Wielkie dzięki za pomoc przy naprawach: Ambush i Bruce, bez Was ten statek by nie wypłynął.
Polecam do opowiadanka utwór: “Zoriuszka”.
Wielkie dzięki za pomoc przy naprawach: Ambush i Bruce, bez Was ten statek by nie wypłynął.
Polecam do opowiadanka utwór: “Zoriuszka”.
Świętowano Noc Kupały. Zwykle ciemne sklepienie ziemionieba skrzyło się szkarłatnie, bo w całym cylindrycznym świecie płonęły ogniska, udając nocne niebo pełne gwiazd. Mieszkańcy nie przejmowali się tym, że na pokładzie statku kolonizacyjnego nie było typowych zjawisk astronomicznych, które uzasadniałyby takie święto. Perspektywa nocy pełnej radości przyćmiewała szczegóły techniczne.
Nie wszyscy jednak podchodzili z takim entuzjazmem do starych tradycji. Stara Maciukowa siedziała z koleżankami przed chatą, która stała akurat przy strumieniu, gdzie puszczano wianki.
– Tyle hałasu o nic – burknęła zdecydowanie.
– Hmm… – potwierdziły dwie towarzyszki niedoli, które siedziały po prawicy i lewicy.
Staruszki zdecydowanie wolały dni zwykłe, ale nie potrafiły oprzeć się wspomnieniom i nostalgii, które wypełzały z dusz jak larwy motyli, by przepoczwarzyć się w kolorowe cienie przeszłości. Dyskutowały o dawnych miłościach i przygodach; niestety, po pewnym czasie zaczęło im się mieszać: Co? Kto? Dlaczego? Gdy próbowały ustalić, kto dwieście lat temu podarował konia ojcu Maciukowej, żeby przekonać go do wydania za mąż ukochanej córki, uwagę starszych pań przykuła trzymająca się na uboczu parka.
– Widzisz ich tam? Przy rzece? – odezwała się Zenia. – Poznajesz ich?
Maciukowa wytężyła wzrok i zamrugała; oczy, pomimo terapii genowej, nie działały już tak jak trzeba, a ciemności sztucznej nocy nie pomagały w tym zadaniu. Dzięki palącym się ogniskom, zaznaczającym miękkim światłem obrys sylwetek, po wzroście i ogólnej budowie poznała tajemniczą parę.
– Michał i Matylda – stwierdziła, z satysfakcją kiwając głową. – Noo… oni długo już wokół siebie latali, długo. Ci młodzi coraz to bardziej niezdecydowani. Już im się na głowach srebrne włosy robią, a jeszcze nie są pewni.
– Myślałam, że z Dominikiem pójdzie – jęknęła Zenia. – To taki dobry chłopiec, tylko wrażliwy i wstydzi się. Tyle mi o niej opowiedział. Znowu będzie chodzić smutny.
– Biedaczko, myślisz, że każda z tym twoim Dominikiem kręci. – Załamała ręce Maciukowa.
– To taki ładny kawaler. Szykowny. Sztuczne inteligencje hoduje. Zna się na tym jak nikt inny!
– Ładny, ale taki niemrawy. Wyślij go gdzieś do innej wioski, gdzie go nie znają. Ojciec Michała też tak zrobił, i co? Najlepszy handlarz tkaninami, jakiego spotkałam! Wejdziesz powiedzieć tylko dzień dobry, a i tak wyjdziesz z metrem materiału na gacie. Twój? Twój to tylko by się w te swoje maszyny bawił. Michał i Matylda to od razu do siebie pasowali. Ona taka miła i kulturalna. Biblioteka rozkwitła jak zaczęła tam pracować. Nawet te… wirtualne moduły zainstalowała. Teraz nie trzeba jechać do miasta, żeby się pobawić.
– W końcu. Ile można bawić się w skansen? – zmieniła temat Jadzia, gdy poczuła, że nie przekona Maciukowej.
– Gdyby nie ten skansen, to może byśmy się już dawno pozabijali. A tak poza tym, to ja tam technologii nie ufam.
– Poza tą, która sprawia, że Ogród leci? Że możemy oddychać?
– Czepiasz się.
Krysia, która wydawała się najbardziej nieobecna z trójki, zignorowała hymny pochwalne, wygłaszane przez koleżanki i pokiwała ze zgorszeniem głową.
– Szybko się zgadali. Za szybko! Kto się pierwszy do narzeczeństwa pakuje, ten szybko będzie z chałupy uciekał.
– Oj tam, narzekasz! Ty nie pamiętasz, jak szybko się ze Zdziśkiem zaręczyłaś?
– No, ale to było dawno temu! Inne czasy.
– Jak “dawno”? Jak “inne”? Och, oby ci Gwiazdowid uszy ukradł…
Jednym gestem Maciukowa urwała dyskusję.
– Pasują do siebie jak ulał. Inteligentni są. Dobrzy. Tacy dzieci powinni robić najwięcej!
Ta uwaga została uznana za trafną. Młodzi mogli sporo zrobić dla wioski i dla całej krainy Ogrodu Tysiąca Gwiazd; sporo dzieci.
– To co? Trzeba będzie ślub gotować!
– Nie ślub. Na razie się zaręczyli.
– Jak oni tacy szybcy do tego, to założę się, że szybko trzeba im będzie ceremonię gotować. Żeby chrzciny były po ślubie, a nie przed!
***
Matylda siedziała przy strumyku. Wzrokiem odprowadzała kolejny wianek, uwity ze świeżych ziół i kwiatów. Czuła ich zapach, zwłaszcza lawendę. Płomyk świeczki-marynarza kołysał się na wietrze, czasem lekko przygasając. Ziemia była przyjemnie chłodna; pogrążona w zadumie dziewczyna aż zapomniała, że kilkaset metrów pod nią znajdowała się próżnia kosmosu, a świat był tylko cienką warstewką imitującą litosferę, która pokrywała wnętrze kolosalnego cylindra, pchanego przez kosmos eksplozjami atomowymi.
– Długo tu siedzisz? – zapytał Michał.
Lekkie zakłopotanie, które przemknęło po delikatnej twarzyczce dziewczyny, sprawiło, że chłopak uśmiechnął się.
– Nie pamiętam. Tyle tych wianków płynie… Zamyśliłam się.
Spojrzała na niego. Poklepała ziemię koło siebie, uśmiechając się szeroko. Chłopak usiadł.
Zamilkli.
I milcząc rozmawiali intensywnie o tym, jak będzie wyglądać przyszłość. O tym jak bardzo się kochają. Milczeli o wielu rzeczach, aż trzeba było coś powiedzieć. Słowem zmienić rzeczywistość, przestawić ją na zupełnie nowe tory. Michał wyciągnął z kieszeni obrączkę.
– Chcesz?
– Chcę!
Tyle wystarczyło.
Zaręczyli się podczas Nocy Kupały, gdy puszczano wianki w okolicznym strumyku. Cała kraina, w pewnym sensie, brała udział w wydarzeniu; patrząc w górę można było zobaczyć, że rzekami oplatającymi cały świat płynęły tysiące wianków. W takich warunkach “nie” było niemożliwością.
Dla młodych miłość dojrzewała w cieniu. Gdy nazajutrz obwieścili, że są razem, mieli wrażenie, że to już żadna nowość. Nawet zbytnio nie musieli się starać z przygotowaniami do ślubu, bo ich rodzice praktycznie wszystko już załatwili.
***
Korowód wozów zaprzęgniętych w dorodne konie jechał radośnie ku Opactwu przy Wielkiej Rzece. Niezbyt ładne zwierzęta juczne wyglądały osobliwie z kokardkami wczepionymi w grzywy. Czasem nawet starały się skubnąć kokardę sąsiada, myśląc zapewne, że to jakiś smaczny kwiatek.
Starym zwyczajem Ogrodu Tysiąca Gwiazd, narzeczeni jechali jako ostatni. Mówiono, że kto na przodzie korowodu, na tego spadnie najwięcej obowiązków; stary wójt zwykle brał taką ewentualność na barki i jechał jako pierwszy.
Wiatr porwał wianuszek z głowy Maciukowej, która wraz z Jadzią I Zenią siedziała gościnnie w wozie z druhnami. Siwe loki rozwiały się; spróbowała chwycić zgubę; nie udało się. Wianek wylądował miękko na soczyście zielonej trawie.
– Refleks już nie ten co kiedyś – zaśmiała się Zenia.
Druhny uśmiechnęły się.
– Chciałabym zobaczyć jak ty go łapiesz! Kręgosłup by ci strzelił i musielibyśmy jechać do znachora.
Druhny zaczęły chichotać.
– To bardzo dobrze, że jedziemy akurat na ślub – dodała Jadzia. – Młodzi się pobiorą, a nas będzie można zawczasu namaścić.
Druhny zaczęły się głośniej śmiać.
– Odezwała się ta, co rano zawsze stęka! – krzyknęła Maciukowa.
– A ty stękasz i pierdzisz!
Druhny zaczęły płakać ze śmiechu, a Zenia obróciła się do nich i powiedziała:
– Śmiejcie się, śmiejcie młode! Poczekajcie kilka wieków i też takie będziecie.
Nagle głośny gwizd, mocniejszy huczący wiatr zwrócił uwagę wszystkich biesiadników. Cały korowód stanął.
***
– Co się dzieje? – zapytał Wójt. – Dlaczego stanąłeś?
– Ktoś idzie drogą – odpowiedział woźnica, wskazując palcem. – Tam, daleko. O!
– No i co, że idzie? – Wójt machnął ręką. – Ustąpi albo wyminiemy.
– To chyba nie będzie takie proste.
– Dlaczego? – Wójt spojrzał w stronę nadchodzącego wędrowca. – Ma chyba z trzy metry… – wycedził zaskoczony.
–To musi być on!
– Chyba nie mówisz?
Wszystko umilkło, coraz to więcej ludzi wychylało się z powozów, a wraz z nimi ich niespokojne szepty, półsłówka. Spotkali po drodze tajemnicę, żywą tajemnicę.
– Gwiazdowid – powiedział pod nosem Wójt, wysiadając z wozu.
***
Rzeczywiście, Wójt (geodeta z wykształcenia) nie pomylił się w ocenie rozmiarów nadchodzącej postaci. Przybysz miał prawie trzy metry wzrostu. Ubrany był w ciemny płaszcz, który nosił pomimo ciepłego dnia. Głowę zdobiło mu coś na kształt hełmu rycerskiego, o czterech pogodnych twarzach starców patrzących w cztery strony świata.
Gdy podszedł do pierwszego z powozów, pogładził po pysku najbliższego konia, który przyjął pieszczoty bez najmniejszych oznak zaniepokojenia.
– Witam – odezwał się Gwiazdowid. – Jedziecie na wesele, widzę.
Głos miał łagodny, głęboki, jak śpiew delikatnie muskanego kontrabasu.
– Tak. Tak, pa…
– Nie jestem niczyim panem.
– Tak – poprawił się Wójt. – Jedziemy na weselę.
– Pięknie! Chętnie spotkam młodych. Chcę im złożyć gratulacje. Powiedz, gdzie ich mam szukać.
– Proszę, proszę, za mną pa… Zaprowadzę. Zaprowadzę!
Gwiazdowidz oglądał wozy. Myślał sobie:
Piękne. Cudowna robota. Dobrych mają kołodziejów. Mam nadzieję, że kolejny miot też nie straci smykałki. Szkoda, by polegali tylko na prefabrykatach z plastiku.
Szybko pojawiły się dzieci, które wyraźnie walczyły z ciekawością pchającą ich do poznania dziwnego olbrzyma i strachem, który podpowiadał żeby uciec. Kilkoro dzieciaków z gromadki zasłoniło uszy.
A, urocze! Więc widać nawet różnice kulturowe pomiędzy wioskami. Te widzą we mnie coś w rodzaju dobrego ducha przynoszącego szczęście, a te znają historię o uszokradzie. Dziwne. Ciekawe, kto pierwszy wpadł na ten pomysł? Uszy? Po co byłoby mi tyle uszu? Na zupę? Na galaretkę? Urocze…
Otoczony dziećmi kolos starał się wciąż kroczyć dostojnie, ale w taki sposób, żeby nikogo nie nadepnąć. Mali i duzi pokazywali kierunek, w którym musiał podążać, żeby spotkać się z młodą parą.
– Są na końcu! Zgodnie ze zwyczajem…
Uwagę Gwiazdowida przyciągnął leżący na poboczu wianek kwiatów. Podniósł go i zaczął oglądać z zaciekawieniem.
– Czyje to? – zapytał. – Kto upuścił?!
Odpowiedziała mu cisza. Rozglądał się, aż ktoś odpowie. Mógł długo czekać, miał czas.
– To moje – odpowiedziała nagle Maciukowa ze szczytu wozu.
– Proszę, trzymaj dziecko.
Pomarszczona, naznaczona żyłami jak rzekami dłoń odebrała wianek z ręki bardziej przypominającej marmurową rzeźbę, niż ciało.
Kwiaty, tyle kwiatów! Jak galaktyka – myślał. Makowe czerwone olbrzymy, niezapominajki w typie widmowym O… Listki – struktury mgławicowe! Piękne, piękne! Spojrzał na druhny, i na trio staruszek pośród nich. A takie ulotne…
Rozmyślał tak dalej, aż doszedł na sam koniec korowodu.
***
Wyszli; przyszły mąż pierwszy, za nim żona.
– Jak się nazywacie?
– Michał i Matylda – odpowiedzieli.
– Cieszę się, że was spotkałem. Będziecie na dobre i na złe; pragnę wam życzyć wszystkiego dobrego. Michale, Doroto.
– Jestem Matylda – zaprotestowała dziewczyna.
– Matylda? A, tak! Przecież… Dlaczego nazwałem cię Dorotą? Przepraszam.
Dorota? Skąd ta Dorota?
Położył dłonie na głowach młodych.
– Błogosławię wam. Cieszę się waszym szczęściem. Do zobaczenia!
– Może jeszcze się spotkamy.
– Wątpię, ale bądźcie zdrowi.
I tyle. Zostawił narzeczonych i poszedł dalej, karawana ruszyła, odzyskując dawny pęd.
Potem było wesele
Potem całe życie
Praca
Dzieci
Wnuki
A potem nadeszła wielka niewiadoma
***
Gwiazdowid słyszał wszystko. Czuł każde uderzenie serca powierzonych mu ludzi. Znał każdego. Ale wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego gdy spotkał parę młodą, dziewczynę nazwał Dorotą.
Szedł, aż w końcu dotarł do granicy świata. Wielka metalowa tafla wystrzeliwała w powietrze. Ciągnąca się przez niebo wielka jarzeniówka fuzyjna przygasała – nastała ciemność, przynajmniej jeśli chodzi o światło widzialne, bo ciepło dostarczano przy pomocy podczerwieni.
Na ścianie pojawiło się pęknięcie, które rozwarło się ukazując windę. Gwiazdowid przekroczył próg. Zrzucił szatę, pod nią kryło się białe, sztuczne ciało. Ściągnął ozdobny hełm, pod którym czaiła się zwykła, ludzka twarz. Ogolona głowa, szare, smutne oczy, metalowe gniazda, porty dostępowe jak chromowane rany – wyglądał biednie, jak ususzony kwiat pomiędzy kartkami świata.
Z sufitu windy wypełzły kable. Elastyczna izolacja działała jak mięśnie. Szukały portów i gdy tylko znalazły, zagłębiły się w nie jak dzioby kolibrów w pełne nektaru kwiaty.
Winda zaczęła wypełniać się wodą. Maska i szata unosiły się w niej, a potem rozpuściły, krótko po tym długie nogi i ręce również zniknęły, na koniec reszta ciała. Została tylko twarz, kręgosłup i układ nerwowy – tymi częściami zajęły się nanoboty medyczne, naprawiające komórki na poziomie cząsteczkowym. Ręce i nogi zawsze można było dorobić z żywych włókien węglowych, oryginalny układ nerwowy musiał pracować, a twarz…
Gwiazdowid nagle uśmiechnął się.
A, tak! – pomyślał z satysfakcją. Przypomniałem sobie!
***
Ludzki mózg potrafi zapisać wiele informacji, ale ma granice pojemności. Gwiazdowid posiadał pamięć zewnętrzną, równie prostą w obsłudze, jak ta dostępna każdemu zdrowemu na umyśle i ciele człowiekowi. Potężne komputery magazynowały potrzebną mu wiedzę, całą historię świata, każdy fakt, który został odkryty przez ludzkość do momentu odlotu. Resztę wysyłano paczkami, w sygnałach radiowych, tak długo, aż urwał się kontakt z Ziemią i historyczna pępowina została przerwana.
Zobaczył dwieście tysięcy ludzi, ich portrety jak z więziennych kartotek, ale radosne. Wśród pierwszych kolonistów znajdowała się właśnie Dorota. Ta sama zwiewność, ta sama delikatność, co u jej praprapraprawnuczki.
Widział przodka Matyldy, gdy przybyła oznajmić, że zakończono większość prac i statek był praktycznie gotowy do lotu. Jeszcze wtedy nie osiągnął statusu istoty legendarnej.
– Tomaszu?
Wciąż miał ciało. Patrzył przez potężny iluminator na Ziemię.
– Tak, w czym mogę pomóc Doroto?
– Skończyliśmy. Możemy lecieć.
Zaskoczony odwrócił się.
– Projekt tak wielki, a wystarczy słowo jednej osoby?
– Spokojnie. Oficjalnie poinformujemy cię za kilka miesięcy, ale praktycznie tylko formalności dzielą nas od uruchomienia ciągu.
Przez chwilę milczeli.
– Mogę mieć pytanie? Cały czas mnie to męczy, niby śledziłam debaty na ten temat, ale znasz mnie. Wolę fizykę od antropologii, bo przynajmniej silnik Oriona i cylinder O’Neilla są bardziej zrozumiałe niż socjologia.
– Tak?
– Dlaczego wieś? Zbudowaliśmy największy cud technologii w historii człowieka, długi na dwieście kilometrów sztuczny świat z własnym ekosystemem, a zamieszkiwać go mają wieśniacy? Przecież moglibyśmy żyć w dowolny sposób, dlaczego nie odtworzyć współczesnych miast?
– Potrzebujemy stabilności. Lecieć będziemy przez tysiąclecia, a jednym z najbardziej stabilnych sposobów organizacji była właśnie wioska. Jeszcze lepsze byłyby wspólnoty plemienne, ale to uznano za dużo bardziej problematyczne.
– To na wsi nie wybuchały rewolucje? Nawet jak zorganizujesz im idyllę, to wciąż będzie ci grozić niebezpieczeństwo. W końcu mogą się zbuntować.
– Wybuchały. Tylko pamiętaj, że zanim wybuchały, ludzie nie zjadali przynajmniej kilku posiłków. Podczas przedwiośnia wielu ginęło z głodu i nie było buntu. Problemy pojawiały się dopiero wtedy, gdy było kogo o to winić.
– Nie będą winić ciebie? Przecież przez ten cały czas będziesz wszystkim zawiadywać!
– Nie. Będę mitem. Przynajmniej przez kilka tysięcy lat zapewni to spokój. Nie wiem tylko, czy będę pamiętać o sobie samym, a co dopiero o Ziemi, albo o tobie.
– To smutne.
– Trochę.
***
Wspomnienie jak z innego życia.
Nazwała mnie Tomaszem. To śmieszne, tyle ludzi mówiło mu Gwiazdowid, że zapomniałem jak nazywam się naprawdę. Więc byłem Tomaszem, który spotkał Dorotę, przodkinię Matyldy. Ile to było? Dwa? Trzy tysiące lat temu? Kto by spamiętał… Mocne geny. Dobre geny. Ciekawe, czy praprapraprawnuki Matyldy też będą tak podobne do ich prastarej babci.
Przejdę się za chwilkę znowu na spacer, to zobaczę.
Lekkie zakłopotanie, które przemknęło
bopo delikatnej (…)
Literówka
Dla młodych
ichmiłość dojrzewała w cieniu.
To tylko sugestia
wyglądać, wyglądały
Trochę dziwnie to brzmi
Spotkali po drodze tajemnicę, żywą tajemnic
aę.
– Nie jestem niczy
jim panem.
oryginalny układ nerwowy musiał pracować
Bardzo ciekawy pomysł z umieszczeniem wsi w wizji przyszłości, w której ludzkość opuszcza planetę. Czytało się przyjemnie. Wyżej zaznaczyłem kilka literówek.
Hej,
bardzo ciekawy pomysł – to połączenie najnowocześniejszych technologii, podróży między gwiezdnych z sielską wsią i orszakiem weselnym. Podoba mi się.
Lekko bym się przyczepił do niewykorzystanego potencjału postaci Gwiazdowida. Chyba można by coś więcej zrobić z tym bohaterem, miałem takie oczekiwanie, że Dorota okaże się przynajmniej jakąś niespełnioną miłością. Mam lekki niedosyt
Klikam bibliotekę, bo bezwzględnie się należy.
Pozdrawiam!
Che mi sento di morir
Nader zaskakujący pomysł pokazania społeczeństwa z bardzo odległej przyszłości. Spodobało mi się, że opisałeś epizod z życia społeczności wiejskiej, kultywującej tradycje przodków. Równie interesująca jest postać Gwiazdowida, ale tu zgodzę się z BasementemKeyem, że trochę go mało.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
…z takim entuzjazmem do starych tradycji: Stara Maciukowa siedziała… → Nie brzmi to najlepiej. Zamiast dwukropka postawiłabym kropkę: …z takim entuzjazmem do tradycji. Stara Maciukowa siedziała…
– Biedaczko, myślisz, że każda z tym twoim Dominikiem kręci – załamała ręce Maciukowa. → Brak kropki po wypowiedzi. Didaskalia wielką literą. Winno być:
– Biedaczko, myślisz, że każda z tym twoim Dominikiem kręci. – Załamała ręce Maciukowa.
Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.
Płomyk świeczki-marynarza kołysał się na wierze, czasem lekko przygasając. → Literówka.
– Co się dzieje? – zapytał się Wójt, wychyliwszy się z wozu. → Lekka siękoza; drugi zaimek zbędny. Proponuję: – Co się dzieje? – zapytał Wójt, wychynąwszy z wozu.
Rzeczywiście, Wójt… → Czasem, jak w tym zdaniu i powyższym piszesz Wójt, a czasem wójt, np. w tych zdaniach: …stary wójt zwykle brał… a także: …powiedział pod nosem wójt…
Proponuję ujednolicić zapis.
– Witam – odezwał się gwiazdowid. –Jedziecie na wesele, widzę. → Gwiazdowid wielką literą. Brak spacji po trzeciej półpauzie.
Gwiazdowidz spoglądał na wozy. → Literówka.
Dobrych mają kołodziei. → Dobrych mają kołodziejów.
Tu znajdziesz odmianę rzeczownika kołodziej.
Kilka dzieciaków z gromadki zasłoniło uszy. → Kilkoro dzieciaków z gromadki zasłoniło uszy.
Pomarszczona, naznaczona żyłami jak rzekami dłoń odebrała bukiet z ręki… → Wianek i bukiet to nie to samo.
Proponuję: Pomarszczona, naznaczona żyłami jak rzekami dłoń odebrała kwietną plecionkę z ręki…
A, tak! – pomyślał z satysfakcją. – Przypomniałem sobie! → Zbędna półpauza przed drugim myśleniem. Winno być: A, tak! – pomyślał z satysfakcją. Przypomniałem sobie!
…równie prostą w obsłudze, co ta dostępna każdemu… → …równie prostą w obsłudze, jak ta dostępna każdemu…
Wciąż jeszcze miał ciało. → Wciąż i jeszcze to synonimy, znaczą to samo.
Proponuję: Wciąż miał ciało. Lub: Jeszcze miał ciało.
Patrzył się przez potężny iluminator na Ziemię. → Patrzył przez potężny iluminator na Ziemię.
…lepsze byłyby wspólnoty plemienne, ale to byłoby dużo… → Czy to celowe powtórzenie?
…a co dopiero o Ziemi, albo tobie. → …a co dopiero o Ziemi, albo o tobie.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Wielkie dzięki za komentarze!
Wolę, żeby historia była niedopowiedziana niż przegadana. Wyobraźnia czytelnika potrafi czasami zrobić większą robotę niż autor.
(Prawie) wszystkie opowiadania, które zamierzam pisać będą w tym samym uniwersum, więc spokojnie, Gwiazdowid powróci.
Mam nadzieję, że poprawisz usterki, bo chciałabym zgłosić opowiadanie do Biblioteki.
Naniosę poprawki jak tylko będę mieć chwilę spokoju z pracą.
OK, Nirredzie, poczekam na tę chwilę z nadzieją, że nastąpi niebawem. :)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Cześć, Nirredzie! Zawsze miło poczytać sci-fi, zatem przybyłam.
Co do świata przedstawionego, rozumiem, że powstał on na podstawie mitologii słowiańskiej (Noc Kupały, Świętowit) lub też samych Słowian. Najbliższym skojarzeniem jest dla mnie świat Coriolisa, inspirowany Bliskim Wschodem i Baśniami Tysiąca i Jednej Nocy, gdzie ogromną wartość cywilizacyjną stanowi botanika i biochemia. Powstaje ciekawe zestawienie „chłopskości” z futuryzmem. Kupuję kontynuację tradycji minionych dziejów – swoją drogą sporo to mówi o człowieku i jego relacji z folklorem. Naturalnie, jeżeli dana cywilizacja trwa nieprzerwanie przez tysiące lat, to musi być doprawdy porządnie skonstruowana. Z drugiej strony, jeśli przez setki lat nie dochodzi w niej do zmian, cywilizacja mniej lub bardziej stoi w miejscu. Ewolucja kosztem statyczności wydaje mi się dużym problemem etycznym w tak wykreowanym świecie. Jest to interesujące zagadnienie filozoficzne. Trochę żałuję, że nie było głębiej poruszone, a wyłącznie podsumowane krótką wymianą zdań między naukowcami.
Deus ex machina (dosłowny) w postaci Tomasza łagodzącego wszelakie konflikty i podtrzymującego idyllę na przestrzeni palu tysiącleci jest bardzo wygodne i… cóż, nieco płytkie. Mnie osobiście lekko rozczarowało. Świat będący perfekcyjną symulacją jest tylko perfekcyjną symulacją. Jeżeli miał być tłem dla wadliwej pamięci Tomasza (którego jedyną skazą jest fakt, iż nie pamięta jednego imienia), nie odczułam skali tego kontrastu, ani nie poczułam wiarygodności postaci, która – jeśli dobrze rozumiem – chodzi po wsiach i daje ludziom śluby. Szkoda, że nie została ukazana mroczniejsza strona tej wielopokoleniowej odysei. Być może są to wrażenia wynikające wyłącznie z przeczytania fragmentu dzieła, a całość jest dużo głębsza. Tutaj, emocjonalnie nie przywiązałam się do postaci, a szkoda – jako bóg-maszyna ma spory potencjał na swoje obyczajowe perypetie w świecie „zawieszonym w próżni”.
Najmocniejszym elementem tekstu były wg mnie strumienie świadomości Gwiazdowida, celnie wplecione w scenki rodzajowe.
Weselny wierszyk nie zachwycił; imo jego rola powinna być ceremonialna i wyrazista.
Zdarzyło się parę niezręczności składniowych. Podam dwa przykłady, myślę że wystarczy do ilustracji całości problemu:
Zwierzęta, urodzone by pracować, a nie ładnie wyglądać, wyglądały osobliwie z licznymi, kolorowymi kokardkami wczepionymi w grzywy.
Masz tutaj pięć części jednego zdania. Jego sens można by bez przeszkód przekazać za pomocą znacznie uproszczonego: „Niezbyt ładne zwierzęta juczne wyglądały osobliwie z kokardkami wczepionymi w grzywy”. Ochota szatkowania zdań na podrzędne elementy raczej nie jest dobrym pomysłem. Jeśli zależy Ci na zachowaniu gawędziarskiego stylu, można przeszmuglować go za pomocą samej stylizacji, to robisz adekwatnie w wielu innych miejscach.
Dawkowanie purpury. Np. tutaj:
Pomarszczona, naznaczona żyłami jak rzekami dłoń odebrała bukiet z ręki bardziej przypominającej marmurową rzeźbę, niż ciało.
Dwa porównania w jednym zdaniu są odważnym posunięciem. Sama bardzo lubię purpurę, szczególnie ze względu na jej zerojedynkowy charakter – albo dodaje piękna, albo całkowicie niszczy opis. W tym miejscu wydała mi się ciut przesadzona. Mamy dłoń jako rzekę i rękę jako marmur. Proponuję zdecydować się na jedno porównanie, wtedy zdanie brzmiałoby dużo naturalniej.
Drobne uwagi:
– „te znają historię o uszokradzie, co złe dzieci karze, zabierając im uszy” – to że kradnie uszy, jest jasne i nie potrzeba wyjaśnienia. Jak to się mówi, it’s in the name.
– „Wszędzie traktowano go podobnie.” – Parę akapitów wyżej wspominasz, że każda wioska traktowała go inaczej.
Czytało się w porządku. Chętnie przeczytałabym coś mroczniejszego osadzonego w tym świecie – być może już istnieje i jest dostępne na Twoim profilu? Daj znać. Pozdrawiam ;)
I ja bardzo dziękuję za betę i cierpliwość oraz gratuluję pomysłu. Kliczek ode mnie. :) Pozdrawiam. :)
Pecunia non olet
Szkoda, że nie została ukazana mroczniejsza strona tej wielopokoleniowej odysei. Być może są to wrażenia wynikające wyłącznie z przeczytania fragmentu dzieła, a całość jest dużo głębsza. Tutaj, emocjonalnie nie przywiązałam się do postaci, a szkoda – jako bóg-maszyna ma spory potencjał na swoje obyczajowe perypetie w świecie „zawieszonym w próżni”.
Twoje wrażenie Żongler może wynikać z tego, że tworzę w ramach uniwersum, w którym zamierzam osadzić sporo innych tekstów, które (niestety) jeszcze nie powstały. Jak na razie wszystko co tutaj publikuje to raczej szkice, pewne przymiarki do napisania czegoś więcej.
Jeśli zaś chodzi o mrok… poczekaj :).
Połączenie stacji kosmicznej ze zwyczajami polskiej wsi naprawdę udane, choć pomysł mógł się wydawać karkołomny. Tytułowa postać również interesująca, szczególnie sama końcówka daje popalić wyobraźni. Ogólnie udany tekst.
Interesujące i dobrze mi się czytało. Pomysł, zdawałoby się karkołomny, wypalił i nic nie spalił. Powodzenia w pisaniu. :)
Spędziłam z Gwiazdowidem sporo czasu. Podobał mi się w pierwszej odsłonie, gdzie motyw kosmiczny był zarysowany cienką kreską. W kolejnej odsłonie zaszokowałeś mnie, bo nagle okazało się, że kosmos jest w centrum, a wozy z weselem gdzieś z boku. No w końcu wykrystalizowało to niezwykle ciekawie. Opowiadanie na pewno nie jest banalne, jest w nim lekkość, ale też sporo okazji do przemyśleń.
Zgadzam się z przedpiścami, że to trochę jazda na krawędzi, śliczna księżniczka katująca maczugą centaura;P Natomiast w efekcie uzyskaliśmy porządne, wciągające opko, intrygujących bohaterów i emocje.
Lożanka bezprenumeratowa
Świętowano Noc Kupały. Zwykle ciemne sklepienie ziemionieba skrzyło się szkarłatnie, bo w całym cylindrycznym świecie płonęły ogniska, udając nocne niebo pełne gwiazd. Mieszkańcy nie przejmowali się tym, że na pokładzie statku kolonizacyjnego nie było typowych zjawisk astronomicznych, które uzasadniałyby takie święto. Perspektywa nocy pełnej radości przyćmiewała szczegóły techniczne.
Bardzo mi się podoba ta myśl, że pomimo zaawansowanego postępu technologicznego ludzie nie zatracili potrzeby przeżywania.
Jedziemy na weselę.
Wesele*
– Pięknie! Chętnie spotkam młodych. Chcę im złożyć gratulacje. Powiedz, gdzie ich mam szukać.
[…]
– Są na końcu…
– Wiem. Zgodnie ze zwyczajem…
Trochę nie rozumiem dlaczego pyta, wójt mu odpowiada, że go zaprowadzi, po czym Gwiazdowid wie gdzie są.
Bardzo przyjemne opowiadanie, jak na warunki kosmiczne, wręcz sielankowe. Podoba mi się transformacja Światowida w twór kosmiczny. Zgodzę się z przedmówcami – jest go trochę za mało, tym bardziej, że pojawia się późno będąc główną postacią.
Nominuję do biblioteki. Pozdrawiam!
Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.
Podobało mi się. Na początku miałam wątpliwości, co do świata przedstawionego: dlaczego ludzie podróżujący statkiem kosmicznym zachowują się, jakby wyskoczyli z ,Chłopów ", ale przyjmuję wyjaśnienia Tomasza-Gwiazdowida. Ostatecznie uważam pomysł za ciekawy. Chętnie poczytałabym inne historię osadzone w tym świecie, poruszające problemy etyczne, socjologiczne itp.
Masz ciekawy świat i ciekawą postać, tylko że stoją one trochę obok siebie. Najpierw zanurzasz czytelnika w swojskim świecie, w bardzo szczególnym momencie, zapoznajesz z bohaterami, by potem zrobić krok w tył, na znacznie szerszą perspektywę, wprowadzając nową diadę. Brakuje mi mocniejszego wplecenia Gwiazdowida w tę historię. Coś a la dyskretne sterowanie wyborem ukochanego, żeby geny się zgadzały :)
Językowo napisanie jest dość prosto, czasem lekko zgrzytają przydługie zdania złożone. Raz na jakiś czas wyskakujesz z bardziej poetyckim opisem, balansując na granicy napuszenia i sztuczności.
Aż dziwne, że Gwiazdowid nie pojawia się wcześniej w rozmowie, skoro jest tak ważny dla funkcjonowania statku i sam w sobie budzi sporo emocji u podróżników.
Ogólnie ciekawe, warto było przeczytać, ale mam wrażenie, że potencjał tej historii jest dopiero pokazany, a nie wykorzystany.
facebook.com/tadzisiejszamlodziez