- Opowiadanie: Morgiana89 - Uwięziona

Uwięziona

Cześć,

 

Dawno nic nie dodawałam, ale ze względu na to, że i tak opowiadanie nie zakwalifikowało się do wyróżnionej pierwszej piątki w konkursie Fundacji Polskiej Fantastyki Naukowej, to ostatecznie postanowiłam wrzucić je tutaj. Jeśli masz ochotę, Drogi Czytelniku, przeczytać, to zapraszam. Zachęcam do podzielenia się opinią. :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Sonata

Oceny

Uwięziona

Han spojrzał przez przybrudzone, metalowe kraty w oknach, przez które ledwo docierało rozmazane światło. Sam już nie miał pewności, czy to dzień, czy noc. Musi zapytać Marsji, gdy w końcu się zbudzi. Ona znała to miejsce od podszewki i doskonale wiedziała, jak dostrzec różnice, na jego gust, zbyt długo tu przebywała. Teraz jednak, nie mogli nic na to poradzić.

Hanowi zdawało się, że wiecznie jest wieczór, jakby światła latarni rozbłyskiwały w szarówce dnia. Wieloświat stworzony na potrzeby AC Multiverse History zawsze sprawiał dziwne, odrealnione wrażenie, zupełnie różne od tego, co znał. Drogi, budynki czy parki – zniszczone jakby to miejsce spotkał kataklizm. Dla niego było to bliskie prawdy. Świat stworzony przez finansowego giganta w rzeczywistości miał służyć innym celom. Doskonale pamiętał, że nie tak kiedyś wyglądał. Dawniej przebywanie w Wieloświecie otwierało ludzkiemu umysłowi nieograniczone możliwości, do tej pory nie pojmował, jak ktoś mógł to zniszczyć i dlaczego do tego doszło. Przecież zabezpieczenia spełniały najwyższe normy i standardy.

Mężczyzna przetarł zmęczone powieki, zdawał sobie sprawę, że niedługo będzie musiał znów odejść. Jak zawsze zostawi ukochaną. Popatrzył na Marsję okrytą starym kocem, z głową wtuloną w brudną poduszkę. Pierwszy raz od dawna wydawała mu się taka spokojna i bezbronna. Już prawie zapomniał, że kiedyś jej delikatność go uwierała. Uwielbiała się nim wyręczać nawet w najprostszych sprawach. Teraz oddałby wszystko, by stare czasy wróciły, ale utracili je bezpowrotnie.

Podszedł do śpiącej kobiety i pogładził czule po włosach. Tak bardzo za nią tęsknił, tak mocno pragnął, nie tylko ciała, ale towarzystwa, śmiechu, głosu, zapachu… Nadal czuł na sobie jej pocałunki i pieszczoty.

– Śpij jeszcze – powiedział czule, nachylając się nad Marsją i okrył kocem. Czuł, jak ciało zadrżało pod jego dotykiem.

Ona jednak zamiast cieszyć się chwilą spokoju, wymamrotała zaspanym głosem:

– Już czas, Han. Wiesz, że to tylko cisza przed burzą.

Pokiwał smętnie głową, a ona jeszcze na krótką chwilę przysunęła się do niego. Wdychał zapach jej skóry przesiąkniętej potem, który w tej chwili był najprawdziwszy na świecie. Ich usta na moment się spotkały. Trwali tak dłuższą chwilę, gdy usłyszeli dochodzący z dołu hałas. Marsja zerwała się na równe nogi i nim się obejrzał, zaczęła pospiesznie się ubierać.

– Musisz iść!

Walczył ze sobą. Wiedział, że powinien odejść, że to nie ma sensu i z nim ucieczka nie wchodziła w grę. Tylko by ją spowolnił. Mimowolnie sięgnął po broń leżącą na porysowanym, niewielkim stoliku, ustawionym koło okna.

– Z każdym kolejnym dniem jest coraz gorzej. Nikt nie jest już bezpieczny… – powiedziała Marsja, jakby czytała mu w myślach.

– Nie, Mar. Tym razem zostanę!

Podjął decyzję w chwili, gdy usłyszał intruzów i nie potrafił porzucić żony. Marsja podeszła do Hana i ścisnęła go za rękę.

– Skoro tego właśnie chcesz – powiedziała zrezygnowanym tonem.

Nachyliła się jeszcze do niego. Sięgnęła do szyi, pod włosami znalazła małe wgłębienie i nim zdążył ją od siebie odsunąć, nacisnęła. Momentalnie stracił przytomność.

 

***

 

– Niech to szlag! Niech to, kurwa, jasny szlag! – zakrzyknął Han, próbując wrócić do rzeczywistości.

Wyrwanie z Wieloświata przez system awaryjny nie należało do najprzyjemniejszych. Próbował się podnieść, ale głowa pulsowała mu tępym bólem, a świat wirował. Błędnik zawsze wariował. Jednak to zabezpieczenie pozwalało wyrwać się z uniwersum w każdej chwili. Obraz powoli dostrajał się do nowej rzeczywistości. Chip pod skórą palił, jakby nastąpiło zwarcie.

– Ja pierdolę!

Zamachnął zaciśniętą pięścią. Zegarek na ręce zapikał ostrzegawczo. Puls znacznie się przyspieszył. Nad jego nadgarstkiem ukazał się hologram przedstawiający podstawowe parametry życiowe. Poza wyższym ciśnieniem, skaczącym pulsem i odczuwanym zmęczeniem, wszystko było w porządku. Tylko dlaczego tak mocno kuło go w piersi?

Machnął drugą ręką i obraz znikł. Uczucie przebudzenia zawsze było nieprzyjemne, a niespodziewane wyrwanie jeszcze gorsze, powodowało dezorientację. Wstał, odrzucając na bok pościel. Zakręciło mu się w głowie. Całe wczorajsze żarcie podeszło mu do gardła.

Zmełł w ustach kolejne przekleństwo i powoli, zataczając się, podszedł do monitora.

Wymamrotał niewyraźnie dziesięciocyfrowy kod, który był kombinacją najważniejszych dat w jego życiu, system rozpoznał głos i pozwolił zalogować się do bazy. Teraz już bez przeszkód mógł swobodnie przejrzeć struktury Wieloświata. Było to wygodniejsze niż mapy przewijające się w umyśle. Han pod tym względem był tradycjonalistą.

Musiał się upewnić, że wszystko jest w porządku. Wprowadził specjalny szyfr, który dostał od Larry’ego, mózgu działu IT w AC Multiverse History, żeby znaleźć Marsję. Nie byłby w stanie funkcjonować, gdyby nie sprawdził, co się z nią dzieje. Miał nadzieję, że oznaczenie będzie czerwone. Czerwony oznaczał, że nadal żyje.

„Kurwa, Mar, gdzie jesteś, do cholery?!”

Nie chciał nawet myśleć, co by zrobił, gdyby jej kolor wygasł. Plan Wieloświata ładował się stopniowo i kolejne poziomy wskakiwały na pulpit.

Szukał żony w okolicy czwartego sektora, który ostatnim razem wydawał się względnie bezpieczny. Spędził z nią tych kilka wyrwanych chwil. Czuł, że coś jest bardzo nie tak. Ostatnio ataki na ludzi zdarzały się coraz częściej. Serce biło mu jak szalone. Marsja go oszukała. Wiedział, że tak było. Nigdy jeszcze nie użyła awaryjnego wyjścia, a przynajmniej nigdy w taki sposób. Od momentu odłączenia szczerość nie była jej mocną stroną.

Han nigdzie nie potrafił zlokalizować czerwonej kropki.

– Chyba żartujesz! Co za gówno – wyjęczał.

Przejrzał cały sektor, ale przepadła jak kamień w wodę. Nie było jej w magazynach ani w wieży. Stary młyn i targowisko też zionęły pustką. Skrupulatnie odnotowywał sprawdzone rejony. Później przeglądał kolejne, a gdy w końcu po godzinie stwierdził, że nic nie wskóra, odpuścił z ciężkim sercem. Czyżby ktoś znów shakował system? Przez to wszystko coraz bardziej nienawidził Wieloświata, choć zdawało mu się, że już mocniej się nie da. Samo myślenie o nim wywoływało w nim złość i niemal fizyczny ból. Miał ochotę go zniszczyć, odciąć i zapomnieć o nim, ale nie mógł. Marsja żyła już tylko tam.

Wspominał dzień, w którym po raz pierwszy razem weszli do gry. Wtedy sądził, że świat stoi przed nim otworem i daje nieograniczone możliwości. Wierzył, że może być kim tylko zechce, nawet bogiem.

To tamtego dnia poznał Marsję, oboje zostali zakwalifikowani jako betatesterzy. Ona również zakochała się w możliwościach, jakie dawał Wieloświat. To była prawdziwie innowacyjna technologia.

Musieli podpisać klauzule poufności, których kary sięgały na obłędne kwoty. Umowa ustalała wprowadzenie specjalnych neuroprzekaźników do ich mózgu, ale zapewniali, że zabieg jest zupełnie bezpieczny i nieposiadający skutków ubocznych dla organizmu, a poza tym kasa była ogromna. On to zrobił dla forsy, ona chyba jednak z pasji, z pragnienia doświadczania i przeżywania.

W tamtym czasie Han nie miał nic do stracenia, a możliwości, jakie dawała współpraca z AC Multiverse History roztaczała przed nim ciekawą przyszłość i rozwojową ścieżkę kariery. Opracowano system wysoce rozwiniętego i różnorodnego systemu gier, do którego trafiał umysł człowieka. W pewien sposób każdy użytkownik mógł naginać wybraną rzeczywistość pod własne wyobrażenia. To ludzie dostosowywali go do siebie i przekształcali. Mówiono, że to wielki krok w rozwoju ludzkości, lecz został wykorzystany w niezwykle prozaiczny sposób, celem zapewnienia rozrywki. Wszystkie media społecznościowe szalały, gdy tylko wypuścili wersję demo na rynek. Skala zainteresowania przerosła najśmielsze oczekiwania. Twórca oprogramowania, podbił rynek, a za prostym hasłem: „Zostań bohaterem w Wieloświecie” poszły tłumy ludzi na całym świecie.

Początkowo przebywali w wirtualnej rzeczywistości razem, lecz z czasem żonie Hana przestało to wystarczać. Marsja uzależniła się od gry. Niestety nie tylko ona. Ludzie często porzucali rzeczywistość na rzecz Wieloświata. Żona wchodziła na całe dni, również sama i zaczęła zapominać czym jest prawdziwe życie. Kłócili się nieustannie z tego powodu. Teraz oddałby wszystko, by wrócić do tamtych czasów.

Otrząsnął się ze wspomnień. Przełknął gorycz rozczarowania i zmartwień. Musiał spróbować na nowo żyć. Choć bez Marsji zdawało się to niemożliwe.

Postanowił pojechać do siedziby AC Multiverse History, bo tylko tak mógł ustalić jakieś szczegóły dotyczące żony. Larry próbował odzyskać skradzione dane, które od wielu tygodni znajdowały się poza ich zasięgiem. Han traktował go jak swoją ostatnią deskę ratunku. Miał nadzieję, że tym razem przyjaciel znajdzie dla niego czas, bo ostatnio sprawiał wrażenie równie niedostępnego. W końcu hit wirtualnego świata praktycznie legł w gruzach.

 

***

 

– Stary, musisz mi pomóc! – krzyknął na widok Larry’ego na korytarzu AC Multiverse Hisotry, prowadzącym do działu technologicznego.

– Ciszej, nie każdy musi wiedzieć, że znowu coś kombinujesz – zaśmiał się przyjaciel Hana, podchodząc bliżej. – Chodźmy do mnie, zaraz mi wszystko opowiesz. A przy okazji ja też muszę z tobą pogadać, bo lepiej, żebyś dowiedział się ode mnie.

 

– Co się stało? – zapytał Han, to stwierdzenie bardzo mu się nie spodobało, a zimny pot momentalnie oblał mu plecy. Jednk Larry wskazał ręką dział, w którym pracował. Znaczyło to jedno: nie powiem nic, za nim nie znajdziemy się za zamkniętymi drzwiami.

Z ciężkim sercem Han ruszył za przyjacielem. W jego głowie myśli skakały jak szalone. Gdy w końcu dotarli na miejsce, wsunął się za Larrym do pomieszczenia z monitorami ustawionymi na głównej, przeciwległej od wejścia ścianie. Zaatakował go wszechogarniający półmrok, bo światło dochodziło jedynie z mrugających ekranów. Han był zdumiony, że można pracować w takim miejscu. Nic dziwnego, że komputerowcy zawsze noszą okulary.

Oprócz Larry’ego i Hana w biurze znajdowało się jeszcze dwóch mężczyzn. Na pierwszego od lat wołano Dżin, bo był człowiekiem od wszystkiego, rzeczy niemożliwe załatwiał dnia następnego. Był świetnym nabytkiem dla AC Multiverse History. Han zapomniał, jak Dżin ma naprawdę na imię; miał nadzieję, że nikt nigdy o to nie zapyta. Drugiego mężczyzny nie znał. Kiwnął głową na powitanie w kierunku nowego, a Dżina poklepał po plecach. Han zajrzał przez ramię koledze i zobaczył, że przegląda sektor czwarty. Przeszedł go dreszcz. Rozpoznał starą murowaną wieżę. Mgła nadal okalała budynki. Zawsze zastanawiał się, czym została spowodowana.

– Co jest?

– To, co zwykle. – Dżin wzruszył ramionami. – Nie możemy namierzyć hakerów, to prawdziwa plaga. Używają zmiennego IP, są wszędzie, tak się nie da pracować. Jakby przewidywali każdy nasz ruch. Muszą mieć w firmie swoje pluskwy, nie ma innego wytłumaczenia.

Westchnął ciężko i znów skupił wzrok na monitorze, jakby Han rozpłynął się w powietrzu.

– Przykro mi – odezwał się Larry.

Mina Hana wyrażała zdumienie. Te słowa zupełnie nie pasowały do sytuacji, przecież skąd Larry mógłby wiedzieć, co się stało dziś rano? Ktoś go śledził?

– Chcą zamknąć program – powiedział informatyk, nie podejrzewając, jaka walka rozgrywa się aktualnie w głowie kolegi. – Rząd się w to wmieszał i decyzja nie należy już do firmy. I tak długo zwlekali. Nic nie możemy na to poradzić. Przykro mi, naprawdę.

Szok. Niedowierzanie.

– Nie mogą mi tego zrobić! A co z innymi? Tymi, którzy tkwią tam w środku, i nie mogą wrócić? Tu nie chodzi tylko o Marsję! Ona umrze! Larry, kurwa, ona naprawdę umrze! – krzyczał, nie obchodziło go, że inni słyszą.

– Stary, nie radzimy sobie, wszystko się zesrało. Hakerzy i ich wirus rozwalili cały system. Niby zatrudnili prawników, niby nadal walczą, ale wiesz jak jest… Zwykli ludzie są odłączeni. To nie żarty, Han. Jeśli przegrają, to oddamy program – powiedział z naciskiem. – Wiem, co znaczy to dla ciebie i dla niej, ale jeśli teraz nic z tym nie zrobimy, to będzie gorzej. Ludzie są zbyt głupi, by zrezygnować z gry. Nie przestrzegają zakazów, mają to w dupie, ciągle grają, używają nielegalnych źródeł wejścia. Zginą jak Marsja. Jedynie ich umysł i cyfrowo stworzone ciało będą żywe. Naprawdę, stary, takiego życia właśnie dla niej pragniesz? W grze komputerowej?

Hana coś ścisnęło za gardło.

– Ona kochała tę grę… – odpowiedział głucho.

– Wiem. Wszyscy to wiemy, ale zobacz, jak skończyła… Ona od dawana nie żyj… – powiedział, ale Han nie mógł dłużej tego słuchać. Przywalił mu w twarz. Dał upust złości, która pożerała go od środka, gdy tylko wrócił do reala. Mężczyzna padł na podłogę i złapał się za twarz.

Pozostali siedzący w pokoju rzucili się w stronę napastnika, przytrzymując go.

– Nie mów! Tylko, kurwa, tak nie mów! Ona żyje! Rozumiesz? ŻYJE! – krzyczał Han, plując dookoła śliną, nie zważając na szarpiących go ludzi.

– Uspokój się człowieku… – wysyczał mu do ucha nieznany informatyk, dysząc przy tym ciężko. Był dużo szczuplejszy i mniej muskularny niż Han.

– Oszalałeś? – Larry powoli podniósł się, nie spuszczając wzroku z Hana. Jego wzrok był zimny jak lód, ale jego twarz wyglądała naprawdę żałośnie.

– Przepraszam, stary, przepraszam – wychrypiał, gdy w końcu przestał się szamotać.

Do pomieszczenia wpadła ochrona, która przejęła skonfundowanego mężczyznę i wyprowadziła na zewnątrz. Zobaczył jeszcze jak twarz Larry’ego wykrzywia się nienwistnym grymasie. Jak zwykle spieprzył sprawę.

 

***

 

Larry milczał. W duszy Han darł się w niebogłosy, miał wrażenie, że umiera.

– Po co przyszedłeś, Han? – odezwał się informatyk.

Programista popijał kawę w pobliskiej kawiarnii i jadł późne śniadanie. Han czekał, bo znał rutynę Larry’ego. Nie mógł odpuścić. Nie tym razem. Nawet jeśli będzie musiał się kajać i błagać.

– Żebyś odnalazł Marsję ostatnim razem nie zdążyłem cię o to poprosić.

Grymas wykrzywił twarz Larry’ego, nadal pod okiem widniał zielono-fioletowy siniak.

– Wiem… Wiem, przepraszam, stary, ale chciałbym mieć pewność, że wciąż żyje i pomóc jej na tyle, ile to możliwe. Nie widzę znaczników. Wszystko się rozmyło.

– No dobra, spróbuję. Zobaczymy, co tym razem twoja żona wymyśliła.

Han obserwował uważnie przyjaciela, który wyciągnął laptopa na stolik i zaczął z szybkością światła wpisywać coś na klawiaturze. On sam nie ogarniał komputerowych spraw. Jego zadaniem były testy oprogramowania, które kończyły się listą uwag. W tej chwili żałował, że kiedykolwiek przekroczył próg AC Multiverse History. Choć w innym przypadku nie poznałby Marsji, ale w głowie pojawiła się natrętna myśl, że wtedy nie miałby tych wszystkich problemów. Może poznałby kogoś innego, założył rodzinę i cieszył się zwykłym, normalnym, a czasem nawet nudnym życiem.

Przyjrzał się jeszcze raz mapie Wieloświata. Każdy sektor mógł obserwować z góry. Han musiał starać się, by znów nie wybuchnąć. Cały czas złość kipiała w jego wnętrzu. Nie mógł jej opanować, ale nie potrafił też przekierować na nic, ani na nikogo. Nie dawało mu to chwili wytchnienia.

Wieloświat zmienił się i zapadł, a sektory po przejęciu zaczęły znikać. Początkowo były to niewielkie zmiany, ale z możliwości, jakie dawała swego czasu gra, zrobiło się śmietnisko i syf. To miejsce ostatecznie stało się nieodwracalnym koszmarem wielu ludzi.

Poziom czwarty, w którym po raz ostatni widział Marsję, początkowo wykorzystywany był do szkoleń, z czasem stał się areną strzelanek, modnych na początku dwudziestego pierwszego wieku. Każdy gracz czasem chciał się zabawić w bohatera lub złoczyńcę, zwłaszcza jeśli program umożliwiał realne odczucia i wrażenia. Kluczem do sukcesu Wieloświata było prawdziwe przeniesienie jaźni. Nawet przez chwilę naprawdę umierałeś, choć to akurat nie bolało. Zaletą gry było to, że można się wcielić w dowolną postać, grać na dowolnym poziomie. Miała tak wiele propozycji, które w większości skasowano. Gra dawniej pozwalała naprawdę stać się prawdziwym bohaterem i błyszczeć w zintegrowanej sieci.

– Znalazłem ją – powiedział Larry.

– Coooo? Gdzie?

– Nadal jest w sektorze czwartym, musiała zrzucić jakiś kod lokalizacyjny. Choć nie do końca rozumiem, jak to zrobiła. Nadaje morsem. Jest bezpieczna, a jej poziom życia jest zadowalający. Nie martw się, Han, to silna babka. Ona zna ten system lepiej niż niejeden z nas.

Hanowi spadł ciężar z serca.

– Kiedy mogę znów się załadować?

– To niezbyt mądry pomysł, Han. Wiesz, że powinieneś odczekać pełne osiem godzin, to minimalny czas po odcięciu. Możesz uszkodzić mózg i nigdy nie wrócić. Sfajczysz się jak tost.

– Mam to w dupie. Chcę to zrobić już.

– Daj spokój, chłopie, to zbyt niebezpieczne, umieralność na poziomie trzydziestu procent. A poza tym ludzie z rządu mogą pojawić się w każdej chwili. Chcą wyłączyć Wieloświat, ale nie podadzą tego do publicznej wiadomości… Są gotowi na straty w ludziach i lincz. To nie będą tylko systemowe problemy.

Mimo słów Larry’ego, Han pozostał nieugięty. Wszystko albo nic.

 

***

 

Han był wściekły na Marsję, ale strach o żonę tłumił złość. Zapewne gdy już przekona się, że jest bezpieczna, zruga ją tak, że znów się na niego śmiertelnie obrazi. Najpierw jednak musiał ją znaleźć. Wiedział od Larry’ego, że nadal siedzi sektorze czwartym, choć wcześniej często je zmieniała. Czyżby zdołała odkryć, kim są cienie? Hakerzy skutecznie likwidujący Wieloświat. Zawsze chciała być blisko najważniejszych wydarzeń. Zdawało mu się, że Marsja czuła się wtedy bardziej żywa.

Han często miał o to do niej żal, a po jej śmierci, jakkolwiek by to nie brzmiało, te pretensje wzrosły, lecz gdy się widywali, starał się ich nie okazywać. Ona musiała zdawać sobie sprawę, że nie tylko dla niej jest to niezbyt komfortowa sytuacja, więc starali się o tym nie mówić. Tylko raz pozwoliła sobie okazać smutek – a było to po stracie ich dziecka. Była w piątym miesiącu, gdy do tego doszło. Rozpacz pokazała oblicze kobiety, której Han nie znał, kruchej, złamanej i mającej do siebie żal. Jedynie terapia po stracie zdołała postawić ją znów na nogi.

Natomiast dzień, w którym Marsja straciła swoje ciało, był najgorszym w całym jego życiu. Nie potrafił o tym zapomnieć, koszmary nawiedzały go prawie każdej nocy.

Wszystko zaczęło się od jej porwania, gdy przeniosła się do gry. Zablokowali jej neuroprzekaźniki odpowiadające za możliwość powrotu i odczuwania życia na zewnątrz. Han początkowo nie wiedział, że zniknęła, odbywał wtedy jakieś dodatkowe szkolenia, które miały trwać kilka dni. Gdy dostał od porywaczy żądanie pieniędzy i nakaz odejścia z AC Multiverse History, chciał zgodzić się na wszystko, ale ona nie pozwoliła. Błagał ją, by nie działała na własną szkodę, chciał, by żyła. Była zbyt niewygodna dla hakerów. W końcu ją zneutralizowali. Straciła ciało, a Han wiedział, że to koniec, choć jej umysł i wirtualne „ja” żyło w programie. Dla niego to jednak nie było życie. Choć nadal nie potrafił zrezygnować z Marsji, ich małżeństwo tak naprawdę już nie istniało.

Wiele osób miało podobny problem, ich rodziny rozpadały się, hakerzy ich szantażowali, jedni się uginali, a drudzy nie mieli wystarczających środków by uratować bliskich.

Roztrząsanie ich małżeńskich błędów nie miało sensu, teraz najważniejsze było ponownie się odnaleźć, nawet jeśli koniec Wieloświata był bliski. Gdy wylądował ponownie na poziomie czwartym odczuwał silny ból głowy. Przeniesienie okazało się być nieprzyjemne, tak jak ostrzegał go Larry. Gdy w końcu stanął na nogi, świat rozmazał się i rozmył kolory, a jego żołądek wywrócił się na drugą stronę. Zwymiotował. Trwało to przez dłuższą chwilę, a poty oblewały jego wirtualne ciało, które aż nazbyt zdawało się żywe i prawdziwe.

 Dzisiaj okolicę pokrywała mgła, jakby dodając kolejny mroczny element. Cały sektor imitował zniszczone, rozpadające się budynki, które można było spotkać w wielu opuszczonych miejscach.

Z ramion ściągnął plecak, by sprawdzić, czy cały sprzęt załadował się wraz z nim. Na szczęście było wszystko: pistolet, zapasowy magazynek, dwa noże, woda, oraz batony energetyczne i papierowa mapa, bo te elektroniczne, często po prostu nie działały.

Podświetlił lokalizator i punkt, który zaznaczył wraz z Larrym jeszcze w kawiarni, by znaleźć miejsce, z którego Marsja wcześniej nadawała. Puls nieznacznie mu przyśpieszył, a w ustach czuł metaliczny posmak. Han nigdy nie posiadał w sobie choćby krztyny heroizmu, bo i nikt mu go nie wpoił, ale w tym wypadku nie zamierzał odpuścić. Zdawał sobie sprawę, że ta walka nie ma sensu. W końcu Wieloświat zniknie. Han jednak nie potrafiłby żyć z myślą, że nie zrobił nic, a ostatnie chwile Marsji były pełne cierpienia, udręki i strachu.

Pulsująca kropka na lokalizatorze wskazywała odległość około dwóch kilometrów. Han próbował wzrokiem przebić się przez otaczającą miasto mgłę. Ruszył powoli do przodu, uważnie stawiając każdy krok. Uliczki i budynki zdawały się być jeszcze bardziej martwe i ciche niż, gdy był tu po raz ostatni. Nikogo nie dostrzegał w zasięgu wzroku, ale i sam wiele nie widział.

Wcześniej zdążył prześledzić mapę i stwierdził, że po drodze znajduje się kilka miejsc, w których może szukać schronienia. Nie znosił przebywać na całkowicie otwartej przestrzeni, czuł się wtedy zbyt odsłonięty. Nie miał jednak innego wyjścia. Droga do starego magazynu, w którym prawdopodobnie mógł znaleźć żonę, była odsłonięta. Han miał tylko ten trop i rozpaczliwie się go trzymał. Przyśpieszył nieznacznie i potknął się. Wiązanka przekleństw wyleciała z jego ust, gdy upadł na ziemię, raniąc kolana o ostre wyżłobienia w podłożu. Zrozumiał swój błąd, gdy padły strzały. Przez chwilę stracił orientację. Szybko poderwał się, ręce go piekły od otarć, ale wiedział, że musi się gdzieś przyczaić. Całą siłą woli powstrzymywał się, by nie odpowiedzieć ogniem. Ręka sama kierowała się w stronę kabury z bronią. Liczył, że jeśli będzie zachowywał się cicho, to zostanie zignorowany.

– Pieprzona gra – mruknął pod nosem, chowając się za starym wrakiem autobusu. Przez chwilę przemknęło mu przez myśl, by ukryć się w środku, ale to mogłoby się okazać pułapką bez wyjścia.

Całą siłą woli zmusił się, by przeć do przodu. Pot oblepiał mu czoło, a przydługie włosy lepiły się do twarzy. Z tyłu znów padły strzały, towarzyszył im przeraźliwy skowyt i krzyki.

Boże, co tu się do, licha ciężkiego, wyrabia – pomyślał, wiedząc, że ktoś właśnie za jego plecami konał, wydając przeraźliwe dźwięki.

Powoli przemierzał ulice, starając się ostrożnie stawiać kroki. Jeśli zginie, jego wizualizacja już nigdy nie połączy się z ciałem, a on do końca życia pozostanie warzywem, które zapewne szybko odłączą. Zatrważające, że jedyne o czym był w stanie myśleć, to czy wpisał się na listę jako dawca organów.

Za plecami Han usłyszał hałas, który zmroził mu krew w żyłach. Ktoś za nim podążał. Pochłonięty myślami nie zorientował się wcześniej, że coś jest nie tak. Serce tłukło mu się w piersi jak oszalałe.

Dlaczego ten ktoś jeszcze mnie nie zabił? A jeśli to pułapka?

Pokręcił głową i przyspieszył, uskakując w bok. Miał nadzieję, że ten ktoś z tyłu nadal będzie parł do przodu. Postanowił, że nie pozwoli się odsłonić. Gdy postać się zbliżyła, zaatakował od tyłu, uderzył nieznajomego z całej siły w głowę. Mężczyzna zwalił się na ziemię, cicho pojękując. Gdy Han szykował się do kolejnego ciosu, szpieg odwrócił się, a on mało nie padł na zawał.

– Larry? Co ty tu, do kurwy nędzy, robisz? Mogłem cię zabić, idioto!

 

***

 

Han szedł przodem, a Larry za nim.

Gdyby mógł wybierać, na pewno nie poprosiłby o pomoc Larry’ego. Strzelanina i sporty siłowe nigdy nie były jego mocną stroną i mimo wysportowanej sylwetki, którą przyjaciel przybrał w grze, jakoś Han nie potrafił zaufać i uwierzyć, że we dwoje dadzą sobie radę. Zbyt wiele od powodzenia misji zależało. Miał nadzieję, że jednak się mylił. Wizualizacja pozwalała ulepszyć swoje ciało – otyli stawali się szczupli, chudzielce nabierali mięśni, a niscy mogli zyskać wzrost koszykarza. Chociaż Han zastanawiał się jak Larry mógł dokonać tych zmian, odkąd hakerzy zaingerowali w grę, modyfikowanie wyglądu nie było możliwe. Ale może wiedza kolegi i jego zdolności były na znacznie wyższym poziomie.

Wcześniej dostępne wersje dostępnych światów, zostały poblokowane, a wyobrażenie postaci również uległo diametralnej zmianie. Aktualnie każdy przedstawiał siebie.

– Han, jesteśmy, to powinien być ten magazyn – odezwał się po dłuższej chwili Larry.

Budynek wyglądał tak samo nieciekawie jak cała okolica. Częściowo powybijane szyby, przybrudzona elewacja, w kilku miejscach dosyć mocno popękana. Z ich strony ziała, wybita dziura w ścianie. Han zastanawiał się, czy da się przez nią coś zobaczyć i nie zdradzić swojej obecności. Nie widział nigdzie czujek, a to wywołało w nim lekki niepokój. Czyżby było za późno?

Odciągnął kolegę na bok i szepnął:

– Podejdę i sprawdzę, czy teren jest czysty. Zaczekaj tu, Larry. Jak droga będzie wolna dam ci znać.

I nie oglądając się na przyjaciela, ruszył w stronę wyrwanych z zawiasów drzwi. Starał się stąpać po cichu, ale piach i śmieci rozrzucone wszędzie skutecznie mu to utrudniały.

Z bijącym sercem zajrzał, przez wybite okno do środka. W pomieszczeniu znajdowały się dwie osoby. Jedna stała oparta o filar z bronią w ręce, druga dosyć drobna i jakby znajoma, pochylała się nad czymś, czego nie był w stanie zobaczyć. Gdy tak wytężał wzrok, coś lekko musnęło go w ramię, w ostatniej chwili powstrzymał się, by nie zdradzić swojej obecności. Choć serce biło mu w piersi jak szalone. To był Larry, kompletnie go zignorował.

– Ja cię kiedyś naprawdę zabiję, stary – mruknął najciszej jak się dało.

– Nie dramatyzuj. Powiedz lepiej, co się dzieje – odpowiedział dziwnie naburmuszony programista.

– Jakiś koleś pilnuje, Marsji. Myślę, że to ona. Przynajmniej mam taką nadzieję…

Larry nie odpowiedział. Han także milczał, gorączkowo zastanawiając się, co robić.

– Są sami? – zapytał przyjaciel

– Mam taką nadzieję. Nie widziałem nikogo więcej.

– To co robimy?

Han zamyślił się. Przez chwilę stali w milczeniu.

– Spróbuję się przedostać do środka. Nie idź za mną, nie masz doświadczenia.

Poklepał Larry’ego po ramieniu i odwrócił się Nie chciał znów słyszeć jego bezużytecznych rad. Wiedział, że zrobi wszystko, by Marsja kolejny raz nie zginęła.

Coś mocno twardego mocno uderzyło go w plecy.

– Bądź cicho, bo inaczej skończysz tu i teraz – wychrypiał Larry, wciskając mu lufę pistoletu między żebra.

 

***

 

Szli powoli, tym razem Han wolałby, żeby ich dostrzegli, ale nadal dzieliła ich spora odległość od Marsji i typa, który się nad nią nachylał. Byli pochłonięci cichą rozmową.

– To musi tu gdzieś być.

– Mówisz tak od dobrych kilku godzin, Mar – powiedział mężczyzna. – To wszystko zbyt długo trwa. Czas się kończy, wiesz, że nie możemy dłużej zwlekać.

Nie odpowiedziała, cały czas przesuwając ręką po podłodze, jakby czegoś szukała.

– Jestem już tak blisko… Tak blisko… Oni muszą nadawać z środka. Gdybyśmy tylko znaleźli ich bazę – wymruczała.

Pistolet nieznajomego znalazł się niebezpiecznie blisko jej pleców.

– Daj spokój, kobieto, w końcu… – nie dane mu było dokończyć, gdy rozległ się strzał.

Han nie rozumiał, co się stało. Broń, która przed chwilą znajdowała się na jego plecach wystrzeliła, omijając stojących w pomieszczeniu o kilka centymetrów. Próbował pchnąć Larry’ego na ścianę, ale ten wykazywał niezwykłą zwinność uskakując do tyłu i ponownie obierając go sobie za cel. Gdy Marsja zobaczyła męża, wychrypiała:

– Boże, Han, udało ci się mnie znaleźć po morsie? Musiałam wypieprzyć ten cholerny nadajnik, ale wcześniej Stan pomógł mi go zneutralizować, bałam się, że nie będziesz mnie szukać. Nie chciałam, byś pomyślał, że jestem… – zawiesiła na chwilę głos – martwa.

Zamilkła gdy zobaczyła, kto szedł za nim.

– Trochę wam to zajęło… Miałem nadzieję, że nie dane będzie wam poznać mojej tajemnicy, ale skoro już tu wszyscy jesteśmy. Sprytne posunięcie z tym nadajnikiem. – Mrugnął do Marsji.

Jej mina wyrażała nienawiść, nie zdumienie, zaskoczenie, czy smutek. To była czysta nienawiść.

– Dzięki, Han, że pozwoliłeś prowadzić się za rączkę. Mogłem szybciej zlokalizować twoją żonę.

Jego szaleńczy uśmiech nie obejmował oczu. Han stracił na chwilę mowę, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Nie docierało do niego, jak to możliwe, że jego największym wrogiem, okazał się Larry. Przez wiele nocy śnił o wyimaginowanych postaciach bez twarzy, które każdego dnia nawiedzały go w sennych koszmarach.

Gdy pierwszy szok minął, Han próbował przesunąć się do przodu tak aby osłonić Marsję, ale Larry znów skierował lufę pistoletu w jego kierunku.

– Jeszcze jeden krok, a odstrzelę ci łeb. Cofnij się.

Wykonał polecenie.

– Czyż to nie cudowne, że zebraliśmy się tu wszyscy, by w końcu móc rozliczyć nasze winy?

Kobieta próbowała coś powiedzieć, ale informatyk znów ostentacyjnie zamachał bronią, jakby groził palcem małemu dziecku, które chciało odezwać się bez pytania.

– Pewnie zastanawiacie się dlaczego? No cóż, powód jest dosyć prosty, jeśli się zastanawiacie. Kasa. Tak, zaproponowali mi górę pieniędzy, żebym zniszczył ten pieprzony program. Ale wiecie co? Wcale bym tej forsy nie wziął… – zawiesił głos na chwilę. – Gdyby nie dali mi odrobiny swobody… Ach, co władza robi z człowiekiem. Wiecie, mogłem wybrać ludzi, z którymi współpracowałem. Między innymi Dżin i kilku innych informatyków poszło w ten układ. Przez ostatni rok świetnie się bawiliśmy rozpieprzając wszystko. Zwłaszcza, gdy wy i pozostali testrzy – tu spojrzał na Stana, którego Han pierwszy raz widział na oczy. – próbowali łatać po nas dziury.

Na twarz Larry’ego błąkał się szaleńczy uśmiech, który nie obejmował oczu.

– Postanowiłem, że upiekę dwie pieczenie na jednym ogniu… Dżin i moja ekipa już zadbali o twoje ciało, Han. Nie masz już po co wracać. Zwlekałem z tym, oj zwlekałem, ale czyż nie lepiej umrzeć razem? Tak czy siak wygrałem – powiedział. – Wieloświat odetną, a wy z Marsją zrobicie sobie co najwyżej bye, bye. – Pomachał ręką jakby się żegnał.

Nagle w głowę Larry’ego trafiła kula i zwaliła go na ziemię. Nie ruszał się. Han stwierdził, że to był dziwny zbieg okoliczności.

– O, Boże, Stan!- Marsja podbiegła do mężczyzny i uścisnęła go szybko, jakby sprawdzając, czy to naprawdę on.

– Wszystko w porządku. Co za dupek – powiedział.

Mina Hana musiała mówić wiele. Marsja odezwała się pospiesznie wyjaśniając:

– On jest moim sojusznikiem, Han. Nie mogłam ci wcześniej o nim powiedzieć, bo bałam się przecieku na zewnątrz. Wiele rzeczy wskazywało na to, że w firmie jest zdrajca, a Stan, no cóż on był w tym drugim obozie. Przynajmniej przez chwilę.

Han czuł się dziwnie wyobcowany, Marsja okłamywała go od tygodni, a może od miesięcy.

– Ale…? – w końcu wystękał, ale nic więcej nie wyszło z jego ust.

– Stan odszedł od nich, gdy za przejęciem Wieloświata stanęły morderstwa. Grupa postanowiła go sprzątnąć. Choć jakimś cudem udało mu się ukryć ciało. Znalazł mnie i pomógł pozbyć się lokalizatora. W życiu nie przypuszczałam, że to sprawka Larry'ego. Byłam taka głupia…

Złapała się za usta, jakby chciała powtrzymać kolejny potok słów.

– Skurwysyn! – Podbiegła do truchła i kopnęła. – Skurwiel! To wszystko, twoja wina!

W końcu Han podszedł do niej, próbował ją odciągnąć, ale ona się wyrywała. Z jej oczu leciały łzy.

– Zniszczył nam życie, przez niego wszystkich skasują! Nas też! Ten dupek dał im kody za hajs. Pieprzony egoista!

Przez długi czas nie mogła się opanować, miotając, to tu, to tam. W końcu pozwoliła się objąć i wtuliła twarz w pierś Hana. Stali tak w trójkę. W ciszy przerywanej szlochem Marsji nad ciałem Larry’ego.

 

***

 

 Cała trójka znalazła schronienie w jednym z budynków na skraju sektora czwartego. Han  kilkukrotnie próbował nawiązać łączność z ciałem, bez sukcesów.

– Spróbuję wybadać jak wygląda sytuacja – powiedział Stan i znikł.

Niestety wieści nie nadchodziły. Dni mijały, a Han nie liczył już na nic, zdawał sobie sprawę, że to naprawdę koniec. Przynajmniej mieli jeszcze chwilę czasu dla siebie. Kochali się kilkukrotnie przez ostatnie godziny, tulili, szeptali czułe słowa. Znów się do siebie zbliżyli. Nikt nie miał ochoty na żale, kłótnie i pretensje w ich ostatnich dniach. Żałował tylko, że czasu mają tak żałośnie mało.

– Wiesz… – zaczęła żona cichym głosem. – Przepraszam. Żałuję, że przeze mnie się tu znalazłeś… Gdyby nie ja, nadal byś żył, a śmierć Larry’ego nie przyniosła nam niczego dobrego. Od dawna było za późno na cokolwiek… Od kiedy ja…

Nie pozwolił dokończyć, scałował łzy, które spłynęły jej po policzkach.

– Niczego bym nie zmienił – powiedział, po czym przytulił żonę mocniej. Leżeli tak jeszcze długo w milczeniu. Było im dobrze. Pierwszy raz od dawna.

Aż Wieloświat zaczął się rozpadać.

 

Koniec

Komentarze

 Droga autorko!

 

Pierwszego draftu nie wysyła się na konkurs, bo wtedy jedyną szansą na podium jest to, że nikt inny się nie zgłosi. Tekst jest bardzo niestaranny. Podczas lektury regularnie trafiałem na niepotrzebne przecinki, literówki i błędy gramatyczne, a to dopiero początek problemów.

 

Mam wrażenie, że ta opowieść powstawała fragmentami na przestrzeni lat i to bez czytania po kolejnych edycjach. Świat nie został należycie przemyślany, a nazwanie motywacji bohaterów niezrozumiałymi byłoby mocnym niedopowiedzeniem. Mnóstwo tu zbędnej ekspozycji, i to w bardzo niewłaściwych momentach. Dzieło można by lekką ręką skrócić o połowę.

 

Jak na takie wielkie i przełomowe przedsięwzięcie twój Wieloświat jest mizernie mały i rozczarowujący. Wiem, że jesteśmy świadkami jego zniszczonej wersji, ale powinienem sobie móc wyobrazić również tę właściwą. Dużo mówiłaś o możliwościach jakie miałby dać, ale czym one są konkretnie? Tak jak samo nie wiemy do jakich innych celów został stworzony. Jak powstanie tej technologii wpłynęło na świat rzeczywisty? Dlaczego ktoś chciał ją zniszczyć? Dlaczego system został tak słabo skonstruowany, że grozi śmiercią, a byle frajer może tam sobie wejść kiedy chce? Gdzie są protesty wzburzonej populacji? Gdzie są akcjonariusze? Gdzie jest audyt i dochodzenie wewnętrzne? Odpowiedzi na te pytania na pewno pozwoliłyby stworzyć dużo bardziej przekonującą intrygę.

 

A skoro już o intrydze mowa, dlaczego Larry postanowił zniszczyć projekt? Niby dla kasy, ale właściwie to nie. Niby spodobała mu się darowana władza, ale już wcześniej był głową działu IT, więc też miał jej ile wlezie. Podobno świetnie się bawił demolką wraz z kolegami, ale czy naprawdę tak wiele ludzi pragnie niszczyć własne dzieło? AC Multiverse History musi mieć dziwne priorytety przy naborze kadry. I co z tymi, którzy nie zgodzili się na zamach? Naprawdę nic się nie rozeszło na żadnym etapie? Czyżby to sprawa wewnętrzna, która nadeszła z góry? Gdyby ktoś postanowił zatrzymać własną technologię to na pewno znalazłby lepszy sposób niż ta cała szopka z hakerami. Jeśli celem było wprowadzenie terroru, to właściwie nie odniosło efektu. Im bardziej się zastanawiam, tym bardziej jestem zdezorientowany.

 

Wracając do Larry’ego, dlaczego w ogóle wlazł do Wieloświata? System lada chwila się rozpadnie, a jeśli nie, to i tak zostanie wyłączony przez zły rząd. Marsja nie jest w stanie go opuścić i nawet nie ma żadnych kluczowych informacji, które mogłaby przekazać. Nie było powodu, by nie puścić Hana samego i go uwięzić, co i tak zrobił. Naprawdę zrobił to tylko po to, by się im pochwalić i sprawić, by umarli razem? Ten plan nie trzyma się kupy. Jeśli chciałaś to wytłumaczyć szaleństwem, to nie przyjmuję tego.

 

Mam jeszcze więcej pytań. Skoro logowanie grozi śmiercią, to dlaczego bohaterowie robią to lekką ręką? Na czym polegały działania Marsji, skoro system przestał być zwykłą grą? Do kogo nadawała morsem, w jaki sposób to robiła, jaką wiadomość przekazywała i dlaczego wylogowała wcześniej Hana, skoro liczyła na jego pomoc? Czego szukała pod tą podłogą? Dlaczego Stan groził jej bronią, skoro z nią współpracował?

 

Poza odpowiedziami na te pytania chciałbym jeszcze, żeby ta gra choć trochę przypominała grę.

Powinniśmy poznać choć część kierujących nią zasad, by zrozumieć dlaczego była tak atrakcyjna. Powiedziane było, że rzeczywistość Wieloświata można naginać pod siebie, ale nic takiego nie widzieliśmy. Han został wylogowany w domu, ale z powrotem pojawił się na ulicy. Czy to oznacza , że spawnpointy są losowe? Ustalone? Jeśli Han może wybrać miejsce, to dlaczego pojawił się tak daleko od Marsji? Przydatne też byłyby umiejętności, które bohaterowie nabyli będąc betatesterami. Nie podoba mi się awaryjny przycisk, który osoba trzecia może użyć do wylogowania kogoś, bo istnieje coś takiego jak griefing. Jeśli to unikalne narzędzie betatestera, to jak najbardziej akceptuję, ale musiałbym to wiedzieć wcześniej. No i skoro z jakiegoś powodu ludzie wciąż w to grają, to powinni w historii wystąpić choć trochę.

 

Han jest przeładowany emocjami do tego stopnia, że kieruje się wyłącznie nimi. W jego głowie nie ma miejsca na racjonalne myśli i logiczne plany. Przez to żadne jego działania ze mną nie rezonują.

Zachowaj proszę balans między nimi.

 

Na sam koniec powiem, że brakuje tu ogólnego przekazu. Jak najbardziej znajdzie się to miejsce na konflikt moralny i eksplorację ludzkiej natury. W obecnej formie jedyny wniosek, jaki wyciągnąłem z lektury to taki, że główny antagonista nie powinien tyle gadać.

Czytał Mieczysław Gajda

Myślę, że tekstowi przydałoby się jeszcze parę czytań przed publikacją. Motyw z uwięzieniem kogoś w grze nie jest nowy. Cała intryga polegająca na tym, że przyjaciel głównego bohatera okazał się zdrajcą dla pieniędzy i władzy specjalnie mnie nie zaskoczyła. Według mnie tutaj można było coś bardziej pokomplikować, dać więcej wymiarów tej zdrady. Dużo jest fragmentów za bardzo streszczeniowych, było też trochę pisania o oczywistościach. Ogólnie jednak ja lubię takie historie o grach, więc mimo niedopracowanych zdań czytało mi się dość przyjemnie. Fabuła zdołała mnie wciągnąć, zaciekawiła mnie tajemnica stojąca za śmiercią Marsji i podobało mi się powolne odkrywanie przed czytelnikiem tej tajemnicy. Muszę przyznać, że lektura była rozrywką, więc dam za to klika. 

Cześć Morgiana89 !!!!!!!!!!

 

Tekst momentami nawet ciekawy. I tych momentów było wiele. Choć opowiadanie nie zalicza się do tych, które mi się na portalu bardzo podobały. Natomiast gorszych tekstów czytałem tu wiele.

Przypomniał mi się odcinek “Z archiwum X” pt. “System”. :) Oglądałaś?

 

Zabrakło mi tu czegoś co by tak utkwiło w pamięci. Ale na pewno jest OK.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Autorko, przeczytałem Twój tekst i komentarz P3rshinga. Niestety muszę się zgodzić z P3rshingiem. Pozdrawiam. :)

Dzięki za odwiedziny i Wasze opinie. Zawsze w cenie. Faktycznie tekst ma kilka lat, ale i tak już został mocno odchudzony co najmniej o jakieś 17k znaków. Widocznie za wiele mu nie pomogło. Rady biorę sobie do serca na przyszłość.

 

dawidiq150, niestety nie oglądałam. Warto wrócić?

Sonato, dzięki za klika. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka