- Opowiadanie: rinos - Pan Misio - Czy lisy śnią o gadających kurach?

Pan Misio - Czy lisy śnią o gadających kurach?

Wrzucam tu to opowiadanie, bo wiem, że jest wielu nowych czytelników, którzy w życiu nie zaglądali do biblioteki. Opowiadanie ma tę wadę, że jedynym fantastycznym elementem są gadające zwierzęta. Opowiadanie było wydane na papierze, ale się wyprzedało, więc jedynym jest elektroniczna wersja, którą mogę Wam zaproponować. Kilka lat temu opowiadanie zdobyło Marcowca, a późnien nagrodę jednego z najlepszych opowidań w roku (chyba trzecie miejsce).

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Pan Misio - Czy lisy śnią o gadających kurach?

PAN MISIO – Czy lisy śnią o gadających kurach

 

 

 

 

autor: Bar­tło­miej Tro­ko­wicz

ilu­stra­cje są au­tor­stwa Dalii Żmu­da-Trze­bia­tow­skiej

​wstęp­ną korektę po­niż­szy tekst za­wdzię­cza: uro­czej Re­gu­la­tor­ce

 

DZIEŃ PIERW­SZY

Nie­opo­dal Pa­gór­ka, w Lesie, miesz­kał pan Misio. Było bar­dzo ważne, żeby zwra­cać się do niego „panie Misiu”, bo jak sły­szał po­ufa­łe „Misiu”, to się de­ner­wo­wał.

Pan Misio, jak każdy Niedź­wiedź, był dra­pież­ni­kiem, to zna­czy, że mu­siał zjeść cza­sem inne zwie­rzę, aby za­spo­ko­ić głód. Po­tra­fił jed­nak wy­trzy­mać długo głód, no a poza tym żywił się też ja­go­da­mi, li­ść­mi, a cza­sem nawet pę­dra­ka­mi. Miał bar­dzo dobry cha­rak­ter i nie chciał zja­dać in­nych. Efekt był taki, że wiele ma­łych zwie­rząt z Lasu przy­cho­dzi­ło do pana Misia po wspar­cie.

Tego sło­necz­ne­go ranka przy­bie­gła Wie­wiór­ka. Trzy­ma­ła w łap­kach orze­szek i ner­wo­wo go ob­ra­ca­ła. Zer­k­nę­ła na pana Misia czar­ny­mi oczka­mi, jak to tylko Wie­wiór­ki po­tra­fią, i za­szcze­bio­ta­ła:

– Panie Misiu, przy­cho­dzę po radę.

Pan Misio ziew­nął sze­ro­ko – tak, to nie­ład­nie, ale w końcu był Niedź­wie­dziem. Wiel­ką, pa­zu­rza­stą łapą po­dra­pał się po boku i le­ni­wie za­py­tał:

– W czym pro­blem, pani Wie­wiór­ko?

Wie­wiór­ka za­czę­ła szyb­ko opo­wia­dać:

– Nie­da­le­ko mojej Taj­nej Dziu­pli, w któ­rej gro­ma­dzę orzesz­ki na zimę, za­ło­żył swą sie­dzi­bę pan Wilk. Ot, nie­win­ny przy­pa­dek, świat jest mały, a Las jesz­cze mniej­szy. Pan Wilk pew­ne­go dnia przy­pro­wa­dził panią Wil­czy­cę i, nie wia­do­mo kiedy, po­ja­wi­ły się Wil­czę­ta. Od tego czasu pani Wil­czy­ca wciąż po­lu­je na coś do zje­dze­nia. No i rzecz w tym, że ostat­nio, ile­kroć przy­no­szę ko­lej­ne­go orzesz­ka do dziu­pli, spo­glą­da na mnie nieco dziw­nie.

Pan Misio po­pa­trzył prze­cią­gle na Wie­wiór­kę. „Zjeść czy nie zjeść? – za­py­tał sam sie­bie. – Za bar­dzo się nie po­ży­wię, a łapki ma takie zgrab­ne… Ten orze­szek tak ner­wo­wo ob­ra­ca… I rudy ogon, taki pu­szy­sty…”.

– Wtedy robi mi się tro­chę nie­swo­jo – kon­ty­nu­owa­ła Wie­wiór­ka. – Wilk to dobry są­siad, nigdy przed­tem ni­ko­mu nie wa­dził, ale wia­do­mo, jak ko­bie­ta po­tra­fi zmie­nić męż­czy­znę. No i jesz­cze te dzie­ci…

Pan Misio tro­szecz­kę się wy­łą­czył. Tempo na­pły­wa­ją­cych in­for­ma­cji i ich ro­dzaj zde­cy­do­wa­nie mu nie od­po­wia­da­ły. Po­my­ślał, że ostat­nio Wilk rze­czy­wi­ście zro­bił się jakiś inny.

Wcze­śniej po­tra­fi­li razem pójść, zjeść parę ja­gó­dek i po­ga­dać przy tym o życiu. Ostat­nio kon­takt tro­chę się urwał. Wia­do­mo, Wil­czy­ca… Małe… Pan Misio cha­dzał teraz na ja­gód­ki sam.

– Nie mam już spo­ko­ju – ga­da­ła dalej Wie­wiór­ka. – Nie dość, że lękam się, iż jakiś, nie przy­mie­rza­jąc, Szczur leśny zeżre mi orzesz­ka, to jesz­cze boję się, że Wilki zje­dzą MNIE!

Szczu­ra pan Misio znał. A przy­naj­mniej ko­ja­rzył go od­le­gle z nie­wiel­ki­mi świń­stwa­mi ro­bio­ny­mi mniej­szym zwie­rzę­tom. A to pod­kraść orzesz­ka, a to do­nieść na Chra­bąsz­cza, że gdzieś bzyka… Taki był z niego zwie­rzak. Nic do­bre­go.

– Pani Wie­wiór­ko – za­czął Miś po­wo­li – pro­blem jest naj­wy­raź­niej po­waż­ny. – Przez chwi­lę się za­my­ślił. Pro­blem był na tyle po­waż­ny, że nie wie­dział, co z nim zro­bić. – Po­ga­dam z panem Wil­kiem i spró­bu­ję na niego wpły­nąć – dodał po za­sta­no­wie­niu.

To uspo­ko­iło Wie­wiór­kę. Wszy­scy wie­dzie­li, że pan Misio był naj­więk­szy i naj­sil­niej­szy, dzię­ki czemu mógł wpły­nąć na każ­de­go.

Miś nie był tak pewny swo­ich moż­li­wo­ści. A je­że­li Wilk mu się po­sta­wi, to co? Da łapą w pysk? Jakoś to nie pa­so­wa­ło do dys­tyn­go­wa­ne­go stylu pana Misia. No, ale jakby trze­ba było dać łapą w pysk… Tylko dla­cze­go? Sta­re­mu ko­le­dze? Żeby to jesz­cze Wilk oso­bi­ście chciał po­żreć panią Wie­wiór­kę…

– Dzię­ku­ję, panie Misiu – rze­kła Wie­wiór­ka, od­wró­ci­ła się i bły­ska­wicz­nie po­bie­gła w Las.

Misio sta­nął przed swoim bar­ło­giem nieco bez­rad­nie. Wcze­śniej pla­no­wał udać się do sie­dzi­by dzi­kich psz­czół na mio­dek, ale teraz za­sta­na­wiał się, czy nie pójść do Wilka po­ga­dać o pro­ble­mie. Chwi­la za­sta­no­wie­nia… „Niee, idę na mio­dek” – i pan Misio po­szedł.

***

Psz­czo­ły żą­dli­ły, ale niedź­wie­dzia skóra jest gruba. Nic nie mogło po­wstrzy­mać ape­ty­tu pana Misia. Mar­twi­ło go je­dy­nie, że psz­czo­ły robią nie­wie­le miodu jak na tak du­że­go ła­su­cha jakim był. „Nie po­wi­nie­nem był zja­dać im wszyst­kie­go” – pan Misio miał wy­rzu­ty su­mie­nia.

– Nie po­wi­nie­neś, panie Misiu – od­po­wie­dzia­ła Kró­lo­wa Psz­czół jego my­ślom.

Pan Misio wahał się przez chwi­lę. Mio­dek nadal ska­py­wał mu z łap. Po chwi­li ta­kie­go ka­pa­nia Misio znowu po­li­zał łapę.

– Kró­lo­wo złota, wiem, jak dużo pracy kosz­to­wał was ten miód, i muszę prze­pro­sić za to, że go jem, i za to samo dzię­ku­ję.

Kró­lo­wa za­bzy­cza­ła zde­ner­wo­wa­na.

– Wciąż jest lato – kon­ty­nu­ował pan Misio – do zimy zdą­ży­cie kil­ka­krot­nie od­ro­bić to, co teraz zja­dłem. Obie­cu­ję, że wię­cej nie będę was na­cho­dził – pan Misio bez­czel­nie przy­mru­żył oko.

– Prze­nio­sę rój w inne miej­sce! Nie znaj­dziesz nas! – od­bzy­cza­ła Kró­lo­wa.

– I to jest bar­dzo dobry po­mysł! – Pan Misio uśmiech­nął się sze­ro­ko. Wy­li­zał łapy do czy­sta i za­bie­rał się do odej­ścia.

Kró­lo­wa, wi­dząc, że ra­bu­nek do­biegł końca, zwo­ła­ła swe hufce, do tej pory ata­ku­ją­ce niedź­wie­dzia, i za­rzą­dzi­ła od­wrót. Psz­czo­ły w rów­nych sze­re­gach po­wró­ci­ły do barci. Kró­lo­wa pa­trzy­ła na to z przy­jem­no­ścią. „Miód stra­co­ny, ale oka­zja do ma­new­rów świet­na, – po­my­śla­ła. – może się przy­dać, gdyby za­ata­ko­wa­ły nas szer­sze­nie”.

Pan Misio od­da­lił się już nieco od psz­cze­le­go gniaz­da. Był w do­brym hu­mo­rze. Na ję­zy­ku wciąż czuł smak miodu. „Teraz do Wilka” – po­my­ślał.

***

Jesz­cze przed chwi­lą cień drze­wa wy­da­wał się wy­star­cza­ją­cym schro­nie­niem. Coś jed­nak było nie tak… Szczur za­marł w bez­ru­chu. Tuż przed nim stał Lis. Na do­da­tek Lis wy­raź­nie po­lo­wał. Przy­warł teraz do ziemi, za­mie­rza­jąc sko­czyć. Gry­zo­nio­wi prze­le­cia­ło przed oczy­ma całe życie: wszyst­kie drob­ne świń­stwa zro­bio­ne małym zwie­rzę­tom. Pa­mię­tał, jak do­niósł Chra­bąsz­czo­wej o bzy­ka­niu Chra­bąsz­cza i tego sa­me­go dnia zjadł jego ku­zy­na. Pa­mię­tał, ile razy bez­czel­nie gapił się z ukry­cia na rudą kitę Wie­wiór­ki po to tylko, by zaraz, gdy ode­szła, ukraść jej scho­wa­ne­go orzesz­ka. Pa­mię­tał… 

Szczur szyb­ko otrzą­snął się ze wspo­mnień. Sy­tu­acja wy­ma­ga­ła szyb­kie­go my­śle­nia.

– Panie Lisie… – za­czął, nie wie­dząc jesz­cze, co powie dalej.

Lis jakby tro­chę się roz­luź­nił. Nie wy­glą­dał już tak, jakby zaraz miał sko­czyć. Naj­wy­raź­niej za­mie­rzał wy­słu­chać gry­zo­nia, nim go pożre.

– Wiem, gdzie Wilki mają swoją norę! Po­myśl o sma­ko­wi­tych Wil­czę­tach! – Szczur kom­bi­no­wał po swo­je­mu.

Lis z wra­że­nia przy­siadł na tyl­nych ła­pach. Widać było po nim, że skok na Szczu­ra prze­stał go in­te­re­so­wać.

– Wiesz, Szczur­ku, co Wilk by ze mną zro­bił? – za­py­tał.

– No to może za­in­te­re­su­je cię kry­jów­ka Wie­wiór­ki?

– Ech, Wie­wiór­ka… Ona ma taki pu­szy­sty ogon… Krzyw­dy jej nie zro­bię. – Lis za­my­ślił się nieco. – Ale, o ile wiem, krę­cisz się cza­sem wokół sie­dzi­by Czło­wie­ka. Był­bym wdzięcz­ny – Lis zna­czą­co ob­li­zał pysz­czek – za in­for­ma­cję o tym, gdzie i kiedy mógł­bym po­rwać Kurę lub dwie.

– Oczy­wi­ście, pójdę na zwiad i coś dla cie­bie upa­trzę – od­rzekł Szczur, tro­chę z ulgą, a tro­chę prze­ra­żo­ny per­spek­ty­wą ca­łe­go tego prze­my­ka­nia i cza­je­nia się, które było ko­niecz­ne w sie­dli­sku Czło­wie­ka.

Lis cof­nął przed­nie łapki, wy­raź­nie dając Szczu­ro­wi do zro­zu­mie­nia, że po­zwa­la mu odejść. Szczur na­tych­miast to wy­ko­rzy­stał. Bły­ska­wicz­nie sko­czył w chasz­cze. Za nim roz­le­gło się jesz­cze wo­ła­nie Lisa.

– Wiem, gdzie miesz­kasz, Szczur­ku!

***

Ludz­kie te­ry­to­rium bu­dzi­ło nie­po­kój. Szczur ob­ser­wo­wał po­tęż­ne, kloc­ko­wa­te kształ­ty, łowił nie­ty­po­we dźwię­ki i za­pa­chy. To wła­śnie ta in­ność była źró­dłem lęku! Teraz cho­wał się za oborą. Przed chwi­lą prze­szedł Czło­wiek, nio­sąc wiel­kie widły. Szczu­ra pa­ra­li­żo­wał strach, co by było, gdyby to na­rzę­dzie zo­sta­ło wy­mie­rzo­ne prze­ciw niemu. Kiedy widły znik­nę­ły za ro­giem bu­dyn­ku, Szczur po­truch­tał w stro­nę kur­ni­ka. Wej­ście było nie­wiel­kie, ale wie­dział, że spryt­ny Lis zmie­ści się w nim.

„Teraz tylko czas – my­ślał. – Ile se­kund bę­dzie miał Lis, by do­biec tutaj, ile na kurę i ile na wy­co­fa­nie”. Szczur w my­ślach ry­so­wał mapę sie­dli­ska Czło­wie­ka. Prze­biegł jesz­cze dwa razy całą trasę. Wziął po­praw­kę na to, że Lis jest szyb­szy. Plan był go­to­wy. Teraz pora wra­cać do Lisa. I szczur po­biegł przez pole od­dzie­la­ją­ce go od Lasu.

***

Miś sta­nął w nie­wiel­kiej, dyk­to­wa­nej do­brym oby­cza­jem od­le­gło­ści od wil­czej jamy.

– Echem, echem – chrząk­nął. Wy­chy­lił się mały, mokry nos. To mu­sia­ło być jedno z Wil­cząt.

– Cześć, Młody – po­wie­dział Niedź­wiedź. – Jest tata?

Przez chwi­lę nosek, wę­sząc, wy­sta­wał na ze­wnątrz, a póź­niej wy­co­fał się. Mi­nę­ła chwi­la ciszy.

– Albo mama – dodał pan Misio i nadal cze­kał.

W tym mo­men­cie zza ple­ców do­szedł go głos:

– Wrrrr, stary ła­ma­go, cześć! – To był pan Wilk

Miś przyj­rzał mu się uważ­nie – lśnią­ce futro, uśmiech na pysku… Oj­co­stwo wy­raź­nie słu­ży­ło Wil­ko­wi.

– Hej, hej! – od­po­wie­dział Miś. – Gdzie twoja pani?

– Wa­de­ra – po­pra­wił Wilk. – A ja teraz je­stem Ba­sior. Wia­do­mo, za­wsze byłem Wil­kiem sa­mot­ni­kiem, ale teraz, jak mamy ro­dzi­nę, to to jest wa­ta­ha. Ja je­stem Wil­kiem alfa, ona moją panią. Mamy wła­sną wa­ta­hę, Miśku! Ja Ba­sior, ona Wa­de­ra. – Wilk za­krę­cił się za wła­snym ogo­nem. Widać było ra­dość w każ­dym ruchu.

– Ciesz się, ciesz, ale ko­bie­ta to także pro­ble­my – za­czął Misio. – Wiesz, jak ona ła­ko­mie pa­trzy na Wie­wiór­kę?

Wilk trosz­kę się za­smu­cił.

– A czego ocze­ku­jesz? – za­py­tał – Wie­wiór­ka ma ten swój pu­szy­sty ogon, wszy­scy się za nim oglą­da­my. Wa­de­ra jest za­zdro­sna i stara się w Wie­wiór­ce wi­dzieć tylko prze­ką­skę dla ma­łych… – wes­tchnął. – Póki co, nikt ni­ko­go nie po­żarł.

– Oby tak zo­sta­ło – wy­mru­czał Miś. – To co? idzie­my na ja­gód­ki?

Wilk lekko się spło­szył.

– Chodź­my na te ja­gód­ki, ale nie za da­le­ko, bo muszę pil­no­wać szcze­niąt. Tylko tyle, żebym je sły­szał.

I po­szli.

Le­żą­ca w krza­kach Wa­de­ra wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. Wia­do­mo, fa­ce­ci muszą mieć swoje przy­jem­no­ści. A Wie­wiór­ce to ona po­ka­że za­mia­ta­nie pu­szy­stym ogo­nem…

***

Ogry­za­li ja­go­dy pro­sto z krza­ków już od kilku do­brych minut. Wilk cały czas za­cho­wy­wał się jak mło­dzie­nia­szek. Tu ze­rwał ja­gód­kę, za chwi­lę skub­nął z innej ga­łąz­ki. Miś był bar­dziej sku­tecz­ny w swych dzia­ła­niach. Dla­te­go ga­łąz­ki opusz­cza­ły jego pysk cał­kiem łyse. Ale prze­cież nie o ja­gód­ki cho­dzi­ło. Cho­dzi­ło o to, żeby po­że­ro­wać z przy­ja­cie­lem. Miś pa­trzył na Wilka i my­ślał, jak by to było, gdyby i on zna­lazł sobie Niedź­wie­dzi­cę. Temat był nie­ła­twy, bo w Pol­sce żyje tylko ja­kieś pięć­dzie­siąt Niedź­wie­dzi. A Miś nie chciał eg­zo­tycz­nej dziew­czy­ny. No, może jakąś Sło­wen­kę… Nie chciał też iść do ogro­du zoo­lo­gicz­ne­go, żeby mu spro­wa­dzo­no pannę zza wielu gra­nic.

Miś ko­chał swój Las!

W od­da­li roz­legł się huk wy­strza­łu. Pan Misio gwał­tow­nie pu­ścił ogry­za­ną ga­łąz­kę, ta od­wi­nę­ła się i strze­li­ła Wilka w pysk.

– Co się stało? – za­py­tał po­dwój­nie za­sko­czo­ny Wilk.

– Idzie­my spraw­dzić!

– A nie po­win­ni­śmy pójść w prze­ciw­nym kie­run­ku? Wiesz, jako od­po­wie­dzial­ny oj­ciec nie po­wi­nie­nem się nie­po­trzeb­nie na­ra­żać.

Miś przy­sta­nął.

– To wy­glą­da na po­waż­ny pro­blem. Trze­ba go roz­wi­kłać, zanim sta­nie się na­praw­dę groź­ny!

– Jak za­mie­rzasz roz­wi­kłać my­śli­we­go? – Teraz obaj drep­ta­li, ramię w ramię, w kie­run­ku od­gło­su strza­łu.

– Nie sądzę, żeby to był my­śli­wy, nie sły­chać było, by ktoś zo­stał tra­fio­ny. Sądzę ra­czej, że to ktoś z na­szych wszedł w szko­dę Czło­wie­ko­wi.

Zbli­ży­li się do krza­ków na krań­cu Lasu. Za nimi, w od­da­li, widać było sie­dzi­bę Czło­wie­ka. Ota­cza­ły ją pola. Przez łany zboża prze­dzie­rał się Lis. W pysku niósł Kurę. Kura nie była cał­kiem mar­twa, bo cza­sem po­ru­sza­ła skrzy­dłem.

Trwa­ło dłuż­szą chwi­lę, zanim Lis do­tarł do kry­jów­ki przy­ja­ciół. Zo­ba­czył ich i rzu­cił swoje tro­feum na zie­mię.

– Kura jest moja! – po­wie­dział.

W tym mo­men­cie ze środ­ka pola roz­legł się ko­lej­ny strzał. Kula świ­snę­ła tuż nad uchem pana Misia.

– Zgoda, Kura jest twoja, ale kula może na­le­żeć do każ­de­go z nas! – sar­ka­stycz­nie po­wie­dział Miś. – Bierz Kurę i ucie­ka­my.

Lis pod­niósł Kurę i wszy­scy ru­szy­li w Las.

– Ależ pa­no­wie… – za­czę­ła Kura, jed­nak Lis wzmoc­nił uchwyt na jej gar­dle i prze­sta­ła się od­zy­wać.

Z od­da­li huk­nął ko­lej­ny strzał, tym razem od­da­ny cał­ko­wi­cie na oślep.

Kiedy w końcu przy­sta­nę­li, byli zdy­sza­ni i bra­ko­wa­ło im tchu. Szcze­gól­nie Kurze, którą Lis nieco pod­du­sił w dro­dze. Teraz po­ło­żył ją na ziemi i za­czął prze­chwał­ki.

– Wi­dzie­li­ście, jaki ze mnie my­śli­wy? Ciach-ciach i Kura w moim pysku. Ciach-ciach i już z nią ucie­kam. Ciach-ciach strze­la­ją do mnie, ale ja się nie bałem! Je­stem teraz z wami, a Kura leży przed moim nosem.

– Ciach-ciach… – za­chry­pia­ła Kura.

– Ciach-ciach i mamy pro­blem… – dodał roz­sąd­nie Wilk.

Pan Misio po­sta­no­wił wziąć ster w swoje łapy.

– Dobra, dobra! – po­wie­dział. – Kura wciąż żyje i jesz­cze nie ma pro­ble­mu.

– Kura żyje, Kura żyje… – wy­chry­pia­ła wciąż żywa Kura.

– Nie ma mowy! – sprze­ci­wił się Lis. – Za­po­lo­wa­łem, zwy­cię­ży­łem! Zjem Kurę!

Panu Mi­sio­wi łapy opa­dły. „Przy­ro­da rzą­dzi się swo­imi pra­wa­mi” – po­my­ślał zre­zy­gno­wa­ny.

– Nawet gdy zwró­ci­my Kurę, spo­ko­ju nie od­zy­ska­my – jak zwy­kle roz­sąd­nie, dodał Wilk. – Czło­wiek już wie, że gdzieś w na­szym Lesie czai się dra­pież­nik.

– No dobra, to ja za­bie­ram, co moje – oświad­czył Lis i chwy­cił Kurę za gar­dło. Ta po­wie­dzia­ła tylko: „Kura żyje…”, wtedy Lis ści­snął moc­niej. Kurze gda­ka­nie uci­chło.

Lis od­biegł w chasz­cze, nio­sąc swą zdo­bycz.

– Kura ma prze­chla­pa­ne… – za­uwa­żył przy­tom­nie Wilk.

– Otóż to! – po­smut­niał Miś.

***

Pan Misio zo­sta­wił za sobą wszel­kie tro­ski. Sta­rał się nie my­śleć o Wilku, chciał za­po­mnieć o Lisie. Wie­wiór­ka była tylko od­le­głą wizją zgrab­nych łapek i pu­szy­ste­go ogona. Miś stą­pał ta­necz­nie do me­lo­dii, która grała mu w duszy. Zmie­rzał do po­bli­skie­go stru­my­ka zło­wić sobie rybę. Może po­wi­nien po­śpie­wać?

– Chlap, chlap, pstrą­gu dziki, dam ci łapą przez łeb… – Pro­blem w tym, że to się nie ry­mo­wa­ło.

„Ry­mu­je się czy nie – po­my­ślał pan Misio – tak wła­śnie zro­bię”.

Go­dzi­nę póź­niej le­ża­ła przed nim świe­ża ryba. Chyba nie był to pstrąg, ra­czej coś in­ne­go, pan Misio nie znał się na na­zwach. Ryba lekko pod­ska­ki­wa­ła na ka­mie­niach. Niedź­wiedź przy­ci­snął ją łapą i od­gryzł głowę.

– Pstrąg czy nie… – wy­mru­czał do sie­bie – jak dla mnie, może być.

***

Wie­wiór­ka bie­gła wła­śnie w stro­nę swo­je­go drze­wa, które kryło Tajną Dziu­plę na orzesz­ki, kiedy usły­sza­ła:

– Dzień dobry, pani Wie­wiór­ko.

Za­sty­gła w bez­ru­chu, po czym po­wo­li obej­rza­ła się przez ramię. Tuż obok stała Wil­czy­ca. Uśmie­cha­ła się. W za­cho­dzą­cym słoń­cu jej kły błysz­cza­ły żół­ta­wo.

– Dzień… Dzień dobry, pani Wil­czy­co – pi­snę­ła prze­ra­żo­na Wie­wiór­ka.

Wil­czy­ca po­ło­ży­ła się, krzy­żu­jąc przed­nie łapy.

– Po­my­śla­łam, że jako są­siad­ki po­win­ny­śmy się po­znać – po­wie­dzia­ła.

– Po… po­win­ny­śmy? – za­py­ta­ła Wie­wiór­ka drżą­cym gło­sem.

– Pro­szę się uspo­ko­ić – Wil­czy­ca uśmiech­nę­ła się sze­rzej. – Pan Misio roz­ma­wiał z moim mężem, mój mąż roz­ma­wiał ze mną… Ogól­nie oboje uwa­ża­my, że nie po­win­no się zja­dać cze­goś, z czym wcze­śniej się roz­ma­wia­ło. Więc teraz roz­ma­wia­my.

Uwa­dze Wie­wiór­ki nie umknę­ło słowo „cze­goś” za­miast „kogoś”. Od­czu­wa­ła jed­nak ulgę, że to tylko po­ga­dusz­ki. Nie było bły­sku pa­zu­rów i za­ci­ska­ją­cych się kłów. Cała po­sta­wa Wil­czy­cy mó­wi­ła, że nie za­mie­rza teraz ata­ko­wać.

– Ma pani ślicz­ne szcze­nię­ta – po­wie­dzia­ła Wie­wiór­ka, wie­dząc, że to wy­pró­bo­wa­ny spo­sób na każdą młodą matkę.

– Ach, ma­lu­chy – Wil­czy­ca mach­nę­ła lek­ce­wa­żą­co ogo­nem, ale jej futro lśni­ło. – Sto utra­pień, ale mord­ki mają takie ra­do­sne i mądre. Po­tra­fią już nawet tro­chę cho­dzić. – Unio­sła się na przed­nich ła­pach i dum­nie wy­pię­ła pierś.

Wie­wiór­ce nagle przy­po­mnia­ło się coś, czego była świad­kiem tego po­po­łu­dnia. Otóż sie­dząc na ga­łę­zi, wi­dzia­ła jak Lis do­padł Szczu­ra. Pod­słu­cha­ła wtedy całą roz­mo­wę i po­szła swoją drogą. Teraz te in­for­ma­cje wy­da­ły się przy­dat­ne; mogła po­pi­sać się przed dra­pież­ną są­siad­ką. W paru sło­wach prze­ka­za­ła całe zda­rze­nie. Mię­dzy in­ny­mi pro­po­zy­cję Szczu­ra, by Lis po­rwał jedno z Wil­cząt.

Wil­czy­ca ze­rwa­ła się na równe łapy. Ob­ró­ci­ła łeb w prawo i w lewo, jakby wy­pa­tru­jąc nie­bez­pie­czeń­stwa.

– Wrrr – za­war­cza­ła. Rzu­ci­ła szyb­ko okiem na Wie­wiór­kę i nie mó­wiąc słowa, od­bie­gła do wil­czej jamy pil­no­wać ma­łych.

– Co za ma­nie­ry… – mruk­nę­ła do sie­bie Wie­wiór­ka, za­po­mi­na­jąc szyb­ko, jaka chwi­lę temu była prze­ra­żo­na.

***

Słoń­ce już pra­wie za­szło. Gdzieś w od­da­li sły­chać było hu­ka­nie sowy. Wil­czy­ca le­ża­ła w głę­bo­kim cie­niu i cze­ka­ła. Na po­la­nę wbiegł Szczur. Po­dą­żał do swo­jej nory, w któ­rej za­mie­rzał prze­spać całą noc. Bez żad­nych snów o świń­stwach, które w życiu zro­bił. Wil­czy­ca sko­czy­ła na równe łapy i w dwóch su­sach za­gro­dzi­ła mu drogę.

– Cześć, Szczur­ku… – war­cza­ła cicho.

Szczur zdę­biał. „Oj, takie rze­czy przed snem – po­my­ślał. – Czy bę­dzie jesz­cze jakiś sen?”. Nie zdą­żył jed­nak nic po­wie­dzieć, bo cień padł na nich oboje. Ostre pa­zu­ry Pu­cha­cza po­rwa­ły Szczu­ra sprzed nosa Wil­czy­cy.

Zie­mia od­da­la­ła się bły­ska­wicz­nie. Szczur drżał z prze­ra­że­nia. Trze­ba tu dodać, że był prze­ra­żo­ny przez więk­szość swego życia. To wła­śnie strach po­py­chał go do cią­głe­go kom­bi­no­wa­nia i ro­bie­nia róż­nych świństw. Efek­ty tego były opła­ka­ne. Nie dość, że był małym, bez­rad­nym zwie­rząt­kiem, to jesz­cze nikt go nie lubił. Teraz wy­glą­da­ło na to, że jego ża­ło­sna, pełna lęków eg­zy­sten­cja do­bie­ga końca. „Trze­ci raz w ciągu dnia” – po­my­ślał Szczur i ze­mdlał.

***

Ock­nął się w nie­mal zu­peł­nych ciem­no­ściach. Po­wę­szył wo­ko­ło. Był w dziu­pli Pu­cha­cza. Sa­me­go Pu­cha­cza jed­nak nie było. Naj­wi­docz­niej wy­le­ciał gdzieś w po­szu­ki­wa­niu ko­lej­nej ofia­ry. Obo­la­ły Szczur, ma­ca­jąc wokół i wę­sząc, na oślep gra­mo­lił się ku górze, aż po­czuł po­wiew świe­że­go po­wie­trza. „Wol­ność” – po­my­ślał i wy­padł na ze­wnątrz.

Spa­da­jąc, za­ha­czył o gałąź, potem o jesz­cze jedną. Wy­ha­mo­wa­ło to jego upa­dek. Po­zbie­rał się nie­zgrab­nie z ziemi i ode­tchnął. Wciąż mógł cho­dzić. Za­sta­no­wił się szyb­ko, czy wra­cać do nory. „Niee… – do­szedł do wnio­sku. – Za da­le­ko, za ciem­no. Po dro­dze Lisy, Pu­cha­cze i Nie­to­pe­rze… Muszę za­grze­bać się gdzieś pod ko­rze­niem i prze­cze­kać do rana”. Jak po­my­ślał, tak zro­bił. Chwi­lę trwa­ło, zanim bie­ga­jąc od drze­wa do drze­wa, zna­lazł od­po­wied­nią kry­jów­kę. Ode­tchnął, zwi­nął się w kłę­bek i za­snął.

***

Cie­pła noc za­pa­dła nad Lasem. Nie­któ­re zwie­rzę­ta spały, inne do­pie­ro wy­cho­dzi­ły na po­lo­wa­nie.

Pan Misio w swoim bar­ło­gu śnił o tym, że wspól­nie z jakąś Niedź­wie­dzi­cą gonią Mo­ty­la.

Motyl ucie­kał, a Misie ska­ka­ły, pró­bu­jąc go zła­pać. W pew­nym mo­men­cie Motyl usiadł na nosie pana Misia. Niedź­wie­dzi­ca dała Mi­sio­wi łapą w pysk.

– Mrrr… Mrrr… – przez sen roz­le­gło się ura­żo­ne mru­cze­nie.

 

DZIEŃ DRUGI

Wscho­dzą­ce słoń­ce ma­lo­wa­ło świat ko­lo­ra­mi. Niebo z czar­ne­go sta­wa­ło się gra­na­to­we. Pierw­sze pro­mie­nie igra­ły w ko­ro­nach drzew. Naj­pierw po­ja­wi­ła się ciem­na zie­leń i zanim stała się żywą zie­le­nią, niebo z gra­na­to­we­go płyn­nie zmie­nia­ło się w błę­kit. Świa­tło dnia wnik­nę­ło głę­biej i roz­ja­śni­ło brą­zo­we pnie drzew, by na ko­niec oświe­tlić zie­mię. Zro­bi­ło się na tyle jasno, że wpraw­ne oko mogło do­strzec licz­ne ślady czy­jejś obec­no­ści. Pod sta­rym bu­kiem, mię­dzy ko­rze­nia­mi, kryło się wej­ście do nory Lisa.

Ten zaś, jak zwy­kle, obu­dził się tuż po świ­cie. Za­pach Kury wy­peł­niał norę. Pach­nia­ło nią bar­dzo! Ob­ró­cił się i zo­ba­czył, że sama Kura blo­ku­je norę jesz­cze bar­dziej. „No to do dzie­ła” – po­my­ślał i za­czął pchać ją nosem do wyj­ścia. Kiedy zna­leź­li się już na ze­wnątrz, Lis za­mie­rzał roz­po­cząć ucztę. Na­chy­lił się, roz­dzia­wił pysk i kiedy już miał ugryźć…

– Ko, ko… – po­wie­dzia­ła nie­śmia­ło Kura.

Lis nieco się zde­ner­wo­wał. Kura naj­wy­raź­niej nie skru­sza­ła przez noc. Z tego pro­ste­go po­wo­du, że była wciąż żywa. Lis wy­rzu­cał sobie błąd. Wy­traw­ny my­śli­wy po­wi­nien za­bi­jać od razu.

– Ja ci dam „ko, ko…” – od­parł. – Wczo­raj sły­sza­łem „Ależ pa­no­wie…”.

– Ależ panie Lisie…

– Ależ, ależ! – Lis był sar­ka­stycz­ny. – Że tyle umiesz po­wie­dzieć, to już wiem. Po­tra­fisz może jesz­cze czy­tać?

Kura po­czu­ła się pew­niej.

– Nie­wie­le czy­tam. Tylko takie: UWAGA! WY­SO­KIE NA­PIĘ­CIE! albo: NIE­BEZ­PIE­CZEŃ­STWO! GŁĘ­BO­KA STUD­NIA! – to się przy­da­je w życiu. In­nych na­pi­sów nie ro­zu­miem, na przy­kład: RO­BO­TY NA DACHU! Nigdy nie wi­dzia­łam ro­bo­ta na dachu.

Lis za­sta­no­wił się przez chwi­lę. Nie wie­dział, co to jest robot.

– Co to jest robot? – za­py­tał.

– Och, to takie coś Czło­wie­ka. Wi­dzia­łam raz ro­bo­ta ku­chen­ne­go. Czło­wiek wci­ska na nim różne gu­zi­ki, a ten mu przy­go­to­wu­je je­dze­nie. 

Lis za­in­te­re­so­wał się. „Je­dze­nie” – to było sło­wo-klucz do jego duszy.

– Nie wiem, czy cię zjeść. – Lis był szcze­ry. – Ale po­tar­go­wać się warto, myślę.

– Ciach-ciach? – za­py­ta­ła Kura.

– Nie, nie, nie chcę robić krzyw­dy komuś, z kim da się po­ga­dać. Tro­chę bra­ku­je mi to­wa­rzy­stwa… – wy­znał.

Kura była pełna en­tu­zja­zmu. Za­ło­po­ta­ła skrzy­dła­mi (nieco krzy­wo, bo jedno było prze­trą­co­ne).

– Tak, tak, ko, ko – my być wiel­kie przy­ja­cie­le z pan Lis.

– Wiel­kie przy­ja­cie­le to my nie być – od­po­wie­dział Lis – ale… nie zjem cię. Mo­żesz tu teraz miesz­kać, dzio­bać ro­ba­ki koło mojej nory albo wró­cić do Czło­wie­ka, do za­gro­dy.

– Zo­sta­ję z tobą! – od­par­ła Kura nieco za­sko­czo­na. – Wi­dzia­łam u Czło­wie­ka napis UBÓJ DRO­BIU. Jako drób nie chcę spraw­dzać, co to zna­czy.

***

Szczur obu­dził się cały mokry. Naj­wy­raź­niej nocą padał deszcz. Wy­tarł łapki o wciąż wil­got­ne futro i za­bie­rał się do odej­ścia. Ko­rzeń dębu, pod któ­rym spał, nie wy­da­wał się kom­for­to­wym schro­nie­niem. To miej­sce nie nada­wa­ło się na nowe miesz­ka­nie. Głów­nie z tego po­wo­du, że w po­bli­żu była dziu­pla Pu­cha­cza.

Szczur krzą­tał się ner­wo­wo. Do sta­re­go miesz­ka­nia też nie mógł wró­cić. Wil­czy­ca na pewno by go zna­la­zła. Ro­zej­rzał się na ze­wnątrz. Było już zu­peł­nie jasno, więc Pu­chacz nie po­wi­nien być groź­ny.

Ru­szył wśród li­sto­wia, li­cząc że nie na­po­tka ni­ko­go więk­sze­go od sie­bie.

***

Wie­wiór­ka dość głę­bo­ko za­pu­ści­ła się w Las. Po­szu­ki­wa­ła orzesz­ków lesz­czy­ny albo choć­by żo­łę­dzi. I oto tra­fił jej się dąb. Ten sam, pod któ­rym noc spę­dził Szczur.

Wspię­ła się na drze­wo i za­czę­ła wy­szu­ki­wać co więk­sze owoce. Nagle spo­strze­gła ruch pod ściół­ką. W dole, pod dębem, biegł Szczur.

– Cześć, Szczur­ku! – za­wo­ła­ła do niego, po­nie­waż dobre wy­cho­wa­nie każe się przy­wi­tać.

Szczur za­trzy­mał się i od­po­wie­dział:

– No, cześć, pani Wie­wiór­ko.

Wie­wiór­ka w dwóch su­sach zna­la­zła się przed nim.

– Ja­kieś pro­ble­my? Nie wi­dzia­łam cię nigdy tak da­le­ko od nory.

– Nie mam już nory. Je­że­li wrócę na stare śmie­ci, Wil­czy­ca mnie pożre. Teraz jest prze­ko­na­na, że nie ma mnie wśród ży­wych, bo upo­lo­wał mnie Pu­chacz. Chciał­bym, by tak zo­sta­ło.

Wie­wiór­ka przy całej swo­jej uro­dzie i wdzię­ku była dość bez­re­flek­syj­na. Wy­rzu­ty su­mie­nia nigdy nie za­kłó­ca­ły jej do­bre­go na­stro­ju.

– Hmm… – mimo wszyst­ko zro­bi­ło się jej żal Szczu­ra. – Może mogę ci pomóc. W tej oko­li­cy – mó­wi­ła dalej – jest opusz­czo­na nora Bor­su­ka. Nie wiem, dokąd po­szedł. Pew­nie prze­pro­wa­dził się do Bor­su­ko­wej. Ona miała takie ślicz­ne miesz­kan­ko, że nikt by się nie oparł. A stara bor­su­cza nora… Dla cie­bie to bę­dzie pałac!

– Pałac, do któ­re­go każdy Lis wej­dzie! Ma zbyt duże wej­ście, jest zbyt do­stęp­na. – Za­smu­cił się Szczu­rek.

– Nie bądź takim pe­sy­mi­stą! – od­par­ła Wie­wiór­ka. – Nie­wiel­ki re­mont wej­ścia i nora bę­dzie twoja. Po­myśl, za­wa­lisz otwór, prze­ko­piesz w nim ko­ry­tarz sto­sow­ny do two­jej wiel­ko­ści i mo­żesz bez­piecz­nie miesz­kać.

Szczur za­pa­lił się do tego po­my­słu. Dzień, który za­czął się pa­skud­nie, mógł jesz­cze za­koń­czyć się suk­ce­sem. Nowa, prze­stron­na nora z dala od do­tych­cza­so­wych wro­gów. Mógł­by za­cząć nowe życie.

– Pani Wie­wiór­ko – za­czął nie­śmia­ło – mam jesz­cze jedną, ogrom­ną proś­bę. Pro­szę ni­ko­mu nie mówić, gdzie teraz miesz­kam.

Wie­wiór­ka mach­nę­ła lek­ce­wa­żą­co rudą kitą. „Co za ogon!” – po­my­ślał Szczur.

– My, małe zwie­rzę­ta, mu­si­my sobie po­ma­gać… Ale… jak jesz­cze raz ze­żresz mi pan orzesz­ka, to się po­li­czy­my! Za mną!

– Żad­nych wię­cej orzesz­ków! – przy­rzekł Szczur, trzy­ma­jąc łapkę w oko­li­cy serca, i ru­szył za pu­szy­stym ogo­nem do sta­rej nory Bor­su­ka.

***

Małe, pu­cha­te zwie­rza­ki krą­ży­ły wy­trwa­le. Po­sta­wio­ne uszka drga­ły przy każ­dym dźwię­ku. Czuj­ne noski ło­wi­ły naj­lżej­szy za­pach. Błysz­czą­ce oczka ob­ser­wo­wa­ły pil­nie. Pan Misio bawił się z Wil­czę­ta­mi. Co chwi­la któ­reś gry­zło go w łapę.

– Brawo, brawo, Wilcz­ki – za­chę­ca­ła je mama. – Razem upo­lu­je­cie każ­de­go zwie­rza!

– Chcesz po­wie­dzieć, że uczysz je po­lo­wać na MNIE? – za­py­tał zdu­mio­ny pan Misio.

– Ty je uczysz po­lo­wać na sie­bie – uśmiech nie scho­dził z pyska Wil­czy­cy.

Pan Misio po­ma­chał łapą, w którą szcze­niak wbił kły. Wil­czek nie pusz­czał i po­wie­wał tro­chę jak fu­trza­sta cho­rą­giew­ka. Miś ude­rzył za­ata­ko­wa­ną łapą o zie­mię. Wil­czek pu­ścił i leżał chwi­lę oszo­ło­mio­ny.

– Nie bij mo­je­go syna! – wark­nął ostrze­gaw­czo od­po­czy­wa­ją­cy nie­opo­dal Wilk.

– Wła­ści­wie – wtrą­ci­ła Wil­czy­ca – to jest twoja córka.

– Nie­waż­ne! – Wilk wy­raź­nie się zmie­szał. – Będą star­sze, to będę je roz­róż­niał!

Misio trą­cił de­li­kat­nie łapą oszo­ło­mio­ne­go Wilcz­ka. Na­tych­miast oka­za­ło się, że młody dra­pież­nik tylko uda­wał. Rzu­cił się znie­nac­ka na wiel­ką łapę Niedź­wie­dzia. Pan Misio po­wtó­rzył ma­newr z ma­cha­niem łapą w po­wie­trzu, po czym ude­rzył w zie­mię. Tym razem młody Wil­czek zdą­żył ją pu­ścić i od­tur­lał się na bok.

– Rze­czy­wi­ście, uczą się! – uśmiech­nął się pan Misio sze­ro­ko.

– I to jak szyb­ko! – od­par­ła dum­nie Wil­czy­ca, wi­dząc, jak drugi z Wilcz­ków ugryzł Misia w ogon. Trze­ci Wil­czek szy­ko­wał się do skoku.

Pan Misio wstał na równe łapy. Czas iść do sie­bie! Wia­do­mo, szcze­nia­ki uro­cze, ale jakiś sza­cu­nek do star­szych po­win­ny mieć!

– Pójdę już – po­wie­dział. – Macie uro­cze szcze­nia­ki… – Od­wró­cił się na pię­cie i już miał od­cho­dzić, kiedy znowu zo­stał ugry­zio­ny w oko­li­cę ogona. To trze­ci Wil­czek za­li­czył swój punkt w po­lo­wa­niu. Miś lekko się skrzy­wił, ale god­ność do­ro­słe­go zwie­rzę­cia nie po­zwa­la­ła mu za­re­ago­wać. Od­szedł więc spo­koj­nie swoją drogą, mru­cząc pod nosem:

– Tak wy­glą­da bez­stre­so­we wy­cho­wa­nie…

***

Za­do­wo­lo­ny Szczur sie­dział w nowej norze. Nie my­ślał o Wie­wiór­ce. Gdyby o niej po­my­ślał, mu­siał­by po­czuć tro­chę wdzięcz­no­ści. Wciąż jed­nak pa­mię­tał, jak wiele złych rze­czy opo­wia­da­ła o nim wcze­śniej! Teraz chciał roz­ko­szo­wać się nowym miesz­ka­niem. Bar­dzo się na­pra­co­wał, bo stara nora Bor­su­ka miała kilka wejść. A kon­kret­nie trzy wej­ścia! Wszyst­kie za­wa­lił i prze­ko­pał na nowo! Czuł za­do­wo­le­nie z wy­ko­na­nej pracy. Mógł teraz cie­szyć się bez­pie­czeń­stwem w wiel­kiej kom­na­cie cen­tral­nej. Prze­cią­gnął się. Już nie był małym Szczu­rem na do­rob­ku, teraz był panem Szczu­rem!

Ktoś za­skro­bał pod jed­nym z wejść. Szczur ze­rwał się na równe łapki. Wszyst­kie stare lęki znów wró­ci­ły. Pod­biegł do wej­ścia i wyj­rzał. Przed norą stał Bor­suk we wła­snej oso­bie. Szczur wpadł w pa­ni­kę. „Je­stem w jego norze! – my­ślał. – Za­ją­łem ją jak swoją, ale pani Wie­wiór­ka… Ona mó­wi­ła, że to po­rzu­co­na nora!”. Chwil­kę się za­sta­no­wił. „Tylko że Wie­wiór­ka… Wia­do­mo, wspa­nia­ły ogon… I tak szcze­bio­cze… Nie prze­my­śla­ła i wpa­ko­wa­ła mnie w kło­po­ty!”.

Szczur był bli­ski pła­czu. Wia­do­mo, z nory były dwa inne wyj­ścia. Mógł ucie­kać, nie roz­ma­wia­jąc z Bor­su­kiem. Tylko jakie miał szan­se? Bor­suk go wy­tro­pi bez trudu i pożre! Znany był ze swych my­śliw­skich umie­jęt­no­ści.

– Spo­koj­nie, panie Szczu­rze, przy­sze­dłem tylko po kilka rze­czy – ode­zwał się Bor­suk, sto­jąc pod za małym dla sie­bie wej­ściem.

Szczur ro­zej­rzał się czuj­nie. Czy są tu ja­kie­kol­wiek rze­czy na­le­żą­ce do Bor­su­ka? Chyba nie. Tylko opusz­czo­na nora z za­pa­cha­mi tu i ów­dzie.

– Po pierw­sze: mam tam za­su­szo­ne­go pę­dra­ka – cią­gnął Bor­suk na tyle gło­śno, że sły­chać go było w głębi nory. – To jeden z pierw­szych, jakie w życiu zna­la­złem. Pa­miąt­ka, ro­zu­mie pan. Poza tym moja pani nie bar­dzo wie­rzy, że kie­dy­kol­wiek sam sobie zna­la­złem pę­dra­ka. Muszę jej to udo­wod­nić, zanim prze­sta­nie mi zno­sić je­dze­nie.

Szczur szyb­ko się ro­zej­rzał. Rze­czy­wi­ście, w rogu leżał za­su­szo­ny pę­drak. Szyb­ko chwy­cił go i za­niósł do wyj­ścia.

– A po dru­gie – dodał Bor­suk, nadal pod­nie­sio­nym gło­sem – zaraz się tam do­sta­nę i cię zjem!

Za­czął roz­ko­py­wać za­sy­pa­ne wej­ście.

***

Szczur rzu­cił się do uciecz­ki. Za­pa­so­we wyj­ście stało przed nim otwo­rem. Chwi­lę na­słu­chi­wał, będąc już na ze­wnątrz. Bor­suk nadal kopał. Nie zo­rien­to­wał się, że Szczur uciek­nie za­pa­so­wym wyj­ściem, mimo że znał bu­do­wę wła­snej nory. „My­śli­wy dobry, ale głupi” – po­my­ślał Szczu­rek. Teraz po­zo­stał pro­blem: dokąd ucie­kać? Bor­suk znaj­dzie go wszę­dzie po za­pa­chu. Może był głupi, ale węch miał świet­ny. W tym mo­men­cie przy­po­mnia­ły się Szczu­ro­wi słowa Lisa: „Krę­cisz się cza­sem wokół sie­dzi­by Czło­wie­ka”.

Czło­wiek! To była od­po­wiedź na py­ta­nie! Żaden Bor­suk ani Wilk ani Pu­chacz nie zbli­ży się do sie­dzi­by Czło­wie­ka! Trze­ba więc tam za­miesz­kać! Oczy­wi­ście, bę­dzie tro­chę za­wra­ca­nia głowy z kry­ciem się oraz cza­je­niem, ale lep­sze to niż pewne kły i pa­zu­ry!

Nie­wie­le my­śląc, Szczur ru­szył przez Las i pola ota­cza­ją­ce ludz­ką sie­dzi­bę.

***

Wie­wiór­ka, która wła­śnie prze­ska­ki­wa­ła z ga­łę­zi na gałąź w swym wiecz­nym po­szu­ki­wa­niu żo­łę­dzi i plo­tek, za­trzy­ma­ła się nagle i z cie­ka­wo­ścią za­czę­ła ob­ser­wo­wać scenę po­ni­żej.

Na po­la­nie spo­koj­nie leżał Lis, wokół drep­ta­ła Kura, co chwi­lę dzio­biąc z tej wy­so­ko­ści nie­wi­docz­ne ro­ba­ki. Roz­ma­wia­li.

– …mó­wisz, że Czło­wiek wy­sy­pu­je wam je­dze­nie? – do­le­cia­ły uszu Wie­wiór­ki słowa Lisa. – Potem cho­dzi­cie sobie i tyle?

– Nie­zu­peł­nie, panie Lisie, póź­niej trze­ba znieść jajko. Czło­wiek przy­cho­dzi i je za­bie­ra.

– Kogut też od­da­je jajka?

Kura za­czer­wie­ni­ła się pod pió­ra­mi. Była jesz­cze młoda, nigdy nie miała pi­skla­ków, ale sły­sza­ła plot­ki o tym, skąd się biorą.

– Wia­do­mo… – od­po­wie­dzia­ła ze spusz­czo­ną skrom­nie głową. – Kogut jest po to, żeby były pi­skla­ki. – Lis nie drą­żył te­ma­tu. Za­uwa­żył, że jest on dla Kury krę­pu­ją­cy.

– A taki Koń? – zadał na­stęp­ne py­ta­nie. – Wi­dzia­łem tam ob­że­ra­ją­ce­go się Konia… (Lis pod­czas krót­kiej, ale emo­cjo­nu­ją­cej wy­pra­wy po Kurę za­ob­ser­wo­wał w sie­dzi­bie ludzi kilka rze­czy).

– Och, Koń… – od­po­wie­dzia­ła Kura, za­do­wo­lo­na, że py­ta­nia ze­szły na inny ga­tu­nek. – On jest „po­cią­go­wy”, to zna­czy cią­gnie różne cięż­kie rze­czy. Cza­sa­mi ca­ły­mi dnia­mi cho­dzi po polu, cią­gnąc pług. – Słowo „pług” było dla Lisa nowe, ale nie wy­wo­ła­ło więk­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia.

– Spra­wa jest pro­sta – po­wie­dział, uno­sząc się na ła­pach – mo­żesz tu miesz­kać, ale jajka, które znie­siesz, na­le­żeć będą do mnie.

Wie­wiór­ka usły­sza­ła dosyć. Za­wró­ci­ła na swej ga­łę­zi i od­bie­gła. Temat do plo­tek był świet­ny. Niech no tylko pani Wilk o tym usły­szy… Lis przy­gar­nął Kurę!

***

Pan Misio le­ni­wie wlazł na Pa­gó­rek i ro­zej­rzał się. Lubił tu przy­cho­dzić, bo kiedy pa­trzył z góry na drze­wa i krze­wy, cały Las wy­da­wał mu się wła­snym Lasem. Da­wa­ło to temu naj­więk­sze­mu dra­pież­ni­ko­wi w oko­li­cy po­czu­cie kon­tro­li.

Pan Misio nad­sta­wił uszka (Niedź­wie­dzie mają nie­wiel­kie uszy, choć słuch bar­dzo dobry).

Ktoś szedł przez Las i gru­by­mi ła­pa­mi dep­tał zie­mię. Pan Misio spoj­rzał w tamtą stro­nę zdu­mio­ny. Ku niemu szła młoda Niedź­wie­dzi­ca. Po­de­szła do niego (na Pa­gór­ku po­śród Lasu) i po­wie­dzia­ła:

– Mrrr…

Pan Misio nie mógł być bar­dziej za­do­wo­lo­ny.

– Mrrr – od­po­wie­dział w jej wła­snym ję­zy­ku i wy­cią­gnął łapę, by do­tknąć tej sen­nej zjawy. Niedź­wie­dzi­ca żach­nę­ła się lekko, uchy­la­jąc przed wy­cią­gnię­tą łapą.

– Grrr… – od­po­wie­dzia­ła.

– Jed­nak był­bym za tym, że mrrr – bro­nił się Miś, trzy­ma­jąc tym razem łapy przy sobie. – Może byśmy razem gdzieś SKO­CZY­LI? – Po gło­wie błą­ka­ło mu się wspo­mnie­nie snu o ska­ka­niu za Mo­ty­lem.

– Mrrr – Niedź­wie­dzi­ca była tym razem ugo­do­wa.

Pan Misio chwi­lę my­ślał. „Niedź­wie­dzi­ca! W moim Lesie! Trze­ba po­ka­zać, że to mój Las!”.

– Chodź, po­ka­żę ci, gdzie są naj­lep­sze ja­gód­ki.

No i ru­szy­li w stro­nę ja­gó­dek. Może i nie ska­cząc i nie go­niąc za Mo­ty­lem, ale jed­nak jakoś tak ra­do­śnie.

***

Obej­ście Czło­wie­ka wy­da­wa­ło się Szczu­ro­wi cał­kiem nowym świa­tem. Koń rżał, Krowy mu­cza­ły, Kury gda­ka­ły. Tyle ha­ła­sów! A te nowe za­pa­chy… Czuł się zdez­o­rien­to­wa­ny.

Czło­wiek! To nie­po­ko­iło naj­bar­dziej. Wiel­ki (wyż­szy od Niedź­wie­dzia), na do­da­tek uzbro­jo­ny w widły. Na pewno był od Niedź­wie­dzia wol­niej­szy! Za­wsze to była jakaś otu­cha w tym całym nie­szczę­ściu.

Szczur przy­cza­ił się za sto­do­łą. Wie­czór już za­pa­dał, więc nie było więk­sze­go ruchu. Ot, Kura prze­szła, dzio­biąc coś z ziemi.

Prze­biegł na tyle szyb­ko, na ile po­tra­fił, do na­roż­ni­ka domu. Sztucz­ne świa­tło są­czy­ło się z okien. Dom wy­glą­dał spo­koj­nie: nikt nie wcho­dził i nie wy­cho­dził. Po­wę­szył chwi­lę i idąc za wę­chem, zna­lazł dziu­rę w desce. Wśli­znął się pod pod­ło­gę. Chwi­lę roz­glą­dał się w zu­peł­nym mroku, aż za­czął od­róż­niać kształ­ty.

Nad sobą sły­szał kroki Czło­wie­ka i jego nie­zro­zu­mia­łe roz­mo­wy. Mrok świa­ta pod pod­ło­gą był uspo­ka­ja­ją­cy. „To jest mój świat” – po­my­ślał Szczur.

***

Szczur miesz­kał teraz pod pod­ło­gą ludz­kie­go domu. Jesz­cze się nie urzą­dził, nie zna­lazł wła­sne­go kąta, ale już czuł, że to jego miej­sce.

– Dzień dobry, panie Szczu­rze – roz­le­gło się z lewej stro­ny.

Szczur ro­zej­rzał się spa­ni­ko­wa­ny. Kto do niego mówi? I dla­cze­go znów ktoś do niego mówi? Po­rzu­cił prze­cież Las, by unik­nąć wszyst­kich tych za­bój­ców, któ­rzy naj­pierw mó­wi­li, póź­niej chcie­li po­żreć. W kącie do­strzegł Mysz, stwo­rze­nie jesz­cze mniej­sze od niego. „Żadne za­gro­że­nie” – po­my­ślał uspo­ko­jo­ny.

– Witam, panie Szczu­rze – Mysz za­czę­ła przy­jaź­nie. – Po­my­śla­łam, że jako no­we­mu są­sia­do­wi przy­da się panu wpro­wa­dze­nie. – Szczur przy­tak­nął, wy­ciecz­ka z prze­wod­ni­kiem nie mogła za­szko­dzić.

– A więc tak… – kon­ty­nu­owa­ła Mysz – teraz je­ste­śmy pod pod­ło­gą. Nic złego tutaj nie może się wy­da­rzyć. Także nie­wie­le do­bre­go. Żeby zjeść, trze­ba wyjść na ze­wnątrz. Koń do­sta­je dużo owsa. Mo­że­my mu pod­ja­dać. Nie bę­dzie miał nic prze­ciw­ko temu. Tylko od­zy­wać się do niego nie ma po co. Jest strasz­nie opry­skli­wy. Kury jedzą swoje ro­ba­ki i jest to szyb­ka akcja: Kura widzi, Kura dzio­bie. Nie mamy szans wejść w ten pro­ces. Dzie­je się to za szyb­ko i nie jest warte za­cho­du. O Kro­wach nie warto w ogóle wspo­mi­nać. Żywią się trawą, a to nas nie in­te­re­su­je. Naj­lep­sze rze­czy – kon­ty­nu­owa­ła swój wy­kład Mysz – zna­leźć można w domu Czło­wie­ka.

– Tu jest Mysia Dziu­ra – Mysz po­pro­wa­dzi­ła Szczu­ra do wyj­ścia ze świa­ta pod pod­ło­gą – je­dy­ne przej­ście do domu. W przy­pad­ku kło­po­tów sta­raj się tu wró­cić. Pro­blem po­le­ga na tym, że Czło­wiek wie o tej dziu­rze i może coś przy­szy­ko­wać. Wtedy po pro­stu im­pro­wi­zu­jesz.

W domu jest wiele miejsc, w któ­rych można się ukryć: szaf­ki, bo­aze­ria, prze­wo­dy wen­ty­la­cyj­ne. Po­znasz teren, to bę­dziesz wie­dział, gdzie się kryć.

Wy­szli przez Mysią Dziu­rę. Po­miesz­cze­nie, w któ­rym się zna­leź­li, było ogrom­ne.

– To jest przed­po­kój – wy­ja­śnia­ła Mysz. – Nie spo­dzie­waj się tutaj ni­cze­go do je­dze­nia. A te drzwi – do­da­ła, wska­zu­jąc łapką – pro­wa­dzą do kuch­ni. To tam się kie­ru­je­my.

Prze­bie­gli przez otwar­te wej­ście.

– Lu­dzie nie za­my­ka­ją ich nigdy, pew­nie po to, by w każ­dej chwi­li móc tu wejść i że­ro­wać. Dla nas to bło­go­sła­wień­stwo. Ja może bym się prze­ci­snę­ła pod drzwia­mi. Ty je­steś na to za duży.

W kuch­ni setki za­pa­chów je­dze­nia za­ata­ko­wa­ły szczu­rzy nos.

– Czu­jesz to? – za­py­ta­ła Mysz. – To wła­śnie dla­te­go tu miesz­kam i dla­te­go ty też zo­sta­niesz tu na za­wsze. Wy­czuj de­li­kat­ny aro­mat sera – mysz wę­szy­ła w po­wie­trzu. – To po niego tu przy­szli­śmy.

Ru­szy­li pro­wa­dze­ni wę­chem. Gdy do­tar­li do celu, zo­ba­czy­li, że ser, ow­szem, jest. Ukry­wał się jed­nak w sercu groź­nie wy­glą­da­ją­ce­go urzą­dze­nia.

– No co, serze!? –po­wie­dzia­ła Mysz z nutą sza­leń­stwa w gło­sie. – Teraz ty albo ja! – Do Szczu­ra zaś zwró­ci­ła się spo­koj­nie: – To jest pu­łap­ka na myszy. Za­trza­śnie się, kiedy wezmę ser! Tro­chę zwin­no­ści i de­li­kat­no­ści i ser bę­dzie nasz. Bez pro­ble­mu!

Jak po­wie­dzia­ła, tak zro­bi­ła. Bły­ska­wicz­nym ru­chem po­rwa­ła ka­wa­łek sera. Już od­ska­ki­wa­ła, gdy pu­łap­ka za­trza­snę­ła się. Ogon i tylna łapka zo­sta­ły schwy­ta­ne.

– Panie Szczu­rze! – wy­dy­sza­ła Mysz – na co cze­kasz? Unieś ten drut i uwol­nij mnie!

Szczur się na­tę­żył. Na całe szczę­ście był więk­szy i sil­niej­szy od Myszy, więc jakoś udało mu się uwol­nić jej po­gru­cho­ta­ną łapkę i ogon.

– Teraz szyb­ko do My­siej Dziu­ry! – cier­pią­ca Mysz wy­da­ła ko­lej­ny roz­kaz.

Szyb­ko nie po­szło. Mysz po­włó­czy­ła uszko­dzo­ną łapką. Każdy krok spra­wiał jej ból. Szczu­rek pod­pie­rał ją i pro­wa­dził, jak umiał, ale trwa­ło to długo. Na całe szczę­ście ni­ko­go nie spo­tka­li po dro­dze. Pora była ide­al­na na wypad, któ­re­go do­ko­na­li. Lu­dzie w tym cza­sie zgro­ma­dzi­li się w innym po­ko­ju, by oglą­dać te­le­wi­zję (po­zwól­cie, że nie będę wy­ja­śniał, co to jest te­le­wi­zja).

Mysz wciąż trzy­ma­ła w pyszcz­ku ser ukra­dzio­ny z pu­łap­ki. Teraz, mimo bólu w łapce, za­czę­ła go za­ja­dać. Ka­wa­łek dała Szczu­ro­wi. Szczur ugryzł i onie­miał. Nigdy nie jadł cze­goś tak do­bre­go! Pę­dra­ki, ro­ba­ki i chra­bąsz­cze nie mogły się z tym rów­nać. Wie­dział już, że zna­lazł dom na resz­tę życia. Wie­dział też, że nigdy nie zbli­ży się do pu­łap­ki. Ser był świet­ny, ale ry­zy­ko zbyt duże.

– Teraz, panie Szczu­rze – wy­chry­pia­ła mię­dzy kę­sa­mi sera ranna Mysz – bę­dzie pan MU­SIAŁ opie­ko­wać się mną, aż wy­do­brze­ję. To zna­czy zno­sić mi je­dze­nie. Ranna nie je­stem dość szyb­ka, by wy­chy­lać nos spod pod­ło­gi.

Szczur za­my­ślił się. Pierw­szy raz w życiu bę­dzie mu­siał opie­ko­wać się kimś! Po­my­ślał, że Mysz przy­wi­ta­ła go god­nie w obej­ściu Czło­wie­ka i udzie­li­ła wielu do­brych rad. Był jej wi­nien opie­kę!

***

Tego sa­me­go dnia o zmro­ku Wilk od­wie­dził pana Misia. Przed bar­ło­giem wy­le­gi­wa­ły się dwa Niedź­wie­dzie, mru­cząc i trą­ca­jąc się ła­pa­mi.

– Cześć, Mi­siek – za­czął Wilk – i… dzień dobry, pani Niedź­wie­dzi­co.

– Cześć, Wilku – od­po­wie­dział Miś.

Niedź­wie­dzi­ca sta­nę­ła na tyl­nych ła­pach i po­wie­dzia­ła:

– Mrrr…

– Lubi cię naj­wy­raź­niej – wy­ja­śnił pan Misio. – Przy­szła z in­ne­go Lasu, nie zna więc jesz­cze na­sze­go ję­zy­ka, ale wszyst­ko ro­zu­mie.

– Idzie­my na ja­gód­ki? – za­py­tał Wilk.

– Idzie­my na ja­gód­ki? – za­py­tał Miś Niedź­wie­dzi­cę.

– Grrr… – od­po­wie­dzia­ła.

– Nie idzie­my – po­tul­nie od­po­wie­dział Miś. – Nie­daw­no by­li­śmy.

– OK – rzu­cił przez ramię Wilk, od­cho­dząc. Wy­da­wał się ob­ra­żo­ny, ale w duchu cie­szył się, że Miś za­czy­na ro­zu­mieć, jak to jest miesz­kać z part­ner­ką.

– Idzie­my zatem spać! – Za­tarł łapy pan Misio, my­śląc o przy­tu­la­niu przez sen, wkła­da­niu nosa do ucha i snach o po­go­ni za Mo­ty­lem.

– Mrrr… – od­po­wie­dzia­ła Niedź­wie­dzi­ca, która ro­zu­mia­ła nie tylko to, co zo­sta­ło po­wie­dzia­ne, ale także to, co pan Misio po­my­ślał.

***

Zwie­rzę­ta za­sy­pia­ły. Pan Misio sku­lił się u boku Niedź­wie­dzi­cy, która wtu­la­ła nos w jego bok. Wilki spały zwi­nię­te w kłę­bek wokół swo­ich mło­dych. Szczur drze­mał ner­wo­wo przy boku ran­nej przy­ja­ciół­ki, któ­rej obie­cał zno­sić je­dze­nie. Wie­wiór­ka w swo­jej dziu­pli śniła o li­cze­niu orzesz­ków.

Na­stęp­ny dzień miał być pełen wy­da­rzeń, ale na razie zwie­rzę­ta spały.

 

DZIEŃ TRZE­CI

Słoń­ce wscho­dzi­ło nad Lasem. Wy­dłu­żo­ne cie­nie sta­wa­ły się coraz krót­sze. Mimo że po­ra­nek wy­da­wał się cał­ko­wi­cie zwy­czaj­ny, dla Lisa był wy­jąt­ko­wo udany. Jego pry­wat­na ho­dow­la dro­biu przy­nio­sła wła­śnie pierw­sze efek­ty. Jajko! Chwi­lę temu roz­gryzł sko­rup­kę i teraz wy­li­zy­wał ją do czy­sta. Dawno nie jadł nic tak do­bre­go. Kura cho­dzi­ła wokół, dzio­biąc tu i ów­dzie. Była dumna ze swego wkła­du w przy­jaźń z ru­dziel­cem.

– Ko, ko… – roz­po­czę­ła roz­mo­wę.

– Rze­czy­wi­ście – od­po­wie­dział krót­ko Lis.

Po je­dze­niu drzem­ka wy­da­wa­ła się do­brym po­my­słem. Skrzy­żo­wał przed­nie łapy, po­ło­żył na nich pysk i za­snął. Kura była roz­cza­ro­wa­na. Nie usły­sza­ła słowa po­chwa­ły! Jej jajko zo­sta­ło po pro­stu zje­dzo­ne i tyle! Inna spra­wa, że Czło­wiek też nigdy nie mówił „Dzię­ku­ję”. „Ech! – po­my­śla­ła. – Taki już mój kurzy los”.

***

Słoń­ce stało jesz­cze nisko. Niedź­wie­dzie bu­dzi­ły się ze snu. Pan Misio prze­cią­gnął się roz­kosz­nie. „Pójdę teraz na rybki” – po­my­ślał. Niedź­wie­dzi­ca rów­nież wsta­ła i przy­glą­da­ła mu się py­ta­ją­co.

– Idę po­lo­wać na ryby – po­wie­dział do niej pan Misio.

– Mrrr… – od­po­wie­dzia­ła Niedź­wie­dzi­ca, przy­go­to­wu­jąc się do wy­mar­szu.

– Nie, nie – pan Misio za­trzy­mał ją ge­stem łapy. – Idę po­lo­wać sam. Tobie też przy­nio­sę rybę.

– Mrrr?… Grrr? – za­py­ta­ła Niedź­wie­dzi­ca bez­rad­nie.

– Co masz robić w tym cza­sie? – Miś był za­kło­po­ta­ny. – Może idź na plot­ki do Wil­czy­cy? Wiem, że nie znasz ję­zy­ka, ale wszyst­ko prze­cież ro­zu­miesz. Jak Wil­czy­ca z Wie­wiór­ką się roz­ga­da­ją, i tak nie bę­dziesz miała szan­sy nic po­wie­dzieć. No, idź. – Pan Misio trą­cił Niedź­wie­dzi­cę nosem.

Wsta­ła i nie­pew­nie ru­szy­ła w stro­nę sie­dzi­by Wilka. Pan Misio pa­trzył za nią za­do­wo­lo­ny. Po­dzi­wiał gra­cję, z jaką się po­ru­sza­ła, i cie­szył się, że nie na­rzu­ca się ze swoim to­wa­rzy­stwem.

„Teraz na rybki!” – po­my­ślał i ru­szył w kie­run­ku stru­mie­nia.

***

Wie­wiór­ka ze­szła z drze­wa nie­opo­dal sie­dzi­by Wil­ków.

– Hej, hej, pani Wil­czy­co! – za­wo­ła­ła.

Z nory wy­chy­lił się łeb Wil­czy­cy. Po chwi­li do­łą­czy­ła do niego cała Wil­czy­ca.

– Co sły­chać, pani Wie­wiór­ko?

– Nie uwie­rzy pani, co wczo­raj po po­łu­dniu wi­dzia­łam…

W tym mo­men­cie roz­legł się od­głos wiel­kich łap stą­pa­ją­cych po ziemi. Do Wil­czy­cy i Wie­wiór­ki do­łą­czy­ła Niedź­wie­dzi­ca. Przy­sia­dła na tyl­nych ła­pach i przy­jaź­nie po­wie­dzia­ła:

– Mrrr.

– Mrrr – od­po­wie­dzia­ła Wil­czy­ca na po­wi­ta­nie.

– A więc co pani wi­dzia­ła? – za­py­ta­ła Wie­wiór­kę.

Wie­wiór­ka, nieco prze­stra­szo­na w to­wa­rzy­stwie dwóch du­żych dra­pież­ni­ków, za­czę­ła cha­otycz­nie:

– Lis przy­gar­nął Kurę!

– Mrrr … – przy­tak­nę­ła Niedź­wie­dzi­ca, wie­dząc, jakie są Lisy i co robią z Ku­ra­mi.

– Nie, nie, nie! – za­prze­czy­ła Wie­wiór­ka. – Rzecz w tym, że na­praw­dę ją przy­gar­nął!

– Taaak – ziew­nę­ła sze­ro­ko Wil­czy­ca. – Mój mąż mi wczo­raj mówił. Lis „przy­gar­nął” Kurę pro­sto z za­gro­dy. Do tej pory pew­nie już ją zjadł.

– Mrrr – po­ki­wa­ła głową Niedź­wie­dzi­ca.

– Wła­śnie nie! – Wie­wiór­ka bar­dzo sta­ra­ła się prze­ka­zać swoją wie­dzę. – Po­rwał ją z za­gro­dy, to praw­da, ale nie zabił i teraz po­zwa­la jej miesz­kać u sie­bie w za­mian za zno­szo­ne jajka!

– No tak… – wy­mru­cza­ła za­sko­czo­na Wil­czy­ca. – Lisy uwiel­bia­ją jajka.

Niedź­wie­dzi­ca była za­sko­czo­na jesz­cze bar­dziej.

– Pani się dziwi, pani Mi­sio­wa? – Wil­czy­ca sta­ra­ła się trzy­mać fason przed przy­by­szem zza gra­ni­cy. – U nas Lisy są bar­dzo spryt­ne. Mówi się nawet „spryt­ny jak Lis”. Sły­sza­ła pani w swo­ich stro­nach o Lisie, który ho­du­je wła­sną Kurę?

– Grrr – Niedź­wie­dzi­ca bez­rad­nie roz­ło­ży­ła łapy. – Grrr, mrrr – do­da­ła.

– No wła­śnie! – pod­su­mo­wa­ła Wie­wiór­ka. – U nas różne cie­ka­we rze­czy się zda­rza­ją! Wi­ta­my w Pol­sce, pani Mi­sio­wa.

***

Szczu­ro­wi dzień za­czął się wy­jąt­ko­wo sym­pa­tycz­nie. Przede wszyst­kim nikt nie pró­bo­wał go zjeść. Wy­le­gi­wał się jesz­cze kilka minut, cie­sząc się tym uczu­ciem, a póź­niej pod­szedł do Myszy. Tu było nieco go­rzej. Zła­ma­na łapka wy­raź­nie spu­chła.

– Zjemy coś? – za­py­ta­ła Mysz.

W pierw­szej chwi­li Szczur miał za­miar roz­siąść się i po­wie­dzieć, że bar­dzo chęt­nie, ale zaraz zo­rien­to­wał się, że to od niego ocze­ki­wa­no po­mo­cy! Pierw­szy raz w życiu był komuś po­trzeb­ny!

– Już idę – od­parł. – Pod­krad­nę Ko­nio­wi tro­chę wczo­raj­sze­go owsa.

– A może… odro­bi­nę serka? – za­py­ta­ła Mysz, trzę­sąc łap­ka­mi.

– O, nie! – Szczur był sta­now­czy. – Żad­ne­go serka! Mam wy­glą­dać tak, jak ty? – Wska­zał ranną łapkę Myszy.

– Bez serka… – za­smu­ci­ła się Mysz.

***

Szczur szcze­li­ną mię­dzy de­ska­mi wy­szedł z domu na ze­wnątrz. Miał swoje po­sta­no­wie­nia. Oczy­wi­ście, ser był zna­ko­mi­ty, ale to zbyt duże ry­zy­ko. Można mówić o tchó­rzo­stwie, on jed­nak wolał na­zy­wać to roz­sąd­kiem.

Prze­biegł chył­kiem po­dwór­ko. Było jesz­cze za wcze­śnie, by kto­kol­wiek z ludzi wstał. On o tym jed­nak jesz­cze nie wie­dział. Po­ru­szał się więc bar­dzo ostroż­nie, cały czuj­ny, aż po ko­niu­szek ogona. Uszy strzy­gły, na­słu­chu­jąc, nos wę­szył, szu­ka­jąc za­gro­żeń.

Kiedy do­tarł do staj­ni, był mokry ze stra­chu. Zbli­żył się do Konia. Ten spał na sto­ją­co nad żło­bem, w któ­rym, o czym za­pew­nił nos prze­ra­żo­ne­go gry­zo­nia, wciąż był owies. Szczur wspiął się po zwi­sa­ją­cym ze ścia­ny ka­wał­ku uprzę­ży i prze­sko­czył na żłób. Koń otwo­rzył nagle oczy:

– Kto tu? – za­py­tał czuj­nie.

– Sz… Szzz, Szczur! – usły­szał ner­wo­we słowo.

Koń spo­koj­nie spoj­rzał na Szczu­ra i mruk­nął:

– Ach. Ko­lej­ny gry­zoń. Bierz swoje trzy zia­ren­ka i zni­kaj… – za­mknął z po­wro­tem oczy.

Szczur ner­wo­wo zjadł tro­chę owsa. Kiedy po­czuł się już na­je­dzo­ny, zjadł jesz­cze tro­chę.

– Czas wra­cać – wes­tchnął.

Chwy­cił pełną garść zia­ren i po­drep­tał do kry­jów­ki pod pod­ło­gą domu. Opu­ściw­szy staj­nię, prze­biegł przez po­dwór­ko i przez szcze­li­nę mię­dzy de­ska­mi. Kiedy za­po­mi­nał o stra­chu, droga wy­da­wa­ła się bar­dzo krót­ka.

***

Pan Misio wró­cił do Niedź­wie­dzi­cy z rybą w pysku. Był tro­chę po­iry­to­wa­ny, bo zła­pa­nie ryby dla sie­bie za­ję­ło mu go­dzi­nę, a zło­wie­nie dru­giej ryby ko­lej­ną go­dzi­nę.

– Mrrr, mrrr – po­wie­dzia­ła Niedź­wie­dzi­ca. To wy­na­gro­dzi­ło panu Mi­sio­wi wszel­kie trudy.

– No tak, mrrr, mrrr… Spójrz tylko, jaka pięk­na ryba – po­wie­dział za­do­wo­lo­ny z sie­bie.

***

Mysz spała bar­dzo nie­spo­koj­nie. Łapka cią­gle była opuch­nię­ta, ale już jakby tro­chę mniej. Przez sen ma­ja­czy­ła:

– Serek… serek… cia­stecz­ka…

Szczur po­ło­żył obok niej zdo­by­ty owies i od­biegł do swo­ich spraw. Nie­ca­łą go­dzi­nę za­ję­ło mu zno­sze­nie z po­dwór­ka róż­nych drob­nych rze­czy. Zgro­ma­dził tro­chę siana, nieco ku­rze­go pie­rza, kępkę koń­skiej sier­ści i tym po­dob­nych. Szczu­rze gniaz­do było go­to­we i mięk­kie.

Po­wró­cił do Myszy. Owies zo­stał już zje­dzo­ny. Gdzie ona miesz­ka­ła? Tu, pod pod­ło­gą, nie było śladu my­sie­go gniaz­da. Cóż, nie dowie się, do­pó­ki Mysz nie za­cznie cho­dzić.

– Cia­stecz­ka! Serek! – Mysz nadal miała omamy.

„Hmmm – po­my­ślał Szczur. – Pójdę przez Mysią Dziu­rę i po­szu­kam serka albo tych ciats… cia­sts… cia­ste­czek”.

Oczy­wi­ście nie za­mie­rzał zbli­żać się do pu­ła­pek, ale je­dze­nie mogło gdzieś leżeć po­rzu­co­ne. Tyle było tam bo­ga­tych za­pa­chów, że to nawet wy­da­wa­ło się cał­kiem moż­li­we.

***

Szczur po­biegł przez Mysią Dziu­rę. Już za­mie­rzał skie­ro­wać się do kuch­ni, kiedy usły­szał szczęk me­ta­lu. To go za­in­te­re­so­wa­ło. Jeden dzień miesz­ka­nia w kom­for­cie spra­wił, że cie­ka­wość za­czy­nał cenić sobie wyżej niż bez­pie­czeń­stwo. Co miało być dalej? Prze­sad­na bra­wu­ra, jak u Myszy?

Po­dą­żył w stro­nę dźwię­ku i zaj­rzał przez próg. W środ­ku sie­dział Czło­wiek. Wiel­ki i nie­zdar­ny. Ma­ni­pu­lo­wał przy czymś me­ta­lo­wym i po­dłuż­nym.

Nie wia­do­mo jak, ale Szczur się do­my­ślił. Nigdy wcze­śniej nie wi­dział strzel­by, in­stynkt jed­nak pod­po­wie­dział mu od razu: dla pana Lisa za­czy­na­ły się pro­ble­my! Szyb­ko wy­biegł z domu, tym razem wprost przez nie­do­mknię­te drzwi, nie pró­bu­jąc nawet się kryć, i po­gnał do Lasu.

Trze­ba ostrzec Lisa!

***

Wszyst­kie zwie­rzę­ta zgro­ma­dzi­ły się w po­bli­żu li­siej nory. Każdy chciał po­słu­chać re­la­cji Kury o życiu w obej­ściu Czło­wie­ka. To było takie eg­zo­tycz­ne.

– Jak to wy­glą­da z orzesz­ka­mi? – za­py­ta­ła Wie­wiór­ka. – Mo­że­cie je sobie gro­ma­dzić i Czło­wiek ich nie za­bie­ra?

– Ani ja, ani żadna z ko­le­ża­nek tego nie pró­bo­wa­ły­śmy – od­par­ła Kura. – Nie jemy orzesz­ków, a zgro­ma­dzo­ne ro­ba­ki roz­peł­zną się w kilka chwil.

Zwie­rzę­ta od­po­wie­dzia­ły śmie­chem. Wie­wiór­ka lekko się zmie­sza­ła.

– Koń jed­nak je owies – py­ta­ła dalej mimo za­kło­po­ta­nia – gdzieś go więc musi gro­ma­dzić, żeby co­dzien­nie mieć co dzio­bać?

Kura zi­gno­ro­wa­ła nie­zręcz­ne uży­cie słowa „dzio­bać”. Koń, ow­szem, mógł po­dob­no ugryźć, ale udzio­bać – nigdy!

– Koń do­sta­je owies od Czło­wie­ka – wy­ja­śnia­ła cier­pli­wie. – Co­dzien­nie nową por­cję. Jest uza­leż­nio­ny od owsa, więc w za­mian cią­gnie Czło­wie­ko­wi… różne cięż­kie rze­czy, któ­rych on sam by nie ucią­gnął!

Nagle na po­la­nę wpadł Szczur.

– Panie Lisie, panie Lisie! – zdy­sza­ny mówił z wiel­kim tru­dem. – Czło­wiek idzie tu, by po­mścić Kurę…! – Szczur urwał za­sko­czo­ny tym, co zo­ba­czył. Znał Lisa nie od wczo­raj. Spo­dzie­wał się mar­twej Kury. Tym­cza­sem przed nim prze­cha­dza­ła się ona, żywa i roz­ga­da­na. Do­tar­ło do niego, że przed chwi­lą od­po­wia­da­ła na py­ta­nia le­śnych zwie­rząt. Ro­bi­ła to jak naj­praw­dziw­sza gwiaz­da!

– Ucie­kaj­cie! – Szczur od­zy­skał od­dech. – Czło­wiek idzie tu ze STRZEL­BĄ!

Zwie­rzę­ta roz­pierz­chły się, wpa­da­jąc w pa­ni­kę. Na po­la­nie po­zo­stał tylko Szczur, Kura i Lis. Ten ostat­ni szyb­ko opa­no­wał sy­tu­ację.

– Kuro! Scho­waj się w mojej norze! Panie Szczu­rze, bie­gnie­my!

Ru­szy­li przez za­ro­śla. Szczu­ro­wi zro­bił się miło, że zo­stał na­zwa­ny panem Szczu­rem, ale teraz nie miał czasu na prze­my­śle­nia. Do­trzy­ma­nie kroku Li­so­wi spra­wia­ło mu pro­blem, mimo to jakoś dawał radę. Po kil­ku­dzie­się­ciu me­trach Lis za­trzy­mał się.

– Spo­koj­nie, panie Szczu­rze – po­wie­dział. – Po­lo­wa­nie na Lisa bez na­gon­ki? To się nie uda! Dzię­ku­ję jed­nak, że mnie pan ostrzegł. Czło­wiek, je­że­li znaj­dzie Kurę, na pewno ją za­bie­rze.

Teraz Szczu­ro­wi zro­bi­ło się tro­chę głu­pio. Sta­rał się ra­to­wać Lisa, tym­cza­sem oka­za­ło się, że na­ra­żał życie tylko ze wzglę­du na Kurę.

– Bar­dzo pro­szę – mruk­nął i ru­szył w drogę po­wrot­ną do domu Czło­wie­ka. Chciał wró­cić pod pod­ło­gę, do Myszy, która go na­praw­dę po­trze­bo­wa­ła.

Lis, za­my­ślo­ny, pa­trzył za nim przez chwi­lę.

***

Pan Misio nie na­le­żał do tych zwie­rząt, które wpa­dły w pa­ni­kę, sły­sząc ostrze­że­nie Szczu­ra. Nie, nie! – on od­szedł spo­koj­nie, z god­no­ścią… Niedź­wie­dzi­ca bie­gła przy jego boku.

Zaraz, zaraz… bie­gła? Pan Misio za­trzy­mał się nagle i za­py­tał:

– Dla­cze­go bie­gnie­my?

– Grrr, mrrr – od­po­wie­dzia­ła bez­rad­nie.

No tak, Czło­wiek. Ale co może zro­bić Czło­wiek w Misia wła­snym Lesie? Może na­ro­bić mnó­stwo kło­po­tu! Może cho­dzić, strze­lać do zwie­rząt. Może nawet kogoś zabić! Albo, pan Misio aż się wzdry­gnął, może wy­zbie­rać wszyst­kie ja­gód­ki!

***

Szczur wra­cał do swo­je­go domu. Biegł przez Las, prze­ska­ki­wał le­żą­ce na ziemi ga­łąz­ki.

Nagle tuż przed nim wy­sko­czył Bor­suk.

– Jak miło, pana wi­dzieć, panie Szczur… – fuk­nął. – Wszę­dzie pana szu­ka­łem, ale ślad ury­wał się na skra­ju wło­ści Czło­wie­ka.

Szczur za­marł prze­ra­żo­ny. Znowu kło­po­ty! Po co było wra­cać do Lasu? Miał już spo­koj­ne miej­sce u boku Myszy. Może nawet, z cza­sem, przy­niósł­by ka­wa­łek cia­stecz­ka? Teraz to wszyst­ko koń­czy­ło się. Zaraz miał zgi­nąć mar­nie w pa­zu­rach Bor­su­ka…

– Zo­staw go, Bor­su­ku! – roz­legł się nagle z boku głos Lisa.

Wszy­scy w Lesie wie­dzie­li, że Lis i Bor­suk nie prze­pa­da­ją za sobą. Trud­no było jed­nak roz­strzy­gnąć, który by zwy­cię­żył, gdyby mu­sie­li wal­czyć. Bor­suk cof­nął się lekko. Nawet gdyby wy­grał, nie unik­nął­by do­tkli­wych ran.

– Fffu, ffu… – fuk­nął dwa razy i od­biegł.

Szczur przy­siadł na tyl­nych łap­kach.

– Dzię­ku­ję, panie Lisie – po­wie­dział drżą­cym gło­sem.

– Bar­dzo pro­szę – od­parł Lis i za­wró­cił, aby odejść.

Nadal pla­no­wał uni­kać Czło­wie­ka i ho­do­wać Kurę. Zaj­mo­wać się wszyst­kim tym, czym zwy­kle zaj­mu­ją się Lisy.

***

Było zu­peł­nie cicho. Wszyst­kie zwie­rzę­ta po­cho­wa­ły się na wieść o nad­cho­dzą­cym nie­bez­pie­czeń­stwie. Tylko pan Misio po­ja­dał ja­gód­ki na skra­ju Lasu.

Czło­wiek wkro­czył bru­tal­nie, bez sza­cun­ku dla pa­nu­ją­cej ciszy. Idąc, cięż­ki­mi gu­mia­ka­mi miaż­dżył ga­łąz­ki i robił wiele ha­ła­su.

„Czas po­ka­zać, czyj to Las” – po­my­ślał pan Misio. Zo­sta­wił ja­gód­ki i ru­szył na spo­tka­nie prze­zna­cze­niu.

***

Nagle coś prze­mknę­ło w li­sto­wiu. Może była to pani Wie­wiór­ka, może ktoś inny. Czło­wiek zło­żył się do strza­łu. Nie miał jed­nak szans za­gro­zić ko­mu­kol­wiek. Wiele spo­śród le­śnych zwie­rząt było za szyb­kich dla ludz­kie­go oka.

Kilka kro­ków dalej, wśród za­ro­śli, za­uwa­żył Niedź­wie­dzia. Wie­dział, że do niego nie może strze­lać. Niedź­wie­dzie są w Pol­sce pod ochro­ną! Poza tym to mógł być je­dy­ny Miś w oko­li­cy.

Czło­wiek za­fa­scy­no­wa­ny pa­trzył, jak Niedź­wiedź po­rzu­ca po­ja­da­nie jagód i rusza w jego stro­nę. Pod­niósł strzel­bę do oka. Wy­ce­lo­wał…

Może i Misie były pod ochro­ną, ale w obro­nie wła­snej miał prawo zabić!

***

Pan Misio wi­dział, sły­szał i czuł Czło­wie­ka od dłuż­szej chwi­li. Ru­szył ku niemu, mimo że ry­zy­ko było duże. To był jego Las! Mu­siał go bro­nić! Nie chciał tu Ludzi! Nad­szedł czas na kon­fron­ta­cję!

Pan Misio biegł w stro­nę Czło­wie­ka. Niedź­wie­dzie po­tra­fią bie­gać na­praw­dę szyb­ko, nie są jed­nak tak szyb­kie jak kula. „Albo on, albo ja!” – my­ślał w biegu.

Huk­nął strzał.

Miś przy­sta­nął.

Łapy, nos i ogon nadal znaj­do­wa­ły się na swoim miej­scu.

Czło­wiek ner­wo­wo pró­bo­wał po­now­nie za­ła­do­wać strzel­bę, ale Niedź­wiedź do­padł go, nim to było moż­li­we. Prze­wró­cił Czło­wie­ka samym pędem swo­je­go ciała, wy­trą­ca­jąc mu strzel­bę. Sta­nął nad nim, za­mie­rzył się łapą… i w tym mo­men­cie przy­po­mniał sobie swoje za­sa­dy: nie chciał za­bi­jać, nie chciał, by ko­mu­kol­wiek dzia­ła się krzyw­da. Opu­ścił łapę.

– Grrr – po­wie­dział.

Prze­ra­żo­ny Czło­wiek gra­mo­lił się z ziemi. Pan Misio mu nie prze­szka­dzał.

– Grrr – po­wtó­rzył, po­tęż­ną łapą przy­ci­ska­jąc po­rzu­co­ną strzel­bę.

Czło­wiek nawet na nią nie spoj­rzał. Po­wstał i rzu­cił się do pa­nicz­nej uciecz­ki.

***

Wiele ma­łych oczu ob­ser­wo­wa­ło ostat­nie wy­da­rze­nia. Las wie­dział, że to pan Misio oca­lił go przed in­wa­zją. Plot­ki do­tar­ły też do pani Mi­sio­wej.

– Mrrr – po­wie­dzia­ła z po­dzi­wem do pana Misia, kiedy ten wró­cił do bar­ło­gu.

– Mrrr – od­parł dum­nie pan Misio.

 

DZIEŃ CZWAR­TY

Pan Misio bu­dził się po­wo­li. Nie pa­mię­tał, by kie­dy­kol­wiek wcze­śniej bu­dze­nie wy­ma­ga­ło tyle wy­sił­ku. Otwie­ra­jąc oczy, czuł się jak na­praw­dę stary Miś. Niedź­wie­dzi­ca li­za­ła jego prawy bark. Rzu­cił okiem na łapę i za­uwa­żył, że brą­zo­we futro ma po­zle­pia­ne krwią. „Je­stem ranny” – po­my­ślał. Niedź­wie­dzi­ca wciąż pró­bo­wa­ła oczy­ścić ranę. Z każ­dym liź­nię­ciem Misio czuł nie­wiel­kie fale bólu.

– Prze­stań, ko­cha­nie – wy­mru­czał wciąż nie­przy­tom­ny, jakby przez sen. Prze­sta­ła.

Miś usi­ło­wał uło­żyć się wy­god­niej. Nie­ste­ty, ból po­wra­cał. Czyż­by Czło­wiek go tra­fił? Pa­mię­tał huk strza­łu i mo­ment, gdy mu­siał się na chwi­lę za­trzy­mać. Po­czuł wtedy coś, ale było to jak uką­sze­nie psz­czo­ły. Teraz ta psz­czo­ła, któ­rej w pierw­szej chwi­li pra­wie nie za­uwa­żył, za­pu­ści­ła żądło głę­biej. Coś tam we­wnątrz było nie w po­rząd­ku. Coś, co za­pew­ne sta­nie się gor­sze jutro. Pan Misio po­czuł strach. Strach ten po­tę­go­wa­ła tro­ska Niedź­wie­dzi­cy. Znów li­za­ła jego ranę, usi­łu­jąc pomóc w je­dy­ny spo­sób, jaki znała. Wy­da­wa­ła przy tym dźwię­ki nie­za­do­wo­le­nia: „Grrrr, grrr”. Pan Misio mru­gnął do niej słabo.

– Po­wiedz „Mrrr”, to mnie pod­nie­sie na duchu.

Spoj­rza­ła na niego nieco spło­szo­na i po­wie­dzia­ła:

– Mrrrrrrr.

Miś ob­ró­cił do niej pysk. Bark bolał jakby mniej, a na pewno nie wy­da­wał się ważny. Po­li­zał ucho Mi­sio­wej i w sam jego śro­dek zro­bił po­tęż­ne „fu­uuuu”. Niedź­wie­dzi­ca od­sko­czy­ła za­sko­czo­na.

– Misiu! – wark­nę­ła.

Niedź­wiedź po­ło­żył łeb na przed­nich ła­pach i nie zwra­ca­jąc uwagi na to, że pierw­szy raz ode­zwa­ła się do niego po imie­niu, za­snął.

***

Pa­nu­ją­cy pod pod­ło­gą mrok dawał po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa. Szczur pod­szedł do zwi­nię­tej w kącie Myszy i pod­su­nął jej so­lid­ną por­cję owsa. Przy­ja­ciół­ka wy­da­wa­ła się spać głę­bo­ko. Nagle jed­nak jej nosek po­chwy­cił zna­jo­mą woń. Ock­nę­ła się i bez słowa za­czę­ła po­że­rać ziar­no.

– Je­stem głod­na jak Wilk! – wy­ja­śni­ła z peł­nym pyszcz­kiem.

– Wilk nie­czę­sto bywa głod­ny – za­uwa­żył ostroż­nie Szczur. – Na całe szczę­ście… – dodał.

Kiedy po śnia­da­niu zo­sta­ło tylko wspo­mnie­nie, Mysz sta­nę­ła na czte­ry łapki i mimo wy­raź­ne­go bólu za­czę­ła iść w kie­run­ku My­siej Dziu­ry.

– Pro­szę za mną, panie Szczu­rze! – Wy­chy­li­ła nos na ze­wnątrz i przez mo­ment wę­szy­ła, roz­glą­da­jąc się czuj­nie.

– O tej porze Czło­wiek zaj­mu­je się go­spo­dar­stwem. Nie pil­nu­je domu. Mo­że­my więc po­ru­szać się swo­bod­nie.

Prze­bie­gli przez ko­ry­tarz i na­tra­fi­li na scho­dy wy­ło­żo­ne chod­ni­kiem. Wbi­ja­jąc pa­zur­ki w tka­ni­nę i oszczę­dza­jąc ranną łapkę, Mysz wspi­na­ła się po­wo­li. Szczur chwi­la­mi ją pod­trzy­my­wał. Jemu sa­me­mu sfor­so­wa­nie tej prze­szko­dy za­ję­ło­by mo­ment! Po­je­dyn­czy sto­pień mógł po­ko­nać jed­nym susem. Szedł jed­nak po­kor­nie z tyłu. Tro­chę z sza­cun­ku, a tro­chę z nie­pew­no­ści, co cze­ka­ło na szczy­cie.

Do­tarł­szy na miej­sce, zna­leź­li się w nie­wiel­kiej prze­strze­ni, ze­wsząd oto­czo­nej po­czer­nia­łym drew­nem. Mysi wzrok po­biegł ku nie­du­żej szpa­rze pod drzwia­mi. Jedna z desek w miej­scu, w któ­rym wy­padł sęk, była wy­szczer­bio­na.

– Tu się prze­ci­śniesz, ol­brzy­mie! – I Mysz, jakby cał­ko­wi­cie za­po­mi­na­jąc o ra­nach, sko­czy­ła przez szcze­li­nę.

Szczur, nieco się wa­ha­jąc, pod­szedł do dziu­ry. Z otwo­ru wio­nął za­pach, któ­re­go nigdy wcze­śniej nie wę­szył! Wsu­nął nos, ale tak bli­sko pod­ło­gi nie wi­dział za wiele. W końcu prze­ci­snął się na drugą stro­nę i wspiął na ster­tę cze­goś, czego nie roz­po­zna­wał. Nie­zna­na woń, wszech­obec­na i osza­ła­mia­ją­ca, była tro­chę po­dob­na do sera, ale nie­skoń­cze­nie bar­dziej sub­tel­na. Coś jak ser dla duszy! Szczu­rek aż się wzdry­gnął. Pierw­szy raz po­ję­cie duszy po­ja­wi­ło się w jego umy­śle. Po­zbie­rał się jakoś, by na­tych­miast usły­szeć słowa Myszy:

– To miej­sce, w któ­rym przy­szłam na świat! Moi ro­dzi­ce zbu­do­wa­li tu dla mnie i moich braci gniaz­do. Po­dob­nie ich ro­dzi­ce i moi pra­dziad­ko­wie i wcze­śniej po­przed­nie po­ko­le­nia. Oto mój dom ro­dzin­ny, zwany stry­chem!

Szczur wy­słu­chał tej prze­mo­wy z wy­ży­ny góry ksią­żek, na którą się wdra­pał. Mysz prze­ma­wia­ła, sto­jąc na sto­sie sta­rych gazet. Wokół pię­trzy­ło się wiele po­dob­nych stert, nie­któ­re bar­dzo wy­so­kie.

Wszyst­ko to było wi­docz­ne dzię­ki pro­mie­niom po­ran­ne­go słoń­ca wpa­da­ją­cym przez nisko umiesz­czo­ne okien­ka. W smu­gach świa­tła mi­go­ta­ły dro­bin­ki kurzu uno­szą­ce się w po­wie­trzu. Ozło­co­ne bla­skiem pa­ję­czy­ny opo­wia­da­ły o Pa­ją­kach, któ­ry­mi Szczur mógł się kar­mić przez długi czas. Pa­ją­ki? Ale prze­cież nie­da­le­ko stąd można było zdo­być serek i cia­stecz­ka! Dla­cze­go więc za­bi­jać Pa­ją­ki?

Szczur po­czuł słod­kie roz­le­ni­wie­nie. Głos Myszy na chwi­lę uwol­nił go spod tego za­klę­cia, jed­nak treść tylko wzmo­gła wra­że­nie:

– Tutaj je­ste­śmy cał­ko­wi­cie bez­piecz­ni! Czło­wiek nie przy­cho­dzi tu pra­wie nigdy.

***

Pani Wie­wiór­ka prze­my­ka­ła z ga­łę­zi na gałąź, z drze­wa na drze­wo, co chwi­la za­trzy­mu­jąc się na krót­ko, by komuś prze­ka­zać naj­now­sze wie­ści. Tak, lu­bi­ła plo­tecz­ki, ale tym razem z każ­dym po­wtó­rze­niem w jej gło­sie było coraz wię­cej smut­ku. Pę­dzi­ła do Wil­czy­cy, na ich wspól­ną po­la­nę. Pu­szy­sty, rudy ogon bły­skał wśród ga­łę­zi jak pło­mień. Nie­jed­no leśne stwo­rze­nie od­pro­wa­dza­ło ją za­chwy­co­nym wzro­kiem. Dla Wie­wiór­ki nie miało to teraz zna­cze­nia. Była za­smu­co­na, wręcz prze­ra­żo­na.

Ze­sko­czy­ła na zie­mię nie­opo­dal wil­czej nory i za­wo­ła­ła przy­ja­ciół­kę. Jedno z Wil­cząt wy­chy­li­ło tylko nos i zaraz po­bie­gło po mamę. Wa­de­ra wyj­rza­ła z nory, wy­glą­da­jąc, jakby chcia­ła kogoś zabić. Nie lu­bi­ła być bu­dzo­na tak wcze­śnie.

– Co się stało?

– Pan Miś… – wy­dy­sza­ła Wie­wiór­ka. – Pan Miś jest bar­dzo cho­ry­y­yy! – I wy­buch­nę­ła pła­czem.

– Znowu prze­sa­dził z ja­gód­ka­mi? Mój mąż, kiedy ostat­nio wró­ci­li razem…

– Nie­eee – za­wo­dzi­ła Wie­wiór­ka, wy­cie­ra­jąc nos ogo­nem. – Czło­wiek go zra­nił!

– Ale prze­cież Miś wy­grał! Wszy­scy wie­dzą! – Wa­de­ra za­czy­na­ła od­czu­wać nie­po­kój.

– Oczy­wi­ście, że wy­grał! Jest prze­cież naj, naj! Ale nie za dar­mo­ooo… – Wie­wiór­ka za­czę­ła tak ry­czeć, że Wil­czy­ca trą­ci­ła ją nosem, nie­omal prze­wra­ca­jąc, a póź­niej po­li­za­ła tak ser­decz­nie, że Wie­wiór­ka rze­czy­wi­ście się prze­wró­ci­ła.

Długo mu­sia­ła tulić po­ru­szo­ną rudą są­siad­kę, aż ta w końcu po­wie­dzia­ła do­kład­nie, co się stało. W pierw­szej chwi­li oczy Wil­czy­cy za­szły mgłą wście­kło­ści, zaraz jed­nak uspo­ko­iła się i po­nie­waż był do­pie­ro po­czą­tek dnia, za­wy­ła w kie­run­ku słoń­ca.

Wkrót­ce nad­biegł pan Wilk. Wy­słu­chał całej hi­sto­rii, zawył raz i drugi i po­truch­tał do nory je­dy­nej osoby, w któ­rej po­my­sło­wość wie­rzył za­wsze.

***

Kura wy­chy­li­ła dziób z li­siej nory i za­py­ta­ła:

– Ko, ko?

Sie­dzą­cy nie­opo­dal Lis przy­padł do ziemi, gotów ucie­kać. Wilk sta­nął nad nim, szcze­rząc wście­kle kły.

– To ty spro­wa­dzi­łeś Czło­wie­ka! To tobie za­chcia­ło się dro­biu! Miś obro­nił cie­bie! Obro­nił nas wszyst­kich! – wy­war­czał i zawył prze­cią­gle.

Lis jesz­cze bar­dziej roz­płasz­czył się w tra­wie. W tej chwi­li miał ocho­tę być zu­peł­nie pła­ski i naj­le­piej prze­zro­czy­sty.

– Teraz przy­da się wresz­cie przy­sło­wio­wy lisi spryt. – Wilk na chwi­lę jakby po­rzu­cił wście­kłość – Albo coś wy­my­ślisz, albo roz­szar­pię ci gar­dło! – za­koń­czył nagle. Od­wró­cił się i od­biegł w Las.

Lis na próbę zro­bił się lekko wy­pu­kły. Groź­ny war­kot oraz nie­bez­piecz­ne kły nie po­wró­ci­ły, więc wstał na równe łapy. Nie wie­dział, o co cho­dzi­ło panu Wil­ko­wi, ale był pewny, że Kura po­win­na mieć na ten temat ja­kieś po­ję­cie. Nie na darmo na­le­ża­ła do naj­więk­szych plot­ka­rek w Lesie. Spoj­rzał na nią groź­nie. Kura jakby się zmie­sza­ła, wy­szła jed­nak z li­siej nory i za­pro­po­no­wa­ła nie­zo­bo­wią­zu­ją­co:

– Może jajko?

Lis zwal­czył w sobie po­trze­bę zro­zu­mie­nia, dla­cze­go o mało nie zo­stał przed chwi­lą za­gry­zio­ny i roz­szar­pa­ny. Wie­dział, że je­że­li po­zwo­li Kurze ulec na­mięt­no­ści plot­ko­wa­nia, to może za­po­mnieć o jajku co naj­mniej do jutra. Drę­czy­ły go nie­po­kój i cie­ka­wość, jed­nak wie­dział, jak ważna jest ko­lej­ność dzia­łań pod­czas ho­dow­li dro­biu.

Po­zor­nie opa­no­wa­ny oparł pysk na przed­nich ła­pach i ze spryt­nym, lisim uśmie­chem uprzej­mie po­wie­dział:

– Tak, jajko, bar­dzo pro­szę.

Kura ode­szła scho­wać się za nie­wiel­kim krzacz­kiem. Uwa­ża­ła zno­sze­nie jajek za czyn­ność in­tym­ną. Lis leżał spo­koj­nie. Przy­mknął nawet oczy, uda­jąc lekką drzem­kę.

Kiedy roz­le­gło się gło­śne, pełne try­um­fu „Ko, ko, ko!”, sko­czył jak sprę­ży­na, prze­bił się przez li­sto­wie nie­po­zor­ne­go krzacz­ka i przed­ni­mi ła­pa­mi przy­szpi­lił Kurę do ziemi. Świe­żo znie­sio­ne jajko le­ża­ło obok, cze­ka­jąc na swoją kolej. Lis, świa­dom że ry­zy­ku­je dziob­nię­cie, zbli­żył pysk do ku­rze­go dzio­ba.

– Teraz mi po­wiesz: O CO WIL­KO­WI CHO­DZI­ŁO!

***

Na po­dwó­rzu sie­dzi­by Czło­wie­ka za­trzy­mał się sa­mo­chód. Wy­sia­dły z niego dwie isto­ty. Jedna więk­sza, a druga mniej­sza, z war­ko­cza­mi i czymś w ręku.

– Tata i Dziew­czyn­ka – wy­ja­śni­ła Mysz la­ko­nicz­nie. – Wcze­śniej przy­jeż­dża­ła z nimi także Mama, ale teraz jej nie widzę.

– Co ona ma w ręku? – Szczu­ro­wi wy­da­wa­ło się, że do­strzegł ruch.

– Nie mam po­ję­cia.

Nim spek­takl do­biegł końca, znu­dzo­ne gry­zo­nie po­rzu­ci­ły ob­ser­wa­cję po­dwó­rza, aby po­wró­cić do po­gry­za­nia pa­pie­ru.

– Chodź! Przyj­rzy­my się przy­by­szom! – za­pro­po­no­wa­ła Mysz, kiedy na dole cał­kiem już uci­chło.

– Idź sama – wy­mam­ro­tał Szczur z pyszcz­kiem peł­nym pa­pie­ru. – Ja jesz­cze tro­chę poczy… po­gry­zę tę rzecz. – Nie wie­dział, skąd wzię­ło się to dziw­ne prze­ję­zy­cze­nie. Jakaś cząst­ka nie­daw­no od­kry­tej duszy na­wią­za­ła kon­takt z nisz­czo­ny­mi kart­ka­mi.

Mysz sa­mot­nie ze­szła po scho­dach. Kie­ru­jąc się wę­chem, szyb­ko zna­la­zła pokój, który przez więk­szość roku nie był w ogóle uży­wa­ny. To tutaj za­trzy­my­wa­li się go­ście. Zaj­rza­ła przez szpa­rę. Dziew­czyn­ka le­ża­ła na ka­na­pie, wbi­ja­jąc nie­ru­cho­my wzrok w otwar­tą książ­kę. Tata sie­dział na łóżku, ma­su­jąc skro­nie.

Mysz prze­śli­znę­ła się pod drzwia­mi i zaraz po ich dru­giej stro­nie na­tknę­ła się na coś nie­co­dzien­ne­go. Na pod­ło­dze stała dru­cia­na, prze­no­śna klat­ka, w jej wnę­trzu zaś tkwił dziw­ny zwierz, po uzę­bie­niu są­dząc – gry­zoń!

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła, roz­sąd­nie nie pod­cho­dząc zbyt bli­sko.

– Moje imię to Świn­ka, Morś­ka Świn­ka – zdra­dził uwię­zio­ny gry­zoń nieco nie­wy­raź­nie, bo po­tęż­ne sie­ka­cze prze­szka­dza­ły w mó­wie­niu.

Mysz wi­dy­wa­ła już Świn­ki, jed­nak ta nie przy­po­mi­na­ła żad­nej z nich. Praw­dę mó­wiąc, była bar­dziej po­dob­na do pana Szczu­ra. Oczy­wi­ście gdyby ten przy­tył, za­pu­ścił futro i ja­kimś cudem skró­cił pysk. Mysz przyj­rza­ła się klat­ce. Dzię­ki swoim bo­ga­tym i czę­sto bo­le­snym do­świad­cze­niom z pu­łap­ka­mi bez trudu zi­den­ty­fi­ko­wa­ła zamek. Był to pro­sty, dru­cia­ny ha­czyk.

– Chcesz uciec? – za­py­ta­ła.

– Dokąd? – Chcia­ła wie­dzieć Świn­ka.

– Obej­rzeć dom, zo­ba­czyć za­gro­dę i Las!

„Tak! Świn­ka w dom, Świn­ka w las!” – po­my­ślał tłu­sta­wy gry­zoń.

– Wy­puść! – od­par­ła pro­szą­co.

Mysz z pew­nym wy­sił­kiem pod­wa­ży­ła ha­czyk i drzwicz­ki klat­ki sta­nę­ły otwo­rem. Nim Świn­ka zdą­ży­ła czmych­nąć w nie­zna­nym kie­run­ku, Mysz ostu­dzi­ła jej za­pa­ły.

– Mu­si­my się scho­wać! Dla cie­bie ten pokój to po pro­stu więk­sza klat­ka! Je­steś za duża, by zmie­ścić się pod drzwia­mi. Po­cze­ka­my, aż ktoś je otwo­rzy. Wtedy po­bie­gniesz za mną!

Ukry­te za de­ska­mi bo­aze­rii cze­ka­ły dłuż­szą chwi­lę, nim w końcu Tata pod­szedł do drzwi i za­czął je otwie­rać. Lek­kie uchy­le­nie wy­star­czy­ło, by gry­zo­nie sko­czy­ły do wyj­ścia.

– Pręd­ko, do Dziu­ry! Tam do­pie­ro bę­dzie­my bez­piecz­ne! – wy­dy­sza­ła Mysz, po­ko­nu­jąc za­kręt ko­ry­ta­rza. Pę­dzi­ła tak szyb­ko, że gdyby nie chod­nik da­ją­cy za­cze­pie­nie pa­zur­kom, z pew­no­ścią stra­ci­ła­by rów­no­wa­gę. Świn­ka oka­za­ła się po­jęt­na i także usi­ło­wa­ła za­sto­so­wać tę tech­ni­kę. Nie­ste­ty, była dużo cięż­sza, prze­tur­la­ła się więc dwa razy, nim zmie­ni­ła kie­ru­nek. Po­zbie­ra­ła się bły­ska­wicz­nie i kil­ko­ma su­sa­mi, z nie­wiel­kim tylko opóź­nie­niem, do­tar­ła do My­siej Dziu­ry.

Mil­cza­ły przez chwi­lę, od­zy­sku­jąc od­dech. Wy­glą­da­ło na to, że nikt ich nie ściga. Mysz za­mie­rza­ła już roz­po­cząć na­tchnio­ną prze­mo­wę o wol­no­ści, gdy z opusz­czo­nej chwi­lę temu czę­ści domu roz­legł się hi­ste­rycz­ny wrzask. Świn­ka ge­stem łapki po­wstrzy­ma­ła py­ta­nia.

– Tęśk­ni… – wy­ja­śni­ła re­flek­syj­nie. – Do­bzie jej tak!

***

W przy­droż­nym rowie, na skra­ju Czar­nej Rzeki, krył się Lis. Bez­po­śred­nie za­gro­że­nie wil­czy­mi kłami zmu­si­ło go do po­rzu­ce­nia wygód życia ho­dow­cy dro­biu. Zna­lazł sobie punkt ob­ser­wa­cyj­ny pod zmar­nia­łą pa­pro­cią. Ro­śli­na była dość nędz­na, bo stru­ta spa­li­na­mi, ale jej na­tu­ral­nie sze­ro­kie li­ście osła­nia­ły rude futro przed nie­po­żą­da­nym wzro­kiem. Roz­pę­dzo­ne, mor­der­cze stwo­ry prze­my­ka­ły po Rzece, zo­sta­wia­jąc za sobą pa­skud­ny smród. Lis wi­dział wiele zwie­rząt, któ­rym nie po­wio­dło się prze­kro­cze­nie tego pasa śmier­ci. Było wśród nich wiele Jeży, ale tra­fia­ły się także więk­sze ofia­ry, jak Jeleń lub Sarna. Rudy spry­ciarz robił to już nie pierw­szy raz i wie­dział, że klu­czem do suk­ce­su jest cier­pli­we wy­cze­ki­wa­nie na chwi­lę, gdy żaden sa­mo­chód nie bę­dzie aku­rat nad­jeż­dżał. W końcu wy­pa­trzył taki mo­ment i prze­mknął po czer­ni as­fal­tu. Po dru­giej stro­nie nieco się od­prę­żył i ru­szył przez łąki w kie­run­ku że­re­mia Bo­brów.

Kiedy do­tarł pra­wie na miej­sce, pod­szedł do dwój­ki przy­sy­pia­ją­cych straż­ni­ków i grzecz­nie, acz ostro szczek­nął:

– Dzień dobry, Bobry!

Przy­zwy­cza­jo­ne do noc­ne­go trybu życia, przez zmru­żo­ne śle­pia wi­dząc, że to tylko za­przy­jaź­nio­ny Lis, od­par­ły:

– Dobry! Dobry! – I pod­pie­ra­jąc się wza­jem­nie, za­snę­ły spo­koj­nie.

„Uro­cze” – po­my­ślał Lis sar­ka­stycz­nie i ru­szył w kie­run­ku że­re­mia. Kiedy zbli­żył się na tyle, by po­mię­dzy drze­wa­mi zo­ba­czyć pię­trzą­cą się w wo­dzie ko­pu­łę ob­gry­zio­nych pa­ty­ków, zo­rien­to­wał się, że przed­po­łu­dnio­we go­dzi­ny nie są naj­szczę­śliw­szą porą na wi­zy­tę. Go­spo­da­rze wy­da­wa­li się spać snem ka­mien­nym. Lis zwąt­pił, czy znaj­dzie tu teraz part­ne­ra do roz­mo­wy.

Już chciał za­wró­cić, gdy nagle z chasz­czy wy­sko­czył Bóbr o zmierz­wio­nym fu­trze. Widać było od razu, że na­żarł się sza­le­ju albo in­nych liści, po któ­rych nie mógł za­snąć. Miał wy­trzesz­czo­ne oczy i wy­da­wał się mocno spię­ty.

– OOOOO! – za­in­to­no­wa­ło zło­wiesz­czo osza­la­łe stwo­rze­nie, świa­do­me, że ta „re­to­ry­ka” zwy­kle dzia­ła. Za­wo­dze­nie wy­da­wa­ło się rów­no­cze­śnie głę­bo­kie i nie ozna­cza­ło nic na tyle kon­kret­ne­go, żeby szu­kać dal­szych ar­gu­men­tów.

Lis przy­siadł na tyl­nych ła­pach.

– O! – od­parł, skra­ca­jąc swą prze­mo­wę do mi­ni­mum. – Muszę roz­ma­wiać z wa­szym wo­dzem.

– OOO… – Bóbr urwał gwał­tow­nie. Za­uwa­żył, że Lis pa­trzy na niego jak na zimną prze­ką­skę, spo­koj­niej więc wy­ja­śnił:

– Szef śpi.

– Od kiedy go znam, albo śpi, albo je, albo…

– Gada? – zmierz­wio­ny Bóbr wszedł mu w słowo. – Ostat­nio już nawet nie chce mu się gadać. Zro­bił mnie sza­ma­nem i teraz to ja gadam!

– Muszę zatem roz­ma­wiać z tobą? Przy­cho­dzę z in­te­re­sem…

– Nasz in­te­res jest więk­szy niż twój in­te­res! – Sza­man nadął się i usi­ło­wał roz­to­czyć aurę au­to­ry­te­tu.

– Prze­pra­szam – Lis był uprze­dza­ją­co uprzej­my. – Czy przed chwi­lą pu­ści­łeś bąka?

Bóbr nieco się zmie­szał. Li­ście sza­le­ju po­wo­do­wa­ły pro­ble­my z tra­wie­niem i teraz wła­śnie po­sta­no­wił, że w życiu już ich nie tknie.

– Niech bę­dzie, zaraz szefa obu­dzę – zgo­dził się po­kor­nie.

Kilka minut póź­niej nad rzeką, w głębi bo­bro­we­go że­re­mia, Lis pro­wa­dził ne­go­cja­cje z panem Bo­brem. Nikt po­stron­ny nie miał sły­szeć tej roz­mo­wy. I nikt by jej pew­nie nie usły­szał, gdyby nie cho­ro­bli­wa cie­ka­wość pew­nej małej ru­do­ki­tej isto­ty.

Pani Wie­wiór­ka przy­cup­nę­ła na ga­łę­zi po­wy­żej i łap­czy­wie chło­nę­ła każde słowo.

***

Lis przy­wa­ro­wał na ubo­czu, słu­cha­jąc prze­mó­wie­nia pana Bobra.

– Ży­je­my w po­ko­ju z wszel­kim stwo­rze­niem! – pe­ro­ro­wał wódz Bo­brów. – Jemy ga­łąz­ki, ni­ko­mu nie wa­dzi­my! Mno­ży­my się, by prze­trwać, i bu­du­je­my, by pły­wać w spo­koj­nej wo­dzie!Dzi­siaj przy­szedł nasz su­cho­fu­try przy­ja­ciel, Lis! Przy­był w przy­jaź­ni, pro­sząc o pomoc…

Lis mu­siał przy­znać, że pan Bóbr po­tra­fił prze­ma­wiać! Uży­wał wielu słów, ale nic nimi nie prze­ka­zy­wał. Nawet naj­bar­dziej bły­sko­tli­wym mło­dym Bo­brom mu­siał wy­da­wać się nie­szko­dli­wym gru­ba­sem. Teraz Lis chciał, żeby go­rą­co­kr­wi­sta mło­dzież także jego sa­me­go z jego proś­bą uzna­ła za nie­szko­dli­we­go.

– Pana Misia zna­cie wszy­scy z wi­dze­nia! Kiedy go spo­ty­ka­cie nad rzeką, za­wsze was po­zdra­wia! Nigdy ni­ko­go nie zra­nił, mimo że jest po­tęż­ny i tłu­sty pra­wie jak ja!

Bobry przez chwi­lę wzno­si­ły okrzy­ki na cześć tłu­sto­ści oraz cho­dzą­cej z nią w parze mą­dro­ści i ła­god­no­ści. Za­do­wo­lo­ny pan Bóbr wy­szcze­rzył się do swo­ich po­ciot­ków.

– Su­cho­fu­try przy­był, by opo­wie­dzieć, jak Czło­wiek zra­nił pana Misia w jego wła­snym Lesie!

W tłu­mie po­że­ra­czy ga­łę­zi roz­le­gły się za­gnie­wa­ne po­mru­ki.

– Koń cią­gnie dy­szel wozu, Kura naj­pierw jakoś znosi, a póź­niej nawet sie­dzi na jaj­kach! A to są jajka Czło­wie­ka! I dy­szel! I wóz!

Bobry tro­chę stra­ci­ły wątek. Po­ję­cie wła­sno­ści prze­kra­cza­ło ich ko­lek­tyw­ny spo­sób poj­mo­wa­nia świa­ta. Wódz jed­nak kon­ty­nu­ował nie­zra­żo­ny:

– Krowa nie­god­nie po­zwa­la do­ty­kać swych wy­mion, by oddać mleko! Po­zwa­la za­brać wła­sne­go Cie­la­ka! I Świ­nia po­zwa­la za­brać sobie Pro­sia­ki!

Roz­le­gły się okrzy­ki. Ktoś wrzesz­czał: „Uwol­nić Świ­nię!”, ktoś inny: „Patyk lu­dziom w oko!”, "I szysz­ka! I szysz­ka!" usi­ło­wał za­bły­snąć któ­ryś z mniej­szych Bo­brów.

– A wszyst­ko to w za­mian za garść ziar­na! – pod­su­mo­wał pan Bóbr i teraz, kiedy słu­cha­cze na­praw­dę się roz­grza­li, po­sta­no­wił przejść do rze­czy:

– Złe czasy na­sta­ły, gdy wspól­ny wróg kla­so­wy, cie­mię­żą­cy oswo­jo­ne zwie­rzę­ta, za­czy­na strze­lać do naj­lep­szych z nas!

Kon­cep­cja „naj­lep­szych” była nie­zgod­na z dok­try­ną rów­no­ści, ale stary de­ma­gog był cał­ko­wi­cie pewny, że nikt na to nie zwró­ci uwagi. Teraz po­sta­no­wił do­pro­wa­dzić swą prze­mo­wę do fi­na­łu:

– Lis przy­był pro­sić o pomoc! Po­mo­że­cie!?

Bobry skan­do­wa­ły:

– Po­mo­że­my! Po­mo­że­my!

Gniew­ne głosy od­bi­ja­ły się echem od po­wierzch­ni wody. Brzmia­ło to jak praw­dzi­wy ryk ży­wio­łów Matki Na­tu­ry. Czy jed­nak był to ryk gnie­wu, roz­ba­wie­nia, czy żalu, nie było łatwo roz­strzy­gnąć.

***

W przy­droż­nym rowie Lis cze­kał na krót­ki mo­ment, gdy prze­pra­wa przez Czar­ną Rzekę sta­nie się bez­piecz­na. Nagle coś od­wró­ci­ło jego uwagę i za­kłó­ci­ło czuj­ność. Do rowu wsko­czy­ła młoda Bo­brzy­ca i pod­bie­gła bli­żej.

– Po­święć mi chwil­kę, panie Lisie – po­wie­dzia­ła nie­śmia­ło.

Lis spoj­rzał w jej ogrom­ne, wil­got­ne oczy i przez myśl prze­szło mu wspo­mnie­nie przy­ja­ciół­ki z dzie­ciń­stwa. Była to młoda Li­sicz­ka z le­żą­ce­go nie­opo­dal ma­tecz­ni­ka. Pod wra­że­niem sen­ty­men­tu za­po­mniał o wszyst­kim. Po­ło­żył pysk na przed­nich ła­pach, by wy­słu­chać mło­de­go stwo­rze­nia.

– Czy je­że­li za­gro­zi­my Czło­wie­ko­wi, to bę­dzie do nas strze­lał, jak wcze­śniej do pana Misia? – Młoda oka­za­ła się znacz­nie mniej na­iw­na, niż się spo­dzie­wał. Była jed­nak nie­śmia­ła. Pła­ski ogon po­kle­py­wał ner­wo­wo zie­mię, gdy mó­wi­ła.

– Nie, pięk­no­oka – Lis uśmiech­nął się, a jego uśmiech tym razem nie był nawet odro­bi­nę lisi.

– Dużo może się zda­rzyć, ale nikt nigdy nie bę­dzie do cie­bie strze­lał! – I czmych­nął przez Czar­ną Rzekę. Zro­bił to na oślep i je­dy­nie szczę­ściu mógł za­wdzię­czać to, że żaden sa­mo­chód go nie roz­płasz­czył.

Dłu­gi­mi su­sa­mi pę­dził do swo­jej nory. Ucie­kał przed obiet­ni­ca­mi, któ­rych nie po­tra­fił do­trzy­mać.

***

– Sią śpryt­ni! – mó­wi­ła Świn­ka Mor­ska pod pod­ło­gą.

– Śpryt­ni, jak coś bar­dzio śpryt­nie­go – wy­ja­śnia­ła w dro­dze po scho­dach, z pew­nym wy­sił­kiem pod­cią­ga­jąc się na ko­lej­ne stop­nie.

– Zbyt śpryt­ni, zieby to było dla nich dobre! – za­koń­czy­ła swoje roz­wa­ża­nia o Lu­dziach przed wej­ściem na strych.

Kiedy już prze­ci­snę­ła się przez szcze­li­nę po sęku, na chwi­lę onie­mia­ła. Strych był czymś ogrom­nym i nowym! W za­sa­dzie: czymś ogrom­nie nowym! Za ster­tą gazet przy­cup­nął gry­zoń nie­mal jej roz­mia­rów. Jego ciało zna­czy­ły bli­zny. Pod okiem miał za­go­jo­ną ranę. Świn­ce po­zna­ją­cej świat na wol­no­ści wydał się bar­dzo męski. Silny, duży, wy­spor­to­wa­ny… Do tego po­chy­lo­ny nad książ­ką, zatem nie­głu­pi.

Pełna ide­ałów o rów­no­upraw­nie­niu chłop­ców i dziew­cząt ode­zwa­ła się pierw­sza.

– Lubiś citać? 

– Cio? – za­py­tał Szczur, jakby za­hip­no­ty­zo­wa­ny. Z boku stała Mysz, tro­chę za­sko­czo­na i bar­dzo, bar­dzo za­zdro­sna.

– Citać! – po­wtó­rzy­ła Świn­ka.

– Czy… co? – Leśny Szczur nie łapał kon­tek­stu.

Za to panna Mor­ska szyb­ko zo­rien­to­wa­ła się, w czym rzecz. Ten dzi­kus nie umiał czy­tać! Wydał jej się tym bar­dziej słod­ki i nie­win­ny.

– Pać! – Wska­za­ła łapką na ob­gry­zio­ną książ­kę. – To sią śłowa! Tutaj, gdzie po­gry­źłeś, było: „psiy­pływ się koń­czy”. Teraź zioś­ta­ło… – spoj­rza­ła na kart­kę, prze­krzy­wia­jąc łebek – „psi… koń…”.

Szczu­ro­wi oczy­wi­ście prze­szło przez myśl, że Koń zwy­kle nie prze, tylko cią­gnie. Na całe szczę­ście szyb­ko po­wstrzy­mał swój język. W jakim świe­tle sta­wiał­by go ko­men­tarz w tym stylu?

– Zio­bać! Kaźde śłowo śkła­da się z liter! Róź­nych liter jest za­le­d­wie dwa­dzie­ścia parę, więc łatwo je zia­pa­mię­tać!

Świn­ka była pod­eks­cy­to­wa­na. Co cie­ka­we, Szczur także wy­da­wał się po­zo­sta­wać pod wra­że­niem tych re­we­la­cji. Od po­cząt­ku czuł, że te wiel­kie ka­wał­ki aro­ma­tycz­ne­go pa­pie­ru muszą mieć ja­kieś ma­gicz­ne wła­ści­wo­ści. Teraz do­wia­dy­wał się, że za­wie­ra­ły słowa, wia­do­mo­ści i myśli! Jakże pra­gnął wie­dzy, którą ofe­ro­wa­ła Mor­ska Świn­ka!

Mysz opa­no­wa­ła w końcu za­zdrość, ro­zu­mie­jąc, że dzie­je się coś nie­ty­po­we­go i cał­ko­wi­cie nie­zro­zu­mia­łe­go. Szczur miał nowe hobby, a to prze­cież do­brze. Po­sta­no­wi­ła mu na to po­zwo­lić, zwi­nę­ła się w kłę­bek i przy­sy­pia­jąc, zer­ka­ła od czasu do czasu na dwoje za­to­pio­nych w lek­tu­rze gry­zo­ni.

Prze­bie­ra­jąc w książ­kach, tra­fi­li na „Dok­to­ra Do­lit­tle”. Opo­wieść o czło­wie­ku, który umiał roz­ma­wiać ze zwie­rzę­ta­mi, wy­da­ła się Szczu­ro­wi fa­scy­nu­ją­ca. Kiedy opa­no­wał już de­szy­fra­cję liter na tyle, że na głos od­czy­ty­wał całe frag­men­ty, po­de­szła do nich za­in­try­go­wa­na Mysz i za­py­ta­ła:

– Chcesz nam, Świn­ko, po­wie­dzieć, że Czło­wiek po­sia­da in­te­li­gen­cję?

– Nie kaźdy – wy­ja­śni­ła panna Mor­ska. – Wsi­scy za to po­tra­fią citać i pi­siać!

Mysz ski­nę­ła roz­sąd­nie łeb­kiem. O ci­ta­niu wcze­śniej nie sły­sza­ła, ale wła­śnie była świad­kiem, jak Szczur ode­rwał się na chwi­lę od tej ma­gicz­nej czyn­no­ści, by wy­si­kać się nie­opo­dal. Pi­siał na ze­bra­ne dzie­ła Mark­sa i En­gel­sa, nie zda­jąc sobie spra­wy z sym­bo­li­ki tego gestu.

***

Lis był znacz­nie bar­dziej świa­do­my moż­li­wo­ści ludz­kie­go umy­słu. Wiele do­wie­dział się od Kury, sze­rzo­na przez Bobry ide­olo­gia także nie była bez zna­cze­nia. Rudy spry­ciarz po­dej­rze­wał nawet, że to lu­dzie zbu­do­wa­li Czar­ną Rzekę. Wie­dział, że to im wła­śnie służą po­twor­ne sa­mo­cho­dy. Ostroż­nie zbli­żał się do sie­dzi­by Czło­wie­ka. Pod­czas wcze­śniej­szych wizyt zo­rien­to­wał się, że nie jest to aż tak nie­bez­piecz­ne, jak się po­wszech­nie w Lesie uwa­ża­ło. Miał jed­nak dość roz­sąd­ku, żeby być ostroż­nym. To było obce do­mi­nium, pod­po­rząd­ko­wa­ne nie­obli­czal­ne­mu wład­cy. Po­dob­nie jak na Czar­nej Rzece, tutaj też nagle i nie­spo­dzie­wa­nie mogły stać się zwie­rzę­ciu różne złe rze­czy.

Na samym środ­ku po­dwó­rza, które po po­przed­nich wi­zy­tach za­czy­nał uwa­żać za zna­jo­me, na­tra­fił na po­tęż­ny pysk sa­mo­cho­du! Przez chwi­lę my­ślał, że jego lisi żywot do­bie­ga wła­śnie końca. Zaraz jed­nak zo­rien­to­wał się, że po­twór ma wy­ga­szo­ne śle­pia i stoi w miej­scu. Chyba spał. Na wszel­ki wy­pa­dek Lis po­ło­żył się na ziemi i prze­tur­lał na grzbiet, by po­ka­zać swoje pod­da­nie.

– Skła­dam ci hołd, po­tęż­na Be­stio – wy­szcze­kał rudy – Niech świa­tła gwiazd lśnią na twej błysz­czą­cej skó­rze po wsze czasy, a pysk twój gła­dzi czuły wiatr!

Sa­mo­chód nie drgnął nawet. Oczy re­flek­to­rów po­zo­sta­wa­ły zga­szo­ne. Za­głę­bio­ne w ziemi mor­der­cze opony trwa­ły w bez­ru­chu. Przez ułam­ki se­kun­dy Li­so­wi wy­da­wa­ło się, że sły­szy: „Bądź mym go­ściem”. Nie prze­jął się tym złu­dze­niem. Zro­zu­miał, że z ja­kichś przy­czyn sa­mo­chód nie jest teraz groź­ny. Pod­biegł do domu i szczek­nął dwa razy. Wie­dział, że pan Szczur roz­po­zna we­zwa­nie. Rze­czy­wi­ście, po chwi­li po­ja­wił się wy­wo­ła­ny gry­zoń. Miał za­łza­wio­ne oczy i wy­glą­dał, jakby był tro­chę zmę­czo­ny, jed­nak przy­tom­nie zwró­cił się do Lisa:

– Co się dzie­je w Lesie?

– Oj, nic do­bre­go – od­parł Lis, po­wstrzy­mu­jąc się od plo­tek o bez­kró­le­wiu. Jak na męż­czy­znę przy­sta­ło, sku­pił się na kon­struk­tyw­nej re­la­cji. – Pan Misio zo­stał ranny pod­czas tam­te­go spo­tka­nia z Czło­wie­kiem! Teraz głów­nie śpi i czuje się chyba coraz go­rzej. Niedź­wie­dzi­ca nie mówi po na­sze­mu, więc nie może prze­jąć wła­dzy! A Wilk… uparł się, że to moja wina! Mam już plan, mam to­wa­rzy­szy! Po­trzeb­na mi tylko twoja pomoc!

– Jaka pomoc? – ostroż­nie spy­tał Szczur.

Znał Lisa od dawna i miał świa­do­mość, że więk­szość jego po­my­słów była nie­bez­piecz­na, i to wcale nie dla sa­me­go ru­de­go. Lisie ma­tac­twa za­gra­ża­ły wszyst­kim na­oko­ło, nie zaś sa­me­mu krę­ta­czo­wi.

Ru­do­ki­ty, szep­cząc w szczu­rze uszko, zre­la­cjo­no­wał swoje plany.

Nagle cichą na­ra­dę za­kłó­ci­ły po­twor­ne, dzi­kie kwiki. Do­bie­ga­ły z obory. Lis cwa­niak jakby się tro­chę spło­szył.

– Prze­ka­żesz Czło­wie­ko­wi wia­do­mość! Ul­ti­ma­tum! – za­koń­czył już peł­nym gło­sem i ru­szył w stro­nę Lasu.

– Ale jak? – spy­tał gry­zoń, ob­ser­wu­jąc od­da­la­ją­cą się lisią kitę.

Nie otrzy­mał od­po­wie­dzi.

Już po zmierz­chu, za­sy­pia­jąc, gło­wił się, jak prze­ka­zać in­for­ma­cję Czło­wie­ko­wi. Nie znaj­do­wał roz­wią­za­nia. W końcu, zmę­czo­ny bez­owoc­nym kom­bi­no­wa­niem, za­padł w sen.

 

DZIEŃ PIĄTY

Dziew­czyn­ka obu­dzi­ła się skoro świt. Wczo­raj dużo szyb­ciej, niż się spo­dzie­wa­ła, skoń­czy­ła czy­tać „Anię z Zie­lo­ne­go Wzgó­rza", więc nie znaj­du­jąc in­ne­go za­ję­cia, po­szła wcze­śnie spać. Po prze­bu­dze­niu le­ża­ła chwi­lę nie­ru­cho­mo, za­sta­na­wia­jąc się, co bę­dzie tutaj robić. Jak oj­ciec mógł wy­wieźć ją do ta­kiej za­pa­dłej wio­ski? Nie było tu kom­pu­te­ra, ko­le­ża­nek i cen­trów han­dlo­wych! Te­le­fon nie miał za­się­gu, je­dy­na książ­ka, którą wzię­ła ze sobą, skoń­czy­ła się pra­wie od razu i na do­da­tek ucie­kła jej Ko­man­dor Świn­ka! O Ko­man­dor była ra­czej spo­koj­na. Ucie­ka­ła już nie­raz, ale za­wsze wra­ca­ła. Pro­ble­mem było, co robić z wol­nym cza­sem. Po cichu wsta­ła, za­ło­ży­ła dres i na bo­sa­ka wy­śli­znę­ła się z po­ko­ju.

Przez okna wpa­da­ły nie­mal po­zio­me pro­mie­nie słoń­ca. Dro­bin­ki kurzu mi­go­ta­ły w nich jak aniel­ski pył. Na mo­ment wy­war­ło to pewne wra­że­nie. Może nawet wy­da­ło się jej pięk­ne? Zaraz jed­nak wzru­szy­ła ra­mio­na­mi, w końcu lep­sze rze­czy wi­dzia­ła w „Har­rym Pot­te­rze". Ro­zej­rza­ła się wokół i jej uwagę przy­ku­ły pro­wa­dzą­ce w górę, nik­ną­ce w cie­niu scho­dy. Tak, to mogło być in­te­re­su­ją­ce! Mrok zro­bił się ostat­nio bar­dzo modny!

Bu­du­jąc w my­ślach hi­sto­rię dziew­czyn­ki zwie­dza­ją­cej stary dom, wcho­dzi­ła po­wo­li po lekko skrzy­pią­cych stop­niach. Osią­gnąw­szy szczyt, zna­la­zła się w nie­wiel­kiej, za to bar­dzo mod­nie mrocz­nej prze­strze­ni. Mię­dzy de­ska­mi po­czer­nia­łych drzwi lśni­ły wą­skie smugi świa­tła. Znów zo­ba­czy­ła aniel­ski pył i po­czu­cie kon­tak­tu z magią na­si­li­ło się. W tej chwi­li „Pot­ter" wy­da­wał się co naj­wy­żej po­rów­ny­wal­ny!

Po omac­ku zna­la­zła klam­kę i na­ci­snę­ła. Drzwi otwo­rzy­ły się pod wła­snym cię­ża­rem, skrzy­piąc gło­śno. Świa­tło na chwi­lę ośle­pi­ło Dziew­czyn­kę. Prawa stro­na stry­chu wciąż to­nę­ła w mroku, pod­czas gdy lewa była wy­peł­nio­na słoń­cem. Przez umiesz­czo­ne nisko okien­ka gwał­tow­nie wle­wał się świt. Dzie­siąt­ki drob­nych szcze­lin w da­chów­kach da­wa­ły po­czą­tek wą­skim smu­gom. Wszę­dzie mi­go­ta­ły dro­bin­ki kurzu, uka­zu­jąc pro­mie­nie jako snopy zło­tych płat­ków.

Całą pod­ło­gę za­le­ga­ły ster­ty złota! Za­mru­ga­ła. Wzrok po chwi­li przy­zwy­cza­ił się do bla­sku. Jed­nak to nie było złoto! Ow­szem, góry złota nie by­ły­by złe, ale mogły spra­wiać kło­po­ty. To, co wi­dzia­ła przed sobą, było nawet lep­sze! Ster­ty sta­rych ksią­żek i gazet! Wie­dzia­ła już, jak spę­dzi czas w go­spo­dar­stwie agro­tu­ry­stycz­nym! Teraz miała co czy­tać!

***

Jak co ranka, Szczur wsko­czył do koń­skie­go żłobu. Tym razem wy­bra­nie naj­do­rod­niej­szych zia­re­nek nie było jego je­dy­nym celem. Krzą­tał się moż­li­wie gło­śno, a gdy to nie po­mo­gło, ode­zwał się w końcu:

– Panie Koniu!

– Czego znowu? – za­py­ta­ło po­tęż­ne zwie­rzę le­ni­wie otwie­ra­jąc oczy.

– Wczo­raj­sze­go wie­czo­ra z obory sły­chać było prze­ra­ża­ją­ce kwiki!

– To ta Świ­nia, pierw­szy raz w życiu jest cię­żar­na – Koń jakby lekko się uśmiech­nął.

– Ro­dzi­ła?

– A gdzie tam! Ro­dzi­ła Krowa, ale Świ­nia to wi­dzia­ła i wpa­dła w pa­ni­kę, prze­ra­żo­na cze­ka­ją­cym ją samą po­ro­dem – teraz Koń uśmie­chał się otwar­cie. – Z Krową w po­rząd­ku i z Cie­la­kiem też. Po­mógł im ten nowy Czło­wiek. On się na tym zna. Zna cho­rych… – za­mknął temat koń i po­wró­cił do swo­jej drzem­ki na sto­ją­co.

Bie­gnąc w kie­run­ku domu, Szczur miał pysz­czek pełen owsa, a w gło­wie kłę­bi­ły mu się po­zna­ne dzię­ki czy­ta­niu słowa. Kim był Tata? „Zna-cho­rem"? Czy też „Cho­re-o-gra­fem"?

Kiedy do­tarł pod pod­ło­gę, ci­snął owies na zie­mię i zanim któ­ra­kol­wiek z pań zdą­ży­ła się po­ży­wić, strze­lił py­ta­niem pro­sto w ich prze­żu­wa­ją­ce pyszcz­ki:

– Kim jest Tata?

– Ćło­wie­kiem – wy­ja­śni­ła Świn­ka. Nim skoń­czy­ła mówić, już była pewna, że nie ta­kiej od­po­wie­dzi ocze­ki­wał Szczur.

– Co po­tra­fi?

– Citać, pi­siać. Raź wi­dzia­łam, jak robił kupę…

– Nie o to mi cho­dzi! – krzyk­nął Szczur nie­omal za­ła­ma­ny. W końcu uspo­ko­ił się na tyle, żeby opo­wie­dzieć, czego do­wie­dział się od mru­kli­we­go Konia.

– Ach, o to cho­dzi! – za­wo­ła­ła try­um­fal­nie Świn­ka. – Lecić! Lecić po­tra­fi!

– Latać? – Mysz czuła się za­gu­bio­na. – W jaki spo­sób ma to nam pomóc?

Mor­ska w końcu po­szła po rozum do głowy i wy­ja­śni­ła:

– Umie uźdra­wiać.

– A więc zna­chor? – Szczur usi­ło­wał po­wró­cić do w miarę zna­jo­mej ter­mi­no­lo­gii.

– Nie źnia­chur! We­re­ty­niaś… – Świn­ka była za­wsty­dzo­na, bo zda­wa­ła sobie spra­wę, że nie umie po­praw­nie wy­mó­wić tego słowa. By ukryć za­kło­po­ta­nie do­da­ła:

– Taki uźdro­wi­ciel dla źwie­ziąt!

Szczur sta­nął słup­ka. Nie­omal pękał od ge­nial­nych po­my­słów! Do­kład­niej – to dwóch róż­nych po­my­słów. Jeden na­le­żał do Lisa, drugi wła­śnie ro­dził się w szczu­rzym łebku. W obu przy­pad­kach bra­ko­wa­ło tylko jed­ne­go frag­men­tu.

– Jak mam prze­ka­zać Czło­wie­ko­wi in­for­ma­cję?! – zadał to py­ta­nie na głos, nie wie­rząc, by ktoś mu od­po­wie­dział.

– Proś­te! – dłu­go­let­nia lek­tu­ra przy­pad­ko­wych ksią­żek za­zna­jo­mi­ła Świn­kę z róż­ny­mi me­to­da­mi ko­mu­ni­ka­cji. – Po­wy­ci­naś zię­ba­mi od­po­wied­nie śłowa i uło­zisz z nich wia­do­mość!

Szczu­ro­wi przy­szło do głowy, że byle mały wie­trzyk znisz­czył­by taki list. Z po­mo­cą przy­szła jed­nak Mysz:

– Po­przy­kle­jasz wy­cię­te słowa żółt­kiem jajka do więk­szej kart­ki – do­ra­dzi­ła.

***

Po­tęż­ne ko­rze­nie zwa­lo­ne­go drze­wa utwo­rzy­ły głę­bo­ki wy­krot. W jego mrocz­nej głębi znaj­do­wa­ła się gawra. Niedź­wie­dzie wy­ko­rzy­sty­wa­ły tę kry­jów­kę wy­łącz­nie w cza­sie snu zi­mo­we­go. Tym razem pani Mi­sio­wa po­sta­no­wi­ła zro­bić wy­ją­tek, aby za­pew­nić mę­żo­wi spo­kój. Sama po­ło­ży­ła się nie­opo­dal i w mil­cze­niu strze­gła cho­re­go. Miś już drugi dzień bez prze­rwy spał. Przy­nio­sła mu rybę, ale nawet jej nie tknął. Chwi­la­mi mówił przez sen i wtedy na­słu­chi­wa­ła, czy nie powie cze­goś waż­ne­go. Jej oczy zro­bi­ły się wil­got­ne od łez, kiedy wspo­mniał o mo­ty­lu i zro­bił „pffffff­fu". Kilka kro­ków dalej, rów­nie mil­czą­co, przy­wa­ro­wa­ła Wa­de­ra. Sta­ra­ła się dodać przy­ja­ciół­ce otu­chy choć­by swą obec­no­ścią.

Po­śród smut­ne­go spo­ko­ju czas zda­wał się pły­nąć bar­dzo po­wo­li. Teraz z gawry sły­chać było: „Ja­gód­ki, ja­gód­ki" po­wta­rza­ne sła­bym gło­sem.

– Mój Wilk byłby wzru­szo­ny – mruk­nę­ła Wa­de­ra.

Niedź­wie­dzi­ca wy­da­wa­ła się tego nie sły­szeć. Przy­mknę­ła oczy i za­czę­ła nie­zro­zu­mia­le mam­ro­tać coś do sie­bie. Mogła być to mo­dli­twa lub mru­czan­ka za zdro­wie. Kto to może wie­dzieć? Wil­czy­ca nie ru­szy­ła się z miej­sca.

Nagle z ga­łę­zi ze­sko­czył rudy pło­mień. Wie­wiór­ka wy­lą­do­wa­ła po­mię­dzy niedź­wie­dzim a wil­czym py­skiem i, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc pa­nu­ją­ce do tej pory do­stoj­ne przy­gnę­bie­nie, za­czę­ła szcze­bio­tać.

– Panie nie uwie­rzą, czego się do­wie­dzia­łam!

Niedź­wie­dzi­ca otwo­rzy­ła sze­ro­ko oczy. Wa­de­ra pod­nio­sła pysk z przed­nich łap. Wie­wiór­ka lekko dy­sza­ła po dłu­gim biegu wśród ga­łę­zi. Nie cze­ka­jąc jed­nak, aż cał­ko­wi­cie od­zy­ska od­dech, za­czę­ła swą re­la­cję:

– Wilk mocno przy­ci­snął Lisa!

– A on po­tra­fi przy­ci­snąć… – Wil­czy­ca z roz­ma­rze­niem po­my­śla­ła o kilku sy­tu­acjach w ich wła­snej norze, jesz­cze przed przyj­ściem na świat Wil­cząt. Teraz o przy­ci­ska­niu nie było mowy. Dało się naj­wy­żej prze­ci­skać. Musi po­roz­ma­wiać z Wil­kiem o po­sze­rze­niu ko­ry­ta­rzy. Te re­flek­sje prze­rwał chi­chot wie­wiór­ki.

– A żeby pani wie­dzia­ła! Tak Lisa przy­ci­snął, że ten zro­bił się cał­kiem pła­ski. Gdyby po­tra­fił, pew­nie wsiąkł­by w zie­mię!

– A lisy to po­tra­fią? – Kura, która wła­śnie na­de­szła, była go­to­wa uwie­rzyć w do­wol­ne umie­jęt­no­ści swego ho­dow­cy.

– Nie po­tra­fią! – wark­nę­ła Wa­de­ra.

To ucię­ło dys­ku­sję i po­zwo­li­ło Wie­wiór­ce mówić dalej.

– Lis tro­chę po­kom­bi­no­wał i ru­szył na drugą stro­nę Czar­nej Rzeki. Długo szu­ka­łam, ale w końcu zna­la­złam miej­sce, gdzie ga­łę­zie drzew były wy­star­cza­ją­co bli­sko, i prze­pra­wi­łam się na drugą stro­nę. Udało mi się do­pę­dzić Lisa, kiedy wła­śnie wpły­wał w głąb że­re­mia. Zna­la­złam gałąź zwie­sza­ją­cą się nad wodą, bli­sko tej ich pie­cza­ry zbu­do­wa­nej z ob­gry­zio­nych pa­ty­ków. Na­słu­chi­wa­łam pil­nie.

***

Lis był cały mokry po prze­pra­wie przez pod­wod­ne wej­ście do że­re­mia. Robił dość ża­ło­sne wra­że­nie swoim po­zle­pia­nym fu­trem. Wy­glą­dał tak chudo, że przez myśl prze­szła mu obawa, czy za­spa­ny Bóbr nie po­my­li go z ka­wał­kiem drew­na i nie nad­gry­zie. Nic ta­kie­go jed­nak się nie stało. Pan Bóbr do­stoj­nie się­gnął po nie­oko­ro­wa­ny jesz­cze patyk i za­czął go ob­gry­zać le­ni­wie.

– Co cię do nas spro­wa­dza o tak wcze­snej porze… su­cho­fu­try? – tłu­sty wódz z wy­raź­ną zło­śli­wo­ścią użył li­sie­go przy­dom­ka.

– Mam in­te­res! Pro­po­nu­ję dzie­sięć jajek. Co­dzien­nie jedno.

– Dwa­dzie­ścia! Dwa dzien­nie!

– Czter­na­ście! I tylko do jed­ne­go dzien­nie mam do­stęp.

– Zgoda! Wy­słu­cham cię dalej – ła­ska­wie zgo­dził się pan Bóbr.

– Mu­si­cie tylko – kon­ty­nu­ował Lis – zbu­do­wać tamę tro­chę wyżej biegu rzeki. W taki spo­sób, żeby woda za­la­ła pola Czło­wie­ka.

Bóbr zje­żył się cały.

– Osza­la­łeś! Wiesz, co Czło­wiek z nami zrobi?!

– Nie wiem i ty też nie wiesz – Lis za­grał ostat­nią kartą. – Bę­dziesz miał za to czter­na­ście jajek!

– Czter­na­ście jajek już mam – Bóbr był dość stary. Róż­no­rod­ność ze­bra­nych w życiu do­świad­czeń na­uczy­ła go prze­bie­gło­ści. – Zgo­dzi­łem się je przy­jąć w za­mian za wy­słu­cha­nie tych two­ich bred­ni!

Nie­wzru­szo­ny Lis, który nawet po za­gra­niu ostat­nią kartą zda­wał się mieć na­stęp­ną w rę­ka­wie, wy­ja­śnił:

– Nie po­wie­dzia­łem jesz­cze, czemu ta akcja ma słu­żyć. A cho­dzi o roz­wią­za­nie bar­dzo po­waż­ne­go kry­zy­su. Otóż Czło­wiek zra­nił pana Misia. Je­że­li co­kol­wiek sta­nie się Mi­sio­wi, Las stra­ci naj­spo­koj­niej­sze­go wład­cę, ja­kie­go miał. Wła­dzę odzie­dzi­czy jego part­ner­ka, groź­na Mi­sio­wa z gór. Nie bę­dziesz mógł z nią nawet per­trak­to­wać, bo nie zna na­sze­go ję­zy­ka. Sam ro­zu­miesz, że dzika kró­lo­wa, prze­peł­nio­na roz­pa­czą i fru­stra­cją, może zmie­nić Las w strasz­ne miej­sce!

Lis umilkł, by po chwi­li zbli­żyć swój nos do bo­brze­go pyska.

– Tak na­praw­dę za co lu­bisz pana Misia? – za­py­tał groź­nie.

– Za to… Za to, że ni­ko­go z nas… nigdy nie zjadł – wy­szep­tał Bóbr, a jego wiel­kie oczy zro­bi­ły się jesz­cze więk­sze ze stra­chu.

– Ro­zu­miem, że mogę na was li­czyć – za­koń­czył Lis, czu­jąc, że wy­grał.

***

Wie­wiór­ka ła­pa­ła od­dech po zda­niu re­la­cji. Kura prze­cha­dza­ła się, po­wta­rza­jąc: „Ko, ko, ko", jakby wła­śnie znio­sła jajko. Była bar­dzo dumna z Lisa. Znów dawał o sobie znać nie­roz­sąd­ny sen­ty­ment. Wła­sny po­ry­wacz wy­da­wał się jej kimś god­nym po­dzi­wu!

Wil­czy­ca my­śla­ła, że Lis chyba osza­lał, sto­su­jąc ter­ro­ry­stycz­ne me­to­dy. To było nie­mo­ral­ne, a nawet, jak już za­po­mnieć o mo­ral­no­ści, bar­dzo ry­zy­kow­ne!

Pani Mi­sio­wa miała mie­sza­ne uczu­cia. Z jed­nej stro­ny chcia­ła dać Li­so­wi po pysku za uży­cie jej imie­nia do za­stra­sza­nia sym­pa­tycz­nych Bo­brów. Z dru­giej zaś wstą­pi­ła w nią otu­cha, że ktoś stara się coś zdzia­łać. W tym mo­men­cie z gawry do­bie­gło mla­ska­nie. Po wielu go­dzi­nach ma­ja­cze­nia był to bar­dzo bu­du­ją­cy dźwięk. Po­czła­pa­ła spraw­dzić, co się dzie­je. Za­sta­ła pana Misia śpią­ce­go, tym razem jed­nak z nosem w po­ło­wicz­nie zje­dzo­nej rybie.

***

Po po­łu­dniu Czło­wiek wró­cił z ob­cho­du obej­ścia. Był za­do­wo­lo­ny z wy­ni­ków. Cie­lak trzy­mał się do­brze. Już usi­ło­wał sta­wać na wła­snych no­gach! Locha miała nie­uczci­we, świń­skie spoj­rze­nie, ale wie­dział, że wkrót­ce uro­dzi mu miot Pro­siąt. Wszedł do domu, ścią­gnął gu­mia­ki i nalał sobie kie­li­szek cze­goś, co wy­glą­da­ło jak woda. Wy­chy­lił to na sto­ją­co i, nadal z bu­tel­ką w dłoni, za­siadł przed te­le­wi­zo­rem. Do te­le­wi­zo­ra przy­kle­jo­na była kart­ka. Od­sta­wił na­czy­nia na sto­lik i z pew­nym wy­sił­kiem prze­czy­tał:

ty / URA­TO­WAĆ / Miś Pu­cha­tek/ WTEDY NIE / ole­je­my Paula

Na dole, wie­dząc, że to spodo­ba­ło­by się Li­so­wi, Szczur do­kle­ił:

ROL­NI­KU DBAJ O CZY­STOŚĆ /JAJ

Czło­wiek bez trudu do­my­ślił się, że to córka let­ni­ka za­ba­wia się pi­sa­niem ano­ni­mów. „Coraz młod­sze dzie­ci czy­ta­ją kry­mi­na­ły – po­my­ślał. – Oby mi ar­sze­ni­ku do wódki nie na­sy­pa­ła!” – zmiął li­ścik i spraw­nym ru­chem wy­rzu­cił do kosza.

***

Dziew­czyn­ka sie­dzia­ła na stry­chu, za­to­pio­na w lek­tu­rze. Tak na­praw­dę nie mogła ni­cze­go do­czy­tać do końca, bo co chwi­lę ko­lej­na książ­ka lub cza­so­pi­smo przy­ku­wa­ły jej wzrok. Nagle zda­rzy­ło się coś, co od­wró­ci­ło uwagę nawet tak za­go­rza­łej czy­tel­nicz­ki. Na jed­nej ze stert gazet stała Ko­man­dor Świn­ka! Przez chwi­lę tkwi­ła dum­nie, po czym po­bie­gła w kie­run­ku swej pani. W pyszcz­ku nio­sła dużą kart­kę pa­pie­ru, która za­kłó­ca­ła płyn­ność jej ru­chów.

Mysz i Szczur ob­ser­wo­wa­li, jak cięż­ki od żółt­ka ka­wa­łek pa­pie­ru tra­fia do rąk ludz­kie­go dziec­ka. Wcze­śniej wi­dzie­li, jak Czło­wiek zlek­ce­wa­żył po­przed­nią wia­do­mość. Teraz na­dzie­ja zo­gni­sko­wa­ła się wy­łącz­nie w Dziew­czyn­ce. Trze­ba przy­znać, że pi­sząc list, Szczur po­sta­rał się bar­dziej niż przy po­przed­nim.

ranny / zwie­rzę / POD OCHRO­NĄ

ty / Po­mo­że­cie?

Pój­dziesz za mną!

Dziew­czyn­ka od razu ze­rwa­ła się na równe nogi i wy­czu­wa­jąc przy­go­dę, ru­szy­ła w ślad za Świn­ką. Jesz­cze w za­gro­dzie Czło­wie­ka pro­wa­dze­nie prze­jął Szczur. Zwal­niał co chwi­lę, by dać małej czas na do­go­nie­nie do , w końcu za­pro­wa­dził ją do Lasu i na ko­niec do gawry, gdzie przez sen ma­ja­czył pan Misio. Wi­dząc, co się dzie­je, dziew­czyn­ka od razu za­wró­ci­ła i bie­giem ru­szy­ła w stro­nę sie­dzi­by Czło­wie­ka.

Po dro­dze nikt jej nie nie­po­ko­ił.

To był Las, przez które nawet przed­szko­lak mógł przejść bez­piecz­nie. Żadne z du­żych zwie­rząt nie za­ata­ko­wa­ło­by dziec­ka. Nawet Bor­suk bałby się coś mu zro­bić.

***

Go­spo­darz był poza domem i praw­do­po­dob­nie kar­mił kury, gdy do domu wpa­dła Dziew­czyn­ka, wo­ła­jąc:

– Tato! Tato!

Oj­ciec, tro­chę prze­stra­szo­ny na­głym alar­mem, a tro­chę za­do­wo­lo­ny, że znów jest po­trzeb­ny swemu dziec­ku, wy­szedł na ko­ry­tarz.

– Tato! Chory zwie­rzak! – i mała za­czę­ła pła­kać.

Tata zro­zu­miał ko­mu­ni­kat. Chwy­cił torbę le­kar­ską i był gotów. Dziew­czyn­ka do­sko­na­le zda­wa­ła sobie spra­wę, że nie na­le­ży wcho­dzić w szcze­gó­ły. Po­pro­wa­dzi­ła ojca przez pole, krze­wy i za­ro­śla aż do sa­me­go ma­tecz­ni­ka. Jesz­cze zanim ru­szy­li, męż­czy­zna za­żar­to­wał na głos:

– Oby to nie oka­za­ła się Niedź­wie­dzi­ca z mło­dy­mi.

– Ro­zu­mie­my, co mówi? – zdzi­wił się Szczur, od­pro­wa­dza­jąc we­te­ry­na­rza wzro­kiem.

– To jego dar. Sią tacy lu­dzie, któzi po­tra­fią tak coś po­wie­dzieć, zie ro­źu­mie­my – wy­ja­śni­ła sto­ją­ca obok Świn­ka.

***

Im bar­dziej zbli­ża­li się do gawry, tym bar­dziej wzma­gał się nie­po­ko­ją­cy za­pach, który z każ­dym kro­kiem sta­wał się coraz in­ten­syw­niej­szy. Kiedy byli nie­mal na miej­scu, le­karz nie po­tra­fił już na­zwać go ina­czej jak tylko smro­dem.

Gdy mi­nę­li ostat­nie drze­wa za­sła­nia­ją­ce wy­krot, coś po­cią­gnę­ło Dziew­czyn­kę na bok. Po­zo­sta­wio­ny bez prze­wod­ni­ka Czło­wiek ro­zej­rzał się wokół. Po lewej zo­ba­czył Niedź­wie­dzi­cę przy­ci­ska­ją­cą jego córkę do ziemi. Widok był o tyle nie­sa­mo­wi­ty, że Niedź­wie­dzi­ca li­za­ła małą po twa­rzy, jak od­da­ny pies. Po pra­wej stro­nie krą­ży­ła Wil­czy­ca. W pierw­szym od­ru­chu męż­czy­zna pró­bo­wał się wy­co­fać. Wtedy za ple­ca­mi usły­szał groź­ne war­cze­nie. Obej­rzał się przez ramię i zo­ba­czył po­tęż­ne­go Ba­sio­ra który ob­na­żył kły.

Sta­ra­jąc się za­cho­wać spo­kój i nie wy­ko­ny­wać gwał­tow­nych ge­stów ru­szył po­wo­li w stro­nę wy­kro­tu. Zo­rien­to­wał się, że chyba o to cho­dzi­ło zwie­rzę­tom. Po­zwo­li­ły nie tylko iść, ale wręcz po­na­gla­ły, trą­ca­jąc za­chę­ca­ją­co no­sa­mi. We­te­ry­narz cały czas wal­czył z od­ru­chem na­tych­mia­sto­wej uciecz­ki. Wie­dział, co go czeka w głębi wy­kro­tu: chory Niedź­wia­dek, pew­nie ostat­ni ży­ją­cy z miotu. Kiedy tylko go do­tknie, pró­bu­jąc le­czyć, Niedź­wie­dzi­ca wie­dzio­na mat­czy­nym in­stynk­tem roz­szar­pie ludz­kie gar­dło.

Przez chwi­lę my­ślał o swo­ich ko­le­gach, na co dzień le­czą­cych ludzi. Czy na­praw­dę pra­co­wa­li w więk­szym stre­sie niż on w tej chwi­li?

Roz­my­śla­nia o służ­bie zdro­wia wpły­nę­ły ko­ją­co na opa­no­wa­nie we­te­ry­na­rza. Czuł, że nawet ręce prze­sta­ły mu drżeć. W tym mo­men­cie zo­ba­czył pa­cjen­ta. Za­po­mniał o wizji cho­re­go Niedź­wie­dziąt­ka.

To był jeden z naj­więk­szych Niedź­wie­dzi, jakie wi­dział! Wy­da­wał się spać, po­mru­ku­jąc przez sen. Do­sko­na­le wi­docz­na rana po­strza­ło­wa w oczy­wi­sty spo­sób sta­no­wi­ła pro­blem, z któ­rym le­karz przy­szedł się zmie­rzyć. Bez słowa wyjął z torby dwie strzy­kaw­ki z koń­ski­mi daw­ka­mi środ­ków prze­ciw­bó­lo­wych i zbli­żył się do pa­cjen­ta. W tym mo­men­cie pan Misio od­zy­skał na chwi­lę przy­tom­ność i spoj­rzał pro­sto na Tatę. Zmro­ził tym krew w jego ży­łach, zaraz jed­nak oparł głowę na po­sła­niu i z przy­ja­znym mru­cze­niem za­padł w sen. Pod­czas jed­nej z chwil przy­tom­no­ści wspo­mnia­no, że przyj­dzie Czło­wiek, aby mu pomóc. Teraz za­re­je­stro­wał tylko z ulgą, że to nie ten sam Czło­wiek, który go po­strze­lił.

Dwie igły zo­sta­ły wbite w po­bli­żu rany i śro­dek znie­czu­la­ją­cy po­pły­nął rów­no­cze­śnie z obu strzy­ka­wek. Niedź­wiedź nawet nie drgnął. Po­mru­ki­wał ra­do­śnie, śnił mu się bo­wiem ra­bu­nek miodu i za­baw­nie bez­bo­le­sne psz­cze­le uką­sze­nia.

Cze­ka­jąc, aż śro­dek prze­ciw­bó­lo­wy za­cznie dzia­łać, we­te­ry­narz roz­ło­żył na bia­łym płót­nie ze­staw błysz­czą­cych na­rzę­dzi. Pło­mie­niem za­pal­nicz­ki od­ka­ził każde z nich.

Wi­dząc pło­myk, ob­ser­wu­ją­ce zwie­rzę­ta cof­nę­ły się tro­chę. Lęk przed ogniem nigdy nie stał się dla nich ata­wi­zmem. Pło­mień nadal sta­no­wił re­al­ne za­gro­że­nie!

Po tym ry­tu­ale le­karz znów na­chy­lił się nad pa­cjen­tem. Srebr­nym, za­gię­tym na końcu pa­ty­kiem de­li­kat­nie son­do­wał ranę. Kiedy usły­szał me­ta­licz­ny dźwięk uśmiech­nął się – już wie­dział, że kula nie utkwi­ła głę­bo­ko!

Się­gnął po szczyp­ce i za ich po­mo­cą wy­cią­gnął brył­kę oło­wiu. Upu­ścił ją na zie­mię i po­zwo­lił, by po­to­czy­ła się na bok. Z otwo­ru wy­pły­nę­ło sporo krwi, zmie­sza­nej z ropą. Po jej ilo­ści i ko­lo­rze zo­rien­to­wał się, że nie zo­sta­ła uszko­dzo­na żadna tęt­ni­ca. Chwy­cił skal­pel i za­czął oczysz­czać ranę z za­in­fe­ko­wa­nej tkan­ki.

Pan Wilk od­biegł na stro­nę i dys­kret­nie zwró­cił po­ran­ny po­si­łek. Widok kro­jo­ne­go przy­ja­cie­la wy­da­wał się dość nie­po­ko­ją­cy.

Na ko­niec le­karz za­szył ranę i wstrzyk­nął an­ty­bio­tyk.

– Teraz bę­dzie już tylko le­piej! – po­wie­dział i po­dra­pał Misia za uchem. Ten za­re­ago­wał sen­nym mru­cze­niem. Za to Niedź­wie­dzi­ca ze­rwa­ła się na równe łapy i groź­nie wark­nę­ła:

– GRRR!

– Spo­koj­nie, jest po pro­stu za­zdro­sna – szczek­nął kilka razy Lis. – Teraz pro­szę za mną! – Od­biegł ka­wa­łek.

Le­karz nie ro­zu­miał ani słowa, jed­nak wy­czuł przy­ja­zny wy­dźwięk war­ko­tów i szczek­nięć. Zro­zu­miał, że może odejść. Ze­brał na­rzę­dzia, scho­wał je do torby i wraz z córką ru­szył za Lisem.

***

Wil­cze szcze­nia­ki ba­wi­ły się ra­do­śnie koło swo­jej nory.

– Łapa! Łapa! – wo­ła­ły, ile­kroć udało im się tra­fić łapą w łapę part­ne­ra. Po­gry­za­ły się przy tym i prze­wra­ca­ły. Tar­mo­si­ły i wy­krzy­ki­wa­ły dzie­cię­ce obe­lgi.

Wilcz­ka była bar­dziej ru­chli­wa i cały czas pro­wa­dzi­ła w ogól­nej punk­ta­cji. Nie da się wy­klu­czyć, że dla­te­go, że to ona pil­no­wa­ła punk­tów. Wil­czek cenił sobie po pro­stu dobrą za­ba­wę. Nie in­te­re­so­wa­ło go wy­gry­wa­nie, tylko sama po­zo­ro­wa­na walka. Do­sko­na­le ro­zu­miał, że pod­czas praw­dzi­wej po­tycz­ki li­czyć się bę­dzie je­dy­nie osta­tecz­ne chap­nię­cie. Punk­ty nie miały sensu.

Szcze­nia­ki zmę­czo­ne za­pa­sa­mi w końcu opa­dły na trawę i za­czę­ły dys­ku­sję o ostat­nich wy­da­rze­niach.

– Lis to cwa­niak! – za­chwy­ca­ła się Wilcz­ka, cho­ciaż jak na jej gust ru­dzie­lec był za niski. – Nie­omal­że wma­new­ro­wał Bobry w naj­więk­szą roz­ró­bę w oko­li­cy!

– Tak, miał plan. Ale za­uwa­ży­łaś, że ten plan nie zo­stał w ogóle prze­my­śla­ny? Ru­dzie­lec wy­my­ślił tylko, jak za­stra­szyć Czło­wie­ka. Nie miał po­ję­cia jak roz­ma­wiać, nie wie­dział też, co Czło­wiek mógł niby zro­bić, by wy­le­czyć pana Misia!

– Chyba masz rację – zgo­dzi­ła się nie­chęt­nie Wilcz­ka, która była w takim wieku, że po­trze­bo­wa­ła bo­ha­te­rów. – Tak na­praw­dę Lis zro­bił to tylko po to, żeby nasz oj­ciec nie mógł się cze­piać.

– Tak, sio­strzycz­ko. Lis to ego­ista, dla­te­go nie ma ni­ko­go poza ster­ro­ry­zo­wa­ną Kurą.

Na po­la­nę we­szła Wa­de­ra. Sły­sza­ła koń­ców­kę roz­mo­wy swo­ich dzie­ci i czuła się bar­dzo dumna, że sa­mo­dziel­nie do­szły do ta­kich wnio­sków. Nie by­ła­by jed­nak matką, gdyby nie do­rzu­ci­ła kilku słów od sie­bie:

– Lis nie jest złym zwie­rza­kiem. Nie­ste­ty, roz­pa­tru­je wszyst­ko w ka­te­go­riach wła­snej wy­go­dy i ślepo wie­rzy we wła­sny spryt. Któ­re­goś dnia skoń­czy źle, sa­mot­ny i roz­płasz­czo­ny na Czar­nej Rzece!

***

Szczur na­brał ostat­nio zwy­cza­ju od­gry­za­nia rogu każ­dej prze­czy­ta­nej stro­ny. Po­zwa­la­ło to jakoś pa­no­wać nad tym, co już prze­czy­tał, mimo cha­otycz­ne­go ska­ka­nia z lek­tu­ry na lek­tu­rę. Teraz po­gry­zał Ja­me­sa Bonda, który po­mógł mu zro­zu­mieć spo­sób przed­sta­wia­nia się Świn­ki Mor­skiej. Ta książ­ka po­mo­gła mu też wy­pra­co­wać wła­sną od­zyw­kę.

Po­ni­żej, w dol­nej czę­ści domu, pa­no­wał strasz­ny har­mi­der. To let­ni­cy pa­ko­wa­li ma­nat­ki i szy­ko­wa­li się do wy­jaz­du.

– Wy­jeź­dziam ź nimi – oświad­czy­ła nagle Mor­ska.

– Je­stem wstrzą­śnię­ty, choć nie zmie­sza­ny – od­parł Szczur na­chy­la­jąc się, by cmok­nąć ją w łapkę.

Dwie ster­ty gazet dalej Mysz aż wzdry­gnę­ła się z za­zdro­ści.

– Po­wo­dze­nia w wiel­kim świe­cie! – za­wo­ła­ła.

– Źro­zium­cie, w mie­ście jeśt lep­sie ziar­cie, now­sie ksiąś­ki. I film cia­śem obej­zię… No i mam śtałą opie­kę me­dyć­ną. Jak się źro­bię śtara, to się psida…

– Już je­steś stara! – wrza­snę­ła Mysz zza ga­ze­ty.

– No i Dziew­cin­ka mnie kocha… – Świn­ka po­bie­gła na dół, by do­łą­czyć do Ludzi.

Szczur wy­do­był spo­śród szpar­ga­łów ko­lej­ną przy­go­to­wa­ną przez sie­bie kart­kę i trzy­ma­jąc ją w pyszcz­ku, rów­nież zbiegł na dół. Długo kom­bi­no­wał, jak dys­kret­nie po­dejść do we­te­ry­na­rza. Udało się w ostat­niej chwi­li. Męż­czy­zna sie­dział w sa­mo­cho­dzie i już miał za­trza­ski­wać drzwicz­ki, kiedy gry­zoń, wsko­czyw­szy mu na ko­la­na, po­ło­żył przed sobą kart­kę. Za­sko­czo­ny Tata prze­czy­tał:

wró­cisz/ DO NAS / ?

– Przy­ja­dę za mie­siąc zo­ba­czyć, jak się goi rana. I chyba za­wsze będę wra­cał tu na wa­ka­cje – od­po­wie­dział.

Szczur wy­sko­czył z sa­mo­cho­du i po­gnał przez pola w stro­nę Lasu.

***

Tego wie­czo­ra na po­la­nie, nie­opo­dal wil­czej jamy, spo­tka­ły się wszyst­kie zwie­rzę­ta. Przy­szedł nawet pan Miś, wspie­ra­jąc się na Niedź­wie­dzi­cy. Od ope­ra­cji usu­nię­cia kuli czuł się coraz le­piej, był jed­nak nadal wy­czer­pa­ny i dużo spał. Po­wie­dział tylko (sto­sun­ko­wo grom­kim gło­sem): „Wi­taj­cie" i zło­żył po­tęż­ny pysk na przed­nich ła­pach, za­sy­pia­jąc.

– Prze­pra­szam za niego. Wciąż do­cho­dzi do sie­bie. Już mnie męczy to cią­głe ła­pa­nie dwóch ryb, żeby zjeść tylko jedną – wy­ja­śni­ła Niedź­wie­dzi­ca z uśmie­chem.

– Pani mówi po na­sze­mu? – Wie­wiór­ka była kom­plet­nie za­sko­czo­na.

– Ow­szem. – Mi­sio­wa skrom­nie spu­ści­ła wzrok, oglą­da­jąc wła­sne pa­zu­ry. – Ktoś musi, skoro ten od­waż­ny idio­ta dał się po­strze­lić. A wła­śnie! Tam jest ktoś, kto chce pani coś po­wie­dzieć, pani Wie­wiór­ko!

Na po­la­nę wy­biegł pan Szczur. Fu­ter­ko miał zmierz­wio­ne i lekko drżał z po­wo­du tremy. Nie był przy­zwy­cza­jo­ny, by prze­ma­wiać przed tak licz­nym au­dy­to­rium. Wie­dział, że ota­cza­ją go przy­ja­cie­le. Wśród zwie­rząt nie było ani jed­ne­go, które nie ro­zu­mia­ło­by jego za­sług w ra­to­wa­niu pana Misia.

– Już nigdy, prze­nig­dy nie na­zwie mnie pani tchó­rzem i zło­dzie­jem! – wy­krzy­czał Wie­wiór­ce pro­sto w nosek.

– Naj­wy­żej od­waż­nym zło­dzie­jem – za­chi­cho­ta­ła Wie­wiór­ka.

Szczur po­czuł się zbity z tropu. Wie­wiór­ka, która wciąż pa­mię­ta­ła kra­dzież po­je­dyn­cze­go orzesz­ka, ode­zwa­ła się:

– Do na­pi­sa­nia li­stów uży­łeś go­to­wych słów, które ukra­dłeś z ksią­żek!

– Ale… – Szczur chciał się bro­nić. Nie po­tra­fił jed­nak nic wy­my­ślić. Znów po­czuł się bez­war­to­ścio­wym, mar­nym stwo­rze­niem.

– Nie! – za­brzmiał pi­skli­wy głos Myszy. – Po­je­dyn­cze słowa, choć­by i na­pi­sa­ne na pa­pie­rze, nie na­le­żą do ni­ko­go! Ale te listy, któ­ry­mi pan Szczur ura­to­wał Pana Lasu, to były słowa Szczu­ra!

Roz­le­gły się licz­ne wi­wa­ty na cześć dziel­ne­go gry­zo­nia, który stał teraz lekko za­kło­po­ta­ny. Zwie­rzę­ta pod­cho­dzi­ły, by mu gra­tu­lo­wać. W końcu po­de­szła nawet Wie­wiór­ka, prze­pra­sza­jąc za wszel­kie złe słowa na jego temat. Szczur uśmiech­nął się wy­ro­zu­mia­le i uści­snął zgrab­ną łapkę.

– Naj­waż­niej­sze, że je­ste­śmy po tej samej stro­nie – wy­ja­śnił chwi­lę przed tym, nim po­rwał go tłum roz­tań­czo­nych zwie­rząt.

Był to ta­niec dość dziw­ny, bo nie po­dą­żał za mu­zy­ką. Wy­da­wa­ło się, że to pląs tego ro­dza­ju, z któ­re­go mu­zy­ka do­pie­ro mogła wy­nik­nąć. Więk­sze zwie­rza­ki nie brały w nim udzia­łu, świa­do­me, że mo­gły­by skrzyw­dzić kogoś mniej­sze­go, za to mniej­sze stwo­rzon­ka ra­do­śnie ha­sa­ły, zde­rza­jąc się i tar­mo­sząc. Mnó­stwo drob­nych ra­mion po­nio­sło Szczu­ra na skraj tłumu. Kiedy już pra­wie uwol­nił się od ciżby, miał oka­zję po­znać dwie dość atrak­cyj­ne Nor­ni­ce. Do dziś pa­mię­ta, jak te nie­tu­tej­sze dziew­czy­ny ści­ga­ły go, wy­krzy­ku­jąc z obcym ak­cen­tem:

– Po­fy­glu­jem!? Pane Sczu­re…

Na ubo­czu do sa­mot­ne­go pana Lisa po­de­szła pięk­no­oka Bo­brzy­ca.

– Przy­sła­li mnie po pierw­sze jajko – wy­ja­śni­ła chłod­no. W jej oczach nie było śladu po­przed­nio oka­zy­wa­ne­go sza­cun­ku. Kiedy Lis wrę­czył jej jajko, do­da­ła mści­wie:

– Niech pan nigdy nie od­wie­dza nas za Czar­ną Rzeką! Pan Bóbr mówi, że wasza przy­jaźń na­le­ży do prze­szło­ści.

– Zo­rien­to­wał się? – spy­tał po­kor­nie Lis.

– Tak, zo­rien­to­wał się, że chcia­łeś ry­zy­ko­wać naszą skórą, by chro­nić wła­sną!

– Chcia­łem ra­to­wać pana Misia!

– Nie! Chcia­łeś ra­to­wać sie­bie, uda­jąc, że ra­tu­jesz Misia! – co po­wie­dziaw­szy, od­wró­ci­ła się, aby odejść do­stoj­nym kro­kiem.

***

Słoń­ce chy­li­ło się ku za­cho­do­wi. Kolor nieba z błę­kit­ne­go sta­wał się gra­na­to­wy. Świa­tło z bia­łe­go sta­wa­ło się złote.

Pan Szczur sie­dział na skra­ju Lasu, po­dzi­wia­jąc z od­da­li schlud­nie roz­pla­no­wa­ne żyzne pola. Za ple­ca­mi miał gę­stwi­nę drzew, przed sobą kró­le­stwo Czło­wie­ka. Był świa­dom, że na­le­ży do obu tych świa­tów. Las nęcił przy­go­dą i ro­man­ty­zmem, ludz­ka za­gro­da zaś bez­pie­czeń­stwem i wy­go­dą.

No i… książ­ka­mi! Szczur po­dej­rze­wał, że więk­szość z tego, co czy­tał, nie mogła być praw­dą. Kiedy wspo­mniał o tym Świn­ce, ta z po­wa­gą po­ki­wa­ła łeb­kiem. Po­wie­dzia­ła wtedy: „Wi­dziś, to jeśt wła­śnie śtuka, zieby umieć od­róź­nić”. Zaraz potem po­kłó­ci­li się jed­nak o Sło­nia. Szczur za nic nie chciał uwie­rzyć w jego ist­nie­nie!

Te roz­my­śla­nia prze­rwał Bor­suk. Pod­szedł nie­zgrab­nie i fuk­nął parę razy.

– Spo­koj­nie, nic ci nie zro­bię, Szczur­ku. Na razie… – wy­chry­piał. – Roz­szar­pa­li­by mnie. Ale póź­niej… mógł­byś dla mnie pra­co­wać! Do­nieść, gdzie ostat­nio bzyka syn Chra­bąsz­cza, komu Ku­kuł­ka pod­rzu­ci­ła jajko… Takie tam drob­ne in­for­ma­cje.

Szczur zer­k­nął na Bor­su­ka. Ten wy­glą­dał na za­do­wo­lo­ne­go z sie­bie, jakby skła­dał szczo­drą ofer­tę. Drugi raz Szczur już na niego nie spoj­rzał. Nie oglą­da­jąc się, ru­szył w stro­nę ludz­kiej za­gro­dy.

Teraz Las wy­da­wał się pięk­nym miej­scem, miał tam przy­ja­ciół. Był jed­nak dziki, nie­obli­czal­ny i nie­bez­piecz­ny. Wra­cał więc do ksią­żek, cy­wi­li­za­cji i zno­śnej opie­ki me­dycz­nej. Ucie­kał od le­śnych gang­ste­rów w stylu Bor­su­ka. No i Mysz – wy­da­wa­ła się do­brym kom­pa­nem. Mogli po­ga­dać o wszyst­kim, co Szczur wy­czy­tał. Mysz także uczy­ła się czy­tać, ale książ­ki wciąż ko­ja­rzy­ły jej się bar­dziej z wy­god­nym le­go­wi­skiem niż z in­te­re­su­ją­cy­mi te­ma­ta­mi. Co nie zna­czy­ło, że wy­god­ne le­go­wi­sko nie mogło być in­te­re­su­ją­ce! Z tą myślą w gło­wie Szczur przy­śpie­szył. Wej­dzie na strych, ułoży się i wy­ko­rzy­sta ostat­nie pro­mie­nie słoń­ca, by prze­czy­tać kilka stron przed snem!

 

 

koniec

Koniec

Komentarze

…ale zawsze chętnie przeczytam fajne opowiadanie o zwierzętach. :)

powyższy cytat wzięty został z komentarza regulatorzy do mojego tekstu.

Z przyjemnością przeczytałem to opowiadanie po raz drugi. Trochę czasu minęło od pierwszego. Dobre nie tylko na początek dnia na poprawę humoru i również dla dzieci. To pochwała, bo dzieci są bardzo wymagające. :)

Wielokrotnie czytałam historię Pana Misia i mieszkańców jego lasu, za każdym razem z wielkim ukontentowaniem, więc jeśli ktoś jeszcze nie zna tej opowieści, szczerze polecam – czytajcie, bo naprawdę warto! :D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jakież to było cuuuuudne!:)

Już tylko spokój może nas uratować

Jestem zaszczycony komentarzami od tak doświadczonych czytelników. Jednak wrzucając tekst tutaj liczyłem na odzew czytelników świerzo upieczonych. Trzeba sobie to powiedzieć Rinosie: “lepsze czasy masz już za sobą” :(

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinosie, bywasz tu rzadko, nie komentujesz, a oczekujesz, że do Twojego opowiadania zbiegną się nowi czytelnicy. Sugeruję abyś może przeczytał kilka opowiadań nowych użytkowników, skomentował je, a jestem pewna, że Pan Misio znajdzie jeszcze wielu wielbicieli.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie sądzę, żeby to miało pomóc. Przxeczytałem 3 opowiadania i je pozytywnie skomentowałem (chociaż były koszmarne). Ale nadal, my tu z Regulatorką, Misiem Koala, Rybakiem no 3 kisimy się we własnym sosie. Na żadnych nowych czytelników nie można liczyć, bo ci co potrafią czytać poszli na Instagrama i Facebooka czytać jak sobie radzić z shuffle dancem.

Cóż, Twoje opowiadanie jest długie, a w dodatku raz już je wrzucałeś na forum (jest w bibliotece). Osobiście planowałem przeczytać tekst w weekend, ale po lekturze Twojego komentarza straciłem zapał.

„Pokój bez książek jest jak ciało bez duszy”

Zarzucasz innym nieumiejętność czytania, choć sam robisz błędy w krótkim komentarzu. xD

Też chciałem przeczytać w weekend, ale mi się odechciało.

No to sobie narobiłem! Kochani, zrozumcie rozgoryczenie niedoszłego pisarza i jednak przeczytajcie, proszę.

 

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Opowiadanie jest długie, ale nie marnuje ani odrobiny czasu czytelnika. Każde zdanie jest ważne.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Aż mi głupio pisać takie oczywistości, ale trudno. Czy pomyślałeś przez chwilę, jak się poczują autorzy tekstów, które skomentowałeś? Po co w ogóle dodałeś ten komentarz? Chciałeś się pochwalić hipokryzją, czy co?

Nie miałem nic złego na myśli. SAm mam przyjaciółkę, która jest pisarką i bardzo ją sobie cenię. Wyminiamy się książkami i cztamy mniej więcej to samo.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

P:rzecztaj Pana Misia, To da Ci prawo by go sponiewierac, Życzxę milej lr4ktury

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Ja się nie kiszę. :D. A Twój tekst jest bardzo dobry bez namawiania do lektury. Sam bym go wydał, gdybym miał wydawnictwo. A że mało kto go czyta… Pisałem już tu, że skokowo spada wydolność czytelnicza PT Publiczności. W ciągu 4 lat widzę tu prawdziwą przepaść między starymi a nowymi czasy. Do Biblioteki NF zaczęły trafiać szorty (kiedyś nie do pomyślenia) oraz niektóre teksty, które pół dekady temu nie dostałyby nawet jednego klika. To marny prognostyk na przyszłość, ale 30 lat postępu postępu robi swoje. Nic nie poradzisz. Dlatego nie proś nikogo o lekturę Misia. To kwestia godności. Nie Ty tracisz, jeśli PT Publiczność tu nie przeczyta, a owa PT Publiczność. Ja Ci mówię, że to doskonałe opowiadanie, godne polskiego kanonu literatury dziecięcej. I niech Ci to osłodzi góry z. Bo ja WIEM, co Ci mówię. . Pozdr.

Już tylko spokój może nas uratować

osłodzi gorycz. Autokorekta turnieje do reszty :D

Już tylko spokój może nas uratować

Durnieje, nie turnieje. Co za padaka ta AI!

Już tylko spokój może nas uratować

Durnieje, nie turnieje. Co za padaka ta AI!

Już tylko spokój może nas uratować

Palaio: usunąłem dyskutowany komentarz. Jest mi z jego powodu głupio i bardzo za niego przepraszam.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Okej. Jak chcesz, możemy usunąć naszą rozmowę.

Niech zostanie. Ku przestrodze innych zbyt pewnych siebie autorów.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rybak3: Twoje słowa są miodem dla moich uszu, ale czytelnik to rzadki skarb obecnie. Pisać może każdy, a już żeby przeczytać trzeba w to włożyć trochę wysiłku. Pisanie daje dużo radości przy samym pisaniu.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Koala75: A Ty napisałeś opowiadanie o zwierzętach? Proszę, podaj linka! Uwielbiam takie opowiadania!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Regulatorzy: a chociaż raz przeczytałaś ten egzemplarz z autografem? Generalnie doświadczenie z czytania papierowej książki są lepsze.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinosie, jakże bym mogła nie przeczytać! Dodam tylko, że była to lektura szczególna, albowiem w sposób szczególny odbiera się tekst czytany wcześniej po wielokroć, poprawiany i rozbierany na czynniki pierwsze.

Poza mną ksiażkę przeczytał mój mąż oraz grono przyjaciół. Wszystkim się bardzo podobała, choć niektórzy uważali, że są chyba za starzy na opowieści dla dzieci… Długo zastanawiałam się, czy są godni być moimi przyjaciółmi. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rinos, klucz tkwi w słowach:"włożyć trochę wysiłku" w czytanie. No właśnie taka jest dziś PT Publiczność: czytanie świetnie napisanego drukowanego JUŻ jest dla niej wysiłkiem, ciężką pracą a nie rozrywką i radością, jak jeszcze kilkanaście lat temu. To obrazuje zarówno obecny koszmarny upadek cywilizacyjno-edukacyjny jak i to, że kolejnym etapem po owym okresie "wysiłku"czytelniczego będzie już zwyczajny analfabetyzm powszechny. Tu, w Polsce, bo w centrach cywilizacyjnych niekoniecznie. Sami sprowadzamy się w ten sposób do stanu 85 lat temu postulowanego przez Niemców hitlerowskich: przeciętny Polak ma umieć się podpisać i liczyć do stu. I to mu ma wystarczyć. Ot, co!

Już tylko spokój może nas uratować

Regulatorko: Bardzo mi miło, że tak mówisz. A znajomi, którzy mówili, że są za starzy, pewnie tak mówili przed mprrzeczytaniem. W końcu w Panu Misiu jest wiele treści dla dorosłych. Jeżeli nawet nie, to nie usuwaj ich ze znajomych. Każdy ma prawo do własnego zdania :)

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rybaku numer 3: wydaje mi się, że aż tak źle nie jest. Zobacz ile osób pisze. To oznacza, że imponuje im słowo pisane i sami chcieliby znaleźć się w gronie podziwianych pisarzy. Trochę do nich niestyety nie trafia, że droga do panteonu prowadzi przez przeczytanie ogromnej ilości cudzych książek. A najgorsze w tym jest to, że często trafia się przy tym na książki kiepskie, lub poślednie. Co nie tylko nie poprawia warsztatu, ale może go trwale zepsuć. Dlatego są oni ostrożni w doborze lektur. Skoro w EMPIKu można często trafić na gniota, to co dopiero na portalu, gdzie nikt tekstów nie weryfikuje przed pierwszą publikacją.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Rinosie, moi znajomi i przyjaciele to moi równieśnicy, czyli osoby nieco po siedemdziesiątce i chyba już zawsze będą twierdzić, że są na coś za starzy. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ja mam 52 lata i nie czuję się za stary na cokolwiek. No, może na sport tak, ale czytać mogę wszystko. Choćby Niziurskiego, którego sobie ostatnio odświeżyłem. Bardzo przy tym pomaga wczesna demencja, bo po kilku latach nie pamiętam książki i mogę ją przeczytać ponownie i być zaskoczony zakończeniem.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Dziś, kiedy wzrok już nie ten i nawet okulary do czytania nie pomagają, zwłaszcza przy dość drobnym druku, czytam znacznie mniej książek, tym bardziej, że mnóstwo czasu pochłania mi lektura opowiadań portalowych.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Misio ma duże litery. Chodziło o to by wycisnąć te 154 strony.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

O tak, Pan Misio ma litery stosowne dla starych oczu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No tak, liery dla dazieci i zdzecinniałych osób :) To żart, tylko mi się nie obraź zdziecinniała osobo!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Swoją drogą osoby 70+ stanowią większość czytelników Pana Misia. Takie przyjaciółki ma moja Mama, która sprzedała im większość nakładu. Ileż się pochwał nasłuchałem! Były też głosy oburzenia, że jak to? Dla dzieci? Przecież te zwierzęta cały czas myślą jak zjeść jedno drugie! Pograłyby we współczesne gry komputerowe!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

To ja pozostanę przy czytaniu. O grach nie mam żadnego pojęcia.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie mam siedemdziesięciu. :D

Już tylko spokój może nas uratować

Rybak3: ale nie kupiłeś tylko przeczytałeś za darmo.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Dają – bierz, biją – uciekaj! Gdyby książka miała dobrą reklamę, bym się o niej dowiedział. Widać – nie miała.

Już tylko spokój może nas uratować

Chodziło mi tylko o to, że nie wchodziszisz do średniej sprzxedaży. Ciekawe czy ci młodzi pisarze przeczytają? W końcu weekend mija. Podejrzewam, że obraziłem ich sku0,tecznie.

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Byś był na Discordzie, to byś wiedział. Portal nf to tylko nakładka na discorda nf :D

Już tylko spokój może nas uratować

To wolno tutaj wrzucać drugi raz to samo opowiadanie, żeby zdobyć nowych czytelników? Fajnie, może też tak zrobię.

"Moim ulubionym piłkarzem jest Cristiano Ronaldo. On walczył w III wojnie światowej i zginął, a teraz gra w reprezentacji Polski". Antek, 6 l.

Akurat to opowiadanie jest tego warte. Choć to… Nie fantastyka

Już tylko spokój może nas uratować

Rinosie, dzisiaj zobaczyłem twoje pytanie:

 

Koala75: A Ty napisałeś opowiadanie o zwierzętach? Proszę, podaj linka! Uwielbiam takie opowiadania!

 

Nie dorosłem jeszcze do opowiadań, ale kilka króciaków o zwierzętach na moim profilu znajdziesz. Są to w porządku alfabetycznym szorty:

“Dziwny świat”

“Nadchodzi zmiana”

“Ratownik”

“Wielkanocny” 

“Zajączek”

oraz

droubble “Wdzięczność” i dribble “Współlokatorka”

 

Zapraszam, miłego czytania. :)

 

Koala75: wow, ale tego! Widać, że lubisz zwierzaki. To się chwali, już czytam!

Jestem sygnaturką i czuję się niepotrzebna.

Nowa Fantastyka