Pub Jama cieszył się zarówno złą, jak i dobrą sławą. Oferował imprezy karaoke i chyba najtańsze w mieście piwo (niektórzy powiedzieliby, że jest po prostu rozwodnione), dobre nagłośnienie (sprawiające, że pijackie wrzaski, tylko w niewielkim stopniu zintegrowane z muzycznym podkładem, były aż za dobrze słyszalne) oraz przytulny wystrój (nie wszystkim przypadała do gustu ciemna boazeria i stare, chyboczące się ławki). Z pubu Jama zwykle wychodziło się nad ranem, najczęściej na czworakach, wypatrując nieprzytomnym spojrzeniem taksówki do domu.
Nie przepadałam za tym miejscem i nie miałam ochoty uczestniczyć w imprezie z okazji rozpoczęcia nowego roku akademickiego, ale w końcu dałam się namówić Klaudii. Podmalowałam więc oczy, wyczarowałam na włosach delikatne fale, założyłam pierwszą z brzegu kieckę i przyjechałam.
– Dużo ludzi, co? – zagadnął Grzesiek, gdy z trzema kuflami wrócił już do stolika.
Nie mogłam nie przyznać mu racji. Jamę wypełniali po same brzegi liczni studenci prawa. Dziwna była to zbieranina. Niektórzy, chcący za wszelką cenę podkreślić wyjątkowy i elitarny status, z dumą prezentowali nowe marynarki i torby Louis Vuitton. Inni, jakby w opozycji do tych pierwszych, przyszli w powyciąganych dresach i starych T-shirtach. Ubranych normalnie, stosownie do wieku, okazji i miejsca, naliczyłam niezbyt wielu.
Wypiłam trochę piwa.
– Co tu robi Jolka? – zapytałam. – Myślałam, że będzie powtarzać rok.
– Jakoś się wywinęła – odpowiedziała Klaudia, kładąc dłoń na kolanie Grześka. – Zaliczyła konstytucyjne w ostatnim terminie i chyba wzięła warunek z admina.
– Zawsze miała więcej szczęścia niż rozumu. Ciekawa jestem, jak zaliczy zajęcia z Wendrykowską. To kosa i podobno w zeszłym roku uwaliła połowę grupy.
– I raczej nie da rady skokietować jej na dyżurze… – dodał Grzesiek, a ja prawie oplułam się piwem.
Ktoś całkiem nieźle wykonywał piosenkę Every breath you take. Dostrzegałam coraz więcej znajomych twarzy. Przy barze stał Adam i przez chwilę zastanawiałam się, czy powinnam do niego podejść, ale zaraz potem mój wzrok spoczął na parze tuż obok niego.
To był Robert. Laski nie znałam. Nie całowali się, tylko po prostu pożerali. Dłonie Roberta zawędrowały pod bluzkę dziewczyny. Wyglądali tak, jakby za moment mieli zerwać z siebie ubrania i zacząć uprawiać przy wszystkich seks.
W pierwszej chwili zdębiałam, a w następnej zalała mnie fala gniewu. Jakby ktoś napluł mi w twarz! Zacisnęłam mocno palce na kuflu. Klaudia wyczuła, że coś jest nie tak i spojrzała w tym samym kierunku.
– Hej, Anka – powiedziała szybko. – Nie patrz tam, po prostu udawaj, że go nie ma…
– Dwa tygodnie – wysyczałam. – Tylko dwóch tygodni potrzebował ten skurwiel, żeby przygruchać sobie kogoś nowego. Wierzyć mi się nie… Kim ona w ogóle jest?!
– Czy to ważne? To jakaś idiotka na pocieszenie… naprawdę, szkoda twoich…
– Po tym wszystkim, co mi zrobił?! Masz pojęcie, jak się teraz czuję?!
Na raz wlałam w siebie prawie całą zawartość kufla. Przyjaciele wymienili tylko przerażone spojrzenia.
– Myślicie, że są razem od niedawna? Może poderwał ją tutaj? A może… ha! Może randkował z tą suką, gdy jeszcze byliśmy razem? – zapytałam drżącym z bezsilnej złości głosem.
– To był zły pomysł, żebyśmy tu dziś przychodzili… – oznajmiła Klaudia z rezygnacją.
Oczywiście, że zły pomysł. Inaczej sobie to wszystko zaplanowałam. Prawdę powiedziawszy, miałam nadzieję, że wpadnę na Roberta. Na co liczyłam? Sama do końca nie wiem. Może dalibyśmy radę porozmawiać, może powiedziałby mi wszystko to, co przemilczał w trakcie ostatniej rozmowy…
Chyba po prostu wciąż miałam nadzieję, że jeszcze do siebie wrócimy. Rozstanie nie wydawało się realne, nie sądziłam, że można zakończyć wspólnie spędzone dwa lata jednym, brutalnym cięciem.
Nie podejrzewałam również, że jeszcze raz zdoła złamać mi serce. A jednak. Jaką ja byłam kretynką!
Robert oderwał się od swojej towarzyszki i spojrzał w moją stronę. Wyraźnie dostrzegłam, jak rozciąga usta w kpiącym uśmieszku.
Tego było już za wiele. Musiałam natychmiast wyjść. Wstałam i ruszyłam szybkim krokiem w kierunku drzwi.
– Hej, gdzie się pchasz? – warknął potrącony przeze mnie koleś.
Ludzi było o wiele za dużo, wypełniali niemal całą przestrzeń pomiędzy barem, toaletami a drzwiami wyjściowymi. Wbiłam się pomiędzy nieznajomych chłopaków i natychmiast poczułam, że to błąd. Imprezowicze napierali na siebie. W oczach stanęły mi łzy, w głowie zawirowało. Zrobiło się duszno.
Niewiele myśląc, ruszyłam w przeciwnym kierunku, do jedynego miejsca, gdzie nie dosięgłby mnie wzrok Klaudii, Grześka i, przede wszystkim, Roberta. Po drodze prawie potrąciłam śpiewający duet, rzuciłam jakieś przepraszam. Za wszelką cenę próbowałam się nie rozpłakać.
Powietrze w palarni niemal dało się pokroić nożem, straszliwie cuchnęło, ale ludzi było zdecydowanie mniej. Opadłam na wolne miejsce na ławie i ukryłam twarz w dłoniach. Z trudem łapałam oddech, a ręce mi drżały.
Jak on mógł zachować się w taki sposób? Próbował zrobić mi na złość, upokorzyć? Całował tamtą szmatę bo wiedział, że patrzę? Kim naprawdę był człowiek, z którym spędziłam ostatnie dwa lata? Czy wszystko, co wydarzyło się między nami, to tylko jedno wielkie kłamstwo?
– Słaby wieczór, co?
Spojrzałam załzawionymi oczami w prawo. Obok mnie siedział szczupły chłopak o jasnych włosach, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Uśmiechnął się niepewnie.
– Mógłby być lepszy – przyznałam.
– Masz, napij się. Może trochę pomoże.
Podał mi swojego drinka. Całe życie bardzo pilnowałam, aby nie brać niczego od ludzi, których nie znam, ale w tamtej chwili wszystkie zasady bezpieczeństwa przestały mieć znaczenie. Wlałam w siebie porządną porcję napoju. Rum z colą rozgrzał mnie od środka i przyniósł ulgę.
– Dobrze ci idzie pochłanianie alkoholu.
– Zwykle piję mniej. I wolniej. Kim jesteś?
– Michał. A ty?
– Anka. Nie kojarzę cię z zajęć.
– Dopiero przeniosłem się z innego miasta. Wiesz, zawsze miałem Warszawę z tyłu głowy, ale w wakacje coś mnie tchnęło i stwierdziłem, że w końcu muszę to zrobić. Et voila, jestem.
Nie nazwałabym Michała przystojniakiem, ale coś w jego głębokim głosie, dużych, pogodnych oczach i sposobie zachowania po prostu elektryzowało. Należał do tych, których zaczepia się na ulicy i pyta o godzinę, byle tylko jakoś zacząć rozmowę. Z pewnością babcia lubiła go najbardziej ze wszystkich wnuków.
– No więc… może opowiesz, co się stało? – zapytał, podsuwając mi paczkę papierosów.
Unikałam szlugów jak tylko mogłam, ale tamtego wieczoru potrzebowałam mocniejszych niż zwykle doznań. Zapalając fajkę spostrzegłam, że ręce jeszcze nie przestały mi drżeć.
– Po prostu… ech, po prostu chodzi o chłopaka. Rzucił mnie dwa tygodnie temu, z dnia na dzień. Nawet nie wiem czemu. Teraz jest przy barze i obmacuje jakąś laskę. A ja siedzę w palarni i próbuję się nie rozkleić. Jak bardzo żałosna jestem?
– Wcale nie uważam, że jesteś żałosna. To chyba normalne i każdemu byłoby przykro. Długo byliście razem?
– Od pierwszego roku studiów. Pod koniec sierpnia mieliśmy rocznicę…
Wypowiadając te słowa poczułam, że jeszcze chwila i rozryczę się Michałowi w ramię, ale na szczęście podszedł do nas jakiś chłopak.
– Szota?
Wypiliśmy od razu po dwa kieliszki wiśniówki. Świat przyjemnie zawirował.
– Przyszłaś sama? – zagadnął Michał, gdy koleś od szotów w końcu sobie poszedł.
– Jestem z przyjaciółmi. Zostawiłam ich przy stoliku, gdy zobaczyłam Roberta.
– Dobrze jest mieć z kim pogadać, gdy ktoś, kogo kochasz, nagle okazuje się twoim wrogiem.
Wybuchnęłam śmiechem.
– Rozstania chyba nie robią na nich zbyt wielkiego wrażenia. Klaudia rzuca Grześka średnio raz na kwartał.
– No ale są z tobą, gdy ten cały… Robert, tak? W każdym razie na pewno się tobą zaopiekują.
Imię byłego wychodzące z ust innej osoby rozzłościło mnie. W palarni zrobiło się nagle bardzo gorąco.
– Chciałabym, żeby ten typ zniknął – oświadczyłam z furią w głosie. – Niech go trafi szlag! To palant, jest niedojrzały i okrutny. Mam nadzieję, że będzie bardzo nieszczęśliwy.
Michał spoważniał. Przestał się uśmiechać i obserwował mnie badawczo przez dłuższą chwilę.
– Wiesz, chyba powinnaś uważać na to, co mówisz. Życzenia lubią się spełniać. Albo uderzać w tego, kto je wypowiada…
– Anka? Wszędzie cię szukaliśmy! Myśleliśmy, że sobie poszłaś…
Do palarni wparowali Klaudia i Grzesiek. Ledwo mogłam rozpoznać ich twarze, po części z powodu ściany dymu, a po części dlatego, że alkohol zdążył już zrobić swoje.
– Zabieramy cię stąd – oświadczył Grzesiek. – Chodź, pójdziemy gdzieś indziej, niedaleko jest fajny bar…
Westchnęłam. Wstając z siedzenia odkryłam, że świat dookoła niebezpiecznie wiruje, przez chwilę nie mogłam też złapać równowagi.
– Idziesz z nami? – rzuciłam w kierunku Michała.
– Chyba zostanę tu jeszcze trochę, czekam na kogoś i mam coś do zrobienia… Ale, hej, mam inny pomysł! Za tydzień organizuję domówkę, wiesz, taką na dobry początek nowego etapu. Prawie nikogo tu nie znam i stwierdziłem, że fajnie będzie zaprosić kilka osób ze studiów. Wpadniesz z przyjaciółmi?
– Brzmi spoko. – Ucieszyłam się. Michał sprawiał wrażenie porządnego kolesia. – Napisz w sprawie szczegółów. Tylko że nie masz do mnie żadnego kontaktu…
Postukał w ekran telefonu leżącego na blacie.
– Znajdę cię na grupie. Chyba będziemy chodzić razem na karne. No już, leć stąd! Do zobaczenia!
Przepychaliśmy się w kierunku wyjścia przez morze ludzi, a ja musiałam skorzystać z ramienia Grześka, żeby iść prosto. Było mi trochę niedobrze.
W okolicach toalet zobaczyłam Roberta. Samego. Być może jego raszpla pudrowała nosek w łazience.
Przyglądaliśmy się sobie przez chwilę. A potem nie wytrzymałam.
Skoczyłam ku niemu. Popchnęłam go, chyba strzeliłam w gębę. Zaniepokojeni i podekscytowani ludzie rozstąpili się, widząc niecodzienną scenę. Kątem oka zauważyłam, że głupia Jolka wyciąga telefon i kieruje obiektyw w naszą stronę.
– Idź do piekła, chuju! Wypierdalaj w diabły! – wywrzaskiwałam, nie mogąc nad sobą zapanować.
Gdy Klaudia i Grzesiek wyprowadzali mnie z Jamy, myślałam tylko o tym, jak bardzo jestem pijana.
Pijana i wściekła.
*
Nie spałam zbyt dobrze.
We śnie wróciłam do domu. Odkryłam, że moje łóżko okupują Robert, jego lafirynda, Klaudia i Grzesiek, zabawiając się w najlepsze, a obok stoi ta idiotka Jolka i wszystko nagrywa telefonem. Gdy zdali sobie sprawę z mojej obecności, zaczęli wytykać mnie palcami i głośno rechotać. Ja natomiast rozbijałam doniczki z roślinami, krzyczałam, że życzę im wszystkim męczarni w piekle i krótkiego, nieszczęśliwego życia.
Posadzka pod łóżkiem zaczęła pękać. W końcu wyrosły z niej długie, czarne szpony, które chwyciły wciąż śmiejących się intruzów. Po chwili już ich nie widziałam, a w miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą stało łóżko, była tylko ogromna szczelina.
Po wszystkim przyszedł Michał i zaproponował mi wspólnego drinka. Właśnie wtedy się obudziłam.
Zlana potem, z bijącym szybko sercem, usiadłam na łóżku. Nie miałam zbyt wiele czasu żeby zastanawiać się, co właściwie przed chwilą zobaczyłam. Musiałam biec do łazienki, próbując powstrzymać odruch wymiotny i błagając opatrzność, żebym zdążyła na czas.
*
– No, to co chcecie wypić? Mam trochę ginu, nieotwartą butelkę whisky, wódkę… Jakiś rum też się znajdzie. A może wino? Chyba białe, mogę sprawdzić…
Wyraziliśmy życzenia, a ucieszony naszą obecnością Michał ruszył do kuchni, żeby przygotować napoje. Na domówkę dotarliśmy jako jedni z pierwszych. Oprócz nas w salonie siedziały trzy znane mi tylko z widzenia osoby.
Mieszkanie, jak wytłumaczył gospodarz, należało od prawie pięciu dekad do jego ojca i na takie też wyglądało. Sprawiało wrażenie, jakby od lat dziewięćdziesiątych nikt go nie remontował, ani nawet nie odświeżył. Ściany pokrywała nieładna, odklejająca się tu i ówdzie zielonkawa tapeta, a podłogę wzorzysty, szorstki dywan. Brązowa wersalka, na której usiadłam z Klaudią i Grześkiem wyglądała tak paskudnie, że chyba wyniosłabym ją na śmietnik drugiego dnia po wprowadzeniu się. Nie mogło oczywiście zabraknąć wiekowej meblościanki, zastawionej książkami, peerelowskim szkłem i jakimiś zdjęciami. Na ścianie za nami wisiało mnóstwo obrazków, z których tylko jeden przykuł moją uwagę na dłużej – przedstawiał małą dziewczynkę z watą cukrową na patyku, puszczającą oczko w kierunku każdego, kto na nią patrzył.
Michał podjął nieudolną próbę przystosowania mieszkania na imprezę. Pozasłaniał okna ciemnymi kotarami, zapalił świeczki i kadzidełka, o trudnym do zniesienia zapachu. Nikt nie miał serca powiedzieć mu, że to kiepski pomysł.
W końcu wrócił z napojami.
– Przepraszam was za warunki. Jestem tu dopiero od miesiąca i jeszcze nie miałem okazji niczego ogarnąć… No, ale wszystko w swoim czasie – powiedział, uśmiechając się ujmująco.
– Nie jest źle – odparła Klaudia. – Wywal tylko ten dywan, zerwij tapety, meblościanka może zostać. Wiesz, za ile teraz takie chodzą?
– Hej, czy tam stoi Bambino? – podekscytował się Grzesiek, patrząc na gramofon w rogu pokoju.
– Ta, chyba tak…
– Stary, nigdy czegoś takiego nie widziałem! Mogę zobaczyć z bliska?
I poszli oglądać sprzęt.
– Myślisz, że zaprosił też Jolkę? – zagadnęłam szeptem Klaudię. – Nie chciałabym jej spotkać. Filmik śmiga już od wtorku.
Przyjaciółka machnęła tylko ręką.
– Daj spokój, za tydzień wszyscy zapomną. Poza tym, należało mu się. A Jolka jak zwykle szuka sensacji.
– Przegięłam. I to grubo.
– Już tego nie odkręcisz, a poza tym byłaś pijana i rozżalona. Kto zna sytuację, ten zrozumie. Kto nie zna… cóż, najlepiej zrobisz, jeśli będziesz udawała, że nic się nie stało.
– Michał pewnie źle o mnie pomyślał.
– Chyba się tym nie przejął. Widziałaś, jak na ciebie patrzył?
Upiłam nieco wina, zerkając w kierunku Michała i Grześka, do których dołączył jeden z nowopoznanych chłopaków.
Podobno nie można klina klinem, ale…? Michał, ubrany w zwyczajną, szarą koszulkę, nieco za duże dżinsy, z tą pozornie nieuczesaną fryzurą nie mógłby wyróżnić się niczym z tłumu, ale miał w sobie coś interesującego i pociągającego. Coś, co sprawiało, że człowiek chciał przebywać w jego towarzystwie. Gdy uśmiechnął się do Grześka, a ten w odpowiedzi poklepał go po ramieniu, zrozumiałam, że nie tylko na mnie działał w taki sposób. Po prostu wiedział, jak ujmować ludzi.
Zadzwonił domofon, Michał pobiegł otworzyć drzwi kolejnym gościom. Wrócił po dwóch minutach, prowadząc trzech chłopaków.
Cholera jasna! Jednym z nich był Robert.
Spojrzeliśmy na siebie, a uśmiech zniknął mu z twarzy w jednym momencie. Klaudia poruszyła się niespokojnie na wersalce.
Jak bardzo mogą oddalić się ludzie w zaledwie kilka tygodni? Jeszcze niedawno zasypialiśmy w jednym łóżku, oglądając wieczorami filmy i wyżerając lody prosto z pudełka, planowaliśmy wspólne wyjazdy, skakaliśmy razem pod sceną na festiwalu… A teraz? Ledwo mogłam na niego patrzeć. Chciałam przywalić mu w gębę, wykrzyczeć, jak podle mnie potraktował, zmusić do wyznania, że żałuje… a w tym samym momencie po prostu za nim tęskniłam. Oddałabym wszystko, żeby móc znowu go przytulić, zapytać co słychać, przeprosić za to w Jamie, złapać za rękę i zmyć się wspólnie z tej imprezy przed czasem.
Ile sprzecznych emocji może pomieścić człowiek?
– Chłopaki, przyniosę wam coś do picia, a wy rozgośćcie się… jest jeszcze jedno wolne krzesło, można też siadać na dywanie – oznajmił beztrosko Michał, po czym ruszył do kuchni.
Poszłam za nim.
– Hej, Michał… chyba nie będę mogła dłużej zostać – oświadczyłam, gdy upewniłam się, że jesteśmy sami.
Spojrzał na mnie smutno.
– Dlaczego?
– Widzisz… jeden z tych chłopaków to mój były, o którym opowiadałam ci tydzień temu w palarni. Na dodatek zaatakowałam go po alkoholu, popchnęłam… Jest nawet z tego filmik… To chyba niedobry pomysł, żebyśmy byli tutaj razem.
– Hej, widziałem ten filmik. I wiem, kim jest ten typ.
Złapał mnie za rękę i przysunął się bliżej, patrząc prosto w oczy.
– Ufasz mi?
– Tak. – Rzeczywiście mu ufałam i nie miałam pojęcia dlaczego. Przecież widziałam go po raz drugi w życiu.
– Przepraszam, nie powiedziałem ci, że jego też zaprosiłem. Ale on wiedział, że ty będziesz. Zapytałem go wczoraj. Chciał przyjść mimo to.
– Co? Dlaczego?
– Nie wiem, może sam ci powie?
Ścisnął mocniej moją dłoń. W jego wielkich, błyszczących oczach było coś hipnotyzującego. Patrzyłam w nie jak zaczarowana.
– Wiem, że to niełatwe i że jest ci przykro, ale zaciśnij zęby. Obiecuję ci, że zanim impreza dobiegnie końca, wydarzy się coś bardzo dobrego.
Nie miałam na to żadnej odpowiedzi. Stałam nieruchomo przez dłuższą chwilę, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że odruchowo i bezwolnie otworzyłam usta.
– Co to takiego? – spytałam zakłopotana, gdy już się otrząsnęłam. Próbowałam nieudolnie zmienić temat i wskazałam stojącą na kuchennym blacie miseczkę wypełnioną monetami. – Wyglądają na stare. To pamiątki twojego ojca?
Chwyciłam jedną z nich i podniosłam wysoko, pod światło. Przedmiot był złoty, bez żadnego nominału, za to pokryty dziwnymi, poprzecinanymi pod różnymi kątami liniami. Nie przypominał niczego, co do tej pory widziałam.
Michał uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony.
– Nie, to akurat moje. Takie tam prywatne skarby. Każda z tych monet jest bardzo wiele warta, chyba byś mi nawet nie uwierzyła, ile… Weź sobie jedną, jeśli chcesz. Nie mogę ci jej oddać, ale… powiedzmy… pożyczyć? A teraz może wrócimy do reszty i zagramy w Karty Dżentelmenów, co? Spróbujemy rozkręcić trochę domówkę.
*
O dziwo bawiłam się dobrze.
Trzy kieliszki wina i około trzydziestu rund Kart Dżentelmenów później naprawdę zrelaksowałam się i wyciszyłam. Nie zaznałam czegoś podobnego już od miesiąca. Nawet obecność Roberta (którego wzroku unikałam jak tylko mogłam) przestała stanowić poważny problem. Michał świetnie wypadał w roli gospodarza, przy kolejnych odkrywanych kartach najgłośniej wybuchał śmiechem, zagadywał każdego i pilnował, aby nikomu nie zabrakło alkoholu ani przekąsek.
Gdy wstał, by przynieść więcej wina, postanowiłam go wyręczyć. Poszłam do kuchni, wzięłam kolejne dwie butelki, odwróciłam się, żeby wrócić do salonu…
– Robert! – krzyknęłam zaskoczona. – Nie podkradaj się tak!
Stał tam, przy drzwiach do pokoju, z miną zbitego psa. Patrzył na mnie markotnie.
– Anka, ja… nie wiem od czego zacząć. – Wziął głęboki oddech. – Przepraszam cię. Przepraszam za wszystko. Za to, że odszedłem jak tchórz. I za to w Jamie. Ta dziewczyna była tylko na chwilę. Nie wiem, co mnie podkusiło… Chyba chciałem sprawdzić, jak zareagujesz? To cholernie głupie. I dziecinne.
Ktoś chyba podmienił Roberta. Wypowiadał ostatnie słowa, których bym się po nim spodziewała. Nigdy nie umiał w przepraszanie.
– Nie oczekuję, że mnie zrozumiesz, ani że mi wybaczysz. – Popatrzył na mnie, rozżalony, po czym zaraz opuścił wzrok. – Chciałaś ze mną zamieszkać, wynająć coś wspólnie, a ja… Po prostu nie wiedziałem, czy jestem gotowy. I spierdoliłem. Było mi z tobą dobrze, ale nagle poczułem, że to nie to i chciałbym spróbować czegoś innego.
Nastąpiła długa, niezręczna chwila ciszy.
– Mimo tego chcę powiedzieć, że byłaś… jesteś dla mnie ważna. Mam nadzieję, że jeszcze porozmawiamy. Może nie za tydzień ani nie za miesiąc, ale… kiedyś?
– Robert, ja… – wykrztusiłam w odpowiedzi. – To bardzo dużo do… Wiesz co, potrzymaj wino, muszę na chwilę wyjść.
Przemykając przez salon i korytarz, którego ściany pokrywała ciemna boazeria, próbowałam robić co tylko mogłam, żeby zatrzymać napływające do oczu łzy. Dlaczego słowa Roberta tak bardzo mnie dotknęły? Od kilku tygodni marzyłam o rozmowie z nim, a teraz, gdy w końcu do niej doszło, wolałabym, żeby nie powiedział nic.
I co miałam zrobić z informacją, że to niedojrzały gówniarz? Że uciekł, bo między nami zaczęło być poważnie? Że wyrwał jakąś laskę żeby zobaczyć, jak zareaguję? Wszystko, co powiedział, zraniło mnie do głębi.
W końcu widziałam Roberta takim, jaki był naprawdę.
W łazience osuszyłam tylko oczy (bardzo uważałam, żeby nie rozmazać makijażu), umyłam dłonie (nie wiedzieć czemu, były mokre od potu), a gdy trochę ochłonęłam, postanowiłam wrócić na imprezę.
Po zamknięciu drzwi osłupiałam. Zamiast ujrzeć ponury, przygnębiający korytarz, znalazłam się w pokoju wypełnionym ludźmi. Ludźmi, których nie znałam.
Stałam nieruchomo, wytrzeszczając oczy. Przy stole siedziało sześciu mężczyzn, rozmawiających o czymś z poważnymi minami. Wszyscy sprawiali wrażenie, jakby studia mieli już dawno za sobą. Kim byli? Czy przyszli, kiedy ja zamknęłam się w toalecie? Nikt nie wyglądał na przejętego moją obecnością, nawet mnie nie dostrzegli. Słyszałam rozmowę, umiałam rozróżnić poszczególne słowa, ale nijak nie potrafiłam odgadnąć ich znaczenia. Naprawdę aż tyle wypiłam? Może coś było w tych kadzidełkach?
Zaniepokojona, rozejrzałam się i dostrzegłam drzwi po przeciwległej stronie pokoju. Z braku lepszego pomysłu ruszyłam w ich stronę. Wydałam z siebie zduszony okrzyk, gdy prawie wpadłam na ciemnoskórą kobietę.
– Przepraszam… – wymamrotałam pod nosem.
Nieznajoma nie zareagowała, po prostu przeszła obok. Zupełnie, jakbym nie istniała.
Kolejny pokój wyglądał prawie tak samo, jak ten poprzedni i jak salon Michała: zielonkawa, odklejająca się tapeta, ciemne kotary na oknach, wzorzysty dywan i meblościanka… Tutaj stał jednak fotel, w którym siedział starszy mężczyzna i z kimś rozmawiał. Zadrżałam, gdy wybuchnął śmiechem. W życiu nie słyszałam tak odrażającego, pozbawionego wesołości rechotu. Wydał się wręcz okrutny. Ułatwił mi decyzję, aby ruszyć ku kolejnym drzwiom, znowu po przeciwległej stronie pomieszczenia.
O co, do ciężkiej cholery, chodziło?! Czy to jakaś alkoholowa halucynacja?!
Wbrew wszelkim zasadom logiki, trafiłam z powrotem do pokoju, z którego dopiero co wyszłam. Ciemnoskóra kobieta nachylała się nad jednym z mężczyzn i coś szeptała.
Drżały mi ręce. Na twarz wystąpiły krople potu.
Gdzie jest Michał? Gdzie Klaudia? Grzesiek? Przechodziłam z jednego pomieszczenia do drugiego, próbując powstrzymać narastającą panikę. Mnóstwo ludzi, których nie znałam, mnóstwo nowych pokojów, albo tych, które widziałam już kilka minut wcześniej. Michał powiedział, że jego mieszkanie składa się z salonu, sypialni i małego gabineciku, a miejsce, do którego trafiłam, zupełnie nie odpowiadało temu opisowi. Jak miałam stamtąd wyjść?!
– Szukam moich przyjaciół – oznajmiłam z rozpaczą w głosie mijanemu nieznajomemu, ale zupełnie mnie zignorował.
Miałam już wybuchnąć płaczem, ale w końcu, po którejś próbie przejścia przez drzwi, zdołałam odnaleźć przedpokój.
Nie miał początku ani końca, a przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Z korytarzem w mieszkaniu Michała miał wspólny tylko jeden element: jego ściany pokrywała ciemna, bardzo stara boazeria. W zasięgu wzroku widziałam przynajmniej dwadzieścia kolejnych przejść. Dokąd mogły prowadzić?
Z braku lepszego pomysłu, podeszłam do losowo wybranych drzwi i nacisnęłam klamkę. Było zamknięte. Jęknęłam z bezsilności.
Nie wiem dlaczego, ale coś podkusiło mnie, żeby przyłożyć ucho do drewnianej powierzchni. Szybko tego pożałowałam.
Nigdy w życiu nie słyszałam, żeby ktoś tak wrzeszczał! Dziesiątki przeraźliwych, bolesnych i rozpaczliwych krzyków splatały się w jeden wielki harmider, dobiegający z oddali, a jednak wciąż bardzo wyraźny. Co mogło się dziać po drugiej stronie?!
– Pomocy! – wył ktoś. – Błagam, pomocy!
Gdy odstępowałam od drewnianych drzwi, serce waliło mi tak, że chyba jeszcze chwila i wyskoczyłoby z piersi. Zakręciło mi się w głowie, zrobiło niedobrze. Do oczu napłynęły łzy.
– Niech mi ktoś pomoże! – zawołałam rozpaczliwie. – Michał, proszę was, gdzie jesteście?!
Usiadłam na podłodze, ukryłam twarz w dłoniach i zaczęłam płakać. Nie miałam pojęcia, gdzie trafiłam ani jak stąd wyjść.
Nie wiedziałam też, jak długo wyłam w pustym przedpokoju.
– Ona jest kompletnie roztrzęsiona… Chyba trzeba zabrać ją do domu…
Podniosłam głowę. Pochylali się nade mną Klaudia, Grzesiek i Michał, cała trójka z zatroskanymi, przejętymi minami. Z salonu dobiegała muzyka, kilka osób wychylało głowy, żeby zobaczyć scenę w korytarzu. Z powrotem byłam w mieszkaniu.
– Klaudia, ja… – zaczęłam mówić, gdy Michał przymknął już drzwi pokoju.
– Cicho, kochanie, już dobrze. – Przyjaciółka próbowała uspokoić mnie łagodnym głosem. – Co on powiedział ci w tej kuchni? Pieprzony idiota, Grzesiek, może z nim pogadasz…
Zwariowałam? Jak miałam wyznać Klaudii prawdę?
– Zamówię wam Ubera – oświadczył Michał, obserwując mnie z niepokojem. – Zapraszanie Roberta chyba nie było najlepszym pomysłem… Przepraszam. Jestem kretynem.
Gdy czekaliśmy na dole na taksówkę zorientowałam się, że w mieszkaniu została moja torebka. Nie miałam jednak ochoty w tamtym momencie po nią wracać. Przez całą drogę do domu milczałam jak zaklęta, chociaż przyjaciele próbowali mnie zagadywać.
Nie mogłam wyrzucić z pamięci wrzasków zza tych przeklętych drzwi.
*
– Zwariowaliście? Tu nigdy nie było mieszkania numer pięćdziesiąt sześć! Pijaki i ćpuny! Znikajcie, zanim zadzwonię po policję.
Starsza kobieta z hukiem zatrzasnęła przed nami drzwi. Wymieniłam z Grześkiem skołowane spojrzenia.
Nie chciałam wracać do Michała, ale w torebce zostało wszystko: dowód, prawo jazdy, karty płatnicze, zdjęcia najbliższych… Klaudia wymigała się od wyprawy, tłumacząc bólem głowy, ale na szczęście Grzesiek powiedział, że pojedzie ze mną. We dwójkę było raźniej.
Przez całą drogę na Bielany powtarzałam w myślach, że wczoraj po prostu coś sobie uroiłam. Takie rzeczy nie miały racji bytu.
Mieszkanie Michała znajdowało się na czwartym piętrze, ale gdy weszliśmy po schodach ze zdumieniem odkryliśmy, że czwartego piętra po prostu nie ma.
– Może pomyliliśmy bloki? – zapytał Grzesiek.
– Nie, nie… jestem pewna, że to tutaj. Numer budynku przecież się zgadza.
Zeszliśmy na dół. Sięgnęłam po telefon, aby odszukać adres raz jeszcze w rozmowie z Michałem.
– Grzesiek… – oznajmiłam po chwili drżącym głosem. – Nie ma konwersacji z nim. Nie ma jego profilu.
– Ja też go nie widzę… – odparł, sprawdzając swój telefon. – To jakiś żart? Przecież nawet gdyby nas zablokował, rozmowa by została…
– Przyśniło nam się, że byliśmy na domówce? Kurwa, co tu jest grane?
Grzesiek podjął decyzję, że napisze do jednego z chłopaków z imprezy, a ja odeszłam trochę na bok. Wzięłam głęboki wdech, po czym wybrałam numer do Roberta. Trzy razy.
Brak sygnału.
– Adam pisze, że zebrali się z domówki około trzeciej w nocy. Robert, nawalony jak szpadel, został tam, a Michał powiedział, że go przenocuje – poinformował mnie Grzesiek po kilku chwilach.
– Dzwoniłam do Roberta. Nie odpowiada.
– Może odsypia?
– Jest osiemnasta…
Wiesz, chyba powinnaś uważać na to, co mówisz. Życzenia lubią się spełniać. Nie wiedzieć czemu, słowa wypowiedziane w palarni zabrzmiały wyraźnie w mojej głowie. Zrobiło mi się zimno. Nagle wszystko to, czego doświadczyłam dzień wcześniej, nabrało kształtów. Zaczęło być prawdziwe.
Upiornie prawdziwe.
Wybrałam numer do Roberta raz jeszcze, znowu bez rezultatu.
– Grzesiek, może ty spróbujesz do niego zadzwonić? – Głos mi się łamał.
Co ja narobiłam?! Przeklęłam byłego chłopaka? Gdzie on jest? Przypomniałam sobie drewniane, zamknięte drzwi na tym paskudnym korytarzu i udręczone wrzaski dobiegające zza nich… a po moim ciele przeszedł dreszcz. To nie jest naprawdę, to nie jest naprawdę, to nie jest naprawdę… tłumaczyłam sobie raz za razem.
– Nie odbiera…
– Próbuj do skutku.
Co powinnam zrobić? Dzwonić na policję? Powiedzieć, że zaginął Robert, mój były partner, którego zaatakowałam tydzień temu i którego widziałam po raz ostatni na domówce w mieszkaniu, które nie istnieje?
Nagle usłyszałam, że Grzesiek zaczął z kimś rozmawiać. Na kilka długich chwil wstrzymałam oddech.
– Nic mu nie jest – oznajmił, a ja głośno wypuściłam powietrze z płuc. – Zmył się od Michała po czwartej, dopiero teraz włączył telefon.
Nigdy nie czułam potrzeby, żeby za coś dziękować Bogu. W tamtym momencie zrobiłam to po raz pierwszy w życiu.
*
– Jest taka ślizgawica, aż nie do uwierzenia… Wyszłam z domu i prawie wybiłam sobie zęby – uskarżała się donośnym głosem jakaś kobieta w średnim wieku.
Nigdy nie należałam do fanek Bożego Narodzenia i świątecznych zakupów. Nie znosiłam wielogodzinnych wypraw do centrum handlowego, gorączkowych poszukiwań prezentów, przeciskania się przez rozgorączkowany tłum…
Ponad trzy lata po pamiętnej domówce Robert taszczył nieprawdopodobną liczbę toreb, z głośników rozbrzmiewało Last christmas, a ja dopijałam właśnie zimową herbatkę, wziętą na wynos w jednej z kawiarni.
– Muszę jeszcze skoczyć po fajki. Może się rozdzielimy? Podjedziesz autem i wrócimy do domu – zaproponował mój chłopak.
Przystałam na ten plan. Wszystkie miejsca parkingowe pod galerią były zajęte, więc musieliśmy zostawić samochód kilka ulic dalej. Owinęłam się szczelnie szalikiem, założyłam rękawiczki i wyszłam na zewnątrz.
Jeśli coś kochasz, puść to wolno. Kiedy do ciebie wróci, jest twoje. I Robert wrócił. Po sześciu miesiącach od naszego rozstania zeszliśmy się ponownie. Czy było łatwo? Jasne, że nie. Oboje musieliśmy przejść długą drogę, dojrzeć, wiele zrozumieć i ułożyć w głowach, ale w końcu sprawy wyglądały tak, jak zawsze chciałam. Skończyliśmy studia, ja robiłam aplikację, a Robert załapał się na staż w renomowanej kancelarii. Wynajmowaliśmy mieszkanie na Ursynowie, przygarnęliśmy nawet kota… No i po raz pierwszy zabierał mnie na święta do domu.
Uwierzyłam w to, że prawdziwa miłość pokona każdą przeszkodę. Nie było idealnie, ale naprawdę nie miałam na co narzekać.
Odnalazłam auto, odpaliłam je i ruszyłam. Miejskie służby zrobiły sobie chyba wolne, a solarki nie nadążały z posypywaniem oblodzonej jezdni. Jechałam wolno, ostrożnie i nie może mi się dziwić nikt, kto choć raz spróbował w grudniu przejechać ulicami Warszawy.
Stanęłam naprzeciwko galerii i włączyłam radio. Po kilku minutach zobaczyłam Roberta po drugiej stronie ulicy. Szukał samochodu wzrokiem przez kilka chwil, ale w końcu pomachał do mnie i ruszył przez pasy.
To się stało właśnie wtedy.
Auto nadjechało znikąd. Ostry pisk opon, czyjś krzyk, wreszcie głuche łupnięcie. Robert przeleciał kilka metrów i wylądował na jezdni, a torby z zakupami wystrzeliły w powietrze. Pamiętam pokruszone szkło, które jeszcze chwilę temu było zestawem kieliszków dla ciotki Haliny.
Ktoś wrzasnął, ktoś zaczął płakać, jakiś facet podbiegł do mojego ukochanego, a kierowca, który stracił panowanie nad pojazdem, wyszedł na zewnątrz i złapał się za głowę.
Naprawdę chciałam wybiec, ruszyć Robertowi z pomocą. Naprawdę. Ciało odmówiło mi jednak posłuszeństwa, nie drgnął ani jeden mięsień. Mogłam tylko tkwić nieruchomo, z szeroko otwartymi ustami, patrząc, jak plama krwi wokół mojego chłopaka powiększa się z każdą chwilą.
Poczułam, że ktoś siedzi w fotelu pasażera obok mnie.
Michał. W tej swojej szarej koszulce, nieco za dużych dżinsach, z pozornie nieułożoną fryzurą. Mrugnął do mnie i uśmiechnął się serdecznie.
– Idź do piekła, chuju! Wypierdalaj w diabły! Dokładnie tak mu wtedy powiedziałaś – oznajmił pogodnym tonem.
Potrącony Robert leżał na ulicy, ale mogłam tylko patrzeć na Michała. Nie byłam w stanie wydobyć z gardła nawet jednego dźwięku.
– Masz coś, co należy do mnie. Przepraszam, ale muszę poprosić o zwrot. Zabawne, że ze wszystkich wybrałaś akurat tę Roberta…
Wyciągnął otwartą dłoń, a coś w kieszeni mojego płaszcza zaczęło drgać. W końcu wydostało się, poleciało w kierunku Michała i wylądowało mu w ręce.
Moneta. Moneta, którą dał mi na domówce.
Chwilę potem po prostu zniknął.
A ja zaczęłam wrzeszczeć.