- Opowiadanie: Jim - To tylko...

To tylko...

Po moich nie­chlub­nych do­świad­cze­niach, z nie­sław­ną, trzy­mie­sięcz­ną betą, po­sta­no­wi­łem do­ko­nać zu­peł­nie prze­ciw­ne­go eks­pe­ry­men­tu.
Po­peł­nić tekst na świe­żo, z mar­szu. Nie dać mu się od­le­żeć, ani go nie po­pra­wiać. Sło­wem: na ko­la­nie.
Jeśli nie bę­dzie o ja­kieś nie­zmie­rzo­ne prze­strze­nie gor­szy od tego długo be­to­wa­ne­go i wy­grze­wa­ne­go - to po co prze­pła­cać?

Wiem, to nie za­chę­ca do prze­czy­ta­nia. Pu­ry­stów ję­zy­ko­wych, a także zwy­kłych czy­tel­ni­ków, któ­rzy by chcie­li prze­czy­tać coś faj­ne­go, prze­strze­gam: to może być bar­dzo chro­po­wa­ta lek­tu­ra.
Brzmi to tak, jak­bym Was nie sza­no­wał, moi dro­dzy czy­tel­ni­cy - czy­niąc taki pa­skud­ny eks­pe­ry­ment. Ale da­le­ki je­stem od tego moje dro­gie mysz­ki la­bo­ra­to­ryj­ne. Niech w eks­pe­ry­men­cie czy­tel­ni­czym - wezmą udział tylko Ci, co na tekst su­ro­wy są go­to­wi. Oczy­wi­ście - można na­rze­kać. Oczy­wi­ście - można hej­to­wać au­to­ra. Ale przede wszyst­kim, jeśli już się dacie za­mknąć w moim la­bi­ryn­cie w po­szu­ki­wa­niu nie­ist­nie­ją­ce­go serka - od­po­wiedz­cie mi pro­szę na to jedno py­ta­nie - czy be­to­wać było warto, czy le­piej jed­nak iść na ży­wioł?
Jak mi ktoś za­su­ge­ru­je złoty śro­dek  albo o umiar za­py­ta to cy­tu­jąc kla­sy­ka "za­kur­wię z lacz­ka i po­pra­wię z ko­py­ta".

ZO­STA­LI­ŚCIE OSTRZ(Y)EŻENI

 

 

Tekst za­wie­ra opisy prze­mo­cy.

PEGI 16+

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

To tylko...

Wrzask zgasł, jak zdmuch­nię­ta świe­ca, gdy kne­bel wdarł się po­mię­dzy wargi, miaż­dżąc język, uci­ska­jąc zęby i roz­py­cha­jąc po­licz­ki. Jakim cudem mały palec mógł do­star­czać aż tak wiel­kie­go bólu? Mię­śnia­mi La­cri­mo­sis wstrzą­snął spazm. Miała wra­że­nie, jakby z po­ła­ma­nych pa­licz­ków roz­le­wał się na nią wrzą­tek. Już się nie szar­pa­ła. Szarp­nię­cia po­tę­gu­ją udrę­kę. Kne­bel ode­brał ostat­nią moż­li­wość pro­te­stu.

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – po­wta­rza­ła w myśli – „To­tyl­ko­pa­lec. Tyl­ko­pa­lec. Palec!!”

Opraw­czy­nie znik­nę­ły za drzwia­mi. W celi za­pa­no­wał mrok. Ze zlep­ku roz­gnie­cio­nych tka­nek, nie­gdyś two­rzą­cych palec, pio­ru­ny drga­wek bie­gły pro­sto do udrę­czo­ne­go mózgu. Z po­pę­ka­nych ust wy­pełzł po­mruk. Dusza wrzesz­cza­ła.

 

* * *

 

Roz­bły­sło świa­tło. Zmru­ży­ła oczy. Noz­drzy za­mknąć nie mogła. Wy­czu­ła mie­sza­ni­nę za­pa­chów, które nie­gdyś spo­strze­ga­ła jako przy­jem­ne. Per­fu­my. Mydła. Środ­ki czysz­czą­ce i de­zyn­fe­ku­ją­ce. Czy skon­den­so­wa­na czy­stość może prze­ra­żać? La­cri­mo­sis wie­dzia­ła już, że tak.

Do­rmen­do­ry. Jesz­cze nie tak dawno nawet nie znała tego słowa. Do­rmen­do­ry były dużo wię­cej niż ka­ta­mi. Były ka­płan­ka­mi tor­tur. Ar­cy­daw­czy­nia­mi cier­pie­nia. Ar­tyst­ka­mi bólu. Rzad­ko coś mó­wi­ły. Do­krę­ca­ły albo od­krę­ca­ły śruby ma­szyn. Za­da­wa­nie pytań zo­sta­wia­ły innym mi­strzy­niom. In­kwi­zy­tor­kom.

Z po­cząt­ku prze­słu­chi­wa­nie pro­wa­dzi­ła fa­na­tycz­na ar­cy­ka­płan­ka Ro­diu­ris. Raz, na samym po­cząt­ku kaźni, więź­niar­kę od­wie­dzi­ła Rap­tis, do­wód­czy­ni całej armii ce­sar­stwa Bel­lis. Potem Ar­ka­dyj­kę prze­py­ty­wa­ły urzęd­nicz­ki coraz niż­sze­go szcze­bla. Od dłuż­sze­go czasu przy La­cri­mo­sis nie po­ja­wił się nikt poza dwie­ma Do­rmen­do­ra­mi i ich przy­bocz­ny­mi. La­cri­mo­sis na­zy­wa­ła w duchu jedną z Do­rmen­dor Wy­so­ką, a drugą Niską. Niska wy­da­wa­ła roz­ka­zy i była waż­niej­sza. Wy­so­ka od­wie­dza­ła jeń­ców czę­ściej. To jej La­cri­mo­sis bar­dziej nie­na­wi­dzi­ła.

Tym razem były znów dwie.

Obie w iden­tycz­nych, pstro­ka­tych sza­tach. Gdyby La­cri­mo­sis zo­ba­czy­ła Do­rmen­do­ry w in­nych oko­licz­no­ściach może uzna­ła­by te stro­je za śmiesz­ne. Po­zszy­wa­ne z setek róż­no­barw­nych, błysz­czą­cych, rom­bo­idal­nych ka­wał­ków, luźne, ma­sku­ją­ce ciało od szyi aż po ko­niec płe­twy ogo­no­wej ło­po­ta­ły przy każ­dym ruchu. Woda wi­ro­wa­ła przy gło­wach opraw­czyń, ukry­tych w dwu­barw­nych, czar­no-czer­wo­nych ka­pe­lu­szach. Z ka­pe­lu­szy zwi­sa­ły w tył grube, czar­ne we­lo­ny. Z przo­du fa­lo­wa­ły kwefy, z wą­ski­mi szpa­ra­mi na oczy. Na dło­niach lśni­ły czar­ne, ob­ci­słe rę­ka­wi­ce. Ich przy­bocz­ne ubra­ne w jed­no­li­cie czar­ne, przy­le­ga­ją­ce do ciała tu­ni­ki uzbro­jo­ne były w krót­kie noże o fa­li­stych ostrzach.

– Do­kręć – rzu­ci­ła Niska.

Wy­so­ka ski­nę­ła głową.

Pod­pły­nę­ła, prze­rzu­ci­ła w dół dźwi­gnię. Jed­no­cze­śnie jej przy­bocz­na pchnę­ła jakiś klo­cek w ścia­nie. La­cri­mo­sis usły­sza­ła tuż przy uchu zgrzyt. Wie­dzia­ła, co się teraz sta­nie. Do­rmen­do­ry wy­pły­ną, zga­śnie świa­tło, a ma­szy­na, tur­ko­cząc, bę­dzie bar­dzo po­wo­li się za­ci­skać, a więzy będą się na­pi­nać. Po­trwa to z hep­ty­nę. Pew­nie La­cri­mo­sis znów ze­mdle­je w trak­cie. Jeśli się tak sta­nie, znów ją ocucą. Usły­szy jak wy­ła­mu­ją się stawy, jak pę­ka­ją jej kości. Czemu to za każ­dym razem boli bar­dziej? Co tam jesz­cze może boleć, skoro już wszyst­ko dawno zgru­cho­ta­ne?

Tym razem było odro­bi­nę ina­czej. Niska roz­ka­za­ła:

– Od­kne­bluj ją.

La­cri­mo­sis wy­ko­rzy­sta­ła oswo­bo­dzo­ne usta, by roz­pacz­li­wie zawyć. Nie przy­nio­sło to zbyt dużej ulgi.

– Chcia­ła­byś nam coś po­wie­dzieć?

– Po­wie­dzia­łam już wszyst­ko, co wiem!

– Na­praw­dę? Za­tkaj jej mordę.

Wy­so­ka spraw­nym ru­chem wtło­czy­ła kulę ka­gań­ca do gar­dła tor­tu­ro­wa­nej. Przy­bocz­na Wy­so­kiej szarp­nę­ła kilka razy, do­ci­ska­jąc więzy. Przed wy­pły­nię­ciem Niska wy­szep­ta­ła tuż przy uchu La­cri­mo­sis:

– Jutro zo­sta­wi­my już pa­lu­szek w spo­ko­ju. Zaj­mie­my się tymi u pra­wej dłoni. A potem ła­ma­niem płetw.

Ból na­ra­stał. La­cri­mo­sis pró­bo­wa­ła wrzesz­czeć. Kne­bel sku­tecz­nie to unie­moż­li­wiał.

 

* * *

 

Tym razem świa­tło po­zo­sta­ło zga­szo­ne, ale La­cri­mo­sis do­strze­gła, że jedna z Do­rmen­dor wpły­nę­ła do jej celi. Ta Wy­so­ka. Przy­su­nę­ła się bar­dzo bli­sko więź­niar­ki i szep­nę­ła jej do ucha:

– Wiem, że mnie nie­na­wi­dzisz. Ale mi po­mo­żesz.

Po­lu­zo­wa­ła śruby. To tylko wzmo­gło ból.

– Za chwi­lę po­czu­jesz się le­piej.

Palec pul­so­wał żarem. W mroku Do­rmen­do­ra (nie­wy­raź­ny kształt odro­bi­nę ciem­niej­szy niż oto­cze­nie) wy­da­wa­ła się jesz­cze wyż­sza i więk­sza. Jej przy­bocz­na roz­pię­ła opa­ski utrzy­mu­ją­ce głowę tor­tu­ro­wa­nej. To rze­czy­wi­ście przy­nio­sło odro­bi­nę ulgi. La­cri­mo­sis skło­ni­ła szyję. Na­pię­cie karku nieco ze­lża­ło. Wy­ko­na­ła drob­ny ruch dłoń­mi i zaraz tego po­ża­ło­wa­ła. Palec na nowo roz­go­rzał bólem. Przy­gry­zła moc­niej kne­bel.

– Ro­zu­miesz mnie? Kiw­nij głową, jeśli tak.

La­cri­mo­sis po­słusz­nie ski­nę­ła głową.

– Bądź cicho. Ro­zu­miesz?

La­cri­mo­sis przy­tak­nę­ła. Jęk­nę­ła, gdy szma­ta opu­ści­ła jej usta.

– Mia­łaś być cicho!

Do­rmen­do­ra na­głym ode­pchnię­ciem płetw zna­la­zła się przy wyj­ściu z celi. Wyj­rza­ła na ze­wnątrz, po czym przy­pa­dła do więź­niar­ki:

– Od­po­wia­daj, tylko gdy roz­ka­żę. Ro­zu­miesz?

– Tak.

– Mu­sisz zro­zu­mieć jedno: nie ma dla cie­bie ra­tun­ku.

– Wiem.

Do­rmen­do­ra od­wró­ci­ła się ku drzwiom i znów przez nie wyj­rza­ła.

– Nie mogę cię ura­to­wać. Ale mogę ci coś dać. Coś bar­dzo waż­ne­go.

Do­rmen­do­ra pod­pły­nę­ła tak bli­sko, że poły jej szaty do­tknę­ły skrze­li więź­niar­ki. Kwef Do­rmen­do­ry dra­pał w ucho La­cri­mo­sis.

– Nie spy­tasz, co chcę ci ofia­ro­wać?

La­cri­mo­sis roz­war­ła za­ci­śnię­te wargi.

– Co? – usły­sza­ła wła­sny głos.

– Ze­mstę.

 

* * *

 

Na­stęp­ne­go dnia La­cri­mo­sis nie była pewna, czy roz­mo­wa w mroku się wy­da­rzy­ła na­praw­dę, czy tylko była przy­wi­dze­niem lub sen­nym ma­ja­kiem.

Do­rmen­do­ry znów wpły­nę­ły we dwie. Zgod­nie z za­po­wie­dzią oswo­bo­dzi­ły palec lewej ręki. Za­ję­ły się prawą dło­nią. Wy­bra­ły tym razem palec wska­zu­ją­cy i nie miaż­dży­ły go, a je­dy­nie na­kłu­wa­ły igła­mi. W po­rów­na­niu z udrę­ką gru­cho­ta­nia kości ten ból był nie­mal przy­jem­ny. La­cri­mo­sis sta­ra­ła się na tym od­czu­ciu sku­pić, by za­po­mnieć o szar­pią­cych sy­gna­łach z mia­zgi, w jaką się zmie­nił naj­mniej­szy palec lewej ręki. Było ła­twiej. Dużo ła­twiej.

Opraw­czy­nie wy­pły­nę­ły, rów­nie nagle jak się po­ja­wi­ły. Świa­tło zga­sło. Ból setek nakłuć z ledwością przebijał się do świadomości. Nie miał na to zbyt wiel­kich szans. Zdru­zgo­ta­ne reszt­ki ma­łe­go palca lewej dłoni za­le­wa­ły jaźń ka­ko­fo­nicz­nym wrza­skiem spra­so­wa­nych neu­ro­nów. Wresz­cie ciało odro­bi­nę od­pu­ści­ło ka­to­wa­nie mózgu tym nie­ustan­nym alar­mem. Ból już nie po­tę­go­wał się, nie rósł, nie krzy­czał, a je­dy­nie ćmił strą­ca­jąc w nie­byt każdą myśl, która go nie do­ty­czy­ła. „To tylko palec.” – prze­ko­ny­wa­ła samą sie­bie Lar­ci­mo­sis. W końcu udało jej się opaść w sen. A ra­czej w kosz­mar, pełen cier­pie­nia i stra­chu.

 

* * *

 

 

– Zbudź się.

Głos na­le­żał do opraw­czy­ni. Czy to dal­sza część snu?

– Pa­mię­tasz, co ci obie­ca­łam? Kiw­nij głową.

La­cri­mo­sis przy­tak­nę­ła. Do­rmen­do­ra na­tar­ła rany uwię­zio­nej lepką mazią. Pie­kło. La­cri­mo­sis szarp­nę­ła się.

– Nie wierć się, bo cię bar­dziej bę­dzie boleć. To lek. Tro­chę po­pie­cze, ale zła­go­dzi ból. Palec już jest nie do od­ra­to­wa­nia. Zresz­tą to i tak bez zna­cze­nia.

Do­rmen­do­ra wci­snę­ła więź­niar­ce do ust kłę­bek wo­do­ro­stów.

– Żuj. Znie­czu­la. Do­sta­niesz wię­cej.

Do­rmen­do­ra po­now­nie się­gnę­ła po maź i wtar­ła w prawą dłoń tor­tu­ro­wa­nej.

– Tu jest le­piej. To do­brze. Pra­wi­ca bę­dzie ci po­trzeb­na. Od­kne­blu­ję cię. Nie krzycz.

– Czemu mi po­ma­gasz?

– Nie po­ma­gam.

La­cri­mo­sis zmarsz­czy­ła brwi.

– Co z tego bę­dziesz miała?

– To samo co ty. Ze­mstę.

Do­rmen­do­ra po­ło­ży­ła dłoń na ustach La­cri­mo­sis.

– Cicho. Ktoś pły­nie.

Mil­cza­ły. Rze­czy­wi­ście jakiś nie­wy­raź­ny kształt prze­pły­nął za drzwia­mi celi.

Do­rmen­do­ra ode­zwa­ła się pierw­sza:

– Ro­diu­ris i Rap­tis sku­pi­ły się na two­jej sio­strze, Atho­osis. Mu­si­my je tu zwa­bić.

– Jak?

– Jutro po­wiesz nam, że masz do prze­ka­za­nia bar­dzo ważne in­for­ma­cje. Zjawi się in­kwi­zy­tor­ka. Teraz od­pocz­nij.

– Po­cze­kaj! Co z moją sio­strą?

– Wie­dzia­ła dużo. Za dużo. Jest w dużo gor­szym sta­nie niż ty. Nie­dłu­go umrze.

– Co wam po­wie­dzia­ła?

– Jak są roz­lo­ko­wa­ne wasze od­dzia­ły. Jakie są sys­te­my za­bez­pie­czeń skarb­ca. Gdzie jest ukry­ty Klej­not Ciszy.

– To nie­moż­li­we! Nie mogła wam tego po­wie­dzieć! Mamy za­ło­żo­ne za­klę­cia blo­ku­ją­ce!

Do­rmen­do­ra za­tka­ła więź­niar­ce usta dło­nią.

– Ostrze­ga­łam, żebyś nie krzy­cza­ła. Zaraz cię za­kne­blu­ję.

– Nie. Pro­szę. To nie­moż­li­we, by po­wie­dzia­ła gdzie jest Klej­not Ciszy. Żadna z nas tego zro­bić nie może. Blo­ka­da jest nie­usu­wal­na.

Do­rmen­do­ra wzru­szy­ła ra­mio­na­mi:

– Modły i za­klę­cia Ro­diu­ris nic nie dały. Tor­tu­ry też nie. Atho­osis znio­sła każdy fi­zycz­ny ból. Zmie­li­ły­śmy jej palce, po­ła­ma­ły­śmy płe­twy, wy­rwa­ły­śmy pier­si. Blo­ka­da rze­czy­wi­ście była mocna. Ale nie nie­wzru­szo­na.

La­cri­mo­sis za­ci­snę­ła oczy, jakby to mogło od­gro­dzić jej umysł od ob­ra­zu zmal­tre­to­wa­nej sio­stry, który wła­śnie sobie wy­obra­zi­ła.

– Gdy Ro­diu­ris zmu­si­ła młod­szą córkę Atho­osis do zje­dze­nia oczu star­szej, blo­ka­da pry­sła. Nie wrzeszcz!

Do­rmen­do­ra ude­rzy­ła La­cri­mo­sis w twarz.

– Jutro dzień ze­msty. Nie ze­psuj go.

 

* * *

 

 

– Dziś w pro­gra­mie ła­ma­nie płetw – nie­mal ra­do­śnie ob­wie­ści­ła Niska.

– Może ska­za­na ma coś do po­wie­dze­nia? – za­su­ge­ro­wa­ła Wy­so­ka.

– Są­dzisz? Od­kne­bluj ją.

– Tak! Tak! Mam do po­wie­dze­nia. Mam do prze­ka­za­nia ważne in­for­ma­cje!

– Ponoć już wszyst­ko po­wie­dzia­łaś.

– Przy­po­mnia­ło mi się coś. Od­no­śnie umoc­nień sto­li­cy. I nie tylko.

Niska od­wró­ci­ła się ku wyj­ściu fur­ko­cząc pstro­ka­ty­mi sza­ta­mi.

– Jeśli kła­miesz, zgo­tu­ję ci ból dużo więk­szy, od tego, który miał cię cze­kać – rzu­ci­ła przez ramię, od­pły­wa­jąc. – Dużo więk­szy od tego, co mo­żesz sobie wy­obra­zić!

Wy­so­ka i jej przy­bocz­na zo­sta­ły z więź­niar­ką. Do­rmen­do­ra od­cze­ka­ła chwi­lę i pod­pły­nę­ła do roz­krzy­żo­wa­nej na ma­szy­nie tor­tur La­cri­mo­sis.

– Zwą mnie Nok­tis.

– To praw­dzi­we imię?

– Praw­dziw­sze­go nie usły­szysz. Masz. Żuj. To śro­dek znie­czu­la­ją­cy. Znasz go już. Pożuj przez chwi­lę i ukryj pod ję­zy­kiem.

La­cri­mo­sis po­kor­nie wy­ko­na­ła po­le­ce­nie.

– Gdy przy­pły­nie in­kwi­zy­tor­ka po­wiesz, że w skarb­cu bra­ku­je pew­ne­go klej­no­tu i że wiesz, gdzie on jest. Jeśli za­cznie pytać o szcze­gó­ły od­po­wiesz, że to zbyt ważna in­for­ma­cja, by zdra­dzić ją zwy­kłej ka­płan­ce. Zro­zu­mia­łaś?

– Tak. Ale jeśli są­dzisz, że po­wiem, gdzie jest Klej­not Ciszy…

– To bez zna­cze­nia. Rap­tis i Ro­diu­ris do­sta­ły wska­zów­ki od Atho­osis i lada mo­ment któ­raś go zdo­bę­dzie.

– Cze­kaj… Czyli jesz­cze go nie mają?

Nok­tis wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i wy­ja­śni­ła:

– Muszą dzia­łać wspól­nie. A ani jedna, ani druga nie ma teraz czasu. A jak sama wiesz klej­not za­bez­pie­cza­ją licz­ne pu­łap­ki.

– Moja sio­stra po­wie­dzia­ła wam o pu­łap­kach? Byłaś przy tym?

– Nie, nie byłam. Sły­sza­łam tylko, że po­wie­dzia­ła wszyst­ko. I o pu­łap­kach. I jak je roz­bro­ić.

La­cri­mo­sis skrzy­wi­ła się z bólu. Wred­ny, zło­śli­wy palec nie chciał jej nawet na mo­ment od­pu­ścić. Gdy­byż mogła go od­ciąć!

– Cóż im więc mogę dać?

– Klej­not Mroku.

– On za­gi­nął. Nikt nie wie, gdzie jest.

– Wy­star­czy, by uwie­rzy­ły, że ty wiesz. In­kwi­zy­tor­ka za nie­dłu­go tu bę­dzie.

– Co ty wła­ści­wie chcesz zro­bić?

– Tuż za twoją pra­wi­cą ukry­ję nóż. Wy­ma­caj go. Nie do­ty­kaj ostrza, jest na­są­czo­ne tok­sy­ną. Do­brze. Zapnę teraz paski. Ręka bę­dzie wy­glą­da­ła na za­wią­za­ną, ale to tylko pozór. Gdy Rap­tis i Ro­diu­ris tu przy­pły­ną, po­wiesz, że mo­żesz im zdra­dzić ta­jem­ni­cę, ale muszą przy­pły­nąć bar­dzo bli­sko cie­bie. Jak już będą tuż obok pchnij nożem. Wy­star­czy, że je dra­śniesz. Tru­ci­zna je uśmier­ci.

– Nie dam rady ich zabić. Rap­tis za­wsze trzy­ma się na dy­stans. Nie pod­pły­nie bli­żej.

– Nie szko­dzi. Wy­star­czy, że do­się­gniesz Ro­diu­ris. Rap­tis nawet jeśli nie bę­dzie bli­sko cie­bie, bę­dzie wy­star­cza­ją­co bli­sko mnie. Mam dru­gie takie ostrze.

Nok­tis prze­rwa­ła i pod­pły­nę­ła do drzwi.

– Ktoś pły­nie. Szy­kuj się.

 

* * *

 

 

In­kwi­zy­tor­ka, fur­ko­cząc pur­pu­ro­wą szatą, wpły­nę­ła do celi.

– Więc? – rzu­ci­ła. – Co chcesz nam po­wie­dzieć? Mów szyb­ko!

– Pod­płyń bli­żej, szep­nę ci. Le­piej, żeby one nie usły­sza­ły.

– Nie! – krzyk­nę­ła ostrze­gaw­czo Nok­tis. In­kwi­zy­tor­ka zi­gno­ro­wa­ła ją i zbli­ży­ła się do jeńca. La­cri­mo­sis wy­rwa­ła rękę z wię­zów, się­gnę­ła po nóż. Przy­bocz­na ka­płan­ki rzu­ci­ła się mię­dzy więź­niar­kę a swą panią. Za późno. Wy­rzu­tem ręki La­cri­mo­sis wbiła ostrze w gar­dło in­kwi­zy­tor­ki. Wy­szarp­nę­ła je i dźgnę­ła przy­bocz­ną. Tru­ci­zna za­dzia­ła­ła bły­ska­wicz­nie. Po krót­kich kon­wul­sjach obie wy­prę­ży­ły się i za­wi­sły u szczy­tu celi do góry brzu­cha­mi.

– To ona mi dała broń! – La­cri­mo­sis wska­za­ła Nok­tis. Nim jed­nak Niska zdą­ży­ła co­kol­wiek uczy­nić, Nok­tis dźgnę­ła Do­rmen­do­rę w plecy. Przy­bocz­na Ni­skiej pró­bo­wa­ła wy­pły­nąć przez drzwi celi, ale przy­bocz­na Nok­tis ją do­pa­dła i po­de­rżnę­ła gar­dło. Ob­łocz­ki krwi wy­pły­wa­ły z ciał. Woda w celi zmie­ni­ła barwę na ró­żo­wą.

– Ze­psu­łaś wszyst­ko! – wark­nę­ła Nok­tis.

– Nie. Wręcz prze­ciw­nie. Twój plan nie miał szans po­wo­dze­nia. A teraz to ty mi mu­sisz pomóc. Mimo że mnie nie­na­wi­dzisz.

– Ni­cze­go nie muszę. Po pro­stu cię za­bi­ję.

– Tak? A jak wy­ja­śnisz, co tu się stało?

Nok­tis opu­ści­ła ostrze.

– Co pro­po­nu­jesz? – spy­ta­ła.

– Roz­wiąż mnie.

– Pro­ściej cię zabić, póki je­steś zwią­za­na.

– Nie chcesz mnie za­bi­jać.

– Nie?

– Już byś to zro­bi­ła. Wi­dzia­łam jak się po­ru­szasz. Nawet gdy­bym nie była zwią­za­na, nie mia­ła­bym szans.

Nok­tis ukry­ła ostrze na po­wrót w po­łach pstro­ka­tej szaty.

– Za­łóż­my, że cię uwol­nię. I co dalej?

– Za­mor­do­wa­ły­ście moją przy­bocz­ną?

– Co to ma do rze­czy?

– Tak czy nie?

– Nie. Jest w celi obok.

– Uwol­nij ją.

Nok­tis za­śmia­ła się:

– Nie. Albo zaraz mi po­wiesz coś, co zmie­ni moje zda­nie, albo zgi­niesz.

– Po­mo­gę ci zabić Rap­tis i Ro­diu­ris. Ale na moich wa­run­kach i na mój spo­sób. Na po­czą­tek, mu­si­my się stąd wy­do­stać.

– Cie­ka­we jak.

– Roz­wią­żesz mnie. Prze­bio­rę się za twoją ko­le­żan­kę, je­stem jej wzro­stu. W tej sza­cie nikt mnie nie roz­po­zna. Wy­pły­nie­my stąd jako dwie Do­rmen­do­ry. Gdy­by­śmy pły­nę­ły tylko z twoją przy­bocz­ną by­ło­by to po­dej­rza­ne. Dla­te­go trze­ba uwol­nić moją.

– To może się udać… i co dalej?

– Po­pły­nie­my po Klej­not Ciszy, nim one go zdo­bę­dą.

Nok­tis za­re­cho­ta­ła ner­wo­wo.

– My­ślisz, że mnie oszu­kasz po raz ko­lej­ny? Mó­wi­łaś, że nie mo­żesz po­wie­dzieć, bo za­klę­cie to blo­ku­je.

– Nie mogę po­wie­dzieć gdzie on jest. Ale mogę tam po­pły­nąć.

 

* * *

 

 

– Gdzie znik­nę­ła twoja przy­bocz­na? – spy­ta­ła Nok­tis ner­wo­wo pły­wa­jąc po nie­wiel­kiej kom­na­cie, w któ­rej La­cri­mo­sis cze­goś upar­cie szu­ka­ła, prze­wra­ca­jąc bez­par­do­no­wo sprzę­ty. Zmiaż­dżo­ny palec nadal bolał nie­mi­ło­sier­nie, ale nie po­tra­fi­ła się zdo­być na od­wa­gę by go uciąć. Jesz­cze nie teraz – po­wta­rza­ła w duchu – po wszyst­kim. W końcu to tylko palec.

– Mam! – ob­wie­ści­ła try­um­fal­nie.

– Co to?

– Ten na­szyj­nik to re­pli­ka Klej­no­tu Ciszy. Wy­glą­da iden­tycz­nie. Ale nie po­sia­da żad­nej mocy.

– Na cóż ci on?

La­cri­mo­sis mimo bólu za­śmia­ła się:

– Za­tań­czą, jak im za­gra­my. Zo­ba­czysz. A teraz płyń­my. Po­śpiesz się. Zdję­ła­byś też te ciu­chy, rzu­casz się w oczy.

– Nie. Do­rmen­do­ra nigdy nie zdej­mu­je swych szat.

– Nie je­steś już Do­rmen­do­rą.

– Nie tobie to oce­niać.

– Jak wo­lisz. Płyń­my.

– Dokąd?

– Nie mogę ci po­wie­dzieć. Po pro­stu płyń za mną.

– Gdzie znik­nę­ła twoja przy­bocz­na? – po­now­nie spy­ta­ła Nok­tis.

– Spo­tka­my ją na miej­scu.

 

* * *

 

 

W pół­mro­ku ne­kro­po­lii pod Głę­bi­ną Kwia­tów, wy­ku­tej w litej skale dna, wśród fi­la­rów i łęków opo­ro­wych, pod ko­leb­ko­wym skle­pie­niem i w pod­cie­niach stoż­ko­wych lunet kłę­bił się tłum bez­kształt­nych cieni. Gdy Nok­tis wy­tę­ży­ła wzrok i przyj­rza­ła się cie­niom bli­żej, wy­ło­wi­ła z tego cha­osu kil­ka­na­ście dyrod z przy­bocz­ny­mi, no­ro­dy w sza­tach ka­płań­skich i zbro­jach i ogrom­ną licz­bę uzbro­jo­nych po zęby sub­ren.

– Kim one są? – spy­ta­ła Do­rmen­do­ra.

– Matka po­le­ci­ła mi zor­ga­ni­zo­wać opór po upad­ku mia­sta – od­par­ła La­cri­mo­sis – nie jest to armia, nie­wie­le zdą­ży­łam zdzia­łać, nim mnie poj­ma­ły­ście, ale do za­bi­cia Rap­tis i Ro­diu­ris wy­star­czy.

– Jak chcesz tego do­ko­nać?

– Czemu tak pra­gniesz ze­msty?

– To moja spra­wa.

La­cri­mo­sis wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Skoro tak wo­lisz.

– One muszą umrzeć.

– I umrą.

– Nadal nie wiem jak. Wtedy mia­ły­śmy szan­sę. Mogły zna­leźć się bar­dzo bli­sko nas. Mo­głaś zabić Ro­diu­ris tak jak tę in­kwi­zy­tor­kę!

– Ude­rzy­ła­by mnie gło­sem nim zdą­ży­ła­bym zro­bić co­kol­wiek. Ro­diu­ris jest po­tęż­na. Czu­łam jej moc na sobie.

– Głu­pia! Nie spo­dzie­wa­ła­by się ni­cze­go!

– Może. A może by wcale się nie zbli­ży­ła? Mu­si­my się spie­szyć. Płyń­my.

– Nie od­po­wie­dzia­łaś mi na py­ta­nie! Jaki masz plan?

– Nie ma czasu, płyń­my. Wy­ja­śnię ci po dro­dze.

– Dokąd?

– Po pro­stu płyń za mną.

 

* * *

 

 

Ja­ski­nia z rzad­ka roz­świe­tlo­na była ma­gne­zjo­wy­mi la­tar­nia­mi, które zda­wa­ły się tylko po­tę­go­wać wszech­obec­ną ciem­ność. Pły­nę­ły po­spiesz­nie, zbite w cia­sną grupę, a La­cri­mo­sis szep­ta­ła:

– Uwa­żaj, tu za­kręt. I jak, dobry plan?

– To się nie uda – od­par­ła Nok­tis.

– Nadal my­ślisz, że twój był lep­szy?

– Był. Dawno do nich po­sła­łaś?

– Pół­to­rej hep­ty­ny temu.

– A jeśli nie przy­pły­ną?

– Przy­pły­ną. A nawet jeśli nie… Naj­waż­niej­sze, że Klej­not nie do­sta­nie się w ich ręce. Mam zor­ga­ni­zo­wa­ną grupę prze­rzu­to­wą. Ledwo go od­zy­ska­my, poślę go do sto­li­cy.

Nok­tis ude­rzy­ła moc­niej płe­twa­mi i wy­sfo­ro­wa­ła się na­przód. Mi­ja­jąc La­cri­mo­sis po­wie­dzia­ła:

– Przej­mą go po dro­dze. Nic na tym nie zy­skasz. Ani ich nie za­bi­jesz, ani nie ura­tu­jesz Klej­no­tu.

– Stój! Gdzie pły­niesz?

– Nie chcę w tym uczest­ni­czyć. To jest idio­tyzm. Znaj­dę inny spo­sób, by się ze­mścić.

– Po­cze­kaj! Jest jesz­cze jedna rzecz, któ­rej ci nie po­wie­dzia­łam.

– Jaka?

– Tam, gdzie się z nimi spo­tka­my, ścia­ny będą wal­czyć po na­szej stro­nie.

 

* * *

 

 

Gdy do­tar­ły na miej­sce ukry­cia Klej­no­tu, Nok­tis sko­men­to­wa­ła:

– W życiu bym na to nie wpa­dła.

– Naj­ciem­niej pod la­tar­nią.

Klej­not nie był ukry­ty, wręcz prze­ciw­nie. Wi­siał sobie spo­koj­nie, wśród setki in­nych na­szyj­ni­ków, które błysz­cza­ły na pier­siach po­są­gu w głów­nej pa­ła­co­wej świą­ty­ni. Świą­ty­ni, w któ­rej dzien­nie od­by­wa­ły się przy­naj­mniej czte­ry na­bo­żeń­stwa, sku­pia­ją­ce ty­sią­ce wier­nych. Co­dzien­nie dzie­siąt­ki ty­się­cy oczu wpa­try­wa­ły się w wi­ze­ru­nek Bo­gi­ni i w jej na­szyj­ni­ki. W tym w Klej­not Ciszy.

Do­rmen­do­ra z za­cie­ka­wie­niem ob­ser­wo­wa­ła, jak La­cri­mo­sis, mimo zmiaż­dżo­ne­go palca, bez­błęd­nie roz­bra­ja ko­lej­ne pu­łap­ki, z któ­rych każda mo­gła­by w oka­mgnie­niu zabić cały, to­wa­rzy­szą­cy im od­dział. Wresz­cie ostat­nia prze­szko­da padła i La­cri­mo­sis zdję­ła Klej­not z szyi Bo­gi­ni i prze­ło­ży­ła na wła­sną.

– Teraz szyb­ko do ka­ta­kumb – za­ko­men­de­ro­wa­ła La­cri­mo­sis – wró­ci­my tu za hep­ty­nę, to czas, który ozna­czy­ła Rap­tis i Ro­diu­ris.

– Do ka­ta­kumb? Po co?

– Oddać…

Nie do­koń­czy­ła, bo drzwi świą­ty­ni się roz­war­ły z hu­kiem. Z pa­sto­ra­łem na­wi­re­ny w ręku, ubra­na w wy­szy­wa­ną ru­bi­na­mi czar­ną, lśnią­cą suk­nię z dłu­gim tre­nem po­ja­wi­ła się w nich Ro­diu­ris. Tuż za nią wpły­nę­ły, równe sze­re­gi świą­tyn­nych gwar­dzi­stek w śnież­no­bia­łych zbro­jach. Pły­nąc ude­rza­ły mia­ro­wo sza­bla­mi o srebr­ne tar­cze i wy­bi­ja­ły ten sam rytm każ­dym ode­pchnię­ciem ogona. Na środ­ku świą­ty­ni Ro­diu­ris wznio­sła nad głowę pa­sto­rał. Od­dział utwo­rzył za nią re­gu­lar­ny pro­sto­pa­dło­ścian i za­pa­dła cisza.

– Je­steś za wcze­śnie! – wy­krzyk­nę­ła La­cri­mo­sis.

– Je­stem do­kład­nie o cza­sie. Oddaj Klej­not, a za­dbam by spo­tka­ła cię bez­bo­le­sna śmierć.

– Gdzie jest Rap­tis?

Ro­diu­ris wzru­szy­ła ra­mio­na­mi:

– Pew­nie bę­dzie tu za hep­ty­nę, jak wy­zna­czy­łaś. Oddaj Klej­not, i złóż­cie broń. Opór jest da­rem­ny.

La­cri­mo­sis rzu­ci­ła w stro­nę Ro­diu­ris na­szyj­nik. Rzut był słaby. Klej­not za­krę­cił się parę razy i w po­ło­wie od­le­gło­ści za­czął opa­dać na dno ka­te­dry. Ro­diu­ris nie cze­ka­jąc aż upad­nie pod­pły­nę­ła i chwy­ci­ła go pew­nie i owi­nę­ła wokół dłoni.

– Mam go! – za­re­cho­ta­ła szy­der­czo. Wska­za­ła pa­sto­ra­łem grup­kę wokół La­cri­mo­sis. – Za­bij­cie je. Wszyst­kie.

Gwar­dyj­ki z krzy­kiem rzu­ci­ły się na od­dział par­ty­zan­tek.

– Za mną! – roz­ka­za­ła La­cri­mo­sis i po­mknę­ła w kie­run­ku Ro­diu­ris. Ta ostat­nia przy­glą­da­ła się z za­do­wo­le­niem na­szyj­ni­ko­wi. Nagle jej czoło roz­ora­ła gniew­na bruz­da.

– Jest fał­szy­wy! – wrza­snę­ła. Wy­pły­nę­ła na­prze­ciw La­cri­mo­sis, wznio­sła pa­sto­rał, zło­ży­ła usta do uży­cia daru głosu i… nic się nie stało. Fala aku­stycz­na, która miała ogłu­szyć La­cri­mo­sis, nie ude­rzy­ła. La­cri­mo­sis wznio­sła sza­blę do ciosu. Jedna z gwar­dy­jek wła­sną pier­sią za­sło­ni­ła aryc­ka­płan­kę. Ro­diu­ris do­pie­ro teraz do­strze­gła, że praw­dzi­wy Klej­not Ciszy La­cri­mo­sis ma na pier­siach. Wokół roz­po­czę­ła się setka po­je­dyn­ków.

– Brać ją! – roz­ka­za­ła na­wi­re­na.

– Cofać się! Za po­mnik! – rzu­ci­ła La­cri­mo­sis i sama bły­ska­wicz­nie za­wró­ci­ła.

Nok­tis za­bi­ja­jąc ko­lej­ną gwar­dzist­kę wy­co­fy­wa­ła się wraz z Ar­ka­dyj­ką.

– Znów stra­ci­łaś oka­zję, by ją zabić!

– Ra­czej zy­ska­łam!

Ro­diu­ris i jej gwar­dzist­ki ma­new­ru­jąc mię­dzy ko­lum­na­mi ści­ga­ły nie­wiel­ki od­dział La­cri­mo­sis. Nie­daw­na zła­ma­na tor­tu­ra­mi więź­niar­ka po­ru­sza­ła się szyb­ciej niż letni sztorm, Do­rmen­do­ra ledwo mogła za nią na­dą­żyć. La­cri­mo­sis od­wró­ci­ła się i krzyk­nę­ła:

– Teraz!

Arka­dyj­skie par­ty­zant­ki ni­czym stado re­ki­nów na­pa­dły na czo­łów­kę od­dzia­łu gwar­dy­jek, po­szar­pa­ły je i rów­nie szyb­ko jak do­sko­czy­ły, od­sko­czy­ły po­mię­dzy po­są­gi. La­cri­mo­sis za­nur­ko­wa­ła i do­tknę­ła trzech pły­tek po­sadz­ki. Potem ko­lej­nych dwóch.

– Nie daj im do mnie do­pły­nąć! – rzu­ci­ła do Do­rmen­do­ry.

– Łatwo po­wie­dzieć – od­par­ła Bel­lij­ka wal­cząc z dwoma naraz gwar­dzist­ka­mi. W prze­strze­ni po­mię­dzy po­są­ga­mi zro­bi­ło się tłocz­no od nich.

Płyt­ki u pod­sta­wy po­są­gu Bo­gi­ni roz­su­nę­ły się, uka­zu­jąc pod­świe­tlo­ny przy­cisk. La­cri­mo­sis wdu­si­ła go. Z po­cząt­ku nic się nie stało. Potem usły­sza­ły coraz gło­śniej­szy bul­got. Ro­diu­ris za­trzy­ma­ła się. Jej twarz wy­ra­ża­ła nie­po­kój. Wznio­sła do góry pa­sto­rał i oto­czy­ła sie­bie i naj­bliż­sze gwar­dyj­ki ochron­nym bą­blem.

Po­mię­dzy po­są­ga­mi za­czę­ły ude­rzać pio­ru­ny. Bły­ska­wi­ce strze­la­ły z oczu Bo­gi­ni. Z jej rąk. Z jej płetw. Z jej ust. Gwar­dyj­ki sma­ga­ne elek­trycz­ny­mi bi­cza­mi umie­ra­ły wśród wrza­sków. Nie­któ­re z to­wa­rzy­szek La­cri­mo­sis też zna­la­zły się w nie­od­po­wied­nich miej­scach i po­dzie­li­ły los na­past­ni­czek. Więk­szość bez­piecz­nie ob­ser­wo­wa­ła spek­takl z dołu, z oko­lic pod­staw po­są­gów.

Po chwi­li, z ca­łe­go od­dzia­łu Ro­diu­ris po­zo­sta­ły tylko te, które otu­li­ła nie­prze­ni­kli­wym dla pio­ru­nów polem. Zo­rien­to­waw­szy się, że dno świą­ty­ni jest wolne od wy­ła­do­wań, Ro­diu­ris wska­za­ła w dół pa­sto­ra­łem i Bel­lij­ki za­czę­ły pły­nąć ku po­sadz­ce.

Do­pie­ro gdy ka­no­na­da grzmo­tów usta­ła, Ro­diu­ris do­strze­gła, że pro­por­cje się od­wró­ci­ły. Teraz par­ty­zan­tek było wię­cej i co gor­sza ota­cza­ły ją i jej ostat­nie gwar­dzist­ki z wszyst­kich stron.

– Ne­go­cjuj­my! – rzu­ci­ła Ro­diu­ris.

– Nie ma czego ne­go­cjo­wać! – od­par­ła La­cri­mo­sis. – Zaraz spo­tka cię kara za twoje be­stial­stwo.

– Od­pły­nę, a ty za­cho­wasz życie. Nie będę cię ści­gać.

– Mu­sisz za­pła­cić za swoje zbrod­nie!

– Nie po­peł­ni­łam żad­nych zbrod­ni.

– Je­dy­nie w tak spa­czo­nym umy­śle jak twój można tego nie do­strze­gać! Zmu­si­łaś jedną z moich sio­strze­nic, by zja­dła oczy dru­giej!

Ro­diu­ris od­rzu­ci­ła głowę do tyłu i za­śmia­ła się:

– Durna Ar­ka­dyj­ko, twoje sio­strze­ni­ce wi­dzia­łam do­pie­ro co. Dziś rano. Całe i zdro­we. I obie miały oczy. Rap­tis nie po­zwo­li­ła zro­bić im żad­nej krzyw­dy. A jak już o niej mowa, wy­puść mnie, bo ona za mo­ment tu nad­pły­nie ze swo­imi kar­se­na­mi. Wtedy moja ofer­ta bę­dzie nie­ak­tu­al­na.

– Kła­miesz! – wark­nę­ła La­cri­mo­sis i rzu­ci­ła się ku na­wi­re­nie z sza­blą w jed­nym ręku i za­tru­tym ostrzem w dru­gim. Nok­tis była tuż za nią. Klej­not Ciszy bły­snął błę­kit­nym świa­tłem a sfera chro­nią­ca Ro­diu­ris i jej gwar­dyj­ki zga­sła. Bel­li­sy bro­ni­ły się za­żar­cie, ale wynik star­cia był prze­są­dzo­ny. Jedna po dru­giej gi­nę­ły. La­cri­mo­sis do­się­gła za­tru­tym ostrzem Ro­diu­ris. Na­wi­re­na szarp­nę­ła się, za­krztu­si­ła, wy­plu­ła ob­ło­czek krwi i znie­ru­cho­mia­ła.

W tym samym mo­men­cie z mrocz­nych za­uł­ków ka­te­dry wy­pły­nę­ły sub­re­ny w czer­wo­nych zbro­jach. Były jesz­cze w znacz­nej od­le­gło­ści od po­bo­jo­wi­ska ale ogrom­nia­ły w oczach. Nie miały tarcz, za to każda uzbro­jo­na była w dwie sza­ble, a przez ramię miała prze­wie­szo­ną sieć. Jed­no­li­tą czer­wień ich zbroi ka­la­ły białe sym­bo­le na heł­mach i na­pier­śni­kach. Od­cisk dłoni i cyfry.

La­cri­mo­sis wes­tchnę­ła. Tej for­ma­cji nie dało się po­my­lić z żadną inną w oce­anie. Pięć­set Pierw­szy Le­gion kar­sen, zwany Pię­ścią Rap­tis.

Do­rmen­do­ra szep­nę­ła La­cri­mo­sis do ucha:

– Na co cze­kasz? Aż pod­pły­ną bli­żej? Przy­zwij po­now­nie tę burzę.

– Nie mogę – od­par­ła La­cri­mo­sis ze smut­kiem – to jed­no­ra­zo­we. Go­tuj­my się na śmierć. Szko­da, że Klej­not wpad­nie w ich ręce.

– Może nie wpad­nie. Daj mi go.

La­cri­mo­sis za­wa­ha­ła się. Po chwi­li zdję­ła Klej­not i za­wie­si­ła go na szyi Nok­tis.

– Nie uda ci się go uchro­nić. Rap­tis jest cwana. I pod­stęp­na. Nie wiem, co wy­my­śli­łaś, ale to nie po­mo­że. Ta be­stia przej­rzy każdy za­miar, każdy pod­stęp, każdą zmył­kę.

Do­rmen­do­ra wzru­szy­ła ra­mio­na­mi:

– Wiem. Znam ją dużo le­piej niż ty.

– Do­pa­dły­śmy przy­naj­mniej Ro­diu­ris. Jed­ne­go po­two­ra mniej. Po­wiesz mi teraz, za co chcia­łaś się ze­mścić?

– Po­wiem. Roz­każ swoim zło­żyć broń. To stwo­rzy pewną szan­sę.

Kar­se­ny oto­czy­ły je cia­sną pół­s­fe­rą, jed­nak nie ata­ko­wa­ły. Reszt­ki od­dzia­łu La­cri­mo­sis zje­ży­ły się sza­bla­mi jak kol­czat­ka.

– Szan­sę? Zwa­rio­wa­łaś? Tu nie ma żad­nych szans. A wolę zgi­nąć z bro­nią w ręku niż znów dać się tor­tu­ro­wać… Ale skoro mamy zaraz zgi­nąć, chcę byś coś wie­dzia­ła.

– Co ta­kie­go?

– Wy­ba­czam ci te wszyst­kie cier­pie­nia, które mi za­da­łaś. Ten ból. Miaż­dże­nie palca. Wbi­ja­nie igieł.

– Dziw­ne je­ste­ście. Co to ma za zna­cze­nie?

– Zaraz śmierć.

Nok­tis wzru­szy­ła ra­mio­na­mi i od­po­wie­dzia­ła:

– Nie.

Po czym scho­wa­ła broń i po­pły­nę­ła ku kar­se­nom.

– Co ty ro­bisz?! – krzyk­nę­ła roz­pacz­li­wie La­cri­mo­sis.

– Uspo­kój się. Re­ali­zu­ję plan – od­par­ła Nok­tis.

La­cri­mo­sis nie mogła uwie­rzyć wła­snym oczom. Do­rmen­do­ra pod­pły­nę­ła do kar­sen a te… się przed nią roz­stą­pi­ły. Nie miała jed­nak czasu się nad tym za­sta­na­wiać, bo ze­wsząd spa­dły na nią i jej to­wa­rzysz­ki sieci. Darmo pró­bo­wa­ła je ciąć ostrza­mi i roz­szar­py­wać. Po kilku chwi­lach wszyst­kie człon­ki­nie od­dzia­łu le­ża­ły skrę­po­wa­ne na po­sadz­ce świą­ty­ni.

– Czemu nas po pro­stu nie za­bi­je­cie?! – wy­dar­ła się La­cri­mo­sis czu­jąc, że palec znów szar­pie bólem.

Dwie kar­se­ny pod­nio­sły Ar­ka­dyj­kę. Nok­tis do niej pod­pły­nę­ła.

– Po co mia­ły­by­śmy was za­bi­jać? Jesz­cze mi się przy­dasz La­cri­mo­sis.

– W co ty grasz, Nok­tis?

Do­rmen­do­ra za­śmia­ła się.

– Prze­cież ci mó­wi­łam, że to fał­szy­we imię – po­wie­dzia­ła zdej­mu­jąc ka­pe­lusz, od­pi­na­jąc welon i kwef, żółte włosy za­fa­lo­wa­ły w nie­ła­dzie. – Po­zna­jesz mnie teraz?

Uka­za­ła twarz na­la­ną, jakby opuch­nię­tą, o ustach zbyt du­żych, a oczach – prze­ciw­nie – zbyt ma­łych, sta­lo­wo­sza­rych, o nie­przy­jem­nym, świ­dru­ją­cym spoj­rze­niu, spod gę­stych, ciem­nych brwi.

La­cri­mo­sis wy­krzy­wi­ła się w prze­ra­że­niu. Wy­szep­ta­ła jedno, krót­kie ale bu­dzą­ce w oce­anie nie­wy­obra­żal­ną grozę słowo:

– Rap­tis…

Rap­tis za­śmia­ła się.

– We wła­snej oso­bie. W sumie z tym imie­niem nie cał­kiem ci skła­ma­łam. Nok­tis na­zy­wa­ła mnie matka w dzie­ciń­stwie. Cie­szę się z tej na­szej przy­go­dy. Byłaś wspa­nia­ła, wiesz? Aha i jesz­cze jedno. Nie­świę­tej pa­mię­ci Ro­diu­ris nie okła­ma­ła cię. Rze­czy­wi­ście nie po­zwo­li­łam skrzyw­dzić two­ich sio­strze­nic.

– Czyli młod­sza nie zja­dła oczu star­szej?

– Za kogo ty nas masz? Nie je­ste­śmy sa­dyst­ka­mi!

La­cri­mo­sis ski­nę­ła głową i spy­ta­ła z na­dzie­ją:

– Czyli mojej sio­strze nie wy­rwa­ły­ście pier­si i nie zmie­li­ły­ście pal­ców?

Rap­tis uśmiech­nę­ła się i przez chwi­lę mil­cza­ła.

– Pięk­ną macie tę świą­ty­nię. I te pu­łap­ki. Muszę w swoim pa­ła­cu coś ta­kie­go wpro­wa­dzić. Na­uczysz mnie.

– Atho­osis żyje?

– Nie chcia­ła mówić. Nie­ste­ty. Przy wy­ry­wa­niu pier­si umar­ła, nie zdra­dziw­szy żad­nej z ta­jem­nic.

 

* * *

 

 

Jaźń roz­ja­rza­ły bły­ska­wi­ce bólu. Gwał­cą­cy usta kne­bel nie dał szan­sy na naj­mniej­szy jęk. Jakim cudem tak mały ka­wa­łek ciała mógł do­star­czać aż tak wiel­kie­go bólu? Mię­śnia­mi La­cri­mo­sis wstrzą­snął spazm. Miała wra­że­nie, jakby jej dusza za­nu­rzy­ła się we wrząt­ku. Opraw­czy­nie zo­sta­wi­ły jej na tyle moż­li­wo­ści ruchu, że gdyby chcia­ła, mo­gła­by spoj­rzeć w dół na zma­sa­kro­wa­ny ochłap. Za­ci­ska­ła oczy z ca­łych sił by zmiaż­dżo­nych tka­nek nie wi­dzieć.

„To tylko sutek. To. Tylko. Sutek” – po­wta­rza­ła w myśli – „To­tyl­ko­su­tek. Tyl­ko­su­tek. Sutek!!”

 

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Koszmarne okrucieństwo.

Stwierdzenie: Za kogo ty nas masz? Nie jesteśmy sadystkami! brzmi tutaj tak gorzko… crying

Studium niewiarygodnego zła, potworności i sadyzmu. 

Rewelacyjnie opisałeś te wszystkie kaźnie tak, aby mocno bolały, aby czytelnik dosłownie je czuł. 

Jestem pod ogromnym wrażeniem! 

 

Z technicznych dostrzegłam:

dwoma Dormendorami i nie mam pewności, czy nie powinno być w rodzaju żeńskim

 

 Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Dzięki Bruce, za Twój komentarz i łapankę (już poprawione – oczywiście – powinno być jak piszesz).

Cieszę się, że udało mi się wywrzeć wrażenie.

Również pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Fajna lektura (początkowo chciałem użyć określenia “przyjemna”, ale uznałem je za niestosowne w odniesieniu do opowiadania zawierającego opisy tortur i podrzynanie gardeł).

Podczas czytania rzuciło się w oczy trochę błędów– literówki, czasem nadmiar przecinków i kilka innych uchybień. Nie podejmę się jednak przytaczania konkretnych przykładów, ponieważ na pewno ktoś bardziej doświadczony w obcowaniu z tego typu tekstami zrobi to lepiej, bardziej merytorycznie. Moją uwagę zwrócił natomiast jeden fragment:

– Jedynie w tak spaczonym umyśle jak twój można tego nie dostrzegać! Zmusiłaś jedną z moich siostrzenic, by zjadła oczy drugiej!

– Co?! Kto ci takich bzdur naopowiadał?

Te dwie kwestie dialogowe wybiły mnie z imersji. Poczułem, jakbym na chwilę przeniósł się do świata seriali paradokumentalnych i oglądał scenę kłótni dwóch sąsiadek. To oczywiście subiektywne odczucie, ale uważam, że ten fragment nie wypadł dobrze jeśli chodzi o realizm.

Doceniam natomiast za 501 Legion, choć zastanawiam się, czy pominięcie kwestii “Pięści” nie uczyniłoby tego nawiązania bardziej subtelnym.

Cała przyjemność po mojej stronie.

Trudno w moim przypadku mówić o czymś takim, jak łapanka, ponieważ sama popełniam mnóstwo błędów. blush

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

 

bjkp­srz

Dzięki za odwiedziny, lekturę i cenne uwagi!

Kłótnię sąsiadek już usunąłem. W połowie :)

Co do odniesienia – rzeczywiście, jest ono aż bijące po oczach, ale zrobiłem tak specjalnie bo nieraz miałem tu informację zwrotną, że moje odniesienia są zbyt subtelne – więc teraz – programowo – walę w oczy dosłownymi cytatami, konstrukcjami itp. – a i tak, jak się okazuje, duża część “smaczków” jakie wplatam w teksty pozostaje niezauważona (np Taniec Miłości i Pogardy aż od nich tętni, a jak dotąd nikt ich wszystkich nie wskazał, nie mówiąc już o wcześniejszych moich tekstach, gdzie niektóre nawiązania ukryłem dość głęboko).

Ale jeśli to będzie więcej osób razić w oczy, to oczywiście trochę to stonuję – trochę się głupio czuję tak waląc czytelnika między oczy i prowadząc go za rączkę.

 

Fajna lek­tu­ra (po­cząt­ko­wo chcia­łem użyć okre­śle­nia “przy­jem­na”, ale uzna­łem je za nie­sto­sow­ne w od­nie­sie­niu do opo­wia­da­nia za­wie­ra­ją­ce­go opisy tor­tur i pod­rzy­na­nie gar­deł).

Pod­czas czy­ta­nia rzu­ci­ło się w oczy tro­chę błę­dów– li­te­rów­ki, cza­sem nad­miar prze­cin­ków i kilka in­nych uchy­bień. Nie po­dej­mę się jed­nak przy­ta­cza­nia kon­kret­nych przy­kła­dów, po­nie­waż na pewno ktoś bar­dziej do­świad­czo­ny w ob­co­wa­niu z tego typu tek­sta­mi zrobi to le­piej, bar­dziej me­ry­to­rycz­nie. Moją uwagę zwró­cił na­to­miast jeden frag­ment:

– Je­dy­nie w tak spa­czo­nym umy­śle jak twój można tego nie do­strze­gać! Zmu­si­łaś jedną z moich sio­strze­nic, by zja­dła oczy dru­giej!

– Co?! Kto ci ta­kich bzdur na­opo­wia­dał?

Bruce

Cała przy­jem­ność z Twoich odwiedzin jest zawsze po mojej stro­nie. Jestem w stanie się o to pojedynkować ;-)

 

Po­zdra­wiam. :)

entropia nigdy nie maleje

laugh

Dziękuję.

 

Jeszcze dopisałabym, jeśli chodzi o przemyślenia po lekturze opowiadania… Twoja doskonała opowieść wywołała u mnie drzemiące gdzieś głęboko przykre wrażenia, które oczywiście co jakiś czas pojawiają się (np. podczas lekcji o wojnach czy torturach lub podczas oglądania wiadomości o bieżących strasznych wydarzeniach) – ile w historii było okrucieństwa, ile mąk zadawano z premedytacją innym, ile bestialstwa ma w sobie niejeden oprawca. Wydaje się to niewyobrażalne, a jednak tak przecież jest.

Twój tekst potrafił fenomenalnie to podkreślić, uwypuklić, dać do myślenia, kazał czytelnikowi pochylić się dłużej nad tym ważkim problemem…

 

Pozdrawiam. :) 

Pecunia non olet

Cieszę się, że dałem do myślenia.

To wszystko co piszesz to oczywiście prawda.

Mam nadzieję tylko, że tekst nie zostanie przez jury zdyskwalifikowany jako publicystyczny.

 

Pozdrawiam ponownie, bo pozdrowionek nigdy za wiele! :)

entropia nigdy nie maleje

:)) Dzięki. 

Oj, na pewno nie ma takiej obawy. :)

Pecunia non olet

bruce

 

A skąd wiesz? Masz jakieś dojścia do żurków? ;-)

entropia nigdy nie maleje

laugh

Na bogato podany! laugh

Wywróżyłam z układu kawałków boczku. laugh

Pecunia non olet

I potem boczki rosną! ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

:))

Pecunia non olet

Jimie,

 

Mam wrażenie, że fabułę wymyślałeś na bieżąco, podczas pisania. Chaos jest słowem, które jakoś mi towarzyszy po lekturze. Spróbuję wyjaśnić, o co mi chodzi.

 

Używasz wielu nazw, które totalnie nic mi nie mówią. Nigdzie ich nie wyjaśniasz, niewiele opisujesz, w wyniku czego przebijam się przez tekst, którego nie tylko nie jestem w stanie zrozumieć, ale nawet zwizualizować. Jak choćby tu: 

 

Gdy Noktis wytężyła wzrok i przyjrzała się cieniom bliżej, wyłowiła z tego chaosu kilkanaście dyrod z przybocznymi, norody w szatach kapłańskich i zbrojach i ogromną liczbę uzbrojonych po zęby subren.

Czy tu:

– Półtorej heptyny temu.

Ta heptyna pada kilka razy i nie daje mi spokoju, ile to jest w końcu.

 

– Gdzie zniknęła twoja przyboczna?

No właśnie, gdzie? Bo albo coś mi umknęło, albo nigdzie nie było o niej słowa. Przyznaję, że mogłem pogubić się w mnogości nazw.

 

Noktis uderzyła mocniej płetwami i wysforowała się naprzód. Mijając Lacrimosis powiedziała:

– Przejmą go po drodze. Nic na tym nie zyskasz. Ani ich nie zabijesz, ani nie uratujesz Klejnotu.

– Stój! Gdzie płyniesz?

– Nie chcę w tym uczestniczyć. To jest idiotyzm. Znajdę inny sposób by się zemścić.

– Poczekaj! Jest jeszcze jedna rzecz, której ci nie powiedziałam.

Lacrimosis jest wolna, do czego właściwie potrzebna jej tutaj (nie)Noktis? Równie dobrze mogła powiedzieć “nara, trzym się, dzięki za wyzwolenie!”.

 

– Nie daj im do mnie dopłynąć! – rzuciła do Dormendory.

– Łatwo powiedzieć – odparła Bellijka(…)

Czym jest Dormendora i czym jest Bellijka? Bo bohaterka mówi do (nie)Noktis, ale te zamienne i niewyjaśnione nazwy potęgują bałagan w tekście.

 

W tym samym momencie z mrocznych zaułków katedry wypłynęły subreny w czerwonych zbrojach.

Okej, subreny, czymkolwiek są, wypłynęły na pomoc antagonistce. Po czym:

Karseny otoczyły je ciasną półsferą, jednak nie atakowały.

Karseny to inaczej subreny? Czy karseny to resztka oddziału gwardii Rodiuris, a subreny to coś zupełnie innego?

 

Miała wrażenie, jakby jej dusza zanurzyła się we wrzątku.

Poetycko, aczkolwiek troszkę niezrozumiale, bo nijak mi się do tego odnieść.

 

– Prościej cię zabić puki jesteś związana.

 Literówka, tak na koniec.

 

Walki bardzo szybkie, chaotyczne, bez, mam wrażenie, żadnego porządku. Może to i dobrze, walka pewnie tak właśnie wygląda. Ale czyta się to ciężko.

Trudno przejąć się losami protagonistki, choć to, co przechodzi, jest bez wątpienia straszne. Nie mam jednak pojęcia, kim jest nasza bohaterka, kto ją pojmał i czy jest przetrzymywana w jakimś większym celu, czy tylko po to, żeby wyznała/pokazała, gdzie jest klejnot? Rozumiem, że gdzieś tam w tle toczy się wojna, ale kto z kim walczy i z jakiego powodu? Odpowiedzi na te pytania mogłyby nadać opowieści głębi i atrakcyjności.

Twist końcowy… Gdyby Lacrimosis pozwoliła swojej wyzwolicielce odejść i “mścić się” na własny sposób, zamiast usilnie zatrzymywać ją przy sobie, cały plan spaliłby na panewce, zgadza się? Czy gdzieś w moim rozumowaniu jest błąd?

 

Odpowiadając na Twoje pytanie z przedmowy: tak, warto betować, choćby i trzy miesiące (jeśli betujący dają radę). 

Mam nadzieję, że sprawdziłem się jako mysz laboratoryjna. ;) Oraz że inni znajdą w tekście coś pozytywnego dla siebie.

 

Powodzenia w konkursie. :)

Adek_W

Dziękuję za odwiedziny i sprawdzenie się (jak najlepsze) w roli myszy laboratoryjnej – wręcz myszy bojowej!

 

Mam wrażenie, że fabułę wymyślałeś na bieżąco, podczas pisania. Chaos jest słowem, które jakoś mi towarzyszy po lekturze.

 

O dziwo – nie. Fabułę wymyśliłem przed napisaniem, świat również, prawdę mówiąc wręcz tutaj się zachowałem bardzo podstępnie – bo utwór się dzieje w tym samym świecie co i poprzedni (ten miesiącami betowany), i to nawet równolegle do niego (ten sam czas, nieco inne miejsce, choć wydarzenia obydwu są powiązane) – ale celowo o tym nie napisałem we wstępie, bo jednym z pytań eksperymentu – który sobie tu założyłem – było: czy “To tylko…” może się sprawdzić (i jest zrozumiałe) jako utwór samodzielny, niezależny. Fabuła powstała wcześniej, ale sama narracja – rzeczywiście powstawała niejako z marszu – na początku napisałem tylko zakończenie, potem początek i całą resztę. Ostatecznie jeszcze po zakończeniu – by dłużej wybrzmiało – wrzuciłem powtórkę z początku.

Twoje uwagi są w tym świetle bardzo cenne – bo choć wykastrowałem ten utwór mocno ze słownictwa używanego w poprzednim, to jednak nadmiar neologizmów wciąż przytłacza.

 

Używasz wielu nazw, które totalnie nic mi nie mówią. Nigdzie ich nie wyjaśniasz, niewiele opisujesz…

 

To prawda. W “Tańcu miłości i pogardy” (tym długo betowanym opowiadaniu) też ich nie wyjaśniam. Czy to dlatego, że jestem względem czytelnika wredny? Chyba nie do końca. Raczej: chciałbym być zrozumiany – to oczywiste – staram się pisać prosto jak się da, celowo niczego nie zaciemniam – nad zrozumiałość stawiam jednak uczciwość i zwięzłość. Liczę, że czytelnik przymknie oko na niezrozumienie, lub zrozumie w swój sposób – nawet błędny – ale nie zostanie przeze mnie celowo oszukany. Bo gdybym na przykład konsekwentnie używał zamiast nazwy “nawirena” – “arcykapłanka” (parę razy tak robię, pisząc o Rodiuris “arcykapłanka”) – czułbym się jak oszust.

Arcykapłanka zamyka nam znaczenie i bardzo uściśla – wyraz obcy

Jeszcze gorzej jest z subreną. O ile “arcykapłanka” oddaje w miarę dobrze główną treść tego o co chodzi w byciu nawireną (choć może lepsze by było “papieżyca” lub “matriarcha”), to dla subreny nie ma pojedynczego słowa, które by mogło w przybliżeniu je zastąpić (pewnie najbliższe byłoby ”robotnica” – ale wtedy bałbym się, że ludzie zaczną je na przykład uważać za proletariuszki, “podwładna”? jeszcze gorzej)

 

 

Gdy Noktis wytężyła wzrok i przyjrzała się cieniom bliżej, wyłowiła z tego chaosu kilkanaście dyrod z przybocznymi, norody w szatach kapłańskich i zbrojach i ogromną liczbę uzbrojonych po zęby subren.

Czy tu:

– Półtorej heptyny temu.

Ta heptyna pada kilka razy i nie daje mi spokoju, ile to jest w końcu.

 

Czy gdybym napisał, że heptyna to jedna siódma iméry, czyli pory dziennej i w zależności od pory roku trwa, używając ziemskich miar – od około czterdziestu do dziewięćdziesięciu minut – w czymkolwiek by to pomogło? Nie wiem, może powinienem. Może powinienem wymienić heptynę na godzinę – zrozumiałą bez tłumaczenia, a mniej więcej odpowiadającą jej długości. Ale znów – czułbym się jak oszust. Godzina ma stałą długość. Heptyna nie.

 

 

– Gdzie zniknęła twoja przyboczna?

No właśnie, gdzie? Bo albo coś mi umknęło, albo nigdzie nie było o niej słowa. Przyznaję, że mogłem pogubić się w mnogości nazw.

To już pewnie jakiś rodzaj mojej zarozumiałości, ale uznałem, że nie muszę czytelnika za rączkę prowadzić od zdarzenia do zdarzenia i wszystko mu pokazywać. Lacrimosis potrzebowała przekazać wiadomość do konspiratorek. Zrobiła to za pomocą przybocznej. Dlatego na jakiś czas ta ostatnia musiała zniknąć.

 

Noktis uderzyła mocniej płetwami i wysforowała się naprzód. Mijając Lacrimosis powiedziała:

– Przejmą go po drodze. Nic na tym nie zyskasz. Ani ich nie zabijesz, ani nie uratujesz Klejnotu.

– Stój! Gdzie płyniesz?

– Nie chcę w tym uczestniczyć. To jest idiotyzm. Znajdę inny sposób by się zemścić.

– Poczekaj! Jest jeszcze jedna rzecz, której ci nie powiedziałam.

Lacrimosis jest wolna, do czego właściwie potrzebna jej tutaj (nie)Noktis? Równie dobrze mogła powiedzieć “nara, trzym się, dzięki za wyzwolenie!”.

Lacrimosis do końca nie ufa (nie)Noktis. Pewnie gdyby ta rzeczywiście się chciała oddalić, użyła by wszelkich środków by ją zatrzymać – ale nie chce robić tego przemocą, bo widziała, jak (nie)Noktis walczy.

 

 

Czym jest Dormendora i czym jest Bellijka? Bo bohaterka mówi do (nie)Noktis, ale te zamienne i niewyjaśnione nazwy potęgują bałagan w tekście.

To akurat wytłumaczyłem – chyba jako jedyną rzecz – w drugim akapicie po pierwszych gwiazdkach jest dość dokładne wyjaśnienie kim są (a kim nie są) Dormendory:

(…)Dormendory były dużo więcej niż katami. Były kapłankami tortur. Arcydawczyniami cierpienia. Artystkami bólu. Rzadko coś mówiły. Dokręcały albo odkręcały śruby maszyn. Zadawanie pytań zostawiały innym mistrzyniom. Inkwizytorkom.

Bellis i Arkadis to dwa narody biorące udział w konflikcie – piszę o tym w następnym akapicie.

Starałem się nie używać tych zastępczych określeń – może rzeczywiście było to błędem i powinienem konsekwentnie o Noktis pisać Noktis, a o Lacrimosis – Lacrimosis. Niestety pokutują we mnie jakieś jeszcze szkolne głupoty, że nie powinno się powtarzać tych samych wyrazów, bo styl na tym cierpi. Ma to pewnie sens w wypracowaniach i rozprawkach, nie najgłupsze to w prozie niefantastycznej – ale tu chyba masz rację, że było strzałem samemu sobie w stopę.

 

Karseny to inaczej subreny? Czy karseny to resztka oddziału gwardii Rodiuris, a subreny to coś zupełnie innego?

Nie. Nie wdając się w szczegóły – subreny są terminem ogólniejszym. Karseny to w pewien szczególny sposób uzbrojone i wyszkolone subreny – ale myślę, że wiedza o tym jak, gdzie i po co są szkolone (a jak są uzbrojone odrobinę opisałem) – nie jest potrzebna do zrozumienia opowiadania.

 

 

Miała wrażenie, jakby jej dusza zanurzyła się we wrzątku.

Poetycko, aczkolwiek troszkę niezrozumiale, bo nijak mi się do tego odnieść.

Wiem. Zaryzykowałem, że jednak ktoś coś sobie fizycznego za pomocą tej metafory wyobrazi. Skoro dusze ludzkie mogą się w piekle smażyć w kotłach pełnych smoły, to czemu nie gotować we wrzątku? No cóż – nie zagrało. Ale może inni coś poczują? Zakładam, że nie muszę każdym zdaniem trafiać do każdego.

 

– Prościej cię zabić puki jesteś związana.

 Literówka, tak na koniec.

 

Raczej ortograf niż literówka :) Dzięki! Już poprawiam!

 

Walki bardzo szybkie, chaotyczne, bez, mam wrażenie, żadnego porządku. Może to i dobrze, walka pewnie tak właśnie wygląda. Ale czyta się to ciężko.

 

Miałem nadzieję, że mimo chaosu będzie się czytało dobrze. Cóż, muszę popracować nad scenami walk. Dzięki za uwagę!

 

Trudno przejąć się losami protagonistki, choć to, co przechodzi, jest bez wątpienia straszne. Nie mam jednak pojęcia, kim jest nasza bohaterka, kto ją pojmał i czy jest przetrzymywana w jakimś większym celu, czy tylko po to, żeby wyznała/pokazała, gdzie jest klejnot? Rozumiem, że gdzieś tam w tle toczy się wojna, ale kto z kim walczy i z jakiego powodu? Odpowiedzi na te pytania mogłyby nadać opowieści głębi i atrakcyjności.

 

Hmmm… jeśli kusi Cię by uzyskać szersze tło, to przeczytaj mój “Taniec…” – ale uprzedzam – tam słów przeze mnie wymyślonych jest jeszcze więcej i tak jak tu – ich nie tłumaczę. Tu też wyrzuciłem czyimi córkami są Lacrimosis i Athoosis (Legatisy Schylosis, która jest tylko wspomniana w tym drugim opowiadaniu) – bo to i tak by nic nikomu nie powiedziało. Znów wychodzę z założenia – nie trzeba znać całości tego świata, jego głębi, relacji w nim – by zrozumieć samą historię.

Być może to założenie jest błędne – ale po to właśnie tekst wrzuciłem – by się dowiedzieć.

 

Twist końcowy… Gdyby Lacrimosis pozwoliła swojej wyzwolicielce odejść i “mścić się” na własny sposób, zamiast usilnie zatrzymywać ją przy sobie, cały plan spaliłby na panewce, zgadza się? Czy gdzieś w moim rozumowaniu jest błąd?

Nie, nie ma błędu. Tak naprawdę (nie)Noktis ani na chwilę nie chciała odpłynąć od Lacrimosis – był to rodzaj gry, ryzykownej gry, by uzyskać od niej więcej informacji.

 

 

Odpowiadając na Twoje pytanie z przedmowy: tak, warto betować, choćby i trzy miesiące (jeśli betujący dają radę). 

Dzięki za odopowiedź. Jeszcze raz zachęcam (ale nie jakoś bardzo – aż takim sadystą nie jestem) – do przeczytania tego zbetowanego tekstu :)

 

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie uwagi, bardzo wiele się dzięki nim dowiedziałem, wszystkie były treściwe i bardzo cenne. Uczyniłeś mi wielką przysługę (i przyjemność) swoimi szczegółowymi uwagami, Adku_W, mam nadzieję, że eksperyment nie był dla Ciebie zbyt uciążliwy. Na stronie są na pewno jakieś ciastka – można się nimi poczęstować dla osłodzenia losu obiektu doświadczalnego ;-)

 

 

 

Pozdrawiam serdecznie!

entropia nigdy nie maleje

Zmieliłyśmy jej palce, połamałyśmy płetwy, wyrwałyśmy piersi.

Auć.

 

I teraz oczekuję nagrody za “Niedopowiedzenie Roku”.

 

Rozumiesz: obrażenia fizyczne to jedna rzecz, ale “zmieliłyśmy” zamiast “zmełłyśmy” też powoduje dotkliwy ból, jeżeli masz do czynienia z purystą językowym.

 

 

Ogólniej… wybacz, ale tutaj nie dam rady dokonać szczegółowej łapanki. Brakuje mi czasu i determinacji, więc komentarz będzie bardziej abstrakcyjny. Zjawiam się więc przede wszystkim dlatego, że chcę wyrazić uznanie dla rzetelnego, dosadnego opisu tortur. Próbowałem dotknąć tego tematu (Wyrywanie zębów przy pomocy testów ciążowych), ale za bardzo mięczak jestem, aby to zrobić z tak imponującym rozmachem. Chyba jeszcze sporo nauki przede mną.

 

I jeszcze jedna rzecz:

dla subreny nie ma pojedynczego słowa, które by mogło w przybliżeniu je zastąpić (pewnie najbliższe byłoby ”robotnica” – ale wtedy bałbym się, że ludzie zaczną je na przykład uważać za proletariuszki, “podwładna”? jeszcze gorzej)

Gdybym miał tekst do przełożenia z arkadyjskiego na nasze i wyrozumiał to słowo z kontekstu, pewnie odruchowo oddałbym je przez “akolitka”, ale tłumaczenie określeń pozycji społecznych pomiędzy cywilizacjami to w istocie raczej śliskie zajęcie – przypomina mi się tutaj fragment Pianoli Vonneguta:

Doktor Halyard uśmiechnął się i kiwał głową ze zrozumieniem, czekając na przetłumaczenie.

– Szach – rzekł Khashdrahr – on chciałby wiedzieć, jeśli łaska, kto jest właścicielem tych wszystkich niewolników, których wciąż napotykamy na drodze, odkąd wyjechaliśmy z Nowego Jorku.

– To nie niewolnicy – odparł Halyard, chichocząc protekcjonalnie. – Obywatele w służbie rządu! Mają takie same prawa jak inni: wolność słowa, wolność wyznania, prawo głosowania (…).

Khashdrahr przestał tłumaczyć i zmarszczył brwi w zakłopotaniu.

– Przepraszam! Ten „przeciętny obywatel” … Obawiam się, że w naszym języku nie mamy takiego odpowiednika…

– No – rzekł Halyard – zwykły człowiek. Jak na przykład ci, którzy pracowali na moście, czy ten w tym starym samochodzie, który mijaliśmy. Mały człowiek, niezbyt zdolny, ale poczciwy, prosty, taki zwykły, taki, jakich się co dzień spotyka…

Khashdrahr przetłumaczył.

– Aha! – powiedział szach kiwając głową. – Takaru.

– Co on powiedział?

– Takaru – wyjaśnił Khashdrahr. – Niewolnik.

– Nie takaru – zaprzeczył Halyard, mówiąc wprost do szacha. – O-by-wa-tel!

– Aaach! – rzekł szach. – O-by-wa-tel. Uśmiechnął się promiennie. – Takaru – obywatel. Obywatel – takaru.

Dziękuję za zajmującą lekturę i pozdrawiam!

Jeszcze ośmielę się odwołać, Jimbo.

 

To prawda. W “Tańcu miłości i pogardy” (tym długo betowanym opowiadaniu) też ich nie wyjaśniam. Czy to dlatego, że jestem względem czytelnika wredny? Chyba nie do końca. Raczej: chciałbym być zrozumiany – to oczywiste – staram się pisać prosto jak się da, celowo niczego nie zaciemniam – nad zrozumiałość stawiam jednak uczciwość i zwięzłość. Liczę, że czytelnik przymknie oko na niezrozumienie, lub zrozumie w swój sposób zrozumie – nawet błędny – ale nie zostanie przeze mnie celowo oszukany. Bo gdybym na przykład konsekwentnie używał zamiast nazwy “nawirena” – “arcykapłanka” (parę razy tak robię, pisząc o Rodiuris “arcykapłanka”) – czułbym się jak oszust.

Arcykapłanka zamyka nam znaczenie i bardzo uściśla – wyraz obcy

Jeszcze gorzej jest z subreną. O ile “arcykapłanka” oddaje w miarę dobrze główną treść tego o co chodzi w byciu nawireną (choć może lepsze by było “papieżyca” lub “matriarcha”), to dla subreny nie ma pojedynczego słowa, które by mogło w przybliżeniu je zastąpić (pewnie najbliższe byłoby ”robotnica” – ale wtedy bałbym się, że ludzie zaczną je na przykład uważać za proletariuszki, “podwładna”? jeszcze gorzej)

Rozumiem, co masz na myśli i jest to na swój sposób usprawiedliwiające. Nijak nie ułatwia czytania, ale usprawiedliwia pewne aspekty tekstu, które uważam za mankamenty (nawet, jeśli nie chciałeś się usprawiedliwiać).

 

Czy gdybym napisał, że heptyna to jedna siódma iméry, czyli pory dziennej i w zależności od pory roku trwa, używając ziemskich miar – od około czterdziestu do dziewięćdziesięciu minut – w czymkolwiek by to pomogło?

No nie.

 

Nie wiem, może powinienem. Może powinienem wymienić heptynę na godzinę – zrozumiałą bez tłumaczenia, a mniej więcej odpowiadającą jej długości. Ale znów – czułbym się jak oszust. Godzina ma stałą długość. Heptyna nie.

Jeśli pisałeś tekst dla siebie, to w porządku. Bycie fair wobec siebie to ważna rzecz. Jeśli pisałeś dla czytelnika, to obawiam się, że troszkę inaczej to działa.

 

Bellis i Arkadis to dwa narody biorące udział w konflikcie – piszę o tym w następnym akapicie.

Masz rację i przyznaję, że tu zawaliłem, a tekst przeczytałem dwa razy. Mea maxima culpa. 

 

Nie. Nie wdając się w szczegóły – subreny są terminem ogólniejszym. Karseny to w pewien szczególny sposób uzbrojone i wyszkolone subreny – ale myślę, że wiedza o tym jak, gdzie i po co są szkolone (a jak są uzbrojone odrobinę opisałem) – nie jest potrzebna do zrozumienia opowiadania.

Nie jest, to fakt. Ale gdybyś poczęstował mnie w trakcie lektury informacją zawartą w pierwszej części tej wypowiedzi, to światotwórczy aspekt opowiadania zyskałby plusika. A ja miałbym mniej o jedną rzecz do przyczepienia się. ;)

 

No cóż – nie zagrało. Ale może inni coś poczują? Zakładam, że nie muszę każdym zdaniem trafiać do każdego.

Rzecz jasna, że nie musisz. I wierzę, że inni poczują. Ja to ogólnie mało wrażliwy poetycko jestem. ;)

 

Raczej ortograf niż literówka :) 

O to, to!

 

Hmmm… jeśli kusi Cię by uzyskać szersze tło, to przeczytaj mój “Taniec…” 

A żebyś wiedział!

 

Znów wychodzę z założenia – nie trzeba znać całości tego świata, jego głębi, relacji w nim – by zrozumieć samą historię.

Masz rację, zgodzę się w tym przypadku. Historia jest zrozumiała. Wybrzmiewa motyw konkursowy. Tyle tylko, że opowieść pędzi szaleńczo i atakuje czytającego mnóstwem nieznanych mu wyrazów, odbierając możliwość stopniowego rozsmakowania się w bardzo bogatym światotwórstwie. To trochę tak, jak było Ci obojętne, czy zainteresujesz odbiorcę swoim uniwersum. Bo nawet nie pozwalasz mu dobrze się z nim zapoznać. Po prostu wrzucasz go w to morze tytułów, nazw i imion, pozwalając tonąć, zamiast ostrożnie uczyć pływać. Być może niektórym się to spodoba (wierzę w to!). Ja czułem się lekko zagubiony. :)

 

(…)mam nadzieję, że eksperyment nie był dla Ciebie zbyt uciążliwy.

Nie był. A ja mam nadzieję, że znów udało mi się być bardziej konstruktywnym, niż uszczypliwym. :)

 

Ślimak Zagłady

 

Zabiłeś mi ćwieka!

 

Zmielić czy zemleć? Część słowników podaje tak, część tak, te najmądrzejsze, zgadzają się z Tobą, że powinno być “zmełłyśmy” a nie “zmieliłyśmy” – a mi się to “zmełłyśmy” jakoś archaicznie kojarzy, ewentualnie brzmi dobrze w wyrażeniu “zmełła w ustach przekleństwo” – ale fizycznie coś zetrzeć – w sensie przerobić na proszek lub miazgę – to dla mnie pasuje tylko zmielić… Czy to jakieś moje zboczenie/choroba/regionalizm? Jak powinno być “zmieliłyśmy” czy “zmełłyśmy”? Niby Ci wierzę, niby uznaję autorytet, ale to “zmałłyśmy” brzmi dla mnie tak… łagodnie. Kojarzy się z “rozmemłany”. Ehhh… Chyba potrzebuję trzeciej opnii :/ – czy jest na sali lekarz (najlepiej z dyplomem grammar-nazi)?

 

Gdzie mi tam do Vonneguta – ale cieszę się, że ten kawałek wkleiłeś – dobrze to ukazuje mój problem. “Akolitka” – też mogłoby być. Jednak to też by zamknęło znaczenie w innej – religijnej tylko – przegródce. Wziąwszy pod uwagę biologiczną odmienność subren – myślałem o słowie hidźra – ale po pierwsze, jeśli ktoś się nie interesuje kulturami wschodu, to hidźra mu nie powie więcej niż subrena, po drugie – jeśli ktoś się interesuje – będzie nadawał subrenom pewien aspekt męski – którego w nich nie ma (one są o tyle tylko zmaskulenizowane, że ich cechy samicze są nierozwinięte).

 

Trochę padam tu ofiarą “klątwy wiedzy” – moim przekleństwem jest wymyślanie bardzo szczegółowych i rozbudowanych światów – od razu z kulturą, historią, prehistorią, zwyczajami, literaturą, językami itp. – i wiem o tym świecie wszystko – w końcu go stworzyłem w sześć dni morderczej pracy (a siódmego odpoczywałem) – ale… czytelnik tego wszystkiego nie wie. I nie sposób, bym mu to wszystko przekazał w dwudziestu tysiącach znaków czy nawet dwustu tysiącach – skoro ja mam to na poziomie molekularnym opracowane – ja wiem, że ciała tych istot – które nazywam naddenami – tak jak nasze zbudowane są z tkanek, tkanki z komórek, a informację genetyczną przenosi DNA – czytelnik też może się tego domyślać, zakładać takie podobieństwa z naszym światem, ale tego nie wie. Jeśli mu teraz zacznę tłumaczyć, że subreny są haploidalne, to się zupełnie pogubi. Dlatego przyjąłem strategię odwrotną – nie wyjaśniam – pokazać, nazwać, skategoryzować – ale nie próbuję narzucić zrozumienia, bo ten świat jest zbyt odmienny, by go zrozumieć po paru stronach.

Zarozumialstwo?

Pewnie tak.

Bardzo Jimowe. Cóż zrobić :)

 

Dziękuję za zajmującą lekturę i pozdrawiam!

 

A ja dziękuję za odczytanie i jakże miły komentarz! Zapraszam ponownie, gdyby Ci coś jeszcze na myśl przyszło :)

 

 

entropia nigdy nie maleje

Adek_W

 

Pisałem odpowiedź Ślimakowi Zagłady i nie zauważyłem, że ponownie mnie odwiedziłeś!

 

Rozumiem, co masz na myśli i jest to na swój sposób usprawiedliwiające. Nijak nie ułatwia czytania, ale usprawiedliwia pewne aspekty tekstu, które uważam za mankamenty (nawet, jeśli nie chciałeś się usprawiedliwiać).

 

Raczej nie tyle usprawiedliwiać – co się wytłumaczyć, choć może i usprawiedliwiać (w pewnym tego słowa znaczeniu) – będzie dobre. Nie piszę tekstów wbrew czytelnikowi, czy myśląc jak tu je zrobić bardziej zagmatwanymi czy trudnymi w odbiorze… prawdę mówiąc – gdybym był sprawny na tyle, potrafił, albo choć znał sposób – na zapisanie ich tak, by zarazem były zrozumiałe i uczciwe – na pewno bym tak zrobił. Nie chcę niczego zaciemniać – ale próba rozjaśnienia na siłę mogłaby zabić i tempo utworu – i pośrednio – ten świat.

 

Jeśli pisałeś tekst dla siebie, to w porządku. Bycie fair wobec siebie to ważna rzecz. Jeśli pisałeś dla czytelnika, to obawiam się, że troszkę inaczej to działa.

 

Gdybym pisał tekst TYLKO dla siebie – to bym go nie publikował. Dla siebie – piszę samoobserwacje, pamiętniki, tego typu rzeczy – bo wiem, że ich nigdy i nigdzie nie opublikuję. Sam się łapię zresztą tam na tym, że swoich pamiętników sprzed kilkudziesięciu lat nie rozumiem. Ale to tylko uwaga na marginesie.

Nie wierzę – w takie pisanie dla siebie – jeśli się publikuje – w dowolnej formie. Najlepiej – sobie napisać a muzom – a potem jeszcze obrazić się na czytelnika, że nie dorósł albo nie zrozumiał. To nie ja. Tak jak pisałem – chciałbym, by to wszystko było zrozumiałym, chciałbym czytającego “zarazić” tym światem – ale pewnie mi po prostu nie dostaje umiejętności.

Masz rację i przyznaję, że tu zawaliłem, a tekst przeczytałem dwa razy. Mea maxima culpa. 

 

Raczej jednak moja. Pewne informacje trzeba w tekstach powtarzać. Trzeba jakiejś redundancji, trochę refrenów – by utwór stał się zrozumiały. Więc jeśli ktoś zawalił – to bardziej ja, niż Ty. Powinienem te wyjaśnienie gdzieś – innymi słowy – powtórzyć.

 

 

Nie jest, to fakt. Ale gdybyś poczęstował mnie w trakcie lektury informacją zawartą w pierwszej części tej wypowiedzi, to światotwórczy aspekt opowiadania zyskałby plusika. A ja miałbym mniej o jedną rzecz do przyczepienia się. ;)

Pewnie racja – w sumie wystarczyłoby jedno / dwa zdania i stałoby się to bardziej zrozumiałe. Na PW zwrócono mi uwagę, bym nie modyfikował już wrzuconego tekstu, więc grubszych zmian już robić nie będę.

 

Ja to ogólnie mało wrażliwy poetycko jestem. ;)

Oj tam oj – myślę, że z wrażliwościami to tak jak z zakresami fal UKF – przesuniesz gałkę odrobinę w lewo i już nie pogadamy.

 

Masz rację, zgodzę się w tym przypadku. Historia jest zrozumiała. Wybrzmiewa motyw konkursowy. Tyle tylko, że opowieść pędzi szaleńczo i atakuje czytającego mnóstwem nieznanych mu wyrazów, odbierając możliwość stopniowego rozsmakowania się w bardzo bogatym światotwórstwie. To trochę tak, jak było Ci obojętne, czy zainteresujesz odbiorcę swoim uniwersum. Bo nawet nie pozwalasz mu dobrze się z nim zapoznać. Po prostu wrzucasz go w to morze tytułów, nazw i imion, pozwalając tonąć, zamiast ostrożnie uczyć pływać. Być może niektórym się to spodoba (wierzę w to!). Ja czułem się lekko zagubiony. :)

 

Jest wręcz przeciwnie – chciałbym, żeby czytelnicy nie tylko zainteresowali się, ale by zakochali się w tym uniwersum – ale pewnie robię to w najgorszy z możliwych sposobów. Wymyśliłem sobie mianowicie, że ukażę to uniwersum niejako z oddalenia, jako tło, skupiając się na postaciach, a nie na świecie – świat niech sobie tam gdzieś miga, niech przepływa –a akcja niech pędzi szaleńczo – i myślałem sobie, a nóż się uda złapać kogoś na haczyk, może ktoś po przeczytaniu pomyśli: fajnie, ale poczytałbym jeszcze? Pewnie się przeliczyłem… eh… trzeba było to jakoś inaczej rozegrać.

Nie był. A ja mam nadzieję, że znów udało mi się być bardziej konstruktywnym, niż uszczypliwym. :)

 

A trochę uszczypliwości też by nie zaszkodziło – potrafię uszczypliwości znieść, a czasem się odgryźć, nigdy nie uważałem, że bycie bardzo uprzejmym jest pod cudzym czy własnym tekstem do czegokolwiek potrzebne – tak naprawdę tylko zwykle zaciemnia i osłabia komunikację. A jak ktoś wbije szpilę to owszem zaboli – ale też bardziej czegoś nauczy, niż poklepywanie po pleckach. Ja wiem, że to ciągle powtarzam, ludzie ciągle w to mi nie wierzą – ale ja po prostu wolę dostać parę razy po męsku w dziób, zebrać nawet bardzo negatywną opinię – niż nieszczerą czy uładzoną. To nie znaczy, że jestem masochistą, albo, że po mnie to spływa. Miło się czyta pochwalne dytyramby. Ale człowiek najwięcej się uczy z tych wszystkich “nie porwało mnie”.

 

Dzięki za ponowne odwiedziny, gdybyś chciał zawitać tu raz jeszcze, to czuj się zaproszony. Gość w dom, Bóg w dom ;-)

 

Pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Przeczytane. 

Łapanki ani nic takiego nie zrobiłam, lecz kątem oka zauważyłam, że trochę rzeczy to tu, to tam by się znalazło. Redakcyjnych.

Odnośnie całości,hmm. Konkretniej, jakie wrażenia? Świat mi się podoba, wciąga. Poruszam się w nim już stosunkowo swobodnie. Nie zatrzymuje mnie nazewnictwo, wręcz zdaje się naturalne i adekwatne, więc mogę bez przeszkód podążać za zdarzeniami, rozglądać się po świecie nadden.  

Opisujesz zdarzenia jakby równoległe do tych z opka na TŚ. Fajnie było zobaczyć Głębinę Kwiatów i obóz krwiożerczej Raptis. Łokropne to społeczeństwo Bellis. Niejako na boku, zastanawiałam się nad imperiami: na ile charakterystyczne jest większe okrucieństwo i ucisk w dużych, narzucających swoją wolę innym. W pierwszym momencie wydawało mi się, że bardziej bezpardonowi powinni być „młodzi najeźdźcy” pchani determinacją swoich wodzów (np. Mogołowie) i nieglobalnych społeczności powiększających swoje tereny. Do niczego konkretnego (uogólnień) nie doszłam.

Odnośnie imion – Lacrimosa piękne, nieskończenie smutne i rozpaczliwe.

Sama konstrukcja tekstu – dobra, choć gdzieś w dwóch miejscach trzeba byłoby się przyjrzeć, czy aby „nie zamotane”, bo się potknęłam, ale nie upadłam (taka lekka utrata równowagi podczas biegu, gdy tracisz na chwilę balans, ale kontrujesz go, biegnąc dalej). 

 

Zdecydowanie nie podobało mi się uczynienie z cierpienia klamry. Wydaje mi się bez sensu, gdyż nic nowego nie wnosi do treści. Kropkę nad „i” stawiasz już przy sieci. Mam też poważną wątpliwość, czy tekst sprawdza się jako samodzielne opowiadanie. W zbiorze na temat – może, acz tekst wyraźnie prosi się ciąg dalszy, bo właściwie prócz świata i zdarzeń, które mają w nim miejsce nie prowadzi do konkluzji. Właściwie, chyba najlepiej  sprawdziłby się jako fragment dłuższego opowiadania lub powieści.

 

Niestety, obawiam się, że brak konkluzywności może być cechą wielu opowiadań pisanych na złego. Choć pewności nie mam. Póki mam jeszcze jakieś resztki kawy w kubku, idę przeczytać ponownie instrukcję odnośnie tematu. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Podobało mi się, choć nie wiem czy to odpowiednie słowa biorąc pod uwagę, że pierwszą połowę czytałem z wykrzywionymi ustami. Teatr okrucieństwa w pełnej krasie. Niestety, przez cały czas miałem wrażenie, że czytam fragment większej całości, moim zdaniem trochę mniej akcji i trochę więcej światotwórstwa wyszłoby mu na dobre. Z komentarzy wyczytałem, że tekst łączy się z poprzednim opowiadaniem. Miałem je już na celowniku od jakiegoś czasu, ale teraz z pewnością przysiądę. 

 

Dodatkowym atutem opowiadania jest to, że trzyma w napięciu pomimo tego, że zasady konkursu jasno wskazywałyby na zakończenie. W toku opowiadania zapomniałem o fatum, które ciąży na bohaterce. 

 

Zwróciłem również uwagę na neologizmy. Przy niektórych wracałem do tekstu (Ctrl + F) żeby sprawdzić czy czegoś nie przeoczyłem. Takie nagromadzenie obcych terminów kojarzy mi się głównie z powieściami i opowiadaniami, w których bohaterowie są siłą wrzuceni do obcej kultury i uczą się jej razem z czytelnikiem. O dziwo najbardziej przeszkadzała mi nieszczęsna heptyna, która ma chyba najmniejsze znaczenie dla opowiadania. Z jednej strony rozumiem ich funkcję (tak mi się przynajmniej wydaje), bo pokazują odmienność kultury bohaterek, z drugiej mogą nieco przeszkadzać w lekturze. Dodatkowo brzmią bardzo dźwięcznie i budzą skojarzenia, tak jakbym kiedyś już je słyszał. 

 

W pierwszej części opowiadanie jest bardzo klimatyczne, gdzieś po drodze podczas ucieczki z niewoli robi się bardziej dynamicznie i ciężki klimat gdzieś znika, a szkoda. Przydałoby się też więcej informacji o bohaterach, tak żeby dało się je zrozumieć i przejmować ich losem. Opisy tortur są szokujące same w sobie (osobiście mam fobię dotyczącą “krzywdzenia” palców i paznokci). Brakowało mi jednak jakiegoś przywiązania do postaci, tak jakby wisiały w pustce.

 

Dzięki za odwiedziny i opinię, Asylum! Zastanawiałem się, jak na tą nową torturę zareagują ludzie, których przez miesiące torturowałem betą w tym samym świecie. Jak widać, u Ciebie syndrom sztokholmski ma się całkiem dobrze ;P

Hmmm… zważywszy, że nikt cyklów nie czyta – muszę się zastanowić jak, a przede wszystkim CZY – pisać jeszcze jakieś opowiadania osadzone w tym świecie. Zagwozdka do przemyślenia.

 

Zdecydowanie nie podobało mi się uczynienie z cierpienia klamry. Wydaje mi się bez sensu, gdyż nic nowego nie wnosi do treści. Kropkę nad „i” stawiasz już przy sieci.

 

Pierwotnie wymyślona fabuła właśnie przy sieci miała się urywać. Klamrowe zamknięcie dodałem niejako pod wpływem impulsu – na koniec pisania. Dlaczego to zrobiłem i czy rzeczywiście nie wnosi to nic do treści? Hmmm… chciałem podkreślić – może już niepotrzebnie – tragiczność losu Lacrimosis. Może przesadziłem tu z redundancją – może trzeba było ją zachować na lepsze wyjaśnienie świata. Zostawiam jak jest – czyli od bólu do bólu – bo jednak takie zamknięcie – po fakcie mi się podoba. A podoba bo pozwala wybrzmieć temu co stało się wcześniej i podkreśla beznadziejność. Ale może nie mam racji – może rzeczywiście powinno zamykać się na sieci – do dyskusji / zastanowienia.

 

 

 Odnośnie imion – Lacrimosa piękne, nieskończenie smutne i rozpaczliwe.

 

Dzięki. Prawdę mówiąc bardzo dużą uwagę przykładam do wszystkich imion. Czasem się zastanawiam, czy tymi imionami za bardzo nie spoileruję – ale na szczęście większość z nich jest na tyle przetworzona (poza tak oczywistymi jak Lacrimosis) – że nie powinny stanowić zbyt dużej podpowiedzi (tym bardziej, że czasem skojarzenia bywają dość odległe, zresztą bywają tak odległe – że zdarza mi się samemu ich zapominać, a że ich nie zapisuję to potem, jak odłożę tekst na czas dłuższy to mam rozkminę co dane imię miało znaczyć – no brawo ja – debil, po prostu debil ;P )

 

Niestety, obawiam się, że brak konkluzywności może być cechą wielu opowiadań pisanych na złego.

 

Nie wiem – ja za te “złe” teksty wezmę się jak skonczę czytać i komentować TŚ-e.

 

 

 

 

entropia nigdy nie maleje

Fladrif

 

Dzięki za odczytanie i uwagi!

 

O dziwo najbardziej przeszkadzała mi nieszczęsna heptyna, która ma chyba najmniejsze znaczenie dla opowiadania.

Skoro tak wielu osobom ta heptyna przeszkadza – to może ją w przyszłości zastąpię godziną (to nie będzie duży błąd, to podobna jednostka, tyle że heptyna ma zmienną długość).

To część większej całości jedynie w sensie, że dzieje się w jednym i tym samym świecie, wydarzenia obu utworów – mimo, że powiązane – nie mają na siebie bezpośredniego wpływu (ot, tyle tylko, że tło obu opowieści stanowią dzieje tego samego konfliktu widzianego z dwóch różnych perspektyw)

 

 

Podobało mi się, choć nie wiem czy to odpowiednie słowa biorąc pod uwagę, że pierwszą połowę czytałem z wykrzywionymi ustami. Teatr okrucieństwa w pełnej krasie.

 

Tak miało być. Taki efekt chciałem uzyskać. 

 

 

Dodatkowym atutem opowiadania jest to, że trzyma w napięciu pomimo tego, że zasady konkursu jasno wskazywałyby na zakończenie. W toku opowiadania zapomniałem o fatum, które ciąży na bohaterce. 

Miałem nadzieję, że to się uda.

 

Dodatkowo brzmią bardzo dźwięcznie i budzą skojarzenia, tak jakbym kiedyś już je słyszał. 

 

Konstruując te słowa starałem się – byśmy – podświadomie – czuli ich znaczenie.

 

 

W pierwszej części opowiadanie jest bardzo klimatyczne, gdzieś po drodze podczas ucieczki z niewoli robi się bardziej dynamicznie i ciężki klimat gdzieś znika, a szkoda.

 

Rzeczywiście szkoda :(

 

Przydałoby się też więcej informacji o bohaterach, tak żeby dało się je zrozumieć i przejmować ich losem. Opisy tortur są szokujące same w sobie (osobiście mam fobię dotyczącą “krzywdzenia” palców i paznokci). Brakowało mi jednak jakiegoś przywiązania do postaci, tak jakby wisiały w pustce.

 

To poważny zarzut – i chyba słuszny – rzeczywiście zbyt papierowo tutaj – no cóż – nie udało się :/ Uwaga do samego siebie na przyszłość – mocniej zarysować postacie, dać im jakąś przeszłość, może i wizje przyszłości – a nie tylko teraźniejszość.

 

 

Dziękuję jeszcze raz za przybycie i odczytanie, pozdrawiam!

entropia nigdy nie maleje

Taa, wygodny koncept z tym „syndromem sztokholmskim”. Takie wyjaśnienie zjawiska – na razie odniosę się ogólnie do zjawiska (pojęcia), a do zastosowania w przypadku użytym przez Ciebie, odniosę się kilka linijek niżej – niezbyt wiele tłumaczy i nie pokazuje mechanizmu, jakim są przyczyny powstania i utrzymywania toksycznej relacji, raczej kolekcjonuje przejawy fenomenu. Chyba najbliższe jest mi myślenie o mechanizmie identyfikacji projekcyjnej z agresorem, sięgając zaś do koncepcji poznawczo– behawioralnych pewnie dotarlibyśmy do niejakich dysonansów, spójności obrazu świata i siebie, systemu kar i nagród. Kulturowo chyba najciekawszy jest „kozioł ofiarny” Girarda.

 

Wracając do mnie, nie mam mniej lub bardziej silnego związku ze światem nadden, bo mocno go personalizujesz i antropomorfizujesz, a mnie – właściwie – interesowałaby konstrukcja świata i zasady nim rządzące. Tego mi ciągle brakuje, tzn. barloży się to, gdzieś w tle, lecz nigdy nie wysuwasz reguł tego świata na plan pierwszy. Celowo? Za klarowność podobnego aspektu pokochałam LeGuin.

U Ciebie lubię stroje, wodne dekoracje, bo na razie tylko to dostaję, więc poprzestaję na tym. Jeśliby miała coś powiedzieć o przesławnej becie – powtórzę, choć raz już to napisałam – nie określiłabym tego doświadczenia traumatycznym, lecz ciekawym. Nie łącz betujących w grupy. Co więcej, z tym syndromem może być na odwrót – rozumiesz? ;-) Twoje związki z tym światem zdają się silne.

A, przy okazji, wizja kamienia, niekoniecznie mi się podobała – za silnie, jak dla mnie, poszło w stronę typowej fantasy.

 

Pierwotnie wymyślona fabuła właśnie przy sieci miała się urywać.

Dobra intuicja. Teraz, moim zdaniem, przedobrzone, bo klamra nic nie wnosi, prócz radości Autora z opisu. Przynajmniej ucięłabym kilka zdań wcześniej. Beznadziejność nie wymagała podkreślenia, gdyż była początku, z lekkim wzlotem nadziei w środku tekstu.

Zwróć uwagę również na powtarzający się motyw (pomiędzy tekstami). Nie chcę spoilerować, dlatego piszę trochę niejasno. Naturalnie, można zawsze w ten sposób budować węzły dramatyczne, ale…

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asy­lum

Tego mi cią­gle bra­ku­je, tzn. bar­lo­ży się to, gdzieś w tle, lecz nigdy nie wy­su­wasz reguł tego świa­ta na plan pierw­szy. Ce­lo­wo? Za kla­row­ność po­dob­ne­go aspek­tu po­ko­cha­łam Le­Gu­in.

Gdzie mi tam do wielkiej LeGuin – ale zauważ, że nawet ona, by lepiej ukazać swoje światy wprowadza często obserwatora niejako z zewnątrz, albo w jakiś sposób wiedzy o świecie pozbawionego – by można było klarowniej wytłumaczyć. W tym drugim tekście, poniekąd po to jest Nono.

Zabieg by się to przetaczało w tle jest jak najbardziej celowy.

Wyobraź sobie taką sytuację: przylatujesz do obcego zupełnie kraju, załóżmy, że nie miałaś okazji wcześniej się o nim naczytać, o jego sytuacji politycznej, o jego gospodarce, kulturze, strukturze społecznej… Co widzisz?

 

U Ciebie lubię stroje, wodne dekoracje, bo na razie tylko to dostaję (…)

 

Czyż nie jest to właśnie to, co powinnaś zobaczyć? Gdybym Cię nagle teleportował w pobliże Lacrimosis – czyż widziałabyś coś innego? Owszem, dostrzegłabyś rzeczy, których nie opisałem (na przykład, że subreny są dużo mniejsze od norod, nie mówiąc już o dyrodach) – ale z całą pewnością nie dałoby Ci to wprost informacji o mechanizmach funkcjonowania nadden.

 

 

Twoje związ­ki z tym świa­tem zdają się silne.

 

Ha. Są silne :)

 

A, przy oka­zji, wizja ka­mie­nia, nie­ko­niecz­nie mi się po­do­ba­ła – za sil­nie, jak dla mnie, po­szło w stro­nę ty­po­wej fan­ta­sy.

 

Hmmmm… Jak widzisz nie taguję tego jak fantasy i dla mnie w mojej głowie to fantasy nie jest. Celowo nie opisuję tu pewnych rzeczy bardzo dokładnie. Uwaga, spoiler: Trzecie prawo Clarka :)

 

moim zda­niem, prze­do­brzo­ne, bo klam­ra nic nie wnosi, prócz ra­do­ści Au­to­ra z opisu

Autor lubi być radosny ;)

 

Zwróć uwagę rów­nież na po­wta­rza­ją­cy się motyw (po­mię­dzy tek­sta­mi). Nie chcę spo­ile­ro­wać, dla­te­go piszę tro­chę nie­ja­sno. Na­tu­ral­nie, można za­wsze w ten spo­sób bu­do­wać węzły dra­ma­tycz­ne, ale…

 

Ja w sumie ciągle i wciąż opowiadam tę samą historię i mam nadzieję, że ludzie się nie zorientują :) Jak widać – Ty się zorientowałaś :) Tak to już jest, jak za bardzo się w pisaniu bazuje na własnej biografii :(

Cóż – wezmę pod uwagę przy pisaniu tekstów kolejnych.

 

 

Dzięki za ponowne odwiedziny i zapraszam po jeszcze więcej ;-)

entropia nigdy nie maleje

zauważ, że nawet ona, by lepiej ukazać swoje światy wprowadza często obserwatora niejako z zewnątrz, albo w jakiś sposób wiedzy o świecie pozbawionego – by można było klarowniej wytłumaczyć. W tym drugim tekście, poniekąd po to jest Nono.

Tak, wprowadzała często, ale co on widział… , a w dodatku nie zawsze to robiła. Nono po części jest jest kimś takim, choć ze środka. 

Co widzisz?

Rozumiem, chociaż chyba raczej nie, bo nie widziałabym tak spersonalizowanych doświadczeń jednostek, układałabym je w sobie znane kategorie motywacyjne i próbowała zrozumieć, o co toczy się gra, jakie są jej reguły, czemu tak, a nie inaczej przeżywają, żyją.

Owszem, dostrzegłabyś rzeczy, których nie opisałem (na przykład, że subreny są dużo mniejsze od norod, nie mówiąc już o dyrodach) – ale z całą pewnością nie dałoby Ci to wprost informacji o mechanizmach funkcjonowania nadden.

Hmm, akurat wzrost jako najbardziej widoczny, najpewniej wpadłby mi w oko i jakieś subtelności odnoszenia się do siebie nawzajem oraz przeżywanej w określony sposób sytuacji. Domyślałabym się naturalnie po ludzkich.

Jak widzisz nie taguję tego jak fantasy i dla mnie w mojej głowie to fantasy nie jest. Celowo nie opisuję tu pewnych rzeczy bardzo dokładnie. Uwaga, spoiler: Trzecie prawo Clarka :)

I całe szczęście, że tak nie otagowałeś, choć w pewnym sensie jest fantasy, ale inną, taką, którą mogę czytać bez bólu, lecz z zainteresowaniem. I tak, zwróciłam na to uwagę, dlatego mnie ten kamień zirytował. On plus zakończenie, bo żywiłam cichą nadzieję – właśnie z tego względu, że to blef błyskotkowy. Ale pozostanie mi czekać na kolejną odsłonę. :-(

Sparafrazujmy, przytaczając Morgana: "Każdy wystarczająco zaawansowany troll jest nieodróżnialny od prawdziwego czubka", aby nie spojlerować. ;-) Acz prawo działa pod pewnymi warunkami. xd

Autor lubi być radosny ;)

Wiesz, kiedyś w głębokim dzieciństwie grałam w pewną grę. Nazwaliśmy ją z dziadkiem (właściwie on) – "Nie irytuj się". ;-)

a w sumie ciągle i wciąż opowiadam tę samą historię

Każdy opowiada tę samą historię, lecz różnie można ją ująć, wycinać kawałki i w ogóle. Choć, stop… właściwie sama nie wiem, czy zgadzam się z ostatnim nastukanym zdaniem. Jeszcze nie wiem i wiesz, odchylenie mam, że jednak nie zgadzam się, że to uproszczenie. :)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Cudowne jest to jak się nie zgadzasz sama ze sobą w obrębie jednego zdania ;P

 

 

entropia nigdy nie maleje

Hi, hi, tak w ogóle mam chyba nadzwyczaj dużą tolerancję na niepewność, więc często poddaję wątpliwość i swoje zdanie. Przecież nie może być wyjątkiem, choć fajnie by było. xd 

Jednak akurat w przypadku ostatniej wypowiedzi, polemizuję z wielkimi tego świata, którzy powtarzają do znudzenia, że pisarze poruszają się w obrębie tematów dla nich ważnych. Myślę sobie, myślałam – to prawda, w dziedzinach mi nieznanych zdaję się na autorytety, ekspertów. Pilnie ich słucham. Ale, ale… nie wiem tego, co więcej, patrząc po sobie niezupełnie tak jest. Przyglądając się innym, widzę wątki ciagle ich interesujące, ale to nie jest powtarzanie, odtwarzanie tego samego. Stąd zatrzymałam  ten potok, zmieniając jego bieg. ^^

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

W sumie poniekąd jestem w stanie się z Tobą zgodzić – to co napisałem, to oczywiście uproszczenie. Pisarz jest maszyną przekładającą pewne sekwencje bodźców na inne – oczywiście nie musi pisać stricte o swoim życiu – może przecież na przykład transmutować coś z materii przeczytanych książek i będzie to tak samo autentyczne. Celem jest dostarczenie tekstu – zrozumiałego tekstu – dla odbiorcy. Niejako najprościej jest osiągnąć ten cel przez poruszanie się w obrębie rzeczy powtarzalnych i znanych. A trudno o coś bardziej powtarzalnego jak życie ludzkie. Więc – pisząc o sobie – ma się większą szansę dotarcia do innych, wystarczy tylko się otworzyć bardziej na to, że wszyscy jesteśmy tacy sami, wyrzucić zanieczyszczenia i odtworzyć to co się zdarza każdej istocie naszego gatunku. Staram się tak robić, ale jak widać – nieudolnie – skoro inni mnie nie rozumieją. Chyba nadal zbyt dużo w mojej prozie tych zabrudzeń, tych niepotrzebnych manifestacji chaosu, które gdzieś tam odbiegają zbytnio od średniej i przez to stają się niezrozumiałe. Piszesz, że za bardzo antropomorfizuję naddeny – ale robię to w tym właśnie celu, by uczynić utwór zrozumiałym. Ich motywacje – ich prawdziwe motywacje – byłyby dla nas równie niepojęte jak rozważania religijne delfinów – dlatego przybliżam je, rzucając na znaną nam siatkę znaczeń, emocji, motywacji. W tym drugim opowiadaniu zauważyłaś, że Raptis jest bardzo rybia. Bo jest. Tu jest bardzo ludzka. Ale zgodziliśmy się w czasie dyskusji na becie, że naddeny to nie rybobaby ani baboryby ;-)

 

 

 

źródło

 

 

entropia nigdy nie maleje

Cześć!

 

Po przeczytaniu opowiadania mam mieszane uczucia. Nie chodzi o okrucieństwo (lubię horrory i takie sceny to sobie mogę do śniadania czytać), ale o chaotyczny sposób przedstawiania czytelnikowi wydarzeń.

Przykładowo, już na samym wstępie dostaję coś, co utrudnia zagłębienie się w historię, a przecież te kilka pierwszych zdań jest kluczowe.

Wrzask zgasł, jak zdmuchnięta świeca, gdy knebel wdarł się pomiędzy wargi, miażdżąc język, uciskając zęby i rozpychając policzki. Jakim cudem tak mały kawałek ciała mógł dostarczać aż tak wielkiego bólu? Mięśniami Lacrimosis wstrząsnął spazm. Miała wrażenie, jakby z tych połamanych paliczków rozlewał się na nią wrzątek. Już się nie szarpała. Szarpnięcia potęgują udrękę. Knebel odebrał ostatnią możliwość protestu.

Jaki kawałek ciała? Nie wyjaśnia tego zdanie poprzednie ani nawet następne. Wystarczyłaby zmiana kolejności, aby poprawić odbiór tekstu. 

Mięśniami Lacrimosis wstrząsnął spazm. Miała wrażenie, jakby z tych połamanych paliczków rozlewał się na nią wrzątek. Jakim cudem tak mały kawałek ciała mógł dostarczać, aż tak wielkiego bólu? Wrzask zgasł, jak zdmuchnięta świeca, gdy knebel wdarł się pomiędzy wargi, miażdżąc język, uciskając zęby, rozpychając policzki i odebrał ostatnią możliwość protestu. Już się nie szarpała. Szarpnięcia potęgowały udrękę. 

 

Kreacja świata jest bardzo ciekawa, ale chaotyczny sposób jej przedstawiania odbiera przyjemność z lektury. Zgadzam się z Adkiem, że główna bohaterka nie wzbudza emocji ani zainteresowania jej losem, ale to też można łatwo naprawić, podając więcej informacji. Doceniam pomysł na podwodny świat, bo jest to bardzo trudny temat do ogarnięcia :)

Alicella

Dzięki za odwiedziny i opinię!

Zaraz po opublikowaniu to zdanie brzmiało “Jakim cudem mały palec mógł dostarczać aż tak wielkiego bólu?” – ale jakoś mi coś tam stylistycznie nie grało. Masz rację jednak, że to zaciemnia – więc wróciłem do pierwotnej wersji.

tych” poprawiłem też – dzięki za zwrócenie uwagi, jednak “szarpnięcia potęgują udrękę” – zostawiam, bo użyłem je w innym znaczeniu – Ona Już się nie szarpała bo Szarpnięcia potęgują udrękę to stwierdzenie faktu, niezależne od czasu opowieści. Gdybym napisał tak jak chcesz sugerowałoby to (moim zdaniem), że wbrew poprzedniemu zdaniu – nadal się szarpała. A ona się już szarpać przestała. Starała się ze wszystkich sił trwać w bezruchu. Bo Szarpnięcia potęgują udrękę – wtedy, teraz, jutro, za tydzień – o ile ktokolwiek, kiedykolwiek znajdzie się w takiej sytuacji. To stwierdzenie faktu / osąd – a nie część relacji.

 

Pozdrawiam i dziękuję jeszcze raz za lekturę i konstruktywne uwagi!

entropia nigdy nie maleje

Cześć, Jim.

 

No więc przeczytałem Twoje opowiadanie wczoraj w nocy. I powiem Ci, że pisać to Ty potrafisz, ale to pewnie już wiesz.

Nie czytałem komentarzy, więc nie wiem, co Ci ludzie pisali w ramach feedbacku, i nie wiem, co miałes zamiar napisać. Bo jeśli przygodowkę z plot twistem to na pewno Ci wyszło.

Jak rozumiem, to opowiadanie łączy się z poprzednim, które miałem przeczytać, ale jszcze do tego nie doszedłem. Ale teraz będę musiał sprawdzić je na pewno, bo mała syrenka w wersji hard mi się podoba.

Napisałem, że to przygodówka, ale światotwórstwo pokazuje, że wymyślony świat jest ogromny i skomplikowany. Podoba mi się, że jest w nim to, co pojawia się w dobrym, rozbudowanym fantasy. Nie wiem jak to powiedzieć, żebyś zrozumiał co mam na myśli, ale czytając czułem się trochę jakbym czytał fragment sagi spod znaku Martina, czy coś w ten deseń. I podobało mi się.

Kolejnym z plusów jest utrzymanie mnie prawie do końca w niepewności, co się wydarzy. Oczywiście podejrzewałem, że Noktis chce odstawić jakiś przekręt, ale do momentu w którym Lacrimosa nie dała jej naszyjnika, nie wiedziałem co to będzie. W momencie przekazania domyśliłem się, że Noktis to Raptis, ale to już byłą końcówka, więc job well done.

Opisy tortur są mocne, wyraźne, ale fuk it. To nie one są tym, co mnie zachwyciło, bo jest coś co zachwyciło. A mianowicie plastyczność metafor, zdania perełki, które w sposób niedosłowny, a jednocześnie konkretny oddają to, co się dzieje w głowie i ciele Lacrimosy.

O na przykład tutaj:

Ból setek nakłuć z ledwością się przebijał do świadomości. Nie miał na to zbyt wielkich szans. Zdruzgotane resztki małego palca lewej dłoni zalewały jaźń kakofonicznym wrzaskiem sprasowanych neuronów. Wreszcie ciało odrobinę odpuściło katowanie mózgu tym nieustannym alarmem. Ból już nie potęgował się, nie rósł, nie krzyczał, a jedynie ćmił strącając w niebyt każdą myśl, która go nie dotyczyła.

Zazdraszczam umiejętności, serio serio.

I w zasadzie nie mogę narzekać na nic, co w tym tekście się pojawiło, oprócz pętli. Z jednej strony jest OK, pokazuje jaką murwą jest Raptis i zamyka całośc opowiadania. Ale z drugiej strony, wydaje mi się czymś niepotrzebnym, czymś co ma pełnić rolę furtki, przez którą można przejść dalej, w głąb świata, szerszego kontekstu fabularnego, pociągnąć ku rozwinięciu pomysłu. Nie znaczy to, że to zły zabieg, ale psuje mi wrażenie tekstu jako zamkniętej całości.

 

Podsumowując: dobre, ciekawe opowiadanie przygodowe – nie wiem czemu, ale mam non stop jakieś przebłyski z lektur Dumasa :D – okraszone mocnymi wizjami cierpienia głównej bohaterki. Ja polecam do biblioteki.

 

Howgh!

 

Q

Known some call is air am

Outta Sewer

 

Jak rozumiem, to opowiadanie łączy się z poprzednim, które miałem przeczytać, ale jszcze do tego nie doszedłem.

 

Łączy o tyle, że dzieją się w tym samym świecie, w tym samym czasie (równolegle), podczas tego samego konfliktu zbrojnego, z konieczności niektóre wzmiankowane postaci się pokrywają.

 

 

Napisałem, że to przygodówka, ale światotwórstwo pokazuje, że wymyślony świat jest ogromny i skomplikowany.

 

Tak. Jest.

 

czytając czułem się trochę jakbym czytał fragment sagi spod znaku Martina, czy coś w ten deseń. I podobało mi się

 

Lejesz miód na moje i tak strasznie przerośnięte ego serduszko ;-)

 

 

 

Zazdraszczam umiejętności, serio serio.

 

I to mówi kowboj, którego szukają na całym dzikim zachodzie, za rozbicie banku Szalonych Siódemkach? :)

 

 

 

w zasadzie nie mogę narzekać na nic, co w tym tekście się pojawiło, oprócz pętli. Z jednej strony jest OK, pokazuje jaką murwą jest Raptis i zamyka całośc opowiadania. Ale z drugiej strony, wydaje mi się czymś niepotrzebnym, czymś co ma pełnić rolę furtki, przez którą można przejść dalej, w głąb świata, szerszego kontekstu fabularnego, pociągnąć ku rozwinięciu pomysłu. Nie znaczy to, że to zły zabieg, ale psuje mi wrażenie tekstu jako zamkniętej całości.

 

Chyba rzeczywiście zrobiłem to niepotrzebnie (tę pętelkę) – inni też zwracali na to uwagę – między innymi Asylum. Cóż – teraz już jest wrzucone i podlega ocenie, więc nie będę zmieniał.

Za tą końcówką stała dość krótka i głupia historia – opowiadanie miałem dawno w głowie, z całą fabułą, wymyślone, gotowe tylko do zapisania – czasu miałem mało (jak zwykle) – chciałem je wrzucić na sam początek konkursu po jednym dniu pisania – ale się nie udało, napisałem tylko połowę.

Potem zacząłem pisać, zostało już bardzo niewiele, wpadłem w taki ciąg pisarski – dokończyłem – i patrzę – no całkiem fajnie (miało kończyć się na schwytaniu w sieć) – ale jakoś mi czegoś brakuje, jakiegoś oddechu, jakiegoś wybrzmienia. Ponieważ to drugie opowiadanie ma konstrukcję klamrową (i ogólnie klamrę bardzo często stosuję – już takie moje zboczenie) – pomyślałem, by praktycznie przekleić początek na koniec i tak to zamknąć. Wedle mojego – spiesznego bardzo – zamysłu, miało to nie tyle czynić to co napisałeś – czyli jakoś otwierać na świat – ale zamknąć to opowiadanie na cztery spusty, zatrzasnął – podkreślić beznadziejność sytuacji bohaterki.

Jak widać – zabieg zbyteczny. Tak jak dziś na to patrzę – to ta końcówka do usunięcia.

 

mam non stop jakieś przebłyski z lektur Dumasa :D

 

Jeśli chodzi o Dumasa, to jeśli zrobiłem jakieś nawiązania do niego (co w sumie możliwe, bo za młodu zaczytywałem się w nim a Hrabiego Monte Christo przeczytałem chyba z cztery razy – więc może stąd? Tam też w końcu więzień… no nic – nie zgaduję co Ci konkretnie się skojarzyło :) ) – to nieświadomie.

 

mała syrenka w wersji hard mi się podoba

 

Cieszy :)

 

 

Dziękuję za odwiedziny, komentarz i pozdrawiam!

Howgh blada twarzy! ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Ponieważ to drugie opowiadanie ma konstrukcję klamrową (i ogólnie klamrę bardzo często stosuję – już takie moje zboczenie)

A to akurat częste zboczenie chyba jest ;) Sam miewam takie.

 

Kiedy tak o tym myślę, to kojarzy mi się też jakaś książka w której była też taka kasta mistrzyń od zadawania cierpienia. Tylko nie pamiętam co to była za książka, bo albo coś ze świata Dragonlance, albo “Pierwsze prawo magii” Terry’ego Goodkinda. A, że masz tutaj same postacie kobiece, to też mi się skojarzyło to trochę z matriarchatem drowów (mrocznych elfów) w faeruńskim podmroku (Faerun to nazwa świata settingu Forgotten Realms, stworzonego pod D&D, podmrok to zaś nieskończone tunele ciągnące się pod powierzchnią tego świata). Tam Matki Opiekunki rządzą Domami (rodami) w obrębie miast, osiem nasilniejszych Domów rządzi społecznością. Cała polityka drowów opiera się na kłamstwach, intrygach i knowaniach, przy czym kapłanki bogini (wszystkie kobiety wysokich rodów), to straszne suki, które uwielbiają się zabawiać w sposób, w jaki robią to Twoje Dementory, czy Dormendory.

Known some call is air am

deviantart.com/sil-vah

Outta Sewer

A to akurat częste zboczenie chyba jest ;) Sam miewam takie.

 

Pocieszające, że nie tylko ja jestem dewiantem :)

 

Kiedy tak o tym myślę, to kojarzy mi się też jakaś książka w której była też taka kasta mistrzyń od zadawania cierpienia.

 

A nie chodziło Ci czasem o Bene Gesserit? ;-) One też były całkiem dobre w zadawaniu bólu ;P

 

Dzięki za podpowiedzi, przypomniałeś mi czasy, gdy walczyłem z Drizzt’em Do'Urdenem :)

Szukając grafik do odpowiedzi, zorientowałem się, że jest mnóstwo mrocznych, syrenich światów, których nie znam – jak znajdę kiedyś czas to się im przyjrzę. Mój własny świat – świat Hydros – jest bardzo rozbudowany i nie potrzebuje dodatkowego ładunku – ale zawsze warto spojrzeć, jak to robią inni i może się czegoś nauczyć – albo przynajmniej potem puścić oko do czytelnika / widza :)

 

Ciekaw jestem kiedy nam się Silva wytłumaczy z tego niepokojącego obrazka… przeraża mnie on bardziej niż cokolwiek co byłbym w stanie napisać ;-) Najbardziej mnie nurtuje, czy to jest stockowe jakieś zdjęcie, czy to ona osobiście jest modelką… brrrr… ale nasza, niewinna Silva miałaby być bytem aż tak demonicznym? ;-)

 

Na odtrutkę – tryton, stockowy:

 

 

entropia nigdy nie maleje

Drizztem daermon n'ashez Baernon? Oj, Jimmy, ja coraz bardziej zaczynam wierzyć, że Ty jesteś mną, który urodził się trochę wcześniej i poszedł w tę stronę, w którą ja sam się bałem. Serio, Jimmy, skąd Ty mieszkasz, bo chce z Tobą pogadać przy coli en face.

Known some call is air am

Ja bym wnioskowała, żebyś, Jimie, został dodatkowo nagrodzony za genialną grafikę! laughyes

Teraz dopiero, czytając Twój komentarz, zwróciłam baczniejszą uwagę na obrazek Silvy i doszłam do wniosku, że wychwalany przeze mnie wcześniej zwierzak z tejże, to nie kot (jak początkowo myślałam), tylko chyba jakaś łasica czy kuna… surprise

Pecunia non olet

Oki doki, po trzech dniach  “zlądowałam”, trochę się odpętliłam, odpępowniłam i zadziwiłam, że oko nie jest w biblio! W każdym razie ja skarżypytuję.

 

Odnośnie obrazu Silvy jest piękny, acz w konwencji, podobnie jak obrazki wstawiane przez Jima, oprócz tych rysunków i przetworzonych, uff,, bo te są inne. Choć, chyba ja jestem pies na inną estetykę, sama jeszcze nie wiem jaką, więc nie potrafię się z niej jasno wytłomaczyć. ^^

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Mnie się, Asylum, nadzwyczaj podobają grafiki Sary. Jednakże i Jima są wspaniałe. :)

Pecunia non olet

Podobać też mi się podobają, Bruce, bo są piękne, a wykonać taki – strasznie trudno, trzeba mieć talent i wizję! :-)

Od wczorajszego napisania tego komentarza, przegryzało mi się z tyłu głowy to moje czepialstwo i osobiste preferencje.  Doszłam do wniosku, że chyba nabieram dystansu, gdy widzę pełen, soczysty kolor. Barwa staje się  podkręcona i wchodzi w “technicolor” (to znowu jedno z moich słówek). Przegryzanie tak mocno siedziało mi w głowie, że zaczęłam przeglądać ilustracje Siudmaka (Fantastyczne światy) do uniwersum Diuny. Chyba je sobie kupię w wersji drukowanej, aby móc się dalej zastanawiać.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

heartsmiley

Pecunia non olet

Uff, Bruce, dobrze że zrozumiałaś mój tok myślenia. :-) Tak przeglądałam sobie ilustracje, najłatwiej mi przy obrazach Jima, bo on dużo ich zamieścił w komentarzach, próbując zilustrować uniwersum, idee i odpowiedzi. I tak, np. przedostatnia już mi się podoba.

Jednak kończę już offtop nie pod swoim tekstem, bo nie wypada. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Outta Sewer

Już wiele osób pytało mnie o jakieś szczegóły związane z moim miejscem zamieszkania i nie tylko. Póki mogę nie ujawniam. Nie wierzę, by mi się udało zachować anonimowość zbyt długo – z tego co widzę, wszyscy tu przypadkiem czy nie-przypadkiem zostają rozpoznani – ale póki mogę, póty chronię swoją prywatność bardzo ściśle i wręcz paranoicznie.

Nie odpowiadam też na pytania dotyczące mojego wykształcenia, pracy, zainteresowanek itp.

Przykro mi, jeśli uznasz to za niegrzeczne, chamskie i butne – kiedyś, jak będzie po pandemii i moje personalia już wyjdą na jaw – na pewno gdzieś na siebie wpadniemy czy jak to mówi Asylum – zbijemy się – i się spijemy i jeszcze będziesz żałował, że mnie osobiście poznałeś – buahhahahaha :)

 

Asylum

Chętnie poznam ten Twój gust graficzny :)

 

 

 

 

Większość z nich tylko znajduję, bruce, nie mam czasu na rysowanie przerabianie – bo to mi zwykle bardzo długo zajmuje, a ze względu na pandemię mam ograniczony dostęp do modelek – więc przeróbki odpowiednio upozowanych zdjęć też odpadają. Pozostaje Google :D

 

To też wygooglane, ale w miarę pasuje do opowiadania:

 

 

 

Większość grafik, które tu zamieściłem jest ciut zbyt radosna i jasna jak na te kilmaty (zresztą ta powyższa, również)

 

 

 

entropia nigdy nie maleje

Pierwsza – zbyt dosłowna, jedynie odbicie ciekawe i mina, ale ja jestem fanem odbić wszelakich, wina przyrodniej siostry. Nauczyłam mnie “zdjęciowo” je cenić.

Drugie – technikolor, ale lepsze przez ogon i kotwicę, tu jest coś ciekawego.

Trzecie zdecydowanie najlepsze, choć  trochę sztuczka, ale przekaz jest i nawiązanie do Obcego. To był jeden z cykli, który wywołał na mnie wrażenie. Wiele kadrów z niego pamiętam.Nie pasuje mi to pomieszczenie, jest rozmazane, ale to sala wypełniona powietrzem.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Mi się to trzecie też najbardziej podoba, ale to nadal to nie to… to nie to…

Zły jestem, bo szukając tej grafiki rzuciła mi się po drodze gdzieś taka interesująca syrena a’la Jessica Rabbit (zupełnie tu nie pasująca, ale ogólnie – interesująca) – próbowałem ją potem odnaleźć – przeglądam jak głupi historię przeglądarki – i ni ma :/ Jest wiele podobnych, ale nie ta :/ Ehhh

Nauczka na przyszłość: jak coś się spodoba – natychmiast zbookmarkować, a najlepiej – zapisać.

 

Po pandemii znajdę jakąś modelkę, upozuję, przerobię i tu wrzucę. O ile dożyję, hłe hłe ;P

Na razie znikam na obiecany dłuższy urlop od portalu :)

entropia nigdy nie maleje

Dożyj! Zrób sobie urlop od portalu, choć czasem możesz zaglądać, wiesz tak niepostrzeżenie. :p Też mam podobne zamiary, choć nie określiłam jeszcze czasu. :-)

Za słaba jestem na portal, będę tylko zamieszczać regularnie info z przeczytanej NF, co traktuję jak misję. I czytać ulubionych Autorów oraz oczywista brać udział w wyborach Loży i najlepszych opek roku, bo tyle pięknych historii zginęło w czeluściach NF.

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Przykro mi, jeśli uznasz to za niegrzeczne, chamskie i butne

Chillin :) W Twoim przypadku, nawet gdybym uznał, nie mam żadnych zastrzeżeń. Tym bardziej, że też chronię swoją prywatność.

Known some call is air am

Rozumiem, Jimie, niemniej i tak chylę czoła.

Dobranie odpowiedniej grafiki do tekstu to nie lada sztuka.

Na razie znikam na obiecany dłuższy urlop od portalu :)

Trzymaj się mocno i zdrowo! heart

 

Asylum, ja widzę, że my się bardzo dobrze rozumiemy. wink

Pozdrawiam Was! heart

Pecunia non olet

Chyba tak, bruce smiley

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Tak, ta ilustracja z syreną zdecydowanie zbyt mało mroczna jak na ciężar tekstu – przecież ona tam pozuje artyście – gdyby chciała, uwolniłaby się w ciągu minuty.

to hidźra mu nie powie więcej niż subrena

Przynajmniej dowiedziałem się przy okazji czegoś ciekawego. O samej koncepcji nawet mgliście słyszałem, ale nie pamiętałem nazwy, więc dotychczas znałem tylko hidżrę (ucieczkę Mahometa do Medyny).

Jeśli mu teraz zacznę tłumaczyć, że subreny są haploidalne, to się zupełnie pogubi.

Rozumiem, ale i tak szkoda, że nie dało się wpleść w tekst tej informacji – przynajmniej mnie to znacznie rozjaśnia obraz stosunków biologiczno-społecznych.

Widzę przy tym, że jesteś naprawdę głęboko zżyty z tym światem, masz go opracowanego w każdym szczególe. Wydaje się to obiecujące. Czy mogę już pomału ostrzyć czułki na następne opowieści z uniwersum?

Napisane dobrze ale wymiękłam przy zjadaniu oczu i już raczej nie wrócę.

 

Lożanka bezprenumeratowa

No, miałam prościej, bo czytałam poprzednie opko i już trochę przyzwyczaiłam się do nazw, wiedziałam, gdzie jestem i kto jest kto, no mniej więcej :) Ale i tak momentami się gubiłam, bo pędzisz w niesamowitym tempie, co akapit dzieje się coś nowego ;) Twoje opko wymaga skupienia, żeby nadążyć. Ale warto poświęcić mu czas. Podobało mi się. Ciekawa jestem, dokąd zmierza ta wojna i cała kraina :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jeszcze nie czytałem opowiadań o podwodnych stworzeniach. (Jakoś nie było okazji) Ale styl w jakim piszesz jest przyjemny. Jak dla mnie nie za szybki i nie za wolny. 9/10 :D

 

Master of masters : John Ronald Reuel Tolkien

 

Asy­lum

Właśnie “czasem” zaglądnąłem. Ale robię dłuższy urlop ogólnie. Straszny zjadacz czasu z tego portalu.

Outta Sewer

Tyś mi rzeczywiście brat ;-)

 

bruce

 

Dzięki! heart

 

Śli­mak Za­gła­dy

męż­czy­zna | 04.05.21, g. 21:22

 

Tak, ta ilu­stra­cja z sy­re­ną zde­cy­do­wa­nie zbyt mało mrocz­na jak na cię­żar tek­stu

Zgadza się.

 

Czy mogę już po­ma­łu ostrzyć czuł­ki na na­stęp­ne opo­wie­ści z uni­wer­sum?

Niestety brak czasu – więc trochę na następne opowieści trzeba będzie nieco poczekać – w mojej głowie buzują, chcą się na karty historii wyrwać, ale to chwilowo niemożliwe.

 

Am­bush

Cieszę się, że uznałaś, że dobrze napisane.

Opisy tortur zwykle to do siebie mają, że do zbyt przyjemnych nie należą.

 

Ir­ka­_Luz

 Cie­ka­wa je­stem, dokąd zmie­rza ta wojna i cała kra­ina :)

To się wyklaruje… jak znajdę nieujemny i nieurojony czas ;-)

 

Ilu­va­thar

 

P.S. Za­pra­szam też do sie­bie (Opo­wia­da­nie : “Upa­dek”)

 

Zajrzę, jak wrócę “na poważnie” na portal – czyli – jak przewiduję patrząc w kalendarz – za jakiś kwartał około.

 

 

 

Dzięki wszystkim za odwiedziny i pozdrawiam!

 

entropia nigdy nie maleje

Hej, Jim!

To pierwszy Twój tekst, jaki czytam, a w jednym z pierwszych komentarzy (bo wszystkich nie czytałem) piszesz, że to świat wcześniej przez Ciebie przedstawiany. Ja niestety tutaj się gubiłem. Mnogość nazw, fakt, że rzecz dzieje się pod wodą oraz rasa bohaterki – trochę mnie to przerosło i początek zmęczył, ale później… później było naprawdę dobrze!

Dynamiczny opis walki, plot twist, to uczucie, że jak wchodzi Raptis to shit get serious…

Nie porównam, czy lepiej jest z betowaniem, czy z żywiołem, ale myślę, że najlepiej jest jak po prostu piszesz.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hail Discordia

wrócę “na poważnie” na portal – czyli – jak przewiduję patrząc w kalendarz – za jakiś kwartał około.

 

 

Wracaj, Jimie, pełen zdrowia i nowej dawki energii. A tymczasem dbaj o siebie. Pozdrawiam. heart

Pecunia non olet

Odrażająca tematyka. Co chyba znaczy, że dobrze opisałeś te tortury.

O ile pętle są fajne, to tym razem nie do końca ją kupuję. Co niby sprawczyni chce uzyskać? Drugiego kamienia przecież nie dostanie. Czyli czysty sadyzm wychodzi, a to takie nieprofesjonalne. Ale może złe…

Tym razem lepiej mi się zwiedzało Twój świat. Część rzeczy już znałam, przy niektórych doszłam do wniosku, że i tak nie zapamiętam, więc programowo traktowałam jak ornamenty. I odbiór się poprawił.

Fabuła. No, trochę było widać, że laska blefuje, niewiadomą tylko pozostawało, czyje będzie na wierzchu. Ale że konkurs jest konkretny…

Czy warto betować? Pewnie się wściekniesz, ale w tym przypadku nie ma to większego znaczenia. Owszem, beta powinna usunąć 95% literówek i innych baboli technicznych. Pod tym względem pierwszy tekst był lepszy. Ale nie technikalia stanowią największy problem, tylko wysoki próg wejścia. Wiesz, jeśli upierasz się, żeby na raut w ambasadzie pójść w dżinsach, to nikt nie zwróci uwagi, czy założyłeś te najnowsze i pięknie je wyprasowałeś.

Ale oswojenie odbiorcy z Twoim światem pomaga. To jakbyś opowiedział gościom imponującą historię tej akurat pary spodni, która sprawi, że można je uznać za strój narodowy.

Babska logika rządzi!

Byłam ciekawa co jeszcze opisałeś w swoim świecie, więc wpadłam :).

Nie gubiłam się, ale to zasługa uczestniczenia w becie, zwykły śmiertelnik nie wie o co chodzi, bo na początku chyba nawet nie zaznaczać o co w ogóle chodzi i gdzie się dzieje akcja.

Nie jestem targetem tortur (wiem, zostałam uprzedzona), więc nie czytałam tych scen z przyjemnością, ale są dobrze napisane. Czasami miałam wrażenie, że akcja jest urywana. Fajnie też by było jakbyś opisał te wymyślne pułapki, bo zainteresowały mniedevil. Fajnie, że jest więcej Raptis, choć trochę to takie na siłę – no bo po co w ogóle bohaterce tamta do pomocy? Miała wymyślony już własny plan, na własnym podwórku (pomysł z rażeniem z posągów fajny), a i tak nie mogła tamtej ufać. Najlepiej jakby od razu ją ciachnęła.

Jak bez bety to nawet nieźle. Na błędach się nie skupiałam, ponieważ było późno i nie jestem dobra w te klocki.

 

Powodzenia w konkursie :)

Fajny powrót do podwodnego świata, choć mam wrażenie, że poprzednie opowiadanie było lepsze. Może dlatego, że tamte było pierwszym zetknięciem z tym światem? Może to zasługa bety? Może obie przyczyny?

Choć neologizmów i nazw własnych było tu nieco mniej, część już niby znałem, ale i tak czułem, że jakiś minisłowniczek by się przydał.

Opisy tortur i bólu: dobre, “odczuwalne”, mogłyby być jeszcze ciut mocniejsze, ale wtedy pewnie zraziłyby sporą część odbiorców.

Intryga sama w sobie ciekawa, podobał mi się plot twist, czuć, że opowieść wpisuje się w wykreowany świat.

Z radością wrócę jeszcze do tego uniwersum.

Cześć.

Jimie, ja z kolei powiem, że nie widzę tu dramatu, jeśli chodzi o babole i technikalia (być może to zasługa poprawek po publikacji).

I owszem, może pierwszy tekst był bardziej dopracowany, ale mam wrażenie, ze tu wszystko wyszło bardziej naturalnie i tyci mniej, hm, nadęcie.

Nie, żeby tam nadęcie było jakieś wielkie, ale chwilami odnosiłem wrażenie, że tekst był taki tyci podniosły.

Podstawowym wrażeniem, jakie jednak odniosłem, to fakt, że tekst jest teraz Twój. Po prostu Twój.

 

Z grubsza – mam mnóstwo tekstów do obskoczenia – dobre opowiadanie.

Podoba mi się Twój pomysł świata. Twisty i zakończenie również całkiem ok :)

Tortury niezłe, choć jak dla mnie dalekie o szokujących ;)

 

 

Z babolków:

 

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – Powtarzała w myśli – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

Pewnie przydałyby się kropki. Ewentualnie – mała litera.

 

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – Powtarzała w myśli. – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

„To tylko palec. To. Tylko. Palec” – powtarzała w myśli. – „Totylkopalec. Tylkopalec. Palec!!”

 

– Jeśli kłamiesz, zgotuję ci ból dużo większy, od tego, który miał cię czekać – Rzuciła przez ramię odpływając – Dużo większy od tego, co możesz sobie wyobrazić!

Tu, jw.

Pewnie jeszcze nieco znalazłoby się ;)

Przejrzyj, popraw i klikam :)

Jim,

przyznam, że trochę myślałam co napisać, ale chyba napiszę wprost: nie podobało mi się.

Mam wrażenie, że gdybym nie czytała opka na TŚ nie byłabym zupełnie w stanie załapać kontekstu – bez tej części opko przypomina fragment większej całości (i w sumie tak jest). 

Znowu zbombardowałeś czytelnika mnóstwem dziwnych nazw, których nie tłumaczysz i szczerze się zmęczyłam próbując zrozumieć co czytam. 

Mam też zastrzeżenia co do samej fabuły: nie widzę tutaj happy endu, bo Raptis cały czas była w dobrej sytuacji, jej los jakoś się nie odwrócił, ale to moje subiektywne zdanie. Dodałeś dużo opisów tortur i o ile doceniam tutaj kunszt, to nie rozumiem czemu one miały służyć. Czytałam opowiadanie 2 dni temu i zapamiętałam w sumie najbardziej te tortury, a nie to co chciałeś w tekście wyrazić. Niewiele też wiemy o samej Raptis, jaka jest, poza tym, że okrutna. 

Generalnie po Twoim poprzednim opowiadaniu uważam, że to jest dużo słabsze i nie broni się jako samodzielna całość przede wszystkim pod kątem opowieści i fabuły. 

Koszmarne. Ileż można czytać/pisać okropności? Po co? Bo tak jest łatwiej?

Cześć, Jim!

 

Tortury, tortury i jeszcze raz tortury. Tekst napisany bardzo dobrze. Masz świetne porównania i konkretny styl, który przypadł mi do gustu. Pomimo powyższych zalet opowiadanie nieco rozczarowało. Średnio podeszły mi bohaterki. Są w mojej ocenie mało charakterystyczne, przez co ogarnięcie tego, kto tu kim jest, wymaga w pewnych momentach dużej koncentracji. ;-) Nie pomagają niełatwe imiona i jeszcze bardziej skomplikowane określenia odnoszące się do ras, rodzajów czy też pochodzenia poszczególnych postaci.

Fabuła również nie porwała. Niby był ten twist, niby coś tam się zadziało, ale jakoś mnie to nie obeszło. Może po prostu nie mogłem do końca wniknąć w przedstawiony świat.

 

Napatoczyły się jakaś literówka i brak przecinka:

 

– Jeśli kłamiesz, zgotuję ci ból dużo większy, od tego, który miał cię czekać – rzuciła przez ramię (+,) odpływając – Dużo większy od tego, co możesz sobie wyobrazić!

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Tekst był poprawiany w trakcie konkursu, ale zdążyłam pierwszy raz przeczytać przed wprowadzeniem poprawek. Po drugim czytaniu było, przyznam, lepiej – co nie znaczy, niestety, że dobrze. Wtedy w oczy rzucało się mnóstwo usterek technicznych, od przecinków zaczynając (w tej kwestii wiele się potem nie zmieniło), na literówkach kończąc (gdzieś mi mignęły, dla przykładu, „Akradyjki”). Przeszkadzał również pewien chaos w opisach, czego najjaskrawszym przykładem był sam początek i wyskakujący znikąd „kawałek ciała”, odnoszący się nie wiadomo, do jakiej części ciała (wówczas strzelałam, że języka, bo tylko o języku była wcześniej mowa). Pomimo poprawek w tekście brakuje wiele przecinków, niektóre są w złych miejscach, dość często dialogi i myśli zapisane są z błędami. Wykrzykniki zapisujemy pojedynczo albo po trzy, nie po dwa. Na dodatek w tekst wkradły się słowa skutecznie wybijające z immersji: „ciuchy” i „wydarła się”, gryzące się z przyjętym językiem narracji.

Historię poznawałam z perspektywy osoby niezaznajomionej z tym światem, ponieważ w chwili, gdy to piszę, nie czytałam jeszcze „Czasu tańca i pogardy”. Od opowiadania oczekuję, że nie będzie wymagało ode mnie znajomości innych z serii, aby zrozumieć wydarzenia. I tego dotyczy mój główny zarzut. Widzisz, Jimie, ja nie mam pojęcia, co w tym tekście się wydarzyło. Poznaję główną bohaterkę, Lacrimosis, w chwili, gdy jest torturowana. Dlaczego – dobrze, okazuje się, że chodzi o potężny artefakt. Przez kogo – tutaj już jest większy problem. Mogę jedynie zgadywać, że oprawczynie są najeźdźczyniami, podbiły kraj (miasto?) bohaterki, a partyzantka działa jako ruch oporu. A kim jest sama Lacrimosis? W tekście mamy rzuconą mimochodem informację o jej matce, która kazała córce zorganizować opór, więc mogę sobie dalej gdybać, że bohaterka wcześniej musiała być kimś ważnym. To wszystko domniemania, bo ostatecznie nic nie zostaje wyjaśnione. A te złe? Rodiuris – to fanatyczna arcykapłanka, cokolwiek w tym świecie znaczy ta ranga. Torturuje inne syreny i to praktycznie wszystko, czego dowiadujemy się na jej temat. Raptis – podobnie, tylko już nie arcykapłanka, a dowódczyni armii.

Do czego dążę – zbyt często czytelnik musi wierzyć w to, co o danych osobach mówią inne postaci, ponieważ nie ma szans na samodzielne wysnucie wniosków. W związku z tym twist, na którym opiera się całe opowiadanie, nie może odpowiednio zadziałać. Nic nie wiem o Raptis, nie widziałam jej wcześniej w akcji, w gruncie rzeczy przez cały tekst jest dla mnie jedynie imieniem. Więc, gdy się ujawniła, przyjęłam to w zasadzie bez zaskoczenia. Na dodatek jej plany budzą wątpliwości. Zgodnie z pierwotnym zamiarem Lacrimosis miała zabić Rodiuris. A w jaki sposób Raptis zamierzała wyjaśnić, skąd spętana, torturowana więźniarka miała pod ręką nasączony toksyną nóż? A jeżeli nie była to kwestia, z której musiałaby komukolwiek się tłumaczyć, to czemu nie mogła sama dźgnąć arcykapłanki – albo zmanipulować do tego innej syreny?

Lacrimosis sprawia wrażenie mało spójnej. Jest więziona, torturowana, gdzieś w narracji pokusiłeś się o stwierdzenie, że wręcz złamana mękami fizycznymi i psychicznymi. Tyle tylko, że gdy zostaje uwolniona, okazuje siłę woli godną komandosa i z miejsca myśli trzeźwo oraz snuje plany. Nie mówię, że nie może tak być, ale zabrakło ku temu podbudowy, brak choćby wzmianki o jakimś specjalnym szkoleniu, które pomogłoby jej tak szybko się pozbierać po torturach. Dodatkowo – dlaczego współpracowała dalej z Noktis, skoro była już wolna?

Jeśli chodzi o przedstawiony świat, w moim odczuciu jest bardzo słabo wyczuwalny. Muszę wierzyć na słowo, że akcja dzieje się w głębi oceanu, ponieważ podczas lektury tego zupełnie nie czułam. Gdyby nie fakt, że postaci pływały zamiast chodzić, nie wiem, czy bym się zorientowała. Brakuje opisów, wtrętów w narracji, które podkreślałyby rybią naturę postaci i otaczające je środowisko. Dodatkowo moim zdaniem niewiele można dowiedzieć się z dialogów. Przypuszczam, że celowo są niejasne, aby za szybko nie zdradzić twistu, ale wówczas musiałyby pogłębiać postaci albo w inny sposób uzasadniać swoją obecność w tekście – w mojej ocenie takich elementów zabrakło.

Kończysz opowiadanie klamrą. Bohaterka kończy w punkcie wyjścia – i to jest prawie w porządku. Prawie, ponieważ nic o Lacrimosis nie wiedziałam, a zatem trudno mi było przejąć się jej losem. Brak przybliżenia postaci zadziałał tu mocno na niekorzyść całego tekstu.

Z rozrzuconych po opowiadaniu elementów światotwórczych, moim zdaniem, wyziera naprawdę ciekawy świat, który jednak pozostał tylko rozsypanymi częściami układanki. A szkoda.

deviantart.com/sil-vah

Dla mnie za dużo dziwnych nazw, ale nie czytało się źle ;)

Przynoszę radość :)

Skoro nieopatrznie zaprosiłeś mnie pod swój tekst, to bez skrupułów się wyżyję ^^

Opowiadanie udało mi się przeczytać dopiero za drugim podejściem. Chociaż fabuła była ciekawa, to nie zadbałeś o to, żeby czytelnik kibicował bohaterom i chciał śledzić ich losy. Zacząłeś torturami. Lubię tortury, ale nie mam kręgosłupa, więc cierpienie randomowych postaci literackich zupełnie mnie nie rusza. Szkoda, że nie zdążyłam poznać głównej bohaterki, lub chociaż dowiedzieć się o niej czegoś więcej, czegoś, co pomimo płetw i skrzeli uczyniłoby ją bardziej ludzką. Nie wiem, jaki właściwie był jej cel, co ją napędzało, o co walczyła. 

Tutaj pojawia się chyba największy problem – nie wiem, jaka była stawka. Co się właściwie stało, kiedy Raptis wygrała? Nie nastąpiła żadna zagłada ani rzeź niewiniątek, więc było mi właściwie wszystko jedno, która z rybek trzymała płetwę na klejnocie.

Lacrimosis mogła chociaż powalczyć o własne życie, ale pojawił się tam ten dialog:

 

– Musisz zrozumieć jedno: Nie ma dla ciebie ratunku.

– Wiem.

i poczułam, że jeśli bohaterce nie zależy na przetrwaniu, to mi też nie powinno.

 

Nie mam nic przeciwko przekazywaniu informacji o świecie powoli ani nie przeszkadza mi, jeśli nie poznam wszystkich tajemnic. Tutaj jednak bardzo brakowało mi kontekstu konfliktu. Jedna rybka była zła, chociaż twierdziła, ze nie, druga była mało rozgarnięta i tyle.

Zawiódł mnie też końcowy twist. Wybrałeś ten, który był najbardziej oczywisty. Trochę zamotałeś z Raptis i Rodiuris, ale jednak oszukanie Lacrimosis w celu zdobycia Klejnotu było oczywistą oczywistością.

Piszesz przy tym bardzo zgrabnie i problemy językowe nie zakuły mnie po oczodołach, a to, o czym wspomniałam, wychwyciłaby ci każda sensowna beta ;)

Z ciekawości podpytam, jak robisz z nowszymi tekstami? Betujesz czy nie betujesz?

 

 

Niektórzy długo czekali na moją odpowiedź (1,5 roku), niektórzy tydzień – wszystkich przepraszam za opieszałość.

 

Hej Krokus,

przykro mi, że się trochę gubiłeś w wykreowanym przeze mnie świecie. Postaram się w przyszłości lepiej się „obchodzić” z czytelnikiem, choć nie mogę tego w 100% obiecać, bo trochę moją manierą jest wrzucanie czytającego na głęboką, nomen omen, wodę.

Cieszę się, że udało się uzyskać wrażenie, że

jak wchodzi Raptis to shit get serious…

 

bruce

Wracaj, Jimie, pełen zdrowia i nowej dawki energii. A tymczasem dbaj o siebie. Pozdrawiam. 

 

Jak widać, kwartał mi się przeciągnął do około sześciu kwartałów, cóż, tak u mnie bywa niestety. Pewnie znów za jakiś czas zniknę „na kwartał”, zanim któregoś dnia zniknę całkiem.

 

 

Finkla

Odrażająca tematyka. Co chyba znaczy, że dobrze opisałeś te tortury.

Dziękuję. Starałem się :)

 

Czyli czysty sadyzm wychodzi, a to takie nieprofesjonalne. Ale może złe…

Nawet profesjonalistce należy się czasem odrobinka przyjemności.

 

Tym razem lepiej mi się zwiedzało Twój świat.

To cieszy :)

 

Ale oswojenie odbiorcy z Twoim światem pomaga. To jakbyś opowiedział gościom imponującą historię tej akurat pary spodni, która sprawi, że można je uznać za strój narodowy.

Czyli muszę częściej Was zamęczać opowiadaniami ze świata Nadden. Częściej czyli gdzieś tak raz na dwa lata ;-)

 

Monique.M

Nie gubiłam się, ale to zasługa uczestniczenia w becie, zwykły śmiertelnik nie wie o co chodzi, bo na początku chyba nawet nie zaznaczać o co w ogóle chodzi i gdzie się dzieje akcja.

 

Niestety tę najdłuższą i najbardziej cierpiętniczą z bet przetrwać mogli tylko nieśmiertelni. Cóż – pozostaje mi tylko jeszcze raz przeprosić Ciebie i tych wszystkich, których na tę mękę skazałem (ale sami chcieliście! ;-) )

Cieszę się, że nie zgubiłaś się, byłoby to jednak dziwne po torturach tej mojej bety ;)

 

choć trochę to takie na siłę – no bo po co w ogóle bohaterce tamta do pomocy?

Chyba obie z Finklą macie z tym rację.

 

PanDomingo

Fajny powrót do podwodnego świata, choć mam wrażenie, że poprzednie opowiadanie było lepsze.

 

Z perspektywy czasu też tak to oceniam. Ale chyba nie lepsze za sprawą bety, a po prostu lepsze u samego źródła – pomysłu, sposobu poprowadzenia akcji itp. Lepsze też ze względu na to, co jako wadę widzi silvan – to swoiste nadęcie, podniosłość – ja tu tworzę bardziej (o zarozumiały Jimie, z kim ty się chcesz porównywać) – swój własny Silmarillion niż Hobbita. Z drugiej strony to opowiadanie było bardziej moje.

 

jakiś minisłowniczek by się przydał

 

Następnym razem chyba będę coś takiego zamieszczał :)

 

Opisy tortur i bólu: dobre, “odczuwalne”, mogłyby być jeszcze ciut mocniejsze, ale wtedy pewnie zraziłyby sporą część odbiorców.

 

Też się tego obawiam. Nie chciałem przesadzić. Czytelnik miał je odczuć, ale nie miał uciec od tego tekstu z niesmakiem.

 

Z radością wrócę jeszcze do tego uniwersum.

 

Z pewnością jeszcze coś z tego uniwersum pisać będę :)

 

silvan

 

I owszem, może pierwszy tekst był bardziej dopracowany, ale mam wrażenie, ze tu wszystko wyszło bardziej naturalnie i tyci mniej, hm, nadęcie.

Ja akurat tego „nadęcia” nie mam za wadę. Chciałem, żeby był poniekąd podniosły, bo wszystkie te teksty są jakby swego rodzaju mitologią Nadden. A mitologia zawsze, nawet jeśli mówi o igraszkach bogów z ziemiankami – ma w sobie coś podniosłego.

 

Podstawowym wrażeniem, jakie jednak odniosłem, to fakt, że tekst jest teraz Twój. Po prostu Twój.

 

Tak, nie da się ukryć, tu od początku do końca wszystko było po mojemu – w czasie bety poszedłem na pewne ustępstwa (skoro już tak torturowałem betujących, to coś im się należało) – i końcowy twór był w dużej mierze ich a nie mój.

 

Babolki wskazane przez Ciebie – poprawiłem.

 

Shanti

chyba napiszę wprost: nie podobało mi się.

I dziękuję za po męsku, bez owijania postawioną sprawę.

Nie biję, nie gryzę, zdaję sobie sprawę, że nie każdy mój utwór każdemu i każdej się spodoba.

 

Generalnie po Twoim poprzednim opowiadaniu uważam, że to jest dużo słabsze i nie broni się jako samodzielna całość przede wszystkim pod kątem opowieści i fabuły.

 

Obawiam się, że masz rację. Tak patrząc z perspektywy czasu. Opowiadanie jest bardziej moje, mojsze niż czyjsze, ale jednocześnie – jako samodzielny twór – bez poprzedniego opowiadania – wypada słabo.

Pisząc następne teksty ze świata Nadden postaram się zwrócić na to uwagę.

 

Koala75

Koszmarne. Ileż można czytać/pisać okropności? Po co? Bo tak jest łatwiej?

 

Nie wiem czy łatwiej. Przykro mi, że się nie spodobało. Tak jak pisałem wyżej – nie zawsze i nie ze wszystkim muszę utrafić.

 

FilipWij

Średnio podeszły mi bohaterki. Są w mojej ocenie mało charakterystyczne, przez co ogarnięcie tego, kto tu kim jest, wymaga w pewnych momentach dużej koncentracji. ;-)

 

I to chyba jest bardzo istotny zarzut, którego nikt wcześniej (jeśli dobrze pamiętam) nie podniósł. Muszę zwrócić uwagę, na lepszą charakterystykę postaci w przyszłych utworach.

Fabuła również nie porwała. Niby był ten twist, niby coś tam się zadziało, ale jakoś mnie to nie obeszło. Może po prostu nie mogłem do końca wniknąć w przedstawiony świat.

 

To bardzo źle, że nie udało mi się porwać – a jeszcze gorzej, że nie udało się sprawić, by Cię losy moich Nadden obeszły. To tak naprawdę chyba najgorsza wada tego tekstu – przy czym, wada raczej nienaprawialna, bez napisania tekstu od nowa (więc znów szaleństwo mojej bety, gdzie pisałem od nowa opowiadanie chyba z osiem razy?)

 

mortecius

Jest to jedno z opowiadań, które normalnie porzuciłbym po przeczytaniu kilku linijek. Jest niechlujne, napisane na kolanie (sam tak to określiłeś) i nie czułem żadnej przyjemności w trakcie lektury. Bardzo ciężko było mi przebrnąć przez to, co stworzyłeś.

 

Przykro mi z tego powodu, że musiałeś się tak męczyć, z racji bycia jurorem.

 

Leży też pomysł, konstrukcja całości.

 

Tak, pomysł był rzeczywiście rozpisany na kolanie. Masz rację, to rzeczywiście leży.

 

 

Przy okazji przywołam tu Twoje pytanie: czy betować? Wydaje mi się, że jest naprawdę sporo miejsca między trwającą kilka miesięcy betą, która angażuje wiele osób, a wklejaniem tekstu najeżonego błędami, napisanego na kolanie. Gdybyś jednak do sprawy podchodził zerojedynkowo, to pierwsze z rozwiązań daje nadzieję na jakiś sensowny efekt. To drugie, co widać, już nie.

 

Czy ja wiem… jeszcze się później odniosę do tego czy betować czy nie – odpowiadając ośmiornicy. Tamten utwór nie był lepszy tylko dlatego, że był betowany – a dlatego, że był betowany wyleciało z niego dużo tego, co było dla mnie ważne. Więc mam mocno mieszane odczucia co do betowania lub nie. A podejrzewam, że nie potrafiłbym robić bety połowicznie – i znów ludzi bym wykończył. Ale do tego jeszcze wrócę, tak jak wspomniałem, odpowiadając ośmiornicy.

Dziękuję za przeczytanie i uwagi.

 

 

Silva

 

Jeśli chodzi o uwagi odnośnie błędów zapisu i wszelakich technikaliów, z pewnością masz rację, tak jak zresztą Twój współ-juror mortecius zauważył – tekst jest w dużej mierze niechlujny i napisany na kolanie. Z tego co pamiętam, rzeczywiście bardzo spieszyłem się pisząc go i to również odbiło się na jakości ostatecznego wyniku, poza tym rzeczywiście jako osoba, która sobie nie radzi ani z ortografią ani z interpunkcją – powinienem większą uwagę przyłożyć do wyłapywania tych usterek.

Te zarzuty jednak uważam za o wiele mniejszego kalibru niż zarzut kolejny:

 

Historię poznawałam z perspektywy osoby niezaznajomionej z tym światem, ponieważ w chwili, gdy to piszę, nie czytałam jeszcze „Czasu tańca i pogardy”. Od opowiadania oczekuję, że nie będzie wymagało ode mnie znajomości innych z serii, aby zrozumieć wydarzenia. I tego dotyczy mój główny zarzut. Widzisz, Jimie, ja nie mam pojęcia, co w tym tekście się wydarzyło

 

I tu leży krab pogrzebany. Z uwagą wczytuję się w tą Twoją uwagę i wszystko po niej i postaram się przyszłe utwory konstruować tak, by czytelnik wiedział o co chodzi. I co się wydarzyło.

 

Do czego dążę – zbyt często czytelnik musi wierzyć w to, co o danych osobach mówią inne postaci, ponieważ nie ma szans na samodzielne wysnucie wniosków.

 

To też bardzo ważne spostrzeżenie. Nie wiem za bardzo jak to w przyszłości będę rozwiązywał, bo czasem po prostu lubię coś opowiedzieć czyimiś ustami (wiem, show don’t tell – rozumiem takie zastrzeżenia, jednak do końca się z nimi nie zgadzam, choćby ze względu na różnorodność tekstu i to, że jest to swego rodzaju legenda).

 

Nic nie wiem o Raptis, nie widziałam jej wcześniej w akcji, w gruncie rzeczy przez cały tekst jest dla mnie jedynie imieniem.

I to jest na pewno istotne. Raptis była ważną postacią poprzedniego opowiadania – i jakoś tutaj uległem niestety „klątwie wiedzy”. Muszę na to zwrócić szczególną uwagę pisząc o światach, które dobrze znam (a przy okazji starając się uniknąć infodumpów i opowiadania o postaciach ustami innych postaci… hmmm… karkołomne, ale może mi się wreszcie uda kiedyś tego nauczyć).

 

Lacrimosis sprawia wrażenie mało spójnej.

Rzeczywiście – cały ten akapit mocno obnażył, że nienależycie przyłożyłem się do przedstawienia tej postaci, jej motywów i sposobów działania. Znów odezwała się „klątwa wiedzy” – muszę z nią skuteczniej walczyć i bardziej stawiać się w położeniu czytelnika.

 

 

Jeśli chodzi o przedstawiony świat, w moim odczuciu jest bardzo słabo wyczuwalny. Muszę wierzyć na słowo, że akcja dzieje się w głębi oceanu, ponieważ podczas lektury tego zupełnie nie czułam.

 

Rzeczywiście, już w poprzednim opowiadaniu mi to wyszło słabo. Muszę pamiętać, że nie wystarczy raz zasygnalizować, że „hej, jesteśmy pod wodą”, a trzeba o tym czytelnikowi co chwilę przypominać.

 

nic o Lacrimosis nie wiedziałam, a zatem trudno mi było przejąć się jej losem. Brak przybliżenia postaci zadziałał tu mocno na niekorzyść całego tekstu.

 

Racja. O Lacrimosis powinienem powiedzieć dużo, dużo więcej i teraz widzę, że to naprawdę mi nie wyszło.

 

Anet

 

Dla mnie za dużo dziwnych nazw, ale nie czytało się źle ;)

Cieszę się, że nie było aż tak źle ;-)

 

 

ośmiornica

Skoro nieopatrznie zaprosiłeś mnie pod swój tekst, to bez skrupułów się wyżyję ^^

Chyba właśnie po to zaprosiłem ;-)

 

Chociaż fabuła była ciekawa, to nie zadbałeś o to, żeby czytelnik kibicował bohaterom i chciał śledzić ich losy.

 

Rzeczywiście. To już mi Silva słusznie wytknęła. Tak jak piszesz – trudno przejąć się Lacrimosis.

 

Jedna rybka była zła, chociaż twierdziła, ze nie, druga była mało rozgarnięta i tyle.

 

Czyli wyszło strasznie słabo.

 

Piszesz przy tym bardzo zgrabnie i problemy językowe nie zakuły mnie po oczodołach

 

Ale innych tak :)

 

 

Z ciekawości podpytam, jak robisz z nowszymi tekstami? Betujesz czy nie betujesz?

 

Czyżby tortury Ci się aż tak podobały (napisałaś: Lubię tortury), że gotowa jesteś sama się im poddać? ;-)

 

Prawdę mówiąc – jestem na rozdrożu.

Nie chcę nikogo swoją kolejną betą torturować, chyba, że ktoś jest naprawdę bardzo, bardzo masochistyczną jednostką, czerpiącą rozkosz z cierpienia.

Nie potrafię robić rzeczy połowicznie – więc robienie takiej bety jak sugeruje mortecius – gdzieś w połowie między betą, po której wszyscy betujący chcą mnie zabić, albo sami umrzeć, a brakiem bety w ogóle – nie jest w moim stylu.

Myślę, że pora bym się nauczył sam sobie robić lepsze alfy, by już beta nie była tak konieczna.

Ewentualnie myślę o becie typowo technicznej – nastawionej tylko i wyłącznie na wyłapywanie przecinków i różnych baboli ortograficznych – ale pewnie i to byłoby bardzo uciążliwe ze mną jako betowanym.

U mnie najgorsze jest to, że chciałbym nie tylko, żeby się dobrze coś czytało, ale przy okazji jeszcze, żeby było o czymś i coś w czytającym zmieniło, coś mu przekazało, poza tylko radością czytelniczą. Żeby zostało w głowie, żeby po latach czytelniczka mogła powiedzieć: czytałam coś takiego, niejakiego Jima, gdzie…

Jakiś czas temu napisałem na krzykpudle, że nie zauważyłem, że wiek dziewiętnasty się skończył, potem przemknął dwudziesty i się zaczął dwudziesty pierwszy – i prawdę mówiąc czasem mam wstręt do hollywoodzkiego podejścia: akcja, akcja, akcja, show don’t tell, akcja, bez introspekcji, biegnij, biegnij, nie myśl, akcja! A na wierzch jeszcze trochę akcji i w przerwach akcja. Bez miejsca na oddech.

I czasem, gnąc się i skracając do zadanych tu limitów niestety sam obcinam wszystko do akcji. A wylatuje wiele z tego – co ważne. Co ważne dla mnie.

Bo w swym grafomańskim szale, chcę, by nie tylko mnie czytano, nie tylko by to co czytane przynosiło przyjemność z lektury, ale by też – było ważne.

Najgosze we mnie jako piszącym jest, że porywam się z motyką na Słońce.

Ze złożoną charakterystyką (wielu) postaci chcę się zmieścić w krótkim tekście, a potem i tak wyrzucam wszystko – poza fabułą – a i samą fabułę skracam.

Teraz przede mną tekst na Magię i Miecz na 60k znaków. I nie chcę by to był tekst czyjś. Chcę by był bardzo mój, mój własny – choć zrezygnowałem z umiejscowienia go w świecie Nadden.

A 60k – to mordęga – dla piszącego… bo wiadomo, że jak się taki tekst pisze, to wyjdzie 100k i trzeba będzie z 40k znaków ściąć. I to ściąć tak, by tekst nie był mordęgą również dla czytającego.

A dla betujących to już by to było skrajnym koszmarem.

 

Mimo wszystko, jeśli znajdą się jacyś masochiści / masochistki – to z sadystyczną przyjemnością, jeszcze większą niż rzeczona Raptis – pewnie wykorzystam takie niewinne duszyczki – proszę jednak potem nie pozywać mnie ze względu na szkody psychiczne i ewentualne cielesne (jeśli np. ktoś dojdzie do wniosku, że na to się patrzeć nie da i sobie wydrapie oczy, albo z rozpędu walnie głową w ścianę z rozpaczy).

Wynika z tego, że betujący muszą być do tego stopnia masochistyczni by kochać tortury i torturującego – z rozpaczą i szałem, ale gorąco – więc pewnie prędzej Piekło zamarznie niż się tacy (lub takie) znajdą ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

Jakiś czas temu napisałem na krzykpudle, że nie zauważyłem, że wiek dziewiętnasty się skończył, potem przemknął dwudziesty i się zaczął dwudziesty pierwszy – i prawdę mówiąc czasem mam wstręt do hollywoodzkiego podejścia: akcja, akcja, akcja, show don’t tell, akcja, bez introspekcji, biegnij, biegnij, nie myśl, akcja! A na wierzch jeszcze trochę akcji i w przerwach akcja. Bez miejsca na oddech.

Bez przesady, nie musi być tylko akcja. Ale konflikt i napięcie koniecznie, inaczej przegrasz z facebookami, tiktokami i dramami na NF-ie :D. A jeśli przegrasz, to nikt nie powie: czytałam coś takiego, niejakiego Jima, gdzie….

 

I czasem, gnąc się i skracając do zadanych tu limitów niestety sam obcinam wszystko do akcji. A wylatuje wiele z tego – co ważne. Co ważne dla mnie.

Bo w swym grafomańskim szale, chcę, by nie tylko mnie czytano, nie tylko by to co czytane przynosiło przyjemność z lektury, ale by też – było ważne.

Najgosze we mnie jako piszącym jest, że porywam się z motyką na Słońce.

Ze złożoną charakterystyką (wielu) postaci chcę się zmieścić w krótkim tekście, a potem i tak wyrzucam wszystko – poza fabułą – a i samą fabułę skracam.

Oj tam, nawet w drabble jest się w stanie coś przekazać. Nie można wszystkiego zwalać na limit, chociaż to bardzo wygodny argument i sama też go używam :P Masz bardzo ambitne podejście do pisania. Szanuję i życzę powodzenia.

 

 

 

 

ośmiornica

Nie można wszystkiego zwalać na limit, chociaż to bardzo wygodny argument (…)

 

Jestem mistrzem w wynajdywaniu dla siebie usprawiedliwień ;-)

 

Już miałem nadzieję, że mnie do betowania będziesz skłaniać i swój udział proponować, ale jak już się wyjaśnia jakie to ciężkie, to nawet ośmiornice się – rakiem – wycofują ;-)

entropia nigdy nie maleje

Patrz, a myślałam, że wyślisgnęłam sie na tyle dyskretnie, że nie zauważyłeś xDDD

ośmiornica:

naprawdę tak myślałaś? XDDD

entropia nigdy nie maleje

^(;,;)^

entropia nigdy nie maleje

Nie spojrzałem na datę publikacji, więc dopiero przy pierwszym komentarzu zorientowałem się, że to już lekko archiwalne opowiadanie.

Ale żaden to problem. Mocny tekst pozostaje mocnym bardzo długo. Lecz, jak to w życiu, wszystko ma słabsze punkty. Na przykład łopotanie szaty, gdy nosicielka tejże pływa całkowicie zanurzona we wodzie… Wiem, już nie warto poprawiać – chociaż, gdybyś dopisał ze dwie dalsze historie z Nodden, powstałby zbiorek, w którym takich potknięć być nie powinno.

Pomysłowe, logiczne te inkwizytorki. Torturami nie daje się złamać, więc damy jej złudzenie, omamimy i klejnot będzie nasz. Zgadza(m) się, czysta przemoc, bywa, nie skutkuje tak, jak zręczny podstęp.

Pozdrawiam

AdamKB

 

Dziękuję za odwiedziny.

Oczywiście – masz rację. Mimo, że to archiwalne dość opowiadanie, to gdybym rzeczywiście kiedyś wydał zbiorek tekstów z tego świata – na pewno oba opowiadania mocno poprawię i pozmieniam, bo teraz, prawie dwa lata po publikacji wydają mi się w wielu miejscach bardzo słabe.

To nie znaczy, że całkiem złe, niektóre ich części uznaję za mocne i dobre i jako całość – są do odratowania – ale po duuuużych zmianach.

 

Pomysłowe, logiczne te inkwizytorki. Torturami nie daje się złamać, więc damy jej złudzenie, omamimy i klejnot będzie nasz. Zgadza(m) się, czysta przemoc, bywa, nie skutkuje tak, jak zręczny podstęp.

 

Taki zamysł mi przyświecał, jak to pisałem. Kiedyś dość dużo czytałem o torturach Wietkongu i KGB. Oni dokładnie takie metody stosowali względem amerykańskich jeńców i to na tyle skutecznie, że nawet po uwolnieniu ci Amerykanie wierzyli w wyższość komunizmu. To moje zainteresowanie wynikało z tego, że jeden ze znaczących członków mojej rodziny został właśnie w taki sposób totalnie zindoktrynowany i nawet na łożu śmierci wierzył ślepo w komunizm, mimo, że umierał już po upadku tegoż systemu. Może kiedyś stworzę tekst, który będzie więcej o tych – psychicznych, a nie fizycznych – metodach uzyskiwania posłuszeństwa traktował.

 

 

entropia nigdy nie maleje

» Może kiedyś stworzę tekst, który będzie więcej o tych – psychicznych, a nie fizycznych – metodach uzyskiwania posłuszeństwa traktował. « 

Do pozdrowienia dołączam życzenia powodzenia.

Tak trochę na marginesie: nie przepadam za scenami przemocy, rozumianej dość szeroko, ale gdy mają silne jawne bądź domyślne uzasadnienie we fabule, akceptuję bez marudzenia.

AdamKB

nie przepadam za scenami przemocy, rozumianej dość szeroko, ale gdy mają silne jawne bądź domyślne uzasadnienie we fabule, akceptuję bez marudzenia.

 

Gdy piszę, staram się (bardzo się staram – wierzcie mi – wiem, że z tych starań to różnie wychodzi!) by każdy element był przydatny – albo dla fabuły, albo dla budowania postaci, albo dla ogólnego przekazu / wrażenia, a najlepiej – dla wszystkich tych trzech rzeczy na raz. Dlatego sobie pluję w brodę, że z Pajęczej Madonny (opowiadanie, które dzieje się w tym samym świecie co powyższe, ale na zupełnie innej planecie) sam z siebie wyrzuciłem przez jakąś durną autocenzurę początkową scenę seksu. A pluję dlatego, że potem dostawałem komentarze w stylu: “to one były kochankami? nie zauważyłam” – a wydawało mi się, że dostatecznie to oddałem w nie do końca regulaminowo-służbowych relacjach między przełożoną a podwładną. A trzeba było jednak po chłopsku, po jimowsku wręcz – wprost, pałką przez oczy ;-)

 

entropia nigdy nie maleje

---> Jim. W połowie offtopowo, więc przepraszam z góry/

Piszesz o największym problemie pisania. Co jest niezbędne, co może być, ale nie musi, czego być wprost nie powinno. Odpowiedzi na te rozterki nie ma, uważam – w sensie, że brakuje uniwersalnej i jednoznacznej. Obawiam się, że nie znajdzie takiej nawet siedem i pół połączonych Sztucznych Inteligencji :-). 

Język. Zmienia się, wiedzą o tym wszyscy jako tako “pisaci i czytaci”. Tekst sprzed dziesięciu lat jest nadal czytelny, lecz sprzed pięćdziesięciu już momentami wydaje się anachronicznym, części aluzji, odniesień już nie chwytamy. Naleciałości i kopie z angielszczyzny – lepiej nie zgłębiać tematu, bo wkurza. Ubożenie języka – jeszcze gorsza zaraza… 

Czytelnicze nawyki i mody. Weź zadowól nastolatka, nauczonego przez Internet, znaczy przez publikujących różności w Internecie, łatwizny pełnej podstawowych błędów. Musiałbyś potrafić “upchnąć” na trzech stronicach A4 całą trylogię Tolkiena, bo czwarta strona znudzi i przemęczy młodego człowieka.

A to tylko czubek, ostry jak igła czubek góry lodowej, wielkiej jak Czomolugma.

Pozdrawiam

---> Jim. W połowie offtopowo, więc przepraszam z góry/

 

Jako autor chyba mogę decydować, co jest a co nie jest offtopem w wątku pod utworem, a jak dla mnie dyskusje o literaturze jako takiej, mękach pisania i najtrudniejszych wyzwaniach tegoż – offtopem nie są, choć nie dotyczą stricte danego tekstu – dotyczą wszystkich tekstów. Tak to napiszę autorytarnie i z przytupem i kto nam coś zrobi? ;-)

 

A to tylko czubek, ostry jak igła czubek góry lodowej, wielkiej jak Czomolugma.

 

Nic dodać nic ująć. Trzeba tylko na tym czubku jeszcze zatańczyć ;-)

 

Pozdrawiam

 

entropia nigdy nie maleje

Hej!

Zaczynasz mocnym akcentem. Tak z trzy miesiące temu opisywałam scenę odcinania palca, więc nieobce są mi zmagania z tego typu torturami. Co do Twojego komentarza na SB, że epatujesz okrucieństwem dla samego epatowania, zazwyczaj przy opowiadaniach dość rzadko mam takie odczucie. Inaczej filmy, w których krew leje się litrami, stworzone po to, żeby tej krwi było dużo, a na fabułę brak miejsca.

Tutaj początkowa scena nie odrzuca, jest nieprzyjemna i dobrze, bo potencjalne osoby, zabierające się do lektury, jeżeli uznają ją za zbyt brutalną i nie przeczytają opowiadania, nie powinni czuć się urażeni. Natomiast ci, którzy zostali – wiedzą, na co się piszą. ;)

 

Czy skondensowana czystość może przerażać? Lacrimosis wiedziała już, że tak.

To pytanie dziwnie tu wygląda, jakby wyjęte z innego tekstu. I ta skondensowana czystość…? W jakim sensie ona ma przerażać?

 

Kiedy mamy wspomnienie dormendor, wykonałeś naprawdę solidne opisy, od razu można wyobrazić sobie, jak wyglądają.

Jeśli chodzi o opisy tortur, przypomniałam sobie teraz czytaną na wyzwanie „Karę Większą”, tam zaczynamy podobnie. Nie wiemy, co jest z bohaterem, co zrobił, ale mamy sugestywne opisy tortur.

 

Jęknęła gdy szmata opuściła jej usta.

Przecinek się zgubił. ;)

 

– Musisz zrozumieć jedno: Nie ma dla ciebie ratunku.

Wielka litera jak dla mnie niepotrzebna.

 

– Nie spytasz, co chcę ci ofiarować?

Lacrimosis rozwarła zaciśnięte wargi.

– Co? – usłyszała własny głos.

– Zemstę.

Świetny fragment. Na tym etapie wciągam się w opowiadanie i jestem ciekawa, jak się dalej potoczy. Czy będziemy mieć zemstę? Lubię motyw zemsty, choć nie jestem fanką oklepanego motywu „bohater cierpiał, więc odnalazł oprawców i wszystkich pozabijał”. Mam nadzieję, że będzie inaczej.

 

Obrazek mocny.

 

Ból setek nakłuć z ledwością się przebijał do świadomości.

A nie lepiej: Ból setek nakłuć z ledwością przebijał się do świadomości?

 

Dalej utrzymujesz napięcie, jestem coraz bardziej ciekawa, jak będzie wyglądać zemsta.

 

O, mamy Raptis, pamiętam ją z listów z poprzedniego opowiadania. ;)

 

– Nie. Proszę. To niemożliwe by powiedziała gdzie jest Klejnot Ciszy.

Przecinek się zagubił.

 

przez ramię, odpływając – Dużo

Brakuje kropki.

 

Intryga się zagęszcza, jedynie na minus, że torturowana jest w takim stanie, że zawierzanie jej, że da radę wbić nóż Rodiuris, jest średnie. Mamy opisy tego, jak była wykończona, połamana i miałaby sięgnąć po nóż i jeszcze w kogoś go wbić? Gdyby nie te wszystkie opisy tortur, gdyby to był początek, wtedy można by jeszcze uwierzyć, że Wysoka zaplanuje coś takiego. Bo w obecnej sytuacji wygląda to kiepsko.

 

– Więc? – rzuciła – Co chcesz nam powiedzieć? Mów szybko!

Brak kropki.

 

Lepiej żeby one nie usłyszały.

Brak przecinka.

 

Mimo, że mnie nienawidzisz.

A tu nie stawiamy przecinka.

 

Inkwizytorka, furkocząc purpurową szatą wpłynęła do celi.

Przecinek zagubiony.

 

– Prościej cię zabić póki jesteś związana.

Tu bym też dała przecinek.

 

Co do akcji, fajnie, że nie poszło to w standardowe wypełnienie, które zaplanowała Noktis, ale znowu: Lacrimosis tak cierpiała i miała pogruchotane kości, ledwo żyła, a teraz planuje i nagle ma siłę na polowanie, żeby zabić dwie Dormendory.

 

– Rozwiążesz mnie. Przebiorę się za twoją koleżankę, jestem jej wzrostu. W tej szacie nikt mnie nie rozpozna.

Tutaj też trochę tak słabo to wypada: przecież ona była ranna, pokrwawiona, naprawdę wystarczy ubrać szatę innej osoby i nikt nie zauważy?

 

– Popłyniemy po Klejnot Ciszy, nim one go zdobędą.

Hm, mam takie niejasne wrażenie, jakby ta wyprawa była poniekąd sterowana przez Dromendory, które chcą zdobyć klejnot i kiedy Lacrimosis go zabierze, rzucą się na nią.

 

„Jeszcze nie teraz” – powtarzała w duchu – „po wszystkim. W końcu to tylko palec”.

Ten drugi cudzysłów do wyrzucenia.

 

Znajdę inny sposób by się zemścić.

Przecinek się zgubił.

 

Wskazała pastorałem grupkę wokół Lacrimosis – Zabijcie je. Wszystkie.

A tu zgubiła się kropka.

 

Fala akustyczna, która miała ogłuszyć Lacrimosis nie uderzyła.

Tu też.

 

Co do fabuły, ciekawe skąd Rodiuris wiedziała, że lepiej przybyć heptynę wcześniej. Na plus, że cała akcja nie była zaplanowana przez Noktis, czego się spodziewałam. :)

 

– Nie ma czego negocjować! – odparła Lacrimosis – Zaraz

Brak kropki.

 

żółte włosy zafalowały w nieładzie – Poznajesz mnie teraz?

Kropka zagubiona.

 

Intryga uknuta przez Raptis, bardzo to zgrabnie i świetnie przedstawione. Końcówka, w której dowiadujemy się, że Athoosis nie zdradziła żadnej z tajemnic, na pewno mocno trafiła w bohaterkę. Z jednej strony spodziewałam się, że Noktis chce zwabić tu Lacrimosis, żeby zdobyć klejnot (i to jest najsłabsza część opowiadania, to parcie Lacrimosis, żeby klejnot pozyskać), a z drugiej nie przewidziałam, że Noktis to tak naprawdę Raptis.

 

– Powtarzała w myśli

Tutaj poprawnie:

– powtarzała w myśli.

 

I na koniec, podobnie jak w „Karze Większej”, bohaterka trafia z powrotem do celi tortur. Końcówka gorzka, smutna i w moim stylu. Cała historia podobała mi się, czytało się szybko, ale znowu przyczepię się do opisów: proszę o więcej tego świata, więcej unikatowych dla podwodnych krain scenerii (np. można opisać jaskinię, którą płynęły, rafy koralowe po drodze, ławice ryb, jakiegoś rekina, podwodnego stwora). Mam wrażenie, że od momentu, w którym Lacrimosis płynie z Noktis po klejnot, zabrakło ukazania wyjątkowości świata.

 

Pomarudziłam, ale nie dlatego, że mi się nie podobało, po prostu uważam, że mógłbyś tchnąć w to więcej własnej wyobraźni. ;)

 

Pozostaje mi życzyć Ci kolejnych tekstów we własnym, wyjątkowym świecie. Na pewno z chęcią się w nim zanurzę. ;)

 

Pozdrawiam,

Ananke

Ananke

Co do Twojego komentarza na SB, że epatujesz okrucieństwem dla samego epatowania, zazwyczaj przy opowiadaniach dość rzadko mam takie odczucie.

 

Sprostuję (choć domyślam się, że nie to miałaś na myśli): ja nie epatuję okrucieństwem dla samego epatowania, a jedynie takie czytałem opinie.

 

» Czy skondensowana czystość może przerażać? Lacrimosis wiedziała już, że tak.

To pytanie dziwnie tu wygląda, jakby wyjęte z innego tekstu. I ta skondensowana czystość…? W jakim sensie ona ma przerażać?

Może. O ile skojarzy się z torturami. 

Na tej samej zasadzie, jak ofiary eksperymentów medycznych potrafiły się bać białych kitli, czy też ogólnie – białego koloru. A przecież to taki bezpieczny i niezagrażający kolor.

 

Jeśli chodzi o opisy tortur, przypomniałam sobie teraz czytaną na wyzwanie „Karę Większą”, tam zaczynamy podobnie. Nie wiemy, co jest z bohaterem, co zrobił, ale mamy sugestywne opisy tortur.

 

Karę większą – jeśli masz na myśli opowiadanie Marka S. Huberatha – czytałem w 1991 roku i do dziś je bardzo dobrze pamiętam. To, że mój tekst Ci w jakikolwiek sposób tamten przypomina (i to, że wspominasz o tym dwukrotnie) – miło łechce moją próżność, choć wiem, że gdzie mi tam do Huberatha. Skoro to opowiadanie mimo upływu lat tak dobrze tkwi w mojej pamięci – na pewno można je uznać za pewnego rodzaju (bardziej nieświadomą niż świadomą) inspirację dla tego tekstu.

 

Świetny fragment. Na tym etapie wciągam się w opowiadanie i jestem ciekawa, jak się dalej potoczy. Czy będziemy mieć zemstę? Lubię motyw zemsty, choć nie jestem fanką oklepanego motywu „bohater cierpiał, więc odnalazł oprawców i wszystkich pozabijał”. Mam nadzieję, że będzie inaczej.

 

Cieszę się, że udało mi się Cię wciągnąć. Czasem mam z tym duży problem – zbyt dużo jest tego rozbiegu, tego początku, wprowadzenia, zanim się właściwa akcja zacznie – dobrze, że tutaj mi się udało tego uniknąć.

 

 

 

Intryga się zagęszcza, jedynie na minus, że torturowana jest w takim stanie, że zawierzanie jej, że da radę wbić nóż Rodiuris, jest średnie.

 

Masz rację, parę razy zwracano mi na to uwagę, powinienem to lepiej wprowadzić. Niekoniecznie to zmieniać – a właśnie wprowadzić wcześniej wyjaśnienie, dlaczego w istocie Lacrimosis mogła tak funkcjonować.

 

Ten drugi cudzysłów do wyrzucenia.

Chyba jak wyrzucać – to wszystkie cztery. Tak zrobiłem.

 

Co do fabuły, ciekawe skąd Rodiuris wiedziała, że lepiej przybyć heptynę wcześniej.

Nie wiedziała. A przynajmniej: nie musiała wiedzieć.

 

 

Pomarudziłam, ale nie dlatego, że mi się nie podobało, po prostu uważam, że mógłbyś tchnąć w to więcej własnej wyobraźni. ;)

 

Pozostaje mi życzyć Ci kolejnych tekstów we własnym, wyjątkowym świecie. Na pewno z chęcią się w nim zanurzę. ;)

 

Wezmę za dobrą monetę tę deklarację i pod drugim (pierwszym!) opowiadaniem o coś spytam :)

 

 

Pozdrawiam.

entropia nigdy nie maleje

Ech, tu też nie wiedziałam, że jest komentarz. Jak to mówią – lepiej późno niż wcale.

 

Sprostuję (choć domyślam się, że nie to miałaś na myśli): ja nie epatuję okrucieństwem dla samego epatowania, a jedynie takie czytałem opinie.

Tak, o to mi chodziło, że takie były opinie, a nie że Ty tak robisz. ;) Źle się wyraziłam. :) Chodziło też o to, że nie tylko pod Twoim, ale pod kilkoma innymi tekstami miga mi czasami takie właśnie hasło, że ktoś epatuje dla samego epatowania. I ja dość rzadko tak to odbieram. Myślę, że pisząc scenę tortur chyba mało który autor tworzy ją w myśl: “A, zrobię takie tortury, że ludzie będą zszokowani”. ;p Kiedy scena tego wymaga – po prostu trzeba to napisać.

 

Na tej samej zasadzie, jak ofiary eksperymentów medycznych potrafiły się bać białych kitli, czy też ogólnie – białego koloru. A przecież to taki bezpieczny i niezagrażający kolor.

Masz rację, nie pomyślałam o kitlach. Chyba ciężko mi było wyobrazić sobie czystość, która jest skondensowana (tzn. jak to dokładnie wygląda) i przez to mi nie zagrało. 

 

Karę większą – jeśli masz na myśli opowiadanie Marka S. Huberatha

Tak, mieliśmy na wyzwaniu czytelniczym, więc byłam na bieżąco. ;)

 

choć wiem, że gdzie mi tam do Huberatha

Oj, bez przesady, taki Sapkowski przegrał w konkursie właśnie z Huberathem, ale ludzie znają bardziej tego pierwszego. Piszemy różne teksty i są lepsze, gorsze, bardziej porównywalne z tymi mistrzowskimi albo mniej. ;)

 

dlaczego w istocie Lacrimosis mogła tak funkcjonować.

Tak, to by się przydało. :)

 

Pozdrawiam,

Ananke

 

» dlaczego w istocie Lacrimosis mogła tak funkcjonować.

Tak, to by się przydało. :)

 

W tej powieści na dwa miliony znaków, o której mówię w komenatrzu pod innym opkiem (a której nigdy nie napiszę) – będzie to dokładnie opisane – a raczej – pokazane (show don’t tell – yep – lesson learned).

 

Pozdrawiam

entropia nigdy nie maleje

a której nigdy nie napiszę

Jak już napiszesz, poproszę autograf z dedykacją: dla tej, co wierzyła, że napiszę. XD

 

Pozdrawiam :)

Jak już napiszesz, poproszę autograf z dedykacją: dla tej, co wierzyła, że napiszę. XD

 

I cóż ja mogę na takie dictum odpowiedzieć? xD

entropia nigdy nie maleje

Nic, jak napiszesz to wiesz, co dalej. :D

:D

entropia nigdy nie maleje

Nowa Fantastyka