Gdyby życie Czarka Marnego było gazetą, na pierwszej stronie stałby między truchłami królików i gołębi, które właśnie zabił, albo gestykulowałby nad dziewięcioletnią Patrycją Wojnar, lecząc ją z mukowiscydozy. W rzeczywistości jego życie było raczej chwytliwym nagłówkiem, kilkunastosekundowym newsem, sensacyjną historią na trzy akapity.
„Czarodziej-celebryta sieje chaos na posiedzeniu ONZ”.
„Doktor Magik znów powiększył brzuch Ministra Zdrowia [zobacz zdjęcia]”.
„TOP 10 najbardziej bezsensownych sztuczek Czarka Marnego”.
Od dwunastu lat był na językach i na ekranach, od czterech tygodni na listach gończych, a teraz – przed drzwiami domu Feliksa Wojnara.
– To ja – powiedział.
Potrafił zmieniać wygląd, ale w tej chwili wyglądał jak siedem nieszczęść. Fryzura w nieładzie, grymas na przystojnej, „pożyczonej” twarzy, plecy zgarbione, ubranie przemoczone, buty zabłocone.
Był tym rodzajem przyjaciela, który przychodzi tylko wtedy, gdy potrzebuje pomocy – więc rodzajem gównianym.
Feliks Wojnar był z kolei tym rodzajem przyjaciela, który nie przychodzi nigdy. Miał czterdzieści lat, skromną łysinę, nieskromną nadwagę, mały dom na przedmieściach, pracę w redakcji magazynu sportowego – tak samo słabą, jak stabilną. Wpuścił czarodzieja, odebrał ociekającą kurtkę, powściągnął komentarz na temat wniesionego brudu. Bez słowa przeszli do tego samego salonu, w którym poznali się dekadę wcześniej. Od tego czasu zmienił się telewizor, ubyło też parę wazonów, które Marny strącił po pijanemu.
– Słyszałeś? – zagadnął, rozsiadając się w fotelu.
– Domyślam się, że nie chodzi ci o porażkę Legii.
– Nie. Mam problem. Skocz po komputer, to ci pokażę.
Feliks skoczył, Czarek pokazał.
„Miał być ślub, jest pogrzeb – czy jedyny czarodziej panuje nad swoją mocą?”
„Magia szkodzi, czyli 10 powodów, dla których powinniśmy się bać Czarka Marnego”.
„Chciała wyleczyć się z Hashimoto, teraz walczy o życie”.
Kiedy Wojnar przeglądał kolejne portale informacyjne trąbiące o celebrycie, przypomniał sobie nagłówek sprzed lat. „Nieszczególnie kochany, niezbyt nienawidzony, niewątpliwe interesujący” – te podsumowujące czarodzieja słowa wydawały się zawsze aktualne. Aż do teraz. Feliks zaglądał do komentarzy pod artykułami i widział tylko hejt. Wszyscy byli mądrzy, wszyscy mieli pretensje, wszyscy wiedzieli, że tak się skończy. Nikogo nie obchodziło, dlaczego Czarek Marny nagle zaczął krzywdzić ludzi.
– Masz problem – przyznał dziennikarz. – Ale to było do przewidzenia, że z wiekiem coś zacznie szwankować.
– Nie żartuj sobie. – Czarodziej chciał powiedzieć, że muchy by nie skrzywdził, jednak ugryzł się w język. Wciąż miał wyrzuty sumienia z powodu zwierząt, na których ćwiczył. – Wiesz, że nigdy nie zabiłbym człowieka. A ktoś próbuje mnie wrobić w morderstwo i to niejedno.
– Fałszywe newsy?
– Gorzej. – Głos Czarka drżał. – Ktoś to wszystko zrobił. Sprawdziłem. Ci ludzie, o których piszą, naprawdę zginęli.
Gospodarz wstał, by wyjąć z barku butelkę. Na bladej twarzy przyjaciela pojawiła się wdzięczność.
– Zaczęło się już jakiś miesiąc temu – kontynuował. – Najpierw Indie, potem Chiny, Japonia, Singapur. Takie dwutygodniowe tournée po Azji. Wiesz, bogacze z przewlekłymi chorobami. Ktoś podszywający się za mnie, niech no skurwiela dorwę, udawał, że ich leczy. A może nawet próbował leczyć, tylko spartolił robotę. Nie wiem. Potem weekend w Dubaju, dwóch szejków z dną moczanową, którą ten skurwiel podmienił im na raka płuc w zaawansowanym stadium.
Urwał, by przepłukać gardło ginem.
– Wtedy już byłem ścigany. Amerykanie mają jednostkę, która udaje, że ma na mnie oko. Więc żeby pogorszyć sprawę, nasz czarodziej numer dwa postanowił włożyć kij w mrowisko. Podziałał trochę w Stanach, a potem na dokładkę w Europie. Pod koniec już nie dla bogaczy, tylko pro bono.
– Czyli?
– Zabijał w szpitalach.
Feliks próbował wyobrazić sobie, że faktycznie stoi za tym jego przyjaciel, ale nie potrafił. Artykuły, które widział na ekranie laptopa, wydawały się abstrakcją. Czarek był zblazowanym żartownisiem, nie mordercą. Nie lubił patrzyć, jak świat płonie – prędzej można by go uznać za człowieka, który zdmuchnie drugiej osobie zapałkę z czystej, nieszkodliwej złośliwości.
Po skończeniu studiów medycznych zaczął demonstrować światu biologiczno-magiczne umiejętności. Popisywał się na ulicach, lecząc siniaki, skaleczenia i kurzajki. Wywoływał dolegliwości jelitowe u lewicowych polityków, a moczowe – u prawicowych. Znajdywał sadystycznych nauczycieli i nieuczciwych szefów, po czym sprawiał, że zaczynali utykać, chrypieć czy też gorzej widzieć. Sabotował gale nagród, zawody sportowe, posiedzenia rządów. Potrafił sprawić, że ścigający go policjanci lub dziennikarze tracili przytomność. Dobre uczynki i złe psikusy – na skromną skalę.
Rzadko z drobnego incydentu wynikały poważne konsekwencje, ale suma summarum Czarek Marny krzywdził tyle, ile krzywdzi przeciętny człowiek.
– Do tej pory ten drugi załatwił jakieś siedemdziesiąt osób – powiedział. – O tylu mówią media.
– Masz jakieś alibi?
– Pytasz o alibi człowieka, który pożycza cudze twarze? Jasne, mógłbym rozpocząć wojnę informacyjną. Pisać gdzie się da, że przez ostatni miesiąc żeglowałem samotnie po Oceanii. Ale kto mi uwierzy? Jestem jedynym znanym czarodziejem, a wszystkie relacje mówią o tym, że w tych siedemdziesięciu przypadkach działała magia.
– Czyli pojawił się konkurent. – Feliks pochylił się, by dolać ginu.
– Konkurent, który przedstawia się moim nazwiskiem. A jedynym dowodem na to, że ja to ja, są czary. Dasz w ogóle wiarę, że ktoś jeszcze to potrafi? I to po mojemu, biologicznie?
– A zarazem nie po twojemu, bo ludzie giną. Co zamierzasz z tym zrobić?
Czarek rozprostował palce tak, jak miał w zwyczaju robić przed czarowaniem.
– Zamierzam wyjaśnić sobie sprawę z tym gościem.
Ciąg dalszy tutaj: https://fantazmaty.pl/projekty/ja-legenda/