny był dźwięczny, płynny i melodyjny i…zupełnie nie zgrywał się z mechanicznymi, jakby wymuszonymi ruchami ust. Wyglądało to trochę tak, jakby ktoś niezbyt wprawnie poruszał drewnianą kukiełką, puszczając dźwięk z playbacku. Facet sztywno wskazał dłonią mój kieliszek, gestem jak się zdawało symbolizującym gościnność, po czym sięgnął po swój.
– Na zdarowje – powiedział i opróżnił kieliszek jednym łykiem, odrzucając głowę w tył.
***
Paul jeszcze raz przeczesał brodę. Nie bardzo pomogło – ten jeden irytujący włosek wciąż uparcie odstawał od skądinąd porządnie ułożonego zarostu. Paul westchnął i poprawił poły fraka.
– Nie martw się, wyglądasz świetnie – Dusty cmoknęła go w policzek, po czym szybko starła chusteczką ślad szminki. Też się denerwowała, oczywiście, ale rozpierająca ją duma tłumiła większość innych uczuć.
Paul spojrzał na nią i bohatersko spróbował się uśmiechnąć. Wyjrzał za okno, poprawiając okulary. Hotel oferował piękny widok na zatokę Nybroviken, pełną promów działających jak miejskie autobusy. I na starówkę. Paul nie widział stąd oczywiście gmachu Filharmonii Sztokholmskiej, ale wiedział, że tam jest. Czeka. Wiele razy występował publicznie, opowiadając z entuzjazmem i charyzmą o swoich odkryciach. Ale to było zupełnie co innego. No cóż, teraz już nie ma odwrotu, pomyślał. Spojrzał w lustro, ostatni raz przeczesał brodę, przygładził rzadkie włosy, po czym wraz z Dusty skierowali się do wyjścia.
***
Nie tknęłam płynu. Nieporuszona wpatrywałam się w niego, kiedy ocierał usta.
– Kim jesteś? – spytałam w końcu, bo najbardziej oczywista odpowiedź jakoś mnie nie satysfakcjonowała.
– Włodzimierz Iljicz – skłonił się lekko.
– Nie rżnij idioty, tyle widzę – skrzywiłam się. – Ale co niby Lenin miałby robić w tym miejscu? Zresztą nie zachowujesz się…po ludzku – nie bardzo wiedziałam, jak ubrać w słowa swoje spostrzeżenia. – I czego właściwie ode mnie chcesz?
– Ależ nie, nie wyraziłem się jasno – odparł gładko. – Nie jestem człowiekiem. Lenin-Grzyb, do usług. I mam dla ciebie propozycję.
***
– Jesteśmy bardziej spokrewnieni z królestwem grzybów niż z jakimkolwiek innym. Te same patogeny nas atakują (dlatego tak chętnie korzystamy z antybiotyków pochodzenia grzybowego), tym samym tlenem oddychamy, wydychając dwutlenek węgla. Nie dziwi więc, że dzieląc potrzeby, szukamy podobnych rozwiązań. We wczesnych latach 90. zasugerowałem, że grzybnia, splatająca się w gigantyczne, podziemne sieci, dostarczająca składników odżywczych i, co ważniejsze, informacji, na wielokilometrowe odległości, to naturalny Internet Ziemi. Grzyby, tak samo jak my, szukały sposobów, żeby kontaktować się na odległość, a dzięki dostarczanym w ten sposób danym, podejmować najlepsze decyzje. To nowe informacje pozwalają nam zmieniać zdanie, kształtować opinie, szukać nowych rozwiązań, dlatego właśnie jako mykolodzy połączyliśmy siły z informatykami, badaczami sieci neuronowych. Wierzę, że materia daje życie – tworzy pojedynczą komórkę, komórki stają się łańcuchami, łańcuchy siecią. Jest to naturalna kolej rzeczy, a właśnie natura jest najlepszą nauczycielką. Ludzie często ignorują grzyby. Z tego miejsca chciałbym podziękować za docenienie w mojej osobie wysiłku wszystkich mykologów i uhonorowanie nie tylko mojej pracy, ale też niesamowitej pomysłowości tych niezwykłych organizmów. Mój znakomity współpracownik, Vladimir Vapnik, nie mógł być tutaj dzisiaj, dlatego również w jego imieniu chciałbym powiedzieć, jak ogromne znaczenie ma dostrzeżenie potencjału grzybni w konstrukcji sieci neuronowych dla naszego rozwoju. Wykorzystanie grzybni przy tworzeniu uczących się maszyn stanowi drogę do lepszego poznania – nie tylko nas samych jako istot biologicznych, ale i całego Ziemskiego Globu. Nasze najnowsze prace nad połączeniem działania grzybni ze sztuczną inteligencją otwierają kolejny rozdział w historii poznania. Dlatego raz jeszcze dziękuję członkom Akademii za to wyróżnienie, w imieniu nie tylko swoim oraz swoich współpracowników, ale także wszystkich organizmów wspólnie zasiedlających naszą planetę.
***
– Lenin-Grzyb? To ty jeszcze żyjesz? – parsknęłam. Słyszałam o nim kiedyś, chociaż w moich czasach raczej już podpierał ściany. Nie do końca jednak mogłam sobie przypomnieć, jak to miało działać… Grzyb w środku, Lenin na zewnątrz? To chyba miało coś wspólnego z nadmiernym spożyciem grzybów? Zdawało mi się, że był raczej jednym z tych lokalnych celebrytów, chociaż jak bardzo lokalnych nie umiałam powiedzieć.
– Bez przesady, nie jestem wiele starszy od ciebie. Urodziłem się na początku lat dziewięćdziesiątych… Może nie byłem nigdy tak potężny jak ty, ale i ja miałem swoją chwilę – powiedział z teatralnym żalem. – W Leningradzie po moich telewizyjnych narodzinach całe wycieczki chodziły do lasu, zbierały grzyby i jadły je, chcąc być jak Lenin. Miałem fanów wśród najwyżej postawionych figur w upadającym Związku Radzieckim!
– Jasne – przewróciłam oczami. – Ale los zdaje się nie był dla ciebie łaskawy w ostatnich latach – ironicznie spojrzałam na przetartą marynarkę.
– To prawda – odparł on poważnie. Męczył mnie już tym swoim przynudzającym, nadętym stylem. – Ale grzyby to niesamowite i niezwykle pomysłowe organizmy. Stworzyłem formę przetrwalną, z której na nowo rozwijam się w sprzyjających warunkach. Tak samo jak ty, kiedy nie mam się na kim żywić, potrafię bardzo długo czekać, aż nadarzy się odpowiednia okazja…
Brzmiało to całkiem ciekawie, ale nie dałam po sobie poznać zainteresowania. Ten gość z pewnością czegoś ode mnie chciał, a ja musiałam się najpierw dowiedzieć więcej.
– Wszystko pięknie, ładnie – przerwałam mu kwaśno – ale co to niby ma wspólnego ze mną?
– No cóż… – Lenin-Grzyb skinął w stronę baru. Po chwili pojawił się barman, niosąc kolejne dwa kieliszki wódki. Kiedy postawił je na stoliku i oddalił się, Włodzimierz Iljicz kontynuował. – Czy nie zastanawiało cię, dlaczego właśnie teraz, dzisiaj, po osiemnastu latach, wybudziłaś się z hibernacji?
Milczałam. Nieznacznie wzruszyłam przednią parą nóg.
– Co sprawiło, że warunki stały się na tyle korzystne dla ciebie, by przerwać twój wymuszony sen? – Jego oczy zapalały się coraz bardziej niezdrowym blaskiem. – Otóż, moja droga Pluskwo Milenijna, dokładnie to samo, co i moją formę przetrwalną zmusiło do rozpoczęcia nowego cyklu… – Mężczyzna zrobił dramatyczną pauzę.– Amerykańscy Naukowcy.
Uniosłam czułki.
– To znaczy, ściśle rzecz biorąc zespół amerykańsko-rosyjski – uzupełnił Lenin. I umilkł, najwyraźniej przekonany, że wszystko doskonale wyjaśnił. Mnie jednak brakowało szczegółów.
– Od kiedy ludzie słuchają naukowców? Co to ma wspólnego z nami? A w ogóle, mówiłeś o jakiejś propozycji.
– Nie słuchają, oczywiście – Lenin zniecierpliwiony machnął ręką. – Nie tak naprawdę. O to przecież właśnie chodzi. Czy niczego się jeszcze nie nauczyłaś? Posłuchaj: wczoraj niejaki Paul Stamets odebrał Nobla za wykorzystanie grzybni w pracy nad sieciami neuronowymi…
Powoli zalewała mnie fala zrozumienia.
– Sztuczna inteligencja na bazie grzybów! – wykrzyknęłam. Lenin kiwnął głową.
– Pamiętasz Czarną Wołgę? – spytał.
– Chyba Czarne BMW – poprawiłam odruchowo.
– No właśnie.
– Właśnie co? – czułam, że znowu tracę wątek.
– Najsłynniejszy przypadek rebrandingu. Niemal legendarny. Była już
prawie martwa, rdza zjadała jej karoserię, rozkład toczył mistyczne istoty z
wnętrza. I wtedy właśnie Wołga zmieniła taktykę. Porzuciła przestarzały
interfejs, całą tę zapomnianą, nieatrakcyjną zewnętrzną powłokę. Wybrała
zamiast tego coś stylowego, na czasie. Dodała kilka modnych bajerów, jak rogi
zamiast lusterek, czy same szóstki w rejestracji – i nie dość, że odbiła się od
dna, to wtedy, kiedy ty zmuszona byłaś zapaść w hibernację, ona znów święciła
swoje triumfy. Dziś wciąż każdy wie czym jest Czarne BMW.
– I o tym mówisz? O rebrandingu?
– Tak. Co ty na to? – spytał Grzyb z wnętrza Lenina. – Połączymy siły?
Aligator Z Kanałów przemknął obok mimochodem. Dwa kieliszki wódki uniosły się w geście toastu.
***
– Lepiej wydrukuj – stwierdziła z przekonaniem Agnieszka.
– Ale zapisałam sobie w chmurze i na komputerze domowym – uspokoiła ją Ola.
– Jak uważasz. Ale ja zawsze na wszelki wypadek wszystkie ważne dokumenty drukuję. Nie ma to jak papier – odparła tamta, pewnym siebie głosem. – Mojej znajomej kiedyś wszystkie PITy zniknęły z dysku i gdyby nie miała podrukowanych, to miałaby niezłe problemy. Trzeba się pilnować. Zwłaszcza teraz, z tą Pluskwą Grzybową…
– Pluskwą Grzybową? – Ola otworzyła szeroko oczy.
– No co ty, nie słyszałaś? Chodzi o te grzybnie, które naukowcy wykorzystują do tworzenia sztucznej inteligencji.
– A, coś chyba słyszałam. No i co?
– No, podobno mają zainfekować komputery. Chodzi o niekompatybilność biologiczną.
– Niekompatybilność…?
– Widziałam na youtube. – Głos Agnieszki nie znosił sprzeciwu. – Lada chwila cały internet może wylecieć w powietrze. No, ale rób jak uważasz, oczywiście.
Ola z niedowierzaniem pokręciła głową. A potem, kiedy Agnieszka poszła po kawę, Ola na wszelki wypadek włączyła drukarkę.