Miałem sprawę do załatwienia w urzędzie i co tu się wydarzyło, to sam nie wierzę. Ostrzegam: to będzie historia z przekleństwami, ale tylko w, kurwa, uzasadnionych momentach.
No więc miałem sprawę urzędową do załatwienia, z tych skomplikowanych, które wymagają uporu, elastyczności i jakiejś podstawowej otwartości ze strony administracji lokalnej. Na dodatek miałem też termin, po którym czekały już kary idące w tysiące. Zacząłem oczywiście załatwiać przedostatniego dnia, dlatego że odpierdolcie się ze swoimi "czemu tak późno" i “trzeba było wcześniej”.
Trochę o charakterze sprawy: do jej załatwienia trzeba było mieć wiele dokumentów o różnorodnym charakterze, przy czym nikt ci nie powie jakich dokładnie. Na liście są faktury, tłumaczenia przysięgłe, umowy kupna-sprzedaży, potwierdzenia opłacenia akcyzy, potwierdzenia opłacenia innych rzeczy i wiele, wiele kolejnych.
Próbowaliście kiedyś wygenerować potwierdzenie opłacenia akcyzy? Bo jeśli nie, to nawet ze mną nie zaczynajcie, ma to związek z Urzędem Skarbowym w Nowym Targu i tylko tym, żadnym innym na cały kraj, pięciostronicowymi instrukcjami i trzydniowym okresem czekania, aż zaksięgują w tym Nowym Targu, co mają do zaksięgowania, nie wiem, kurwa, co oni tam mają, internet na modemy telefoniczne czy jak.
Ja generalnie mam dużo wiary w ludzi, więc zacząłem od telefonu do urzędu właściwego dla miejsca zamieszkania, czyli do najstraszniejszego urzędowo miasta w Polsce, takiej Łodzi mazowieckiego, czyli do Pruszkowa. Trzymali mnie z wesołą muzyczką dłuższą chwilę, odwiozłem z tą muzyczką dzieci do przedszkola, zjadłem śniadanie, pozmywałem, wyremontowałem garaż, skosiłem trawnik, zmieniłem koncepcję w sprawie garażu na bardziej hygge, więc wyremontowałem go jeszcze raz, zrobiłem sobie paznokcie, rozliczyłem podatki trzy lata do przodu, do dziś sobie nucę tę muzyczkę pod prysznicem. W końcu odebrali, pani taka. Przedstawiłem sprawę, roześmiała się, cytuję z pamięci:
– Pan to się chyba z chujem na głowy zamienił, że pan chce to dzisiaj załatwić, teraz nie chodzi się tak do urzędów z ulicy, nigdzie w Polsce pan tak nie załatwi, proszę mnie nawet kurwa nie rozśmieszać. Terminy mamy na drugą połowę czerwca. Niech pan sobie zgadnie, czy tego roku.
Mniej więcej tymi słowami, nie pamiętam dokładnie.
– Ale ja mam ostatni dzień.
– Chuj mnie to – powiedziała pani w słuchawce. Czy jakoś tak.
Ale ja się nie poddaję tak łatwo. Zadzwoniłem do urzędu właściwego dla miejsca zameldowania – znajduje się on, jak za chwilę zrozumiecie, prawdopodobnie w świecie Harry'ego Pottera. Pani odebrała w dwie sekundy. Przedstawiłem sprawę, roześmiała się.
Ale podejrzanie życzliwie. “Na pewno coś knuje”, pomyślałem.
– Terminy mamy na drugą połowę maja, ale co chwila kierownik urzędu rzuca nowe, tak patrzę na kolejkę teraz, jest na godzinę stania. Jeśli pan może tyle poczekać, to proszę przyjeżdżać. A jak pan nie może, to pan podejdzie tutaj do mnie na informację i coś wymyślimy. Ma pan wszystkie dokumenty?
No w “TVN Uwaga” jestem, jak nic.
– A kto to może wiedzieć, proszę pani…
– No tak, no tak. Bo jak to jest ostatni dzień, to można to jeszcze inaczej załatwić: złożyć oświadczenie, żeby pan nie płacił kar. Proszę spokojnie przyjeżdżać, ja ze wszystkim pomogę.
– Pani jest najmilszą osobą, jaką kiedykolwiek spotkałem w urzędzie, naprawdę.
– Proszę nie przesadzać.
Pojechałem, kolejka rzeczywiście na godzinę stania – ale spoko, wziąłem sobie na tę okoliczność dzień wolny w pracy. Stanąłem.
Tylko, że coś mnie tknęło, więc poszedłem do tej informacji. Że przed chwilą dzwoniłem, że…
– Już, już – powiedziała pani, podniosła słuchawkę i gdzieś zadzwoniła. – Aha, aha…
Odłożyła słuchawkę.
– Kierowniczka mówi, że właśnie rzuciła nowe numerki, pan podejdzie z tej strony i szybko pobierze, przycisk K, zanim ludzie się zorientują.
I w ten sposób trafiłem do okienka w mniej niż minutę. Ale to dopiero połowa historii. W okienku okazało się, że oczywiście nie mam wszystkich niezbędnych dokumentów, pani popatrzyła na mnie spode łba i już miałem wypierdalać, zanim mi powiedzą, że mam wypierdalać, gdy ta sama pani punkt po punkcie zaczęła sprawdzać to, co przyniosłem, na kartce wypisując listę, co mam donieść, co poprawić, na co uważać i w ogóle jak żyć. Wróciłem z tą listą do informacji i mówię, że jeszcze chciałem skorzystać z życzliwości, w kropce jestem.
– Dzwonimy do kierowniczki! Halo? Dzień dobry, pani kierowniczko, tutaj jest pan, ja go dam do słuchawki.
I pani kierowniczka w jednym z największych urzędów w Warszawie przez dwadzieścia minut mi tłumaczyła, co mam teraz robić, jakie są przeszkody i jak je obejść, a zakończyła słowami:
– A jak jutro do trzynastej się nie uda, to proszę od razu do mnie, będziemy myśleć.
Pani z informacji jeszcze dodała, że żeby mieć pewność, że będą numerki, to warto przyjść przed ósmą.
Przez resztę dnia uzupełniałem dokumentację, poprawiałem tłumaczenia przysięgłe, wnosiłem dodatkowe opłaty i zastanawiałem się nad tym, co się właściwie odkurwiło, ni w ząb z tego nic nie rozumiejąc.
Następnego dnia stawiłem się o 7:15 przed urzędem i ustawiłem w kolejce, cały czas niesiony pozytywną energią z dnia poprzedniego. Pierwszy raz w życiu byłem pierwszy w takiej kolejce.
To znaczy dokładniej to nie przed urzędem, tylko w przedsionku urzędu, co jest kluczowe dla dalszego ciągu. Przyszli bowiem ochroniarze i zaczęli mnie wypraszać, najpierw spokojnie, ale gdy zacząłem stawiać opór, już bardziej zdecydowanie, doszło nawet do wymiany uwag o tym, po co ochroniarz w urzędzie ma pistolet i czy rozważa użycie go przeciwko mnie, no nieprzyjemnie, Skończyło się na tym, że jednak odpuściłem, nie dlatego, że pistolety, tylko dlatego, że przyszła pani ochroniarka i powiedziała, że oni muszą, pracują pod kamerami i ich sprawdzają, co mnie zasadniczo przekonało, o czym jej powiedziałem z komentarzem, że tak można było od początku, a nie groźne miny i pistolety.
– Chłopy tak mają – powiedziała pani ochroniarka zapalając papierosa.
Z powrotem przed urzędem spokojnie sobie zatem marzłem, ale wciąż pierwszy w kolejce, kolejce, która przed ósmą liczyła już jakieś sto osób. Chciałbym teraz poświęcić tej sytuacji kilka zdań.
Ja się jednak, kurwa, nie nadaję na samca alfa. Wiecie, jaka to jest odpowiedzialność bycie pierwszym w stuosobowej kolejce? Dziewięćdziesiąt dziewięć osób patrzy na ciebie z nienawiścią, ale póki walczysz, póki się trzymasz, nikt żadnego ruchu przeciwko tobie nie zrobi. A walczyć trzeba – sprawdzać, czy drzwi już otworzyli, czy można coś załatwić wcześniej, tłumaczyć, że to kolejka po numerki, a nie do konkretnych okienek, jedno potknięcie i rzucą się na ciebie te hieny, strącą w przepaść i upodlą za twoje wcześniejsze wywyższenie. Czterdzieści pięć minut w ciągłym stresie, z jednej strony już raczej nieprzychylni ochroniarze, z drugiej tłum, który twoje pierwszeństwo uznaje tak długo jedynie, jak okazujesz się go godny. I nikt nie pomoże, nikt nie wesprze dobrym słowem, stoją tylko i się czają. Mówię wam, samotność na szczycie jest okrutna.
Wytrzymałem ledwo, jeszcze pięć minut i zemdlałbym z wycieńczenia. W każdym razie z numerkiem K001 wszedłem na urzędową halę, pełen przekonania, że cały światowy zapas ludzkiej życzliwości wyczerpałem poprzedniego dnia, teraz znowu trzeba walczyć, Harry Potter to bajka, a bajki się kończą, prawdziwe życie jest w Pruszkowie, nawet jak się już w Pruszkowie nie jest.
Zresztą mina nowej pani w okienku to potwierdzała. Nie odpowiedziała na dzień dobry, wzięła tylko ode mnie papiery i na nowo zaczęła ja przeglądać, szukając dziury w całym. Znalazła trzy takie dziury, kazała pisać oświadczenia, mrucząc pod nosem "co za skandal", "ja tego tak nie mogę robić" i "nienawidzę wszystkich".
Gdy wylegitymowałem się paszportem zamiast dowodem, w zasadzie na mnie nawrzeszczała.
– Tu jest Rzeczpospolita Polska!
Siedzę jak kołek, zapadła niezręczna cisza, więc żeby coś z tym zrobić, zdjąłem kurtkę i pozwoliłem sobie na uwagę:
– Wiem, że to skomplikowane. Dziękuję pani za cierpliwość.
I, kurwa, normalnie znowu Harry Potter i Zakon Urzędniczy. I nie, że stopniowy, tylko właśnie jak magiczną różdżką. Pani się do mnie zaczęła uśmiechać, gdy trafialiśmy na kolejne przeszkody (a było ich sporo), a ja siedziałem jak zbity pies, mówiła tylko "Spokojnie, damy radę". Gdy okazało się, że inny urzędnik w innym mieście czegoś tam w mojej sprawie nie uzupełnił, dzwoniła do niego i go opierdalała, ciągle szukała rozwiązań, dzwoniła do informatyków, żeby naprawili, nie do zatrzymania kobieta. Mówi na przykład do telefonu:
– Tu pan się śpieszy, ja muszę to załatwić!
Ja na to, że spokojnie, urlop mam, już drugi dzień, a ona na migi mi pokazuje, żebym siedział cicho i że wszystko ma pod kontrolą i śmieje się do mnie z taką życzliwością, że do dziś mi się ciepło w sercu robi. W końcu, gdy trafiliśmy na taką przeszkodę, że żadną miarą nie dało się jej obejść, mówi tak:
– Spieszy się pan? Ale serio? Proszę sobie spokojnie załatwiać inne sprawy i wrócić o trzynastej, ja już wtedy nie pracuję, ale wcześniej wszystko przepchnę, poprosi pan kolegów, żeby do mnie zadzwonili, przyjdę i dokończymy. Może być?
Prawie się popłakałem, bo rzeczywiście miałem inne sprawy i to w Rembertowie.
Wróciłem o tej trzynastej, pani zeszła:
– Przypilnowałam, załatwione, tu jest decyzja, pozytywna oczywiście przepraszam, że tak pan musiał czekać.
– Bardzo pani dziękuję.
A ona na to, w co do dzisiaj nie wierzę:
– To ja panu dziękuję.
W epilogu jest kilka wątków.
Tę sprawę w Rembertowie też załatwiłem. Bardzo nietypowa naprawa w samochodzie. Kombinowali, kombinowali, naprawili. Pytam, ile się należy.
– Następnym razem, pan się nie martwi.
Takie to były dni.
Poszedłem jeszcze do ochroniarza, tego od pistoletu. Mówię, że przepraszam, kompletnie niepotrzebna ta awantura.
– Pan się nie przejmuje. Udało się załatwić? No, i to jest najważniejsze.
Takie to były dni.
Nie mam pojęcia, co panią na końcu odmieniło tak nagle. Myślę sobie, że może ranek był trudny, a ta początkowa bojowość to tylko chwilowa zawiecha, zresztą może źle ją odczytałem, może było zupełnie normalnie. Nie wiem. Bo może po prostu jak powiedziałem, że dziękuję za cierpliwość, to jej się zrobiło miło i jakoś ludzko między nami, a cała reszta to właśnie dlatego. Nie wiem. Ale myślę też sobie, że może jak zdjąłem kurtkę, to zobaczyła mojego tęczowego wieloryba w klapie i to ją jakoś ujęło? Nie wiem. Może wszystkiego po trochu, a może coś jeszcze innego.
No ale takie to właśnie były dni.